Finansowy ninja 978-83-65308-00-9, 978-83-65308-01-6, 978-83-65308-02-3, 978-83-65308-03-0

Finansowy ninja to esencja wiedzy autora i jego doświadczenia na temat finansów osobistych. To podręcznik, który uzupełn

1,069 107 10MB

Polish Pages 0 [585] Year 2016

Report DMCA / Copyright

DOWNLOAD PDF FILE

Recommend Papers

Finansowy ninja
 978-83-65308-00-9, 978-83-65308-01-6, 978-83-65308-02-3, 978-83-65308-03-0

  • 0 0 1
  • Like this paper and download? You can publish your own PDF file online for free in a few minutes! Sign Up
File loading please wait...
Citation preview

Skład i okładka: Marcin Gajosiński, This Way Design, thisway.design Rysunki ninja w książce: Marek Pawelczyk, PanRysownik.pl Redakcja: Łukasz Mackiewicz, eKorekta24.pl Korekta: Marta Durczyńska, eKorekta24.pl Opracowanie wersji elektronicznej: Kamila Dankowska, Marcin Gajosiński, thisway.design Copyright © 2016 by Michał Szafrański Książka wydana przez Kaveo Publishing Dystrybucja wysyłkowa przez internet:

›› http://finansowyninja.pl ‹‹ Wszystkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej książki w jakiejkolwiek postaci jest zabronione. Wykonywanie kopii metodą kserograficzną, fotograficzną, a także kopiowanie metodą elektroniczną lub inną powoduje naruszenie praw autorskich niniejszej publikacji. Wyjątkiem są recenzje i referaty, kiedy to osoba recenzująca lub referująca ma prawo przytaczać krótkie wyjątki z książki – z podaniem źródła. Wszystkie znaki występujące w tekście są zastrzeżonymi znakami firmowymi bądź towarowymi ich właścicieli. Jako autor dołożyłem wszelkich starań, aby informacje zawarte w tej publikacji były kompletne i rzetelne. Nie biorę jednak żadnej odpowiedzialności za ich wykorzystanie ani za ewentualne szkody wynikłe z wykorzystania informacji zawartych w książce. Musisz wiedzieć, że nie jestem doradcą finansowym ani tym bardziej doradcą inwestycyjnym i że odradzam ślepe podążanie za moimi podpowiedziami. Wszystkie treści zawarte w tej książce są wyłącznie wyrazem moich osobistych poglądów i nie stanowią rekomendacji w rozumieniu przepisów Rozporządzenia Ministra Finansów z dnia 19 października 2005 r. w sprawie informacji stanowiących rekomendacje dotyczące instrumentów finansowych, ich emitentów lub wystawców (Dz.U. z 2005 r. nr 206, poz. 1715). Wszystkie decyzje związane ze swoimi finansami podejmujesz na własną odpowiedzialność. Pamiętaj, że to Ty jesteś dla siebie najlepszym doradcą finansowym. Traktuj to, co piszę, jako wskazówki, które musisz odnieść do własnej sytuacji i własnych preferencji. ISBN: 978-83-65308-00-9 ISBN e-book EPUB: 978-83-65308-01-6 ISBN e-book MOBI: 978-83-65308-02-3 ISBN e-book PDF: 978-83-65308-03-0 Wydanie pierwsze Warszawa 2016

Spis Treści Spis Treści Wstęp Droga finansowego ninja Trening finansowego ninja Rola planowania, czyli warto mieć swój rozkład jazdy Rola emocji, czyli Twój prawdziwy stosunek do bogactwa Rola nawyków, czyli wojna z samym sobą

Arsenał finansowego ninja Budżet domowy – najważniejszy oręż finansowego ninja Kalkulator finansowy Procent składany, czyli miecz obosieczny Finansowa poduszka bezpieczeństwa Wartość netto – jedyna miara zamożności Czas – zasób cenniejszy od pieniędzy Negocjowanie – umiejętność warta miliony Inflacja i jej wpływ na wartość pieniądza

Finansowy rozkład jazdy Część 1. Droga do niezależności finansowej Część 2. Etapy ewolucji finansowego ninja Część 3. Jak wiek wpływa na możliwości ninja?

Oszczędzanie na co dzień

Część 1. Ile powinieneś oszczędzać? Część 2. Codzienne oszczędności

Fundament zdrowych finansów Część 1. Konta, lokaty i kilka bankowych trików Część 2. Karty bankowe Część 3. Ubezpieczenia Część 4. Higiena finansowa

Mieszkanie lub dom – największy zakup w życiu Lepiej kupić czy wynajmować mieszkanie? Kredyt hipoteczny – na co zwracać uwagę? Negocjacje zakupu mieszkania

Zarabianie pieniędzy Etap 1. Praca na etacie i strategiczne planowanie kariery Etap 2. Praca dodatkowa, czyli dywersyfikacja Etap 3. Własna firma i skalowanie modelu zarabiania

Optymalizacja podatkowa Elementarz podatkowy Umowy cywilnoprawne oprócz etatu Własna działalność gospodarcza

Inwestowanie Dlaczego warto inwestować? Podstawowe zagrożenia związane z inwestowaniem Polisa z UFK, czyli toksyczny produkt inwestycyjny

Zakończenie

Polska Akcja Humanitarna (PAH) Program Pajacyk w Polsce Bibliografia

Wstęp Jest piątek 13 maja 2016 r. Podobno to pechowa data, ale przesądny nie jestem. Ekonomiści i obserwatorzy polityczni czekają w napięciu na ogłoszenie ewentualnej zmiany ratingu Polski przez agencję Moody’s, a ja z olbrzymią ulgą przygotowuję wstęp do książki, którą zacząłem pisać blisko dwa lata temu. Dla Ciebie to dopiero początek, a dla mnie – już finisz. Znajdujemy się na różnych etapach, ale mamy jedną wspólną cechę: zależy nam na poprawie swojej sytuacji finansowej, mądrzejszym gospodarowaniu pieniędzmi, którymi już teraz dysponujemy, oraz rozwijaniu zdolności do ich zarabiania i pomnażania. Brzmi niesamowicie prosto, ale realizacja nie jest już taka łatwa. Droga do bezpieczeństwa finansowego bywa bardzo kręta. Po pierwsze, brakuje nam dobrych podstaw. W szkole niestety nie ma przedmiotu „finanse osobiste”, chociaż moim zdaniem powinien to być przedmiot obowiązkowy. Po drugie, rodzice rzadko kiedy wpajają swoim dzieciom właściwe wzorce zachowań w obszarze finansów. W wielu polskich rodzinach pieniądze stanowią temat tabu. Jeżeli są w portfelu, to się je wydaje. Jeżeli ich nie ma, to się o tym milczy lub co najwyżej się narzeka. Moi Rodzice dawali mi kieszonkowe od pierwszej klasy podstawówki, pod warunkiem że będę sumiennie prowadził notes z rejestrem przychodów i wydatków. Wypłata kolejnego kieszonkowego zależała od audytu tych zapisków. I chociaż działo się to jeszcze w ubiegłym wieku, nawyk skrupulatnego prowadzenia domowej buchalterii pozostał mi do dzisiaj i nie raz uratował mi skórę. To właśnie systematyczna praca u podstaw doprowadziła mnie do miejsca, w którym jestem dzisiaj, i pozwala mi cieszyć się życiem bez przejadania wszystkich zarobionych pieniędzy. Wcale nie uważam się za nadmiernie oszczędnego człowieka – chociaż przypina mi się taką łatkę. W mądrym zarządzaniu finansami osobistymi nie chodzi o to, żeby być dusigroszem. Mądre gospodarowanie pieniędzmi to sztuka minimalizowania tylko tych kosztów, które są nam zbędne, po to żeby mieć więcej pieniędzy na to, co jest dla nas ważne. Sęk w tym, że sami często nie wiemy, co się dla nas najbardziej liczy. Przez to zapracowujemy się w pogoni za pieniądzem, który cały czas się nas nie trzyma. Im więcej zarabiamy, tym więcej wydajemy, a oszczędności jak nie było, tak nie ma. I tylko w nielicznych momentach refleksji zastanawiamy się, jak to

w ogóle możliwe… Większość z nas nie ma żadnego planu na siebie. Nie wiemy, co chcemy robić za kilka lat, nie wiemy też, ilu pieniędzy potrzebujemy na życie. Dowiadujemy się tego na bieżąco, nie zawsze w sprzyjających okolicznościach. Dobrowolnie oddajemy swoją wolność za mniejsze lub większe błyskotki i zaciągamy kredyty, przez co stajemy się niewolnikami banków i firm pożyczkowych. W efekcie wielu z nas żyje na krawędzi – brak zaledwie jednej pensji może spowodować problemy finansowe. Wciąż tylko nieliczni myślą w perspektywie kolejnych miesięcy lub lat, systematycznie gromadząc oszczędności. Skąd to wiem? Od 2012 r. prowadzę blog „Jak oszczędzać pieniądze?”, poświęcony tematyce mądrego oszczędzania, zarabiania, inwestowania oraz wprowadzania optymalnych zmian we własnych finansach. Zgromadził on zaskakująco dużą liczbę czytelników – co miesiąc odwiedza go ok. 200 tys. osób! W najśmielszych marzeniach nie przypuszczałem, że uda mi się zainteresować tak wielu ludzi. Dzieje się to pomimo faktu, że nie mam wykształcenia ekonomicznego i nigdy nie pracowałem w branży finansowej. A może właśnie dlatego to, co piszę na blogu i o czym mówię w podcaście „Więcej niż oszczędzanie pieniędzy”, rezonuje u tak licznych osób? Książka, którą trzymasz w ręku, zawiera podstawową wiedzę na temat finansów osobistych – esencję kilkuset obszernych artykułów opublikowanych na blogu, a także wielu zagadnień, o których jeszcze tam nie pisałem. Absolutnie nie wyczerpuje ona tematu finansów osobistych, przekazuje jednak fundamentalną wiedzę, którą sam chciałbym otrzymać w trakcie edukacji szkolnej. Przedstawiam podstawowe zasady, jakimi powinny kierować się osoby mądre finansowo. Ci, których nazywam finansowymi ninja, to inteligentni, świadomi, samodoskonalący się ludzie, którzy potrafią tak zarządzać swoimi finansami, żeby na wszystko im wystarczało. Potrafią ułożyć i regularnie wdrażać plan zwiększania zarobków, a jednocześnie są świadomi, że życie nie zawsze toczy się zgodnie z planem. Wiedzą, jak przygotować się finansowo na nieprzewidziane trudności, a jednocześnie umieją skutecznie bronić się przed doradcami finansowymi, polującymi na ich oszczędności i oferującymi coraz to wymyślniejsze „gwarantowane inwestycje”. Wiedzą, że w świecie finansów gwarantowane jest jedynie ryzyko – tym większe, im mniejsze mamy doświadczenie, wiedzę i świadomość zmienności własnych emocji. Finansowy ninja zna siebie, umie rozpoznać przeciwnika i potrafi wykorzystywać przeróżne techniki walki. Dzięki bieżącej kontroli finansów osiąga ostateczny cel, którym jest szeroko rozumiane bezpieczeństwo finansowe.

Do wielu wniosków, które znajdziesz w tej książce, doszedłem, ucząc się na własnych błędach. Mam nadzieję, że Finansowy ninja pomoże Ci ich uniknąć. Bardzo mocno wierzę w to, że wprowadzenie w życie przynajmniej części zamieszczonych tu porad i wskazówek pomoże Ci znacząco poprawić stan finansów i skutecznie odkładać pieniądze na przyszłą – oby wcześniejszą – emeryturę. Pamiętaj jednak, że nie jestem doradcą finansowym ani tym bardziej inwestycyjnym. To Ty jesteś jedyną osobą odpowiedzialną za własne decyzje finansowe. Nie możesz tej odpowiedzialności na nikogo zrzucić, bo to właśnie Ty poniesiesz konsekwencje swoich wyborów lub zaniechań. Z całego serca życzę Ci, żeby decyzje, które podejmiesz, prowadziły wyłącznie do dobrych zmian w Twoim życiu. Dziękuję Ci za sięgnięcie po Finansowego ninja i za zaufanie, które mi okazałeś, płacąc za książkę. Dzięki temu, że wydaję ją samodzielnie, mogę sobie pozwolić na przekazanie części wpływów ze sprzedaży na cele dobroczynne. Każdy sprzedany egzemplarz funduje jeden posiłek dla niedożywionych dzieci objętych programem Pajacyk, który od wielu lat prowadzi Polska Akcja Humanitarna (PAH). Nie przedłużając, zapraszam Cię do rozpoczęcia treningu finansowego ninja. Obiecuję, że łatwo nie będzie, ale będzie warto. W trakcie czytania koniecznie zaglądaj na stronę ›› http://fin.ninja/bonus ‹‹. Znajdziesz tam szablony arkuszy kalkulacyjnych i materiały dodatkowe, które pomogą Ci poszerzyć wiedzę. I jeszcze jedna wskazówka: książkę możesz czytać linearnie, rozdział po rozdziale, lub wyrywkowo – od razu przechodząc do części, która najbardziej Cię interesuje. W tym drugim przypadku zalecam jednak przerobienie w pierwszej kolejności rozdziału trzeciego. Tam zapoznasz się z obsługą kalkulatora finansowego, którym posiłkuję się w całej książce. Życzę miłej lektury. Michał Szafrański Warszawa, 13 maja 2016 r.

PS. Zapraszam mocno na mój blog – ›› http://jakoszczedzacpieniadze.pl ‹‹. PPS. Będzie mi bardzo miło, jeśli zechcesz podzielić się ze mną wrażeniami

z lektury. Śmiało pisz na: ›› [email protected] ‹‹. Nie gwarantuję odpowiedzi, ale na pewno przeczytam Twój e-mail.

ROZDZIAŁ 1

Droga finansowego ninja

Na początek ustalmy, kim jest prawdziwy finansowy ninja. Nie jest nim w żadnym wypadku amerykański „finansowy golas”, chociaż to właśnie jego określa się mianem „ninja” – od skrótu: NINJA = NO INCOME, NO JOB & ASSETS W USA nazywano tak osoby, które nie zarabiały, nie miały pracy ani żadnego majątku. To właśnie im banki w swojej nieograniczonej chciwości udzielały kredytów na zakup domów. Nie zwracano uwagi na to, czy kredytobiorcę stać na spłatę zobowiązań (czy ma zdolność kredytową). Wychodzono z założenia, że ceny nieruchomości zawsze będą rosnąć, a amerykańscy ninja optymistycznie zakładali, że „grzechem jest nie skorzystać z taniego pieniądza w postaci kredytu hipotecznego”. Doradcy finansowi zgarniali sowite prowizje za uruchamianie kolejnych kredytów. Dzięki pieniądzom pompowanym w ten sposób na rynek przepowiednia o wzroście cen nieruchomości sama się spełniała. Do czasu – w 2008 r. bańka pękła. Okazało się, że amerykańscy ninja nie są w stanie spłacać rosnących rat kredytów. Rynek się załamał i dzisiaj takie „śmieciowe kredyty” uznawane są za główny powód krachu finansowego

w 2008 r. Niestety „amerykańskich ninja” nie brakuje także w Polsce. To osoby nieposiadające oszczędności, próbujące wytrwać do pierwszego. Niejednokrotnie są to dawcy pieniędzy dla sektora finansowego, pracujący na spłatę odsetek od udzielanych im kredytów i pożyczek. Takim ninja może niestety zostać każdy. Przyczyniają się do tego lekkomyślność finansowa, brak prawidłowych nawyków, niskie zarobki oraz – co najważniejsze – brak właściwej edukacji i wiedzy o finansach. Kim jest zatem prawdziwy finansowy ninja? To osoba świadoma finansowo, asertywna, systematyczna, pracowita, która liczy przede wszystkim na siebie, stale podnosi kwalifikacje, pokonuje swoje ograniczenia i strach, negocjuje ze sobą i innymi, rozumie swoje emocje i umie sobie z nimi radzić, potrafi przeanalizować podawane informacje, ma wysokie poczucie własnej wartości, jest skuteczna i świadoma swoich finansowych możliwości oraz ograniczeń, wyczulona na pojawiające się okazje i zdolna sprawnie na nie reagować, ma plan na siebie i systematycznie go realizuje, jest szczera w stosunku do siebie samej (nie oszukuje się) i przede wszystkim jest bezpieczna finansowo. Ta książka poświęcona jest właśnie temu, jak zostać prawdziwym finansowym ninja. To droga wymagająca dużego wysiłku i długiej pracy nad sobą, dająca jednak niesamowite korzyści. Zapraszam zatem do lektury i treningu.

Recepta na stanie się finansowym ninja Finansowy ninja to ktoś, kto rozumie, że nie ma jednego, prostego przepisu na zyskanie stabilności finansowej. Dla każdego ta droga będzie nieco inna. Wyznaczana jest ona indywidualnymi preferencjami i umiejętnościami, a ich poznawanie pomoże odnaleźć optymalną dla danej osoby drogę do dobrobytu. W dużym uproszczeniu sprowadza się to do wybrania jak największej liczby poniższych elementów i skutecznego ich połączenia ze sobą: • ograniczanie kosztów stałych, • zwiększanie przychodów, • systematyczne zwiększanie skali oszczędności, • umiejętne pomnażanie pieniędzy, np. poprzez inwestowanie nadwyżek finansowych z jednoczesnym dbaniem o ochronę zgromadzonego kapitału, • dążenie do bycia jak najlepszym w tym, co się robi – najlepiej, by

było to coś, co jest naszą pasją lub co po prostu lubimy robić. Wtedy praca jest dużo łatwiejsza. Nikt z nas nie rodzi się z tymi umiejętnościami, ale można je wytrenować. Analogicznie działali prawdziwi wojownicy ninja. Żaden z nich nie wyssał wysokiej skuteczności z mlekiem matki – wszystko musieli osiągnąć sami. Poświęcali tysiące godzin na treningi, zanim wyruszyli na pierwszą misję. Do perfekcji doprowadzali sztukę walki specjalistycznym orężem, potrafili doskonale zwodzić przeciwników i kamuflować swoje działania. Wiedzieli też, że fizyczna doskonałość nie wystarczy, byli więc równie dobrymi strategami i taktykami. Dopiero połączenie wszystkich tych umiejętności powodowało, że uznawano ich za nadludzi – niepokonanych wojowników, gotowych skutecznie zakończyć każdą misję. Z budowaniem stabilności finansowej jest podobnie. W teorii sprowadza się to do prostego równania: ZAROBKI – WYDATKI = OSZCZĘDNOŚCI Tak to wygląda w scenariuszu idealnym, tzn. takim, w którym przychody są wyższe od kosztów. Życie ma jednak dużo więcej odcieni, więc ten scenariusz może wyglądać też tak: DUŻE ZAROBKI − WYŻSZE WYDATKI = DŁUG DUŻE ZAROBKI − NIŻSZE WYDATKI = OSZCZĘDNOŚCI MAŁE ZAROBKI − WYŻSZE WYDATKI = DŁUG MAŁE ZAROBKI − NIŻSZE WYDATKI = OSZCZĘDNOŚCI Czy widzisz, że sytuacja osób zarabiających dużo zasadniczo niewiele różni się od sytuacji osób zarabiających mało? Celowo przejaskrawiam, ponieważ chcę pokazać, że nie tylko wysokość pensji decyduje o zamożności. Można zarabiać wiele, ale jeszcze więcej wydawać. I odwrotnie: można zarabiać mało, jednak dzięki byciu oszczędnym mieć lepszą sytuację finansową niż osoby, które zarabiają dużo. Co więcej, umiejętności zarabiania i oszczędzania to nie wszystko. Jeśli ktoś nie umie dobrze zarządzać pieniędzmi, to nawet bycie oszczędnym nie uchroni go przed utratą kapitału w wyniku nietrafionych inwestycji. Podobnie jeśli nadmiernie przyzwyczaisz się do wysokich zarobków i stale będziesz podnosić stopę życiową. Szybko przekonasz się, że nie ma takich pieniędzy, których nie dałoby się wydać. Samo zarabianie dużych pieniędzy nie jest czynnikiem, który

decyduje o tym, czy można uznać kogoś za finansowego ninja. To pomaga, ale czasami nie wystarcza.

Bohaterowie negatywni, czyli bankructwo z wyboru Zarabiając olbrzymie pieniądze, trzeba uważać, żeby nie wpaść w pułapkę nadmiernego konsumpcjonizmu. Jak już wspomniałem, nie ma takich pieniędzy, których nie można by wydać. Najlepiej udowadniają to spektakularne bankructwa sportowców, którzy po zakończeniu kariery zawodowej w bardzo szybkim tempie pozbyli się milionów dolarów i resztek majątku. Według magazynu „Sports Illustrated” 78% zawodników z ligi futbolu amerykańskiego NFL w ciągu dwóch lat od zakończenia kariery ogłasza bankructwo lub wpada w poważne kłopoty finansowe. Statystyki graczy koszykarskiej ligi NBA są niewiele lepsze – 60% zawodników NBA kończy w tym samym miejscu po pięciu latach od przejścia na emeryturę. Absolutnym rekordzistą roztrwonionego majątku jest bokser Mike Tyson. Ogłosił on bankructwo w 2003 r., po latach kariery, w trakcie której zarobił łącznie 400 mln dolarów. Ale nie jest samotny w gronie bankrutów. Zawodnik

Dyscyplina

Zarobki w trakcie kariery

Mike Tyson

Boks

400 mln dolarów

Evander Holyfield

Boks

250 mln dolarów

Michael Vick

NFL

130 mln dolarów

Antoine Walker

NBA

110 mln dolarów

Scottie Pippen

NBA

110 mln dolarów

Jakie były przyczyny problemów finansowych tych osób? Najważniejsze to nadmierna konsumpcja, czyli wystawny styl życia i ekstrawaganckie zakupy (posiadłości, luksusowe samochody, a nawet tygrysy), które windowały koszty stałe. Sama pielęgnacja ogrodów wokół niektórych domów kosztowała miliony dolarów.

Problemem były także złe nawyki (hazard i inne nałogi), konflikty z prawem, konflikty rodzinne, wysokie alimenty, koszty rozwodów i obsługi prawnej. Obrazu zniszczenia dopełniały błędne decyzje inwestycyjne i nieumiejętne zarządzanie posiadanym majątkiem.

Bohaterowie pozytywni, czyli wszechstronni biznesmeni Na drugim biegunie znajdują się prawdziwi finansowi ninja – sportowcy, którzy wokół swojej podstawowej profesji zbudowali dobrze prosperujące firmy. Świetnym przykładem jest bokser Floyd Mayweather Jr., który zarabia fortunę także poza ringiem. Odpowiednio wcześnie zorientował się, że bokserzy wcale nie zgarniają większości wynagrodzenia, dlatego sam został menedżerem bokserskim i organizatorem gal. Sprzedaje prawa do transmisji telewizyjnych i zarabia nawet na sprzedaży hamburgerów i popcornu. Nieważne, czy wygrywa, czy przegrywa – i tak na tym zarabia. A zyski inwestuje, aby pomnożyć majątek. Stworzył sprawnie działającą organizację, która będzie zarabiać miliony dolarów nawet wtedy, gdy on przestanie boksować. To przejaw perspektywicznego myślenia finansowego ninja. Podobnie działają ikony branży muzycznej. Raper Jay Z zarabia znacznie więcej na biznesach, w które inwestuje: firmie odzieżowej oraz wytwórni muzycznej (jest producentem płyt także innych wykonawców), niż na sprzedaży swoich płyt, które zresztą sam wydaje. Sporą część jego zarobków stanowią ponadto przychody od sponsorów. Jeszcze w 2003 r. zarabiał na jednym koncercie ok. 100 tys. dolarów. Dziesięć lat później, w 2013 r., koncertując wspólnie z Justinem Timberlakiem, inkasował już 1,5–2 mln dolarów za jeden występ.

W międzyczasie sprzedał swoją firmę odzieżową Rocawear za 204 mln dolarów, podpisał umowy z agencją koncertową Live Nation warte ok. 150 mln dolarów i według magazynu „Forbes” zgromadził

fortunę szacowaną w 2015 r. na 550 mln dolarów. To wszystko wynik kompleksowego podejścia do pasji (jaką jest dla Jaya Z tworzenie muzyki), determinacji i umiejętności odważnego wkraczania w nowe obszary biznesowe.

Najlepiej połączyć wszystkie elementy zdrowych finansów – i o tym właśnie jest ta książka. W szkoleniu finansowego ninja zwrócę uwagę na wszystkie te aspekty: oszczędzanie, zarabianie oraz mądre pomnażanie oszczędności, np. poprzez inwestowanie. Pokażę również, jak kolosalne znaczenie dla naszych pieniędzy mają umiejętna optymalizacja podatkowa oraz sztuka negocjacji – z samym sobą i z innymi. Twoim zadaniem będzie wybranie tego, co najlepiej do Ciebie pasuje. Na początek spróbujemy przeanalizować te cechy, które powodują, że niektórym powodzi się finansowo znacznie lepiej niż większości pozostałych osób.

Cechy ludzi sukcesu Skłamałbym, gdybym powiedział, że zmiana nawyków finansowych jest łatwa. Nie jest. Ci, którzy pokazują szybkie ścieżki do miliona dolarów, mijają się z prawdą. Gdyby takie recepty istniały, to setki tysięcy Polaków byłyby multimilionerami. Dzisiaj, według danych Global Wealth Report 20151, w Polsce żyje ok. 43 tys. dolarowych milionerów, czyli tych osób, których majątek przekracza wartość 3,5 mln zł. To zaledwie 0,13% wszystkich Polaków. Trzeba mieć świadomość, że za takimi efektami stoją najczęściej ciężka praca, wiele wyrzeczeń, właściwe nastawienie, wola walki wbrew przeciwnościom, czasami mądrzy doradcy, a także spora doza szczęścia. Co więcej, nawet gdyby udało nam się poznać w najdrobniejszych szczegółach drogę do sukcesu finansowego takiego milionera, mogłoby się okazać, że to nie wystarczy, żeby uzyskać podobne rezultaty. Zmienia się bowiem otaczająca nas rzeczywistość, zmieniają się warunki i konkurenci, z którymi przyjdzie nam rywalizować. Poza tym każdy z nas jest osobą o innej wrażliwości, innym sposobie myślenia oraz innym bagażu doświadczeń. Szczególnie to ostatnie jest istotne. Mądrość życiową zdobywa się latami, a zatem wiedza o sekretach sukcesu niepoparta własnymi, praktycznymi doświadczeniami może okazać się niewystarczająca.

Są jednak pewne cechy wspólne dla osób osiągających to, co możemy określić jako sukces. Podeprę się tutaj słowami osób, które świetnie wiedzą, jak wygląda droga do dużego majątku.

1. Nastawienie na działanie Im wcześniej określisz swoje cele w życiu i zaczniesz działać w kierunku ich realizacji, tym większe będą szanse na to, że osiągniesz sukces finansowy. Jeśli jednak już od dłuższego czasu działasz, ale nie widać pożądanych rezultatów, to należy poważnie zastanowić się nad tym, co robisz źle. Warto zmienić swoje postępowanie, przetestować alternatywne podejście, np. zmienić pracę lub specjalizację. Dobrze podsumował to Albert Einstein, który powiedział kiedyś: „Szaleństwem jest robić wciąż to samo i oczekiwać innych rezultatów”. Praktyczne eksperymentowanie jest trudne. Zmusza bowiem do postawienia się w nowej sytuacji, do wyjścia poza obszar, który uważało się za bezpieczny: poza strefę komfortu. Może mieć to jednak bardzo pozytywne skutki uboczne. Każdy drobny sukces powoduje wzrost pewności siebie. Doskonale wiedzą o tym osoby, które już kilka razy zmieniały pracę. Zazwyczaj wiąże się to ze wzrostem wynagrodzenia oraz zwiększeniem zakresu kompetencji. Jeśli takiej osobie uda się wynegocjować wyższe wynagrodzenie, to automatycznie sama podnosi sobie poprzeczkę. Wie już, że potrafi zarabiać więcej niż w poprzedniej firmie, i wysoce nieprawdopodobne jest, by zmieniając pracę kolejny raz, zaakceptowała gorszą ofertę. Drobne wygrane stają się trampoliną do osiągania kolejnych, większych celów. Gdyby ta osoba nie zdecydowała się na działanie i odbywanie kolejnych rozmów rekrutacyjnych, byłaby uboższa o te doświadczenia i zapewne miałaby też mniej pieniędzy w portfelu. Efekt trampoliny ma zastosowanie również w innych obszarach naszych finansów. Przykładowo: dla kogoś świetną stopą zwrotu z dokonywanych inwestycji może być 6% rocznie, ponieważ na lokatach bankowych jest w stanie zarabiać tylko 2%. Inna osoba, która aktywnie inwestuje, np. kupując, remontując i sprzedając mieszkania, uzna taką stopę zwrotu za niewartą zachodu. Osoba ta będzie już przyzwyczajona do zarabiania co najmniej 15% w skali roku. Dzięki opanowaniu do perfekcji procesu inwestycyjnego będzie ograniczać ryzyko, zabójcze dla nowicjuszy. Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia, dlatego warto stale się rozwijać we wszystkich obszarach, poszerzać wiedzę i zdobywać nowe

doświadczenia, aby z taką samą wprawą skakać zarówno na malutkich trampolinach, jak i tych największych, dających możliwość wybicia na wysokość nieosiągalną dla osób, które wolą spędzać wolny czas, siedząc na kanapie i bezmyślnie oglądając telewizję.

2. Ciężka praca wbrew przeciwnościom Arnold Schwarzenegger, aktor znany z wielu ról, m.in. Terminatora, gubernator stanu Kalifornia i człowiek, którego majątek wart jest obecnie setki milionów dolarów, dał kiedyś taką oto receptę na osiągnięcie sukcesu: 1. Ufaj sobie. Bądź tym, kim chcesz być. 2. Łam zasady. Nie łam prawa, ale łam zasady. Jaki byłby sens Twojego

istnienia, jeśli miałbyś robić dokładnie to samo co inni? 3. Nie bój się porażki. Nie zawsze możesz wygrywać, ale nie bój się porażki. Niech to nie powstrzymuje Cię od działania. 4. Nie słuchaj sceptyków i krytykantów. Nie słuchaj tych, którzy ciągną Cię w dół i mówią: „Tak się tego nie robi” albo „Nikt tego jeszcze nie zrobił”. 5. Pracuj najciężej, jak tylko się da. Zawsze gdy Ty się bawisz, ktoś ciężko pracuje, żeby Cię przeskoczyć. 6. Dziel się z innymi. Daj coś od siebie. Sprawiaj, by świat był lepszym miejscem. Mało kto wie, że Arnold zarobił swój pierwszy milion dolarów, jeszcze zanim rozpoczął karierę filmową. Po przyjeździe do Stanów Zjednoczonych podejmował się różnych zajęć, m.in. remontował podjazdy przed domami uszkodzone podczas trzęsienia ziemi. Wszędzie potrafił dostrzec możliwości podreperowania swoich finansów. Jednocześnie nie stronił od ciężkiej fizycznej pracy. Ci, którzy podziwiają go za osiągnięcia kulturystyczne, podkreślają specyficzne podejście do treningów. Kiedyś zapytany o to, ile przysiadów potrafi zrobić, odpowiedział z rozbrajającą szczerością, że nie wie. Dodał, że zaczyna je liczyć dopiero wtedy, gdy wydaje mu się, że już więcej nie da rady.

3. Systematyczność, zaangażowanie i dyscyplina Will Smith, raper i aktor, którego majątek wart jest ok. 250 mln dolarów, poza kultem pracowitości zwraca uwagę na systematyczność, którą cechują

się ludzie sukcesu. Rozumieją oni, że nie od razu Kraków zbudowano i że dzięki systematyczności możliwe jest osiąganie celów, które początkowo wydają się kompletnie nierealistyczne. Smith w wystąpieniach telewizyjnych opowiada historię z dzieciństwa, kiedy to ojciec kazał 12-letniemu Willowi i jego 9-letniemu bratu odbudować ścianę budynku naprzeciwko swojej firmy. Chłopcy twierdzili początkowo, że to nierealne i że zadanie to przerasta ich możliwości. Ojciec był nieugięty. „Jeśli masz zbudować wielką ścianę, nie myśl o tym, jak ona jest wielka i że zadanie to jest poza Twoim zasięgiem, bo nie jesteś budowniczym. Połóż dzisiaj jedną cegłę. Połóż ją najlepiej, jak potrafisz. A potem kolejną i jeszcze kolejną. W końcu będziesz mieć ścianę, chociaż na początku wydawało się to niemożliwe”. Zbudowanie ściany zajęło chłopakom półtora roku, ale zrobili to samodzielnie – bez pomocy dorosłych. Obecnie Will wymienia tamto doświadczenie jako to, które pozwoliło mu uwierzyć, że nie ma zadań niemożliwych do realizacji. W końcu zdecydowana większość rzeczy, którymi posługujemy się każdego dnia, i technologii, z których na co dzień korzystamy, została wymyślona i wyprodukowana przez ludzi – osoby takie jak my, które nie zraziły się porażkami, które eksperymentowały do skutku. Tak samo jest z finansami osobistymi. Od czytania książki nic się nie zmieni, ale jeśli dzisiaj zrobisz mały krok, a jutro kolejny itd., to za kilka lub kilkanaście lat będziesz bardzo daleko. Być może już na wcześniejszej emeryturze – czego Ci życzę.

4. Stan gotowości do podejmowania wyzwań W życiu każdego z nas przytrafia się kilka szans, które mogą okazać się momentami zwrotnymi. Propozycja świetnej, ale trudnej pracy, ryzykowna współpraca, która może zaowocować interesem życia – łatwiej zauważyć szanse, jeśli Twój wewnętrzny radar jest dobrze nastrojony. Przygotowanie na różne ewentualności ułatwia podjęcie ryzyka. Zdarza się, że ludzie, którzy nie dbają o swoją finansową przyszłość, dyskredytują sukcesy innych osób, podsumowując je krótkim sformułowaniem „miał szczęście”. W ten sposób znajdują sobie świetne uzasadnienie, dlaczego to innym „się udaje”, a im – nie. Nie twierdzę, że do wszystkiego da się dojść wyłącznie ciężką pracą. Oprócz systematyczności, gotowości do poświęceń, umiejętności podnoszenia się po porażkach na pewno potrzebne są do sukcesu sprzyjające okoliczności oraz dużo szczęścia. Tylko że jakoś tak się składa, że szczęście sprzyja

przygotowanym. Im lepiej jesteś przygotowany, tym mniej czynników pozostawiasz przypadkowi. Mówi się, że ludzie bogaci mają nos do interesów, ale chodzi o coś więcej. Po pierwsze dzięki systematycznemu oszczędzaniu bogaci mają kapitał niezbędny do robienia intratnych interesów. Nie bez powodu mówi się: cash is king – ten, kto dysponuje gotówką, ma najmocniejszy argument w negocjacjach cenowych. Po drugie dzięki doświadczeniu nabytemu podczas poprzednich inwestycji ludzie bogaci nie muszą zgadywać, czy kolejna im się opłaci, czy nie. Z grubsza to wiedzą, i to na pierwszy rzut oka. To właśnie ich dotychczasowe doświadczenie sprawia, że „mają nosa”. Po trzecie wreszcie, jeśli dali się poznać jako słowni i profesjonalni inwestorzy, to zgłaszać się będą do nich osoby proponujące kolejne okazje inwestycyjne. Tylko te trzy elementy powodują, że tacy ludzie znajdują się w dużo lepszej sytuacji niż ci, którzy dopiero zabierają się do porządkowania swoich finansów osobistych.

5. Odpowiednie nawyki finansowe Kluczową rolę w dążeniu do osiągnięcia sukcesu odgrywa także stałe wykształcanie prawidłowych nawyków finansowych. Im wcześniej to zrobisz, tym lepiej. Nawyki nie tylko są konieczne do tego, by zbudować majątek, lecz także zwiększają szansę na to, że go utrzymasz. Podane wcześniej przykłady amerykańskich sportowców bankrutów świetnie pokazują, że wbrew pozorom dużo łatwiej pieniądze zarobić, niż umiejętnie nimi zarządzać. Dobrych podpowiedzi w tym zakresie udzielają autorzy książki Sekrety amerykańskich milionerów. Po przeprowadzeniu wieloletnich badań skutecznie rozprawili się oni z mitami dotyczącymi bogactwa. Okazało się, że ludzie zamożni wiodą raczej skromny styl życia, który w naturalny sposób sprzyja akumulacji kapitału. Osoby, które opanowały umiejętność bogacenia się, charakteryzuje – według autorów książki – siedem wspólnych czynników: 1. Żyją znacznie poniżej swoich finansowych możliwości.

Swój czas, energię i pieniądze wykorzystują w sposób sprzyjający akumulacji majątku. 3. Uważają, że niezależność finansowa jest ważniejsza niż życie na pokaz. 2.

4. Rodzice nie pomagali im finansowo. 5. Ich własne dzieci, gdy dorosną, są z reguły materialnie niezależne.

6. Mają talent do wyszukiwania okazji i wykorzystywania ich do zrobienia

interesu. 7. Wybrali dla siebie właściwe zajęcie.

Prawdziwa rzeczywistość amerykańskich milionerów daleko odbiega od stylu życia celebrytów znanych z portali plotkarskich. Okazuje się, że profil społeczny statystycznego amerykańskiego milionera znacznie bliższy jest typowemu, przedsiębiorczemu Polakowi. Milionerami w USA są przede wszystkim właściciele biznesów, spędzający całe swoje dorosłe życie w jednej i tej samej miejscowości. Ludzie ci to przeważnie właściciele niewielkich fabryczek, sieci sklepowych lub zakładów usługowych. W związek małżeński wstępują raz na całe życie. Mieszkają przeważnie w sąsiedztwie ludzi posiadających ułamek tego co oni. Potrafią oszczędzać i robią to. Inwestują. Pieniędzy dorabiają się sami, bez niczyjej pomocy. Ponad 80% bogatych ludzi w Ameryce to pierwsze pokolenie milionerów (pochodzą z rodzin, w których nigdy wcześniej nie było takich pieniędzy). Podkreślę jeszcze raz: z badań nad amerykańskimi milionerami wynika, że zdecydowana większość z nich doszła do dużego majątku swoją ciężką pracą. Drugim istotnym wyróżnikiem jest to, że są to w większości przedsiębiorcy, a nie pracownicy etatowi (wątek ten rozwinę w kolejnych rozdziałach).

Plan książki i Twojego szkolenia Pocieszę Cię: nikt nie rodzi się z umiejętnościami ninja. Właśnie po to powstał ten podręcznik. Otrzymasz wiedzę teoretyczną oraz praktyczne wskazówki. Do pełnych umiejętności będziesz musiał dojść sam – swoją systematycznością i pracowitością każdego dnia. Jeśli chcesz coś zrobić, zrób to – zamiast opowiadać o tym, jak bardzo chcesz. Książka zorganizowana jest jak elementarz finansów osobistych, który stopniowo przeprowadzi Cię przez wszystkie najważniejsze obszary szkolenia finansowego ninja. Zaczniemy od treningu mentalnego. Spróbuję Cię przekonać, że w finansach warto mieć długoterminowy plan. Że musi on opierać się na solidnych podstawach i że Twoje nastawienie do jego realizacji jest absolutnie kluczowe. Podpowiem, jak znaleźć swoje motywacje i jak wyrobić pożądane

nawyki. Ten etap jest kluczowy, bo największą wojnę w obszarze finansów prowadzi się samemu ze sobą. Dopiero gdy to zrozumiesz i zaakceptujesz, będziesz w stanie prowadzić ją w sposób skuteczny. Tylko samobójca idzie na wojnę bez odpowiedniego uzbrojenia. I dlatego w trzecim rozdziale przedstawię arsenał prawdziwego finansowego ninja. Nauczysz się posługiwać podstawowymi narzędziami i stopniowo będziemy przechodzić do treningu praktycznego. Dowiesz się, jak obsługiwać kalkulator finansowy (będziemy go wykorzystywać do obliczeń w całej książce), kiedy i dlaczego warto prowadzić budżet domowy, jak weryfikować efektywność swoich starań finansowych oraz jak zapewnić sobie i rodzinie realne poczucie bezpieczeństwa finansowego. Dopiero po treningu mentalnym i praktycznym przyjdzie czas na ułożenie konkretnego planu działania – temu poświęcony zostanie rozdział czwarty. Będziemy działać według schematu „od ogółu do szczegółu”. Dowiesz się, jak sprecyzować długofalowy cel finansowy: moment przejścia na emeryturę i kwotę oszczędności, którymi będziesz musiał wówczas dysponować. Potem zastanowimy się wspólnie, jak możesz zrealizować ten plan – w zależności od Twojego obecnego stopnia zaawansowania w ewolucji finansowej. Poznasz konkretne taktyki działania, również w zależności od Twojego wieku. Inaczej może bowiem działać młodzieniaszek, a inaczej – osoba starsza (w jej przypadku w większym stopniu liczyć się będzie korzystanie z doświadczeń). Piąty rozdział poświęcę elementom codziennej higieny finansowej, w szczególności umiejętnemu posługiwaniu się podstawowymi produktami finansowymi. To one bowiem najbardziej narażają nas na zakusy tych, którzy polują na nasze pieniądze. Podpowiem, jak korzystać z produktów bankowych: kont, lokat oraz miecza obosiecznego, czyli kart kredytowych (niestety dla wielu osób stają się one pierwszym krokiem w kierunku długów i poważnych problemów finansowych). Dopiero po przeanalizowaniu tych fundamentów przejdziemy do omówienia czterech kluczowych obszarów finansów osobistych: • oszczędzania, • zarabiania, • optymalizacji podatkowej, • inwestowania. Spróbuję przekonać Cię, że warto połączyć je w jeden sprawnie działający mechanizm służący produkcji pieniędzy. Błędem jest jednak sądzenie, że to pieniądze są celem. Tak naprawdę one stanowią tylko środek do osiągnięcia celu: sposób na zapewnienie bezpieczeństwa sobie i rodzinie, cieszenie się

życiem, rozwijanie własnych zainteresowań i w końcu – pomoc innym. Temu zagadnieniu poświęcę końcowy rozdział książki. 1 Źródło: Global Wealth Report 2015, opracowany przez Credit Suisse.

ROZDZIAŁ 2

Trening finansowego ninja

Mógłbym od razu przejść do omawiania konkretnych sposobów oszczędzania bądź zwiększania zarobków. Otrzymałbyś szybkie podpowiedzi i od razu przeszedł do działania. Super! Uzyskałbyś szybki efekt i szybką nagrodę w postaci dobrego samopoczucia, że coś robisz dla swoich finansów. Jest jednak jeden istotny problem z takim podejściem. Samo działanie – chociaż lepsze od nicnierobienia – będzie wyrwane z kontekstu. W efekcie może się okazać, że alokujesz swoją energię nie tam, gdzie powinieneś. Nie jest sztuką się napracować. Warto robić to mądrze, najlepiej jak to możliwe. Skąd się dowiedzieć, czy tak właśnie działasz? Zastanowić się, przemyśleć, zaplanować – najlepiej jeszcze przed przystąpieniem do działania.

Rola planowania, czyli warto mieć swój rozkład jazdy Czy jeśli chcesz dojechać w odległe miejsce, od razu wsiadasz do samochodu i jedziesz? Oczywiście, że nie. Zabierasz GPS, być może sprawdzasz wcześniej trasę na Google Maps, zastanawiasz się, ile czasu zabierze Ci dojazd, żeby dotrzeć do celu o konkretnej godzinie. Być może przygotowujesz przekąski

i napoje na podróż. Pewnie sprawdzasz, ile paliwa zostało w aucie. Tak właśnie zachowuje się racjonalny człowiek. Aż dziw bierze, że na planowanie podróży potrafimy poświęcać więcej czasu niż na planowanie swoich finansów. Porównanie finansów osobistych do podróży jest bardzo trafną analogią. Gdy włączasz GPS, nie wystarczy wiedzieć, że chcesz jechać. Musisz znać swoją obecną pozycję oraz adres punktu docelowego. Decydujesz także, czy droga ma być wytyczona trasami bardziej krętymi, ale z piękniejszymi widokami, czy może szybszą, wygodniejszą, ale nudniejszą i bardziej monotonną autostradą. Podobnie powinieneś podejść do swoich finansów. Niestety niektórzy często działają z doskoku i nie uwzględniają w działaniach szerszego kontekstu. Intencje mają dobre, ale zbyt rzadko pytają siebie, po co tak naprawdę robią to, co robią. Brakuje w tym wszystkim konkretnych, długoterminowych celów oraz kryteriów weryfikacji, czy rzeczywiście zmierzamy w dobrą stronę. Co więcej, niektóre z wybieranych rozwiązań nie są dopasowane do aktualnej sytuacji danej osoby. Skutki mogą być opłakane.

Dobrym przykładem są polisy inwestycyjne, które ma wielu Polaków. Były i są one promowane jako programy systematycznego oszczędzania, które zarabiać mają lepiej niż lokaty bankowe, a jednocześnie zmuszają klientów do regularnego odkładania pieniędzy. Zamiast przejadać pieniądze, wpłacasz je co miesiąc ubezpieczycielowi – przez 10, 20 czy 30 lat. Abyś nie uległ pokusie zaprzestania wpłat, grozi Ci wysoka opłata likwidacyjna za ewentualne wycofanie środków. W teorii wszystko brzmi więc pięknie, ale diabeł tkwi w szczegółach. Najlepiej widać to na załączonym obrazku: posiadacz polisy wpłacił na nią 15 620 zł, ale jej wartość wynosi jedynie 9335 zł. Gdyby niezadowolony z rezultatów inwestycyjnych zdecydował się zrezygnować z tego produktu, otrzymałby tylko 4614 zł! Mniej niż 30% wpłaconego kapitału! Szybko okazuje się, że produkt mający oszczędzać pieniądze tak naprawdę je przejada. Obciążony jest tak wysokimi kosztami na rzecz towarzystw

funduszy inwestycyjnych oraz ubezpieczycieli, że wartość inwestycji często jest mniejsza niż suma wpłaconych pieniędzy. Kiedy uwzględnimy karę za wcześniejsze rozwiązanie umowy, okaże się, że tak naprawdę posiadacz polisy stracił fundusze. Gdy sobie to uświadomi, zacznie w panice poszukiwać rozwiązania. A prawda jest taka, że nie ma dobrego wyjścia z tej sytuacji. Osoba ta wpadła jak śliwka w kompot, ponieważ decydując się na taką formę „oszczędzania”, przyjęła zbyt optymistyczne założenia. Nie zastanowiła się nad alternatywnymi scenariuszami, nie zaplanowała inwestycji, licząc na to, że wyręczą ją „eksperci”. To tak, jakby próbując przejechać z Warszawy do Wrocławia, zamówić taksówkę i jechać według wskazań taryfikatora. Z pewnością intuicyjnie czujesz, że byłaby to wyjątkowo droga podróż. I nawet jeśli po drodze zorientowałbyś się, że kierowca celowo nadkłada kilometrów i przekręcony licznik pokazuje już kilka tysięcy złotych, trudno byłoby podjąć decyzję o wyjściu z taksówki. Przecież nie dotarłeś jeszcze do celu, a i tak musisz już dużo zapłacić. Właśnie w taką pułapkę wpadają posiadacze polis inwestycyjnych. Czy jednak wyłączną winą można obarczyć ubezpieczyciela, który postanowił zarobić na kliencie? Oczywiście nie jest on bez winy! Prawdopodobnie sprzedawcy zachwalali produkt, pokazując wyłącznie jego zalety i skrzętnie ukrywając wady. Ostateczną decyzję podjął jednak klient – który nie zastanowił się wystarczająco dobrze nad konsekwencjami. Nie określił także zawczasu momentu „ucięcia strat” i wyjścia z nietrafionej inwestycji. Przez to jeszcze trudniej powiedzieć „stop” i zaakceptować utratę pieniędzy. Do własnych finansów warto podejść tak jak do każdego innego projektu, który próbujesz zrealizować z głową: 1. Musisz wiedzieć, skąd wychodzisz. Co masz? Jaka jest Twoja sytuacja?

Gdzie się znajdujesz ze swoimi finansami? Co wiesz? Jakie masz umiejętności? W czym jesteś dobry, a co sprawia Ci trudność?

2. Musisz

wiedzieć, jaki masz cel, czyli dokąd konkretnie chcesz dojść i kiedy. Co jest Twoim celem: sfinansowanie ślubu i wesela, emerytura w wieku 48 lat (przy okazji odpowiedz sobie na pytanie, co rozumiesz przez określenie „emerytura”)? Ile pieniędzy potrzeba Ci do spełnienia wybranego celu? A może chcesz kupić mieszkanie za 10 lat? Jeśli tak, ile będziesz musiał zaoszczędzić? A może po prostu zamierzasz pojechać na wakacje do Norwegii? Życie w tym kraju jest dosyć drogie. Czy wiesz, ile pieniędzy będziesz potrzebować, by spędzić tam trzy tygodnie?

3. Musisz odpowiedzieć sobie na pytania: Czy warto dążyć do tego celu?

Dlaczego jego osiągnięcie jest dla mnie ważne? To bardzo istotne pytania, które często się pomija. Pozwalają znaleźć motywację do wyrzeczeń, które potrzebne będą do realizacji planu. Dlaczego i o co chcę się starać? Po co robię to, co robię? Musisz znaleźć powody i motywacje, które pomogą przetrwać trudne chwile.

Musisz ustalić, jakie umiejętności byłyby przydatne. Co powinieneś wiedzieć? To pytanie do samego siebie o to, jaki trening powinieneś przejść i jakie kompetencje powinieneś zdobyć. Trudne pytanie, bo w gruncie rzeczy musisz określić, czego nie wiesz, i dodatkowo wymyślić, jak się tego dowiedzieć, a potem jeszcze zdobyć tę wiedzę. Czasami trening nie jest potrzebny, bo już masz umiejętności wymagane do osiągnięcia celu. Jeśli jednak stawiasz sobie ambitne cele, wykraczające poza to, co wiesz i znasz, to musisz zdobyć nowe kompetencje. Trudno będzie ułożyć konkretny plan działania, jeśli ich nie posiadasz. To trochę jak błądzenie we mgle, ale tak właśnie zaczyna się wiele nowych etapów w życiu. Ewentualnie można zapłacić komuś za drogę na skróty (szkolenia, kursy, książki) lub za posłużenie się cudzymi umiejętnościami (rekrutacja osób do wykonania pracy). To jednak wiąże się z kosztami i dodatkowym ryzykiem.

4.

Musisz ułożyć ogólny plan, jak zamierzasz osiągnąć cele. Skoro już wiesz, gdzie jesteś i dokąd chcesz się dostać, to rozumiesz, jak duży dystans dzieli jeden punkt od drugiego. Jesteś w stanie opracować konkretny plan działania. To na tym etapie podejmujesz decyzję, z jakich konkretnie rozwiązań skorzystasz. Czy bardziej realne wydaje się zaciśnięcie pasa i zaoszczędzenie potrzebnej kwoty pieniędzy, czy lepiej podjąć się pracy dodatkowej? A może jedno połączyć z drugim i męczyć się przez krótszy czas?

5.

Musisz podzielić plan na etapy i określić pożądane efekty każdego z nich. Oprócz ogólnego planu warto opracować także plan szczegółowy, w którym podzielisz dłuższą drogę na krótsze etapy. Już na początku określ, jakich efektów spodziewasz się na koniec każdego z nich. Skąd będziesz wiedział, że realizacja planu przebiega prawidłowo? Na jakiej podstawie uznasz, że jednak nie? Skąd dowiesz się, że coś jest nie w porządku? Już teraz opracuj także plan B, czyli zastanów się, co zrobisz, gdy nie uda się osiągnąć zamierzonych celów albo coś pójdzie kompletnie nie po Twojej myśli. Przygotuj się na różne ewentualności.

6.

7. Musisz

podążać zgodnie z planem, weryfikując na bieżąco rezultaty i korygując kurs. Podejmujesz zaplanowane działania i patrzysz, czy przynoszą pożądany skutek. W wyniku zdobywania doświadczenia poprawiasz na bieżąco sposób działania, ale również modyfikujesz strategię. Mając spisany plan i cele pośrednie, możesz dokładnie weryfikować postępy. Widzisz, czy rezultaty są zgodne z wcześniejszymi założeniami. Nie oszukujesz siebie. Jesteś panem sytuacji – bez względu na to, czy rozwija się ona zgodnie z planem, czy nie. Masz przynajmniej zgrubny scenariusz na każdą sytuację, co pozwala minimalizować ewentualne straty. A w optymistycznym scenariuszu maksymalizujesz w ten sposób korzyści.

8. Musisz adaptować się do sytuacji, modyfikując także swoje pomysły.

Dzięki temu nie tylko zdasz sobie sprawę, że możesz poprawiać swój sposób działania i wykonanie bieżących planów, lecz także zaczniesz dostrzegać nowe możliwości, a te mogą wywrócić do góry nogami cały dotychczas realizowany plan. Bo działając, kreujesz nowe możliwości. Jeśli je dostrzegasz i uznajesz za ważne, to się do nich adaptujesz. Przeznaczasz czas i energię na poszukiwanie jeszcze lepszego pomysłu na siebie. Czasami daje to dużo lepsze rezultaty niż kurczowe trzymanie się wcześniejszego planu, ponieważ w nowej sytuacji może on stać się nieaktualny. Jedynym pewnym czynnikiem we wszechświecie jest zmiana. Jeśli umiesz się adaptować, wykorzystując dotychczas nabyte umiejętności, będziesz iść do przodu szybciej niż ci, którzy nie posiedli tej umiejętności.

Jak widzisz, każde świadome działanie powinno być rezultatem realizacji

planu, który przygotowuje nas na różne ewentualności. Podążanie zgodnie z planem nie oznacza jednak, że sprawdzi się scenariusz optymistyczny. To oznacza także, że musisz zapewnić sobie bezpieczną drogę odwrotu. Szczególnie na wypadek, gdyby nie wszystko poszło zgodnie z pierwotnym planem. Dlatego zawsze warto mieć scenariusz awaryjny. Plan daje poczucie konsekwencji, odpowiedzialności, eliminuje niepewność. Wiesz, po co coś robisz, nawet jeśli ludzie wokół tego nie rozumieją. Samo przemyślenie różnych scenariuszy daje Ci kolosalną przewagę nad innymi. Planowanie może jawić się jako skomplikowana czynność, ale w istocie jest dosyć łatwe. Przeanalizujmy prosty przykład: Projekt finansowy: wyjazd na wakacje do Norwegii. 1. Obecna sytuacja: mam 1 tys. zł oszczędności, które mogę przeznaczyć na

wyjazd. Nie mam problemu z podejmowaniem się dodatkowych prac. Dorobię.

2. Cel: zakładam, że na udane wakacje w Norwegii potrzeba 6 tys. zł. Muszę

odłożyć jeszcze 5 tys. zł. Jest marzec. Do wyjazdu zostało pięć miesięcy, a więc muszę zwiększać oszczędności średnio o 1 tys. zł miesięcznie.

3. Motywacja:

w sumie to nie wiem, dlaczego Norwegia. Podobno fiordy są ładne. (W zasadzie to nie wiadomo, dlaczego uparłem się na tę Norwegię. Już samo uświadomienie sobie tego powoduje, że zaczynam wątpić w sens wyjazdu na wakacje właśnie tam. Powody są zbyt miałkie).

4. Plan ogólny: nie wystarczy samo zaciśnięcie pasa. W ten sposób zaoszczędzę

najwyżej 500 zł miesięcznie, czyli 2500 zł. Do końca czerwca powinienem otrzymać zwrot za PIT z urzędu skarbowego w wysokości 1400 zł. Brakujące 1100 zł muszę zarobić. Wezmę godziny w McDonaldzie i sprzedam gry na Allegro.

5. Plan szczegółowy i plan B: wyjazd planuję na sierpień. Planem minimum

jest 1 tys. zł odłożone do końca kwietnia i 2 tys. zł odłożone do końca czerwca. Jeśli to się nie uda, rezygnuję z Norwegii. Jeśli, uwzględniając zwrot za PIT, uzbieram co najmniej 3 tys. zł, to zamiast do Norwegii pojadę nad polskie morze. Jak będę realizował plan oszczędzania? W końcu rzucę palenie. Wytrwam. To tylko pięć miesięcy – a 450 zł miesięcznie w kieszeni więcej. Nie twierdzę, że to na zawsze, ale na pewno na te pięć miesięcy. Mam konkretny cel. Chcę pojechać na wakacje, a jednocześnie nie chcę się zmagać z oszczędnościami w innych obszarach życia. Mam więc dodatkową motywację: „Wyjazd do Norwegii pomoże mi rzucić palenie. Pojadę na wakacje

marzeń, a przy okazji będę zdrowszy i będę mniej wydawał na głupi nałóg”. Widzisz, co się stało? Samo zastanowienie się nad tym, skąd wziąć pieniądze na wyjazd, doprowadziło do decyzji o rzuceniu palenia. Decyzja ta wypracowana została dopiero w toku planowania. Wcześniej nie było dobrej motywacji ani do wyjazdu do Norwegii, ani do rzucenia nałogu. Być może dzięki takiemu połączeniu uda się i jedno, i drugie. Właśnie w tym pomaga planowanie. Uświadomienie sobie braków w obszarze finansów osobistych wspiera Cię w rozwoju. Motywuje do poszukiwania dodatkowych źródeł przychodu lub rozsądniejszego zarządzania już posiadanymi pieniędzmi. Praca umysłowa, do której się zmuszasz, zastępuje pracę fizyczną, którą musiałbyś wykonać, aby zarobić więcej pieniędzy. Możesz powiedzieć: „To jest skomplikowane. Czy nie można ot tak sobie działać – bez planu?”. Oczywiście, że można! I takie działanie będzie o niebo lepsze niż brak jakiegokolwiek działania. Ale jest jeden minus: nie mając planu, bardzo łatwo popełnić błędy, bo nie wiesz, po co robisz to, co robisz. Nie mając solidnego przekonania, że warto coś robić, bardzo łatwo sobie odpuścić. Ty sam i Twoje otoczenie znajdziecie wiele powodów, by wybić Cię z rytmu. Skoro coś robisz bez większego przekonania i konkretnego celu, to przecież nic się nie stanie, jeśli przestaniesz, prawda? Im więcej potu na treningu, tym mniej krwi na ringu – ta zasada idealnie sprawdza się także w finansach osobistych.

Od promocji bankowej do podwyżki „Należy Ci się” – z takimi słowami Adi, jeden z czytelników mojego bloga, wręczył mi kiedyś zacny prezent. Okazało się, że dzięki informacji o promocji bankowej znalezionej na moim blogu uzyskał podwyżkę w pracy. Bank płacił bowiem swoim klientom premię – zwracał 1% kwoty wynagrodzenia wpływającego co miesiąc na konto bankowe. Można było zarobić maksymalnie 50 zł miesięcznie. Adi się zdenerwował. Chciał uzyskać maksymalny zwrot, ale zarabiał „tylko” 4500 zł. Nie odpuścił. Przygotował zestaw argumentów przemawiających za podwyżką i umówił się na rozmowę z szefem. Gdy ten usłyszał o maksymalizacji korzyści z promocji bankowej, roześmiał się i doceniając determinację pracownika, przyznał mu dodatkowe 500 zł. Oto scenariusz działania finansowego ninja: każdy powód jest dobry, aby znaleźć motywację i spróbować wprowadzić w życie plan pomagający poprawić zarobki.

Rola emocji, czyli Twój prawdziwy stosunek do bogactwa Jakkolwiek naiwnie by to zabrzmiało, to Ty jesteś główną przyczyną swojej kondycji finansowej. Może być ona świetna lub może być słaba, ale to właśnie Twoje nastawienie jest pierwszym czynnikiem niezbędnym do poruszania się we właściwym kierunku. Jeżeli nie będziesz mieć dobrych wewnętrznych pobudek do tego, by zostać bogatym człowiekiem, to wszelkie scenariusze i poradniki okażą się bezużyteczne. Przeszły Cię ciarki? Wzdrygnąłeś się na myśl o sobie jako bogatym człowieku? Być może pomyślałeś: „Wcale nie chcę być bogaty! Chcę po prostu mieć pieniędzy w sam raz – tak żeby na wszystko mi starczało”. Rozumiem Cię. Nazwijmy więc to inaczej. Jak byś zareagował, gdybym słowo „bogaty” zamienił na „zamożny”? A może „majętny” lub po prostu „dobrze sytuowany”?

Czy widzisz, jak kolosalne znaczenie dla Twojego nastawienia ma dobór słownictwa? Konkretne słowa wytrychy mogą zasadniczo zmieniać to, jak odbierasz przekaz. Pokazują też, jak głęboko zakorzenione są w człowieku pewne przekonania na temat pieniędzy. Słowa „bogactwo” i „majątek” w zestawieniu z Twoją osobą mogą wywoływać poczucie dyskomfortu. Możesz odnosić wrażenie, że samo postawienie Cię w jednym szeregu z bogatymi uczyni z Ciebie złego człowieka. Możesz uważać, że samo pragnienie dążenia do posiadania większych kwot jest sprzeczne z sumieniem. Że ci, którzy tak działają, są źli. Uwierz mi, wiele przekonań, które mamy na temat nas samych, jest nieprawdziwych. Wiele obaw, które wywołuje w Tobie sama myśl o „zagrożeniu” bogactwem, jest nieuzasadnionych. Wynikają one przede wszystkim z tego, że jeszcze nigdy nie byłeś tam, gdzie chciałbyś być, i nie wiesz, czego się spodziewać. Albo po prostu nie uświadamiasz sobie skali zamożności – w szczególności w porównaniu z osobami, które rzeczywiście mają niewiele. Jeśli słowo „bogactwo” budzi w Tobie wątpliwości natury moralnej, to warto przepracować ten temat. Pomaga w tym uświadomienie sobie, jakie kwoty uważasz za „wystarczająco duże”. Gdzie jest granica, po której przekroczeniu przestajesz się czuć komfortowo i boisz się demoralizacji? Czy posiadanie np. miliona złotych na koncie to tylko „wystarczająco dużo” czy już „bogactwo”? Ta kwota może się wydawać duża, dopóki nie zestawisz jej np. z sumą wydatków na tak prozaiczną kategorię kosztów jak jedzenie. Nasza 4-osobowa rodzina wydaje średnio 2200 zł miesięcznie na żywność. To 26 tys. zł rocznie, 264 tys. przez 10 lat i ponad milion złotych w ciągu zaledwie 40 lat życia. I to pomijając inflację. Tyle przejadamy. Milion złotych, który być może uznajesz za nadmierne bogactwo, tak czy siak muszę zarobić, żeby mieć co jeść. Jeśli dodatkowo chcesz kupić mieszkanie w dużym mieście i do tego sfinansować zakup kredytem (od którego zapłacisz odsetki), to pożegnaj się z kolejnym milionem. A gdzie pozostałe koszty: transport, ubrania, higiena, opieka medyczna, podnoszenie kwalifikacji Twoich i rodziny, rozrywka, przeróżne sprzęty? Twoje życie – czy tego chcesz, czy nie – będzie kosztowało miliony, które będziesz musiał zarobić i wydać. Dlaczego nie miałbyś zarobić kolejnego czy kilku, które będą leżały na kontach lub pracowały w inwestycjach? Gdy skrupulatnie będziesz prowadzić budżet domowy, stopniowo nauczysz się patrzeć na swoje finanse w perspektywie długofalowej. Zobaczysz, że w każdym roku przez Twoje ręce przechodzą setki tysięcy złotych (nawet jeśli nie teraz, to stanie się tak w przyszłości). A skoro tak, to dlaczego takie kwoty miałbyś traktować jako przejaw bogactwa? Wysokość tych kwot przestanie

robić na Tobie wrażenie. Finansowy ninja doskonale rozumie, że po latach tłustych mogą przyjść lata chude. Myśli w perspektywie długofalowej i pracuje nad zapewnieniem dostatniej przyszłości sobie i swojej rodzinie. Oszczędności, idące w setki tysięcy złotych, ninja traktuje jako fundament bezpieczeństwa finansowego. Wie, że takie podejście jest przejawem odpowiedzialności, a nie moralnego zepsucia. Mniejsze znaczenie ma to, ile posiada pieniędzy. Liczy się to, jaki użytek z nich robi – dla dobra swojej rodziny i innych. T. Harv Eker, autor książki Bogaty albo biedny. Po prostu różni mentalnie!, twierdzi, że pieniądze nie zmieniają ludzi. Pozwalają człowiekowi bardziej być tym, kim już jest. Tę myśl dobrze rozwija ks. Jacek Stryczek w książce Pieniądze. W świetle Ewangelii. Rozprawia się ona z wieloma mitami narosłymi wokół pieniędzy i ich znaczenia w życiu chrześcijan. Pokazuje, że nie ma nic złego w bogaceniu się – a wręcz zachęca do tego, by osoby wierzące nieustannie dążyły do poprawy swojej sytuacji finansowej. Bieda nie jest wcale lepsza od bogactwa, chociaż niektórzy przypisują jej wyższą moralną wartość. Ksiądz Jacek przekonuje, że zupełnie bezzasadnie.

Motywacja do budowy majątku Najpierw musisz zrozumieć, kim jesteś i jaka jest Twoja wewnętrzna motywacja do zostania dobrze sytuowanym człowiekiem. Musisz odpowiedzieć sobie, dlaczego podróż w kierunku zamożności jest dla Ciebie ważna. To samo ćwiczenie przeprowadzam z uczestnikami bezpłatnego kursu „Pokonaj swoje długi” –›› http://fin.ninja/psd ‹‹. Tam pomagam im znaleźć motywację do walki z długami. Tu podejdziemy do tematu z innej strony. Poprawa stanu własnych finansów nigdy nie jest zadaniem łatwym. Nie wystarczy spiąć się na kilka tygodni. Budowanie majątku wymaga czasu, cierpliwości, wyrzeczeń i wdrożenia nowych nawyków, które mogą dawać solidnie w kość. Pół biedy, gdy szybko widzisz efekty, np. w postaci wywalczonej podwyżki, poprawy samopoczucia czy stanu konta. Po pierwszych sukcesach nadejdzie jednak okres stagnacji, kiedy trudniej będzie o zauważalny postęp, a prawdziwe efekty odczuwalne mogą się stać dopiero w perspektywie wieloletniej. Musisz sprecyzować, dlaczego planujesz oszczędzać, i zastąpić bieżącą konsumpcję nawykiem odraczania nagrody. Nie chcę, żebyś próbował sobie mówić „jestem zwycięzcą”. Nie uważam takich afirmacji za skuteczne

rozwiązanie. To, co postrzegam jako czynnik odróżniający ludzi, którzy odnoszą sukcesy, od tych, którzy szybko się poddają, są realne, wewnętrzne powody i motywacje, dla których toczą wojnę ze sobą. To muszą być powody pomagające Ci wytrwać i podnosić się po porażkach. Przypominając je sobie, będziesz w stanie iść dalej. Swoje motywacje możesz znaleźć, odpowiadając na poniższe pytania: 1.

Czym jest dla mnie bogactwo? Jaki poziom oszczędności będzie oznaczać, że jestem już „wystarczająco bogaty”? Nawet jeśli nie znasz precyzyjnej odpowiedzi, to określ ją w przybliżony sposób, np. wyznacz kwotę, którą musisz dysponować co miesiąc, by czuć, że to wystarczy.

2. Co będzie możliwe, gdy osiągnę już ten poziom? Jakie możliwości otworzą

się przed Tobą, gdy będziesz mieć „wystarczająco dużo pieniędzy”? Co będziesz mógł zrobić?

3. W jaki sposób mogę budować swój majątek, pozostając jednocześnie

wierny swoim wartościom? Co jest dla Ciebie ważne? Jakimi zasadami chcesz się kierować, dysponując mniejszymi i większymi pieniędzmi? Wypisz wszystko, co pomoże wzmocnić Twój kręgosłup moralny i będzie wyznacznikiem tego, że pieniądze Cię nie zepsuły.

4. Jaki będzie pozytywny wpływ niezależności finansowej na moje życie?

Co wtedy będę robił? Jak będzie wyglądał Twój dzień i tydzień? Wyobraź go sobie. Czy będziesz pracował, nawet jeśli nie będzie to już konieczne? Jeśli tak – w jaki sposób?

5. Jakie będą negatywne skutki dla mnie i mojej rodziny, jeśli nie uda mi

się zgromadzić majątku? To jest moment na to, by zastanowić się nad negatywnymi konsekwencjami, czyli najczarniejszym scenariuszem, który może się przytrafić, jeśli nie zabezpieczysz finansowo siebie i rodziny. Dla niektórych strach jest dobrym motywatorem do walki o polepszenie sytuacji. Przyparci do ściany przekonujemy się, że mamy niesamowite rezerwy energii. Lepiej zawczasu samemu to zrobić, niż zostać przypartym naprawdę tylko dlatego, że wcześniej nie zastanowiliśmy się nad konsekwencjami i swoją przyszłością.

6. Jakie

są aktualne skutki tego, że nie osiągnąłem jeszcze finansowej niezależności? Co najbardziej denerwuje Cię w Twojej obecnej sytuacji? Co jest przyczyną frustracji? Właśnie to będziesz chciał zmienić.

Co dotychczas powstrzymywało mnie przed budowaniem majątku? Brakowało Ci umiejętności? A może była to kwestia przekonań? Taka autodiagnoza i świadome szukanie przyczyn sytuacji jest pierwszym krokiem do dokonania niezbędnych zmian.

7.

Jak mógłbym pokonać te przeszkody? Wartością jest już samo zastanowienie się nad możliwymi rozwiązaniami. Oczywiście nic nie zastąpi działania, ale wszystko rozpoczyna się od prostego zakwestionowania obecnej sytuacji.

8.

9. Co jest ważne dla mnie w życiu? Co chcę po sobie zostawić? Świadoma

odpowiedź na te pytania jest jak kompas. Ułatwia podejmowanie decyzji, pomagając skupić energię na tych działaniach, które uważasz za naprawdę ważne.

Niestety wiele osób w ogóle nie zadaje sobie takich pytań. Wolą oni cieszyć się życiem tu i teraz, bez zastanawiania się, co będzie w przyszłości. Musisz zrozumieć, że Twoja droga do poprawy sytuacji finansowej nie będzie usłana różami. Tylko mając dobre odpowiedzi na powyższe pytania, znajdziesz swoje wewnętrzne „dlaczego” – przyczyny, dla których będziesz chciał wytrwać w postanowieniach. Przyczyny, które będą ważniejsze niż wszystkie chwilowe przeszkadzajki. Życie zawsze znajdzie sposób na to, żeby odciągnąć Cię od realizacji celów. Tak jak pisałem wcześniej, zmiana nawyków nie jest łatwa. Jeśli Twoje „dlaczego” nie będzie wystarczająco mocne, aby nadać stopniowemu budowaniu majątku wysoki priorytet, to raczej Ci się to nie uda. Nie wystarczy powtarzać sobie: „Mam umysł milionera”. Te techniki, bez głębokiej motywacji opartej na wewnętrznym kompasie, są bezwartościowe. Mając głęboką motywację, będziesz wprowadzał i śledził zmiany w swoich finansach. Obserwowanie pozytywnych efektów zmian da Ci kolejne motywacje i powody do intensyfikowania wysiłków. Tylko przepuszczając otaczającą Cię rzeczywistość przez gruby filtr Twoich prawdziwych potrzeb, będziesz w stanie podejmować trudne decyzje i poświęcać doraźne korzyści na rzecz tego, co naprawdę liczy się dla Ciebie w dłuższym horyzoncie. Przykładowo: • Zamiast wydać pieniądze na nowy samochód, będziesz się cieszyć przejściem na emeryturę o kilka lat wcześniej. • Zamiast kupić większe mieszkanie dla siebie, zainwestujesz w kilka mieszkań na wynajem finansujących Twoją emeryturę. • Zamiast miło spędzać czas w restauracjach ze znajomymi,

przeznaczysz pieniądze na zdobycie nowych umiejętności, które umożliwią Ci zdobycie atrakcyjniejszej pracy. Czas ze znajomymi będziesz spędzać inaczej. Finansowy ninja wie, że tylko prawdziwa i płynąca z wnętrza motywacja jest przyczyną jego działania. Wszelkie poradniki (również takie jak ta książka) są tylko narzędziami i orężem, które mogą pomóc w łatwiejszy sposób wykonać zadanie. Ale bez działania wszelki oręż jest bezużyteczny. Jeśli przyjdzie Ci przegrać którąś bitwę, zostaniesz pozbawiony broni i trafisz do niewoli. Wtedy jedynym paliwem, które motywować będzie do ucieczki z matni, będzie właśnie Twoje wewnętrzne „dlaczego”, wykraczające poza obecną sytuację. Twoje motywacje powinny być wystarczająco silne, byś chciał walczyć – nawet pomimo przejściowej beznadziejności sytuacji.

Jesteś swoim najlepszym doradcą finansowym W zakresie finansów osobistych to Ty jesteś najlepszym dla siebie doradcą finansowym. Powierzanie losu swoich pieniędzy w cudze ręce jest po prostu nieodpowiedzialne. Dotyczy to w takim samym stopniu już obecnie posiadanych oszczędności, jak i tych pieniędzy, które dopiero zarobisz. Jedyne, o co musisz zadbać, to zdobywanie wiedzy, która pozwoli Ci w mądry sposób zarządzać majątkiem.

I jeszcze uwaga na koniec: narzędzia i strategie mogą się zmieniać. Nie ma w tym nic złego. Powinieneś wręcz eksperymentować i szukać takiego oręża, które w Twoich rękach uczyni z Ciebie najskuteczniejszego wojownika. Jeśli oszczędzanie Ci nie wychodzi, to skup się na zarabianiu pieniędzy. Jeśli masz smykałkę do inwestowania na rynku nieruchomości, to rozwijaj tę pasję, zamiast szukać świętego Graala na giełdzie. Jeśli nie czujesz się pewnie jako inwestor, to zastosuj jak najprostszą strategię inwestycyjną i skup się na tym, w czym jesteś dobry. Nie zazdrość innym, nie porównuj się, nie naśladuj bezrefleksyjnie. Szukaj własnej drogi. Ona jest dla Ciebie najlepsza.

Jak odnaleźć motywację? Problem polega na tym, że większość z nas nie wie, czego w istocie oczekuje od życia i od siebie. Nie dotyczy to tylko obszaru finansów. To właśnie z tego powodu pytanie: „Co chciałby Pan robić za pięć lat?” zadane na rozmowie kwalifikacyjnej wywołuje u wielu osób dreszcze. Sami boimy się zadawać sobie takie pytanie. A przecież brak „rozkładu jazdy” to podstawowy powód naszej gorszej niż świetna sytuacji finansowej. Jeśli chcesz zostać finansowym ninja, musisz umieć odpowiedzieć na pytanie: „Dokąd zmierzam?”. Nie pracodawcy. Sobie samemu. Zanim przedstawię ćwiczenie, które pomoże Ci odpowiedzieć sobie na pytanie, co ma dla Ciebie prawdziwą wartość, opowiem pewną historię. W 2014 r. poznałem Grega Hartle’a. To amerykański przedsiębiorca, który wcześnie w życiu osiągnął sukces finansowy. Już w wieku 25 lat był „ustawiony”. Pewnego poranka obudził się w kałuży krwi. Szybka diagnoza lekarska wykazała, że ma rzadki problem z nerkami. Po kilku dniach w szpitalu i licznych testach dowiedział się, że ma tylko dwie opcje: albo znajdzie się dawca nerki dla niego, albo umrze w ciągu sześciu miesięcy. Dotychczasowe życie całkowicie mu się zawaliło. Kolejne miesiące spędził na przeróżnych kuracjach, które miały na celu wydłużenie życia. Szczęśliwie jego matka okazała się idealnym dawcą i zgodziła się oddać Gregowi jedną ze swoich nerek. Przeszczep się powiódł i po miesiącach niepewności Greg wrócił do normalnego życia. Świetnie się czuł. Odbudował większość tego, co udało mu się stracić przez miesiące problemów zdrowotnych. Znowu był w swoim żywiole. Idylla nie trwała jednak długo. Okazało się, że nerki Grega nie pracują idealnie i toksyny zatruwają stopniowo jego organizm. Do związanego z tym cierpienia fizycznego doszło jeszcze cierpienie psychiczne. Greg wie, że ze względu na specyfikę swojej choroby ma w zasadzie zerowe szanse na kolejny przeszczep. Pozostaje mu czekanie na śmierć. I nadzieja na to, że lekarze znajdą jednak metodę na farmakologiczne przedłużenie jego życia. W maju 2014 r., gdy poznałem Grega, po raz pierwszy spotkałem człowieka, który pokazał mi swój zegar życia. Lekarze szacowali, że zostało mu dziewięć miesięcy. Miał umrzeć w lutym 2015 r. Jedyne, co mógł zrobić, to postarać się przeżyć ten czas jak najlepiej – zgodnie z własnym systemem wartości, oczekiwaniami i marzeniami. Od naszego spotkania minął ponad rok i szczęśliwie Greg nadal żyje. Jego stan zdrowotny pozostawia wiele do życzenia, ale i tak jest dla niego wielkim

darem. To spotkanie z Gregiem i wysłuchanie jego historii było jednym ze świateł ostrzegawczych w moim życiu. Kolejny raz uświadomiło mi, jak naiwny jestem, sądząc, że mam do dyspozycji nieograniczony czas, i nie zdając sobie sprawy, jak szybko dobra passa może się odwrócić – w całkowicie niespodziewany sposób. JAK DOJŚĆ DO TEGO, CO JEST DLA NAS NAJWAŻNIEJSZE?

Greg oprócz opowiedzenia mi swojej historii przedstawił także receptę na to, jak stwierdzić, co jest dla nas najważniejsze. W jego ustach brzmiała ona bardzo prawdziwie. Jest to prosty i jednocześnie niesamowicie skuteczny sposób, by określić swoje priorytety. 1. Zarezerwuj sobie 30–60 minut, kiedy nikt nie będzie Ci przeszkadzał. 2. Przygotuj kilka czystych kartek i długopis. Wyłącz telefon. Włącz ulubioną

muzykę lub po prostu pracuj w ciszy – tak jak lubisz.

3. Na pierwszej kartce napisz wszystkie rzeczy, które chciałbyś zrobić w życiu.

W całym życiu. Konkretne cele, ale również marzenia, które od lat chodzą Ci po głowie, a na które nigdy nie masz czasu. Być może część z nich już wyparłeś, bo znajomi i najbliżsi przekonali Cię o tym, że są bezwartościowe. Zastanów się także, jak chciałbyś zostać zapamiętany. Jak chciałbyś zostać przedstawiony na swoim pogrzebie przez najbliższych. Czy mówiliby o Tobie jak o kimś godnym naśladowania, czy może żałowaliby, że nie było Cię wtedy, gdy najbardziej Cię potrzebowali? Czy ktoś mógłby powiedzieć, że zmieniałeś świat w lepsze miejsce dla siebie i nie tylko? A może zależy Ci na czymś innym? Nie ma dobrych odpowiedzi na te pytania. Masz prawo być sobą. W końcu ćwiczenie to wykonujesz dla siebie, a nie dla innych. Wypisz wszystko, co Ci w duszy gra. Być może skończysz z listą na kilka stron, a może na kartce znajdzie się tylko kilka linijek.

Poszukiwanie własnych motywacji – studium przypadku W poszukiwaniu odpowiedzi, dlaczego robimy to, co robimy, pomaga śledzenie biografii ludzi, którzy systematycznie osiągają sukcesy. Warto więc sięgać po życiorysy znanych osób, sportowców oraz przedsiębiorców z udokumentowanymi wynikami. Poznasz w ten sposób nie tylko rezultaty działań, lecz także kryteria decyzyjne, priorytety życiowe, sposoby i scenariusze działania. Poznasz czynniki, które pomogły tym osobom osiągnąć sukces – czasami będą to misternie przygotowywane i realizowane plany, a czasami szukanie drogi po omacku poparte niezłomnością. Dróg jest wiele. Ty musisz znaleźć własną. Być może pomoże Ci w tym wystąpienie Dlaczego warto kwestionować status quo?. Przedstawiłem podczas niego moje motywacje do stworzenia bloga „Jak oszczędzać pieniądze?” i pokazałem, w jaki sposób podejmuję najważniejsze decyzje w życiu – ›› http://fin.ninja/dlaczego ‹‹.

4. Weź drugą kartkę. Teraz zadanie się komplikuje. Patrząc na pierwszą kartkę,

przepisz tylko te cele i marzenia, które chciałbyś spełnić w ciągu najbliższych 10 lat. Staraj się podejść do tego realistycznie. Co osiągniesz w ciągu 10 lat od dzisiaj? Ten etap wymaga już głębszego namysłu i jest pytaniem o Twoje motywacje. Przy każdym punkcie z pierwszej kartki musisz zapytać sam siebie: „Dlaczego jest to dla mnie ważne?”. Musisz dokonać pewnej selekcji. Nie jest to łatwy proces, dlatego załóż, że nie wszystkie plany uda się zrealizować. Z różnych powodów. Na szczęście, jak kiedyś usłyszałem, mamy skłonność do przeceniania swoich możliwości w zakresie tego, co uda nam się zrealizować w ciągu jednego roku, ale nie doceniamy tego, czego możemy dokonać w ciągu dekady.

5. Weź trzecią kartkę. Teraz zadanie zacznie się naprawdę komplikować. Załóż,

że zostały Ci tylko dwa lata życia. Jak zmieniłaby się lista Twoich priorytetów, gdybyś wiedział, że na ich wykonanie masz tylko 24 miesiące? Przepisz na trzecią kartkę tylko te cele i marzenia, które chcesz spełnić w ciągu

najbliższych dwóch lat. Mam nadzieję, że na tym etapie zaczynasz już dostrzegać, jak ważne jest właściwe ukierunkowanie własnych działań. Nagle czas na spełnienie marzeń bardzo się kurczy. Być może właśnie zaczynasz dostrzegać, jak bezsensownie dotychczas marnowałeś czas w swoim życiu, oddalając się od realizacji celów, które wskazujesz jako najważniejsze. 6. Wiem, że perspektywa dwóch lat wydaje się mało realna i doskonale potrafimy

się usprawiedliwiać, że co prawda w ciągu tego roku nie zrealizowaliśmy jeszcze żadnych planów, ale zabierzemy się do tego w kolejnym roku. Dlatego nie warto tu skończyć. Weź czwartą kartkę i przepisz te cele i marzenia, które byś zrealizował, gdyby zostało Ci zaledwie 12 miesięcy życia. Jak myślisz? Ile z tych celów uda Ci się osiągnąć, biorąc pod uwagę, że masz aktualnie inne zajęcia i zobowiązania? Może nadmiernie wierząc w swoją szczęśliwą gwiazdę, odkładasz na później takie podstawowe sprawy jak zabezpieczenie Twojej rodziny czy po prostu wprowadzenie partnera lub partnerki we wszystkie detale dotyczące Waszych finansów osobistych? Spójrz na swoją kartkę. Co na niej zostało? To jest Twoja lista priorytetów na najbliższy rok. Rzeczy, które powinieneś robić i do których powinieneś dążyć. Chciałbym Ci powiedzieć: „Wstań i zrób to!”, ale wiem, że może Cię powstrzymywać wiele rzeczy. Nie wszystkie marzenia i plany da się od razu zrealizować. Każde z nich ma swoją cenę. Niektóre emocjonalną, inne po prostu wymagają odpowiedniego finansowania. Dwanaście miesięcy to niewiele. Ile punktów z listy wcielisz w życie w ciągu najbliższego roku? Jakie kroki uczynisz, by przybliżyć się do ich realizacji? Nawet jeśli żadnego, to i tak dobrze jest mieć świadomość celów, do których dążysz. Każdego dnia spoglądać na nie i zadawać sobie pytania: „Czy to, co dzisiaj zrobiłem, przybliża mnie do ich osiągnięcia? Jak mogę zaplanować jutrzejszy dzień, by posuwać się do przodu?”.

Zastanów się, w jaki sposób działania w obszarze poprawiania stanu finansów osobistych przybliżają Cię do realizacji marzeń i celów. Marzenia tym się różnią od celów, że są niesprecyzowane i nieumocowane w czasie. Stają się celami, gdy zamienisz je w plany: określisz kroki wymagane do ich realizacji i przynajmniej z grubsza ustalisz, kiedy zajmiesz się ich wykonaniem. Wbrew pozorom, gdy pozna się swoje priorytety, to nawet tak niewyobrażalne przedsięwzięcia jak napisanie książki o finansach osobistych przez osobę, która nie kształciła się w tym kierunku i nie ma doświadczenia pracy w sektorze finansowym, stają się wykonalne.

Mamy skłonność do przeceniania naszych możliwości w zakresie tego, co uda nam się zrealizować w ciągu jednego roku, ale nie doceniamy tego, czego możemy dokonać w ciągu dekady. Finansowy ninja dobrze wie, że skuteczność jego działań zależy w największym stopniu od niego samego. Od jego determinacji, systematyczności i pracowitości. To on jest architektem swojego życia i nikt go w tym nie zastąpi. Wie też, że musi działać zgodnie z wytyczonym planem, aby nie marnować energii. W końcu nie wiadomo, ile czasu mu pozostało na spełnienie marzeń. Szkoda byłoby ten czas zmarnować na błądzenie we mgle lub gonienie własnego ogona.

Rola nawyków, czyli wojna z samym sobą Kiedy na spotkaniach z czytelnikami bloga pytam: „Kto jest największym wrogiem naszych pieniędzy?”, słyszę różne odpowiedzi: sektor finansowy, podatki, pracodawcy. Pada również ta prawidłowa. Smutna konkluzja jest taka, że największym wrogiem i zagrożeniem dla naszych finansów jesteśmy my sami. Nosimy w sobie wiele błędnych przekonań wynikających z mitów finansowych, w które wierzymy. Niektóre przekonania zaszczepili nam rodzina i znajomi, inne narzuciło społeczeństwo, a jeszcze inne wynikają z niezbyt wnikliwej obserwacji otaczającego świata. Do tego wykształciliśmy szereg złych nawyków: • ulegamy chwilowym emocjom i podejmujemy nieprzemyślane decyzje, • nie planujemy naszych finansów, • nie prowadzimy budżetu i nie spisujemy wydatków, • nie rozmawiamy o pieniądzach, • nie oszczędzamy, • zadłużamy się, nie uważając tego za coś złego, • nie oszczędzamy na emeryturę, • przepłacamy w sklepach (nie zwracamy uwagi na ceny), • nie czytamy umów przed ich podpisaniem, • nie zadajemy sobie wysiłku, aby podnosić świadomość finansową. Brakuje nam cierpliwości i systematyczności. Często chcemy mieć

wszystko tu i teraz, zamiast zastanowić się nad zasadnością takich decyzji. Nie odraczamy zachcianek, czym nieświadomie pogarszamy długofalowe skutki swoich wyborów. W efekcie to my w największym stopniu torpedujemy własne finanse. Na złe nawyki i zachcianki nakładają się jeszcze inne czynniki, które dodatkowo utrudniają zmianę sytuacji finansowej. Niektórzy czują po prostu strach na myśl o finansach. Brakuje nam wiedzy i umiejętności, np. negocjowania. Z jednej strony jesteśmy świadomi braków, a z drugiej świetnie potrafimy sobie wytłumaczyć, dlaczego tkwimy w tym stanie. Zamiast uzupełnić deficyty, idealnie usprawiedliwiamy się przed sobą: „Tak musi być, bo nikt mnie tego nie nauczył”. Jeśli tak właśnie myślisz – jesteś w błędzie. To Ty masz dbać o poszerzanie swojej wiedzy i doświadczenia. Ich brak ma fatalne konsekwencje. Gdy jesteśmy wystawieni na kontakt ze „specjalistami od dobierania się do naszych pieniędzy”, okazujemy się nadspodziewanie łatwowierni. Ulegamy namowom, dostrzegamy tylko najoptymistyczniejszy scenariusz. Nie mając doświadczenia, nie umiemy zweryfikować prawdziwości tego, co słyszymy. Często także przeceniamy własne możliwości. Szczególnie widoczne jest to u osób, które inwestują na giełdzie. W przypadku zysków łatwo przypisują sobie ponadprzeciętne umiejętności. W przypadku strat doskonale się oszukują, obarczając winą „zewnętrzne czynniki”. Można świetnie znać narzędzia finansowego ninja, skrupulatnie wyliczać, ile pieniędzy potrzeba na realizację długoterminowego planu, a jednocześnie – tkwić w miejscu. Poprawianie sytuacji finansowej zaczyna się od zmiany siebie i własnych nieprawidłowych zachowań. To trudne, bo są one solidnie ugruntowane, wyćwiczone przez lata i w zasadzie odruchowe. Zastanów się: czy też tak masz, że wpisujesz odruchowo konkretne adresy stron WWW po otwarciu przeglądarki, chociaż wcale nie masz potrzeby ich odwiedzania? A może gdy chwytasz telefon, w pierwszej kolejności włączasz Facebooka, chociaż wcale nie masz potrzeby na niego zaglądać?

StrengthsFinder – poznaj swoje mocne strony Istnieje teoria, która mówi, że należy skupiać się przede wszystkim na rozwijaniu tych umiejętności i cech, do których ma się naturalne skłonności. Dążyć do bycia jeszcze lepszym w tym, w czym rzeczywiście jest się dobrym. Prawidłowa identyfikacja mocnych stron może być kluczem do zadowolenia zarówno z pracy, jak i życia osobistego. Uświadomienie sobie również tego, jakie są naturalne talenty otaczających nas osób, może pomagać zarówno w skuteczniejszym, zespołowym osiąganiu celów zawodowych, jak i wzajemnym wspieraniu się i uzupełnianiu w życiu prywatnym. Jak odkryć swoje mocne strony? W ich identyfikacji pomocny jest test StrengthsFinder, od lat doskonalony przez Instytut Gallupa. Służy on do identyfikacji pięciu najważniejszych talentów. Więcej o poszukiwaniu własnych mocnych stron usłyszysz w podcaście: ›› http://fin.ninja/sf ‹‹.

RECEPTA NA BUDOWĘ NOWYCH NAWYKÓW

Niestety nie ma prostego lekarstwa na złe nawyki. Charles Duhigg w swojej świetnej książce Siła nawyku tłumaczy, że starych nawyków nie da się wykorzenić. One w nas są i będą. To, co można zrobić, to „zagłuszyć” je nowymi, pożądanymi nawykami, stopniowo je wykształcając. Wymaga to siły woli, pracy nad sobą i zmuszenia się do wykonywania nowych rytuałów. W domenie finansów osobistych zaczyna się to od przywyknięcia do realizacji drobnych, a zarazem irytujących czynności: • codziennego zbierania paragonów, • ich systematycznego spisywania, • przygotowywania w domu posiłków do pracy, • płacenia gotówką zamiast kartą (o ile ma się tendencję do nadmiernego wydawania przy użyciu kart), • wygospodarowywania dodatkowej godziny tygodniowo, by zastanowić się nad własnymi finansami.

Wydaje się to bezcelowe, ale tylko do czasu zaobserwowania pierwszych rezultatów. A te uskrzydlają i dają realny dowód, że nowy, formujący się właśnie nawyk rzeczywiście poprawia naszą sytuację finansową. Problem polega na tym, że nie ma jednej instrukcji zmiany nawyków, która sprawdziłaby się u każdej osoby. Generalną wskazówką jest uświadomienie sobie tego, co robi się źle. Jakie zachowania powodują, że znajdujesz się w gorszej sytuacji finansowej, niżbyś sobie tego życzył? Taki rachunek sumienia to pierwszy krok do naprawy sytuacji. Proponuję, żebyś wziął teraz długopis i czystą kartkę, a następnie podzielił ją pionową linią na pół. Po lewej stronie wypisz w punktach zwięzłe odpowiedzi na następujące pytania: 1. Co powoduje, że nie oszczędzam więcej pieniędzy? 2. Pod wpływem jakich czynników wydaję więcej, niż planowałem? 3. Co sprawia, że nie zarabiam więcej pieniędzy? 4. Co powstrzymuje mnie przed inwestowaniem?

Chodzi o to, żebyś zobaczył spisane powody swojej obecnej sytuacji finansowej. Zachęcam do szukania wyłącznie tych, które są zależne od Ciebie. Nie szukaj zewnętrznych przyczyn. Jeśli uważasz, że powodem Twojej sytuacji finansowej jest ktoś inny (np. szef nie chce dać Ci podwyżki), to poszukaj przyczyny wynikającej z Twojego działania lub zaniechania, np.: „Nie umiem przekonać szefa, aby dał mi podwyżkę”. Wykonując to ćwiczenie, zwróć uwagę, w ilu sytuacjach próbujesz usprawiedliwić się czynnikami zewnętrznymi. Przerób wszystkie odpowiedzi w taki sposób, by wskazywały na Ciebie. Taka zmiana sformułowań jest często pierwszym krokiem w kierunku poprawy sytuacji. Skoro coś nie zależało od czynników zewnętrznych, tylko od Ciebie, to jesteś w stanie to poprawić. Oczywiście, czynniki zewnętrzne mają wpływ na naszą zdolność do wyjścia obronną ręką z różnych sytuacji, ale rzadko jest tak, że zupełnie na nic nie mamy wpływu. To wyłącznie kwestia postrzegania. Jedna osoba uzna, że sytuacji nie da się zmienić i musi pracować tam, gdzie pracuje, inna zdecyduje, że jedyną możliwością poprawy sytuacji jest całkowita zmiana otoczenia i np. wyjazd za granicę w celach zarobkowych, albo przynajmniej przeprowadzka do innego miasta. Finansowy ninja wie, że to on jest główną przyczyną swojej sytuacji finansowej i jedyną osobą odpowiadającą za jej poprawianie. Bierze za

nią pełną odpowiedzialność. I tu rozpoczyna się druga część ćwiczenia. Po prawej stronie kartki wypisz różne potencjalne rozwiązania problemów, które zanotowałeś wcześniej po lewej stronie. Jak mógłbyś sobie poradzić z nadmiernym wydawaniem pieniędzy? Co mógłbyś robić, żeby szef był zainteresowany przyznaniem Ci podwyżki? Potraktuj to jak doradzanie swojemu znajomemu. Odsuń na bok emocje, ograniczenia i po prostu wypisz zdroworozsądkowe propozycje rozwiązań. Przekonasz się, że wystarczy poświęcić chwilę, by znaleźć zarówno przyczyny, jak i rozwiązania problemów. Jeśli masz już gotową listę, to musisz zabrać się do stopniowej realizacji punktów wypisanych po prawej stronie. Wybierz na początek jeden z nich i zacznij stosować ten sposób na co dzień. JAK WDRAŻAĆ NOWE NAWYKI?

Wiele rozwiązań jest prostszych, niż może Ci się wydawać. Ich zastosowanie wymaga wysiłku, ale nie będzie to wysiłek ponad siły. Sukcesy przynoszą też satysfakcję, pozytywnie wpływają na samoocenę. Im lepiej radzisz sobie z pokusami i wadami, w tym większym stopniu czujesz się panem swojego losu. Stopniowo udowadniasz sobie, że jesteś w stanie przenosić góry. Chciałbyś robić 50 pompek za jednym podejściem? Zacznij od tego, że zrobisz jedną co godzinę. Jeśli stopniowo będziesz zwiększać liczbę i zachowasz systematyczność, to po miesiącu 50 pompek nie będzie stanowić problemu. Właśnie tak się rozwijamy – techniką małych kroków. Ćwiczenie, które wykonałeś, to dopiero początek. Liczy się to, czy rzeczywiście zastosujesz konkretne rozwiązania. Jesteś inteligentny. Dobrze wiesz, że trudno wytrwać w postanowieniach. Dlatego warto posługiwać się wybiegami w stosunku do siebie samego, aby zmieniać niekorzystne nawyki finansowe. Możesz to robić na kilka sposobów: • Automatyzując wszystko, co da się zautomatyzować – dzięki temu nie będzie trzeba za każdym razem zmuszać się do działania. Zaplanowane przelewy same będą się wysyłać, pieniądze same mogą się również oszczędzać (np. dzięki ustawionym stałym zleceniom przelewów w banku lub usługom typu saver). To prawdziwe panaceum na lenistwo. • Uniemożliwiając sobie wykonywanie niepożądanych działań lub ograniczając tę możliwość – jeśli np. masz tendencję do zadłużania się na karcie kredytowej, to najskuteczniejszym sposobem będzie pozbycie się karty. Ja nazywam to mądrym oszukiwaniem samego

siebie. • Konsekwentnie zmuszając się do działania w określony sposób i wyrabiając nowe nawyki – jeśli nie da się inaczej, trzeba będzie walczyć ze sobą. To najtrudniejsze, ale można to sobie ułatwić, wprowadzając pewne żelazne zasady i zawierając swoisty kontrakt z samym sobą. No to po kolei… Największym wrogiem i zagrożeniem dla naszych finansów jesteśmy my sami.

Automatyzacja finansów osobistych Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal. Spójrzmy prawdzie w oczy: jesteśmy leniwi. Robimy to, co musimy. Na to, co moglibyśmy robić, albo co powinniśmy robić, rzadko starcza nam czasu. A przynajmniej tak sobie wmawiamy. Dobra wymówka nie jest zła. Czy to źle? Absolutnie nie! Lenistwo jest motorem napędowym rozwoju naszego gatunku. Tam, gdzie pojawia się konkretna potrzeba, ktoś w końcu znajduje rozwiązanie, które pozwala osiągnąć pożądany efekt mniejszym wysiłkiem. Czujesz zapewne, że wyrobienie poprawnych nawyków nie będzie łatwe. Dlatego na początek wspólnie wprowadzimy do Twoich finansów innowację, która nie wymaga ciężkiej i systematycznej pracy nad sobą, a jednocześnie szybko przyniesie pożądane efekty. Zamiast rozwiązywać problem, obejdziemy go. Pokażę Ci, jak będąc świadomym swoich ułomności, możesz przechytrzyć samego siebie. Właśnie tak działa finansowy ninja – tam, gdzie nie może rozwiązać problemu, szuka sposobu na to, jak go ominąć w optymalny sposób. Jeśli więc w Twoich finansach panuje bałagan, to nie zmuszając się do oszczędzania i zmiany nawyków, wykonasz za chwilę milowy krok w kierunku odzyskania kontroli nad własnymi finansami. Czytelnikom mojego bloga tłumaczę, że mając duże zarobki, mogą osiągnąć cele budżetowania nawet bez prowadzenia budżetu domowego. Muszą tylko zadbać o to, aby generowane co miesiąc nadwyżki finansowe rzeczywiście trafiały tam, gdzie powinny: na konta oszczędnościowe lub lokaty terminowe. Problem w tym, że ręczna realizacja tego zadania w długofalowej perspektywie może się nie powieść. Z kilku powodów:

• Jesteśmy leniwi. • Prędzej czy później znajdziemy dobry powód, aby takiego przelewu nie wykonać bądź zmienić jego kwotę. • Możemy po prostu zapomnieć o wykonaniu przelewu. W praktyce każdy wakacyjny wyjazd natychmiast rujnuje system oparty na przelewach wysyłanych ręcznie. Rozwiązaniem jest automatyczne wykonywanie wszystkich zaplanowanych przelewów i płatności. Tych związanych z zasilaniem kont oszczędnościowych, ale też z płatnościami czynszu, abonamentów telefonicznych, RTV i innych rachunków, spłatą całego zadłużenia na kartach kredytowych itd. Zbudowanie własnego, automatycznego systemu opłacania rachunków jest wręcz niezbędne, jeśli jesteś aktywnym uczestnikiem różnych promocji bankowych (poświęcam im oddzielny rozdział). Im więcej masz kont i rachunków, tym trudniej nad nimi zapanować. Automatyzacja rozwiązuje przede wszystkim następujące problemy: • Terminowe regulowanie wszystkich płatności. I to bez Twojego udziału. • Spełnienie wymogów przeróżnych promocji bankowych, np. zasilanie kont konkretnymi kwotami co miesiąc. • Systematyczne odkładanie oszczędności. • Brak konieczności zaprzątania sobie głowy płatnościami oraz zaoszczędzenie czasu i energii. Ogólnie rzecz biorąc, celem automatyzacji finansów osobistych jest zbudowanie zestawu naczyń połączonych, w którym większość operacji finansowych wykonuje się automatycznie – bez Twojego udziału i bez konieczności pamiętania o nich. Przelewy same się wysyłają, rachunki same się płacą. Najpierw trzeba jednak skonstruować taki system. Już samo przymierzenie się do tego może pomóc znacząco uporządkować finansowy bałagan. Wymusza bowiem świadome zaplanowanie przepływów finansowych, i to na kilka miesięcy do przodu. Najłatwiej będzie to zrobić, jeśli prowadzisz już budżet domowy. Wtedy dokładnie wiesz, ile wydajesz co miesiąc, jakiej wysokości opłaty ponosisz oraz ile oszczędności Ci zostaje. Wiesz także, ile powinieneś odkładać co miesiąc, np. żeby zbudować finansową poduszkę bezpieczeństwa (dojdziemy do tego tematu).

Ale nawet jeśli nie prowadzisz budżetu, możesz zbudować podstawowy automat finansowy. To dobry krok w kierunku tzw. proaktywnego planowania finansów. Jest ono przeciwieństwem działania reaktywnego, w którym skupiasz się na gaszeniu pożarów. Nawet bez budżetu automatyzacja może dać namiastkę poczucia kontroli nad finansami. Pieniądze będą pracować zgodnie z Twoimi wytycznymi, bez konieczności logowania się przez Ciebie do kont bankowych i martwienia, że któraś z płatności Ci umknęła.

Najpierw płać sobie! Automatyzacja finansów idealnie wpisuje się w jedną z podstawowych reguł oszczędzania: „Najpierw płać sobie”. Większość planów dotyczących systematycznego oszczędzania rozbija się w pył w obliczu faktu, że zazwyczaj na koniec miesiąca brakuje pieniędzy. W takiej sytuacji wiele osób mówi: „Nie mam z czego oszczędzać”. Rozwiązanie jest banalnie proste: najpierw płać sobie, a dopiero potem – z pozostałych pieniędzy – reguluj rachunki i pokrywaj comiesięczne koszty (czyli płać innym). Finansowy ninja dobrze wie, że oszczędzać należy wtedy, gdy ma się pieniądze – najlepiej od razu po wypłacie. Doskonale w tym pomaga ustawienie automatycznych przelewów z konta ROR na konto oszczędnościowe. Raz ustawiony przelew będzie realizowany co miesiąc. Jeśli z jakiegoś powodu na koncie zabraknie środków, to dyspozycja po prostu się nie wykona. Jednocześnie całkowicie uwolnisz się od konieczności myślenia o comiesięcznym odkładaniu pieniędzy. Dzięki temu przestaniesz czuć jakiekolwiek emocje związane z oszczędzaniem. Będzie się to działo automatycznie i poza Twoją uwagą, dzięki czemu nie będziesz wystawiał swojej silnej woli na próbę. Krótko mówiąc, automatyzacja to w pewnym sensie oszukiwanie samego siebie, ale w pozytywnym znaczeniu. Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal – powiedzenie to idealnie sprawdza się w tym przypadku. Kluczem do stopniowego bogacenia się jest systematyczność, a gwarantuje ją automatyzacja finansów. Jak duża powinna być oszczędzana kwota? To zależy od Twoich możliwości. Dobrą praktyką jest odkładanie co najmniej 10% zarobków netto, ale jeśli jeszcze nie oszczędzasz, to zacznij od małych kwot, np. 50 zł miesięcznie. Stopniowo zwiększaj kwotę o kolejne kilkadziesiąt złotych. Przekonasz się, że oszczędzanie nie boli.

JAK ZAPLANOWAĆ AUTOMATYZACJĘ FINANSÓW

Do planowania systemu przelewów nie potrzeba żadnego zaawansowanego rozwiązania. Dobrze sprawdza się staroświeckie podejście: po prostu przygotuj

kilka czystych kartek, które będą Twoim brudnopisem. Przy dużej liczbie kont i zobowiązań można dodatkowo posłużyć się nożyczkami i przygotować sobie karteczki z nazwami kont oraz kwotami. Z ich pomocą szybko ułożysz puzzle opisane w poniższych punktach. Na koniec wszystko można udokumentować za pomocą zdjęcia lub po prostu przepisać na czystą kartkę.

Jak zaplanować automatyzację finansów?

Kolejnym krokiem jest odwzorowanie systemu narysowanego na kartkach przez przygotowanie odpowiednich zleceń przelewów w bankach. Poniżej przedstawiam krótką instrukcję, jak samemu opracować i uruchomić taki automat.

Krok 1: Inwentaryzacja wszystkich kont, płatności i zobowiązań Pierwszy krok to inwentaryzacja stanu posiadania: 1. Zrób listę wszystkich kont. 2. Zrób listę wszystkich stałych rachunków płaconych co miesiąc. 3. Podziel listę rachunków na płatności ze stałą kwotą i te, w których kwota

zmienia się co miesiąc (np. rachunek za telefon, prąd, gaz). W przypadku tych drugich warto założyć kwotę z 10-proc. marginesem (jeśli zazwyczaj płacisz 160–180 zł za prąd co dwa miesiące, to na konto, z którego regulujesz płatność, możesz przelewać 100 zł co miesiąc). 4. Dodaj do listy także przelewy wynikające z budżetu domowego (o ile go prowadzisz), np. zasilenie funduszu awaryjnego, powiększenie poduszki finansowej albo odłożenie pieniędzy na fundusze celowe (pieniądze na wakacje, emeryturę lub dla dzieci). 5. Jeśli masz kilka kont i kart, to zdecyduj, z którego konta będziesz wypłacać pieniądze w bankomacie i której karty debetowej będziesz używać podczas zakupów. To konto także trzeba uwzględnić na liście przelewów i zasilić odpowiednią kwotą – taką, jaką mniej więcej wydajesz co miesiąc. Jeśli spisujesz wydatki, nie powinieneś mieć problemu z jej ustaleniem. Nawet jeśli budżet planujesz procentowo, np. 10% zarobków przeznaczasz na budowę poduszki finansowej, to w przypadku planowania automatyzacji zdecydowanie warto zamienić te procenty na konkretne kwoty w złotówkach.

Krok 2: Określenie sekwencji przelewów i kwot Po pierwszym kroku pora trochę skomplikować zadanie: 1. Przy każdym koncie spisz związaną z nim listę wymogów (np. do

spełnienia warunków promocji lub utrzymania bezpłatności konta). Jeśli masz kredyt hipoteczny, to być może zgodziłeś się na zasilanie konta pensją w określonej wysokości. Opisz te wymogi słownie: „wpływ pensji w wysokości co najmniej 1 tys. zł”, „minimum 3 przelewy miesięcznie”, „minimum 500 zł płatności kartą debetową” itp. 2. Posiłkując się przygotowaną listą kwot, zdecyduj, z którego konta wykonywane będą konkretne przelewy i płatności (także za zakupy). W tym momencie warto skorzystać z nożyczek i ułożyć karteczki

z konkretnymi nazwami operacji oraz kwotami przy konkretnych kontach, np. „czynsz = 540 zł”. Taka wycinanka pomaga zapanować nad całością, a także zauważyć, gdzie są jeszcze braki w spełnieniu minimalnych wymagań banków. Gdy przyporządkujesz płatności do kont, pozostanie jeszcze określenie sekwencji działań. Ta czynność zabiera najwięcej czasu. Być może będziesz musiał cofnąć się do poprzednich kroków, bo znajdziesz lepszy sposób na przyporządkowanie poszczególnych płatności. 1. Zsumuj kwoty zaplanowanych płatności na każdym z kont. To pozwoli

Ci ustalić, jaka sumaryczna kwota powinna trafiać na dane konto. Ja dla uproszczenia zaokrąglam kwoty do pełnych setek złotych w górę. 2. Kiedy znasz już powyższe kwoty, określ sekwencję przelewów między kontami. Po prostu oznacz poszczególne transfery strzałkami, wpisując przy nich kwoty, które muszą wpływać na dane konto. 3. Na końcu określ, które konto będzie pierwszym elementem domina. To z niego będzie inicjowana sekwencja przelewów. Po zsumowaniu wszystkich kwot przelewów z tego konta będziesz wiedzieć dokładnie, ile pieniędzy musisz co miesiąc wpłacić na nie „ręcznie”. Byłoby optymalnie, gdyby na to konto wpływała pensja od pracodawcy. I teraz wskazówka: jeśli więcej niż jeden bank wymaga od Ciebie „wpływu wynagrodzenia”, możesz zastosować prosty trik. Wykonując przelew między kontami, wpisz w jego tytule np. „To nie jest WYNAGRODZENIE ZA 2016.10”. W niektórych bankach wystarczy już samo słowo „wynagrodzenie”, aby wpływ na konto został właśnie tak sklasyfikowany.

Krok 3: Zaplanowanie dat przelewów Ostatni krok to zadbanie o to, by system był odporny na opóźnienia w realizacji zleceń przelewów przez same banki. Jeśli Twój system jest prosty i opiera się wyłącznie na przelewach w obrębie jednego banku, to przykładowa sekwencja może wyglądać następująco: • Pierwszego dnia miesiąca wykonujesz ręcznie przelew z konta oszczędnościowego na konto ROR. • Na drugi dzień miesiąca może być zaplanowane automatyczne wykonanie wszystkich przelewów i płatności z konta ROR.

Sytuacja komplikuje się, jeśli posługujesz się kontami w różnych bankach. Przelewy międzybankowe wykonywane są tylko w dni robocze, więc Twój system musi zabezpieczać Cię przed opóźnieniami związanymi z weekendami i świętami. Musisz jednocześnie pilnować terminowej realizacji opłat. Przykładowo: Jeśli weźmiesz pod uwagę Święto Pracy i na ten dzień zaplanujesz pierwszy przelew do innego banku, a tak się pechowo złoży, że 1 maja wypadnie w piątek, to w praktyce przelew wyjdzie z banku dopiero w poniedziałek, czyli 4 maja. Gdybyś w kolejnym banku miał zaplanowany przelew na drugi dzień każdego miesiąca, to mogłoby się okazać, że bank próbowałby go wykonać, zanim z pierwszego konta wpłyną pieniądze. Cała sekwencja się posypie z powodu braku środków i zaplanowane przelewy nie zostaną wykonane. A tego nie chcesz. Dlatego w przypadku transferów między bankami warto uwzględnić kilkudniowe odstępy w realizacji kolejnych przelewów. Bezpieczne będzie przyjęcie takiego scenariusza: • Zawsze ręcznie zasilaj pierwsze konto ROR pierwszego dnia miesiąca. • Drugiego dnia miesiąca niech wychodzą z konta ROR przelewy do innych banków. • Kolejne przelewy ustaw nie wcześniej niż na piąty dzień miesiąca. • Jeśli sekwencja obejmuje jeszcze jakiś inny bank po drodze, to przelewy z tego banku realizuj np. dziewiątego dnia miesiąca. W moim przypadku większość okresowych płatności, np. czynsze, musi trafić do odbiorców do dziesiątego dnia miesiąca, więc wszystkie płatności realizowane są w terminie.

Krok 4: Ustawienie zleceń w bankach Gdy ułożysz schemat przelewów, przepisz go na czystą kartkę. To będzie Twój „rozkład jazdy”. Teraz możesz podjąć decyzję, które z przelewów wykonywane będą automatycznie, a które zrealizujesz ręcznie. Jeśli kwota przelewów jest stała, to w bankach można ustawić zlecenia stałe, czyli takie przelewy, które bank wykona automatycznie z zadaną cyklicznością. Gorzej, gdy wartość opłat zmienia się z miesiąca na miesiąc. Wówczas masz dwie możliwości: • Logować się do banku po otrzymaniu rachunku i zlecać ręcznie wykonanie przelewu. • Wydać dyspozycję automatycznego obciążania konta przez wystawcę

rachunku. Tę opcję płatności udostępniają tylko najwięksi operatorzy telekomunikacyjni i dostawcy energii. Warto też sprawdzić w tabeli opłat i prowizji banku, czy nie pobiera on dodatkowych opłat za obsługę tego typu przelewów. W Polsce konkurują ze sobą dwa sposoby automatycznego regulowania opłat. Pierwszym jest tzw. polecenie zapłaty, drugim – usługa Invoobill, świadczona przez Krajową Izbę Rozliczeniową. Bez względu na to, którą metodę wybierzesz, po uruchomieniu usługi bank będzie otrzymywał rachunki od konkretnych dostawców i automatycznie realizował płatność po ich otrzymaniu. Ty musisz tylko zatroszczyć się o to, by na koncie znajdowały się pieniądze wystarczające na pokrycie zobowiązania. Można się zastanawiać, czy zgoda na automatyczne obciążanie rachunku bankowego nie pozbawia klienta kontroli nad płatnościami. Co jeśli wystawca rachunku pobierze zbyt dużą kwotę? Taka sytuacja teoretycznie jest możliwa, ale w zdecydowanej większości przypadków obawy o to są nieuzasadnione. Zastanów się: kiedy ostatnio zakwestionowałeś wysokość jakiegoś rachunku? Nawet jeśli miałoby się coś takiego wydarzyć, to i tak wniesienie ewentualnej reklamacji nie zwalnia Cię z konieczności opłacenia rachunku, choćby o niesłusznej Twoim zdaniem wysokości. Podsumowując, w relacjach z operatorami telekomunikacyjnymi i dostawcą prądu bez obaw można zdecydować się na automatyczne regulowanie płatności przez bank.

Krok 5: Kontroluj, czy system działa, i zarządzaj „końcówkami” Ostatni etap to okresowa kontrola, czy system automatyzacji finansów działa poprawnie. Najlepiej robić to przy okazji spisywania wydatków. Ja posługuję się darmową aplikacją Microsoft Money, która umożliwia zarządzanie okresowymi płatnościami. W sekcji „Bills” mam odzwierciedlone te same zlecenia, które przygotowałem wcześniej w banku. Sprawdzając historię operacji na kontach, weryfikuję, czy wszystkie przelewy wykonały się prawidłowo. W systemie automatyzacji zostawiam sobie margines bezpieczeństwa, czyli zawsze przelewam nieco więcej pieniędzy, niż potrzeba na uregulowanie opłat. Transfery między kontami zaokrąglone są do pełnych setek złotych. Mniej więcej raz na kwartał zarządzam „końcówkami”, czyli nadwyżkami, które pojawiły się na poszczególnych kontach. Przelewam je z powrotem na podstawowe konto ROR lub konkretne konta oszczędnościowe. W ten sposób szybciej przyrasta moja poduszka

bezpieczeństwa lub fundusz na przyszłe wakacje. Oczywiście nadwyżki możesz wykorzystać w dowolnym celu, np. potraktować jako nagrodę za to, że mieścisz się w budżecie, i po prostu wydać na przyjemności. TUNING SYSTEMU AUTOMATYCZNYCH FINANSÓW

Im lepiej przemyślisz automatyzację, tym lepsze efekty będzie dawał Twój system, np. w zakresie wypracowywanych odsetek. Kilka podpowiedzi: • Warto otworzyć w swoim banku dodatkowe subkonta oszczędnościowe. Z jednej strony pomogą zbierać fundusze na konkretne cele, z drugiej – w widoczny sposób oddzielą pieniądze na codzienne wydatki od oszczędności. • Na koncie ROR trzymaj minimalną ilość gotówki. Staraj się, aby większe oszczędności gotówkowe zawsze pracowały na oprocentowanych kontach oszczędnościowych lub lokatach. Na ROR trzymaj tylko tyle, ile potrzebujesz w danym miesiącu wypłacić z bankomatów lub przeznaczyć na zakupy kartą debetową. • Opłaty stałe reguluj z tych kont, na których zobowiązany jesteś wykonywać określoną liczbę transakcji lub wydać konkretną kwotę. • Niekoniecznie trzeba dążyć do pełnej automatyzacji. Równie dobrze można mieć rozpisany na kartce plan comiesięcznych działań i po prostu wykonywać je po kolei, gdy przyjdzie na to pora. Już sam taki plan uwolni Cię od konieczności każdorazowego zastanawiania się, w jakiej kolejności powinieneś wysłać przelewy i czy na pewno wystarczy na nie pieniędzy. Minusem pełnej automatyzacji jest to, że każda zmiana systemu wymusza jego ponowne zaplanowanie. U mnie nie dzieje się to często. System modyfikuję mniej więcej raz na 6–10 miesięcy. Każdorazowo zabiera mi to ok. godziny planowania i ustawiania przelewów, ale oszczędza dużo czasu i energii co miesiąc. Jakie efekty daje dobrze zaplanowana automatyzacja? Zobacz, co się stało: teoretycznie nie zmieniłeś niczego w swoich finansach. Uporządkowałeś tylko istniejący stan rzeczy. A przy okazji osiągnąłeś inne pozytywne skutki: • zyskałeś poczucie kontroli, • zidentyfikowałeś niepotrzebne konta. Możesz je zamknąć i obniżyć wydatki (o ile prowadzenie konta wiązało się z opłatami),

• wdrożyłeś system, który działa niezależnie od Twojego widzimisię, nastroju i tego, czy masz czas na zarządzanie finansami. Najważniejszym efektem jest jednak to, że raz wykonana praca zaoszczędzi czas w kolejnych miesiącach. To esencja działalności finansowego ninja – który rozumie, że aby poprawić swoje życie w przyszłości, teraz musi się napracować. I właśnie to będziemy robić w kolejnych rozdziałach.

Żelazny reżim finansowy Niestety nie wszystko da się zautomatyzować. O ile można zaplanować zlecenia stałe w bankach, o tyle niestety nie da się zaprogramować nas samych. Czy tego chcemy, czy nie – ulegamy emocjom. W przypadku niektórych ludzi łatwy dostęp do pieniędzy powoduje, że podejmują głupie decyzje zakupowe, a potem ich żałują. W takim wypadku pomaga wdrożenie żelaznej dyscypliny finansowej i uniemożliwienie sobie wykonywania działań, których później byś żałował. Dobrze sprawdza się tu biblijna zasada: „Jeśli twoja ręka lub noga jest dla ciebie powodem grzechu, odetnij ją i odrzuć od siebie” (Mt 18, 8). Nie nawołuję do samookaleczania, ale dokonanie chirurgicznych cięć w finansach jest w pełni uzasadnione. Jeśli od czasu do czasu pocieszasz się po złym dniu wycieczką do galerii handlowej i odreagowujesz go na zakupach, to konieczne jest podjęcie radykalnych kroków. Czasami nie wystarcza postanowienie: „Więcej tak nie będę robił”. Lepiej zastosować skuteczniejsze sposoby, wtedy gdy pokusy jeszcze nie ma. Czy poszedłbyś coś kupić, gdybyś nie miał przy sobie pieniędzy ani kart? Ano właśnie… Z emocjami i spontanicznymi decyzjami zakupowymi możesz radzić sobie łatwiej, niż Ci się wydaje: • Jeśli nadmiernie zadłużasz się na karcie kredytowej – wystarczy zrezygnować z jej używania. Zamiast niej możesz z powodzeniem używać karty debetowej, która nie niesie ze sobą tak dużego ryzyka wpadnięcia w długi. • Jeśli nie masz świadomości, ile wydajesz, płacąc kartami – warto całkowicie przejść na płatności gotówką. Kiedy płacisz gotówką, dokładnie widzisz i czujesz, ile pieniędzy wydajesz. • Jeśli pomimo przejścia na płatności gotówką nie umiesz na bieżąco kontrolować i ograniczać wydatków – warto zastosować

tzw. system kopertowy (opisany w kolejnym rozdziale). Masz do dyspozycji wiele sposobów na uporanie się ze złymi nawykami. Warunek jest jeden: musisz myśleć z wyprzedzeniem i chcieć również z wyprzedzeniem zastosować konkretne rozwiązania. Przygotować je w optymalnych warunkach, gdy nie jesteś jeszcze wystawiony na pokusy. Potem wystarczy konsekwentnie trzymać się wypracowanych zasad. To nie jest łatwe, ale właśnie po to staramy się stworzyć sobie jak najlepsze warunki, by udało nam się wytrwać.

Kontrakt z sobą samym Jeśli jesteś przygotowany na wydarzenia, które mają nastąpić, i uświadamiasz sobie możliwe scenariusze rozwoju sytuacji, to wiesz, czego unikać. Z grubsza wiesz też, jakie działania przybliżą Cię do realizacji celów, a które Cię od nich oddalą. W teorii wszystko to wygląda pięknie. Niestety w praktyce często jest tak, że złe nawyki biorą górę. Podejmujemy bowiem zbyt mało wysiłku, żeby postępować inaczej. Zmiana siebie nigdy nie jest łatwa. Jesteśmy inteligentni i zawsze potrafimy znaleźć wytłumaczenie, dlaczego postępujemy w taki, a nie inny sposób. Potrafimy znaleźć niekorzystne „czynniki zewnętrzne”, które „uniemożliwiły” nam wywiązanie się z planów. No przecież nic nie mogliśmy zrobić! To silniejsze od nas! To inni nas do tego zmusili, sprowokowali lub zachęcili. A przecież w końcu „nic takiego złego się nie stało”, „to był ostatni raz”, a „od przyszłego tygodnia się zmienię”. Czasami tak skutecznie sobie to wmawiamy, że sami zaczynamy w to wierzyć. Ale finansowy ninja jest świadomy, że jego mózg go oszukuje. Ninja wie, że to odruch obronny. Gdybyśmy obarczali się winą za wszystkie niepowodzenia, miałoby to zgubne konsekwencje dla psychiki. Warto zadbać, aby w najważniejszych kwestiach nie oszukiwać samego siebie. Jednym z najlepszych sposobów walki ze złymi nawykami jest zawarcie kontraktu z sobą samym. Na czym to polega? W dużym skrócie chodzi o wprowadzenie pewnych reguł porządkujących sposób obchodzenia się z pieniędzmi – scenariuszy postępowania, które dzięki wielokrotnemu stosowaniu pomogą Ci wykształcić nowe, prawidłowe nawyki. To tak jak ze szkoleniem prawdziwych ninja. Trenując samodzielnie, ćwiczą do perfekcji konkretne sekwencje ciosów, po to aby w późniejszej walce móc je wykonywać bez zastanowienia – odruchowo – i osiągać najlepszy z możliwych

efektów. Tak samo działa kontrakt z sobą samym. To wzorzec postępowania. Ważne, aby taki kontrakt rzeczywiście spisać i mieć pod ręką. Jeśli zaplanujesz coś tylko w głowie, istnieje duże ryzyko, że szybko o tym zapomnisz lub przekręcisz treść. Kontrakt spisany na papierze nie ulegnie zniekształceniu. I trudniej będzie się wymigać. Co ważniejsze, kontrakt może opisywać sytuacje, które jeszcze się nie wydarzyły. Przykładowo: jeśli dzisiaj uważasz, że nie masz z czego oszczędzać, to zaplanuj, co zrobisz, gdy będziesz mieć nadwyżkę finansową, np. gdy otrzymasz podwyżkę. Po latach podziękujesz sobie za przezorność i za to, że wcześniej zaplanowałeś, co zrobisz, i nie przejadłeś wszystkich pieniędzy. Krótko mówiąc: kontrakt ma opisywać, co będziesz robił w konkretnych sytuacjach, w których będziesz mieć do czynienia z pieniędzmi. Będzie to Twój własny kompas finansowy. Nie musi on jednak dotyczyć wyłącznie finansów – może odnosić się także do innych ważnych dla Ciebie obszarów życia. Niektórzy uważają, że takie dobrowolne krępowanie się zasadami i regułami ogranicza wolność. To nieprawda. Mądrze sformułowane zasady upraszczają życie i ułatwiają podejmowanie decyzji. Stanowią odzwierciedlenie systemu wartości, którym dana osoba się kieruje, i pomagają przetrwać trudne chwile, gdy traci się wiarę w sens swoich działań. Rzut oka na zasady pozwala wrócić do tego, co dla nas ważne, a nie do tego, co próbują narzucić inne osoby i otaczająca nas rzeczywistość. PRZYKŁADOWY ZESTAW ZDROWYCH ZASAD

„Gdy będziesz pisał książkę, to oprócz napisania, że coś trzeba robić, podpowiedz też, jak można to robić” – taką sugestię usłyszałem od jednego z czytelników bloga. Poniżej zamieszczam więc kilka propozycji reguł, które możesz wykorzystać w swoim kontrakcie. Takich zasad może być wiele. Podam kilka pozwalających zacząć oszczędzanie – nawet jeśli nie chcesz dzisiaj ograniczać wydatków.

1. Będę oszczędzał połowę kwoty każdej podwyżki – od dziś do końca pracy zawodowej. Załóżmy, że prawdą jest, że dzisiaj nie masz z czego oszczędzać. Skoro jednak udaje Ci się żyć za zarabiane aktualnie pieniądze, to chyba nie będzie kłopotem, jeśli po otrzymaniu podwyżki tylko jej połowę przeznaczysz na regularne oszczędzanie? Powiedzmy, że pracodawca

podwyższy Ci wynagrodzenie o 100 zł – wtedy 50 zł co miesiąc odkładaj na koncie oszczędnościowym. Jeśli otrzymasz kolejną podwyżkę, np. o 500 zł, niech na konto oszczędnościowe trafia kolejne 250 zł (czyli łącznie 300 zł co miesiąc). Z drugą częścią podwyżek zrób, co chcesz, np. wydawaj na poprawę komfortu życia. Konsekwentne stosowanie tej zasady do końca pracy zawodowej pomoże osiągnąć dwa cele: Będziesz systematycznie oszczędzać i stopniowo zwiększać kwotę oszczędności – chociaż dzisiaj wydaje Ci się, że nie masz jak oszczędzać. 2. Twoje koszty życia będą rosły wolniej od zarobków, dzięki czemu przyzwyczaisz się do utrzymywania tych pierwszych na niskim poziomie. Jeszcze sobie za to podziękujesz. 1.

Czy kilkadziesiąt lub kilkaset złotych oszczędzane systematycznie co miesiąc ma rzeczywiście tak duże znaczenie? Olbrzymie! Jeśli masz 30 lat, to każde 100 zł podwyżki, które zaczniesz oszczędzać, da Ci 100 tys. zł więcej na koncie w wieku emerytalnym (przy założeniu, że przejdziesz na emeryturę w wieku 67 lat). Jak to możliwe? Policzymy to w rozdziale poświęconym kosztowi czasu.

2. W sposób niezaplanowany wydaję maksymalnie 50 zł dziennie. Ta zasada ma zabezpieczyć przed spontanicznymi zakupami. Jeśli udajesz się do sklepu, żeby kupić coś konkretnego (co wynika np. z budżetu, wcześniejszych planów albo z listy zakupów na dany dzień), oczywiście możesz wydać dowolnie zaplanowane kwoty. Taki zakup nie będzie przypadkowy. Jeśli jednak dopiero w sklepie wpadnie Ci coś w oko lub zechcesz sobie dogodzić przegryzką na mieście, będzie to właśnie niezaplanowany wydatek. Nie chodzi o to, by całkowicie się ograniczać, ale warto wprowadzić sobie dzienny limit – w granicach zdrowego rozsądku. I kurczowo się go trzymać. Przecież nie chcesz oszukiwać samego siebie? I jeszcze jedna zasada: niewykorzystane limity nie przechodzą na kolejne dni. To, że wczoraj nie wydałeś 50 zł, nie oznacza, że dzisiaj możesz wydać na głupoty 100 zł. Dobrym sposobem na poradzenie sobie z własną słabością jest finansowanie niezaplanowanych zakupów wyłącznie gotówką i umieszczenie w portfelu maksymalnie 50 zł.

3. Daję sobie dzień/tydzień na przemyślenie zakupów powyżej 100 zł.

Ta zasada uzupełnia poprzednią. Nie planowałeś zakupu nowej kurtki, ale widzisz „świetną promocję” i chcesz wydać 300 zł? Być może nawet jest to dobra okazja, ale skoro nie chciałeś kupić nowej kurtki, to może wcale jej nie potrzebujesz? Sklepy specjalizują się w tym, by skłonić nas do zostawienia u nich pieniędzy – stosują ograniczone czasowo promocje, wizualizują w atrakcyjny sposób obniżki, podsycają i wykorzystują naturalny strach klienta przed tym, że bezpowrotnie utraci szansę na otrzymanie produktu w atrakcyjnej cenie. Ulegamy sklepom, a refleksja czasami przychodzi dopiero w domu. Ogarniają nas wyrzuty sumienia, że ulegliśmy chwilowym emocjom i niepotrzebnie wydaliśmy pieniądze. W unikaniu takich sytuacji pomoże wdrożenie żelaznej zasady, że zakupy powyżej pewnej kwoty zawsze muszą być poprzedzone np. 24godzinnym lub tygodniowym namysłem. Dajesz sobie czas na zastanowienie się, czy dana rzecz jest Ci rzeczywiście potrzebna, czy nie możesz jej zdobyć taniej. A kupisz dopiero po zastanowieniu, gdy będziesz absolutnie przekonany, że warto. Jeśli jesteś w sklepie i czegoś bardzo pragniesz, to w otrzeźwieniu może pomóc sięgnięcie po telefon i sprawdzenie ceny oglądanego produktu w internecie, np. w porównywarce Ceneo.pl. Nic nie leczy z pomysłu zakupu tak dobrze, jak uświadomienie sobie wielkości marży, jaką potrafią narzucać sklepy stacjonarne. Sam musisz sobie odpowiedzieć na pytanie, czy warto przepłacać.

4. Płacę 100-proc. podatek od luksusu w przypadku złamania reguły nr 2 lub 3. Czasami ulegniesz pokusie i wydasz pieniądze pomimo restrykcyjnych zasad. W zatarciu poczucia winy pomoże nałożenie na siebie podatku od luksusu spełnienia zachcianki. To będzie taka dobrowolna kara za przewinienie. Jak to działa? Przyjmij, że jeśli danego dnia wydasz więcej niż 50 zł na niezaplanowane wydatki lub nie poczekasz z decyzją o kosztownym zakupie co najmniej tygodnia, to po prostu wpłacisz tyle samo na konto oszczędnościowe. Zakup będzie dla Ciebie dwa razy droższy, ale jednocześnie wraz z zakupami zwiększysz tempo oszczędzania. Jak widzisz, nie zmuszam do restrykcyjnego trzymania się reguł, ale musisz być świadomy konsekwencji. Dług zaciągnięty u siebie samego w przyszłości (a to właśnie robisz, łamiąc swoje zasady) również ma konkretny koszt.

5. Nie zadłużam się i nie kupuję niczego na kredyt (poza mieszkaniem). Kupuję tylko za własne pieniądze – te, które już zarobiłem. Pomaga w tym płacenie gotówką. Jeśli na coś nie mam pieniędzy, to znaczy, że nie stać mnie w tej chwili na dany zakup. Muszę pieniądze zarobić i zaoszczędzić. Dopiero wtedy kupię. Stosowanie tak sztywnej reguły ma kilka zalet: Uczy cierpliwości i szacunku do pieniędzy. Inaczej wydaje się pieniądze, gdy rozumie się, jak wiele wysiłku kosztuje ich zdobycie, a inaczej, gdy sprawiają one wrażenie łatwo dostępnych. 2. Zabezpiecza przed ponoszeniem kosztów obsługi zadłużenia. Odsetki, prowizje, koszty ubezpieczeń pożyczek i kredytów sumują się do dużych kwot, będących zbędnym kosztem, na który i tak musiałbyś zarobić. W efekcie na spełnienie zachcianki, gdy nie stać Cię na nią, musisz pracować dużo dłużej, niż gdybyś po prostu wcześniej zaoszczędził pieniądze. 3. Zabezpiecza przed wyrobieniem w sobie błędnego przekonania, że wszystko możesz mieć tu i teraz. Prawda jest taka, że nie możesz mieć wszystkiego – wbrew temu, co wmawiają Ci reklamy telewizyjne. Finansowy ninja żyje tylko za swoje pieniądze. 4. Zabezpiecza przed nieopatrznym wpadnięciem w kłopoty finansowe. Większość osób nie zauważa, kiedy zaczyna finansować swoje życie długiem. Już samo posługiwanie się kartą kredytową to wydawanie cudzych pieniędzy. Jeśli nie stać Cię dzisiaj na spłatę całego zadłużenia, to już żyjesz na kredyt. 1.

Jedynym wyjątkiem od tej reguły może być skorzystanie z kredytu hipotecznego na zakup mieszkania lub domu. W dalszej części książki dowiesz się, jak ten kredyt wziąć mądrze.

6. Zrezygnuję z karty kredytowej, gdy nie uda mi się raz spłacić całego zadłużenia. Kartom kredytowym poświęcam oddzielny rozdział książki. Dla wielu osób są one jak chodzenie po bagnie. To wciąga i może sprawić, że wpadniesz w spiralę długów. A kiedy naprawdę zaczyna się problem? Gdy nie stać Cię na spłatę całego zadłużenia z wyciągu. Obiecaj sam sobie, że jeśli kiedykolwiek taka sytuacja się przytrafi, to zrezygnujesz ze swojej karty kredytowej. Prosta

zasada. Jeśli nie dajesz rady spłacić całego zadłużenia, tniesz kartę na kawałki i zaciskasz pasa, aby jak najszybciej spłacić dług.

7. W każdą sobotę poświęcam dwie godziny swoim finansom. Nie da się zostać finansowym ninja bez stałego doskonalenia swoich umiejętności finansowych. Obiecaj sam sobie, że poświęcisz co najmniej dwie godziny tygodniowo na spisywanie wydatków, planowanie finansów, czytanie książek i poradników, rozmowy z rodziną na tematy dotyczące pieniędzy. Można to robić codziennie, np. po 20 minut. Można raz w tygodniu. Najważniejsze, aby uczynić z tego stałą praktykę. Osoby żyjące z terminarzem w ręku powinny wpisać do niego „spotkanie z finansami”. Wybierz taki dzień, który będzie Ci najbardziej pasował. U mnie najlepiej sprawdza się przeznaczenie na finanse dwóch godzin w każdą sobotę. Jeśli w trakcie tygodnia przypomni mi się coś dotyczącego finansów, wpisuję to sobie jako zadanie na liście. W sobotę hurtowo załatwiam i odhaczam wszystkie te sprawy.

8. W każdą ostatnią sobotę miesiąca planuję budżet na kolejny miesiąc. Jednym z najważniejszych elementów pozwalających panować nad finansami jest budżet domowy. O tym, jak go tworzyć i dlaczego jest to ważne, przeczytasz w kolejnym rozdziale. Budżet to plan dla Twoich finansów, a jego ułożenie – jak w przypadku każdego planu – wymaga czasu. Z założenia plan tworzy się przed rozpoczęciem kolejnego miesiąca. Potrzeba na to nieco czasu, zwłaszcza gdy opracowujesz budżet wspólnie z rodziną. Idealnie nadaje się do tego weekend, gdy wszyscy domownicy mogą wygospodarować na to czas. Przygotowanie budżetu w ostatnią sobotę miesiąca pozwala zaplanować go, zanim jeszcze przystąpicie do jego realizacji. Warto z tego uczynić comiesięczny rytuał.

9. Jeśli coś nie jest definitywnym „tak”, to jest definitywnym „nie”. Ta zasada pochodzi ze świetnej książki Essentialism napisanej przez Grega McKeowna. Dotyczy ona mądrego gospodarowania czasem i pieniędzmi. Greg przekonuje, że aby mieć w życiu czas na rzeczy ważne, trzeba go wygospodarować – poświęcając wszystko to, co jest dla nas nieistotne lub mniej ważne. Problem w tym, że nie jesteśmy jedynymi dysponentami naszego czasu. Szefowie, współpracownicy, znajomi, rodzina, sklepy, banki,

media – wszyscy zabiegają o naszą uwagę i próbują wyrwać jak najwięcej dla siebie. Ile razy przyłapałeś się na tym, że pochopnie zgodziłeś się na coś, na co tak naprawdę nie miałeś ochoty lub co oddalało Cię od realizacji rzeczywiście istotnych dla Ciebie celów? Postępujemy tak na własne życzenie. I dotyczy to nie tylko czasu, lecz także pieniędzy. Dlatego zanim na cokolwiek się zgodzisz, spytaj sam siebie: „Czy naprawdę tego chcę? Czy to przybliża mnie do realizacji moich celów? Czy jest to naprawdę dla mnie ważne? Czy na pewno tego potrzebuję?”. Jeśli odpowiedzią nie jest „zdecydowanie TAK!”, to powinieneś zdecydowanie odpowiedzieć „NIE!”. Być może będzie Ci się wydawało, że odpowiadając „nie”, coś tracisz. W efekcie jednak będziesz świadomie wybierał te rzeczy, które są warte Twojego czasu i pieniędzy. Jeśli nie jesteś do czegoś stuprocentowo przekonany, po co się w to angażować? LISTA JEST OTWARTA

Powyższa lista jest otwarta. Każdy powinien zbudować ją według własnych zasad. Dobrą praktyką jest jej systematyczne aktualizowanie, tak by był to prawdziwy zbiór zasad, którymi będziesz chciał się kierować w swoim życiu. Muszą one być dostosowane do Twojej bieżącej sytuacji. Jestem ciekaw, jakie zasady znajdą się na Twojej liście. Będę wdzięczny, jeśli prześlesz ją do mnie na adres ›› [email protected] ‹‹. Możesz to potraktować jak pierwsze wyzwanie dla adepta finansowego ninjutsu (sztuki walki ninja). Na zachętę podam Ci kilka moich prywatnych zasad (choć zmieniają się one w czasie): • Do końca pisania książki nie przyjmuję zaproszeń do mediów tradycyjnych – takich propozycji otrzymuję dużo, a przyjęcie każdej z nich skutecznie dezorganizuje dzień i wybija z rytmu pisania. Teoretycznie tracę możliwości promowania swojego bloga, ale na szali jest rzecz dużo ważniejsza: dokończenie tej książki. • Nagrywam nowy podcast co dwa tygodnie – dopóki nie wprowadziłem tej zasady, podcasty ukazywały się mocno nieregularnie i trudno było mi zmotywować się do ich nagrywania. Teraz nie ma wymówek, a systematyczność pozytywnie wpływa na moje samopoczucie i słuchalność kolejnych odcinków. • Bezpłatnie występuję tylko na tych konferencjach, które są

bezpłatne – prosta zasada, ale pomaga mi skreślić wszystkie te propozycje, w których zachęcany jestem do występu za darmo, mimo że organizator konferencji pobiera od uczestników opłatę za bilety. • Występuję tylko na 3–4 konferencjach rocznie – takie ograniczenie zmusza mnie do większej asertywności i bardziej skrupulatnego filtrowania propozycji. Zaoszczędzony w ten sposób czas wolę przeznaczyć dla rodziny i na te przedsięwzięcia, które umożliwiają mi dotarcie do jeszcze większej liczby osób niż za pośrednictwem konferencji. KONTRAKTY KRÓTKOTERMINOWE

Dobrym sposobem pracy nad własnymi nawykami i wadami są także kontrakty krótkoterminowe: jednodniowe, tygodniowe lub miesięczne. Pomagają one narzucić sobie pewien reżim bez długoterminowego zobowiązania. Cel pozostaje ten sam: przygotować sztywne ramy działania, będąc świadomym możliwych pokus i zagrożeń. Jeśli uświadomisz sobie, co jest Twoją piętą achillesową, będziesz mógł dobrać odpowiednie rozwiązania. Oto kilka przykładów reguł, które na co dzień pomagają mi się uporać z rozpraszaczami, przeszkadzającymi w tym, co naprawdę ważne: • Wieczorem zamykam wszystkie aplikacje na komputerze. • Rozpoczynając pracę, włączam tryb „nie przeszkadzać” w telefonie. • Nie otwieram poczty ani Facebooka, dopóki nie wykonam najważniejszego dla mnie zadania danego dnia. • Bez względu na to, jak ważną rzecz robię, wychodzę na spacer o 13:00.

Koszt utraconych korzyści Jest jeszcze jeden nawyk, który warto w sobie wyrobić. Przy każdej podejmowanej decyzji finansowej dobrze brać pod uwagę także koszt utraconych korzyści. Rzadko uda się go precyzyjnie wyliczyć, ale zawsze warto się nad nim zastanowić. Na czym to polega? Załóżmy, że planujesz zakup samochodu. Poniesiesz nie tylko koszt jego nabycia. Co roku będziesz płacić za ubezpieczenie, a każdego miesiąca – wydawać na paliwo. Od czasu do czasu trzeba będzie coś w aucie naprawić albo chociażby zapłacić za przegląd. Jeśli wykorzystujesz samochód przede wszystkim do dojazdów do miejsca pracy, to będziesz także spędzać sporo

czasu za kierownicą – bez dużych możliwości przeznaczenia go na coś innego. To wszystko składa się na całkowity koszt posiadania auta. Ale jest jeszcze druga strona medalu. Być może pieniądze, które przeznaczysz na kupno i utrzymanie samochodu, mógłbyś zainwestować. Niewykluczone, że wydając dzisiaj pieniądze na auto, uniemożliwiasz sobie dokonanie jakiejś dobrej inwestycji, bo nie będziesz mieć na nią środków. Albo, co gorsza, zabraknie Ci pieniędzy na zakup auta i weźmiesz kredyt na ten cel, przez co poniesiesz jeszcze dodatkowe koszty odsetek. Gdybyś nie korzystał z auta, lecz z komunikacji miejskiej, pewnie dojeżdżałbyś dłużej, ale jednocześnie czas dojazdów mógłbyś przeznaczyć na czytanie książek. Do tego nie musiałbyś zaprzątać sobie głowy wyborem ubezpieczenia OC i AC, okresowymi przeglądami, ewentualnymi naprawami ani szukaniem nowych opon.

Wyjazd do Tajlandii za 5 zł Siła prostych nawyków jest niesamowita, a konsekwencja w ich egzekwowaniu pozwala osiągnąć spektakularne rezultaty. Lucyna pewnego dnia postanowiła, że będzie odkładać do specjalnego słoika wszystkie monety 5-złotowe. Zasadę miała bardzo prostą: „Jeśli otrzymam gdzieś resztę piątką, to jej nie wydaję”. W efekcie codziennie odkładała jedną lub dwie monety. Przez 22 miesiące udało jej się uzbierać ponad 700 monet o wartości ok. 3500 zł. Za uzbierane „drobniaki” Lucyna kupiła bilet do Tajlandii i pozostało jej jeszcze trochę pieniędzy na inne wydatki. Fajnie? Bardzo fajnie! Prosta decyzja „Odkładam każdą piątkę” pozwoliła jej uzbierać kilka tysięcy w czasie krótszym niż dwa lata. Na pewno kosztowało ją to nieco wyrzeczeń (w sumie z portfela znikało jej średnio 160 zł miesięcznie), ale mechanizm był bardzo prosty. Resztę zrobiła siła nawyku. Lucyna nie czuła, że musi zawierać kompromisy. Odkładanie piątaków weszło jej w krew i pomogło sfinansować marzenie.

Oczywiście własne auto to wygoda i elastyczność. Zyskujesz też pewną

niezależność, ale w miejskich warunkach to nie musi być prawda. Grożą Ci korki i brak miejsc parkingowych – co z kolei może być przyczyną niepotrzebnych nerwów. Zawsze warto rozważyć alternatywne scenariusze i wziąć pod uwagę koszt utraconych korzyści. Samochód jest tylko przykładem. Takiej samej analizy można dokonać zarówno pod kątem nabycia mieszkania, wyboru kolejnej pracy, jak i kupna niedrogiego batonu. Kryteria decyzji będą za każdym razem inne, ale całość sprowadza się do zweryfikowania własnych motywacji i zdecydowania, co będzie dla Ciebie lepsze – w perspektywie zarówno krótko-, jak i długoterminowej. Która z opcji spowoduje, że będziesz szczęśliwszym człowiekiem (nie tylko tu i teraz)? Czy decyzja, którą dzisiaj podejmujesz, nie oddala Cię od celu lub nie ogranicza Twoich przyszłych możliwości? Finansowy ninja większość bitew prowadzi w swojej głowie. Potrafi osiągnąć kompromis pomiędzy racjonalnością decyzji a emocjonalną stroną ich podejmowania. Przewiduje konsekwencje każdego z wyborów i świadomie akceptuje utracone korzyści, na które się nie zdecydował. Nie dryfuje bez refleksji i pomysłu na siebie. Mądrze decyduje, czy chce płynąć z prądem, czy pod prąd. Bez względu na to, którą drogą podąży, rozumie, jakie koszty ponosi, krocząc wybraną drogą, i co ewentualnie traci, nie decydując się na inną.

ROZDZIAŁ 2 – podsumowanie: 1. Znajdź swoją motywację. Jakie masz cele? Do czego dążysz? Jaki masz

stosunek do pieniędzy? Co jest dla Ciebie najważniejsze?

Zaplanuj i zautomatyzuj swoje finanse. To dobry sposób walki z wewnętrznym leniem i doskonałe rozwiązanie uwalniające głowę od zastanawiania się nad terminowością realizacji przelewów.

2.

3. Zawrzyj kontrakt z sobą samym. Opracuj własną listę zasad, które pomogą

Ci być skutecznym i wyrabiać nowe, pozytywne nawyki.

Uwzględniaj koszt utraconych korzyści. Naucz się świadomego podejmowania decyzji (nie tylko finansowych), analizując korzyści i koszty alternatywnych wyborów.

4.

Planowanie i konsekwentna realizacja planu to fundament sukcesu finansowego ninja. Gdy będziesz wiedzieć, dokąd zmierzasz, i zrozumiesz, co napędza Cię do osiągania celów, łatwiej będzie Ci pokonywać przeszkody – zarówno zewnętrzne, jak i te, które wynikają z Twoich przekonań i złych nawyków. Finansowy ninja wie, że on sam jest główną przyczyną własnej sytuacji finansowej i jedyną osobą odpowiadającą za jej poprawianie. Bierze za to pełną odpowiedzialność.

Materiały dodatkowe do książki ›› http://fin.ninja/bonus ‹‹ Aktualny ranking kont bankowych ›› http://fin.ninja/konta ‹‹ Aktualny ranking najlepszych lokat bankowych ›› http://fin.ninja/lokaty ‹‹ •

ROZDZIAŁ 3

Arsenał finansowego ninja

Czy oglądałeś film Karate Kid? Jest tam charakterystyczna scena, w której młody adept karate przybiega na pierwszy trening do swojego sensei (mistrza) i chce natychmiast uczyć się ciosów. Sensei uśmiecha się pobłażliwie i każe mu najpierw umyć oraz wypolerować samochód. Dokładnie pokazuje uczniowi, jakimi ruchami powinien to robić. Po kilku godzinach pracy chłopak zniecierpliwiony pyta: „Kiedy nauczysz mnie karate?”. Nie ma świadomości, że nauka i trening już się rozpoczęły. Zanim poznasz świat finansowych ninja, najpierw musisz opanować podstawy: dokładnie zapoznać się z orężem, którym będziesz się posługiwać, i nauczyć się podstawowych kata – sekwencji ciosów – po to żebyś później wykonywał je odruchowo i bez zastanowienia. Dlatego w tym rozdziale zapoznam Cię z arsenałem finansowego ninja – z narzędziami, które pomogą w lekturze dalszej części książki i przydadzą się także na co dzień. Będzie to Twój podstawowy rynsztunek. Pomoże się obronić lub przypuścić skuteczny atak wtedy, gdy nadejdzie właściwy moment. Ninja uchodzili za wojowników wszechstronnych. Umieli posługiwać się wieloma rodzajami broni. Co więcej, jako oręż wykorzystywali także otoczenie: przez długi czas ukrywali się pod powierzchnią wody, oddychając za pomocą uciętej łodygi trzciny, świetnie kamuflowali się w cieniu, przekradając się niepostrzeżenie przez ochronę przeciwnika, umieli również wydawać odgłosy

przypominające groźne zwierzęta, po to by zmylić wrogów i trzymać ich na dystans. Jeśli chcesz być skuteczny, musisz posiąść wiele umiejętności. Wbrew pozorom to nie sama broń decyduje o tym, czy wyjdziesz z walki zwycięsko. Dobrze wyszkolony ninja potrafił gołymi rękami pokonać przeciwników uzbrojonych po zęby. Korzystał z dywersji, kamuflażu oraz sił natury. Chociaż w jego arsenale znajdowało się wiele różnych broni, to chyba nie masz wątpliwości, że nawet najlepsza z nich nie pomogłaby mu, gdyby nie trenował i nie potrafił się nią prawidłowo posługiwać. Jak to się ma do rzeczywistości finansowego ninja? Tu także kluczową rolę odgrywają umiejętności. Jako finansowy ninja masz do wyboru wiele przeróżnych instrumentów finansowych. Co prawda nie zginiesz, jeśli wybierzesz niewłaściwy, ale możesz stracić ciężko zarobione pieniądze. Dlatego tak ważne jest, żebyś – podobnie jak japońscy ninja – doskonalił swoje umiejętności we władaniu wszelką bronią. I to zanim przyjdzie czas na wykorzystanie zdobytego doświadczenia w boju. Trening pomoże Ci zrozumieć, która broń staje się w Twoich rękach niezawodnym narzędziem walki. Zrozumienie swoich braków pozwoli Ci uniknąć kłopotliwych i ryzykownych sytuacji oraz uchroni przed podejmowaniem niewłaściwych decyzji. Podstawowymi składnikami arsenału finansowego ninja są: • Budżet domowy. Daje on bieżącą kontrolę nad sytuacją finansową. Pomaga działać proaktywnie, tzn. świadomie i z wyprzedzeniem zarządzać pieniędzmi, planować, na co je przeznaczysz, i weryfikować w ciągu miesiąca, czy realizacja celów przebiega zgodnie z zamiarami. • Poduszka finansowa. Dzięki niej zyskasz poczucie bezpieczeństwa i komfortu, wynikające z faktu, że posiadasz oszczędności na nieprzewidziane sytuacje życiowe (na czarną godzinę). • Plan finansowy. Warto mieć konkretny, długoterminowy scenariusz postępowania w celu zapewnienia dobrobytu rodzinie i sobie. • Kalkulator finansowy. Jego sprawne używanie pozwoli szybko zweryfikować opłacalność planowanych decyzji. Pomoże także zweryfikować obietnice składane przez doradców finansowych. • Zrozumienie podstawowych mechanizmów zwiększających lub zmniejszających wartość pieniędzy. Siła procentu składanego, wpływ inflacji, weryfikacja wartości netto, koszt czasu – te wszystkie czynniki mają kolosalny wpływ na Twoją kondycję finansową. • Znajomość instrumentów finansowych. Jest to broń, którą możesz się posługiwać w celu zabezpieczania bądź pomnażania pieniędzy.

Instrumentów tych jest bardzo dużo – od prostych, takich jak konto ROR, konto oszczędnościowe, lokata, karta debetowa, karta kredytowa, po złożone i powodujące ból zębów u młodych adeptów sztuki walki ninja: debet na koncie, kredyt konsumpcyjny, pożyczki, kredyt studencki, kredyt hipoteczny, kredyt konsolidacyjny, fundusze inwestycyjne, akcje, obligacje, instrumenty pochodne, inwestycje alternatywne, ubezpieczenia, programy systematycznego oszczędzania, polisy inwestycyjne z UFK (ubezpieczeniowym funduszem kapitałowym), PPE (pracownicze programy emerytalne), IKE (indywidualne konto emerytalne), IKZE (indywidualne konto zabezpieczenia emerytalnego) itd. • Umiejętności miękkie. To także bardzo ważny składnik arsenału ninja. Komunikatywność oraz sztuka skutecznego negocjowania przydają się w wielu sytuacjach życiowych i pozwalają wyjść z nich obronną ręką. Inne pomocne cechy to odwaga w podejmowaniu decyzji, powściągliwość oraz panowanie nad emocjami, zdolność do wyjścia poza schemat (umiejętność spojrzenia z perspektywy na swoje działania), konsekwencja i systematyczność. Cenną umiejętnością jest też asertywność – zdolność do odrzucania tego, co nieistotne, by mieć czas na realizację tego, co ważne. Każdy finansowy ninja musi być świadomy, że budowa indywidualnego arsenału to proces długotrwały. Nikt nie rodzi się z konkretną wiedzą i umiejętnościami. Trzeba je zdobyć samodzielnie lub z pomocą innych. Umiejętności ćwiczy się w systematycznym treningu. Nawet jeśli masz talent do finansów, to oprócz wiedzy musisz nabyć doświadczenia w praktyce. Sama wiedza i znajomość teorii nie wystarczą. Dlatego od razu, a nie dopiero po lekturze całości tej książki, zabierz się do ćwiczenia i przeliczania wszystkiego, o czym przeczytasz. Omówię podstawowe narzędzia, które pomogą realnie ocenić i zmierzyć Twoją sytuację finansową, a w dalszej części książki pokażę, jak tych narzędzi mądrze używać do poprawiania stanu portfela.

Budżet domowy – najważniejszy oręż finansowego ninja Budżet domowy jest jak kompas na drodze do bezpieczeństwa finansowego.

Służy do zarządzania domowymi finansami, abyś mógł na bieżąco kontrolować przepływ pieniędzy i na tej podstawie podejmować kluczowe decyzje finansowe. Prawidłowo planowany i realizowany budżet pozwala co miesiąc generować nadwyżki finansowe – zarówno na nieregularnie ponoszone wydatki, np. zakup ubezpieczenia auta czy wizytę u stomatologa, jak i na oszczędności na czarną godzinę czy na emeryturę. Niektórzy osiągają te cele bez prowadzenia budżetu. Wyrobili sobie nawyk systematycznego odkładania konkretnej części zarobków. Dla nich prowadzenie budżetu rzeczywiście może być zbędną czynnością. Skoro osiągają swoje cele, to po co się męczyć? Niestety nie dotyczy to wszystkich osób. Smutna prawda jest taka, że większości z nas pieniądze przeciekają przez palce. Im szybciej to sobie uświadomimy, tym lepiej dla nas. Pełny portfel i bezpieczeństwo finansowe nie biorą się z wygranej w Lotto, ale z systematycznej pracy każdego dnia i skrupulatnej kontroli zarobków oraz wydatków. Właśnie takie cele szczegółowe realizuje budżet domowy w połączeniu z systematycznym spisywaniem wydatków: 1. Pozwala zaplanować, co zrobić z pieniędzmi, które masz do dyspozycji. 2. Pozwala

zweryfikować, ile i na co wydajesz w skali miesiąca, oraz podjąć decyzje, które w kolejnym miesiącu pozwolą Ci lepiej gospodarować pieniędzmi.

Finansowy ninja wie, że stworzenie budżetu domowego to pierwszy krok na drodze do zapanowania nad własnymi finansami. Dave Ramsey trafnie wypowiedział się kiedyś na temat istoty budżetowania: „Tworzenie budżetu to pokazywanie Twoim pieniądzom, dokąd mają iść, zamiast zastanawiania się, gdzie się rozeszły”. Wiele osób, słysząc o planowaniu budżetu domowego, dostaje gęsiej skórki lub wzrusza ramionami. Niektórzy buntują się i mówią, że kilka razy już próbowali, ale nigdy nic sensownego z tego nie wynikało. Jeszcze inni mylą planowanie budżetu ze spisywaniem wydatków i na tej podstawie wyciągają wniosek, że to czasochłonna i bezużyteczna czynność. Budżet domowy naprawdę nie jest żadną wielką filozofią. W tym rozdziale pokażę, jak go stworzyć w możliwie najprostszy sposób. Jeśli zechcesz sięgnąć po bardziej zaawansowane metody, na moim blogu znajdziesz gotowy szablon arkusza kalkulacyjnego, który pomaga w budżetowaniu – ›› http://fin.ninja/szablon ‹‹.

BUDŻET = PLAN NA NAJBLIŻSZY MIESIĄC

Budżet domowy i spisywanie wydatków często wrzuca się do jednego worka. Jest jednak między nimi zasadnicza różnica. Spisywanie wydatków to dokumentowanie przeszłości. Pomaga ono poznać prawdziwe koszty życia i odnotować wszystkie nieregularne wydatki. Pozwala realnie patrzeć na ilość gotówki, jaka zostaje w portfelu, i zrozumieć, na co rozeszły się pieniądze. Rozpoczęcie spisywania wydatków daje wiele do myślenia – na pewno uświadomi Ci realną sumę kosztów życia. Już sama znajomość łącznej kwoty wydatków w danej kategorii może skutecznie zachęcić do ich zredukowania. Świadomość inicjuje działanie. Jednak samo spisywanie wydatków nie wystarczy, jest bowiem działaniem pasywnym. Pozwoli Ci dowiedzieć się, na co wydałeś pieniądze, ale nie polepszy Twojej sytuacji finansowej. Nie powie także, ile możesz i powinieneś oszczędzać na przyszłe wydatki (lub inne cele). Tu zaczyna się rola budżetu. Budżet domowy to, najprościej mówiąc, planowanie przyszłości. Budżet pozwala przejąć kontrolę nad własnymi finansami. Możesz dzięki niemu decydować, na co wydasz pieniądze, i na bieżąco weryfikować, czy stać Cię na konkretny wydatek, zamiast zastanawiać się, skąd wziąć pieniądze (albo gdzie się zadłużyć), żeby związać koniec z końcem. Budżet w realny sposób poprawia Twoją sytuację finansową. To Ty ją kontrolujesz, a nie ona Ciebie. Co więcej, budżet powie Ci wprost, ile i w jaki sposób możesz zaoszczędzić. Tworzenie budżetu to pokazywanie Twoim pieniądzom, dokąd mają iść, zamiast zastanawiania się, gdzie się rozeszły. Dave Ramsey 1

Budżet domowy to plan na najbliższy miesiąc. To podstawowe narzędzie, które pozwoli Ci się upewnić, że nie masz finansowych wycieków, a pieniądze wydajesz dokładnie na to, co zaplanowałeś. CO CI PRZESZKADZA W ZAPLANOWANIU BUDŻETU DOMOWEGO?

Wiele osób rozumie korzyści wynikające z tworzenia budżetu, a mimo to go nie prowadzi. Pierwsza i chyba najważniejsza przyczyna to klasyczny problem jajka i kury: „Jak mam stworzyć budżet, skoro nie spisywałem wydatków i nie znam swoich kosztów?”. Powodów, które przeszkadzają w stworzeniu budżetu, jest cała masa: „Nie

wiem, od czego zacząć”, „To jest zbyt skomplikowane…”, „Nie wiem, jak kategoryzować wydatki i przychody…”, „Mam wszystko zaplanowane w głowie…” oraz „Kiedyś próbowałem, ale liczby rozmijały się z rzeczywistością”. To wszystko są wymówki. Wiadomo, że na początku prowadzenie budżetu będzie wydawało się trudne – jak każda czynność, która jest nowa. To, że liczby rozmijają się z rzeczywistością, także nie jest niczym dziwnym. Nawet skrupulatnie planowane budżety państw wymagają korygowania na bieżąco i nie jest to powód do tego, by państwa zaprzestały ich tworzenia. Dlatego Ty też powinieneś tak działać. Nie zarzucaj planowania wydatków. Zobaczysz, że w miarę zdobywania doświadczenia, z miesiąca na miesiąc, Twój budżet będzie coraz lepiej odpowiadał wydatkom. Ważne, żebyś nie podchodził do prowadzenia budżetu według zasady „wszystko albo nic”. W praktyce świetnie sprawdzają się nawet połowiczne rozwiązania. To dużo lepsze niż nic. Dla ułatwienia początkowo warto przestrzegać kilku podstawowych zasad: • Maksimum 10 kategorii. Do stworzenia budżetu wystarczy Ci kilka kategorii wydatków. Gdy nabierzesz wprawy, będziesz mógł dowolnie tę listę rozbudowywać. • Przybliżone kwoty. Na początku przydaje się zaokrąglanie kwot – najlepiej do dziesiątek złotych. Nie trać czasu i energii na dokładność. • Lepszy niedokładny budżet niż żaden. Wykonaj pierwszy krok. Nie czekaj i nie odkładaj tworzenia budżetu na jutro czy na weekend. Zmuś się. Zajrzyj pod adres ›› http://fin.ninja/budzet ‹‹, wydrukuj przygotowane szablony dokumentów i je wypełnij. Nie masz drukarki? Po prostu przepisz na czystą kartkę to, co zobaczysz za chwilę w książce. • Wsparcie partnera. Budżet można przygotowywać w pojedynkę, ale jest to też dobra okazja do zintegrowania domowników wokół ważnych spraw. Ci, którym trudno samodzielnie się zmotywować, podkreślają, że wsparcie partnera życiowego pomaga utrzymać systematyczność. Czasem nie będzie chciało się Tobie, czasem Twojej partnerce lub Twojemu partnerowi, ale razem dacie radę. Dodatkowy udział dzieci (choćby bierny) to dobry sposób na edukację finansową i wspólne dążenie do poprawy finansów. • Trening czyni mistrza. Mało komu budżet zawsze sprawdza się w stu procentach. Życie chodzi swoimi ścieżkami i nie da się wszystkiego zaplanować. Nie zrażaj się więc niepowodzeniami. Jeśli budżet Ci się rozjedzie, wiedz, że to normalne. Z miesiąca na miesiąc coraz lepiej

będziesz planował wydatki.

Budżet domowy – instrukcja krok po kroku Jeśli prowadzisz już budżet domowy – pomiń ten rozdział. Jeśli nie – potraktuj to jak praktyczne ćwiczenie. Za chwilę wspólnie stworzymy prosty budżet domowy. Ja będę przedstawiał gotowe przykłady, a Ty postaraj się wpisywać własne dane, według swojej najlepszej wiedzy. Nie poświęcaj na to zbyt dużo czasu, bo w dowolnym momencie będziesz mógł je skorygować. Chodzi o to, byś się przekonał, że budżetowanie wcale nie jest trudne. Z założenia plan budżetu obejmuje tylko jeden miesiąc. W istocie jednak zajmujemy się nim po to, by przygotować się na wydatki w dłuższej perspektywie. Dlatego planowanie budżetu składa się z trzech etapów: 1. Ułożenie planu wydatków i zarobków na bieżący miesiąc. W tej części

budżetu spiszesz wszystkie przychody oraz stałe i jednorazowe wydatki, które planujesz ponieść w danym miesiącu. Określenie wysokości oszczędności cząstkowych na nieregularnie ponoszone wydatki, np. ile musisz odłożyć w ciągu każdego z najbliższych miesięcy, aby zebrać pieniądze na upragnione wakacje.

2.

Rozdysponowanie nadwyżek finansowych – o ile takie pojawią się w danym miesiącu.

3.

Krótko mówiąc, w budżecie chodzi o to, by określić przeznaczenie każdej złotówki swoich zarobków. Fachowo nazywa się to zbilansowaniem budżetu – wówczas kwota przychodów równa jest kwocie wydatków i nic się nie marnuje. W przypadku pierwszego budżetu domowego zachęcam do przygotowania wszystkiego na papierze. Będziesz mógł powiesić kartki np. na lodówce i na bieżąco dopisywać, co Ci się przypomni. Łatwiej będzie Ci również weryfikować, czy działasz zgodnie z planem. Taka kontrola jest szczególnie istotna w pierwszych miesiącach prowadzenia budżetu.

Krok 1. Przychody i wydatki stałe Weź długopis lub ołówek i zapisz w prawym górnym rogu kartki nazwę miesiąca, np. 9.2016. Myślisz, że to głupie? Wcale nie, bo dzięki temu zacząłeś właśnie tworzyć budżet. Gratuluję pierwszego kroku! Podobno ten pierwszy krok, czyli zamiana postanowienia w realne działanie, ma kolosalne

znaczenie dla mózgu. Przestawia nas w tryb „wykonuję pracę”. Załóżmy, że tworzymy budżet na wrzesień. W polu „Zarobki w ubiegłym miesiącu” wpisz kwotę wynagrodzenia, która wpłynęła na Twoje konto, czyli kwotę netto („na rękę”). Dlaczego masz opierać się na kwocie z sierpnia, skoro planujesz budżet na wrzesień? Po to, by uprościć budżet – tę kwotę już znasz i możesz nią dysponować. Pieniądze zarobione we wrześniu wydasz z kolei w październiku itd. Dzięki takiemu podejściu nie musisz zastanawiać się z wyprzedzeniem, czy dostaniesz we wrześniu premię, czy wpłyną jakieś dodatkowe środki itp. Sprawdzasz jedynie, ile wpłynęło na konto w ubiegłym miesiącu, i tę kwotę wpisujesz do budżetu. Co jeśli zarabiasz nieregularnie, np. jesteś wolnym strzelcem (freelancerem) i masz nieregularne zarobki, więc niekiedy zarabiasz świetnie, a kiedy indziej prawie nic? Najlepiej przyjąć do budżetu średnie zarobki z kilku ostatnich miesięcy. Im większa nieregularność przychodów, tym dłuższy okres weź pod uwagę. Na początek uśrednij zarobki z ostatnich trzech miesięcy. Nie zastanawiaj się, czy założenie jest prawidłowe. W końcu mając nieregularne zarobki, i tak musisz je uśredniać. Kolejny punkt jest trudniejszy: musisz spisać wydatki stałe, które ponosisz co miesiąc. Pogrupuj je w kategorie (na początek – w nie więcej niż 10). Przykładowe kategorie to: • czynsz i opłaty mieszkaniowe, • jedzenie, • transport (auto, bilety), • raty kredytów, • rozrywka, • ubezpieczenia. Jeśli dodatkowo coś regularnie odkładasz, np. wpłacasz 100 zł na konto emerytalne IKE, to koniecznie dodaj taką pozycję. Z Twojej perspektywy jest to wydatek (mimo że chodzi o transfer między Twoimi kontami). Tym właśnie budżet różni się od spisywania wydatków. Chodzi o to, aby uwzględnić w nim wszystkie stałe wypływy z konta. Jeśli już to zrobiłeś, to od kwoty zarobków odejmij wszystkie stałe wydatki i wpisz wynik w pozycji „Saldo”. To pieniądze, którymi będziesz dysponować we wrześniu.

To jednak nie koniec. Każdego miesiąca pojawią się również wydatki jednorazowe, np. we wrześniu wydatki na przybory szkolne dla dzieci. Może to być także spodziewany przegląd auta. Po spisaniu tych wydatków odejmij je od kwoty wpisanej w polu „Saldo” i oblicz, ile finalnie pieniędzy pozostało na koniec miesiąca (Saldo finalne). Jeśli jest to kwota dodatnia – świetnie! Masz potencjał, żeby ją zaoszczędzić. O tym, jak ją zagospodarować, piszę w kroku trzecim. Jeśli okaże się, że jest to kwota ujemna, to znaczy, że w tym miesiącu wydasz więcej, niż zarabiasz. Korzystając z oszczędności, możesz zasypać dziurę budżetową. Ale jeśli ich nie masz, to trzeba wdrożyć plan naprawczy:

zarobić więcej lub zredukować planowane wydatki. Niektórzy w takim przypadku się zadłużają, ale finansowy ninja nigdy tak nie postępuje. Planowanie budżetu pozwala mu odpowiednio wcześniej wykryć potencjalny problem i zareagować.

Krok 2. Wydatki nieregularne Oprócz wydatków stałych i jednorazowych ponoszonych w danym miesiącu oddzielną grupę kosztów stanowią wydatki nieregularne, czyli takie, które ponosisz raz lub kilka razy do roku. Większość budżetów domowych zawodzi właśnie dlatego, że pomija wydatki ponoszone niesystematycznie. Ale nie martw się – zaraz zobaczysz, jak się z nimi uporać. Spisz na drugiej stronie szablonu budżetu te wydatki, które ponosisz sporadycznie, np.: • prezenty na urodziny (i koszty ich organizacji), • prezenty na święta, • ubezpieczenie auta, • przeglądy i naprawy auta, • wakacyjne wyjazdy, • kolonie dla dzieci, • leczenie (lekarze i lekarstwa), • ubrania, • szkolenia, • remonty i doposażanie domu. Tutaj obowiązuje inna reguła niż na pierwszej stronie budżetu. Przy każdej pozycji musisz wpisać sumaryczne koszty roczne danej kategorii. Przykładowo: jeśli na ubrania wydajesz mniej więcej 300 zł kwartalnie, to wpisz sumaryczny koszt ubrań jako 1200 zł. Jak widzisz, na tej stronie dodałem więcej wierszy niż na poprzedniej. Łatwo bowiem zapomnieć o jakichś kosztach (zwłaszcza gdy wydatek ma pojawić się np. dopiero za pół roku). Jeśli po jakimś czasie przypomni Ci się kolejny koszt, od razu dopisz go do listy. Następnie zsumuj wszystkie koszty nieregularne. Sumaryczna kwota powie Ci, ile potrzebujesz na nie pieniędzy w skali roku. Jest to także jednoznaczna wskazówka, ile powinieneś zaoszczędzić rocznie, by móc sfinansować nieregularne koszty. I tu dochodzimy do najważniejszego momentu: obliczenia, ile pieniędzy musisz odkładać co miesiąc na wydatki ponoszone nieregularnie.

Teoretycznie sumę tę należałoby podzielić przez 12 – tyle jest bowiem miesięcy w roku. Finansowy ninja dzieli jednak wyliczoną kwotę przez 10. Dlaczego? Dzięki temu może zaoszczędzić nieco więcej, niż potrzebuje, i mieć oszczędności na pokrycie wydatków nieregularnych, o których zapomniał. Jeśli również tak zrobisz, zyskasz margines bezpieczeństwa, na wypadek gdyby niektóre koszty, np. przeglądu auta lub wakacji, okazały się wyższe, niż planowałeś. A poza tym łatwiej podzielić sumę przez 10 niż przez 12.

A co należy zrobić z kwotą, którą co miesiąc powinieneś odkładać? Jak ją uwzględnić w rozliczeniu? Kwota ta stanowić będzie Twoje oszczędności, tworzące tzw. fundusz wydatków nieregularnych (FWN). Omówimy go w części poświęconej poduszce finansowej. To z tego funduszu będziesz docelowo finansować swoje nieregularne duże wydatki i to on będzie służył do pokrywania ewentualnego ujemnego salda finalnego z pierwszej strony budżetu. Kwotę, którą co miesiąc powinieneś odkładać na fundusz wydatków nieregularnych, przepisz z drugiej strony na pierwszą stronę budżetu – jako kolejny wydatek stały. W ten sposób będziesz się stopniowo przygotowywać, miesiąc po miesiącu, na poniesienie wszystkich wydatków nieregularnych. Po przepisaniu tej kwoty przelicz ponownie, ile oszczędności zostanie Ci na

koniec miesiąca.

Krok 3. Plan oszczędzania Ostatnim etapem tworzenia budżetu jest rozdysponowanie nadwyżki finansowej, która pojawiła się na dole pierwszej strony budżetu (kwota „Saldo finalne”). Absolutnie kluczowe jest, by już na początku miesiąca zaplanować przeznaczenie tej kwoty i ją odłożyć (najlepiej od razu po

otrzymaniu wynagrodzenia i sporządzeniu budżetu). Jeśli tego nie zrobisz, może pojawić się pokusa nieplanowanego rozdysponowania tych środków. Do stworzenia planu oszczędzania służy trzecia strona budżetu domowego. W pierwszej pozycji – „Oszczędności w tym miesiącu” – umieść kwotę z pozycji „Saldo finalne”. Następnie stwórz prosty plan podziału tej kwoty, np. zasil fundusz awaryjny (FA) na kwotę 200 zł, a kolejne 200 zł przeznacz na fundusz wydatków nieregularnych (FWN). Możesz również stworzyć tzw. fundusz celowy i odkładać oszczędności np. na zakup nowego komputera lub wyjazd wakacyjny, czyli na coś, czego nabycie będzie zależało od tego, czy uda Ci się zebrać określoną kwotę w określonym czasie. Wówczas taki zakup możesz traktować jako nagrodę za wysiłek włożony w systematyczne oszczędzanie.

Krótko mówiąc: plan oszczędzania ma Ci powiedzieć, co zrobisz z pieniędzmi, jeżeli na koniec miesiąca rzeczywiście uda Ci się je odłożyć. Ostatnia sekcja budżetu domowego służy do monitorowania stanu oszczędności. Na początku miesiąca wpisz wielkość funduszu awaryjnego (FA) i funduszu wydatków nieregularnych (FWN). Jeśli odkładasz pieniądze w funduszu bezpieczeństwa (FB) lub funduszach celowych, również dopisz je do listy. Pod koniec miesiąca w polach zaznaczonych na czerwono trzeba wpisać kwotę, o którą powiększył się dany fundusz. A jak wygląda tworzenie budżetu w kolejnym miesiącu? W tym celu weź

czysty formularz, wypełnij od nowa strony pierwszą i trzecią, natomiast drugą stronę (czyli listę wydatków nieregularnych) możesz pozostawić bez zmian (najlepiej przepnij ją z budżetu poprzedniego). Lista wydatków nieregularnych nie zmienia się zbyt często. Budżet na kolejny miesiąc będzie różnił się wyjściowym stanem oszczędności – kwoty widoczne w poszczególnych funduszach powinny odzwierciedlać sumy, które udało Ci się odłożyć w zeszłym miesiącu. Jeśli zaś saldo finalne było ujemne, to fundusz wydatków nieregularnych powinien zostać pomniejszony o kwotę równą tej, którą z niego zabrałeś.

Pozytywne efekty prowadzenia budżetu Czytelnicy mojego bloga dzielą się ze mną opowieściami o tym, jak nawyk budżetowania wpłynął pozytywnie na ich życie. Oto dwie z takich historii. Funboy pisze: Ja budżet domowy prowadzę, ale podobnie jak większość osób mam kłopot z notowaniem każdego wydatku. Poradziłem sobie jednak z tym problemem, stosując wymienianą także na tym blogu zasadę 80/20. Mam dużą świadomość tego, na co wydaję, ale skupiam się na kategoriach wydatków (nie zbieram każdego paragonu, ale większość transakcji to transakcje elektroniczne, więc wyciągi z banku wystarczą + te 2–3 miesięcznie kwitki z bankomatu). Następnie wybieram te kategorie lub konkretne wydatki (jeżeli są duże), które stanowią znaczącą pozycję w moim budżecie. Następnie analizuję, mierzę, badam, co mogę z tym fantem zrobić. Jak już obniżę dany koszt, to biorę się za następny. Na drobnostki nie wystarcza czasu, ale to są w końcu drobnostki :) Przykłady: • Zamiana przedszkola prywatnego na państwowe dała prawie 1 tys. zł oszczędności miesięcznie. • Rezygnacja z biletu kwartalnego małżonki i wspólne jeżdżenie do pracy to w Warszawie oszczędność 536 zł (sic!) kwartalnie (potrzebujemy biletu w wersji podmiejskiej).

• Zmuszenie brokera do przeanalizowania i skonsolidowania (wykupienia w jednej firmie tego, co się opłacało) moich ubezpieczeń (z niektórych zrezygnowałem, dla niektórych udało się zmniejszyć stawki) dało ok. 500 zł rocznie. • Analiza wydatków na żywność/jedzenie na mieście przyniosła ok. 500 zł miesięcznie (nie codziennie, ale często zabieram śniadanie/obiad do pracy z domu, kupuję w tanich sklepach [dyskonty]). • Zamiana telefonu małżonki na pre-paid dała ok. 500 zł oszczędności rocznie. • Przenegocjowanie umowy z dostawcą TV/internetu to oszczędność ok. 30 zł miesięcznie. • Podpisanie aneksu do umowy kredytowej z bankiem i samodzielne kupowanie waluty w jednym z kantorów internetowych daje w moim przypadku ok. 10 zł miesięcznie (przy większych kredytach oszczędność będzie większa) itd., itp. Nie wspomniałem o oszczędnościach na mediach, takich jak prąd czy woda, gdyż z tymi kategoriami nigdy nie miałem problemów. Nie oznacza to, że w nich nie można niczego usprawnić. Lampki na choinkę oczywiście są już LED-owe, kolejne 3 punkty świetlne mają żaróweczki LED itd., itp. Niemniej dla mnie te kategorie były już zoptymalizowane i nie stanowiły znaczących pozycji w budżecie, dlatego na nich się nie skupiałem. Muszę przyznać, że ostatnimi czasy temat budżetowania i oszczędzania wypłynął wśród moich znajomych na szersze wody zrozumienia i akceptacji. Lektura bloga dała pozytywnego kopa oraz sporo dodatkowych, fajnych rad. Ale, co najważniejsze, to blog spowodował w moim miejscu pracy taką fajną, zdrową dyskusję na temat oszczędzania. Ludzie wręcz chwalą się osiągnięciami na tym polu. Cieszę się, że temat nie jest już traktowany jak kiedyś zakupy w dyskoncie, czyli jako coś wstydliwego. Ludzie dojrzeli i zaczęli zachowywać się rozsądnie. Z kolei Damian napisał tak: Pamiętam jak dziś, a było to trzy lata temu, gdy postanowiłem skrupulatnie monitorować przepływy pieniędzy przez moje ręce. Nasz budżet domowy wypełniam, tworząc wykres cashflow.

Zamiast pisać, co było najtrudniejsze, czy i gdzie pojawiły się problemy, wolę opisać sprawy zupełnie przeciwne. Gdy zaczynałem wstukiwać liczby do arkusza Excela, sprawiało mi to wiele frajdy. Cieszyłem się jak dziecko, zwłaszcza gdy liczb na „+” było więcej niż tych ze znakiem „−”. Pal sześć, że budżet domowy zaczął wyglądać bardzo dobrze, nieważne było to, że kiedy wyciągałem z portfela kartę lub gotówkę, przez moją głowę przechodziła myśl „ten wydatek trzeba będzie wprowadzić na komputerze, czy naprawdę tego chcesz?”, najważniejsze było coś innego – systematyczność. SYSTEMATYCZNOŚĆ, która niczym woda rozlała się na inne sfery mojego życia. Ten nawyk systematycznego monitorowania kasy przepływającej przez moje ręce zabił uczucie odkładania „na później” rzeczy ważnych. Gdy zacząłem monitorować budżet domowy, w moim życiu zaczęły dziać się rzeczy niezwykłe. Wam też to polecam.

JAK ZACZĄĆ SPISYWANIE WYDATKÓW?

Budżet domowy to plan. Spisywanie wydatków – to warunek konieczny realizacji tego planu. I tak jak nie da się przejechać długiej trasy samochodem bez tankowania co jakiś czas paliwa, tak nie da się skutecznie realizować budżetu bez systematycznego spisywania wydatków. Mało kto lubi spisywanie wydatków. Ja też nie lubię. Dlatego zebrałem najważniejsze wskazówki, które ułatwią ten proces. Spisywanie wydatków nie jest celem samym w sobie. Jest sposobem na zidentyfikowanie i zrozumienie nawyków finansowych. Na bazie tej wiedzy można lepiej planować swoje przyszłe przepływy finansowe. Spisywanie wydatków pozwala podejmować świadome decyzje zakupowe i ułatwia odpowiedź na pytanie: „Czy stać mnie na rzecz X?” – nie tylko przez pryzmat obecnej chwili, lecz także z uwzględnieniem planu finansowego na najbliższe 3, 6 czy 12 miesięcy. ZBIERANIE PARAGONÓW

Pierwszym nawykiem, który musicie (Ty i wszyscy członkowie Twojej rodziny) w sobie wyrobić, jest zbieranie paragonów. Gdziekolwiek pójdziesz na zakupy – chowaj paragon do portfela. Gromadź także potwierdzenia płatności kartą (o ile nie płaciłeś gotówką). Dlaczego? Żebyś dokładnie wiedział, z którego

konta uregulowana została płatność. Dla jasności: przy spisywaniu wydatków „kontem” określa się każde źródło pieniędzy – konto ROR, kartę kredytową, gotówkę, lokatę. Warto oddzielnie śledzić stan każdego z nich. Nie we wszystkich miejscach otrzymasz paragon (choć powinieneś go dostać). Jeśli więc robisz zakupy na bazarze, warto od razu zanotować wydawane kwoty. Możesz zapisać je w notesie, ale coraz częściej przydaje się do tego telefon. Możesz też wysłać do siebie krótki e-mail z informacją, ile i na co wydałeś. Po powrocie do domu i otwarciu skrzynki na komputerze od razu zauważysz, że masz wydatek do przepisania. Możesz też korzystać z aplikacji na telefonie do spisywania wydatków. Ja tego nie robię, bo nie znalazłem jeszcze takiego programu, który spełniałby równocześnie trzy warunki: pozwalał tworzyć budżet, oferował szerokie możliwości raportowania oraz miał dobrą aplikację mobilną. Wiele lat temu rozpocząłem korzystanie z programu Microsoft Money, który spełnia dwa pierwsze wymogi. Niestety nie jest już rozwijany i nie ma wersji mobilnej. Za to jest bezpłatny – co jest niewątpliwym atutem. JAK CZĘSTO SPISYWAĆ WYDATKI?

Spisywanie paragonów może wydawać się czasochłonną czynnością. Tak jest tylko na początku, gdy uczysz się kategoryzacji wydatków i opracowujesz optymalny dla siebie system. Jeśli jednak będzie on odpowiednio prosty i ograniczysz się do jednej aplikacji (ich listę znajdziesz w dalszej części rozdziału), to spisywanie wydatków nie zajmie więcej niż godzinę tygodniowo.

Chcesz się dowiedzieć więcej o Microsoft Money? Wejdź na mojego bloga. Znajdziesz tam zestaw 10 wideoporadników oprowadzających po podstawowych funkcjach tego programu – ›› http://fin.ninja/money ‹‹.

Kiedy spisywać wydatki? Możesz je notować albo codziennie wieczorem, poświęcając na to dosłownie 10–15 minut (taka metoda sprawdza się na

początku, bo pozwala wyrobić w sobie nawyk systematyczności), albo raz w tygodniu (ja tak robię). W tym drugim przypadku wygospodaruj sobie 1–2 godziny w sobotę i wtedy spisz wydatki z całego tygodnia. To również dobra okazja do tego, żeby na spokojnie przeanalizować budżet i wprowadzić w nim ewentualne poprawki (dokonać przesunięć, gdy wydatki w konkretnej kategorii przekraczają budżet, lub nieplanowaną nadwyżkę przeznaczyć na zafundowanie sobie nagrody). Łatwiej wtedy również o konsultacje rodzinne niż w tygodniu wypełnionym pracą. Jest jeszcze jeden istotny, psychologiczny aspekt spisywania wydatków: może ono się okazać bolesne. Gdy zsumujesz wszystkie, może ogarnąć Cię złość. Naprawdę! Dlatego warto wybrać na spisywanie wydatków taki moment, kiedy będziesz mógł z dystansem przeanalizować najmniej spodziewane pozycje na paragonach – zwłaszcza gdy sam dokonywałeś konkretnego zakupu. A co robić z paragonami w ciągu tygodnia? Noś je w portfelu albo codziennie wyciągaj i układaj w wybranym miejscu. Dobrze sprawdza się pojemnik na korespondencję, zamykane pudełko itp. I ostatnia rada: nie ufaj swojej pamięci. Lepiej umów się sam ze sobą na sesję spisywania wydatków. Zaplanuj czas na to i wpisz go do kalendarza jako cykliczne zadanie (np. sobota, godz. 14:00). Jeśli dopiero zaczynasz, przeznacz na notowanie dwie godziny. Gdy spisywanie wydatków wejdzie Ci w krew i nabierzesz wprawy w obsłudze programu na komputerze, to powinna wystarczyć Ci godzina. UPORZĄDKUJ RACHUNKI, ZANIM JE SPISZESZ

Nadeszła sobota, już się palisz do spisania paragonów, siadasz i włączasz komputer? STOP! Aby przyspieszyć zadania, najpierw posegreguj paragony. Wyjmij je z pudełka lub portfela, usiądź wygodnie i w pierwszej kolejności dopasuj paragon ze sklepu do potwierdzenia z karty (o ile płacisz kartą debetową lub kredytową). Połącz je w pary. Muszą się zgadzać daty i kwoty. Po co to robić? Na paragonie nie ma zazwyczaj informacji, z jakiej karty została dokonana płatność, ale na potwierdzeniu transakcji kartą już ta informacja jest. Na wierzchu połóż potwierdzenie, a pod nim – odpowiadający mu paragon. Potem pogrupuj utworzone pary w stosy: pierwszy – dla transakcji kartą debetową, drugi – dla zakupów za pomocą karty kredytowej, trzeci – dla zakupów gotówkowych. Jak się zorientować, którą kartą płaciłeś za dany rachunek? Wystarczy spojrzeć na wydruk czterech ostatnich cyfr z numeru karty na potwierdzeniu transakcji kartowej. Dzięki takiemu ułożeniu rachunków będziesz mógł wybrać w używanym programie konkretne konto, spisać wydatki oraz przypisać im

odpowiednią kategorię kosztów. Następnie zmienisz konto, spiszesz drugi stos paragonów, potem trzeci itd. Jestem przekonany, że pierwsza selekcja rachunków z całego tygodnia zabierze Ci trochę czasu, ale nie martw się – im częściej będziesz to robił, tym większej wprawy nabierzesz. Czasami paragon lub potwierdzenie mogą się zapodziać i nie będziesz miał pary do paragonu opłaconego kartą lub potwierdzenia transakcji bezgotówkowej. Nie przejmuj się tym. Spiszesz po prostu to, co będziesz miał, a brakujące potwierdzenie lub paragon być może znajdą się później i wówczas skorygujesz zapiski. Jeśli zaś brakuje paragonu i nie wiesz, czego dotyczył zakup, to przypisz go do kategorii „Zagubione paragony”.

Comiesięczne manko Prowadząc budżet i spisując wydatki, przekonasz się, że na koniec miesiąca nie możesz się doliczyć pewnej kwoty. Z wyliczeń może wynikać, że w portfelu powinno być 80 zł, a masz tylko 40 zł. To normalne. Nawet gdy zbiera się paragony, łatwo zapomnieć np. o kilku złotych danych dziecku na lody. Różnica między wyliczonym a faktycznym stanem portfela to tzw. manko. Na koniec miesiąca warto odzwierciedlić jego stan w budżecie – np. wprowadzając kategorię „Manko”. Nie denerwuj się, jeśli pojawi się manko. Po prostu zadbaj, żeby w kolejnym miesiącu znacząco je zmniejszyć, a najlepiej – wyeliminować. Obiektywnie rzecz biorąc, manko jest dobrą miarą przeciekania pieniędzy przez palce.

Jak wyglądają wydatki statystycznej polskiej rodziny? Jak wygląda budżet typowej polskiej rodziny? W ogóle nie wygląda, bo typowa polska rodzina budżetu nie prowadzi. Niemniej jednak obszerne informacje o strukturze wydatków Polaków zawiera raport Głównego Urzędu Statystycznego Sytuacja gospodarstw domowych w 2014 roku.

Sytuacja przeciętnego Polaka nieznacznie, ale systematycznie się poprawia. W 2014 r. średni dochód na jedną osobę w gospodarstwie domowym wynosił 1340 zł. Wydatki stanowiły 1079 zł na osobę, co oznacza, że statystycznie z naszych dochodów mogliśmy zaoszczędzić ok. 20%. To wysoki odsetek, chociaż w kwotach wyrażonych w złotych są to nadal nieduże sumy. Struktura wydatków gospodarstw domowych w 2014 r.

Średnie gospodarstwo domowe liczyło 2,73 osoby. Średni dochód rozporządzalny gospodarstwa domowego to 3764 zł, a wydatki – 3029 zł. Największą pozycją kosztową w budżecie polskiej rodziny jest „jedzenie i napoje bezalkoholowe” – kategoria ta pochłania aż 24,4% wszystkich wydatków. Kolejną dużą kategorię stanowią „koszty użytkowania mieszkania i mediów” (20,1%). Jeśli doliczyć „wydatki na transport” (9,2%) oraz „odzież i obuwie” (5,3%), okaże się, że tylko te cztery kategorie skonsumowały blisko 60% całkowitej kwoty wydatków. W kwotach bezwzględnych wydatki statystycznego gospodarstwa domowego przedstawiają się następująco:

Kategoria wydatków

Udział procentowy

Kwota miesięcznych wydatków

Żywność i napoje bezalkoholowe

24,4%

739,08 zł

Napoje alkoholowe, wyroby tytoniowe

2,5%

75,73 zł

Odzież i obuwie

5,3%

160,54 zł

Użytkowanie mieszkania i nośniki energii

20,1%

608,83 zł

Wyposażenie mieszkania i prowadzenie gospodarstwa domowego

4,9%

148,42 zł

Zdrowie

5,0%

151,45 zł

Transport

9,2%

278,67 zł

Łączność

5,0%

151,45 zł

Rekreacja i kultura

6,5%

196,89 zł

Edukacja

1,1%

33,32 zł

Restauracje i hotele

4,2%

127,22 zł

Pozostałe towary i usługi

5,8%

175,68 zł

Wydatki pozostałe

4,4%

133,28 zł

Kieszonkowe

1,6%

48,46 zł

Dane te są uśrednione. Dochód rozporządzalny znacząco różni się w zależności od grupy społeczno-ekonomicznej. Przykładowo: gospodarstwa rencistów mają do dyspozycji średnio tylko 1998 zł miesięcznie, podczas gdy średni dochód w gospodarstwach osób pracujących na własny rachunek to aż 5420 zł. W grupie pracowników etatowych dochód na całe gospodarstwo jest ok. 1 tys. zł niższy i wynosi 4449 zł.

Kategoryzacja wydatków – od ogółu do szczegółu Wielu początkujących ninja poświęca zbyt dużo czasu na wybór broni. Spędzają godziny w arsenale, zastanawiając się, czy lepszy będzie taki shuriken czy inny. A tak naprawdę brakuje im doświadczenia, by móc dokonać rzetelnej oceny. Ważniejszy jest praktyczny trening w bezpiecznych warunkach niż tkwienie w procesie decyzyjnym. To trening czyni mistrza. Podobnie jest z budżetem domowym. Żeby móc tworzyć różnorakie przekroje w programie do tworzenia budżetu, najpierw trzeba przygotować w odpowiedni sposób jego strukturę: stworzyć listę kategorii i podkategorii wydatków, przygotować listę kont, podział na członków rodziny i płatników. Nie

warto jednak na początku spędzać na tym zbyt dużo czasu. Lepiej zacząć od prostych kategorii kosztów (część z nich wymieniłem kilka stron wcześniej). Wraz z nabieraniem wprawy w prowadzeniu domowego budżetu zechcesz bardziej szczegółowo analizować swoje wydatki – dopiero wtedy warto zacząć rozbudowywać listę kategorii, zawsze zgodnie z własnymi potrzebami. Poniżej znajdziesz przykład takiej ewolucji. Początkowo w naszym domowym budżecie wydatki na żywność uwzględnialiśmy tylko w jednej kategorii, pod nazwą „Jedzenie”. Trafiały do niej wszystkie wydatki związane z konsumpcją – bez względu na to, czy jedliśmy w domu, na mieście czy w pracy. Wtedy wystarczał nam taki podział, ale z czasem dodałem kilka podkategorii: • „Jedzenie: Dom” – wszystko, co wiąże się z zakupami jedzenia do domu, • „Jedzenie: Praca” – lunche i zakupy jedzenia w trakcie pracy, • „Jedzenie: Miasto” – kawa na mieście, fast foody i wyjścia do restauracji. Dopiero taki podział uświadomił nam, jak wiele pieniędzy pochłania jedzenie w pracy i na mieście. To z kolei pozwoliło zoptymalizować te koszty i wprowadzić oszczędności, np. ograniczyć jedzenie w barach szybkiej obsługi. Po latach spisywania wydatków zdecydowaliśmy się także bardziej szczegółowo spojrzeć na zakupy jedzenia do domu. Wydzieliliśmy więc dodatkowo następujące podkategorie: • „Jedzenie: Woda” – zakupy wody butelkowanej (dzięki poznaniu tych kosztów przestawiłem się na picie filtrowanej wody z kranu), • „Jedzenie: Soki” – kolejna kategoria sporych wydatków, • „Jedzenie: Słodycze”. Być może z politowaniem patrzysz na to, że zajmuję się naszymi finansami z taką drobiazgowością. Ta buchalteria pozwala mi jednak precyzyjnie identyfikować wycieki pieniędzy i każdorazowo ustalać, czy wysokość wydatków jest uzasadniona i akceptowalna, czy może powinniśmy coś zmienić w sposobie wydawania pieniędzy. To nie znaczy, że w każdej kategorii minimalizujemy wydatki. Tak nie jest. Ale dzięki dokładnej kontroli świadomie gospodarujemy naszymi pieniędzmi. Powtórzę, bo to ważne: zdecydowanie warto rozpocząć od prostej listy z maksymalnie 10 kategoriami. Dopiero w miarę upływu czasu i rosnących potrzeb zacznij ją stopniowo rozbudowywać.

Przykładowa początkowa lista kategorii wydatków może odzwierciedlać strukturę wynikającą z badań GUS nad wydatkami Polaków: • Jedzenie – żywność i napoje bezalkoholowe. • Opłaty – opłata za mieszkanie, energia, podatki, ubezpieczenia, raty kredytów. • Transport – bilety komunikacji miejskiej, bilety lotnicze, paliwo do auta, serwis samochodowy. • Zdrowie – lekarze, lekarstwa, zajęcia rehabilitacyjne. • Ubranie – odzież, obuwie, dodatki, akcesoria. • Telekomunikacja/łączność – telefon, internet, telewizja, usługi pocztowe. • Higiena – środki czystości, higiena, kosmetyki,kosmetyczka, fryzjer itd. • Edukacja – podręczniki, przybory szkolne, kursy dokształcające, studia podyplomowe. • Relaks – rekreacja, sport, hobby, kino, teatr, wyjazdy, hotele. • Używki – napoje alkoholowe, wyroby tytoniowe. • Domowe – środki czystości, wyposażenie mieszkania, AGD. • Inne wydatki – pozostałe towary, produkty i usługi. Jeśli uzyskujesz przychody z wielu źródeł, to je również możesz kategoryzować. W omówionym wcześniej, prostym budżecie wyróżnione było tylko jedno źródło. Ale może być ich więcej: • wynagrodzenie, • premia, • odsetki, • zwrot opłat i podatków, • wynajem, • dywidenda, • tantiemy i prawa autorskie, • emerytura/renta, • zasiłek, • alimenty.

Kurs „Budżet domowy w tydzień„ Tematyka tworzenia i zarządzania budżetem domowym jest moim konikiem. Przez ostatnie trzy lata na swoim blogu „Jak oszczędzać pieniądze?” opublikowałem kilkanaście artykułów na ten temat. Zebrałem je w bezpłatnym cyklu „Zaplanuj budżet domowy”, który znajdziesz tutaj: ›› http://fin.ninja/zbd ‹‹. Omawiam w nim, jak stworzyć własny budżet domowy, jak spisywać wydatki, jak je kategoryzować i analizować w celu poprawy swojej sytuacji finansowej.

Pomimo że przedstawiam kompletną receptę na prowadzenie budżetu, nadal część osób nie jest w stanie, z różnych powodów, uporać się z tym zadaniem samodzielnie. To właśnie dla nich stworzyłem kurs „Budżet domowy w tydzień”. Prowadzę jego uczestników za rękę, krok po kroku, do ich pierwszego budżetu. Kurs składa się z lekcji wideo, materiałów dodatkowych oraz pracy domowej na każdy dzień. Jeśli więc ta książka nie okaże się dla Ciebie wystarczającą motywacją do samodzielnego stworzenia budżetu, zapraszam Cię do wejścia na stronę ›› http://fin.ninja/BDT ‹‹.

Na moim blogu znajdziesz artykuł, w którym szczegółowo omawiam różne sposoby kategoryzacji wydatków. Zawiera on również kilka przykładów bardziej rozbudowanych: kompletnych list kategorii przychodów i wydatków. Możesz je wykorzystać do stworzenia swojego idealnego systemu – ›› http://fin.ninja/kategoryzacja ‹‹.

Gdzie prowadzić budżet domowy?

Dylematem, z którym mierzą się osoby planujące prowadzenie budżetu, jest miejsce jego prowadzenia. Czy robić to w arkuszu kalkulacyjnym? Jeśli tak, to w którym? Czy jednak w aplikacji mobilnej? A może skorzystać z programu instalowanego na komputerze? Pojawia się problem wyboru konkretnego narzędzia i jego późniejszej konfiguracji. W efekcie wiele osób porzuca już w tym momencie ideę budżetowania. Na początek wystarczy kartka papieru. Można również prowadzić budżet i spisywać wydatki w Excelu, ale na dłuższą metę będzie to kłopotliwe. Najlepiej wykorzystać do tego dedykowaną aplikację. Ja polecam Microsoft Money – aplikację, którą wykorzystuję od kilkunastu lat. Istnieją jednak nowsze i bardziej nowoczesne rozwiązania. Dlaczego warto używać programu do budżetu domowego? Dobry program do budżetowania i rejestrowania wydatków znacząco upraszcza zadanie i ma wiele przydatnych zalet, takich jak: 1. łatwe wprowadzanie i kategoryzowanie wydatków,

bieżąca kontrola nad saldem wszystkich rachunków (bez potrzeby logowania się do banków),

2.

3. lista wszystkich zaplanowanych płatności, dzięki czemu o żadnej z nich

nie zapomnisz,

4. symulacja przepływów pieniężnych, czyli możliwość zweryfikowania, jak

będzie wyglądał stan finansów np. za kwartał czy rok,

5. łatwe tworzenie budżetu miesięcznego i bieżące monitorowanie, w jakim

stopniu został już zrealizowany,

6. szczegółowe raporty w wielu przekrojach.

To przede wszystkim gotowe raporty oraz możliwość łatwego tworzenia własnych są najważniejszym atutem tego typu aplikacji. To one pozwalają odpowiedzieć na pytania w rodzaju: • Jak kształtowały się moje wydatki na paliwo i serwis auta? Ile powinienem założyć na przyszły rok? • Ile kosztowały mnie całe wakacje? Ile w tym było opłat za hotele, a ile kosztowało mnie jedzenie? • Ile przeznaczyłem na prezenty dla najbliższych? • Jaki będzie stan mojego konta na koniec roku przy założeniu obecnej

charakterystyki przychodów i kosztów (liczenie tzw. cashflow, czyli przepływu pieniężnego)? • Jaką realną stopę zwrotu dały mi poszczególne inwestycje? POLECANE APLIKACJE I USŁUGI

Podstawowymi zaletami polecanej przeze mnie aplikacji Microsoft Money są wszechstronność i bezpłatność. Umożliwia ona tworzenie i śledzenie realizacji budżetu domowego, przypomina o cyklicznych płatnościach, a także wspomaga zarządzanie inwestycjami. Minusy to interfejs wyłącznie w języku angielskim, brak aktualizacji (program nie jest już rozwijany) i brak aplikacji mobilnej. Początkowo aplikacja może też wydawać się skomplikowana. Szczegółowe zalety i wady MS Money zebrałem w tym artykule: ›› http://fin.ninja/money1 ‹‹. Alternatywą dla Microsoft Money, również bezpłatną, jest aplikacja GnuCash. Z kolei komercyjnymi aplikacjami, na które warto zwrócić uwagę, są YNAB (You Need a Budget) oraz AceMoney. Użytkownicy komputerów Mac powinni także przyjrzeć się aplikacjom MoneyWiz i MoneyWell, które oprócz pracy na komputerze mają wersje mobilne na smartfony. Żadne z powyższych rozwiązań nie pozwala automatycznie importować wyciągów z polskich banków. Jeśli zależy Ci na tej funkcji, to dobrym rozwiązaniem, które przetrwało próbę czasu, jest usługa Kontomierz.pl. Ten serwis umożliwia prowadzenie budżetu przez przeglądarkę internetową. Zasilać go można także danymi wprowadzanymi przez mobilną aplikację Kontomierz Wydatki. Dla niektórych osób (w tym dla mnie) minusem tego rozwiązania jest fakt, że wszystkie dane finansowe użytkowników znajdują się na serwerach producenta tego rozwiązania. Pomimo że są one szyfrowane, nie czuję się komfortowo, wiedząc, że gdzieś w jednym miejscu w sieci znajduje się komplet moich prywatnych informacji finansowych. Jeśli zależy Ci przede wszystkim na sprawnym spisywaniu wydatków, gdziekolwiek jesteś, to dobrym rozwiązaniem jest zainstalowanie aplikacji na smartfonie. W tym wypadku wybór rozwiązań jest olbrzymi. Poniżej podaję przykładowe aplikacje dla systemów Android oraz iOS:

Android

iPhone

Cash Droid

MoneyWiz

MoneyWise

Money Pro

YNAB

YNAB

HomeBudget

Budget (Deskescape)

Toshl Finance

Toshl Finance

GnuCash

Spendee

Expense Manager

iSpending

One touch expenser

BUDGT

My Budget Book

Dollarbird

Goodbudget

Goodbudget

MoneyZoom

HomeBudget

Kontomierz Wydatki

SplashMoney

Moje Finanse

Pocket Expense Personal Finance MoneyZoom Kontomierz Wydatki

Jak osiągnąć cele finansowe bez tworzenia budżetu Czym różni się bogaty ninja od początkującego adepta? Chociażby tym, że posiadane pieniądze umożliwiają mu finansowanie usług świadczonych przez innych. Może dzięki temu zatrudnić lepszych partnerów sparingowych, którzy zwiększą trudność treningów. Komfort finansowy daje mu również komfort decyzyjny. Nie musi iść na kompromisy i decydować się na to, co życie przyniesie. Może podejmować się tylko najlepszych zleceń. Podobnie jest z osobami, które zarabiają rozsądne pieniądze. Jeśli mądrze nimi gospodarują, to nie mają długów. Dzięki temu czują się bezpieczniej. Łatwiej im zakwestionować sens skrupulatnego planowania i prowadzenia budżetu domowego. Skoro na wszystko starcza, to po co się przemęczać? „Przecież i tak mi wystarczy na życie – bez względu na to, czy wydam na jedzenie 1 tys. zł czy 3 tys. zł, prawda?”. Doskonale to rozumiem. I zgadzam się z tym, że w przypadku osób, które dobrze odnajdują się w zarabianiu pieniędzy, czas przeznaczony na planowanie budżetu, spisywanie i kontrolę wydatków może być klasyfikowany jako złe alokowanie energii. Jeśli równocześnie takim osobom udaje się systematycznie

oszczędzać pieniądze bez prowadzenia budżetu, to wszystko jest w porządku. Mogą one sobie pozwolić – tak jak bogaty ninja – na pewną nonszalancję i drogę na skróty. Przypomnę, o co chodzi w prowadzeniu domowego budżetu: nadrzędnym celem jest takie pokierowanie pieniędzmi, aby zaspokoić wszystkie krótkoterminowe i długoterminowe potrzeby. Mozolne planowanie i spisywanie wydatków stanowi tylko środek do realizacji tego celu. Można jednak próbować oszukać system. Efekty będą zbliżone – chociaż zabraknie tak skrupulatnej kontroli nad domowymi finansami, jaką daje dobrze prowadzony budżet. Oto opis sytuacji, w której według mnie budżetowanie nie jest konieczne: • Masz duże nadwyżki finansowe – zarabiasz dużo więcej, niż wydajesz, i systematycznie powiększasz poduszkę finansową. • Systematycznie oszczędzasz i inwestujesz – masz fundusz awaryjny (FA), fundusz nieregularnych wydatków (FNW) oraz poduszkę finansową pokrywającą co najmniej sześć miesięcy kosztów, a do tego oszczędzasz i inwestujesz z myślą o emeryturze. • Nie masz długów konsumpcyjnych – wszystkie zakupy finansujesz z oszczędności, nie masz kredytów konsumpcyjnych, a raty ewentualnego kredytu hipotecznego spłacasz bez problemów. • Nie martwisz się o stan swoich finansów – masz świadomość swoich finansów, ale nie są one dla Ciebie źródłem stresu, wątpliwości co do przyszłości czy powodem do zmartwień. Jeśli powyższe punkty odnoszą się również do Ciebie, być może budżetowanie nie jest dla Ciebie. Lepiej, żebyś skupił się na zarabianiu pieniędzy i wydawaniu ich w taki sposób jak dotychczas, a jednocześnie nadal pomnażał oszczędności. W Twoim przypadku to efektywniejsze niż ślęczenie nad liczbami, które samo w sobie nie poprawi istotnie Twojego wyniku. Dla jasności: w tak komfortowej sytuacji jest według różnych badań mniejszość Polaków. Większość z nas nie ma żadnych oszczędności. Ta większość powinna prowadzić budżet domowy. Jeśli jednak za tym, że „powinniśmy”, nie szło dotychczas żadne działanie, to poniżej przedstawiam receptę, jak osiągać cele budżetowe bez tworzenia budżetu. MODELOWA STRUKTURA BUDŻETU DOMOWEGO

Możesz się spotkać z różnymi modelami planowania budżetu domowego. Ja identyfikuję się z tym, który opracował Richard Jenkins. Proponuje on następującą alokację przychodów netto (czyli tego, co wpływa na konto):

• 60% to stałe zobowiązania, czyli zarówno te wydatki, które są niezbędne, jak i te, do których ponoszenia się zobowiązaliśmy w stosunku do innych lub do siebie. Mieszczą się tu wydatki zarówno na opłaty czynszowe, jedzenie, jak i telewizję kablową, internet czy karnet na basen. Tu także znajdują się rata kredytu hipotecznego, ubezpieczenia, które opłacamy, datki dobroczynne itp. • 10% to kwota, którą przeznaczymy na inwestycje emerytalne – to takie pieniądze, których zobowiązujemy się nie wykorzystywać przed emeryturą. • 10% to oszczędności krótkoterminowe (inaczej: wydatki nieregularne), czyli takie, które mają nam pomóc osiągnąć wyznaczone cele w perspektywie kilku lub kilkunastu miesięcy: wakacje, remonty, zakup sprzętu RTV, telefonu itp. Do tej kategorii należy również odkładanie pieniędzy w ramach funduszu wydatków nieregularnych (FWN). • Kolejne 10% to oszczędzanie długoterminowe (i spłata długów), przeznaczone np. na budowę poduszki finansowej, zakup nowego samochodu, szybszą spłatę długów, edukację dzieci i inne cele oddalone w czasie. Tutaj mieści się ponadto odkładanie pieniędzy w ramach funduszu bezpieczeństwa (FB), a także budowa funduszy celowych. Gdy pieniądze na te cele zostaną uzbierane, to tę część można przeznaczać na inwestycje emerytalne. • Ostatnie 10% to wydatki na zachcianki. Są to pieniądze, które przeznaczamy na to, by cieszyć się życiem: wyjście do kina, na miasto (w tym jedzenie w restauracjach), wyjazd w fajne miejsce, hobby itp.

Modelowy budżet domowy

W przypadku gdy udział zobowiązań wzrasta do poziomu powyżej 60% miesięcznych przychodów, sielanka i równowaga przeradzają się w stres. Nagle zaczyna brakować pieniędzy. Dlatego Jenkins doradza, by w takiej sytuacji ograniczyć część wydatków, np. wydawać mniej na ubrania, ograniczyć jedzenie na mieście czy przeprowadzić się do tańszego mieszkania. Model ten idealnie koresponduje z założeniem, że rata kredytu hipotecznego nie powinna przekraczać 30% zarobków (o czym szczegółowo piszę w dalszej części książki). Oznacza to, że rata kredytu może wynieść najwyżej połowę kwoty wszystkich stałych zobowiązań. Jest to bardzo dobre założenie, gwarantujące, że poradzimy sobie z kredytem nawet w przypadku wzrostu stóp procentowych lub kursu waluty, w której spłacamy raty.

Budżet z kredytem hipotecznym

BUDŻETOWANIE BEZ BUDŻETU

Powyższy model podziału pensji pozwoli w łatwy sposób osiągnąć cele budżetowania bez prowadzenia budżetu domowego. Zasada 60% stałych zobowiązań to dobry miernik tego, czy przypadkiem nie żyjemy ponad stan. Wiem, że osoby o niskich zarobkach mogą się obruszyć. Przypominam jednak (z uporem maniaka), że najlepszą strategią oszczędzania jest zwiększanie przychodów. Po prostu – jeśli chcemy wydawać więcej, musimy także więcej zarabiać. Każdy inny scenariusz prowadzi do problemów finansowych i spirali długów. Załóżmy, że zarabiasz 3 tys. zł. Z tego wynika, że: • 1800 zł (60%) możesz przeznaczyć na wydatki stałe, • 300 zł (10%) powinieneś odkładać na emeryturę, np. wpłacać na konto IKE lub inwestować w inny sposób, • 300 zł (10%) powinno zasilić fundusz wydatków nieregularnych (FWN), • 300 zł (10%) należy przeznaczyć na spłatę długów, budowę poduszki finansowej (FA oraz FB) i oszczędzanie na większe zakupy, • ostatnie 300 zł (10%) możesz potraktować jako pieniądze na rozrywkę. Genialne w swej prostocie. Kluczowe jest jednak prawidłowe wykonanie tego planu. Podpowiedź, jak to zrobić, znajdziesz w podrozdziale „Automatyzacja finansów osobistych” – tam pisałem o automatycznym opłacaniu rachunków oraz ustawianiu stałych zleceń przelewów na odpowiednie konta, które służą do

realizacji powyższych celów. Moje zalecenie: natychmiast po tym, jak otrzymasz pensję, przelewy na konta oszczędnościowe powinny być wykonywane automatycznie, a na podstawowym koncie ROR niech zostanie wyłącznie 60% pieniędzy, czyli kwota przeznaczona na stałe wydatki w danym miesiącu. Jeśli zlecenia stałe będą wykonywane automatycznie i bez Twojej ingerencji, skutecznie zrealizujesz cele budżetowania bez konieczności skrupulatnej, bieżącej kontroli wydatków. MODYFIKACJE MODELU

To, co proponuję wyżej, potraktuj oczywiście jedynie jako model. Dostosuj go do swoich wymagań oraz aktualnej sytuacji finansowej. Przykładowo: jeśli tkwisz w długach konsumpcyjnych, to priorytetem powinna być ich jak najszybsza spłata. W takim przypadku w pierwszej kolejności należy maksymalnie ograniczyć koszty wchodzące w skład wydatków stałych (czyli tych 60%). Równolegle maleje znaczenie długoterminowego oszczędzania – najpierw kluczowe jest pozbycie się długów. W takim przypadku to, co standardowo przeznaczałbyś na emeryturę (10%) oraz realizację celów długoterminowych (kolejne 10%), w całości warto przeznaczyć na nadpłatę kredytów i pożyczek. Wypowiadając wojnę długom, zastanowiłbym się także nad całkowitą (a przynajmniej okresową) eliminacją 10% przeznaczonych na rozrywkę i przekierowaniem ich na front walki z długami. Zainteresowanych tym tematem odsyłam do bezpłatnego kursu „Pokonaj swoje długi” – ›› http://fin.ninja/psd ‹‹. Model walki z długami może wyglądać następująco: • 50–60% = stałe zobowiązania, • 30–40% = nadpłata długów, • 10% = krótkoterminowe oszczędności – budowa funduszu awaryjnego (FA) i funduszu wydatków nieregularnych (FWN). Z drugiej strony, jeśli zarabiasz naprawdę dużo, to nie ma co trzymać się zasady, że koszty stałe mają stanowić 60% zarobków. Może się okazać, że potrafisz świetnie żyć za 30% zarobków. W takim przypadku warto przeznaczać dodatkowe środki na budowę oszczędności i portfela inwestycyjnego, które przybliżą perspektywę wcześniejszej emerytury.

System kopertowy Nie jest sztuką jednorazowo stworzyć budżet domowy. Sztuką jest wytrwać

w jego prowadzeniu oraz utrzymać dyscyplinę finansową – poruszać się w ramach limitów wyznaczonych przez budżet i mieć na bieżąco świadomość, czy ich nie przekraczasz. W utrzymaniu dyscypliny pomaga tzw. system kopertowy, czyli taki sposób zarządzania finansami, który gwarantuje, że nie wydasz więcej, niż zaplanowałeś. Umożliwia on jednocześnie kontrolę wydatków bez konieczności ich spisywania. Aby zrealizować budżet – plan finansowy na najbliższy miesiąc – musisz trzymać rękę na pulsie i wiedzieć, czy nie przekraczasz zaplanowanego poziomu wydatków. Czy jest to kłopotliwe? Oczywiście, że jest. Przecież normalnie po prostu wydajesz pieniądze, płacąc raz kartą kredytową, raz kartą debetową, a raz gotówką. Zbierasz paragony, notujesz wydatki, ale skąd na bieżąco masz wiedzieć, czy już nie zbliżyłeś się do zaplanowanego limitu? Dosyć łatwo to kontrolować w przypadku płacenia gotówką – bo widać, ile pieniędzy zostało jeszcze w portfelu. Gorzej, gdy płaci się kartą kredytową – wówczas limit ustawiony jest wysoko. Na tyle wysoko, że najczęściej można wydać tyle, ile się chce. Karta kredytowa osłabia naszą czujność. Daje poczucie bezpieczeństwa – do momentu, gdy nie musimy jej spłacić. Ale wtedy nie zastanawiamy się już nad zasadnością każdego zakupu. Myślimy tylko: „Czy będę w stanie spłacić całe zadłużenie na karcie pod koniec miesiąca?”. To zupełnie inny punkt widzenia. Dlatego jeśli nie potrafisz ograniczyć wydatków, zrezygnuj z kart kredytowych i płać kartą debetową lub gotówką. Zwróć uwagę na to, co dzieje się w Twojej głowie przy płaceniu gotówką lub kartą debetową powiązaną z kontem bankowym. Przede wszystkim przy każdym zakupie zastanawiasz się, czy masz wystarczającą ilość pieniędzy – w portfelu lub na koncie. Nie lubisz przecież dowiadywać się przy kasie, że ich zabrakło. Jednocześnie taki sposób płacenia ma inny pozytywny aspekt: wydajesz tylko te pieniądze, które rzeczywiście masz. I podświadomie planujesz: „Skoro jutro muszę zapłacić rachunek za prąd, to nie mogę dzisiaj wydać wszystkich pieniędzy. Nie stać mnie teraz na ten zakup. Najpierw muszę zarobić”. W naturalny sposób zaczynasz budżetować w swojej głowie – tylko dlatego, że dysponujesz z góry określoną ilością pieniędzy. Takie budżetowanie jest jednak ulotne, jak większość myśli, które przelatują przez głowę. I tu właśnie pomaga system kopertowy, nazywany również budżetowaniem kopertowym. Z jego pomocą zamienisz przygotowany wcześniej plan zarobków i wydatków w konkretne działania. Ten system sprawdza się niezależnie od tego, czy płacisz gotówką czy kartą.

System kopertowy

1. Wybierz

kategorie, w których chcesz na bieżąco kontrolować wydatki. Dla każdej z nich przygotuj oddzielną kopertę. Zapisz na niej nazwę kategorii, np. „Jedzenie”.

2. Od razu po otrzymaniu wynagrodzenia włóż do każdej z kopert odpowiednią

sumę pieniędzy. Jeśli założyłeś, że na jedzenie wydasz 1 tys. zł, to do koperty włóż taką właśnie sumę i zapisz ją na kopercie.

3. Twoja

pensja trafia na konto? Nie ma problemu. Ureguluj przelewami na początku miesiąca wszystkie opłaty stałe, a następnie wyciągnij z bankomatu tyle gotówki, ile wynika z Twojego budżetu. Gotówkę rozdziel między koperty odpowiadające poszczególnym kategoriom kosztów.

4. W ciągu miesiąca wydawaj pieniądze tak jak dotychczas. Załóżmy na razie, że

płacisz gotówką. Po prostu bierz pieniądze z koperty i opłacaj nimi zakupy. Jeśli na jedzenie wydałeś np. 120 zł, to po powrocie z zakupów włóż do koperty resztę oraz otrzymany paragon, a na wierzchu zapisz, ile jeszcze pieniędzy zostało. Zanotuj wydatek 120 zł, przekreśl 1000 zł i zapisz wynik 880 zł. W ten sposób na bieżąco kontrolujesz, ile zostało pieniędzy.

Jeśli opróżnisz konkretną kopertę w danym miesiącu, to masz dwie możliwości. Pierwsza: nie wydajesz nic więcej w danej kategorii do końca miesiąca (tak robią tylko prawdziwi twardziele). Bez jedzenia byłoby jednak ciężko, więc w takim przypadku trzeba skorzystać z drugiej opcji: pożyczyć pieniądze z innej koperty. Oczywiście zapisujesz na niej, że przełożyłeś część pieniędzy do koperty „Jedzenie”. W ten sposób szybko nauczysz się, że budżet musi się domykać. Jeśli brakuje pieniędzy na podstawowe potrzeby, to trzeba zredukować mniej pilne wydatki. Posługiwanie się wyłącznie gotówką jest tu dużym ułatwieniem.

5.

6. Jeśli na koniec miesiąca w kopertach zostaną pieniądze, czyli będziesz mieć

nadwyżki finansowe, warto zrobić z nimi to, co zaplanowałeś wcześniej w swoim budżecie. Możesz je także przeznaczyć na jednorazową nagrodę za swój wysiłek i sukces lub na spłatę długów, szybszą budowę poduszki finansowej czy inwestycje – decyzja należy do Ciebie.

Jeśli nie chcesz posługiwać się wyłącznie gotówką i korzystasz z karty, to takie płatności również możesz uwzględnić w systemie kopertowym. Wystarczy, że przygotujesz kolejną kopertę, którą nazwiesz „Karta debetowa”. Jeśli za jedzenie zapłacisz kartą, po powrocie do domu włóż paragon za zakupy do koperty „Jedzenie”, a jednocześnie wyjmij z niej taką samą kwotę w gotówce i przełóż do koperty „Karta debetowa”. Analogicznie można postępować z kartą kredytową. Po kilku tygodniach zobaczysz, jak puchną koperty z pieniędzmi przeznaczonymi na spłatę kart, a jednocześnie będziesz widzieć, ile jeszcze możesz wydać. Jeżeli nie lubisz posługiwać się kartkami, długopisem i kopertami, możesz skorzystać z aplikacji YNAB – You Need a Budget. Pozwala ona realizować ideę kopertowego budżetowania bezpośrednio na komputerze lub w telefonie komórkowym. Wdrożenie budżetowania kopertowego może się wydawać dziecinnym rozwiązaniem. Osobom, którym pieniądze przeciekają przez palce, daje jednak niesamowite poczucie kontroli. Finansowy ninja rozumie, że niektóre z ćwiczeń wykonywanych podczas treningu służą wyłącznie wykształceniu prawidłowych nawyków. Gdy je zbuduje, koperty nie będą mu już potrzebne.

Analiza zebranych danych W zasadzie masz już wszystko, czego potrzebujesz do planowania

i skutecznego prowadzenia budżetu. Wiesz, jak spisywać wydatki, jak zaplanować budżet domowy i jak pilnować jego realizacji dzięki systemowi kopertowemu. To wszystko są bardzo proste narzędzia – niewymagające nawet używania komputera. Nasi dziadkowie i rodzice przez lata doskonale radzili sobie z finansami bez wspomagania się elektroniką. Wystarczyła im kartka i coś do pisania. Ostatnim niezbędnym etapem budżetowania jest wyciąganie wniosków, czyli weryfikowanie, na ile założenia poczynione na początku miesiąca rozminęły się z sumą rzeczywiście poniesionych wydatków w poszczególnych kategoriach. To normalne, że pojawią się rozbieżności. Warto jednak odpowiedzieć sobie na pytanie, skąd się wzięły. Dlaczego np. na rozrywkę wydałeś więcej, niż planowałeś, albo jakim cudem na jedzenie wydałeś mniej? W pierwszą sobotę każdego miesiąca przeanalizuj zrealizowany budżet. Poszukaj wzorców zachowań lub działań, które spowodowały widoczne skutki. Zastanów się, jak się czujesz z sumą kosztów w każdej z kategorii. Co chciałbyś zmienić w kolejnym miesiącu? Dzięki takim analizom przejmujesz kontrolę nad swoimi finansami. Zamiast działać w trybie reaktywnym i gasić finansowe pożary, przechodzisz do działania proaktywnego: planujesz, weryfikujesz i wyprzedzasz wydarzenia. Świadomie przygotowujesz się do kolejnych większych wydatków. Jeśli na początku miesiąca zakładałeś, że powinieneś wygospodarować oszczędności, sprawdź teraz, czy rzeczywiście tak się stało. Jeżeli masz nadwyżki finansowe, rozdysponuj je zgodnie z planem. Zasil fundusz awaryjny (o ile jeszcze go nie masz), nadpłać niektóre długi lub uzupełnij fundusz nieregularnych wydatków. Nie odkładaj tych przelewów – zrób je od razu po rozliczeniu zeszłomiesięcznego budżetu. Planując budżet na kolejny miesiąc, możesz być sprytniejszy. Wiesz już, na czym stoisz, gdzie się pomyliłeś i których kosztów nie doszacowałeś. Jeśli w ubiegłym miesiącu przygotowałeś za mało kategorii kosztów, to w kolejnym możesz dodać kilka i zacząć śledzić wydatki z większą dokładnością. Pamiętaj jednak, żeby nadmiernie nie komplikować! Budżet musi być na tyle prosty, żebyś wytrwał w jego przygotowywaniu i realizacji. Jeśli w którejś z kategorii wydałeś za dużo pieniędzy, to w kolejnym miesiącu możesz nieco ograniczyć budżet na tego typu wydatki. Ale nie szalej! Budżet musi być realistyczny. Jeżeli wydałeś na jedzenie 600 zł, a planowałeś tylko 550 zł, to spróbuj utrzymać ten sam limit co dotychczas lub lekko go zmniejsz – np. o 50 zł. Może się też okazać, że po prostu miesiąc temu byłeś zbyt dużym optymistą co do wysokości swoich kosztów. To normalne i nie należy się tym przejmować. Jeśli będziesz chciał bardziej się pilnować, to

dobrym pomysłem jest przejście w całości na system kopertowy. Praca z budżetem to proces, który nigdy się nie kończy. Trzeba go doskonalić latami. Przekonasz się, że w siłowaniu się ze swoimi pieniędzmi czeka Cię wiele porażek, ale pamiętaj o jednym: w budżecie nie chodzi o to, by wszystkie liczby zawsze się zgadzały. Celem jest poprawianie stanu finansów, a to będzie się działo bez względu na to, czy pojawią się dziury budżetowe, czy nie. Życie pisze własne scenariusze i nie wszystko da się dobrze zaplanować. Bądź dla siebie wyrozumiały. Może pocieszy Cię informacja, że mi też – po wielu latach planowania budżetu – nie udaje się go w pełni zbilansować.

Kalkulator finansowy Nawet najważniejsze decyzje finansowe podejmujemy często bez dokładnej analizy. Liczymy w głowie. Czasami polegamy na tym, co mówi doradca finansowy. Zakładamy optymistyczny scenariusz i nie zastanawiamy się, co będzie, jeśli sytuacja nie potoczy się po naszej myśli. Co więcej, niekiedy nie czytamy dokładnie podpisywanych umów. A jeśli poświęcimy im uwagę, to może się okazać, że nie wszystkie zapisy zrozumiemy. Tylko co z tego, że wiemy, iż takie podejście jest skrajnie nieodpowiedzialne, skoro tak właśnie działamy? U podstaw takiego, a nie innego postępowania leży m.in. brak przekonania, że świat finansów da się zrozumieć. To jego złożonością usprawiedliwiamy własne błędy. Tłumaczymy sobie: „Przecież mnie tego nie uczyli. Skąd mam to wszystko wiedzieć? To takie trudne”.

Spokojnie. Zaczniemy od absolutnych podstaw. Najpierw nauczysz się liczenia z wykorzystaniem specjalnego kalkulatora finansowego. Dzięki niemu nawet złożone wyliczenia można wykonać dosłownie w minutę. Czas zainwestowany w naukę używania kalkulatora zwróci się wielokrotnie. Taki kalkulator jest jak shuriken – podstawowy ekwipunek każdego wojownika ninja. Jego zastosowanie ogranicza wyłącznie wyobraźnia, a przy tym pozwala on

znacząco zwiększyć skuteczność ataków finansowego ninja. Obok budżetu domowego to kolejne ważne narzędzie w Twoim arsenale. W CZYM POMAGA KALKULATOR FINANSOWY?

Kalkulator finansowy to urządzenie (albo program), które pomoże odpowiedzieć np. na następujące pytania: • Ile pieniędzy będę miał po zakończeniu okresu lokaty terminowej? Jak obliczyć zysk? Ile wyniosą odsetki? • Ile wyniesie rata kredytu, gdy wezmę go na konkretną kwotę i liczbę lat przy konkretnym oprocentowaniu? • Ile w mojej racie kredytu hipotecznego spłacam kapitału, a ile odsetek? • Jak dużo odsetek zapłacę przez cały okres kredytu? • Jakie jest efektywne oprocentowanie kredytu z uwzględnieniem wszystkich opłat i prowizji? • Czy lepiej zadłużyć się na karcie kredytowej, czy wziąć pożyczkę? • Jeśli chciałbym mieć milion złotych za 30 lat, to ile muszę odkładać co miesiąc przy założeniu, że moje inwestycje będą dawać średniorocznie 4% zwrotu? • Jak bardzo spadnie wartość moich oszczędności w ciągu 10 lat, jeśli średnia inflacja roczna wyniesie 2,5%? Większość kalkulacji, które znajdziesz w dalszej części książki, została wykonana właśnie na kalkulatorze finansowym. Przy części z nich podaję skrótowe nazwy parametrów wpisywanych na kalkulatorze. Dzięki temu możesz sam wykonać analogiczne obliczenia, np. wstawiając wysokość własnego wynagrodzenia, wartość inwestycji czy parametry kredytu.

Skąd wziąć kalkulator finansowy? Kalkulatory finansowe dostępne są zarówno w formie urządzeń, jak i programów do uruchomienia na komputerach i smartfonach. Najłatwiej wyszukać taki kalkulator, wpisując w Google nazwę 10BII – nazwa ta pochodzi od najpopularniejszego kalkulatora finansowego firmy HP. Ja polecam następujące rozwiązania: • dla komputera: HP 10BII Emulator (bezpłatny) – ›› http://fin.ninja/10biiPC ‹‹, • dla telefonu z Androidem: 10bii Financial Calculator (koszt ok. 19 zł) – ›› http://fin.ninja/10biiA ‹‹, • dla iPhone’a i iPada: 10bii Financial Calculator (koszt kilku euro) ›› http://fin.ninja/10bii ‹‹. Wszystkie zamieszczone w tym rozdziale rysunki i przykłady pochodzą z kalkulatora 10bii Financial Calculator w wersji na iPhone’a. Najlepiej używać kalkulatora właśnie na smartfonie, bo najczęściej mamy go przy sobie. Poza tym aplikacja potrafi rysować wykresy i w przystępnej formie przedstawiać np. plan spłaty rat kredytu.

Zanim zaczniesz wykonywać jakiekolwiek działania lub analizy, musisz poznać znaczenie podstawowych skrótów stosowanych na kalkulatorze finansowym. Do podstawowych obliczeń finansowych wystarczy Ci poznanie zaledwie siedmiu z nich. Spójrz najpierw na zrzut ekranu telefonu przedstawiający kalkulator finansowy. Kluczowe funkcje umieszczone są w jego górnym rzędzie.

Napisy na kalkulatorze mają trzy kolory: biały, pomarańczowy oraz niebieski. Funkcje oznaczone kolorem białym wywoływane są natychmiast po naciśnięciu danego przycisku. Aby uruchomić funkcję oznaczoną kolorem pomarańczowym, należy najpierw nacisnąć pomarańczowy przycisk SHIFT, a następnie przycisk z funkcją koloru pomarańczowego. W analogiczny sposób uruchamia się funkcje niebieskie, przy czym w praktyce nie będziemy z nich korzystać (dlatego wszędzie tam, gdzie będę pisał SHIFT, będę miał na myśli pomarańczowy przycisk SHIFT). Generalną zasadą jest, że wszystkie parametry ustawia się, wpisując najpierw wartość liczbową, a następnie klikając przycisk funkcji. Przykładowo: jeśli chcesz ustawić parametr P/YR na wartość 12, to musisz wykonać następującą sekwencję działań: • wpisać 1 i 2, • nacisnąć SHIFT, • nacisnąć P/YR. W efekcie parametr P/YR ustawiony zostanie na wartość 12. Przy wszystkich operacjach finansowych przyda się również wiedza o tym, w jaki sposób kalkulator określa kierunek przepływu pieniędzy. Mówiąc w dużym uproszczeniu: każda kwota, która wpływa do Twojej kieszeni, wpisywana jest na kalkulatorze z plusem. Z kolei każda kwota, która wypływa z Twojej kieszeni (zmniejsza zawartość portfela), oznaczana jest minusem. Przykładowo: • Jeśli wpłacasz pieniądze na lokatę, to w kalkulatorze kapitał początkowy lokaty wpisujesz z minusem. Ale kapitał tej lokaty oraz należne z jej tytułu odsetki oznaczone zostaną plusem (bo kwota wpływa do Twojej kieszeni). • Jeśli otrzymujesz kredyt z banku, to w praktyce bank wpłaca pieniądze na Twoje konto, a więc sama kwota udzielonego kredytu będzie oznaczona plusem. Za to raty, które wpłacasz do banku, zostaną oznaczone minusem (bo wyciągasz pieniądze z kieszeni). SPOSÓB WYKONYWANIA OBLICZEŃ

Podstawowe funkcje kalkulatora finansowego to: • P/YR = Payments per Year – liczba płatności/zdarzeń w ciągu roku (ile razy rocznie następują wpłaty lub wypłaty). Funkcję tę ustawia się na samym początku wszystkich kalkulacji (opisałem powyżej, jak to

zrobić). Przykładowe wartości P/YR: • W przypadku kredytu, którego raty spłacane są co miesiąc, mamy do czynienia z 12 płatnościami w ciągu roku, czyli parametr P/YR = 12. • W przypadku gdy wpłacasz pieniądze na lokatę roczną, w której kapitalizacja odsetek następuje raz do roku, P/YR = 1 (gdyby odsetki kapitalizowane były np. co kwartał, to P/YR = 4). • N = Number of Payments – liczba płatności/zdarzeń w całym okresie. Jest to iloczyn liczby płatności w ciągu roku (P/YR) oraz liczby lat, przez które będziesz mieć daną lokatę, kredyt bądź inwestycję. Możemy ten iloczyn policzyć samodzielnie i ustawić jako N lub skorzystać z funkcji xP/YR, opisanej niżej. Przykładowe wartości N: • W przypadku kredytu zaciągniętego na 10 lat i spłacanego ratami comiesięcznymi N = 10 * 12 = 120. • W przypadku 10-letniej lokaty kapitalizowanej raz do roku N = 10 * 1 = 10. • I/YR – Interest per Year – to po prostu oprocentowanie w skali roku. Oprocentowanie jest zawsze wyrażane w procentach, ale wprowadzamy je jako wartość liczbową, np. I/YR = 5,5 oznacza oprocentowanie 5,5%. • PV – Present Value – wartość obecna albo inaczej wartość początkowa lokaty lub kredytu. Należy pamiętać, aby oznaczyć ją odpowiednim znakiem (do jego zmiany służy przycisk +/–) w zależności od kierunku przepływu pieniędzy. Przykładowe wartości PV: • Jeśli otrzymasz kredyt w wysokości 300 tys. zł, to PV = 300 tys. • Jeśli wpłaciłeś 5 tys. zł na lokatę, to PV = –5000 (pamiętaj o minusie!). • PMT – PayMenT – kwota raty lub innej regularnej płatności, np. odsetki z lokaty, składki na fundusz emerytalny itp. Tu znowu obowiązuje zasada kierunku przepływu pieniędzy. A więc przykładowe wartości PMT to: • Jeśli masz do zapłaty ratę kredytu hipotecznego w wysokości 1500 zł, to PMT = –1500. • Jeśli otrzymujesz odsetki z lokaty w wysokości 300 zł, to PMT = 300. • FV – Future Value – kwota końcowa, czyli wartość inwestycji na

koniec okresu rozliczeniowego (czyli po upływie okresu N). Przykładowe wartości FV: • W przypadku kredytu hipotecznego po jego spłaceniu kwota końcowa będzie równa 0 zł, a więc FV = 0. • W przypadku lokaty na 10 tys. zł oprocentowanej na 5% rocznie z kapitalizacją roczną będzie to oznaczać uzyskany kapitał końcowy, czyli FV = 10 500. Dodatkowe pomocne funkcje kalkulatora: • C = Clear – kasuje zawartość wyświetlacza i przerywa obliczenia, przy czym wszystkie wprowadzone parametry (N, I/YR, PV, PMT, FV) zostają w pamięci. • C ALL = Clear All – podobnie jak C, przy czym kasuje również wszystkie wprowadzone parametry poza P/YR. • RCL = Recall – wyświetla na ekranie dane wpisane jako konkretny parametr, np. żeby wyświetlić wartość N, wystarczy nacisnąć RCL, a potem N. • Strzałka Backspace – kasuje ostatnio wprowadzony znak. • AMORT = Amortization – funkcja dostępna po wciśnięciu SHIFT, umożliwiająca wyświetlenie szczegółowego harmonogramu rat z uwzględnieniem kwoty spłaconego kapitału, odsetek oraz kapitału pozostałego do zapłaty (przykład zastosowania funkcji AMORT widoczny jest na rysunku w dalszej części rozdziału). LICZYMY WYSOKOŚĆ RATY KREDYTU HIPOTECZNEGO

Skoro znasz już teorię, pora rozwiązać wspólnie przykładowe zadanie: Planujesz zakup mieszkania, które kosztuje 340 tys. zł. Bank sfinansuje zakup na 80% LTV, czyli udzieli kredytu na 80% wartości mieszkania, wymagając 20% wkładu własnego. Za udzielenie kredytu pobierze prowizję 2,5%, doliczoną do kwoty kredytu. Kredyt zostanie udzielony na 35 lat przy marży banku 2% w złotówkach, gdzie stopa referencyjna WIBOR 3M wynosi 1,67%. Pytanie 1: Jaka będzie wysokość raty kredytowej? Pytanie 2: Ile wynosiłaby rata, gdyby referencyjna stopa procentowa wzrosła do 4,99%?

Po pierwsze – nie panikuj, jeśli nie rozumiesz, co to LTV, WIBOR 3M i marża. Zaraz to omówimy. A więc krok po kroku wprowadźmy wszystkie parametry: • Najpierw wyzeruj wszystkie parametry, klikając C ALL. • Mamy do czynienia z kredytem hipotecznym, którego raty spłaca się co miesiąc, a więc parametr P/YR ustaw na 12. Wpisz: 12, SHIFT, P/YR. • Następnie wprowadź wartość kredytu, czyli PV. Aby wyliczyć tę kwotę, musisz wykonać kilka działań: • Najpierw wylicz kwotę po uwzględnieniu wkładu własnego. Bank skredytuje bowiem tylko 80% wartości mieszkania (to jest właśnie LTV – ang. loan to value – czyli jaka może być maksymalna kwota kredytu w stosunku do wartości mieszkania). Kwotę 340 tys. zł pomnóż najpierw przez 80%, co da 272 tys. zł. Wpisz: 340 000 * 80% i kliknij =. • Następnie trzeba doliczyć prowizję banku (czyli 2,5% kwoty kredytu), którą bank skredytuje. Musisz podwyższyć kwotę 272 tys. zł o 2,5%. Wpisz: 272 000 * 1,025 i kliknij =. • Wynik to 278 800 zł, czyli tyle wyniesie kredyt. Jako że kredyt jest wpływem, pozostaw liczbę dodatnią. Wystarczy kliknąć teraz PV, żeby ustawić wartość tego parametru. • Teraz należy dodać całkowitą liczbę rat – N. Najłatwiej będzie to zrobić, wpisując liczbę lat: 35 i klikając SHIFT oraz xP/YR. Jako N pojawi się liczba 420, czyli wynik mnożenia 35 lat * 12 miesięcy. • Ostatnim parametrem, który znamy, jest wysokość oprocentowania. Na całkowite oprocentowanie kredytu hipotecznego składa się suma marży banku (2%) oraz oprocentowania referencyjnego, w tym przypadku WIBOR 3M (aktualnie 1,67%). Zsumowanie obydwu wartości (2,00% + 1,67%) daje 3,67%. Wpisz na kalkulatorze 3,67 (bez procentów) i kliknij I/YR. Po wprowadzeniu wszystkich parametrów wystarczy kliknąć PMT, aby poznać wysokość miesięcznej raty. Prawidłowy wynik to –1179,88 (oznaczony minusem, gdyż rata wypływa z kieszeni). Rata kredytu wynosi więc 1179,88 zł.

Możemy dodatkowo zobaczyć, jak będzie wyglądał harmonogram spłat kredytu. W tym celu należy kliknąć SHIFT i AMORT. Z harmonogramu dowiesz się m.in., że w całym okresie kredytowym zapłacisz ponad 216 tys. zł odsetek. Ale to wariant optymistyczny. Sprawdźmy teraz, co by się stało, gdyby stopa WIBOR 3M wzrosła do 4,99%. Nie jest to nieprawdopodobne. Właśnie taką wartość WIBOR 3M miał w 2011 r. Prawdziwy finansowy ninja przed decyzją o wzięciu kredytu hipotecznego analizuje także mniej optymistyczne scenariusze. Osoby, które biorą taki kredyt, powinny liczyć się z ryzykiem wzrostu stóp procentowych w okresie jego spłaty. Ile wyniesie rata po wzroście WIBOR 3M? Całkowite oprocentowanie kredytu zwiększy się do 6,99%. Wpisz taką wartość i kliknij I/YR. Następnie ponownie kliknij PMT, aby obliczyć wysokość raty. Tym razem wyniosła ona 1779,18 zł, a więc wzrosła o 600 zł – ponad 50% dotychczasowej raty. Czy byłbyś w stanie udźwignąć koszt takiej podwyżki raty kredytu?

Kolosalnie wzrósł także całkowity koszt kredytu (kliknij AMORT). Gdyby takie stopy procentowe utrzymywały się przez cały okres jego spłaty, to zapłaciłbyś aż 468 tys. zł samych odsetek. To efekt wysokiego oprocentowania kredytu, ale też długiego horyzontu czasowego.

Ćwicz inteligencję finansową W książce zawarłem jeszcze wiele przykładów obliczeń z użyciem kalkulatora finansowego. Dodatkowe zadania, wraz z ich rozwiązaniami, znajdziesz także na moim blogu: • Kalkulacja, w jaki sposób inflacja wpływa na wysokość czynszu najmu w okresie kilkunastu lat, oraz porównanie kosztów dwóch kredytów hipotecznych – ›› http://fin.ninja/kalk1 ‹‹. • Kalkulacja, czy opłaca się wziąć kredyt tylko po to, by wpłacić pieniądze na lokatę i na niej zarabiać – ›› http://fin.ninja/kalk2 ‹‹.

Procent składany, czyli miecz obosieczny Albert Einstein powiedział kiedyś, że „najpotężniejszą siłą we wszechświecie jest procent składany”, i uważał go za ósmy cud świata. Raczej się nie pomylił. Każdy finansowy ninja też tak uważa. Czym tak naprawdę jest procent składany? To taki sposób oprocentowania kapitału, w którym odsetki nie są wypłacane po zakończeniu okresu rozliczeniowego, lecz zostają dopisane do początkowego kapitału. Dzięki temu w kolejnym okresie uzyskuje się wyższe kwotowo odsetki, pomimo że nominalne oprocentowanie pozostaje na dotychczasowym poziomie. Początkowo różnice w wysokości odsetek nie są wysokie, ale stopniowo „składają się” do coraz wyższych kwot. Właśnie w ten sposób pieniądze pracują na siebie i produkują kolejne pieniądze. Mechanizm wydaje się bardzo prosty, ale jego praktyczne skutki nie są wbrew pozorom powszechnie znane. A ma to poważne konsekwencje dla naszych finansów – pozytywne lub negatywne. Pozytywne wtedy, gdy to my jesteśmy posiadaczami kapitału i próbujemy wykorzystać siłę procentu składanego na swoją korzyść. Negatywne zaś wtedy, gdy pożyczamy od innych kapitał, od którego to my musimy zapłacić odsetki. Na im dłuższy okres pożyczamy pieniądze od banku, tym więcej odsetek będziemy musieli spłacić.

To właśnie procent składany odpowiada za to, że przy kilkudziesięcioletnich okresach kredytowania i teoretycznie niskim oprocentowaniu kredytu płaci się pożyczkodawcy znacznie więcej odsetek, niż wynosi kwota pożyczonego kapitału. Finansowy ninja dobrze wie, że procent składany może działać na jego korzyść bądź przeciwko niemu, a dzięki umiejętności obsługi kalkulatora finansowego potrafi dokładnie policzyć, co będzie dla niego najbardziej opłacalne. SKĄD SIĘ BIERZE PROCENT SKŁADANY?

Rozważmy bardzo prosty scenariusz. Załóżmy, że na lokatę terminową wpłacasz 1 tys. zł, a jej oprocentowanie wynosi 5% rocznie. Zazwyczaj w przypadku takiej lokaty kapitalizacja odsetek dokonywana jest raz do roku – dopiero po jej zakończeniu. Łatwo policzyć, że na koniec roku będziesz miał 1050 zł (dla uproszczenia przykładu nie uwzględniam tutaj podatku od zysków kapitałowych, tzw. podatku Belki – standardowo zabiera on 19% odsetek od zysku, czyli w tym przypadku podatek wyniósłby 50 zł * 19% = 9,50 zł, a Tobie pozostałoby 40,50 zł). Jak lokata wyglądałaby w kolejnych latach? • II rok: kapitał = 1050 zł (1000 zł + odsetki za pierwszy rok) odsetki = 52,50 zł. Jak widać, już w drugim roku zarobisz o 2,50 zł więcej niż w pierwszym. To pierwszy efekt procentu składanego. • III rok: kapitał = 1102,50 zł (1000 zł + odsetki za pierwszy rok + odsetki za II rok) odsetki = 55,13 zł. • IV rok: kapitał = 1157,63 zł odsetki = 57,88 zł. Jak widać, jeśli będziesz cierpliwy i nie wypłacisz odsetek, to już w trzecim roku zarobisz o 10% więcej odsetek niż w pierwszym (przy nominalnym oprocentowaniu lokaty pozostającym na poziomie 5% rocznie). KIEDY PROCENT SKŁADANY DZIAŁA NA TWOJĄ KORZYŚĆ?

Procent składany, tak jak kula śniegowa toczona po śniegu, potrzebuje czasu, żeby się rozpędzić. Im dłużej oszczędzasz, pozwalając kapitałowi i odsetkom wypracowywać kolejne odsetki, tym bardziej spektakularnych efektów możesz się doczekać. Z kolei zbyt wczesne przerwanie oszczędzania spowoduje, że nie skorzystasz w pełni z mocy procentu składanego. Najlepiej widać to na poniższym wykresie. Porównuję na nim oszczędzanie z wykorzystaniem dwóch scenariuszy:

• procentu składanego, gdzie odsetki powiększają kapitał lokaty, • procentu prostego, gdzie kapitał lokaty nie wzrasta, a odsetki co roku przelewane są na nieoprocentowane konto ROR.

N

P/YR

I/YR

PV

FV

40

1

5

-1000

?

wpłata 1000 zł na lokatę

wartość lokaty i odsetek za 40 lat = 703 9,99 zł

oszczędzanie przez kapitalizacja odsetek raz oprocentowanie 40 lat do roku lokaty

Procent składany versus procent prosty

Jak widać, po 40 latach oszczędzania z wykorzystaniem oprocentowania prostego miałbyś łącznie 3 tys. zł (1 tys. zł wpłaconego kapitału oraz 2 tys. zł odsetek leżących na nieoprocentowanym koncie ROR). Z kolei 1 tys. zł ulokowany na 40 lat na 5% w skali roku na lokacie z kapitalizacją odsetek pozwoli po tym okresie zgromadzić aż 7039,99 zł, na co składa się 1 tys. zł początkowego kapitału oraz 6039,99 zł odsetek. Gdybyś jednak przerwał oszczędzanie w połowie tego okresu, to z lokaty wypłaciłbyś tylko 2653,30 zł, czyli odsetki stanowiłyby „jedynie” 1653,30 zł. Pomimo że

okres oszczędzania skróciłby się zaledwie o połowę, straciłbyś w ten sposób blisko ¾ odsetek. Dlatego warto zapamiętać, że procent składany potrzebuje czasu, by pokazać swoją prawdziwą moc. Im dłuższy okres oszczędzania (lub inwestowania), tym lepiej. Co by się stało, gdybyś pozwolił pieniądzom pracować przez kolejne 20 lat? Po 60 latach oszczędzania wypłaciłbyś z lokaty 18 679,19 zł, a więc przez jej ostatnie 20 lat zarobiłbyś dwa razy więcej odsetek niż przez pierwsze 40 lat! Tak właśnie działa procent składany. I teraz wyobraź sobie, że w dniu urodzin swojego dziecka wpłacasz na lokatę pewną okrągłą sumkę jako prezent dla niego… CO MA NAJWIĘKSZY POZYTYWNY WPŁYW NA TEMPO SKŁADANIA SIĘ PROCENTÓW?

Skoro wiemy już, jak kolosalną siłę ma procent składany, to w naturalny sposób rodzi się pytanie: jak można mu pomóc działać jeszcze skuteczniej? Co ma dodatkowy korzystny wpływ na tempo przyrastania oszczędności? Pierwszym takim czynnikiem jest częstotliwość kapitalizacji odsetek. Im częściej odsetki będą naliczane, tym szybciej będą powiększać kapitał i zarabiać. Kiedyś w Polsce dostępne były rachunki z codzienną kapitalizacją odsetek. Teraz już takich nie znajdziemy, ale jeśli masz do wyboru np. lokatę roczną, gdzie odsetki naliczane są tylko raz, po upływie roku, i identycznie oprocentowaną lokatę roczną, na której odsetki kapitalizowane są co miesiąc – to ta druga będzie korzystniejsza. O ile?

P/YR

N

I/YR

PV

FV

12

12

5

-1000

?

kapitalizacja co miesiąc, czyli 12 razy rocznie

liczba okresów, czyli 12 miesięcy

oprocentowanie 5% w skali roku

wpłata 1000 zł

wartość na koniec okresu z odsetkami = 1051,16 zł

W omawianym przykładzie tylko w pierwszym roku lokata da 51,16 zł odsetek w porównaniu z 50 zł odsetek w przypadku jednokrotnej kapitalizacji. Dla porównania: po 40 latach wypłaciłbyś z lokaty 7358,42 zł, czyli o 318,43 zł więcej niż w przypadku lokaty z kapitalizacją roczną.

P/YR

N

I/YR

PV

FV

12

480

5

-1000

?

oprocentowanie 5% w skali roku

wpłata 1000 zł

wartość na koniec okresu z odsetkami = 73 58 ,42 zł

kapitalizacja co miesiąc, czyli 40 lat oszczędzania * 12 razy rocznie 12 miesięcy

Możesz powiedzieć, że to nieduża różnica. Prawdziwi finansowi ninja rozumieją jednak, że małe kwoty sumują się do bardzo dużych. Wystarczy, że przesuniesz przecinek o trzy miejsca i zastanowisz się, co by było, gdybyś na taką lokatę wpłacił 100 tys. zł lub 1 mln zł. Nie dysponujesz takimi pieniędzmi? Jeśli nie zaczniesz zwracać uwagi na szczegóły i drobne kwoty, to może się okazać, że nigdy nie będziesz dysponować bardzo dużymi sumami. A tego Ci nie życzę. Drugim czynnikiem, który rzutuje na efektywność procentu składanego, jest oczywiście samo oprocentowanie. Jego zmiana zaledwie o 0,5% może mieć istotny wpływ na ostateczny wynik oszczędności. Oszczędności z lokaty terminowej na 5% i 5,5% rocznie. Kapitalizacja roczna Lokata na 1000 zł

5%

5,5%

po 10 latach

1628,89 zł

1708,14 zł

po 20 latach

2653,30 zł

2917,76 zł

po 30 latach

4321,94 zł

4983,95 zł

po 40 latach

7039,99 zł

8513,31 zł

po 60 latach

18 679,19 zł

24 839,77 zł

CO ZMNIEJSZA TEMPO ZARABIANIA?

Podane wyliczenia należy traktować jedynie jako obrazowy przykład siły procentu składanego. Tak naprawdę w każdym roku trwania lokaty lub innej inwestycji wzrost zarobków ograniczany jest przez dwa negatywne czynniki: • podatek od zysków kapitałowych (obecnie wynosi on 19% od wypracowanych zysków), • inflację, czyli wzrost cen produktów i usług, które nabywamy. Inaczej mówiąc, to właśnie za sprawą inflacji pieniądz traci na wartości. Można

powiedzieć, że inflacja to także procent składany, ale działający przeciwko nam. W przypadku inwestycji na rynkach kapitałowych, np. na Giełdzie Papierów Wartościowych, w funduszach inwestycyjnych oraz programach systematycznego oszczędzania pojawiają się jeszcze inne niepożądane czynniki: • jednorazowe prowizje – płacone przy zakupie i sprzedaży instrumentów finansowych, • przeróżne opłaty roczne – potrącane zazwyczaj jako pewien procent od zgromadzonego kapitału. Każde 0,5% ewentualnych opłat i prowizji powoduje, że zyski mogą się nie tylko zmniejszyć, ale nawet całkowicie zniknąć. Dokładnie było to widać powyżej, w tabeli pokazującej, jak kolosalne znaczenie dla efektywności oszczędzania mają te drobne, wydawałoby się, części procenta. Wniosek, jaki z tego płynie, jest prosty: należy dążyć do maksymalizacji oprocentowania działającego na Twoją korzyść i minimalizować wszelkie inne opłaty, np. pobierane przez towarzystwa funduszy inwestycyjnych, ubezpieczycieli, banki, domy maklerskie i inne instytucje finansowe, z których usług przyjdzie Ci korzystać. KIEDY DOŚWIADCZAMY NEGATYWNYCH SKUTKÓW DZIAŁANIA PROCENTU SKŁADANEGO?

Instytucje finansowe doskonale wiedzą, jak wykorzystywać potęgę procentu składanego na własną korzyść, i nie bez powodu zachęcają nas do zaciągania kredytów na jak najdłuższy okres. W takim przypadku to oni są Sprite’em, a my – pragnieniem. Płacimy za to bardzo wysoką cenę. Jak wysoką? To wiedzą przede wszystkim posiadacze kredytów hipotecznych, którzy analizowali już harmonogram spłat i całkowity koszt kredytu. Biorąc go, w zasadzie z góry gwarantujemy bankowi zarobek na procencie składanym. Jeśli wybierzemy kredyt o ratach stałych (najpopularniejszy w Polsce), to w pierwszych latach zapłacimy bankowi przede wszystkim odsetki. Nawet gdybyśmy w całości spłacili kredyt po trzech latach, bank i tak świetnie by na tym zarobił. Zobaczmy, jak procent składany uderza w nas, gdy to my jesteśmy winni bankowi pieniądze. Załóżmy, że bierzesz kredyt hipoteczny na 250 tys. zł na okres 30 lat i że całkowite oprocentowanie kredytu – dla uproszczenia – wynosi 5% rocznie.

P/YR

N

I/YR

PV

FV

PMT

12

360

5

250 000

0

?

oprocentowanie kredytu (5%)

kwota otrzymanego kredytu

liczba rat 3 0 lat, czyli 3 60 płaconych rocznie miesięcy

wartość kredytu na koniec wysokość raty = – jego spłat = 0 zł 13 42,05 zł

Rata kredytu wyniesie 1342,05 zł miesięcznie, a całkowity koszt kredytu przez 30 lat – 483 138 zł, czyli oddasz bankowi prawie dwa razy tyle, ile pożyczyłeś, a same odsetki wyniosą ponad 233 tys. zł! Jak wygląda harmonogram spłat takiego kredytu? Na wykresie zobaczysz, ile w spłacanych ratach jest kapitału, a ile odsetek w poszczególnych latach. Przy stałych ratach większość wpłat w pierwszych latach stanowią odsetki oraz odsetki od odsetek, oraz odsetki od odsetek od odsetek… Harmonogram kredytu o ratach stałych

W efekcie w pierwszych trzech latach trwania kredytu spłaca się 36 672,96 zł odsetek. W praktyce jest więc tak, że w ciągu zaledwie 1⁄10 zaplanowanego okresu kredytu bank zarobi już 16% wszystkich odsetek, a w połowie okresu trwania kredytu – ok. 70% wszystkich odsetek (będzie to mniej więcej 161 tys. zł). Właśnie tak procent składany działa na naszą niekorzyść. Skoro wiemy już, że procent składany przyspiesza wraz z wydłużeniem okresu oszczędzania, to sprawdźmy, jak zmieniłby się całkowity koszt kredytu, gdybyś zdecydował się płacić nieco wyższe raty i wziął go na krótszy okres – 20 lat.

Charakterystyka wykresu się nie zmieni, ale całkowity koszt kredytu ulegnie znaczącemu zmniejszeniu: • rata wzrośnie do 1649,89 zł (ok. 300 zł więcej miesięcznie), • całkowity koszt kredytu spadnie do 395 973,60 zł (zapłacisz mniej o 87 164,40 zł), • suma odsetek wyniesie 145 973,30 zł. Płacąc o 22% wyższą ratę, zmniejszyłeś koszty odsetek o 37%. Można powiedzieć, że osłabiło to siłę niekorzystnego procentu składanego. Zainwestowałeś pieniądze w kredyt i skróciłeś okres kredytowania. Dlatego warto zapamiętać, że każda nadpłata kredytu hipotecznego wraca do Ciebie w postaci oszczędności wzmocnionych efektem procentu składanego. Nadpłacając kapitał kredytu, uniemożliwiasz odsetkom i procentowi składanemu działanie na Twoją niekorzyść. Finansowy ninja wie, że procent składany czai się wszędzie. Pomimo że na co dzień nie widać go w długu na kartach kredytowych, krótkoterminowych pożyczkach czy debecie na koncie, to on tam tak naprawdę jest i pożera pieniądze. Zdecydowanie warto nauczyć się wykorzystywać potęgę procentu składanego.

Finansowa poduszka bezpieczeństwa Możesz powiedzieć: „Fajnie poczytać o tym, że procent składany hipotetycznie pozwoli mi mieć dużo pieniędzy kiedyś tam – za kilkadziesiąt lat. Problem w tym, że ja nie mam kasy tu i teraz. Dlaczego mam przejmować się przyszłością, jeśli nie wiem, co zrobię w przyszłym miesiącu, gdy pojawią się niespodziewane koszty?”. Dlatego właśnie, zanim przejdziemy do odkładania na emeryturę, konieczne jest zabezpieczenie się i zapewnienie chociażby podstawowych oszczędności na planowane i nieplanowane wydatki. Pomaga w tym poduszka finansowa, która gwarantuje, że w przypadku mniejszych lub większych wydatków i problemów w najbliższym czasie nie będziesz musiał się zadłużać, żeby je sfinansować. Poduszka daje szansę na wyjście bez szwanku z przejściowych życiowych turbulencji. Jeśli jednak nie masz oszczędności, to podbramkowa sytuacja prowadzi do zaciągnięcia długów i wpadnięcia w spiralę zadłużenia. Dlatego poduszka finansowa jest jak zbroja finansowego ninja – chroni przed konsekwencjami problemów finansowych.

JAK GRUBA POWINNA BYĆ TWOJA PODUSZKA?

Załóżmy roboczo, że jesteś w sytuacji typowej dla większości Polaków. Nie masz długów (poza kredytem hipotecznym) i jednocześnie wydajesz wszystko, co zarabiasz, czyli nie posiadasz żadnych oszczędności. Taka sytuacja jest jak stąpanie po krawędzi urwiska. Jeden nieuważny krok lub osunięcie się zbocza mogą stać się poważnym zagrożeniem dla Twojego bezpieczeństwa.

Czym jest więc poduszka finansowa? Lubię porównywać ją do poduszki bezpieczeństwa stosowanej przez strażaków. Jest to takie zabezpieczenie, które pozwoli wyskoczyć z okna płonącego budynku ze świadomością, że po krótkim locie nie zderzymy się z ziemią. Co może być takim palącym się budynkiem? Utrata pracy, nieplanowane koszty naprawy auta, wypadek zmuszający do poniesienia kosztów drogiej operacji (o ile chcesz być obsłużony prywatnie przez najlepszych fachowców), inne nieprzewidziane okoliczności prowadzące do przejściowych problemów finansowych. Poduszka będzie także niezbędna w przypadku, gdy podejmiesz świadomą decyzję o porzuceniu dotychczasowej pracy i szukaniu nowej lub rozpoczęciu własnej działalności gospodarczej. Wówczas podstawowe przeznaczenie poduszki to pokrywanie stałych kosztów w okresie, w którym nie będziesz zarabiać, np. gdy zajmiesz się poszukiwaniem modelu biznesowego lub gdy pojawią się tymczasowe trudności. Jak duża powinna być poduszka? Wrócę do analogii płonącego budynku. Wyobraź sobie, że budynek, z którego skaczesz, jest tym wyższy, im większe masz miesięczne koszty. Jeśli są one niskie, to poduszka może być cienka. Ale jeśli koszty są wysokie, to poduszka musi być i grubsza (żeby wytrzymała Twój upadek z dużej wysokości), i większa (żeby łatwiej Ci było w nią wycelować, bo nie chcesz przecież wylądować gdzieś obok). Duże znaczenie ma także to, czy skaczesz z okna sam, czy z całą rodziną – trzymając najbliższych za ręce. Jeśli w chwili pożaru jesteś w domu sam i tylko Ty musisz się ewakuować przez okno, to poduszka może być mniejsza. A jeśli pracę tracicie obydwoje, poduszka musi wytrzymać kilka upadków z dużej wysokości.

Ta analogia wiele mówi o tym, jak należy podchodzić do określania wielkości poduszki. Standardowo przyjmuje się, że należy w niej zgromadzić ekwiwalent 3–6-miesięcznych kosztów. Od razu doprecyzuję kilka detali: • Jak przy wszystkim, co opisuję, powinieneś uwzględnić swoje indywidualne preferencje. Komuś poczucie bezpieczeństwa zapewni kwota czterocyfrowa, a ktoś inny będzie źle się czuł, gdy w płynnych środkach (lokaty, rachunki oszczędnościowe) będzie mieć kwotę mniejszą niż sześciocyfrowa. Większy bufor bezpieczeństwa ma znaczenie szczególnie wtedy, gdy prowadzisz własną działalność gospodarczą i nie masz zagwarantowanych regularnych zarobków. • Przez „ekwiwalent kosztów” rozumiem średnią miesięczną kwotę wydatków uwzględniających zarówno koszty regularne, jak i nieregularne. W przypadku tych drugich wystarczy zsumować wszystkie wydatki ponoszone przez cały rok i podzielić je przez 12. W ten sposób poznasz ich koszt w skali miesiąca. Bardzo w tym pomaga spisywanie wydatków i prowadzenie budżetu domowego. • Jeśli w rodzinie zarabia tylko jedna osoba, to zazwyczaj ryzyko utraty przez nią pracy wiąże się z utratą wszystkich przychodów całej rodziny. Poduszka bezpieczeństwa powinna zatem być większa. Przydatna byłaby także dobra polisa na wypadek nieszczęśliwych wypadków i śmierci. Przykładowo: ja czuję się komfortowo dopiero wtedy, gdy wiem, że poduszka finansowa zabezpiecza moją rodzinę na co najmniej 12 miesięcy. Taki okres pozwala bezpiecznie wypracować od podstaw nowy plan finansów, przeprowadzić bardziej złożone operacje, np. sprzedać lub zamienić mieszkanie na mniejsze, jak również znaleźć alternatywne źródła przychodów. • I w drugą stronę: jeśli w rodzinie zarabia dwójka dorosłych, to można sobie pozwolić na rozluźnienie wymagań w zakresie budowy poduszki finansowej. W tym przypadku utrata pracy przez jedną osobę nie będzie jeszcze oznaczała tragedii – druga osoba nadal będzie co miesiąc otrzymywała pensję. Racjonalne wydaje się przyjęcie następujących zasad: • Poduszka na 3–6 miesięcy życia – gdy żyjesz samotnie i nie jesteś źródłem utrzymania dla innych osób. • Poduszka na 6–12 miesięcy życia – gdy masz rodzinę i dzieci na utrzymaniu. • Poduszka na co najmniej 12 miesięcy życia – gdy masz rodzinę

i jednocześnie prowadzisz firmę uzyskującą nieregularne przychody. JAK BUDOWAĆ PODUSZKĘ?

Można traktować poduszkę finansową jak monolit, ale droga do zaoszczędzenia ekwiwalentu 6-miesięcznych kosztów może okazać się bardzo długa. Dlatego pomocne jest podzielenie jej na kilka etapów. Tak naprawdę poduszka finansowa monolitem nie jest. Warto myśleć o niej jak o zbiorze kilku funduszy oszczędnościowych, z których każdy ma nieco inne przeznaczenie. Takie podejście jest celowe zwłaszcza na początku drogi, gdy dopiero próbujesz odłożyć jakiekolwiek oszczędności. Jednocześnie podzielenie kompletowania poduszki na etapy pomoże Ci szybciej osiągnąć zauważalne sukcesy. A te dodają energii w dążeniu do kolejnych celów.

Krok 1: Zbuduj fundusz awaryjny (FA). Jeżeli na bieżąco wydajesz wszystko, co zarabiasz, lub, co gorsza, tkwisz w długach, to w pierwszej kolejności – i to jest absolutnym priorytetem – musisz zebrać 1–2 tys. zł oszczędności (1 tys. zł, jeśli żyjesz sam, lub 2 tys. zł, jeśli masz rodzinę). Fundusz awaryjny to Twoja żelazna rezerwa finansowa – środki przeznaczone wyłącznie na finansowanie koniecznych i nieplanowanych wydatków, takich jak naprawa samochodu używanego w celach zarobkowych czy awaryjna, płatna wizyta u lekarza. W żadnym przypadku nie należy traktować FA jako źródła pieniędzy na zachcianki. To ma być ostatnia finansowa deska ratunku. Jeżeli masz długi, fundusz awaryjny będzie podstawowym zabezpieczeniem przed kolejnymi pożyczkami. Taki minimalny margines bezpieczeństwa warto utrzymać aż do całkowitej spłaty długów (poza kredytem hipotecznym i ewentualnie niskokosztowym kredytem studenckim). W kursie „Pokonaj swoje długi” (›› http://fin.ninja/psd ‹‹), który skutecznie pomaga osobom tkwiącym w długach, doradzam, aby przyjąć właśnie taką kolejność: 1. Zbuduj fundusz awaryjny (FA) = 1–2 tys. zł.

Wszystkie kolejne oszczędności przeznaczaj na spłatę długów – im szybciej, tym lepiej. 3. Dopiero po uporaniu się z długami konsumpcyjnymi przejdź do kolejnych kroków budowy poduszki bezpieczeństwa. 2.

Im szybciej wyeliminujesz kosztowne odsetki, prowizje i opłaty związane z obsługą długów, w tym szybszym tempie będziesz budować oszczędności.

Dlatego nieracjonalne jest budowanie grubej poduszki finansowej, gdy jednocześnie ponosisz koszty kredytów i pożyczek.

Krok 2: Zbuduj fundusz wydatków nieregularnych (FWN). Fundusz ten służy do odkładania pieniędzy na sporadyczne wydatki. Takie, które potrafisz przewidzieć, ale które nie występują w bieżącym miesiącu. Tutaj właśnie odkładasz pieniądze na wakacje, zakup ubezpieczenia auta, wyprawkę szkolną dla dziecka, prezenty dla najbliższych, okresowo płacone podatki, np. od nieruchomości, oraz inne wydatki, które planujesz ponieść w ciągu najbliższych 12 miesięcy. Jeśli systematycznie opracowujesz budżet domowy, łatwo będzie Ci oszacować wielkość FWN.

Krok 3: Zbuduj fundusz bezpieczeństwa (FB). Dopiero gdy uporasz się z długami i zbudujesz FWN, będziesz mógł zabrać się do systematycznego odkładania pieniędzy w funduszu bezpieczeństwa (FB). To tu powinny znaleźć się oszczędności umożliwiające sfinansowanie od 3 do 12 miesięcy życia.

Czy zawsze potrzebujesz funduszu awaryjnego? Fundusz awaryjny (FA) ma znaczenie przede wszystkim wtedy, gdy nie masz żadnych oszczędności. Gdy uda Ci się stworzyć poduszkę odpowiedniej wielkości, znaczenie tego funduszu maleje i można z niego zrezygnować, tzn. wciągnąć te pieniądze po prostu do funduszu bezpieczeństwa. Wtedy 1 tys. czy 2 tys. zł nie grają większej roli – masz już dużo pokaźniejsze oszczędności, które pozwolą Ci przetrwać większe zawirowania finansowe.

FA, FWN i FB buduje się w dokładnie taki sam sposób: wygospodarowując oszczędności z comiesięcznego budżetu. Należy tylko pamiętać o zachowaniu prawidłowej kolejności.

PODUSZKA FINANSOWA = FA + FWN + FB Termin „poduszka finansowa” określa łącznie wszystkie te fundusze. Im więcej pieniędzy w nich zbierzesz, tym w razie finansowego pożaru skok z wysokiego budynku będzie dla Ciebie bezpieczniejszy i tym łatwiej będzie Ci się na niego zdecydować. Jeśli zaś masz zaledwie mały dmuchany materac, to paraliżujący strach będzie Cię powstrzymywał przed podjęciem jakiejkolwiek decyzji. Właśnie w takiej niekomfortowej sytuacji są osoby, które nie cierpią swojego przełożonego, ale z obawy przed utratą pracy boją mu się jawnie przeciwstawić. Sytuację tę zmienia posiadanie poduszki finansowej. Ma ona nie tylko wymiar finansowy, lecz także psychologiczny. Daje poczucie bezpieczeństwa i pewność siebie. Jeśli na Twoim koncie oszczędnościowym leży ekwiwalent 6miesięcznych kosztów, dużo łatwiej będzie Ci odmówić szefowi, gdy zechce powiększyć zakres Twoich obowiązków bez podnoszenia wynagrodzenia. Najwyżej poszukasz nowej pracy, a oszczędności pozwolą na przetrwanie kilku miesięcy bez zarobków. Zbudowanie funduszu bezpieczeństwa jest niezbędne także wtedy, gdy planujesz podjąć nowe wyzwania, np. otworzyć własną działalność gospodarczą. Warto mieć w takim przypadku odłożone pieniądze na co najmniej kilka miesięcy do przodu. Pozwoli to spokojnie i bez nerwów prowadzić biznes w oczekiwaniu na pierwsze intratne zlecenia. Finansowy ninja wie, że solidne zaplecze finansowe pomaga gruntownie poprawiać życie. Dzięki poduszce ninja nie boi się podejmować bardziej ryzykownych, ale i bardziej opłacalnych decyzji dotyczących zatrudnienia. A to z kolei znacząco zwiększa możliwości zarobkowe i zdolność do gromadzenia kapitału.

Nie masz poduszki finansowej? Zapomnij o inwestowaniu! Warto zapamiętać tę regułę: najpierw musisz zbudować poduszkę finansową, a dopiero nadwyżki ponad jej kwotę możesz przeznaczyć na inwestycje. Najpierw musisz zabezpieczyć swoją najbliższą przyszłość, a dopiero potem myśleć o podjęciu ryzyka inwestycyjnego. Inwestowanie bez zabezpieczenia na najbliższe miesiące życia jest przejawem ignorancji finansowej.

CZY FWN I FB TO NIE JEST TO SAMO?

Jak fundusz bezpieczeństwa (FB) ma się do funduszu wydatków nieregularnych (FWN)? FWN z założenia nie zabezpiecza przed utratą przychodów. Jest tylko funduszem celowym służącym do pokrywania tych kosztów, które nie są stałymi wydatkami comiesięcznymi, ale które na pewno pojawią się w ciągu roku kalendarzowego. Należy pamiętać, że czym innym jest suma rocznych kosztów nieregularnych, a czym innym – całkowita suma rocznych wydatków. Jeśli jednak systematycznie pracowałeś i udało Ci się zbudować FWN, to może się okazać, że jego aktualna wysokość pokrywa sporą część docelowej wartości

poduszki finansowej. Ale trzeba też mieć świadomość, że taka sytuacja będzie trwała tylko do momentu poniesienia dużych wydatków nieregularnych. Przykładowo: jeśli z funduszu wydatków nieregularnych pokryjesz koszt wakacji, to rezerwa finansowa może ulec drastycznemu zmniejszeniu. Dlatego zalecam, aby fundusz bezpieczeństwa budować niezależnie od funduszu wydatków nieregularnych. Inne jest ich przeznaczenie. FWN z założenia służy do rozdysponowania zgromadzonych na nim pieniędzy, a funduszu bezpieczeństwa z założenia nie należy ruszać – chyba że stanie się to konieczne. I tu dochodzimy do kolejnego istotnego pytania: gdzie i w jaki sposób przechowywać środki w ramach poszczególnych funduszy? MIEJSCE PRZECHOWYWANIA PODUSZKI

Z jednej strony pieniądze na funduszach powinny być przechowywane w taki sposób, aby w razie potrzeby można było z nich sprawnie skorzystać. Z drugiej strony nie powinny być zbyt łatwo dostępne. A już na pewno nie należy mieszać ich z pieniędzmi przeznaczonymi na codzienne wydatki. Najprostszym i najskuteczniejszym rozwiązaniem jest umieszczenie tych pieniędzy na kontach oszczędnościowych lub lokatach terminowych. Jeśli masz rachunki w kilku bankach, to fundusze warto umieścić tam, gdzie jest najlepsze oprocentowanie. Jeśli obawiasz się, że zabraknie Ci siły woli, możesz wybrać inny bank niż ten, gdzie prowadzisz swoje podstawowe konto ROR. W ten sposób utrudnisz sobie dostęp do środków tworzących poduszkę. Niektóre banki pozwalają nadać własną nazwę rachunkom lub subkontom – i warto z tej możliwości skorzystać. W nazwie konta można także umieścić docelową kwotę danego funduszu, co pozwoli Ci na bieżąco, bez zastanawiania się, monitorować, czy osiągnąłeś już pożądaną kwotę docelową, czy jeszcze nie. Może to wyglądać następująco: • FA = 1 tys. zł – fundusz awaryjny (rachunek oszczędnościowy lub lokata automatycznie odnawiana). Jeśli będziesz potrzebował tych pieniędzy, to po prostu zerwiesz lokatę i pogodzisz się z utratą odsetek. • FWN = 8 tys. zł – fundusz wydatków nieregularnych (najlepiej: rachunek oszczędnościowy z możliwością comiesięcznego dostępu). Część tych pieniędzy będzie zasilała comiesięczny budżet domowy. • FB = 30 tys. zł – fundusz bezpieczeństwa (zdecydowanie może to być lokata terminowa lub rachunek oszczędnościowy, jeśli jego oprocentowanie jest podobne jak w przypadku lokaty).

Nie martw się oprocentowaniem tych środków. Ma ono drugorzędne znaczenie. Fundusze stanowią Twoją polisę bezpieczeństwa. Te pieniądze nie mają zarabiać, lecz być pod ręką – dostępne w razie uzasadnionej potrzeby. To zabezpieczenie, a nie inwestycja. CZEGO OCZY NIE WIDZĄ, TEGO SERCU NIE ŻAL

Jeśli możesz sobie na to pozwolić, to dobrym pomysłem jest ustawienie stałego przelewu co miesiąc z konta, na które dostajesz wypłatę, na konto konkretnego funduszu, którego budową aktualnie się zajmujesz. Nie musi to być duża kwota, ale warto, by znikała z Twojego ROR-u automatycznie (pamiętasz rozdział o automatyzacji?). Szybko zapomnisz o stałym zleceniu, które ustawiłeś, dzięki czemu będzie się ono wykonywało „bezboleśnie”. Ręczne zlecanie przelewu wymaga dodatkowego wysiłku. Gdy na koncie zostaje mało pieniędzy, łatwo przełożyć zasilenie funduszy na końcówkę miesiąca, „gdy coś mi zostanie”. Jest to bardzo zdradliwe, bo często bywa tak, że tych środków pod koniec miesiąca po prostu brakuje. Ile czasu potrzeba na zbudowanie od zera wszystkich trzech funduszy oszczędnościowych? To zależy od tego, ile jesteś w stanie odkładać co miesiąc. Może to potrwać kilka miesięcy lub kilka lat. Jedno jest pewne: opóźnianie momentu, w którym rozpoczniesz odkładanie pieniędzy, na pewno nie przyspieszy budowy poduszki finansowej.

Fundusze celowe – komputer, ślub, auto, mieszkanie Fundusz wydatków nieregularnych (FWN), wchodzący w skład poduszki finansowej, obejmuje przede wszystkim wydatki stałe ponoszone co roku. Jeśli jednak planujesz większe wydatki jednorazowe, np. zakup komputera, organizację ślubu, zakup auta lub mieszkania, to warto odkładać pieniądze w ramach oddzielnych funduszy celowych. Tu także pomaga założenie osobnego konta oszczędnościowego i nazwanie go w sposób wizualizujący cel, np. „Auto = 20 tys. zł do 1 maja 2017 r.”. Tworząc comiesięczny budżet, musisz zdecydować, ile pieniędzy będziesz odkładać na poszczególne konta. Ich saldo poinformuje Cię, jak skutecznie oszczędzasz – podzielenie brakującej kwoty przez liczbę miesięcy uświadomi Ci, ile musisz wpłacać co miesiąc, by zdążyć na czas.

OD KAŻDEJ REGUŁY SĄ WYJĄTKI

Powyżej przedstawiłem podstawowy scenariusz budowania zaplecza finansowego, ale istnieją różne odstępstwa od tego ogólnego modelu. Wszystko zależy od Twojej indywidualnej sytuacji. Przykładowo: • Jeśli masz duże przychody i duże nadwyżki finansowe, to równolegle do spłacania długów i budowy poduszki finansowej możesz próbować inwestować niewielkie kwoty, traktując to jako inwestycję we własną edukację. • Jeśli jesteś na emeryturze, to Twoja poduszka finansowa może być mniejsza. Twoje wynagrodzenie z ZUS w chwili obecnej można uznać za pewne. • Jeśli jesteś pracownikiem, który nie musi się martwić o swoje zatrudnienie (dotyczy to np. służb mundurowych lub zawodów, w których bezrobocie nie jest zbyt częste), to Twoja poduszka finansowa także może być odpowiednio mniejsza. Zdecydowanie jednak nie powinna być niższa niż Twoje 3-miesięczne koszty.

Ile pieniędzy powinno znaleźć się na poduszce finansowej? Załóżmy, że Sylwia mieszka sama i zarabia 3500 zł, a jednocześnie jej średnie koszty miesięczne to 2500 zł (w tym koszty stałe wynoszą 1700 zł, a koszty ponoszone nieregularnie uśredniają się na poziomie 800 zł miesięcznie). W takim przypadku Sylwia powinna zgromadzić następujące kwoty na poszczególnych funduszach celowych: • FA – fundusz awaryjny = 1000 zł, • FWN – fundusz wydatków nieregularnych = 800 * 12 = 9600 zł, • FB – fundusz bezpieczeństwa = 2500 * 6 miesięcy = 15 000 zł lub (w podejściu minimalistycznym) 1700 zł * 6 miesięcy = 10 200 zł. Szczegółowy kalkulator wielkości poduszki finansowej (który pomaga również policzyć, jaki czas potrzebny jest na jej zbudowanie) znajdziesz tutaj: ›› http://fin.ninja/poduszka ‹‹.

Wartość netto – jedyna miara zamożności Większość ludzi ma błędne wyobrażenie sukcesu i bogactwa. Zakładają, że osoba, która dużo zarabia, ma willę i jeździ świetnym samochodem, musi być bogata. Nic bardziej mylnego! Jeśli ktoś ma duże dochody, ale jednocześnie dużo wydaje, nie staje się od tego bogatszy. Szybko może się okazać, że otaczanie się kosztownymi zabawkami to tylko fasada, za którą nie kryją się pieniądze. Prawdziwą miarą kondycji finansowej jest wartość netto, czyli wartość rynkowa całego naszego majątku pomniejszona o wartość wszystkich zobowiązań, kredytów, podatków i pożyczek. Jest to najbardziej obiektywny miernik sytuacji finansowej i zarazem jedyna sensowna miara bogactwa. Wartość netto mówi, ile pieniędzy zostanie nam, gdy spieniężymy wszystko, co mamy – dlatego piszę o wartości rynkowej. W praktyce jest to wypadkowa

naszej zdolności do zarabiania pieniędzy, umiejętności oszczędnego życia oraz kompetencji w zakresie pomnażania (inwestowania) już posiadanego majątku. WARTOŚĆ NETTO = UMIEJĘTNOŚĆ ZARABIANIA + OSZCZĘDZANIA + INWESTOWANIA Poznanie wartości netto jest pierwszym z etapów tworzenia planu finansowego. Uzmysławia, jak daleko Ci do niezależności finansowej. Stanowi również najlepszą „inwentaryzację” Twojej sytuacji i punkt odniesienia do późniejszej weryfikacji (za rok, za dwa), czy wysiłki finansowe, które podejmujesz, zmierzają w dobrą stronę. Jeśli już masz solidne podstawy, określiłeś swoje cele życiowe i nabrałeś odpowiedniej motywacji, m.in. do poprawiania swojej sytuacji finansowej, to pora spojrzeć prawdzie w oczy i przekonać się, co udało Ci się osiągnąć przez pierwsze 20, 30 czy 40 lat życia. JAK ZADŁUŻENIE ZMNIEJSZA NASZĄ WARTOŚĆ NETTO?

Można posiadać bardzo duży majątek, a jednocześnie mieć jeszcze większe długi, co powoduje, że wartość netto takiej osoby jest ujemna. Nawet gdyby sprzedała ona wszystkie składniki majątku, to nie starczyłoby jej na pokrycie wszystkich zobowiązań. Czy jest to bardzo odległe od rzeczywistości przeciętnego człowieka? Niekoniecznie. Przeanalizujmy dwa przykłady.

Przykład 1: Robert kupił dwa lata temu mieszkanie w Warszawie o wielkości 100 m2, za które zapłacił 850 tys. zł. Dodatkowo włożył w jego remont 120 tys. zł. Całość sfinansował kredytem w złotówkach, bo tylko przy takiej walucie bank był skłonny skredytować całość zakupu (100% LTV). Do spłaty Robert ma 970 tys. zł + odsetki w ciągu 35 lat. Wybrał raty stałe, które w przypadku jego kredytu wynoszą aż 5727 zł/miesiąc (oprocentowanie kredytu: 6,3%). Przez pierwsze dwa lata Robert spłacał przede wszystkim odsetki od pożyczonej kwoty i nadal ma do spłacenia 953 800 zł kwoty kapitału z kredytu (oczywiście plus odsetki). Tymczasem ceny nieruchomości spadły. Rzeczoznawca szacuje, że mieszkanie Roberta można sprzedać obecnie po 7600 zł za m2, czyli warte jest ono 760 tys. zł. Robert traci pracę, ale na szczęście ratują go rodzice. Jaka więc jest wartość netto Roberta? W dużym uproszczeniu można uznać, że jest to 760 tys. zł (wartość mieszkania) minus 953 800 zł (wysokość kapitału, który Robert

musiałby oddać bankowi, gdyby zdecydował się na natychmiastową spłatę całego kredytu), co daje… –193 800 zł.

Przykład 2: Tomek zarabia netto 9700 zł/miesiąc. Mieszka w wynajmowanym mieszkaniu, jeździ środkami komunikacji miejskiej (oraz taksówkami) i zebrał oszczędności w wysokości 12 tys. zł. Co miesiąc wydaje na życie 8500 zł. Mógłby nadal oszczędzać 1200 zł/miesiąc, ale… traci pracę i nie może się zdecydować na nową – gorzej płatną. Jaka jest jego wartość netto? Ze względu na brak comiesięcznego wynagrodzenia wartość ta dramatycznie zmienia się w czasie. Pierwszy miesiąc bez pracy Tomek przeżyje na dotychczasowym poziomie i jego wartość po tym miesiącu będzie wynosiła 12 000 zł – 8500 zł = 3500 zł. Kolejny miesiąc, ze względu na niski poziom oszczędności i wysokie koszty, może być dla niego traumatyczny… Dlaczego prezentuję akurat takie przykłady? Chcę pokazać, że: • Nie zawsze osoby posiadające duży majątek muszą mieć dużą wartość netto. • Nie zawsze Twoja wartość netto zależy od Ciebie – to rynek wycenia, ile jest wart Twój majątek, a to, na co zbierasz latami, może bardzo szybko stracić na wartości… • …ale dobrze jest mieć zabezpieczenie i oszczędności. Im więcej wart jest Twój majątek, tym większą elastyczność zachowasz, ilekroć będziesz potrzebować pieniędzy (zwolnienie z pracy, szansa na dobrą inwestycję, koszty niespodziewanego leczenia itp.). • Warto utrzymywać koszty na niskim poziomie. Nie dość, że pozwala to szybciej budować majątek (więcej się oszczędza), to jeszcze prowadzi do wolniejszej erozji majątku w przypadku utraty przychodu. Kolejny raz warto pochwalić skromne życie. Czy pamiętasz przykłady spektakularnych bankructw sportowców amerykańskich (przytoczone w pierwszym rozdziale), którzy po zakończeniu kariery w ciągu kilku lat trwonili wielomilionowe majątki? Dlaczego tak się działo? Najprostsza diagnoza to życie ponad stan. Nie mieli problemów finansowych, gdy osiągali rocznie wielomilionowe przychody. Wtedy wydatki na poziomie kilku milionów nie sprawiały kłopotu. Jednak w przypadku utraty wynagrodzenia i kontraktów sponsorskich wystawny styl życia szybko doprowadzał do bankructwa. JAK POLICZYĆ WARTOŚĆ MAJĄTKU?

Obliczenie wartości netto posiadanego majątku jest prostą operacją. Pomoże Ci w tym arkusz kalkulacyjny, którego wzór znajdziesz tu: ›› http://fin.ninja/netto ‹‹. Możesz także ręcznie przygotować tabelkę z dwiema kolumnami: składnik majątku oraz aktualna wartość. W pierwszej kolejności musisz spisać wszystko, co można określić jako Twój (lub Wasz) majątek. Mieszkanie, które kupiłeś na kredyt, ma swoją wartość. To nic, że obciążone jest kredytem – sam kredyt wpiszesz po stronie zobowiązań. Po stronie majątku musisz wpisać aktualną wartość rynkową mieszkania. Aktualną! To nie może być cena zakupu, ale taka kwota, za jaką realnie mógłbyś sprzedać obecnie swoje mieszkanie. Naprawdę nie jest ważne, że zapłaciłeś za nie np. 500 tys. zł, jeśli rynek wycenia je teraz na 350 tys. zł. I nie jest też ważne, że zrobiłeś remont za kolejne 100 tys. zł, jeśli potencjalny kupujący nie będzie chciał za to zapłacić. Jakie mogą być inne składniki majątku? Wszystko, co ma wartość i może być zamienione na pieniądze: działki, grunty rolne, samochody, biżuteria, waluty obce, meble, sprzęt AGD i RTV (choć ten szybko traci na realnej wartości), także inwestycje, udziały w firmach, patenty i prawa autorskie – o ile je posiadasz – a poza tym gotówka i lokaty. Skąd wziąć aktualne ceny poszczególnych składników majątku? Jeśli mówimy o autach – sprawdź średnie ceny transakcyjne dla danego modelu, rocznika, wyposażenia, przebiegu i wstaw realną wartość do arkusza. Pomocą mogą Ci służyć ceny z ofert sprzedaży w serwisie otomoto.pl. W przypadku konkretnych przedmiotów i sprzętów można zweryfikować cenę np. na Allegro. W przypadku mieszkań najłatwiej będzie sprawdzić ceny wywoławcze podobnych nieruchomości, np. w serwisie otodom.pl, i odjąć od nich dla bezpieczeństwa 10–15%. Mówi się zresztą, że „10-procentowy rabat daje każdy”. Poniżej znajdziesz przykładowe zestawienie posiadanego majątku. Rodzina Marcina ma dwa mieszkania, działkę oraz dwa samochody. Inwestycje w mieszkania pochłonęły większość oszczędności. W praktyce suma wolnych środków gotówkowych jest dosyć niska w zestawieniu z wartością posiadanego majątku. Gwarantuje jednak przetrwanie 12 miesięcy bez zarobków.

Składnik majątku

Wartość aktualna

Mieszkanie 1

665 000 zł

Mieszkanie 2

1 140 000 zł

Grunty

370 000 zł

Samochód 1

13 500 zł

Samochód 2

47 100 zł

Gotówka

313 zł

Konto ROR

1 012 zł

Konta oszczędnościowe

18 421 zł

Lokaty

112 254 zł

Waluty obce

0 zł

Udzielone pożyczki

1 477 zł

Fundusze inwestycyjne

0 zł

Fundusze emerytalne

65 175 zł

Ubezpieczenia na życie (wartość wykupu)

0 zł

Akcje

0 zł

Obligacje

0 zł

Udziały w firmach

0 zł

Prawa autorskie

0 zł

Patenty

0 zł

Metale szlachetne

0 zł

Biżuteria

0 zł

Dzieła sztuki

0 zł

Meble

30 000 zł

Sprzęt AGD

5 000 zł

Sprzęt elektroniczny

20 000 zł

Inne

0 zł

SUMA:

2 489 252 zł

Sumy szacunkowej wartości posiadanego majątku nie wolno mylić z wartością netto. Należy od tej kwoty odjąć wszystkie zobowiązania. Najważniejsze zobowiązania to kredyty, pożyczki i długi, które prędzej czy później trzeba spłacić. Wpisz ich wartość jako kwotę niespłaconego kapitału. Nie

uwzględnia się przy tym odsetek – istotna jest ta kwota, którą musiałbyś zapłacić, gdybyś chciał dzisiaj, jednocześnie i od razu, spłacić całe zadłużenie. Spójrzmy, jak to wygląda w przypadku rodziny Marcina. Typ zobowiązania

Kwota zobowiązania

Kredyt hipoteczny

685 000 zł

Kredyty samochodowe

31 724 zł

Kredyty konsumenckie

0 zł

Kredyty studenckie

0 zł

Zadłużenie na kartach kredytowych

10 395 zł

Zakupy na raty

0 zł

Pożyczki / długi

0 zł

Wyroki sądowe / kary

0 zł

Inne

0 zł

SUMA:

727 119 zł

Największą część zadłużenia stanowi zazwyczaj kredyt hipoteczny – w podanym przykładzie kapitał pozostały do spłaty to 685 tys. zł. Widać również, że jeden z samochodów obciążony jest kredytem. Marcin ma także bieżące zadłużenie na kartach kredytowych. W efekcie suma zobowiązań wynosi aż 727 119 zł. Czy taka sytuacja jest zła? Tego można dowiedzieć się, odejmując zadłużenie od kwoty wartości posiadanego majątku. WARTOŚĆ POSIADANEGO MAJĄTKU – KWOTA ZOBOWIĄZAŃ =WARTOŚĆ NETTO W tym przypadku wartość netto wynosi 1 762 133 zł, co w polskich warunkach stanowi chyba dobry wynik. Piszę „chyba”, gdyż tak naprawdę nie liczy się to, jak Marcin wypada na tle średniej. Ważniejsze, czy w jego sytuacji zbudowana wartość netto jest rzeczywiście duża czy mała w zestawieniu z jego możliwościami. Kwota ta nie powinna być analizowana w oderwaniu od zarobków konkretnej osoby. Dla kogoś, kto zarabia 2 tys. zł miesięcznie, kwota majątku Marcina będzie astronomiczna. Jeśli jednak okazałoby się, że Marcin zarabia rocznie milion złotych, to taka wartość majątku oznaczałaby, że niewiele udało mu się zaoszczędzić. A co jeśli wartość Twojego majątku netto jest ujemna? Nie jest to jeszcze

powód do zmartwień, o ile tylko stać Cię na systematyczne spłacanie rat kredytów i pokrywanie kosztów życia. Jest to po prostu sygnał, że dotychczas podejmowałeś nie najlepsze decyzje finansowe. To dobrze, że czytasz tę książkę. Jest grupa osób, której wartość netto może utrzymywać się na niskim lub ujemnym poziomie. To posiadacze kredytów we franku szwajcarskim. W ich przypadku rynkowa wartość posiadanego mieszkania wyrażona w złotówkach może być niższa niż kwota zadłużenia ciążącego na mieszkaniu. Na moment pisania tej książki nie ma dobrego wyjścia z sytuacji. Pozostaje liczyć na to, że frank będzie się osłabiał w stosunku do złotówki, i systematycznie dokupować walutę wtedy, gdy kurs będzie wydawał się atrakcyjny. Zmieniające się ceny dóbr materialnych powodują, że warto aktualizować arkusz co najmniej raz do roku. Porównując archiwalne wersje arkusza, będziesz mógł zaobserwować, jak zmienia się Twoja wartość netto w czasie. Oby nieustająco szła w górę!

Czas – zasób cenniejszy od pieniędzy Jednym z najczęstszych błędów osób oszczędnych jest patrzenie na oszczędzanie w bardzo wycinkowy sposób. Niektórzy, polując na niższą o parę złotych cenę danego produktu, potrafią odwiedzić kilka oddalonych od siebie sklepów. W tej oszczędnościowej manii często zapominają o kosztach dodatkowych takich wypraw. Potrafią przejechać samochodem parę czy paręnaście kilometrów, by kupić produkt tańszy o kilka złotych. Tymczasem śmiało można założyć, że każde przejechane autem 10 km w mieście przekłada się na ok. 5 zł kosztów (kilometr kosztuje mniej więcej 50 groszy). Ale to nie wszystkie koszty. Innym – znacznie ważniejszym i bardzo często ignorowanym – jest koszt naszego czasu. Często w ogóle nie bierzemy go pod uwagę, a to właśnie czas jest takim zasobem, który najłatwiej zmarnować i którego nie da się odzyskać. Znajomość kosztu swojego czasu potrafi gruntownie zmienić podejście do oszczędzania. Wprowadzając taki dodatkowy parametr do działań, zaczniesz oszczędzać mądrzej. Częściej będziesz dochodził do wniosku, że dążenie do perfekcji w wyciskaniu ostatnich groszy oszczędności może kosztować więcej, niż wynoszą korzyści z działania w tym kierunku. Dzięki temu nauczysz się trudnej sztuki kompromisu. Przestaniesz traktować cenę danego produktu czy usługi jako jedyne kryterium decyzji zakupowej. W przejściu do takiego trybu

myślenia pomagają pytania: • Czy warto spędzić godzinę, szukając konkretnego produktu w najniższej cenie? • Czy lepiej pojechać do hipermarketu szukać tańszych produktów i promocji, czy może kupić produkty drożej w sklepie internetowym? Korzyści jest znacznie więcej. Świadomość kosztu czasu pomaga być skutecznym i asertywnym. Jeśli jesteś oszczędny, to łatwiej będzie Ci odrzucać wszelkie przeszkadzajki, które zabierają czas, ale nie przekładają się na poprawę stanu portfela. Zaczniesz zadawać sobie pytania: • Czy warto zapłacić komuś za umycie okien? • Czy warto samodzielnie uczyć się na swoich błędach, czy może lepiej zapłacić za wiedzę komuś, kto już pokonał rafy i przeszedł tę drogę? • Czy lepiej umówić się na spotkanie na mieście, czy po prostu odbyć długą rozmowę telefoniczną? Tak to wygląda w teorii. Warto jednak dokładnie policzyć koszt godziny swojego czasu. I od razu ostrzegam: takie obliczenia mogą mieć skutki uboczne. Dowiesz się wtedy, jak wiele pieniędzy Ci ucieka, gdy spędzasz czas bezproduktywnie. Podobnie jak w przypadku spisywania wydatków, świadomość kosztów mijającego czasu może okazać się bolesna. Ale im wcześniej zaczniesz sobie to uświadamiać, tym lepiej.

Jak policzyć prawdziwą wartość czasu? Czas to najważniejszy zasób, jaki posiadasz. Jedyny, który znika bezpowrotnie. Czasu, który przeminął, nie da się odzyskać ani odkupić. Właśnie tym czas różni się od pieniędzy. Pieniądze – w przypadku ich utraty – można ponownie zarobić. Wiedzą o tym biznesmeni, inwestorzy, a nawet osoby, którym udało się wyjść z długów. Stracony kapitał można odzyskać. Czasu – już nie. Gdy sobie to uświadomisz, łatwiej będzie Ci podejmować decyzje finansowe. Skoro czas jest ważniejszy od pieniędzy, powinieneś uwzględniać jego koszt jako kryterium w swoich wyborach. Łatwiej będzie Ci wtedy zdecydować, co warto poświęcić: własny czas czy pieniądze. Podejmując taką decyzję, zdasz sobie sprawę, że pieniądze nie są celem nadrzędnym. Nie są najważniejsze. Są tylko środkiem do osiągania innych celów. Istnieją oczywiście sposoby na policzenie wartości swojego czasu, ale od

razu trzeba powiedzieć, że takie analizy mają zastosowanie tylko w niektórych obszarach życia. Inaczej podchodzimy do wyceny czasu, który sprzedajemy pracodawcom i klientom, a inaczej, gdy poświęcamy go bliskim lub po prostu przepuszczamy między palcami. Nie wszystko da się przeliczyć na pieniądze – chociaż tak naprawdę czas musimy dzielić między wszystkie role, w których funkcjonujemy. W największym stopniu o wartości czasu przekonują się te osoby, które dowiadują się, że np. z powodu choroby ich czas jest ograniczony. Często dopiero wtedy ludzie zauważają, że czas jest bezcenny i trzeba się bardzo postarać, by mądrze go wykorzystać. Z drugiej strony warto być świadomym kosztu swojego czasu – przynajmniej w obszarze zawodowym. Ja dostrzegam, że wartość mojego czasu rośnie, i to nie tylko ze względu na wzrost moich zarobków. Rośnie, ponieważ widzę, że mam wiele do zrobienia, a jednocześnie zdaję sobie sprawę, że na realizację wszystkich swoich zamierzeń potrzebuję dużo czasu, którego… mam coraz mniej. W miarę upływu lat maleje moja zdolność utrzymywania wysokiej produktywności przez większość dnia. Zmniejsza się tak naprawdę liczba skutecznie przepracowanych godzin. To boli, bo w pracy rozliczanej efektami liczy się to, ile naprawdę zrobiłem, nie zaś ile godzin przesiedziałem w miejscu pracy. Muszę więc pracować mądrzej, a nie więcej. Napisałem, że wartość mojego czasu wzrasta bez względu na wysokość moich zarobków. Jednocześnie to właśnie wartość czasu, wynikająca z wysokości zarobków, jest najlepszym miernikiem tego, czy opłaca się przeznaczyć na coś godzinę, dzień lub tydzień. Świadomość takich kosztów pomaga finansowemu ninja podejmować racjonalne decyzje.

Metoda 1: Policz, ile zarabiasz przez godzinę roboczą Koszt czasu można liczyć na różne sposoby. Pierwszy z nich polega na uświadomieniu sobie, ile zarabiasz na rękę w ciągu godziny pracy. Możesz liczyć na bieżąco lub skorzystać z gotowego arkusza dostępnego pod adresem ›› http://fin.ninja/czas ‹‹. Do obliczeń będziesz potrzebować swoich rocznych zarobków. Przemnóż kwotę miesięcznych zarobków netto przez 12. Następnie otrzymaną kwotę podziel przez liczbę godzin roboczych w roku. Etatowcy pracują w Polsce średnio 250 dni w ciągu roku. W liczbie tej nie są uwzględnione urlopy, więc można ją dodatkowo pomniejszyć o 20–26 dni. Osoba, która ma staż pracy dłuższy niż 10 lat, pracuje rocznie ok. 224 dni. Wynik dzielenia da odpowiedź, ile wynosi Twoja dniówka. Teraz wystarczy podzielić tę kwotę przez średnią liczbę godzin spędzanych w pracy.

Standardowo jest to 8 godzin, ale jeśli pracujesz dłużej, to przyjmij w obliczeniach większą liczbę. Wynikiem dzielenia będą średnie zarobki netto na godzinę. KOSZT CZASU PRACY = PENSJA NA RĘKĘ * 12 / 224 DNI / 8 GODZIN Przykładowa kalkulacja: załóżmy, że Agata zarabia 4 tys. zł na rękę i pracuje przez pięć dni w tygodniu po osiem godzin. Jej zarobek na godzinę wynosi: 4000 * 12 / 224 dni / 8 godzin = 26,79 zł. Możesz posługiwać się tą metodą wyliczania wartości swojego czasu, ale musisz mieć świadomość, że jest ona nieco zafałszowana. Pokazuje wartość godziny Twojej pracy, a nie np. czasu spędzanego w domu. W tej metodzie wychodzimy z założenia, że każdą dodatkową godzinę czasu jesteśmy w stanie „sprzedawać” za tyle, ile płaci nam pracodawca. A to zazwyczaj nie jest prawda. Nawet mając pracę dodatkową na boku, będziesz w niej zarabiać inaczej niż na etacie. Znajomość swojej stawki za godzinę pracy to dobry punkt odniesienia do wszelkich innych kalkulacji zarobkowych, np. opłacalności zmiany pracy. Przykładowo: jeśli Agata dzisiaj dojeżdża do pracy 15 minut i zarabia 4 tys. zł netto, a ktoś zaoferowałby jej lepiej płatną pracę na drugim końcu miasta z wynagrodzeniem w wysokości 5 tys. zł netto, to czy by się jej to opłacało, czy nie? Oczywiście odpowiedź zależy od wielu kryteriów, ale czasami warto poddać to chłodnej kalkulacji. Wiele zależy od tego, czy Agata potrafi efektywnie wykorzystać czas spędzany w aucie lub komunikacji miejskiej. Jeśli dojazd do nowej firmy byłby o godzinę dłuższy i dzień w dzień zabierałby jej łącznie dwie godziny więcej, to rozważając zmianę pracy, powinna dodać kolejne dwie godziny do czasu przeznaczonego na pracę, co da łącznie 10 godzin. W takim wypadku, pomimo zarobków o 20% większych, wskaźnik zarobków na godzinę pozostanie na poziomie 26,79 zł. Czyli pomimo zarobków o 1 tys. zł większych efektywny zysk będzie taki sam. A należałoby jeszcze wziąć pod uwagę wzrost kosztów dojazdów – szczególnie w przypadku używania auta. Ale jeśli Agata lubi spędzać czas w aucie lub autobusach, to warto, żeby zdecydowała się na lepiej płatną pracę. Samo jej otrzymanie stanie się dla niej trampoliną do dalszego zwiększania zarobków. Jeśli dodatkowo planuje wziąć kredyt hipoteczny, to osiągnie inny korzystny efekt: wzrośnie jej zdolność kredytowa. Nadmiarowy czas może wykorzystać na słuchanie

podcastów i audiobooków. Zimna kalkulacja nigdy nie jest jedynym kryterium wyboru. Właśnie tak myśli i analizuje swoje życie każdy wprawny finansowy ninja. Nie ogranicza się do spojrzenia na jeden aspekt. Bierze pod uwagę wiele czynników i analizuje wszystkie plusy i minusy. Nawet jeśli kieruje się emocjami bądź intuicją, potrafi również dokonać merytorycznej analizy swoich wyborów i podjąć świadomą decyzję, że działa wbrew argumentom zdroworozsądkowym bądź wyliczeniom.

Metoda 2: Policz wartość każdej godziny w roku Alternatywnym sposobem liczenia kosztu czasu jest podzielenie rocznych dochodów przez liczbę wszystkich godzin w roku. To pozwala wyliczyć prawdziwy, uśredniony koszt godziny i szczegółowo określić koszty czasu przeznaczanego na różne czynności. Tu już nie ma żadnego zafałszowania ani koloryzowania. Tyle po prostu kosztuje nasz czas. Koszt czasu = pensja na rękę * 12 / 8760 godzin Dla przykładowego wynagrodzenia Agaty w wysokości 4 tys. zł netto koszt ten wynosi: 4000 zł * 12 miesięcy / 8760 godzin = 5,48 zł za godzinę w zwykłym roku (365 dni = 8760 godzin) i 5,46 zł za godzinę w roku przestępnym (366 dni = 8784 godziny). Niewiele, prawda? Ale to jest koszt każdej godziny jej życia – także gdy śpi. Skrupulatni matematycy mogliby powiedzieć, że trzeba by jeszcze odjąć koszty stałe itp., itd. A ja wyjaśnię od razu: każda metoda liczenia, która daje nam wyobrażenie, że czas ma konkretną wartość, jest metodą dobrą. Liczby można sobie samemu dopasować. Najważniejsze to znać przybliżoną wartość czasu.

Wysoki koszt codziennych czynności Skoro znasz już koszt godziny, to możesz przejść do najciekawszej części, czyli policzenia, ile kosztuje Cię samodzielne wykonywanie codziennych czynności. W arkuszu pod adresem ›› http://fin.ninja/czas ‹‹ znajdziesz kilka przykładów, które załączam także poniżej. Kalkulacja ta dotyczy przykładu Agaty, zarabiającej 4 tys. zł netto/miesiąc. Najpierw spójrz, ile dziennie kosztuje ją wykonywanie typowych

codziennych czynności w domu. Czynność

Czas trwania dziennie [minuty]

Koszt jednostkowy (Metoda 2)

Utracone zarobki (Metoda 1)

Spisywanie wydatków

10

0,91 zł

3,97 zł

Zmywanie naczyń

30

2,74 zł

11,90 zł

Przygotowywanie obiadu

60

5,48 zł

23,81 zł

Przeglądanie internetu

90

8,22 zł

35,71 zł

Oglądanie telewizji

120

10,96 zł

47,62 zł

W zależności od wybranej metody kwoty są różne. Widać jednak, że gdyby zamiast oglądania telewizji przez dwie godziny Agata poświęciła ten czas na pracę, mogłaby zarobić dodatkowe 48 zł każdego dnia. Te jednostkowe kwoty nie są oszałamiające, ale warto zerknąć na nie w skali roku. Samo niepozorne zmywanie naczyń przez 30 minut dziennie przekłada się na 1 tys. zł kosztów lub 4345 zł dodatkowych zarobków rocznie, gdyby Agata przeznaczyła ten czas na pracę. Jeszcze ciekawsze rezultaty daje spojrzenie na wynik oglądania telewizji przez dwie godziny dziennie. Okazuje się, że w skali roku przekłada się to na 30 dni wyjętych z życia. Wyobraź to sobie: jeden miesiąc w roku spędzasz non stop przed telewizorem! Czynność

Czas trwania dziennie [minuty]

Liczba godzin rocznie

Liczba dni rocznie

Koszt roczny (Metoda 2)

Utracone zarobki (Metoda 1)

Spisywanie wydatków

10

61

3

333 zł

1 448 zł

Zmywanie naczyń 30

183

8

1 000 zł

4 345 zł

Przygotowywanie 60 obiadu

365

15

2 000 zł

8 690 zł

Przeglądanie internetu

90

548

23

3 000 zł

13 036 zł

Oglądanie telewizji

120

730

30

4 000 zł

17 381 zł

Ile to kosztuje? Licząc według ostrożnej, drugiej metody, daje to ekwiwalent miesięcznej pensji Agaty. A ile mogłaby ona zarobić, gdyby poświęciła ten czas na dodatkową pracę? Jak bardzo wzrosłyby możliwości Agaty, gdyby ten czas

przeznaczyła na podnoszenie kwalifikacji – chociażby po to, by móc liczyć na lepiej płatną pracę? A może po prostu warto zainwestować ten czas w rodzinę i przekazywanie swojej wiedzy dzieciom? Doba każdego człowieka ma 24 godziny. Tylko i aż. Każdego dnia masz tyle samo czasu co Bill Gates, Elon Musk, Michael Jordan, Jay Z, Beyonce czy Will Smith. Żadna z tych osób nie odziedziczyła majątku po rodzicach. Do wszystkiego doszli oni ciężką pracą, próbując jak najefektywniej korzystać ze swojego czasu i zarobionych pieniędzy. I tak jak każdy z nas popełniali błędy. Znając wagę i znaczenie czasu, znaleźli sposób na to, jak zarabiać pieniądze, nie zwiększając swojego zaangażowania czasowego. Ich zarobki oderwane są od liczby przepracowanych godzin. Mają prawa autorskie, kontrakty reklamowe, udziały w firmach i ich zyskach, posiłkują się pracą innych osób. Dzięki temu zarabiają bez względu na to, czy będą pracować, czy nie. Czas, którego marnowanie sprawiło Ci przyjemność, nie jest czasem zmarnowanym. Nawet ten spędzony przed TV.

Kiedy można kupić czas? Napisałem, że czasu, który już minął, nie możemy kupić. Jednak jest sposób na to, by kupować czas, którego jeszcze nie zużyliśmy. Ze sposobu tego korzystają każdego dnia przedsiębiorcy. Zamiast wykonywać wszystkie czynności samodzielnie, zatrudniają pracowników do realizacji konkretnych zadań. Nic nie stoi na przeszkodzie, żebyś i Ty tak działał. Wystarczy zacząć traktować swój czas jako zasób mający konkretną i mierzalną cenę. Dotyczy to w takim samym stopniu pracy zawodowej i życia prywatnego. Gdy się tego nauczysz, szybko okaże się, że nawet w przypadku takich prac jak mycie okien być może warto zatrudnić kogoś, kto zajmie się tym lepiej, szybciej i taniej niż Ty. Przykładowo: wynajęcie hydraulika, który naprawi zepsuty kran, może kosztować ok. 100 zł. Mogę potraktować tę kwotę wyłącznie jako koszt. Jako osoba oszczędna nie lubię wydawać pieniędzy wtedy, kiedy wiem, że mogę poradzić sobie sam. Do tego męska ambicja zachęca mnie do „bycia bohaterem w swoim domu”. Z drugiej strony doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że prace hydrauliczne to nie jest moja specjalizacja. Nie mam w tym doświadczenia. Wiem też, że stracę dużo czasu na wyprawę do sklepu, zakup odpowiednich części i złączek,

odszukanie w piwnicy narzędzi oraz wykonanie samej pracy. Koszt części to jedno, ale całość zabierze mi co najmniej 2–3 godziny – włącznie z dojazdami. Jako finansowy ninja, znając koszt godziny swojego czasu, mogę szybko zdecydować, że zapłacenie za usługę tylko 100 zł będzie prawdziwą oszczędnością. Ja w tym czasie skupię się na robieniu tego, co wychodzi mi najlepiej. Zarobię w ten sposób na płacenie za usługi wykonywane dla mnie przez specjalistów w innych dziedzinach. I to jest prawdziwe oszczędzanie. Nie jest sztuką robienie wszystkiego samodzielnie. Nie da się być ekspertem we wszystkim. Wiele zadań można z powodzeniem powierzyć specjalistom bądź po prostu osobom, które wykonają je taniej od nas. I nie mówię tutaj o sporadycznym zapłaceniu wezwanemu hydraulikowi, ale o systematycznym zatrudnianiu kogoś do wykonywania pracy za Ciebie. Musisz nie tylko mieć pieniądze, lecz także umieć policzyć, czy Ci się to opłaca. Jeśli brakuje Ci pieniędzy, to siłą rzeczy będziesz zmuszony poświęcać czas, pracując dla innych, którzy potrafią zarobić na sprzedaży efektów Twojej pracy. Nie ma w tym nic złego, dopóki nie ogarnie Cię poczucie marnowania czasu. Praca dla innych, zwłaszcza wykonywana w młodym wieku, to szansa na szybkie zdobycie doświadczenia i naukę od bardziej doświadczonych. To droga na skróty do zostania specjalistą w konkretnej dziedzinie. Uwzględnianie kosztu czasu pomaga również w zmianie podejścia do swojej pracy – nawet jeśli jesteś pracownikiem etatowym. Szkoła uczy, że dziedzinom, w których idzie nam słabo, powinniśmy poświęcać więcej energii i czasu: zakuwać, przykładać się i dzięki temu osiągać lepsze oceny. W dorosłym życiu takie podejście się nie sprawdza. Jeśli w jakiejś dziedzinie ewidentnie Ci nie idzie, to bez względu na ilość zainwestowanej energii i czasu nie osiągniesz tak dobrych rezultatów jak osoby, które daną dziedzinę lubią i są w niej lepsze. Można się oczywiście uprzeć, ale pojawia się pytanie: czy warto? Warto inwestować czas w to, co przynosi najlepsze rezultaty. Nie trać go na korygowanie swoich błędów. Inwestuj tam, gdzie odnosisz sukcesy. Korzystaj ze swoich naturalnych predyspozycji. Gdy działasz wbrew sobie, nie tylko trudniej Ci o dobre rezultaty, lecz także jest to prosta ścieżka do frustracji. W prawdziwym życiu liczy się skuteczność, a nie to, czy jesteś omnibusem. Kiedy nauczysz się uwzględniać koszty swojego czasu, stopniowo nauczysz się również dobrze go inwestować. Przeznaczenie większości czasu na to, w czym jesteś dobry, może przełożyć się na częstsze sukcesy (bez względu na to, jak je definiujesz). Poczucie satysfakcji, poczucie bycia dobrze wynagradzanym za wysiłki ma pozytywny wpływ na samoocenę i w efekcie powoduje, że jesteś bardziej zadowolonym. O pozytywnym wpływie na finanse

nie wspominając.

Ile tracimy, opóźniając oszczędzanie? Jest jeszcze jeden istotny aspekt wartości upływającego czasu, który ma kolosalne znaczenie dla realizacji wieloletniego planu finansowego. Jak już wiesz, czas jest istotnym parametrem w czerpaniu korzyści z siły procentu składanego. Im dłużej odkładasz decyzję o rozpoczęciu oszczędzania, tym większy błąd popełniasz. Straconego w ten sposób czasu nie zdołasz w żaden sposób odzyskać. Optymalnie jest rozpocząć systematyczne oszczędzanie od razu po zarobieniu pierwszych pieniędzy. Nie muszą to być duże kwoty – na początek wystarczy kilkadziesiąt złotych miesięcznie. Ważne jest przyzwyczajenie się do systematyczności. Po kolejnych 20–40 latach podziękujesz sobie za to, że byłeś tak zapobiegliwy. Czy aby nie przesadzam? Sprawdźmy na przykładach, jak kolosalny wpływ ma upływ czasu na wysokość oszczędności. Załóżmy, że Jurek i Tomek jednorazowo inwestują 10 tys. zł. Stopa zwrotu z ich inwestycji wynosi 4% rocznie, a kapitalizacja odsetek następuje raz do roku. Sprawdzimy, ile pieniędzy będą mieli tuż przed emeryturą, w wieku 65 lat. To, co ich będzie różniło, to moment rozpoczęcia inwestowania. Jurek był przewidujący i zaoszczędził kwotę 10 tys. zł już w wieku 25 lat, więc suma ta pracowała dla niego przez kolejne 40 lat. Finalny rezultat jego inwestycji wyniesie 48 010 zł, z czego 10 tys. zł stanowić będzie wpłacony przez Jurka kapitał, a 38 010 zł – odsetki! Możesz policzyć to samodzielnie, wprowadzając takie parametry do kalkulatora finansowego:

P/YR

N

I/YR

PV

PMT

FV

1

40

4

-10 000

0

?

kapitalizacja odsetek raz do roku

inwestycja trwająca 40 lat

odsetki 4% rocznie

inwestycja 10 000 zł na początku okresu

bez wpłat co miesiąc

wartość inwestycji = 48 010,21 zł

Tomek zreflektował się dopiero w wieku 45 lat. Także odłożył wtedy 10 tys. zł, ale okres oszczędzania będzie o połowę krótszy. W efekcie uzyskane przez

niego zyski inwestycyjne spadną o zdecydowanie więcej niż połowę. Wyniosą tylko 11 911 zł, co w połączeniu z wpłaconym kapitałem da kwotę 21 911 zł.

P/YR

N

I/YR

PV

PMT

FV

1

20

4

-10 000

0

?

kapitalizacja odsetek raz do roku

inwestycja trwająca 20 lat

odsetki 4% rocznie

inwestycja 10 000 zł na początku okresu

bez wpłat co miesiąc

wartość inwestycji = 21 911,23 zł

W efekcie dwukrotne wydłużenie okresu oszczędzania pozwoli Jurkowi zarobić ponad trzy razy więcej odsetek niż Tomkowi (38 tys. zł zamiast 12 tys. zł) – przy takiej samej kwocie oszczędności. Oczywiście, jeśli w wieku 25 lat zdecydowałbyś się zainwestować 10 tys. zł np. we własną edukację, mogłoby to dać dużo lepszą stopę zwrotu niż 4% rocznie. Mógłbyś zwiększyć swoją wartość na rynku pracy i zarobki. Ale to tylko czyste spekulacje.

Inwestycja Tomka i Jurka wraz z odsetkami

Prawdziwy wniosek jest następujący: im wcześniej zaczniesz oszczędzać, tym lepiej. Dopóki tego nie zrobisz – tracisz nie tylko swój czas, lecz także pieniądze. Sprawdźmy jeszcze, czy zasada ta sprawdza się także w przypadku systematycznego oszczędzania małych kwot. Znowu porównamy sytuację dwóch osób: Monika podejmuje wysiłek odkładania 100 zł co miesiąc w wieku 25 lat (z każdej swojej pensji wpłaca 100 zł na konto oszczędnościowe). Przez 40 lat wpłaci 48 tys. zł, a kapitalizowane co miesiąc odsetki, przy oprocentowaniu 4% rocznie, wyniosą aż 70 196 zł. W wieku 65 lat te systematycznie odkładane 100 zł/miesiąc da kwotę 118 196 zł.

P/YR

N

I/YR

PV

PMT

FV

12

480

4

0

-100

?

stopa zwrotu 4% rocznie

brak wpłaty początkowej

inwestycja 100 zł co miesiąc

wartość inwestycji = 118 196,13 zł

kapitalizacja odsetek odkładanie co miesiąc co miesiąc przez 40 lat

Darek, mąż Moniki, widząc efekty jej oszczędzania, postanawia w wieku 45 lat odkładać dwukrotnie wyższą kwotę co miesiąc. Wie, że stracił 20 lat, więc oszczędza 200 zł miesięcznie, licząc, że zgromadzi taki sam kapitał jak Monika w wieku 65 lat. I rzeczywiście, kapitał zebrali dokładnie taki sam – 48 tys. zł, przy czym łączne odsetki uzyskane przez 20 lat oszczędzania Darka wynoszą zaledwie 25 355 zł. Całkowita wartość jego inwestycji to 73 355 zł.

P/YR

N

I/YR

PV

PMT

FV

12

240

4

0

-200

?

stopa zwrotu 4% rocznie

brak wpłaty początkowej

inwestycja 200 zł co miesiąc

wartość inwestycji = 73 3 54,93 zł

kapitalizacja odsetek odkładanie co miesiąc co miesiąc przez 20 lat

Pomimo że obydwoje wpłacili tyle samo pieniędzy na swoje konta oszczędnościowe, Monika wyszła na tym zdecydowanie lepiej. Tak właśnie w długim horyzoncie działa procent składany.

Kapitał wpłacony przez Monikę i Darka

Oszczędności Moniki i Darka wraz z odsetkami

Kiedy jest więc najlepszy moment, aby zacząć oszczędzać i inwestować? Jeśli dotychczas tego nie robiłeś, warto zacząć działać już dzisiaj. W rozdziale o kontrakcie z samym sobą wspominałem, że systematyczne odkładanie 100 zł miesięcznie od 30. roku życia da 100 tys. zł na koncie w wieku 67 lat, przy średniorocznej 4-proc. stopie zwrotu. Możesz to w łatwy sposób zweryfikować, posługując się kalkulatorem finansowym. 37 lat oszczędzania to inaczej 37 * 12 = 444 miesiące.

N

I/YR

PV

PMT

FV

444

4,00

0

-100

?

3 7 lat oszczędzania

stopa zwrotu 4% rocznie

brak wpłaty początkowej

inwestycja 100 zł co miesiąc

wartość inwestycji = 101 464,41 zł

Wynik wynosi dokładnie 101 464,41 zł. Czy nadal wątpisz w to, że warto być

systematycznym i zacząć jak najwcześniej? Jeśli masz 30 lat, to systematyczne oszczędzanie 100 zł co miesiąc (np. z podwyżki) da Ci 100 tys. zł w wieku emerytalnym.

Negocjowanie – umiejętność warta miliony Negocjowanie jest jedną z najpotężniejszych broni w arsenale finansowego ninja. Jednocześnie u nowych adeptów finansowego ninjutsu umiejętność ta wywołuje ciarki na plecach. Niestety negocjowanie ma bardzo złą opinię. Kojarzy się z podstępem i nieuczciwymi taktykami, które mają na celu nakłonienie drugiej osoby do zrobienia czegoś, czego nie chce ona zrobić. W istocie wcale nie o to chodzi w negocjacjach. Przede wszystkim jest to narzędzie do przekonywania innych do naszych racji przy jednoczesnym szukaniu wspólnego obszaru porozumienia, przy dążeniu do tego, by obie strony były zadowolone z wypracowanego rozwiązania. Nie zawsze się to udaje, ale zawsze warto próbować. Tylko ta jedna umiejętność może pomóc Ci zarobić lub zaoszczędzić tysiące, dziesiątki lub setki tysięcy złotych na przestrzeni najbliższych lat. Niestety nie da się zostać skutecznym negocjatorem w kilka dni. Potrzeba do tego praktyki. Być może sobie tego nie uświadamiasz, ale już teraz negocjujesz codziennie. Negocjujesz z sobą samym, np. zakup konkretnego produktu, z najbliższymi – np. zakres obowiązków domowych, a także ze współpracownikami. Negocjowanie to tak naprawdę sztuka komunikacji i kompromisu z jednoczesnym rozwiązywaniem problemów. Niestety w szkole nikt tego nie uczy i wiele osób ma błędne przekonania na temat negocjacji. Przykładowo: wydaje nam się, że cena danego produktu lub usługi jest stała. W większości przypadków to nie jest prawda. Rzadko jednak decydujemy się to sprawdzić i dlatego przepłacamy. Czy zastanawiałeś się kiedyś, dlaczego od czasu do czasu ten sam produkt można kupić taniej? Dlaczego w przecenie posezonowej dostępny jest za ¾ lub połowę dotychczasowej ceny? Czy nagle jego cena magicznie się obniżyła? Cena zawsze jest pochodną tego, ile klienci są gotowi zapłacić za dany produkt. Upominając się o niższą cenę, dajesz do zrozumienia, że dla Ciebie nie jest on tyle wart lub po prostu nie możesz zapłacić tyle, ile chce sprzedawca. Kolejne błędne przekonanie: wydaje nam się, że negocjować warto tylko

w przypadku dużych zakupów, np. samochodu lub mieszkania. To prawda, że wtedy negocjacje pozwolą nam zyskać najwięcej. Warto jednak nauczyć się wcześniej dyskutować o cenie i innych parametrach transakcji przy okazji mniejszych zakupów. Po pierwsze – tak jest łatwiej, bo mniejsza jest presja. Po drugie – zdobywasz doświadczenie, które będzie procentować przy każdych kolejnych negocjacjach (czego Jaś się nie nauczy, tego Jan nie będzie umiał). Po trzecie – obniżając koszty ponoszone cyklicznie, zyskujesz wielokrotnie. Szczególnie duże znaczenie ma to przy regularnych opłatach za takie usługi jak abonament za internet, TV kablową lub usługi bankowe. Każda złotówka urwana z opłaty to 12 zł rocznie. Każdy wynegocjowany bezpłatny miesiąc usługi to kilkadziesiąt złotych oszczędności. Czasami 10-minutowy telefon pozwala zaoszczędzić kilkaset złotych. I ostatnie przekonanie, z którym warto się zmierzyć: wydaje się nam, że nie mamy prawa negocjować. Czasami wstydzimy się negocjować, bo uważamy, że jest to poniżej naszej godności, pokazuje, że jesteśmy biedni. To także błędne przekonanie. Najbogatsi ludzie na świecie także negocjują i wcale się tego nie wstydzą. Mamy prawo negocjować zawsze i wszędzie. Oczywiście nie za każdym razem osiągniemy pożądany rezultat. Ale pomyśl: co może się stać, jeśli ktoś powie „nie”? Zapłacisz standardową cenę, czyli tyle, ile i tak byś zapłacił. A zapewniam, że wielu sprzedawców gotowych jest sprzedać Ci coś taniej, bylebyś tylko dokonał transakcji u nich, a nie u konkurencji. Wiedzą, że udzielając rabatu, zaskarbią sobie Twoją sympatię. Ale nie dostaniesz rabatu, jeśli o niego nie poprosisz. Zanim rozpoczniesz negocjacje, warto się do nich dobrze przygotować: zrobić odpowiedni wywiad, zweryfikować, w jakich cenach ten sam produkt dostępny jest gdzie indziej lub dla innych klientów, zostawić sobie pewien bufor czasowy na to, by móc przeprowadzić negocjacje w swoim tempie. Jeśli trzeba – to nawet je przerwać i powrócić do nich po jakimś czasie. Oczywiście nie zawsze jest to możliwe, więc tym bardziej musisz być przygotowany. Istotną rolę w procesie negocjacji odgrywają emocje – Twoje i osoby, z którą rozmawiasz. Czasami są one nieuniknione. Przykładowo: jeśli dyskutujesz o cenie mieszkania, które bardzo Ci się podoba, i jesteś gotowy je kupić, to trudno zachować rozsądek, kamienną twarz i stalowe nerwy. W takim przypadku trzeba być lepiej przygotowanym merytorycznie. Najlepiej, gdy uczysz się negocjowania w sytuacji, w której nie jesteś emocjonalnie związany z przedmiotem negocjacji. Wtedy możesz ryzykować, np. dopuścić możliwość, że na dany produkt lub usługę zdecydujesz się tylko pod warunkiem, że cena osiągnie satysfakcjonujący Cię poziom. Chociaż wcale nie musi chodzić o cenę.

Negocjować można absolutnie wszystko. Nawet jeśli uzyskanie rabatu cenowego jest nierealne, możesz próbować uzyskać więcej w tej samej cenie. Warto zadawać osobom, z którymi rozmawiasz, otwarte pytania, np.: „Co jeszcze może pani dla mnie zrobić?”. Choćbyś usłyszał odpowiedź: „Już nic więcej nie mogę zrobić”, zapytaj: „A czy jest ktoś, kto może? Od kogo to zależy?”. Nie bój się iść o krok dalej, rozmawiać z przełożonymi i walczyć o więcej. Rezultaty mogą Cię zaskoczyć. Kolosalne znaczenie dla efektów negocjacji ma umiejętność prawidłowego komunikowania się. Często nawet przy zbieżnych interesach rozmówcy nie potrafią się dogadać, np. przez zbytnie nastawienie na mówienie, a nie słuchanie. Tymczasem właściwe rozpoznanie celów i motywacji drugiej strony jest kluczem do udanych negocjacji. Udanych, czyli takich, które kończą się rozwiązaniem satysfakcjonującym dla obu stron. Prawidłowa komunikacja jest ważna na wielu poziomach. Oprócz poznania drugiej strony ma ona także kolosalne znaczenie przy doborze argumentów. Przykładowo: dużo łatwiej kogoś przekonać do swojego stanowiska, jeśli posłużysz się zrozumiałymi dla niego danymi, a najlepiej takimi, które on sam mógłby zastosować, gdyby siedział po drugiej stronie stołu. Pamiętaj, że emocje podczas negocjacji towarzyszą też drugiej osobie. Czasami, pomimo uzgodnienia satysfakcjonującej ceny, do transakcji nie dochodzi właśnie z powodów emocjonalnych. Jesteśmy ludźmi. Sposób, w jaki się zachowujemy w trakcie rozmów, może spowodować, że negocjacje zakończą się fiaskiem. Chociaż teoretycznie osiągniesz swój cel, to coś w środku może Ci mówić: „Nie chcę mieć z nim/nią nic wspólnego”. Warto o tym pamiętać, zwłaszcza gdy przyjdzie Ci do głowy nadużywać jakichś technik negocjacyjnych. Nawet jeśli potraktujesz negocjacje jak zabawę, szybko przekonasz się, jak bardzo wzrośnie Twoja pewność siebie, gdy uda Ci się wynegocjować dodatkowe opakowanie keczupu w McDonald’s za darmo albo bezpłatne powiększenie kawy w kawiarni. Pamiętasz chyba z pierwszego rozdziału, że drobne wygrane stają się trampoliną do osiągania kolejnych, większych celów. Ta reguła doskonale sprawdza się także przy rozwijaniu umiejętności negocjowania. Możesz zacząć od negocjacji swoich kosztów stałych: 1.

Zadzwoń do banku i porozmawiaj o zniesieniu opłat za prowadzenie rachunku, korzystanie z karty debetowej lub karty kredytowej. Jeśli masz zadłużenie na karcie kredytowej – negocjuj stawkę oprocentowania. „Czasy są ciężkie, jestem waszym lojalnym klientem, ale źle się czuję, ponosząc niepotrzebne koszty. Co możecie dla mnie zrobić? Co w tej sytuacji możecie

mi zaproponować?”. Zadzwoń do spółdzielni mieszkaniowej i porozmawiaj o obniżce czynszu. Brzmi absurdalnie? Zapewne w czynszu płacisz zaliczki na poczet zużycia mediów: ciepłej i zimnej wody oraz ogrzewania. Możesz uzgodnić ich obniżenie i po prostu dopłacać po roku – wtedy gdy media zostaną już rozliczone. Do tego czasu niewpłacone do spółdzielni pieniądze mogą procentować na Twoim koncie oszczędnościowym.

2.

3. W analogiczny sposób można obniżyć wysokość bieżących rachunków

za prąd. Zakłady energetyczne zazwyczaj przesyłają prognozę zużycia prądu, np. na pół roku do przodu. Wystarczy złożyć w punkcie obsługi klienta wniosek o zmniejszenie tej prognozy, aby faktury zaliczkowe były nawet o połowę niższe. Porozmawiaj z dostawcą kablówki i internetu. Tu będzie gorzej, bo zapewne wiąże Cię umowa terminowa. Zrób dobre rozeznanie, ile oczekują za swoje usługi konkurencyjni dostawcy dostępni w Twoim budynku. Zadzwoń z konkretami i domagaj się niższej ceny. Jeśli kończy Ci się okres umowny, nie bój się złożyć wypowiedzenia umowy. W okresie wypowiedzenia zadzwoni do Ciebie pracownik departamentu utrzymania klienta i zaproponuje atrakcyjne warunki przedłużenia umowy. Nie bój się negocjować. To dobry moment na wywalczenie podwyższenia parametrów usługi: szybszego transferu, większej liczby kanałów, dodatkowego miesiąca lub trzech za darmo przy zobowiązaniu do płacenia za usługę przez kolejne dwa lata. I nie zapomnij na koniec zapytać: „Co jeszcze możecie mi zaproponować?”.

4.

Finansowy ninja doskonali umiejętność otrzymywania jak najwięcej przy jak najniższym koszcie. Wie jednak, że większość bitew rozegra w swojej głowie. Najpierw musi nauczyć się skutecznie negocjować z sobą samym, aby móc przekonywać innych do swoich racji. Tak jak przy zdobywaniu każdej innej umiejętności, także w tym przypadku trening czyni mistrza.

Inflacja i jej wpływ na wartość pieniądza Inflacja nie jest narzędziem finansowego ninja. Nie masz na nią wpływu. Ma ona jednak kolosalne znaczenie dla realnej wartości Twoich pieniędzy, dlatego trzeba uwzględniać ją w większości swoich długoterminowych kalkulacji –

zarówno tych dotyczących efektywności oszczędzania, jak i związanych z pożyczaniem pieniędzy, np. w formie kredytu hipotecznego. Warto już na wstępie zaznaczyć, że obecna potoczna definicja inflacji ma niewiele wspólnego z pojęciem stosowanym jeszcze w latach 70. ubiegłego wieku. Wtedy inflacja oznaczała ‘wzrost ilości pieniądza w obiegu, połączony ze znaczną i nagłą utratą wartości objawiającą się poprzez wzrost cen’. W latach późniejszych mierzono sam wzrost cen i stopniowo wyłączano z tzw. koszyka inflacyjnego kolejne grupy towarów i produktów. Dzisiaj przez inflację rozumie się wzrost cen towarów i usług, a dokładniej wskaźnik cen towarów i usług konsumpcyjnych (CPI). Wylicza go Główny Urząd Statystyczny (GUS). Co roku zmienia się skład koszyka inflacyjnego, na podstawie którego wyliczany jest wzrost cen. Warto do tego koszyka zajrzeć – znajdziesz go na sąsiedniej stronie. Jak w ten sposób wyliczona inflacja ma się do Twojego portfela, jeśli nie pijesz alkoholu i nie palisz papierosów? Z założenia nie będzie reprezentatywna dla Twojego koszyka zakupowego. Warto zdawać sobie z tego sprawę. Ceny rosną i spadają. Rosnąć i spadać będą także Twoje wydatki – zazwyczaj kompletnie w oderwaniu od tego, ile wynosi oficjalny współczynnik inflacji. Zastanówmy się jednak, kiedy inflacja (bądź deflacja) będzie miała istotny wpływ na Twój portfel. Idealnym stanem dla nas jako konsumentów byłaby rzeczywistość w pełni przewidywalna: wartość pieniądza nie zmienia się w czasie, ceny produktów i usług pozostają stabilne, do tego nasze oszczędności pieniężne także są w miarę bezpieczne – a przede wszystkim nie tracą na wartości. Taki stan niestety nie istnieje. W świecie globalnych finansów ścierają się różne interesy: • Świat finansów jest w dużej mierze napędzany poprzez generowanie długu. • Państwom, które się zadłużają, zależy na tym, by przede wszystkim jak najmniej płacić za obsługę swoich długów, a więc chcą doprowadzać do tego, aby pieniądz stopniowo się osłabiał. Z drugiej strony chcą uzyskiwać jak największe wpływy podatkowe. • Nam jako konsumentom zależy na tym, aby ceny usług spadały. • Przedsiębiorcom zależy na tym, żebyśmy generowali dla nich jak największe zyski.

Zmiany struktury koszyka inflacyjnego W tabeli przedstawiono procentowy udział poszczególnych kategorii kosztów w koszyku inflacyjnym. Rok

2012

2013

2014

2015

2016

Żywność i napoje bezalkoholowe

24,20 24,33 24,64 24,36 24,04

Napoje alkoholowe i wyroby tytoniowe

6,12

6,32

6,56

6,53

6,56

Odzież i obuwie

4,90

4,79

5,02

5,35

5,47

Użytkowanie mieszkania i nośniki energii

21,27

20,84 21,70

21,06

21,04

Wyposażenie mieszkania i prowadzenie gospodarstwa domowego

4,64

4,62

4,59

4,85

4,99

Zdrowie

5,01

5,03

5,22

5,20

5,45

Transport

9,09

9,42

9,24

9,02

8,72

Łączność

4,34

4,11

5,41

5,28

5,27

Rekreacja i kultura

7,79

7,89

6,36

6,42

6,63

Edukacja

1,15

1,17

1,17

1,04

1,01

Restauracje i hotele

6,42

6,36

4,56

5,24

5,04

Inne towary i usługi

5,07

5,12

5,53

5,65

5,78

Abstrahując od dyskusji, czy inflacja lub deflacja to coś dobrego, czy może złego (i dla kogo), faktem jest, że celem inflacyjnym Narodowego Banku Polskiego (NBP) jest inflacja roczna na poziomie 2,5%. Bank centralny ma w ręku instrumenty, dzięki którym może próbować stymulować wzrost i spadek inflacji. Najważniejszym z nich jest ustalanie przez Radę Polityki Pieniężnej (RPP) wysokości stóp procentowych, wykorzystywanych przez banki jako punkt odniesienia do obliczania wysokości oprocentowania kredytów oraz depozytów bankowych. Te zmiany w bardzo konkretny sposób przekładają się już na nasze portfele – a w szczególności na wysokość rat kredytów oraz zyski, jakie będą generować lokaty bankowe i konta oszczędnościowe (odpowiednie symulacje przeprowadzimy w rozdziale szóstym, przy okazji omawiania kosztów kredytów hipotecznych). Inflacji absolutnie nie można ignorować. Nawet pełzająca inflacja, czyli nieprzekraczająca kilku procent rocznie, przekłada się na gigantyczny spadek siły nabywczej pieniędzy w dłuższym okresie. Załóżmy, że średnioroczna inflacja w okresie kolejnych 30 lat wyniesie 2,5% rocznie, czyli tyle, ile chce NBP. Ile trzeba będzie zapłacić wtedy za rower, który dzisiaj kosztuje 1 tys. zł?

P/YR

N

I/YR

PV

FV

1

30

2,5

-1000

?

inflacja indeksowana raz do roku

3 0 lat

stopa inflacji 2,5% rocznie

dzisiejsza cena roweru

cena roweru za 3 0 lat= 2097,57 zł

Koszt roweru wynosić będzie 2098 zł, czyli ponad dwa razy więcej niż dzisiaj. Inflacja w Polsce (CPI)

A co jeśli inflacja byłaby wyższa? W Polsce zdarzały się już okresy, gdy roczna inflacja zbliżała się do 600%. Czy potrafisz sobie wyobrazić sytuację, w której cena bochenka chleba wzrasta w ciągu roku z 2,5 zł do 17 zł? Albo gdy Twoje 10 tys. zł odłożone na lokacie bankowej po roku warte jest mniej niż 1500 zł? Wcześniej mogłeś za nie kupić 10 rowerów, a po roku nie wystarczy Ci nawet na dwa.

Historia inflacji (CPI) w Polsce Rok

Inflacja Rok

Inflacja Rok

Inflacja

Rok

Inflacja

1950 7,5%

1968 1,6%

1986

17,7%

2004 3,5%

1951

1969 1,4%

1987

25,2%

2005 2,1%

1952 14,4%

1970 1,1%

1988

60,2%

2006 1,0%

1953 41,9%

1971

-0,1%

1989

251,1%

2007

1954 -6,3%

1972

0,0%

1990

585,8% 2008 4,2%

1955 -2,4%

1973

2,8%

1991

70,3%

2009 3,5%

1956 -1,0%

1974

7,1%

1992

43,0%

2010

2,6%

1957

5,4%

1975

3,0%

1993

35,3%

2011

4,3%

1958 2,7%

1976

4,4%

1994

32,2%

2012

3,7%

1959 1,1%

1977

4,9%

1995

27,8%

2013

0,9%

1960 1,8%

1978

8,1%

1996

19,9%

2014

0,0%

1961

1979

7,0%

1997

14,9%

2015

-0,9%

1962 2,5%

1980 9,4%

1998

11,8%

2016

1963 0,8%

1981

1999

7,3%

2017

1964 1,2%

1982 100,8%

2000 10,1%

2018

1965 0,9%

1983 22,1%

2001

2019

1966 1,2%

1984 15,0%

2002 1,9%

2020

1967

1985 15,1%

2003 0,8%

2021

9,6%

0,7%

1,5%

21,2%

5,5%

2,5%

W teorii wygranymi w przypadku wystąpienia inflacji są dłużnicy. Skoro spada wartość pieniądza, to 100 tys. zł, które pożyczyli kilka lat temu od banku, będzie w przyszłości warte mniej niż wtedy, gdy je pożyczali. A jeśli występuje inflacja, to prawdopodobnie wzrosną także wynagrodzenia, więc w efekcie spłata raty kredytu nie powinna być tak dużym obciążeniem. W teorii opłacałoby się zatem zawsze zaciągać kredyt hipoteczny, po to żeby kupić mieszkanie taniej – zanim ceny na rynku nieruchomości wzrosną. W praktyce jednak zostało tu przyjętych wiele założeń, z których część jest błędna: • Gdy szaleje inflacja, w górę idą stopy procentowe. W Polsce nie ma w istocie kredytów hipotecznych ze stałym oprocentowaniem. Wzrost stóp procentowych przekłada się na wzrost kosztów spłaty kredytu. Wysokość kapitału do spłaty się nie zmieni, ale wzrosną odsetki, więc kredytobiorcy będą płacić wyższe raty.

• Zakładanie, że wynagrodzenie wzrośnie wraz z inflacją, jest bardzo optymistyczne. Nawet jeśli pracodawca zdecyduje się je waloryzować, może to nastąpić dużo później niż wzrost kwoty płaconych rat kredytów. • Ceny na rynku nieruchomości wcale nie muszą rosnąć. Mogą również spadać – zwłaszcza wtedy, gdy w wyniku inflacji i wzrostu oprocentowania kredytów zmniejszy się dostęp do pieniądza i część właścicieli mieszkań nieradzących sobie z obsługą wyższych rat zdecyduje się sprzedać nieruchomość. Czy można zabezpieczyć się przed skutkami inflacji? W podstawowym zakresie warto dbać o to, aby Twoje oszczędności zarabiały więcej, niż wynosi inflacja. To dlatego we wszystkich kalkulacjach w dalszej części książki odwołuję się do „zarobków powyżej inflacji”. Jeśli Twoja lokata na 10 tys. zł dawałaby rocznie 3% brutto, a inflacja wynosiłaby 2,5% rocznie, to w praktyce pieniądze tam ulokowane traciłyby na wartości. Po odliczeniu podatku Belki zarobiłbyś na lokacie 2,43%, a więc zyski w całości zjadłaby inflacja. Kwotowo miałbyś więcej pieniędzy, niż włożyłeś na lokatę – 10 243 zł zamiast 10 tys. zł, ale za 10 243 zł mógłbyś kupić wówczas mniej niż za 10 tys. zł rok wcześniej. To dlatego inflację nazywa się ukrytym podatkiem. Przez jej działanie spada siła nabywcza zaoszczędzonych pieniędzy. Inaczej jest, gdy mamy do czynienia ze spadkiem cen rok do roku – czyli zjawiskiem deflacji. Nagradza ona osoby posiadające oszczędności. Pod górkę mają z kolei dłużnicy, bo muszą oddać pieniądze, które są więcej warte niż w momencie ich pożyczania. Z tego powodu rządzący państwami nie lubią deflacji. Twierdzą wręcz, że jest ona zła, szkodzi gospodarce i prowadzi do recesji. Bardzo ostrożnie podchodzę do tego typu radykalnych stwierdzeń. Zdecydowanie korzystniejsza jest dla mnie lekka deflacja niż lekka lub szalejąca inflacja. Historia pokazuje, że nawet w warunkach deflacji przemysł może się rozwijać. Jednak w deflacji także może czaić się zagrożenie dla oszczędności. Banki centralne próbują zachęcać nas do wydawania odłożonych pieniędzy poprzez systematyczne obniżanie stóp procentowych. Skoro bowiem nasze pieniądze w bankach nie zarabiają, to po co miałyby tam leżeć? Doszło do tego, że w niektórych krajach stopy procentowe są ujemne (Japonia, Szwecja, Szwajcaria, Dania) i trzymanie pieniędzy w banku wiąże się z koniecznością poniesienia kosztów! To tak, jakbyś wkładał pieniądze do sejfu, a jednocześnie był zmuszony do płacenia za jego wynajem. Ujemne stopy procentowe wywracają ideę oszczędzania do góry nogami.

W 2016 r. w Polsce mamy już drugi rok z rzędu do czynienia z deflacją, ale stopy procentowe są dodatnie. Oznacza to, że praktycznie na każdej lokacie bankowej zarabiasz. Oczywiście o ile wierzysz, że podawany oficjalnie wskaźnik inflacji (lub deflacji) odzwierciedla realną sytuację. Ja mam co do tego pewne wątpliwości.

Uważaj na inflację stylu życia! Dużo groźniejsza od oficjalnego wskaźnika wzrostu cen jest tzw. inflacja stylu życia (ang. lifestyle inflation), czyli zwiększanie własnych wydatków w miarę tego, jak wzrastają nasze zarobki. Czy to nie dziwne, że w okresie studiów potrafimy utrzymać się, i to spędzając czas rozrywkowo, nawet za kilkaset złotych miesięcznie, a 10 lat później ledwo wiążemy koniec z końcem, mimo że zarabiamy kilka tysięcy? Czy to nie dziwne, że czasami osoby zarabiające 10 tys. zł miesięcznie z zaskakującym przekonaniem mówią, że nie mają z czego oszczędzać? Proces inflacji stylu życia zaczyna się zazwyczaj wtedy, gdy zaczynamy zarabiać pierwsze pieniądze. Skoro je mamy, to znaczy, że stać nas na życie na nieco wyższym poziomie niż dotychczas. Tłumaczymy sobie, że należy się nam. Tyle lat „dziadowaliśmy”, to w końcu możemy sobie pozwolić na nieco większy rozmach. Przestajemy zwracać uwagę na jednostkowe ceny. Przecież nie musimy biedować. Wynajmowanie mieszkania na spółkę ze znajomymi także przestaje być dopuszczalną opcją. Wynajęcie większego podoba się nam, dopóki nie przyjdzie nam do głowy, że lepiej byłoby płacić bankowi ratę kredytu za własny kąt (co wcale nie musi być prawdą). Wraz ze wzrostem wynagrodzenia rosną koszty życia. Kupujemy przedmioty i wydajemy pieniądze, bo wydaje nam się, że to jest właściwe lub uczyni nas szczęśliwszymi. Inflacja stylu życia powoduje, że po latach mamy trochę majątku, ale nadal brakuje nam oszczędności i inwestycji, które pozwoliłyby nam ogłosić niezależność finansową. Już wiesz, że w utrzymaniu dyscypliny finansowej pomaga korzystanie z planu finansowego, np. w postaci systematycznie prowadzonego budżetu miesięcznego, oraz wdrożenie nowych nawyków. Podejmując zobowiązanie systematycznego oszczędzania połowy każdej podwyżki, możesz jednocześnie odkładać pieniądze na przyszłość i zwiększać koszty swojego życia. Wiesz już także, że oficjalny wskaźnik inflacji ma niewiele wspólnego z Twoją osobistą inflacją stylu życia. Jeśli prowadzisz regularnie rejestr wydatków, możesz samodzielnie policzyć, jak zmieniają się nakłady

w poszczególnych kategoriach kosztów rok do roku. Taka refleksja potrafi działać bardzo trzeźwiąco. Spójrz na historię rocznych wydatków mojej rodziny na jedzenie w ciągu ostatnich 16 lat. Roczne wydatki na jedzenie

Wydatki rosną. Można by sądzić, że podstawową przyczyną jest wzrost inflacji, ale to nieprawda. Po prostu jemy inaczej i do wyżywienia mamy więcej osób. W roku 2000 byliśmy trzyosobową rodziną, a od 2003 r. budżet ten służy czterem osobom. Inflacja naszego stylu życia nie ma nic wspólnego z inflacją publikowaną przez GUS. Inflacja stylu życia

Finansowy ninja zwraca uwagę na wskaźniki makroekonomiczne, ale jednocześnie wie, że to jego styl życia ma największy wpływ na to, ile pieniędzy będzie zostawało w jego portfelu. Bez względu na to, czy wokół szaleje inflacja czy deflacja.

ROZDZIAŁ 3 – podsumowanie: 1.

Naucz się obsługi kalkulatora finansowego. Pomoże Ci on wykonywać podstawowe obliczenia i skróci czas podejmowania kluczowych decyzji finansowych.

2. Policz swoją aktualną wartość netto. Będzie to dobry punkt odniesienia,

aby za rok sprawdzić, czy rzeczywiście idziesz w dobrą stronę.

Opracuj i prowadź budżet domowy. Jeśli nie chcesz tego robić, to przynajmniej realizuj cele budżetowania, przelewając odpowiednie kwoty co miesiąc na konta oszczędnościowe. Nie przejmuj się pierwszymi niepowodzeniami. Budżet rzadko kiedy stuprocentowo odpowiada rzeczywistości.

3.

4. Oszacuj

docelową wielkość poduszki finansowej. Nic tak nie zwiększy Twojego poczucia bezpieczeństwa finansowego jak oszczędności pozwalające przeżyć co najmniej pół roku bez zarobków.

5. Negocjuj – wszędzie, gdzie możesz! Zacznij od obniżenia kosztów stałych

ponoszonych co miesiąc. Obniż koszty opłat na rzecz banków. Nie bój się także podejmować negocjacji tam, gdzie uzyskanie pomyślnego rezultatu wydaje Ci się niemożliwe. Ewentualny sukces doda Ci skrzydeł.

6. Minimalizuj inflację stylu życia. Nie traktuj oszczędzania jak wyrzeczenia.

Odłożone pieniądze kupują Ci coś innego: wcześniejszą niezależność finansową. Znasz już wszystkie narzędzia, które potrzebne są Ci do naprawy swoich finansów. Ucz się z nich korzystać. Pamiętaj, że trening czyni mistrza, ale nie od razu. Daj sobie czas na naukę i bądź dla siebie wyrozumiały. Tu nie chodzi o szybki efekt, lecz o systematyczną poprawę Twojej sytuacji finansowej – z miesiąca na miesiąc.

Materiały dodatkowe do książki ›› http://fin.ninja/bonus ‹‹ Aktualny ranking kont bankowych ›› http://fin.ninja/konta ‹‹ Aktualny ranking najlepszych lokat bankowych ›› http://fin.ninja/lokaty ‹‹ 1 Dave Ramsey to uznany amerykański ekspert od walki z długami. Autor wielu książek, m.in. bestsellera The Total Money Makeover: A Proven Plan for Financial Fitness.

ROZDZIAŁ 4

Finansowy rozkład jazdy

Przysłowie mówi, że każda podróż rozpoczyna się od pierwszego kroku. Zanim jednak w tę podróż wyruszysz, warto wiedzieć, dokąd i po co zmierzasz. Masz już swoje cele, wiesz, dlaczego warto wytrwać w postanowieniach i jak wykształcić w sobie pożądane nawyki. Skompletowałeś oręż, który pomoże Ci w walce. Pora przejść do stworzenia długofalowego planu finansowego wraz z konkretnymi działaniami – w zależności od Twojej aktualnej sytuacji i stopnia zaawansowania Twojej ewolucji finansowej. Teraz policzymy, ile pieniędzy będzie Ci potrzebne w momencie przejścia na emeryturę, tak abyś był w stanie spokojnie przeżyć jesień swojego życia (a może i późną młodość). Znajomość tej kwoty oraz skali wymaganych comiesięcznych oszczędności będzie jak Twój finansowy kompas. Konkret, do którego warto zmierzać. Omówimy także podstawowe etapy ewolucji finansowej. Zastanowimy się, gdzie aktualnie jesteś oraz jakie rozwiązania z obszaru finansów osobistych są odpowiednie w bieżącej sytuacji. Co innego powinna robić osoba, która próbuje wydostać się z długów, a na czym innym skupiać się będzie ninja mający dużą poduszkę finansową. Takie planowanie ma jeden nadrzędny cel: zachęcenie Cię do myślenia strategicznego w perspektywie długofalowej, a jednocześnie – do przekładania długoterminowych celów na konkretne działania na co dzień. Dzięki takiemu podejściu raz wytyczony kurs pomoże nawigować w dobrą stronę przez

angażującą codzienność. Nawet jeśli zboczysz z kursu, nadal będziesz wiedział, dokąd zmierzasz. Koncentracja na długoterminowym celu jest podstawowym wyróżnikiem działania finansowego ninja.

Część 1. Droga do niezależności finansowej Pora przejść do układania planu finansowego. Zanim to jednak nastąpi, musisz sobie uświadomić, co jest Twoim celem. Większości ludzi wydaje się, że ich celem jest bycie bogatym, a bogactwo mierzą ilością posiadanych pieniędzy. Niestety są w błędzie. Osiągnięcie dużej wartości netto jest tylko symptomem tego, o co naprawdę chodzi w całym tym procesie. Najważniejszym celem finansowego ninja jest pełna wolność finansowa. Wolność od długów, od zobowiązań finansowych w stosunku do innych ludzi, od szefów, którzy mówią, co mamy robić. Możliwość podejmowania racjonalnych decyzji bez presji finansowej. Codzienność bez zmartwień związanych z brakiem pieniędzy i poczucie bezpieczeństwa, którego nie da się kupić. Pieniądze są ważnym elementem, ale nie są celem samym w sobie. W życiu istnieje wiele rzeczy, które liczą się bardziej niż pieniądze i są lepszą miarą „bogatego życia”: kochająca rodzina, zdrowie, przyjaciele, poczucie dobrze spędzanego czasu, pewność siebie, szacunek do siebie, obszerna wiedza i doświadczenie życiowe, szeroko rozumiane szczęście, dobra ręka do interesów oraz dobra reputacja. Żadnej z tych rzeczy nie kupimy za pieniądze. Ci, którym wydaje się to możliwe i którzy zmierzają po trupach do celu, są zazwyczaj ludźmi nieszczęśliwymi. Niektórzy z nich po latach wspinania się po drabinie sukcesu zdają sobie sprawę, że przystawili ją do złej ściany. Zatracili się w rozwoju kariery zawodowej do tego stopnia, że z ich pola widzenia zniknął cel, dla którego to robią. A gdy już to zrozumieją, to żal im zaprzepaścić kilka lub kilkanaście lat dotychczasowego życia. Sztuka polega na tym, by budować swój dobrobyt na wielu frontach jednocześnie. Stopniowo zbierać kapitał i gromadzić majątek, zabiegając przy tym o dobre relacje z ludźmi, stając się lepszym człowiekiem oraz dbając o zdrowie fizyczne i psychiczne. Trudniej Ci będzie osiągnąć sukces finansowy, jeśli masz deficyty w innych obszarach życia. Wygrana smakuje dużo lepiej, jeśli możesz ją świętować z bliskimi.

Niezależność finansowa przed emeryturą Mówiąc inaczej, w życiu finansowego ninja chodzi o zgromadzenie takiej ilości pieniędzy, aby osiągnąć niezależność finansową. Jest to idealny stan finansowy, w którym Twoje inwestycje i zaoszczędzone pieniądze pracują w taki sposób, że odsetki i pozostałe zyski kapitałowe finansują na bieżąco wszystkie ponoszone przez Ciebie koszty. Osiągasz w ten sposób tzw. dochód pasywny, czyli – według książkowej definicji – zarabiasz pieniądze, samemu nie wykonując pracy. Koncepcja osiągania dochodu pasywnego jest mocno przereklamowana. Wielu jej propagatorów podkreśla, że to dochód osiągany bez żadnego wysiłku. Niestety rzadko tak bywa. Najbliższa prawdy jest taka definicja dochodu pasywnego, zgodnie z którą pracę wykonujemy raz, ale wynagrodzenie za nią otrzymujemy nie jednorazowo, lecz w sposób ciągły – przez dłuższy okres. Konkretne przykłady, jak to zrobić, znajdziesz w rozdziale o zarabianiu. Wracając do niezależności finansowej: wiesz już, że jest to stan, w którym wydatki są mniejsze niż przychody generowane bez Twojej pracy. Kluczowe pytanie brzmi: jak policzyć, ile pieniędzy potrzebujesz, aby móc przejść na upragnioną emeryturę? Optymalnie by było osiągnąć ten stan jak najwcześniej. Dla jasności: pisząc „emerytura”, nie mam na myśli leżenia do góry brzuchem i nicnierobienia. Według mojej definicji jest to moment, w którym możesz podjąć decyzję, że przestajesz pracować zarobkowo. Oczywiście możesz nadal pracować – ale nie musisz. Masz wolny wybór. Moim marzeniem z młodzieńczych lat była emerytura w wieku 40 lat. Niestety niewiele uczyniłem, by zamienić je w konkretny cel i ułożyć plan działania. Marzenia rzadko kiedy same się spełniają. Dlaczego mi się nie udało? Kierowałem się błędnymi założeniami co do własnych umiejętności gromadzenia kapitału. Owszem, udało się nam z Żoną zgromadzić pewien majątek, ale daleko mu do kwoty wystarczającej na finansowanie życia z odsetek. Uczciwie mówiąc, bałem się spojrzeć prawdzie w oczy. Przez długi okres moja czujność była uśpiona. Wydawało mi się, że skoro dobrze zarabiam, a do tego jeszcze dbam o koszty i z każdej pensji jestem w stanie coś odłożyć, to w końcu uzbieram na emeryturę. Jeśli też tak myślisz – jesteś w błędzie. Dzisiaj wiem, że trzeba mieć konkretny plan i realizować go z żelazną konsekwencją. Naprawiłem swój błąd i opracowałem scenariusz dotyczący tego, co muszę zrobić, aby osiągnąć niezależność finansową przed pięćdziesiątką. Duży wpływ na moje podejście do emerytury miała książka Fastlane

milionera, której autor – MJ DeMarco – słusznie zauważa, że większość z nas pracuje całe życie w zamian za obietnicę tego, że na emeryturze będziemy mieć mnóstwo czasu i pieniędzy na spełnianie marzeń odkładanych na później. MJ nie wierzy w ten model. Jego zdaniem istnieje zbyt duże ryzyko, że nie dożyjemy do emerytury w zdrowiu wystarczającym do cieszenia się życiem. Ja, jako zapalony fan snowboardu oraz były tancerz breakdance, doskonale wiem, o czym mówi. Raczej trudno będzie mi całkowicie poświęcić się tym pasjom w wieku emerytalnym. Podobnie jak MJ DeMarco nie jestem zainteresowany bogactwem dopiero wtedy, gdy będę sędziwym człowiekiem.

Dlaczego nie warto liczyć na ZUS? Jaki masz na siebie plan? Chcesz pracować do emerytury i liczysz na to, że uda Ci się zarobić wystarczająco dużo, by żyć z oszczędności? Czy może wierzysz, że emerytura z ZUS zapewni Ci godną starość? Finansowy ninja nie ma złudzeń i wie, że może polegać wyłącznie na sobie. ZUS raz na jakiś czas wysyła do przyszłych emerytów wyliczenie, ile wynosiłaby ich emerytura na podstawie dotychczas odprowadzonych składek. W moim przypadku – po blisko 20 latach pracy na etacie – wyliczona w ten sposób emerytura wynosi… 570 zł miesięcznie. Mniej niż najniższa krajowa. W jeszcze gorszej sytuacji jest moja Żona, która poświęciła sporą część życia na opiekę nad dziećmi. Oczywiście w Twoim przypadku może być dużo lepiej, ale nie wolno zapominać, że nadchodzący niż demograficzny, emigracja zarobkowa Polaków oraz rosnąca średnia długość życia mają negatywny wpływ na zdolność ZUS do wywiązywania się z zobowiązań emerytalnych. Matematyka jest bardzo prosta: im niższy będzie wiek emerytalny, tym więcej będziemy mieli emerytów, a jednocześnie mniej pracujących. Tym samym ZUS będzie musiał wypłacać więcej emerytur. Ponadto ZUS nie przechowuje żadnych pieniędzy – jest ich wielkim przekaźnikiem. Wszystkie składki otrzymywane od pracodawców (za osoby pracujące) natychmiast przesyła emerytom. A i tak brakuje mu pieniędzy. Aby uzupełnić braki, sięga do budżetu państwa. Tylko w 2015 r. budżet państwa przekazał dotację do Funduszu Ubezpieczeń Społecznych (FUS), którym zarządza ZUS, w astronomicznej wysokości 42 mld zł! Mniej więcej tyle brakowało do wypłaty 200 mld zł emerytur. Składki od ubezpieczonych, czyli osób pracujących, wyniosły „zaledwie” 145 mld zł. Sytuacja będzie się pogarszać. Według prognoz samego ZUS już za 10 lat konieczne będą dotacje z budżetu państwa przekraczające 80 mld zł rocznie.

Na indywidualnych kontach emerytalnych pojawia się tylko zapis o zobowiązaniu ZUS w stosunku do nas. Pieniędzy tam nie ma. Czy to, co piszę, oznacza, że ZUS upadnie? To mało prawdopodobne. Najpewniej będzie istniał tak długo jak państwo polskie. Rządzący będą musieli jednak w pewnym momencie podnieść podatki oraz wprowadzić ograniczenia w zakresie wysokości emerytur. Można to robić, podnosząc wiek emerytalny (w sumie nic nie stoi na przeszkodzie, by wynosił on 80 lat), zmniejszając wysokość emerytur lub nowelizując ustawy emerytalne, które zredukują zobowiązania państwa w stosunku do obywateli.

Nie wiemy, co nas czeka na emeryturze Według badań Fundacji Kronenberga1 tylko 21% Polaków w 2015 r. oszczędzało z myślą o emeryturze. Blisko 2/3 z nas żyje w kompletnej nieświadomości tego, jak kształtować się będą emerytury. Prawie połowa sądzi, że otrzyma państwową emeryturę zbliżoną do obecnego wynagrodzenia (lub od niego wyższą). W badaniu zapytano: „Jak Pan/Pani sądzi, jaka będzie przewidywana wysokość Pana/Pani emerytury w momencie przejścia na nią?”. Pytanie zadano osobom niebędącym na emeryturze.

Alternatywa także nie jest optymistyczna. Gdyby utrzymać obecny system, konieczne byłoby zwiększenie podatków obciążających pracujących oraz wszystkie osoby wydające pieniądze w Polsce. Ludzie liczący na emeryturę z ZUS grają w wieloletnią grę, której

zasady zmieniane są w jej trakcie. To jak hazard. A niestety, jak pokazuje statystyka, w długim horyzoncie czasowym kasyno zawsze wygrywa. Jako gracze stoimy na przegranej pozycji. Obrazowym współczynnikiem pokazującym realną skalę problemu jest tzw. stopa zastąpienia. Mówi ona, jaką część ostatniej pensji zastąpi emerytura. Według szacunków Komisji Nadzoru Finansowego (KNF) w 2046 r., czyli wtedy, gdy na emeryturę przechodzić będą dzisiejsi 35-latkowie, stopa zastąpienia ma wynieść 47,5%. Dane te należy uznać za optymistyczne. Eksperci Centrum im. Adama Smitha wskazują, że wyniesie ona raczej 30%. Oznacza to, że nawet osoba zarabiająca ponadprzeciętne 5 tys. zł miesięcznie będzie mogła liczyć na emeryturę w wysokości ok. 1500 zł. Osoby zarabiające ok. 3 tys. zł będą musiały zadowolić się emeryturą minimalną, wynoszącą obecnie ok. 880 zł miesięcznie. Czy potrafisz za tyle przeżyć? Czy zdołasz przeżyć w wieku emerytalnym? Celowo pomijam inflację i spadek realnej siły nabywczej pieniądza. Po prostu odnieś to do dzisiejszych cen. Bezpieczniej jest wychodzić z założenia, że emerytura z ZUS będzie drobnym dodatkiem do wypłaty pochodzącej z uzbieranego samodzielnie kapitału oraz zysków z inwestycji. Problem w tym, że – statystycznie – połowa z nas nie ma żadnych oszczędności. Gdybyśmy dzisiaj przeszli na emeryturę, oznaczałoby to, że w niedługim czasie grozi nam śmierć, bo nie będzie nas stać na to, by żyć.

Emerytura to odległa perspektywa? Jeśli emerytura wydaje Ci się odległą perspektywą, to wykonaj proste ćwiczenie: wyliczoną wcześniej wartość netto podziel przez liczbę dotychczasowych lat pracy. Otrzymana kwota pokazuje Twoją efektywną roczną zdolność do gromadzenia kapitału. Jak sądzisz: skoro dotychczas, za młodych lat, udało Ci się w takim tempie budować majątek, to ile uda Ci się uzbierać przez kolejne 10, 20, 30 czy 40 lat pozostających do emerytury? Jeśli nie chcesz liczyć, posłużę się przykładem: Daniel ma 32 lata i nadal mieszka w wynajmowanym mieszkaniu. Pracuje od 24. roku życia i wiedzie dosyć hulaszczy tryb życia. Ma auto, którego rynkowa wartość wynosi ok. 18 tys. zł, zestaw gadżetów elektronicznych szybko tracących na wartości oraz ok. 8 tys. zł oszczędności na koncie. Na szczęście nie ma żadnych kredytów. Krótko mówiąc, całkowity majątek Daniela to ok. 26 tys. zł, co oznacza, że w ciągu ośmiu lat pracy udało mu się wzbogacić o ok. 3250 zł rocznie. Jeśli nadal będzie oszczędzał w tym tempie, to w momencie przejścia na emeryturę

w wieku 67 lat będzie miał raptem 113 750 zł. To bardzo mało, biorąc pod uwagę, że co miesiąc musi płacić za wynajem mieszkania. Same koszty wynajmu, wynoszące 1600 zł miesięcznie, wyczerpałyby te oszczędności w niecałe sześć lat – nie mówiąc o innych kosztach życia. Dla uproszczenia powyższa kalkulacja nie uwzględnia inflacji, kapitalizacji odsetek ani podatków. Alternatywa? Praca aż do śmierci lub opracowanie i systematyczne realizowanie planu finansowego! Mam nadzieję, że ten obrazowy przykład będzie dobrą zachętą do tego, byś zabrał się za swoje finanse. Jeśli jesteś jeszcze przed trzydziestką, to umiejętnie realizowany scenariusz finansowy może znacząco zwiększyć Twoją szansę na wcześniejszą emeryturę. W przypadku braku scenariusza istnieje duże ryzyko, że Twoje życie potoczy się w sposób całkowicie chaotyczny. Marzenie o dostatniej emeryturze lub wcześniejszym zakończeniu pracy okaże się tylko pobożnym życzeniem. Finansowy ninja wie, że dobry plan to podstawa sukcesu. Dlatego zawsze jest przygotowany. Minimalizuje w ten sposób ryzyko porażki i zwiększa swoje szanse na pomyślny powrót z każdej misji. Improwizuje tylko wówczas, gdy plan zawodzi. A i wtedy korzysta z nabywanych miesiącami i latami umiejętności.

Trzy drogi do finansowej niezależności Najważniejszym parametrem, który ma znaczenie dla planowania emerytury, jest kwota miesięcznych kosztów życia. Nieważne, jakie one są. Liczy się to, że na emeryturę będziesz mógł przejść wtedy, gdy kwota Twoich zarobków bez wykonywania pracy zrówna się ze średnimi kosztami miesięcznymi. Jak zarabiać, nie pracując? Można otrzymywać odsetki z banku, można uzyskiwać zwrot z inwestycji, można mieć inne dochody pasywne – o wszystkich tych metodach opowiem w kolejnych rozdziałach. Średnie koszty życia najłatwiej policzyć, jeśli prowadzisz budżet domowy i spisujesz wydatki. Wówczas dysponujesz prawdziwą kwotą. Jeśli jej nie znasz, spróbuj ją oszacować. Mówiąc w dużym uproszczeniu, istnieją trzy sposoby planowania emerytury: 1.

model tradycyjny – bazujący na wyliczeniu, ile pieniędzy będziesz potrzebował w momencie przejścia na emeryturę,

2. model polegający na obniżeniu kosztów życia, 3. model oparty na cash flow, czyli przepływie pieniężnym.

Po kolei omówimy każdy z nich, a następnie policzymy dokładnie, ile Ci potrzeba i ile powinieneś oszczędzać co miesiąc, żeby osiągnąć niezależność finansową w konkretnym momencie. TRADYCYJNY MODEL PLANOWANIA EMERYTURY

Tradycyjny model planowania finansów jest w teorii bardzo prosty. Zakłada, że skoro z grubsza wiesz, ile lat będziesz żył i kiedy przejdziesz na emeryturę, to możesz wyliczyć, ile będziesz potrzebował pieniędzy, aby spokojnie przeżyć resztę życia bez pracy zarobkowej. Jeżeli znasz tę kwotę, możesz także policzyć, ile powinieneś odkładać co miesiąc – bo wiesz, ile czasu pozostało do emerytury. Tyle teorii.

Model ten stosowany jest od lat przez tzw. life planerów, czyli specjalistów od planowania finansowego, zatrudnionych przez ubezpieczycieli i banki lub pracujących jako niezależni doradcy finansowi. Taki planista najpierw bardzo szczegółowo przepytuje daną osobą pod kątem jej majątku – po to żeby wiedzieć, na czym stoi – a następnie wymaga odpowiedzi na kilka kolejnych, trudniejszych pytań. Wiem, że to, co przeczytasz za chwilę, brzmi strasznie, ale tak już jest: im szybciej uświadomisz sobie, że na starość też będziesz potrzebował pieniędzy do życia, tym lepiej. Planowanie przyszłości polega również na tym, że trzeba dokonywać trudnych założeń dotyczących kwestii, o których na co dzień staramy się nie myśleć. • Musisz z góry założyć, w jakim wieku umrzesz. To samo dotyczy także Twojego partnera życiowego. Na tej podstawie wylicza się sumę oszczędności potrzebnych na emeryturze. • Musisz już teraz przewidzieć, w jakim wieku zakończysz pracę zawodową i przejdziesz na emeryturę (bez względu na to, czy wydarzy się to w sposób planowy, czy może w wyniku zwolnienia

z pracy lub choroby – tylko jak niby miałbyś to przewidzieć?). • Co więcej, musisz założyć, jaka będzie stopa inflacji od dzisiaj do Twojej śmierci. Dla jasności: nawet najlepsi ekonomiści nie potrafią precyzyjnie przewidzieć inflacji na najbliższe miesiące. • Musisz utrzymywać żelazną dyscyplinę finansową i nie zmieniać przyjętych założeń finansowych, bo inaczej model się nie sprawdzi. Znajomość tych parametrów powinna wystarczyć do stworzenia prostego planu finansowego. Jednak zazwyczaj life planerzy na tym nie poprzestają. Często pokazują znacznie bardziej skomplikowaną rzeczywistość. Przykładowo: każą zastanowić się, jakie wydatki będziesz ponosić w przyszłości, ile będziesz wydawać na życie, ile na leczenie, np. gdy przytrafi Ci się przewlekła choroba, ile na edukację i uposażenie dzieci itd. Po co to wszystko? Podobno w celu stworzenia najbardziej dopasowanego do nas planu, gwarantującego rzekomo dostatnie życie na emeryturze i uwzględniającego wszystkie koszty ponoszone przed nią. Zalecam daleko posuniętą ostrożność. Czasami mam wrażenie, że celem doradcy jest maksymalne napompowanie kwoty stanowiącej podstawę dalszych obliczeń. W jakim celu? Im wyższa kwota, tym kosztowniejsze ubezpieczenie lub inwestycja, które zaproponuje Ci doradca. Im wyższa składka, tym wyższa prowizja sprzedawcy. Warto o tym pamiętać. Na szacunkach się nie skończy. Life planer pokazuje, jak wiele pieniędzy potrzebujesz, a następnie sugeruje rozwiązanie. Usłyszysz zapewne, że powinieneś inwestować (z czym jak najbardziej się zgadzam), i prawdopodobnie będziesz zachęcany do zainwestowania w konkretny sposób. W tym przypadku także musisz wykazać się dużymi umiejętnościami: • Przede wszystkim już teraz trzeba określić wysokość składek, które będziesz dobrowolnie wpłacał przez kilkanaście lub kilkadziesiąt lat swojego życia, do czasu emerytury. • Dodatkowo, już w trakcie inwestycji, będziesz musiał podejmować dobre decyzje inwestycyjne i mieć wiedzę z zakresu mądrej alokacji środków, np. w polisach inwestycyjnych (które generalnie odradzam ze względu na wysokie koszty ich obsługi). Inwestycje same przecież się nie dopilnują. Doradca pewnie będzie przekonywał Cię, że otrzymasz „wsparcie w okresie inwestycji”, ale możesz to włożyć między bajki. • I w końcu musisz z góry założyć stopę zwrotu, jaką przyniosą Twoje inwestycje – od dzisiaj do końca Twojego życia.

Mówiąc zupełnie wprost, aby określić, ile pieniędzy potrzebujesz na sfinansowanie starości, tradycyjny model planowania emerytury wymaga przyjęcia zestawu założeń dotyczących parametrów, których po prostu nie da się przewidzieć w perspektywie kolejnych kilkudziesięciu lat. Nie deprecjonuję tego modelu. Lepszy taki plan niż żaden. Musisz mieć jednak świadomość, że nie jest to recepta na sukces, lecz tylko przybliżenie i symulacja oparta na pewnych warunkach, które nie muszą sprawdzić się w rzeczywistości. Zmiana tylko jednego z parametrów może kompletnie zrujnować plan wcześniejszej emerytury. Na to nakłada się kolejny problem: doradcy prezentują przede wszystkim optymistyczne scenariusze. Rzadko uprzedzają klientów o realnym ryzyku inwestowania. Wiele osób nabiera się na piękne kolorowe wykresy i podejmuje decyzje, których potem żałuje. Szerzej piszę o tym w rozdziale o inwestowaniu. Zdradzę Ci, że do policzenia wszystkiego, o czym była mowa, nie potrzebujesz life planerów. W kolejnym rozdziale sam stworzysz własny plan emerytalny, posługując się kalkulatorem finansowym. Z tym że zamiast komplikować, spróbujemy to i owo uprościć. MODEL EMERYTURY POLEGAJĄCY NA OBNIŻENIU KOSZTÓW ŻYCIA

O kolejnym modelu planowania emerytury nie usłyszysz od doradcy finansowego. Przeznaczony jest dla osób gotowych kompletnie zmienić swoje życie na emeryturze. Zakłada gruntowne przemodelowanie codzienności i obniżenie kosztów życia – co wcale nie musi się wiązać z pogorszeniem jego jakości.

Być może słyszałeś o zagranicznych emerytach, którzy sprzedają posiadany majątek, kupują auto typu kamper i wyruszają nim w podróż po świecie. To właśnie rodzaj optymalizacji emerytalnej. Nie musi on przybierać tak radykalnej formy. Czasami wystarczą sprzedaż większego mieszkania i przeprowadzenie się do mniejszego – co pozwoli obniżyć koszty i jednocześnie uwolni trochę

gotówki. Brak konieczności dojazdów do pracy powoduje, że można zamieszkać w zasadzie wszędzie. Może to oznaczać przeprowadzkę do miejsca tańszego niż dotychczasowe – w zakresie kosztów zarówno mieszkania, jak i jedzenia, opieki zdrowotnej oraz innych usług. To m.in. z tego powodu wielu Brytyjczyków wyprowadza się na emeryturę do Hiszpanii. Poza przyjaźniejszym klimatem cieszą się niższymi kosztami życia. Z Polski trudniej się wyprowadzić, bo nadal jesteśmy jednym z najtańszych krajów w Europie. Jeśli nie boisz się radykalnej zmiany klimatu i otoczenia, to niskokosztową alternatywą mogą być Tajlandia bądź Filipiny. Życie jest tam tańsze niż w Polsce.

Tajlandia zamiast Polski? O tym, jak przeprowadzić się na drugi koniec świata, rozmawiałem kiedyś z Piotrem Motylem – Polakiem, który żyje w Tajlandii (›› http://fin.ninja/tajlandia ‹‹).

MODEL EMERYTURY OPARTY NA CASH FLOW

Trzeci model kompletnie odrywa się od wszystkich założeń i ograniczeń tradycyjnego podejścia do planowania emerytury. Liczą się w nim wyłącznie przepływy pieniężne, czyli tzw. cash flow. Dodatni cash flow oznacza, że Twoje wpływy są większe niż wydatki i dysponujesz nadwyżkami gotówkowymi. Ujemny oznacza, że zmierzasz w stronę utraty płynności finansowej – wydajesz więcej, niż posiadasz. Plan emerytalny w tym modelu jest bardzo prosty: jeśli dochody osiągane przez Ciebie bez wykonywania pracy (tzw. dochody pasywne) przekraczają wysokość Twoich wydatków (lub im się równają), to w zasadzie na emeryturę możesz przejść już dzisiaj. Oznacza to bowiem, że Twoje inwestycje zarabiają dla Ciebie co najmniej tyle, ile kosztuje życie. Musisz zatroszczyć się tylko o dwa elementy: aby źródło dochodów pasywnych nie wyschło i aby koszty nie przekroczyły przychodów. Gdy o to zadbasz, wszystkie inne czynniki przestaną mieć znaczenie. Twój zainwestowany kapitał się nie kurczy – żyjesz wyłącznie z uzyskiwanych odsetek, a więc w zasadzie możesz żyć tak długo, jak sobie zamarzysz.

Według książkowej definicji dochód pasywny to taki, który uzyskuje się bez stałego angażowania własnej pracy. Prawdziwie pasywny dochód nie istnieje – zawsze trzeba włożyć jakąś pracę w uzyskanie konkretnych efektów. Jego istotą jest jednak to, że raz wykonana praca pozwala zarabiać wielokrotnie, przez dłuższy okres – nawet gdy konkretnej pracy już nie wykonujesz. W praktyce nie wymieniasz swojego czasu na pieniądze. Co może być źródłem pasywnego dochodu? Najprostszym są odsetki z depozytów bankowych. Musiałeś się napracować, żeby zarobić pieniądze, ale gdy już je zdobyłeś, to one zarabiają dla Ciebie. Źródłem takich dochodów mogą też być: wynajem nieruchomości, dywidendy od posiadanych akcji, tantiemy otrzymywane przez autorów książek, dochody z tytułu praw autorskich, licencji i patentów, przychody z przeróżnych programów partnerskich (w tym również afiliacja), dochody z marketingu sieciowego (MLM) itd. Model budowania emerytury opartej na dodatnim cash flow jest najbardziej dojrzały. Najlepiej, jeśli źródła przychodów rosną równolegle z inflacją. Tak może być np. w przypadku dochodów z wynajmu nieruchomości. Wówczas mamy do czynienia z modelem odpornym na stopniowy spadek siły nabywczej pieniądza. Wystarczy, że czynsz płacony co roku przez najemców będzie podwyższany (indeksowany) o wskaźnik inflacji. Szczegółowo o dochodach pasywnych i sposobach ich uzyskiwania piszę w rozdziale poświęconym zarabianiu. POŁĄCZ WSZYSTKIE MODELE

Najlepsze efekty w budowaniu majątku daje równoległe działanie na wielu frontach: mądre oszczędzanie, zwiększanie zarobków i jednoczesne pomnażanie oszczędności. Podobnie należy postępować z emeryturą: z jednej strony trzeba zadbać o źródła dochodów pasywnych, z drugiej – dążyć do mądrego ograniczenia kosztów życia. Obydwa te elementy mają kolosalne znaczenie nie tylko dla długości życia na emeryturze, lecz także dla możliwego momentu jej rozpoczęcia. Zdecydowanie najlepszym scenariuszem jest ten, w którym zostajesz młodym rentierem i nie musisz pracować dla pieniędzy.

A może emerytura na rajskiej plaży już teraz?

Szymon jest sprawnym młodym człowiekiem. Ma 30 lat i jest sprzedawcą w jednej z korporacji w Warszawie. Jego zarobki przekraczają średnio 12 tys. zł na rękę. Wiedzie rozrywkowy tryb życia i wydaje ok. 7–9 tys. zł miesięcznie. Czasami udaje mu się odłożyć więcej, ale tylko wtedy, gdy ma konkretny cel, np. wyjazd na wakacje na drugi koniec świata, gdzie oddaje się pasji pływania na kite i wake. Nie zadłuża się. Dzięki kilku dobrym okresom sprzedażowym otrzymał pokaźne premie, z których udało mu się odłożyć 80 tys. zł. Raczej jednak nie zapowiada się na kolejne. Ma dosyć komfortową sytuację, bo dostał od rodziców trzypokojowe mieszkanie na warszawskim Ursynowie (70 m²). Kredyt hipoteczny mu nie grozi. Szymon nie lubi swojej pracy. Najchętniej spędzałby czas nad wodą w ciepłych krajach. Zauważył, że wyjeżdżając na ekonomiczne wakacje, jest w stanie przeżyć miesiąc w tanich krajach za ok. 2500– 3000 zł. To znacznie taniej niż w Warszawie. Do tego zdecydowanie woli luźny styl życia surfera od wyścigu szczurów w dużej korporacji. Wydaje się, że oszczędności Szymona nie są imponujące, więc marzenie o zerwaniu z pracą i przejściu na wcześniejszą emeryturę na plażach Filipin jest tylko mrzonką. Finansowy ninja bierze jednak kalkulator do ręki i liczy, jak wiele brakuje mu do życia ze snu. Policzmy: odsetki od lokaty bankowej na 80 tys. zł, oprocentowanej na 3% w skali roku, dadzą 2400 zł odsetek brutto i 1944 zł po odliczeniu podatku Belki. To tylko 162 zł odsetek miesięcznie. Nie da się za to przeżyć. Gdyby Szymon sprzedał mieszkanie, mógłby uzyskać za nie ok. 525 tys. zł. Kwota ta wpłacona na roczną lokatę da ok. 12 750 zł odsetek netto rocznie, co daje na miesiąc kolejne 1060 zł. Nadal niedużo. Jeśli jednak Szymon zdecydowałby się wynająć mieszkanie na

pokoje, to mógłby liczyć na przychód z najmu na poziomie 3 tys. zł. Po odliczeniu opłaty administracyjnej dla spółdzielni (580 zł) oraz 15% prowizji dla firmy zarządzającej mieszkaniem pod nieobecność Szymona (opłata liczona od przychodów pomniejszonych o opłatę administracyjną, czyli 363 zł), zarabiałby on na wynajmie 2057 zł. A po odliczeniu podatku daje to kwotę 1666 zł – lepiej niż na lokacie. Mówiąc w dużym uproszczeniu: po wyjeździe i wynajęciu swojego mieszkania Szymon mógłby liczyć na dochód pasywny w wysokości 1828 zł. Gdyby na wyjeździe potrafił zarobić dodatkowe 700–1200 zł miesięcznie, w zasadzie mógłby przejść już teraz na taką niepełną emeryturę. Oczywiście model ten jest bardzo uproszczony. Dobrze pokazuje jednak, że być może dzięki obniżeniu kosztów życia i kreatywnemu poszukiwaniu źródeł dochodu emeryturę będziesz miał w zasięgu ręki. Nie musisz na nią czekać aż do osiągnięcia 65–67. roku życia. Finansowy ninja wyłamuje się ze schematów myślenia narzucanych przez otoczenie. Szuka własnej drogi, a wreszcie, przy pewnej dozie kreatywności i wysiłku – znajduje ją.

Ile pieniędzy potrzeba do przejścia na emeryturę? Wiem, że przykład Szymona może do Ciebie nie przemawiać. Zapewne większość z nas będzie żyła na emeryturze tam, gdzie spędza większość swojego życia – niedaleko bliskich i znajomych. Ile zatem pieniędzy musisz posiadać, aby przejść na emeryturę jako przeciętny pracownik etatowy lub osoba prowadząca własną działalność gospodarczą? W celu obliczenia tej kwoty posłużymy się kalkulatorem finansowym oraz tradycyjnym modelem tworzenia planów finansowych. Wiesz już, że wszystkie założenia w tym modelu są czysto hipotetyczne i dlatego nie będziemy komplikować obliczeń. Chodzi o to, by jak najszybciej dojść do konkretnych kwot, czyli przynajmniej z grubsza zrozumieć Twoją sytuację i perspektywy finansowe. Przyjmiemy uproszczone założenia. Dobrze, gdybyś taką strategią posługiwał się przy wszystkich swoich obliczeniach i symulacjach finansowych. Najpierw stwórz coś prostego, a dopiero potem komplikuj kalkulacje, wprowadzając dodatkowe parametry i zmienne. Z tego właśnie powodu całkowicie pominiemy na tym etapie wpływ inflacji. Nie

będziemy zastanawiać się także nad podatkiem od zysków kapitałowych (Belki). Wrócimy do nich później.

Pierwszymi i najważniejszymi parametrami niezbędnymi przy obliczeniach są trzy krytyczne liczby: 1. Twój wiek w dniu, w którym wykonujesz tę kalkulację, 2. Twój wiek w chwili przejścia na emeryturę, 3. Twój wiek w momencie śmierci.

Wiem, jak to brzmi, ale finansowy ninja nie owija słów w bawełnę. Po prostu musisz policzyć, ile pieniędzy potrzebujesz, żeby przeżyć do dnia zgonu. Nie chodzi tu o myślenie życzeniowe, ale o realne podejście do rzeczywistości. Aby Ci nieco ułatwić wyznaczenie tej liczby, podpowiem, że w 2015 r. średnia długość życia kobiet w Polsce wynosiła 82 lata. W przypadku mężczyzn były to 74 lata. Musisz jednak wziąć poprawkę na to, że średni wiek systematycznie się zwiększa, m.in. dzięki postępowi w medycynie. W ciągu ostatnich 15 lat średnia wieku wzrosła o ok. 4 lata dla obu płci. Możesz więc założyć, że jeśli dzisiaj masz 30–40 lat, to do czasu Twojej statystycznej śmierci średnia prawdopodobnie wzrośnie o kolejne 8–10 lat. Co do wieku przejścia na emeryturę, to jest to moment, w którym zamierzasz zakończyć pracę zarobkową. Zgodnie z prawem obowiązującym w momencie pisania książki wiek emerytalny w przypadku dzisiejszych 30latków ma wynieść 67 lat dla obu płci. Bez względu na to, jaki wiek założysz w swoich obliczeniach, w dowolnym momencie będziesz mógł go zmienić i przeprowadzić symulację dla innych wartości. Ja będę posługiwał się przykładem Natalii, z którą przeprowadzałem niedawno taką analizę. Uznała ona, że na emeryturę chciałaby przejść w wieku 55 lat i spodziewa się śmierci w wieku 87 lat. Obecnie ma 28 lat.

Do czego potrzebne są te założenia? Jeśli określimy odległość w czasie pomiędzy dniem przejścia na emeryturę a spodziewanym dniem śmierci, to będziemy mogli precyzyjnie określić sumę pieniędzy na koncie w dniu zakończenia pracy, żeby wystarczyło nam ich do końca życia. Do obliczeń potrzeba jeszcze jednej liczby: kwoty oczekiwanej miesięcznej emerytury. Musisz po prostu wymyślić, ile pieniędzy chcesz otrzymywać co miesiąc. Doradcy finansowi zaczęliby tutaj komplikować temat i wmawiać Ci, jak mała będzie wtedy wartość pieniądza oraz jak bardzo kosztowne może się okazać leczenie w przyszłości – zwłaszcza jeśli nie dbasz teraz zbytnio o zdrowie itd. Nie słuchaj tego. Przypominam, że maksymalnie upraszczamy. Inflacji w tych obliczeniach na razie nie uzwzględniamy, możesz więc z powodzeniem przyjąć obecny poziom swoich kosztów. W tym miejscu przyda się budżet domowy – jeśli go prowadzisz, to znasz średnią kwotę miesięcznych wydatków. Weź tylko te, które są rzeczywistymi kosztami, np. jeśli odkładasz już na emeryturę, to nie traktuj oszczędzanej kwoty jako wydatku. Pomiń także raty ewentualnych kredytów. Zakładam, że do emerytury spłacisz wszystkie. Uwzględnij po prostu opłaty za mieszkanie i usługi telekomunikacyjne, koszty jedzenia, transportu, leczenia, kosmetyków, rozrywki itp. Jeśli nie prowadzisz budżetu, to po prostu załóż na podstawie obecnych wydatków, jaka kwota byłaby dla Ciebie zadowalająca. Uwzględnij też koszty tych form spędzania wolnego czasu, którym planujesz się poświęcić na emeryturze. Doradcy finansowi mówią prawdę, że wśród kosztów emerytalnych powinniśmy uwzględnić np. koszty leków i opieki medycznej. Z drugiej strony sporo wydatków się zmniejszy (lub zniknie zupełnie), np. koszty transportu, bo nie będziesz już dojeżdżać do pracy. Na razie załóż, że różnice po prostu się kompensują.

Przykładowo Natalia określiła poziom oczekiwanej emerytury na 3 tys. zł miesięcznie. Szczerze mówiąc, byłem zaskoczony, że kwota jest tak mała. Doskonale to jednak pokazuje, że nie można mierzyć innych swoją miarą. Każdy z nas ma inne oczekiwania finansowe. Określ teraz swoją kwotę: 3 tys. zł, 5 tys. zł, 10 tys. zł miesięcznie? Ile musiałbyś mieć do dyspozycji, gdybyś na emeryturę chciał przejść od jutra? Jeżeli pieniądze miałyby leżeć na nieoprocentowanym koncie, to obliczenie potrzebnej kwoty byłoby bardzo proste. Wystarczyłoby przemnożyć sumę miesięcznej emerytury przez liczbę miesięcy pozostających do końca życia. Ale chyba nie zamierzasz trzymać pieniędzy przez kilkadziesiąt lat na nieoprocentowanym rachunku! Pieniądze powinny ciężko pracować. Na tyle ciężko, byś nie musiał od pewnego momentu pracować. Ostatnim parametrem, którego potrzebujesz do obliczeń, jest średnia roczna stopa zwrotu z Twoich inwestycji – mówiąc inaczej: o ile co roku zwiększać się będzie w procentach wartość posiadanych i inwestowanych przez Ciebie środków. Jeśli spodziewasz się, że po roku z każdego zainwestowanego 1000 zł osiągniesz 100 zł zysku (a więc inwestycja będzie warta łącznie 1100 zł), to roczna stopa zwrotu wyniesie 100 zł / 1000 zł = 0,10 = 10%. Zarobienie 100 zł rocznie nie wydaje się zawrotną kwotą, ale przecież docelowo inwestować będziesz większe sumy. Jaką więc stopę zwrotu przyjąć do obliczeń? Znowu ułatwię Ci zadanie. Zdroworozsądkowym założeniem jest, że inwestycje zarabiają średnio 4% powyżej inflacji (musimy uwzględnić kwotę powyżej inflacji, bo wcześniej pominęliśmy inflację). Czasami 5%, a czasami 3% – więc trzeba być przygotowanym na to, że są lepsze i gorsze okresy. W pojedynczych latach możesz zaliczyć stratę, ale cierpliwy inwestor na rynku papierów wartościowych, stosujący podstawowe zasady ochrony kapitału, może liczyć na 4% powyżej inflacji w długim okresie. Jeśli ktoś nie umie inwestować w taki sposób, aby zarabiać 4% powyżej inflacji, to najlepszą inwestycją dla niego będzie nauka inwestowania. Być może powinieneś przyjąć większą wartość, bo już dzisiaj Twoje inwestycje dają wyższe stopy zwrotu. Pamiętaj jednak, że nie liczy się stopa zwrotu tylko z najlepszej inwestycji. Niektóre z nich zarabiają więcej, inne – mniej lub wręcz tracą. Dlatego warto patrzeć na efektywną roczną stopę zwrotu z całego posiadanego kapitału. A być może w ogóle boisz się inwestowania i zamierzasz trzymać pieniądze wyłącznie na lokatach bankowych? W takim przypadku bezpieczne wydaje się przyjęcie skromnej stopy zwrotu 1–2% powyżej inflacji. Natalia zgodziła się ze mną, że 4% to wartość, jaką powinniśmy przyjąć

w przypadku jej inwestycji. LICZYMY CAŁKOWITĄ KWOTĘ DO ZAOSZCZĘDZENIA

Do obliczenia kwoty potrzebnej w dniu przejścia na emeryturę wykorzystamy kalkulator finansowy. Najpierw musisz policzyć, ile miesięcy będziesz na emeryturze. Wystarczy od wieku w chwili śmierci odjąć wiek przejścia na emeryturę i przemnożyć go przez 12. W przypadku Natalii będzie to 87 – 55 = 32 lata, a więc 384 miesiące. Oprócz tego trzeba ustawić na kalkulatorze parametr P/YR na 12 (oznacza on częstość wypłat emerytury w ciągu w roku). W tabeli poniżej znajdziesz ściągawkę, gdzie wpisać pozostałe parametry na kalkulatorze finansowym. Opis

Funkcja kalkulatora

Natalia

Liczba miesięcy na emeryturze

N

384

Roczna stopa zwrotu z inwestycji (w %)

I/YR

4

Wysokość wypłacanej co miesiąc emerytury (w zł)

PMT

3000

Kwota pieniędzy na koncie po ostatniej wypłacie (w zł)

FV

0

Ty

Gdybyś chciał pozostawić konkretną kwotę spadkobiercom, trzeba byłoby wstawić ją jako FV. Na razie zakładamy, że pieniądze będziesz wydawać aż do śmierci i zostanie po Tobie 0 zł. Twoi spadkobiercy nie dostaną ani grosza. Aby uzyskać wynik obliczeń, naciśnij na kalkulatorze przycisk PV. Według założeń Natalii da to kwotę 649 233,21 zł – właśnie tyle Natalia potrzebuje, aby móc przejść na emeryturę w wieku 55 lat, a potem wypłacać 3 tys. zł co miesiąc aż do 87. roku życia. Kwota na kalkulatorze oznaczona jest minusem, gdyż tyle pieniędzy Natalia musi wpłacić do banku (czyli wyciągnąć ze swojej kieszeni) w dniu rozpoczęcia emerytury, aby móc je wypłacać co miesiąc. ILE MUSISZ ODKŁADAĆ CO MIESIĄC?

Kolejnym krokiem jest policzenie, ile musisz oszczędzać co miesiąc, aby mieć szansę na uzbieranie wyliczonej kwoty. Podstawą obliczeń jest znajomość liczby miesięcy pozostających do planowanego momentu przejścia na emeryturę. W przypadku Natalii jest to 55 – 28 = 27 lat, a więc 324 miesiące. Natalia powiedziała mi również, że jej aktualne oszczędności wynoszą 22 tys. zł.

Opis

Funkcja kalkulatora

Natalia

Liczba miesięcy do emerytury

N

324

Roczna stopa zwrotu z inwestycji (w %)

I/YR

4

Kwota odłożona w momencie przejścia na emeryturę (wyliczona poprzednio) (w zł)

FV

649 233,21

Kwota dotychczasowych oszczędności (w zł)

PV

–22 000

Ty

Po wpisaniu parametrów trzeba nacisnąć przycisk PMT. Natalia dowiedziała się w ten sposób, że aby spełnić swoje marzenie o wcześniejszej emeryturze, musi odkładać co miesiąc 1004,72 zł. To duża kwota, ale nie niewyobrażalna. A MOŻE PRACA AŻ DO EMERYTURY?

Przy obecnych zarobkach Natalia nie jest w stanie odkładać co miesiąc 1 tys. zł. Zobaczmy, jak zmieniłaby się sytuacja, gdyby zdecydowała się pracować aż do wieku emerytalnego wynoszącego 67 lat. Po skróceniu okresu przebywania na emeryturze do 240 miesięcy (87 – 67 = 20 lat) zmniejsza się również kwota potrzebna do końca życia. Wyniesie ona 495 065,57 zł, czyli o blisko 150 tys. zł mniej niż wcześniej. Jednocześnie wydłuży się czas oszczędzania, bo Natalia będzie pracowała 12 lat dłużej. Może nie będzie to przyjemne, ale pozytywnie wpłynie na stan jej portfela. Z jednej strony Natalia ma do zebrania niższą kwotę, z drugiej – więcej czasu, bo aż 468 miesięcy (67 – 28 = 39 lat). W efekcie kwota, którą musi oszczędzać co miesiąc, zmniejszy się do 347,56 zł. To wygląda już jak najbardziej realnie. Parametry do obu obliczeń w kalkulatorze finansowym są następujące:

N

I/YR

PMT

FV

PV

240

4

3000

0

?

Natalia wypłaca sobie 3 000 zł miesięcznie.

Nie zostawia po sobie oszczędności.

Jaką kwotę musi mieć, przechodząc na emeryturę = 495 065,57 zł.

20 lat na Odsetki wyniosą emeryturze. 4% rocznie.

N

I/YR

FV

PV

PMT

468

4

495 065,57

-22 000

?

Natalia będzie oszczędzać przez 3 9 lat.

Odsetki wyniosą 4% rocznie.

Taką kwotę trzeba uzbierać (wynik pierwszego działania).

To są obecne oszczędności Natalii.

Ile Natalia musi odkładać co miesiąc = 3 47,56 zł.

CZY ZUS POMOŻE?

Jeśli wierzysz w ZUS i jesteś przekonany, że otrzymasz z niego emeryturę, możesz zmniejszyć wysokość swoich oszczędności. Wypłatę z Twojego prywatnego funduszu emerytalnego uzupełni bowiem po 67. roku życia emerytura państwowa. W tym wypadku także da się policzyć, o ile zmniejszy to Twoje obciążenia.

Wrócę do przykładu z Natalią. Dzisiaj zarabia ona 2700 zł. Przyjmując, że stopa zastąpienia w jej wieku emerytalnym wyniesie 30%, należałoby się spodziewać, że Natalia otrzyma z ZUS emeryturę w wysokości 900 zł. Aby osiągnąć pożądany poziom emerytury w wysokości 3 tys. zł, musiałaby z własnych oszczędności dołożyć „tylko” 2100 zł co miesiąc. Jak to zmienia wysokość oszczędności, które musi posiadać? Policzmy to dla wariantu przejścia na emeryturę w wieku 67 lat:

N

I/YR

PMT

FV

PV

240

4

2100

0

?

20 lat na emeryturze.

Odsetki wyniosą 4% rocznie.

Natalia dokłada „tylko” 2100 zł miesięcznie.

Nie zostawia po sobie oszczędności.

Ile musi mieć, przechodząc na emeryturę = 3 46 545,90 zł.

W tym przypadku kwota niezbędnych oszczędności zmniejsza się do 346 545,90 zł. Kolejne 150 tys. zł mniej. Ile zatem Natalia musi oszczędzać co miesiąc, aby umożliwić sobie podwyższenie emerytury do pożądanego poziomu?

N

I/YR

FV

PV

PMT

468

4

346 545,90

-22 000

?

Natalia będzie oszczędzać przez 3 9 lat.

Odsetki wyniosą 4% rocznie.

Taką kwotę trzeba uzbierać.

To są obecne oszczędności Natalii.

Ile Natalia musi odkładać co miesiąc = 215,42 zł.

Wynik to 215,42 zł odkładane co miesiąc. Na pewno nie warto liczyć na to, że emerytura z ZUS będzie wysoka, ale jak widać, może ona stanowić miły dodatek do samodzielnie wypracowanej, prywatnej emerytury. Nie wiem, jakie kwoty uzyskałeś w swoich obliczeniach, ale zapamiętaj jedno: jeśli marzy Ci się duża i wczesna emerytura, musisz istotnie zwiększyć tempo gromadzenia kapitału. Sam się nie uzbiera. Jeśli zignorujesz to w młodym wieku, jest wysoce prawdopodobne, że będziesz zmuszony pracować do ustawowego wieku emerytalnego, a może nawet do śmierci. Nikt przy zdrowych zmysłach nie może dzisiaj zagwarantować, że wiek emerytalny zostanie utrzymany na poziomie 67 lat za kolejne 30 lat.

Gotowy kalkulator oszczędności emerytalnych Nie musisz liczyć wszystkiego samodzielnie. Zachęcam co prawda do nauki obliczeń na kalkulatorze finansowym, ale jednocześnie udostępniłem gotowy arkusz Excel, który pomoże Ci w wykonaniu kalkulacji emerytalnych. Znajdziesz go tutaj: ›› http://fin.ninja/emerytura ‹‹.

Inflacja i podatki – pogromcy planu emerytalnego Jeśli po przeczytaniu poprzedniego rozdziału doszedłeś do wniosku, że całkiem dobrze idzie Ci odkładanie na emeryturę, niestety muszę Cię zmartwić. To był tylko uproszczony model obliczeń. Istnieje kilka dodatkowych czynników, które wywracają kalkulacje do góry nogami. Najważniejszym z nich jest inflacja. Załóżmy, że Rada Polityki Pieniężnej będzie osiągała swój cel inflacyjny na poziomie 2,5% rocznie. W takim przypadku Natalia, przechodząc na emeryturę za 39 lat, będzie potrzebowała co miesiąc nie 3 tys. zł, ale aż 7859 zł. Właśnie tyle będą kosztowały za 39 lat te same produkty i usługi, na które dzisiaj wydaje 3 tys. zł.

P/YR

N

I/YR

PV

FV

1

39

2,5

-3000

?

Inflacja jest indeksowana raz do roku.

Natalia ma do emerytury 3 9 lat.

Współczynnik inflacji wynosi 2,5% rocznie.

To jest dzisiejsza wartość 3 000 zł.

P rzyszły odpowiednik dzisiejszych 3 000 zł = 78 59 zł.

Jak to rzutuje na kwotę, którą musi zaoszczędzić Natalia? Przyjmiemy do obliczeń te same założenia co poprzednio. Ze względu na fakt, że uwzględniamy tym razem inflację, podwyższymy również stopę zwrotu z inwestycji do poziomu średnio 6,5% w skali roku (inflacja wynosząca 2,5% +

inwestycja dająca 4% ponad inflację).

N

I/YR

PMT

FV

PV

240

6,5

7859

0

?

20 lat na emeryturze.

Odsetki wynoszą 6,5% rocznie.

To jest comiesięczna emerytura Natalii.

Natalia nie zostawia po sobie oszczędności.

Ile musi zaoszczędzić do emerytury = 1 054 08 8 ,41 zł.

Wynik zmienia się na niekorzyść Natalii. Zamiast kwoty 495 065,57 zł będzie musiała zaoszczędzić do emerytury aż 1 054 088,41 zł. Sprawdźmy jeszcze, o ile zmieni się kwota, którą trzeba odkładać co miesiąc:

N

I/YR

FV

PV

PMT

468

6,5

1 054 088,41

-22 000

?

3 9 lat oszczędzania.

Odsetki wynoszą 6,5% rocznie.

Taką kwotę trzeba uzbierać.

To są obecne oszczędności Natalii.

Ile Natalia musi odkładać co miesiąc = 3 65,68 zł.

Na szczęście tu nie ma dużej różnicy. Natalia musi oszczędzać 365,68 zł miesięcznie, a więc nieznacznie więcej, niż wynikało z obliczeń nieuwzględniających inflacji (347,56 zł). Dlaczego tak się dzieje? Bo inflacja działa zarówno w trakcie naszego oszczędzania, jak i podczas wydawania pieniędzy. Od samego początku mówiliśmy o stopie zwrotu z inwestycji ponad inflację. Nie można też zapominać, że inflacja będzie powodować wzrost cen także w czasie, gdy Natalia będzie już na emeryturze. Jeśli przez cały ten czas – czyli 20 lat – wypłacałaby sobie co miesiąc kwotę 7859 zł, to już po pierwszym roku zauważyłaby, że kwota ta nie wystarcza na te same wydatki. Ceny produktów będą wzrastać co roku o kolejne 2,5%, a tak wyliczona prywatna emerytura pozostanie na tym samym poziomie. W efekcie worek z pieniędzmi opustoszeje wcześniej, niż wynika z obliczeń. Jak sobie zatem radzić z inflacją? Oszukać ją. Najlepiej co roku podwyższać kwotę, którą odkłada się na emeryturę, o wartość inflacji. W portfelu nie powinieneś odczuć różnicy, o ile tylko wdrożysz pozostałe zasady finansowego

ninja i systematycznie będziesz zwiększać swoje wynagrodzenie. PODATEK OD ZYSKÓW KAPITAŁOWYCH (PODATEK BELKI)

Zmorą osób zarabiających na obracaniu pieniędzmi jest podatek Belki, a dokładniej – podatek od zysków kapitałowych. Jego potoczna nazwa wzięła się od nazwiska ministra finansów Marka Belki, który narzucił wszystkim obywatelom 19-proc. podatek od wszystkich dochodów kapitałowych (początkowo podatek ten był 20-proc.). Obecnie płacimy go od odsetek na kontach i lokatach, od zysku wypracowanego na giełdzie lub w funduszach inwestycyjnych oraz od innych zysków z inwestycji. Także ten podatek powinieneś uwzględnić przy konstruowaniu swojego planu emerytalnego. Jeśli zakładasz, że przy 4-proc. stopie zwrotu z inwestycji otrzymasz np. 3 tys. zł odsetek miesięcznie, to się mylisz. Państwo po drodze zabierze Ci aż 570 zł (19% tej kwoty), a Tobie pozostanie 2430 zł. Żebyś mógł otrzymać zakładaną kwotę, stopa zwrotu musi być odpowiednio wyższa. Najłatwiej obliczyć ją, dzieląc oprocentowanie przez 0,81 (czyli 1 minus 19%). 4% / 0,81 = 4,94% – właśnie taka powinna być rzeczywista stopa zwrotu brutto, aby pokryć koszt podatku. Możesz podejść do obliczeń także z innej strony: założyć, że stopa zwrotu, którą osiągniesz, wyniesie 4% powyżej inflacji (6,5% z uwzględnieniem inflacji), ale od razu przyjąć do obliczeń wysokość oprocentowania pomniejszoną o ekwiwalent podatku Belki, który przyjdzie Ci zapłacić. W tym celu musisz pomnożyć nominalną wartość stopy zwrotu 6,5% przez 0,81 (6,5% brutto po opodatkowaniu to tyle co ok. 5,3% netto). Jak to by wpłynęło na plany emerytalne Natalii? Po pierwsze – będzie musiała zebrać większą kwotę: 1 161 473,54 zł (znowu więcej o ponad 100 tys. zł). Po drugie – przy mniejszej efektywności swoich inwestycji będzie musiała więcej odkładać co miesiąc. Kwota ta wzrośnie z 365,68 zł aż do 635,90 zł miesięcznie. Różnicę zżerają podatki.

N

I/YR

PMT

FV

PV

240

5,3

7859

0

?

20 lat na emeryturze.

Odsetki są pomniejszane o podatek.

To jest comiesięczna emerytura Natalii.

Natalia nie zostawia po sobie oszczędności.

Ile musi zaoszczędzić do emerytury = 1 161 473 ,54 zł.

N

I/YR

FV

PV

PMT

468

5,3

1 161 473,54

-22 000

?

Taką kwotę trzeba uzbierać.

To są obecne oszczędności Natalii.

Ile Natalia musi odkładać co miesiąc = 63 5,90 zł.

3 9 lat Odsetki są pomniejszone oszczędzania. o podatek.

LEPIEJ OGRANICZYĆ INWESTOWANIE NA EMERYTURZE

Czy próbowałeś kiedyś inwestować w funduszach inwestycyjnych lub na giełdzie? Przypomnij sobie, co się dzieje, gdy wyjdziesz z takiej inwestycji w złym momencie, np. gdy ceny akcji lub wycena jednostek funduszu inwestycyjnego są niższe niż w chwili ich zakupu. Tracisz – przynajmniej na papierze. Dopóki nie wyjdziesz z inwestycji, możesz liczyć na to, że notowania pójdą jeszcze w górę i odrobisz straty. Jeśli wyjdziesz z inwestycji, to będziesz mieć realną stratę. Co do zasady straty powinno się ucinać jak najszybciej, ale ten wątek zostawię do rozdziału poświęconego inwestowaniu. Kiedy jesteś piękny i młody, możesz cierpliwie przeczekać gorszy okres (nawet jeśli trwa latami) i liczyć na to, że czasy hossy – czyli zwyżek notowań papierów wartościowych – powrócą i wyjdziesz na plus. Wszak inwestujesz wyłącznie nadwyżki finansowe, czyli środki, których nie potrzebujesz do życia, prawda? Z kolei będąc na emeryturze, nie masz takiego luksusu. Nie powinieneś ryzykować, że zostaniesz bez środków do życia lub że zainwestowane środki stracą istotnie na wartości. Dlatego zbliżając się do emerytury, trzeba stopniowo ograniczać ryzykowne inwestycje i przesuwać pieniądze w kierunku bardziej bezpiecznych depozytów. Im bezpieczniejsza forma lokowania pieniędzy, tym mniejsza premia za odwagę. To dlatego właśnie lokaty bankowe i konta oszczędnościowe płacą tak mało odsetek.

Jak to rzutuje na plan emerytalny? W dotychczasowych rozważaniach zakładaliśmy, że stopa zwrotu na emeryturze będzie taka sama jak przed nią, czyli w trakcie oszczędzania pieniędzy. Dla świętego spokoju należałoby jednak uznać, że bardziej prawdopodobny jest taki scenariusz: • Przez pierwsze lata emerytury będziesz jeszcze trzymać część pieniędzy w intratnych inwestycjach. • W kolejnych latach będziesz stopniowo wychodzić z tych inwestycji, jednocześnie obniżając uśrednioną stopę zwrotu z całego kapitału. W efekcie założenie, że na emeryturze Twoje środki będą nadal przynosiły 4% powyżej inflacji, wydaje się dosyć optymistyczne. Jeśli zdecydujesz się trzymać oszczędności wyłącznie na lokatach, to raczej możesz liczyć na 1–2% powyżej inflacji. Proponuję przyjąć 2%. Zobaczmy, jak rzutują na sytuację Natalii słabsze wyniki inwestycyjne na emeryturze. Tym razem przeanalizujemy dwa scenariusze.

Scenariusz 1 O ile skróci się czas, na jaki starczy Natalii pieniędzy, jeśli nie zdecyduje się ona oszczędzać więcej niż w poprzednim przykładzie? Wiemy, że Natalia zaoszczędziła 1 161 473,54 zł do momentu przejścia na emeryturę. Chce sobie wypłacać nadal 7859 zł miesięcznie, ale tym razem stopa zwrotu, którą może uzyskać ze swoich bezpiecznych inwestycji, będzie niższa – średnio 2% rocznie powyżej inflacji. Całkowita

efektywna stopa zwrotu wyniesie więc 2% + 2,5% inflacji = 4,5% brutto rocznie. Nadal trzeba będzie płacić podatek Belki, więc stopa zwrotu netto będzie niższa: 4,5% * 0,81 = 3,65% po odliczeniu podatku.

I/YR

PMT

FV

PV

N

3,65

7859

0

1 161 473,54

?

Natalia zużywa oszczędności do końca.

Tyle wynoszą oszczędności na początku emerytury.

Na ile miesięcy wystarczy pieniędzy = 196.

To są efektywne Taka emerytura jest odsetki po podatku. wypłacana co miesiąc.

Po wprowadzeniu danych do kalkulatora dowiemy się, że pieniędzy wystarczy na ok. 196 miesięcy, czyli 16 lat. Przez ostatnie cztery lata życia Natalia nie będzie miała już żadnych środków – chyba że dużo wcześniej obniży swoje koszty lub zwiększy dochody. Innym rozwiązaniem jest zgromadzenie większych oszczędności przed zakończeniem pracy zarobkowej.

Scenariusz 2 Ile pieniędzy musiałaby odkładać i zgromadzić Natalia, gdyby chciała otrzymywać emeryturę stanowiącą ekwiwalent dzisiejszych 3 tys. zł (czyli 7859 zł) przy niższych odsetkach? W tym scenariuszu znowu trzeba wykonać dwa oddzielne działania. Przyjmiemy niższą roczną stopę zwrotu na emeryturze (2% ponad inflację) i wyższą w trakcie pracy zawodowej (4% ponad inflację), gdy Natalia może sobie jeszcze pozwolić na wyższe ryzyko inwestycyjne. Policzmy najpierw, ile pieniędzy będzie potrzebować, żeby wystarczyło ich do końca życia. Wiemy już, że odsetki 4,5% brutto to 3,65% netto – i taki parametr I/YR podstawiamy do działania:

N

I/YR

PMT

FV

PV

240

3,65

7859

0

?

20 lat na emeryturze.

W trakcie emerytury odsetki zostają pomniejszone o podatek.

Tyle wynosi comiesięczna emerytura Natalii.

Natalia nie zostawia po sobie oszczędności.

Ile musi zaoszczędzić do emerytury = 1 3 3 7 253 ,27 zł.

Okazuje się, że Natalia musi zebrać kolejne 175 tys. zł więcej, a dokładnie kwotę 1 337 253,27 zł! Na szczęście w trakcie gromadzenia pieniędzy uzyskiwać będzie wyższe stopy zwrotu niż w trakcie ich wydawania. Odsetki 6,5% brutto to ok. 5,3% netto. Policzmy więc wysokość niezbędnych comiesięcznych oszczędności:

N

I/YR

FV

PV

PMT

468

5,3

1 337 253,27

-22 000

?

3 9 lat oszczędzania.

Odsetki zostają pomniejszone o podatek.

Taką kwotę trzeba uzbierać.

To są obecne oszczędności Natalii.

Ile Natalia musi odkładać co miesiąc = 748 ,99 zł.

W takim przypadku Natalia musi odkładać ok. 750 zł miesięcznie. I to nadal przy założeniu, że na emeryturę przejdzie dopiero w wieku 67 lat.

A może poprawić wynik inwestycyjny? We wszystkich kalkulacjach przyjęliśmy założenie, że inwestycje Natalii przynosić będą stopę zwrotu na poziomie 4% powyżej inflacji. Pomimo że wynik ten wydaje się nieduży, to i tak jest nie do osiągnięcia na tradycyjnych kontach oszczędnościowych i lokatach. W ich przypadku trzeba niestety założyć, że efektywna średnioroczna stopa zwrotu będzie niższa niż nominalne oprocentowanie lokaty – nie tylko ze względu na podatek Belki. W praktyce, gdy deponujesz pieniądze na kilka miesięcy, to po zakończeniu lokaty środki wracają na konto. Gdy zapomnisz o założeniu nowej lokaty, mogą po prostu leżeć na nieoprocentowanym rachunku – i wtedy efektywna stopa zwrotu poleci na łeb na szyję. W efekcie trzeba odkładać dużo więcej pieniędzy, by uzbierać docelową kwotę. Finanse wymagają systematyczności. Nie możesz pozwolić, by Twoje pieniądze się nudziły. Jeśli poświęcisz czas na naukę inwestowania i będziesz

gotowy podjąć ryzyko, to osiągane stopy zwrotu mogą być wyższe niż zakładane 4% w stosunku rocznym. Dodatkowo możesz chronić swoje zyski, stosując tzw. tarczę podatkową, np. inwestować w ramach kont IKE i IKZE, które pozwalają uniknąć podatku Belki (więcej o nich w kolejnych rozdziałach). Jeszcze inne produkty inwestycyjne umożliwiają odroczenie konieczności zapłaty tego podatku, np. parasole funduszy inwestycyjnych lub polisy inwestycyjne (tu zalecam szczególną ostrożność, bo dodatkowe opłaty i prowizje potrafią skonsumować wszelkie zyski). Każda optymalizacja redukująca opłaty i podatki pozwala podwyższyć efektywną stopę zwrotu. W efekcie możesz oszczędzać mniej, by zgromadzić tę samą kwotę. Możesz też odkładać tyle samo co wcześniej i uzyskać docelową kwotę wcześniej, niż planowałeś, albo zebrać więcej pieniędzy. Tak czy inaczej – jest to scenariusz bardzo pożądany. Przeanalizujmy, jak różne stopy zwrotu z inwestycji zmieniłyby Twoją sytuację, gdybyś miał równo 30 lat i próbował zebrać do emerytury okrągły 1 mln zł. Zobaczmy, ile musiałbyś odkładać co miesiąc. We wszystkich obliczeniach wykorzystamy ten sam wzór, zmieniając jedynie wartość oprocentowania i wyliczając kwotę miesięcznej raty. Liczymy to dla kwoty miliona złotych netto już po zapłaceniu podatku Belki.

N

I/YR

FV

PV

PMT

444

od 0,81% do 8,10%

1 000 000

0

?

3 7 lat do emerytury.

To jest roczna stopa zwrotu.

Chcesz mieć milion złotych.

Obecnie nie masz nic.

Ile musisz odkładać co miesiąc?

Nie znam osób, które potrafią z góry przewidzieć, jaką stopę zwrotu osiągną ich inwestycje w długim horyzoncie czasowym. Dlatego zalecam ostrożność przy szacowaniu wysokości kwoty, którą musisz odkładać co miesiąc. Lepiej sprawdza się podejście oparte na odkładaniu stałej kwoty – co najmniej kilkuset złotych miesięczne – i systematycznym jej podnoszeniu wraz ze wzrostem zarobków.

Ile musisz odkładać co miesiąc przez 37 lat, aby zebrać 1 mln zł w zależności od stopy zwrotu z tej inwestycji? Stopa zwrotu brutto

Stopa zwrotu netto

Kwota odkładana co miesiąc

Suma wpłaconych pieniędzy

Suma odsetek

1%

0,81%

1932,34 zł

857 958,96

142 041,04

2%

1,62%

1645,76 zł

730 717,44

269 282,56

4%

3,24%

1168,44 zł

518 787,36

481 212,64

6%

4,86%

807,28 zł

358 432,32

641 567,68

8%

6,48%

544,02 zł

241 544,88

758 455,12

10%

8,10%

358,57 zł

159 205,43

840 794,57

Doskonale widać, że już kilkuprocentowe stopy zwrotu w ciągu roku (5–8% po opodatkowaniu) pozwolą w długim horyzoncie czasowym zarobić na odsetkach kilkukrotnie więcej, niż wynosi kwota odłożonego kapitału. Kolosalne znaczenie ma siła procentu składanego. To właśnie dzięki niemu relatywnie niewielka różnica w wysokości stopy zwrotu (dodatkowe ok. 2,5%) umożliwia uzbieranie tej samej kwoty przy ponad dwukrotnie niższej miesięcznej wpłacie (359 zł oszczędności zamiast 807 zł). Gołym okiem widać, że warto zainwestować energię, czas i nawet pieniądze w rozwijanie swoich umiejętności inwestowania.

Plan B, czyli co zrobić, jeśli będziesz żyć dłużej Prawdziwy finansowy ninja nie tylko potrafi przeprowadzić skuteczny atak, lecz także zawsze przygotowuje wariant B – na wypadek gdyby nie wszystko poszło zgodnie z planem. W przypadku planowania emerytury podstawowym pytaniem jest: co jeśli będę żyć dłużej, niż zakładałem? Z jednej strony to świetna sytuacja. Z drugiej – rodzi to poważne konsekwencje. Jeśli nie mamy prawdziwie pasywnego dochodu, którego źródło nie wysycha, pieniądze prędzej czy później się skończą. Pewnym rozwiązaniem może być odwrócona hipoteka. To taki instrument finansowy, który zobowiązuje Cię do przekazania swojego mieszkania po śmierci na rzecz banku, ubezpieczyciela lub firmy zajmującej się obsługą takich hipotek. W zamian dana instytucja zobowiązuje się wypłacać pewną stałą kwotę co miesiąc aż do Twojej śmierci. Wysokość tej kwoty ustalana jest

indywidualnie, w zależności od wartości mieszkania, Twojej płci, wieku oraz stanu zdrowia. Taki scenariusz może być jedynym, który pozwoli Ci się utrzymać na emeryturze, jeśli zabraknie pieniędzy. Na chwilę obecną odwrócona hipoteka to rozwiązanie, które dopiero raczkuje w Polsce. Mam jednak nadzieję, że w ciągu kilkudziesięciu najbliższych lat wiele się w tym zakresie zmieni i stanie się ona standardowym produktem banków oraz towarzystw ubezpieczeniowych. Swoją drogą, warto odnotować paradoks sytuacji. Wielu osobom wydaje się, że kupując mieszkanie sfinansowane kredytem hipotecznym na 30 lat, wprowadzają się na swoje. W praktyce stają się długoterminowym i lojalnym współpracownikiem banku, któremu płacą wysokie odsetki za pożyczenie pieniędzy (procent składany w zasadzie neguje sens kredytu na tak długi okres). W końcu, po spłacie całego kredytu, czyli w okolicy sześćdziesiątki, cieszą się własnością mieszkania. Niestety po tylu latach nie będzie już ono stanowić tak atrakcyjnego towaru jak w momencie zakupu. Co więcej, może się okazać, że po kolejnych kilku lub kilkunastu latach właściciele znowu będą zmuszeni udać się do banku – po odwróconą hipotekę, aby zapewnić sobie środki do życia. Bank zapewne będzie na tym zarabiał nie gorzej niż na wcześniej udzielonym kredycie hipotecznym.

Podsumowanie Jak widzisz, im dalej w las, tym więcej drzew. Wyszliśmy od bardzo prostego planu, który dał Ci ogólny pogląd na sytuację, i stopniowo dodawaliśmy kolejne elementy komplikujące obliczenia. Ta metoda dobrze sprawdza się także przy wszelkich innych kalkulacjach finansowych. Finansowy ninja doskonale wie, że planowanie należy rozpoczynać od ogółu, by potem stopniowo przechodzić do szczegółów. Odwrotne podejście prowadzi zazwyczaj do utknięcia w wątpliwościach dotyczących detali i powoduje paraliż decyzyjny związany z brakiem wystarczających danych. Dlatego najpierw sprawdź przybliżoną wielkość kwoty, którą musisz zaoszczędzić. Następnie odpowiedz sobie uczciwie na pytanie, jakie masz realne szanse na odkładanie kilkuset bądź kilku tysięcy złotych miesięcznie. Na tej podstawie zdecyduj, czy nie nadszedł ten moment w życiu, gdy musisz wprowadzić gruntowne zmiany w swoich finansach. Tylko od Ciebie zależy, czy będziesz niezależny na emeryturze, czy raczej staniesz się finansowym obciążeniem dla najbliższych. Jako finansowy ninja musisz być gotowy na zaakceptowanie konsekwencji swoich decyzji lub zaniechań.

Być może zadajesz sobie teraz pytanie: „Jakim cudem mam zgromadzić tyle pieniędzy, skoro zazwyczaj nie wystarcza mi do pierwszego?”. Być może porzucisz czytanie książki już tutaj, bo uznałeś, że nie wiem, o czym piszę, i jestem zbytnio oderwany od rzeczywistości statystycznego Polaka. Zrozum, że to jest właśnie ta rzeczywistość! Od chowania głowy w piasek i zgrywania młodego boga Twoja finansowa perspektywa się nie poprawi. Bez względu na to, jak bardzo tego nie chcesz, młodość przeminie. Ważne jest, co z tym zrobisz. Musisz być gotowy mocno pracować nad tym, by Twoja rzeczywistość była lepsza niż realia życia statystycznego Polaka. Nie od razu Kraków zbudowano – to najlepsze przysłowie, jakie przychodzi mi w tym kontekście do głowy. Nie wszystkie działania, których się podejmiesz, przyniosą natychmiastowe rezultaty. Na niektóre trzeba będzie poczekać latami. Pamiętasz, jak pisałem o działaniu jako trampolinie do sukcesów? Nie da się wskoczyć od razu na najwyższy poziom. Po prostu za nisko się na razie odbijasz. Zazwyczaj trzeba zainwestować dużo energii w to, by po latach można było zacząć spijać śmietankę. Takie działanie wymaga codziennego zaangażowania, systematyczności na wszystkich frontach i cierpliwości. I właśnie do takich konkretów przechodzę w dalszych rozdziałach książki, omawiając: • oszczędzanie na codziennych wydatkach, • oszczędzanie na największych wydatkach, • zwiększanie zarobków, • optymalizację podatkową, • umiejętne inwestowanie. Z tego rozdziału powinieneś zapamiętać te punkty: • Liczenie na ZUS to pomyłka. Jeśli dziś masz ok. trzydziestki, to załóż, że dostaniesz maksimum 30% tego, co zarabiałeś. Sam musisz odłożyć pieniądze na swoją emeryturę. • Kwota, którą musisz posiadać, wydaje się niebotyczna, ale nie patrz na nią. Policz, ile musisz odkładać co miesiąc, i rób wszystko, żeby zachować systematyczność. • Nie wystarczy oszczędzać. Kluczowe jest działanie na wszystkich frontach: oszczędzanie, zwiększanie zarobków (najlepiej poprzez budowanie ścieżki dochodów pasywnych), mądre zmniejszanie obciążeń podatkowych oraz pomnażanie oszczędności.

Część 2. Etapy ewolucji finansowego ninja Ustaliłeś już, dokąd chcesz dotrzeć. Policzyłeś, ile pieniędzy potrzebujesz w tym celu. Wiesz, gdzie jest Twój punkt docelowy i w którym momencie życia zamierzasz go osiągnąć. Super! Teraz musisz już tylko dostać się do punktu B – tam gdzie chciałbyś być, a gdzie jeszcze Cię nie ma. Zanim jednak wyruszysz w drogę, warto dobrze się rozejrzeć. To tak jak z nawigacją GPS. Żeby wytyczyć drogę, musisz wiedzieć nie tylko, dokąd jedziesz, lecz także skąd wyruszasz. Pomogę Ci uczciwie ocenić Twoją sytuację finansową.

Na potrzeby tej książki wyróżniam sześć etapów rozwoju finansowego ninja. Twoim zadaniem będzie zidentyfikowanie, na którym z nich się znajdujesz. Najważniejsze, abyś był wobec siebie szczery. Dzięki prawidłowej ocenie własnej sytuacji będziesz mógł ułożyć dobry plan działania. W każdym z etapów znajdziesz podpowiedzi, na czym warto się skoncentrować. Inne metody treningu i działania stosujesz wtedy, gdy nie potrafisz jeszcze oszczędzać i tkwisz w długach, a inne, gdy wykształcisz prawidłowe nawyki i zbudujesz solidną poduszkę finansową. Gotowy? No to do dzieła.

Etap 1. Luzak = nie umiem i nie chcę oszczędzać Statystycznie to najliczniejsza grupa osób. Według różnych badań liczy od 50 do 65% wszystkich Polaków. Ich charakterystyczną cechą jest to, że wydają dokładnie tyle, ile zarabiają. ZAROBKI = WYDATKI OSZCZĘDNOŚCI = 0

Osoby takie mówią otwarcie: „Nie umiem oszczędzać i nie chcę tego robić”. Nie mają żadnych oszczędności i w gruncie rzeczy od katastrofy finansowej dzieli je tylko brak jednej pensji. Jeśli wynagrodzenie nie wpłynie w terminie na konto, to ze względu na brak jakichkolwiek oszczędności ludzie ci znajdą się w trudnej sytuacji finansowej. Koszty trzeba będzie ponosić, ale nie będzie za co. Najczęściej takie osoby nie chcą nawet zmienić swojej sytuacji. Znajdują dziesiątki powodów, by nie oszczędzać. Najczęstszą wymówką jest: „Nie mam z czego oszczędzać”. Trudno je przekonać do odkładania pieniędzy. Uczciwie mówiąc: nie ma co ich przekonywać na siłę. Same muszą się przekonać – o ile kiedykolwiek im się to uda. Niestety często jest tak, że opamiętanie przychodzi dopiero wtedy, gdy jest już za późno: tracą pracę, zaczynają wydawać więcej, niż zarabiają, i wpadają w długi. Jeśli jesteś w tej grupie, to ufam, że ta książka pomoże Ci przerwać błędne koło i diametralnie zmienić sposób patrzenia na własne finanse. Na tym etapie absolutnym priorytetem jest odłożenie 1–2 tys. zł jako Twojego funduszu awaryjnego (FA). Uratuje Ci on skórę, kiedy pojawią się nieprzewidziane wydatki. Tak – wiem, że nie potrafisz oszczędzać, więc jakiekolwiek racjonalne tłumaczenie, że musisz to robić, nie ma sensu. Jest na to jednak bardzo skuteczny sposób: usługi typu „saver” – automatyczne oszczędzanie, oferowane przez niektóre polskie banki.

Włącz automatyczne oszczędzanie W chwili pisania tej książki usługi automatycznego oszczędzania przy każdej transakcji kartą oferują następujące banki: • Crédit Agricole – CA Saver, • mBank – mSaver, • ING Bank Śląski – Smart Saver, • Getin Bank – Zachowaj Resztę, • PKO BP – Autooszczędzanie.

Banki, wprowadzając te usługi, wyszły z prostego założenia: skoro i tak nie

zwracasz uwagi na to, ile wydajesz pieniędzy, to dobrym sposobem na oszukanie samego siebie i rozpoczęcie oszczędzania może być niewidoczne dla Ciebie odkładanie drobnych kwot na koncie oszczędnościowym przy okazji każdej zapłaty kartą bankową w sklepie. Co więcej, sam możesz określić w systemie internetowym, jak duże kwoty będą oszczędzane. Może to być: • konkretny procent od kwoty transakcji, np. 10% wartości każdego zakupu, • zaokrąglenie kwoty płatności kartą w górę, np. do pełnych 10 zł – w takim przypadku, gdy zapłacisz za zakupy 18 zł, bank automatycznie przeleje na Twoje konto oszczędnościowe dodatkowe 2 zł, • przelewanie na konto oszczędnościowe konkretnej, stałej kwoty przy każdej transakcji, bez względu na jej wartość – np. 5 zł. Jeśli często posługujesz się kartą debetową, to w ciągu kilku miesięcy możesz w ten sposób odłożyć swój pierwszy tysiąc, i to zupełnie bez świadomości ponoszenia tych kosztów. To pierwszy krok do przekonania się, że oszczędzanie nie boli. Będziesz zaszokowany tym, jak kolosalne pieniądze jesteś w stanie oszczędzać, gdy nie uświadamiasz sobie ich znikania z Twojego konta. Usługa saver świetnie się sprawdza, gdy nie spisujesz wydatków, ale może zacząć Cię irytować, gdy zaczniesz już panować nad domowym budżetem. Wtedy przekonasz się, że takie automatyczne oszczędzanie wprowadza sporo zamieszania w prywatnej buchalterii. Dla początkujących jest jednak nieocenione. Ten przykład doskonale pokazuje, że sens stosowania konkretnych rozwiązań zależy od naszej sytuacji i stopnia finansowego zaawansowania. Coś, co dla jednych będzie rozwiązaniem bezsensownym, innym będzie ratowało skórę. Plan działania podczas tego etapu: 1. Włącz usługę saver w swoim banku. 2. Automatycznie zbuduj fundusz awaryjny w wysokości 1–2 tys. zł na czarną

godzinę.

Gdy już polubisz możliwości, jakie daje posiadanie oszczędności, łatwiej będzie Ci przejść do kolejnych etapów ewolucji finansowej.

3.

Etap 2. Dłużnik = mam długi Osoby roztropne przeskakują ten etap rozwoju finansowego. Jeśli jednak wydajesz wszystko, co zarabiasz, i nie masz żadnych oszczędności, to niestety wpadnięcie w długi wydaje się nieuniknione. Wielu zadłużonych podkreśla, że moment, w którym popada się w kłopoty finansowe, jest trudny do zauważenia. Czasami wiąże się z wydawaniem pieniędzy na przyjemności, więc tym trudniej wytłumaczyć sobie, że właśnie następuje niepożądana sytuacja, w której wydatki są wyższe od zarobków. ZAROBKI < WYDATKI OSZCZĘDNOŚCI < 0 Gdy kończymy szkołę lub studia, niewiele wiemy o finansach. Wydaje się nam, że jedynym scenariuszem jest pójście do pracy. Gdy uda się ją dostać, cieszymy się, że mamy własne pieniądze. Zaczyna się spełnianie zachcianek. Typowy scenariusz wygląda tak: szkoła, studia, praca, samochód, mieszkanie, ustatkuj się – małżeństwo, dzieci, pracuj, pracuj, pracuj i może dotrwasz do emerytury. Ten model nie jest zły, ale trzeba go realizować z głową. Zderzenie z rzeczywistością bywa bolesne. Okazuje się, że po pokryciu kosztów życia może nic nie zostać w portfelu. W jakiś cudowny sposób wydatki coraz częściej zaczynają przewyższać zarobki. Wejście w długi zaczyna się niewinnie. Dziury w budżecie łatamy, płacąc kartą kredytową, której nie spłacamy w całości. Stopniowo coraz bardziej zaczynają nam ciążyć odsetki. Czasami zadłużenie rozkładamy na raty lub posługujemy się debetami na koncie i kredytami konsumpcyjnymi. Jeśli nie zaczniemy wydawać mniej, niż zarabiamy, to prędzej czy później wykorzystamy przyznane limity zadłużenia w maksymalnej wysokości. Jeśli banki nie chcą nam już pożyczać pieniędzy, ostatnią linią obrony są pożyczki chwilówki, a to już gwóźdź do trumny naszych finansów. Pożyczek tych nie da się łatwo spłacić. Ponosimy kolosalne koszty dodatkowych opłat i prowizji, w efekcie płacimy odsetki w wysokości dochodzącej nawet do kilkunastu tysięcy procent rocznie. Tkwimy w bagnie po uszy. Pracujemy więc po to, by było nas stać na spłatę długów, a nie po to, by spełniać marzenia. To tylko jeden ze scenariuszy wpadnięcia w spiralę długów, czyli taką sytuację, w której trzeba zaciągać kolejne zobowiązania, aby spłacić raty wcześniejszych kredytów. Niestety w zdecydowanej większości przypadków taka sytuacja jest bezpośrednią konsekwencją złych nawyków, zaniechań

i błędnych decyzji. Brak solidnej wiedzy na temat finansów oraz brak dobrych wzorców sprawiają, że żyjemy w niewiedzy lub po prostu kłamstwie. Oszukujemy samych siebie – najczęściej nieświadomie. Wierzymy w mity, które nie mają odzwierciedlenia w rzeczywistości. Czasami latami tkwimy w „matriksie”2, który wmawia nam, że nasza sytuacja jest normalna. Że życie z długami to standard. Tak właśnie było w przypadku Joanny, która występowała w podcaście 5 osób i 5 historii, jak wyjść ze spirali długów (możesz go wysłuchać tutaj: ›› http://fin.ninja/5historii ‹‹). Joanna przez 18 lat tkwiła w długach i nie wiedziała, że można żyć inaczej. Wszyscy wokół niej byli zadłużeni. Było to normą społeczną. Dopiero partner uświadomił jej, że taka sytuacja jest patologią i że z długiem należy się uporać. Jak sama przyznaje, w wyjściu z zadłużenia – oprócz partnera – pomógł jej blog „Jak oszczędzać pieniądze?”. W tej książce nie piszę o tym, jak wydostać się z bagna długów. Temu zagadnieniu poświęciłem kilka wpisów na blogu oraz cały 5-tygodniowy kurs „Pokonaj swoje długi”. Każdy może skorzystać z niego bezpłatnie po rejestracji na stronie ›› https://pokonajswojedlugi.pl ‹‹. Jeżeli masz długi, to właśnie tam powinieneś skierować swoje pierwsze kroki. W kursie znajdziesz konkretne informacje i wskazówki, jak najszybciej i najmniejszym kosztem emocjonalnym uporać się z kredytami i pożyczkami. Do lektury książki, którą właśnie czytasz, powróć dopiero wtedy, gdy opracujesz i zaczniesz realizować plan wychodzenia z długów. Nawyki zbudowane podczas wychodzenia z długów przydadzą Ci się także później. Dzięki nim łatwiej będzie Ci podążać drogą prawdziwego finansowego ninja – drogą do życia w dobrobycie, bez martwienia się o to, czy starczy Ci pieniędzy na spokojną starość. Plan działania podczas tego etapu: 1.

Przejdź przez cały kurs –›› http://pokonajswojedlugi.pl ‹‹.

„Pokonaj

swoje

długi”

2. Spłać wszystkie długi konsumenckie.

Etap 3. Adept ninja = chcę oszczędzać, ale nie chcę planować Na tym etapie znajdują się osoby, które już oszczędzają, ale bez konkretnego planu. Po prostu wydają mniej, niż zarabiają, bo wiedzą, że oszczędzać się powinno. Niemniej jednak nie mają jasno sprecyzowanych celów związanych

z oszczędzaniem. ZAROBKI >= WYDATKI OSZCZĘDNOŚCI > 0 Cechą charakterystyczną osób na tym etapie finansowego rozwoju jest wstręt na myśl o planowaniu budżetu domowego. Spisywanie wydatków też jest im obce. Uznają te czynności za czasochłonne, trudne i niepotrzebne. I czasami mają rację, np. gdy dużo zarabiają. Skoro udaje im się oszczędzać, po co miałyby przeznaczać czas na dokonywanie niepotrzebnych z ich perspektywy kalkulacji? Jeśli znajdujesz się na tym etapie i nie masz jeszcze dużych oszczędności, powinieneś skupić się na zastosowaniu kilku rozwiązań, które pomogą Ci oszczędzać bez konieczności planowania finansów. Przede wszystkim zautomatyzuj wykonywanie wszystkich płatności i przelewów – niech nie zaprzątają Ci głowy. Kompletną instrukcję, jak to zrobić, znajdziesz w rozdziale drugim, mówiącym o treningu finansowego ninja. Tam też przedstawiłem receptę na to, jak osiągnąć cele budżetowania bez prowadzenia budżetu domowego. Nie zamierzam Cię do tego zachęcać, jeśli sam nie czujesz takiej potrzeby, a jednocześnie systematycznie odkładasz pieniądze. Skoro już chcesz oszczędzać, to warto wyznaczyć sobie proste cele związane z odkładaniem pieniędzy na większe wydatki, które wydarzą się w ciągu roku: wakacje, składki ubezpieczeniowe, koszty serwisu auta, koszty zakupu telefonu lub komputera itp. (czyli na fundusz wydatków nieregularnych – FWN). Jeśli wiesz, że wakacje będą za sześć miesięcy i chcesz na nie wydać np. 3 tys. zł, to łatwo obliczyć, że co miesiąc musisz odkładać po 500 zł. Nie musisz prowadzić budżetu, by to robić. Wystarczy przelewać pieniądze na konto oszczędnościowe. To, co może być przydatne i do czego warto się zmusić, to inwentaryzacja kosztów stałych – przynajmniej raz do roku. Wystarczy, że poświęcisz na to jeden, wybrany przez Ciebie tydzień, w trakcie którego będziesz zbierał paragony i spisywał wydatki. Dzięki temu dowiesz się, ile naprawdę kosztują Cię jedzenie, transport, używki, rozrywka, wszystkie opłaty oraz inne wydatki. Takie jednorazowe ćwiczenie może dać Ci sporą wiedzę o wyciekach pieniędzy. To z kolei pomoże Ci zidentyfikować obszary, w których mógłbyś się lepiej postarać. Jeśli uznasz, że to dobry kierunek, to kto wie – może przekonasz się do planowania swoich finansów. Będąc na tym etapie, masz dobrą sytuację wyjściową, ale musisz sobie

zdawać sprawę, że bez konkretnych celów finansowych i realizacji planu możesz mieć też fałszywe poczucie bezpieczeństwa. Może Ci się wydawać, że wszystko jest w porządku, ale równie dobrze możesz ulegać inflacji stylu życia, przez co trudno będzie Ci odłożyć pieniądze na starość. Przy dobrych zarobkach zdołasz osiągnąć większość celów budżetowania nawet bez szczegółowego planu. Warto jednak, żebyś nie spoczywał na laurach. Plan działania podczas tego etapu: 1. Zautomatyzuj wszystkie płatności i oszczędzanie. Niech przelewy wykonują

się bez Twojej ingerencji od razu na początku miesiąca lub wkrótce po tym, jak pensja wpłynie na konto.

2. Wyznacz sobie cele średnioterminowe, na które będziesz odkładał pieniądze. 3. Dziel pieniądze według zasad budżetowania, ale bez budżetu. 4. Przynajmniej raz do roku skrupulatnie monitoruj koszty przynajmniej przez

jeden tydzień, aby uświadomić sobie, ile naprawdę wydajesz.

Etap 4. Początkujący ninja = chcę planować i nie mam poduszki finansowej To pierwszy etap świadomego zarządzania własnymi pieniędzmi. Znajdujesz się w tej grupie, jeśli masz wolę walki, chcesz poważnie wziąć się za swoje finanse, jesteś gotów planować budżet domowy i aktywnie poprawiać stan portfela. ZAROBKI > WYDATKI OSZCZĘDNOŚCI > 0 Osoby na tym etapie dobrze wiedzą, że potrafią oszczędzać, ale uświadamiają sobie jednocześnie, że ich oszczędności są zbyt małe, by dawać poczucie bezpieczeństwa finansowego. To właśnie na tym etapie rozpoczyna się budowanie poduszki finansowej, czyli gromadzenie kwoty odpowiadającej 6- lub 12-miesięcznym kosztom. Najpierw trzeba jednak poznać ich wysokość. Pomagają w tym dwa elementy: • regularne przygotowywanie budżetu – to proaktywne planowanie przychodów i wydatków na miesiąc do przodu, • spisywanie wydatków – pozwalające zweryfikować, na ile plan

w postaci budżetu rozmija się z rzeczywistością. Systematyczna analiza budżetu i wydatków umożliwia z kolei bieżące korygowanie błędów i usuwanie wycieków finansowych. Nie potrzeba do tego specjalnych umiejętności. Wystarczy zdrowy rozsądek. Przykładowo: jeśli Twój miesięczny budżet na jedzenie wynosi 800 zł i jednocześnie zauważysz, że same słodycze kosztują 400 zł miesięcznie, to znaczy, że coś jest nie w porządku z Twoimi nawykami żywieniowymi. Możesz także dostrzec, że papierosy to kolejne 400 zł miesięcznie w Twoim skromnym budżecie. Niewykluczone, że to właśnie motywacja finansowa będzie jednym z najmocniejszych argumentów za rzuceniem nałogów i wdrożeniem zdrowego trybu życia. Na tym etapie finansowego rozwoju poznajesz korzyści wynikające z planowania. Zaczynasz mieć kontrolę nad pieniędzmi – i to z dużym wyprzedzeniem. Uświadamiasz sobie, że osiągnięcie długoterminowych celów zależy od systematycznego działania i odkładania pieniędzy co miesiąc. To rosnące poczucie kontroli potrafi być zgubne. Ze względu na to, że oszczędności rosną, stajemy się łatwym celem dla wrogów naszych pieniędzy. To właśnie na tym etapie włącza się chciwość. Niekiedy do celów chcemy dojść zbyt szybko i na skróty. Zamiast skoncentrować się na dokończeniu budowy poduszki finansowej, decydujemy się na inwestowanie, które ma skrócić drogę do bogactwa. To błąd. Zapomnij o inwestowaniu co najmniej do momentu, aż nie zbudujesz całej poduszki finansowej. W tym okresie skup się na optymalizacji kosztów, zwiększaniu zarobków, prowadzeniu budżetu oraz ugruntowaniu nowych, prawidłowych nawyków finansowych. Jeśli bardzo chcesz inwestować, to zainwestuj swój czas w naukę – przeczytaj kilka książek na ten temat i zapoznaj się z cyklem artykułów Elementarz inwestora – ›› http://fin.ninja/ei ‹‹. To najlepsze, co możesz zrobić dla swoich pieniędzy. Plan działania podczas tego etapu: 1. Zacznij planować budżet domowy. 2. Spisuj wydatki i kontroluj na bieżąco realizację budżetu.

Poświęć co najmniej godzinę tygodniowo na analizę zebranych danych i refleksję, jak likwidować zauważone wycieki pieniędzy.

3.

4. Optymalizuj koszty. 5. Zwiększaj przychody.

6. Rozpocznij

budowę poduszki finansowej wystarczającej na pokrycie 6–12miesięcznych kosztów.

7. Zapomnij o inwestowaniu, dopóki nie zbudujesz poduszki!

Etap 5. Ninja = już planuję, chcę więcej i mam połowę poduszki finansowej Podstawowym wyróżnikiem osób na tym etapie jest większa pewność siebie i poczucie kontroli. Na bieżąco panujesz nad finansami. Masz takie oszczędności, że wizja wydatku kilku tysięcy złotych, np. na wakacje, nie przyprawia Cię o dreszcze. Poduszka finansowa urosła już do połowy planowanego rozmiaru. Wzrasta Twoje poczucie bezpieczeństwa finansowego. Chodzisz z podniesioną głową i szukasz kolejnych wyzwań. To taki etap, w którym nareszcie czujesz, że to Ty jesteś panem sytuacji. Warto więc pójść za ciosem i przenieść na wyższy poziom swoje umiejętności i możliwości zarabiania pieniędzy. ZAROBKI >> WYDATKI OSZCZĘDNOŚCI > 6 MIESIĘCY KOSZTÓW Zbudowałeś połowę poduszki finansowej, więc wiesz już dokładnie, ile czasu potrzeba Ci jeszcze na jej skompletowanie. A to pozwala snuć konkretne plany, np. zabrać się do realizacji długofalowego planu emerytalnego. Czujesz się pewniej, bo masz oszczędności pozwalające przetrwać słabsze okresy. To dobry punkt wyjścia do podjęcia trudniejszych wyzwań. Jeżeli kochasz swoją obecną pracę, warto zawalczyć o podwyżkę. Jeśli usłyszysz „nie”, prawdopodobnie Twój zapał nieco osłabnie. Być może skłoni Cię do szukania nowej posady lub przejścia na swoje, czyli otworzenia własnej firmy. Oczywiście każdy z tych kroków warto zaplanować, podobnie jak planujesz budżet domowy: znaleźć odpowiednie argumenty i przygotować rachunek zysków i strat. Proces zmiany pracy może trwać latami. Nic też nie stoi na przeszkodzie, abyś rozwijał swoją pasję na boku – równolegle z pracą etatową – i traktował ją jako ogródek doświadczalny. Jeśli uda Ci się znaleźć klientów gotowych zapłacić za Twoje usługi, odejście z etatu i poświęcenie się rozwojowi własnej firmy może przebiegać bez najmniejszych perturbacji finansowych. Na wcześniejszych etapach podstawowym źródłem nadwyżek pieniężnych było oszczędzanie na codziennych wydatkach. Wówczas przede wszystkim

uczyłeś się negocjować z samym sobą. Być może stopniowo poszerzałeś naukę negocjacji w kontaktach z pracodawcą, bankami i swoimi kontrahentami. Jeśli nie, najwyższa pora to zrobić. Warto poświęcić na to czas, bo umiejętność negocjacji ma bardzo korzystny wpływ na Twoje finanse. Im więcej będziesz zarabiać i im większą będziesz mieć kontrolę nad finansami, tym większego znaczenia nabierze optymalizacja podatkowa, czyli zestaw działań prowadzących do tego, by w legalny sposób płacić jak najniższe podatki. Chociażby dlatego powinieneś zastanowić się nad prowadzeniem własnej firmy. Możesz to robić, nawet pracując na etacie, i jednocześnie znacząco oszczędzać na dokonywanych zakupach (poprzez kwalifikowanie części z nich jako koszty firmowe). W ten sposób w Twojej kieszeni może zostać nawet kilkadziesiąt procent ceny kupowanych produktów i usług (efektywnie kosztują Cię one mniej o podatek VAT i podatek dochodowy). A to tylko początek optymalizacji podatkowych, które możesz uzyskać jako właściciel biznesu. Twoim podstawowym celem na tym etapie pozostaje dokończenie kompletowania poduszki finansowej. Równolegle warto planować, co zrobisz z nadwyżkami finansowymi – ponad kwotę poduszki – gdy tylko się pojawią. Czy będziesz je bezpiecznie odkładał na lokatach (niska stopa zwrotu, a więc konieczność odłożenia większej kwoty), czy może zdecydujesz się na inwestowanie (potencjalnie wyższa stopa zwrotu, ale zawsze związana z ryzykiem straty). Jeżeli korcą Cię rynki kapitałowe, możesz zacząć „na sucho” śledzić notowania, podejmować decyzje inwestycyjne na papierze i weryfikować, na ile skuteczna jest Twoja strategia (bo zdecydowanie nie warto inwestować bez konkretnego planu). Obracanie instrumentami finansowymi na kontach demo w biurach maklerskich nie wymaga inwestowania własnych środków, ale pozwala zaznajomić się z realiami rynku. Minus jest taki, że bez wkładu finansowego nie przetestujesz swoich emocji i reakcji – te poznasz dopiero, gdy na rynku ulokujesz prawdziwe pieniądze. Zalecam jednak daleko posuniętą ostrożność. Jeśli nie czujesz się pewnie, to przede wszystkim edukuj się i zdobywaj doświadczenie „na sucho” (więcej piszę o tym w rozdziale o inwestowaniu). Plan działania w tym etapie: 1. Doskonal umiejętności negocjacyjne. 2. Walcz o podwyżkę lub zmień pracę na lepszą. 3. Rozwijaj dochodową pasję.

4. Wprowadzaj optymalizacje podatkowe. 5. Dokończ budowę poduszki bezpieczeństwa. 6. Stwórz i zacznij realizować długoterminowy plan finansowy. 7. Ucz się inwestowania.

Etap 6. Mistrz ninja = mam poduszkę, a nawet więcej. Co dalej? To ostatni etap w ewolucji finansowego ninja, który omawiam w tej książce. Z mojej dotychczasowej praktyki wynika, że niestety dociera do niego mniejszość czytelników bloga „Jak oszczędzać pieniądze?”. ZAROBKI >> WYDATKI OSZCZĘDNOŚCI >> 12 MIESIĘCY KOSZTÓW INWESTYCJE > 0 Tu znajdują się te osoby, którym udało się już zbudować całą poduszkę finansową. Co więcej, potrafią one regularnie generować dodatkowe nadwyżki. W tym miejscu zmieniają się priorytety. Zamiast celu średnioterminowego – jakim była budowa poduszki – istotne stają się cele długoterminowe: oszczędzanie na własną emeryturę, na uposażenie dzieci i na spełnianie swoich zachcianek. Skoro dotychczas ciężko pracowaliśmy, aby zarobić pieniądze, to teraz chcemy, żeby to one ciężko pracowały dla nas. Wiele osób na tym etapie ma już jasno określoną strategię inwestowania i wie, w jakiego rodzaju inwestycjach czuje się najlepiej. Jeśli nie umiesz albo nie chcesz inwestować, to nadwyżki finansowe możesz przeznaczyć na spłatę lub nadpłatę kredytu hipotecznego. Absolutnie nie wykorzystuj do tego poduszki finansowej – jest ona Twoją polisą ubezpieczeniową na wypadek problemów. Jednak gdy posiadasz dodatkowe środki, opłacalne może okazać się nadpłacenie kredytu hipotecznego w taki sposób, aby pozostały okres jego spłaty skrócić do maksymalnie 20 lat. Zredukujesz w ten sposób siłę niekorzystnego działania procentu składanego. Bez względu na to, czy prowadzisz własną firmę, czy jesteś pracownikiem etatowym, warto, żebyś zaplanował, w jaki sposób możesz skalować to, co robisz, tzn. zwiększać zarobki, zmniejszając jednocześnie liczbę

przepracowywanych godzin. Pracownikowi etatowemu jest dużo trudniej. Może zostać dobrze opłacanym ekspertem w swojej dziedzinie, ale jego zarobki nadal będą powiązane z liczbą przepracowywanych godzin i dużą część wynagrodzenia pochłoną podatki. Znacznie lepsze możliwości w zakresie skalowania swojej działalności będziesz miał jako przedsiębiorca. W miarę wzrostu zarobków Twojej firmy zaczniesz korzystać z pracy innych osób. Możesz również prowadzić taki biznes, w którym Twoje wynagrodzenie nie będzie bezpośrednio związane z liczbą przepracowywanych godzin. W takim modelu realne jest osiąganie nieograniczonych przychodów, co w połączeniu z optymalizacją podatkową pozwala znacząco skrócić drogę do wcześniejszej emerytury. Plan działania w tym etapie: 1. Poznawaj własne preferencje inwestycyjne i inwestuj. 2. Skaluj to, co robisz, i myśl, jak pracować mniej, zarabiając coraz więcej. 3. Jeśli masz firmę, to wspieraj się pracą innych. 4. Spłać kredyt hipoteczny i uwolnij się od wszelkich zobowiązań. 5. Zabezpiecz finansowo rodzinę.

Finansowy rozkład jazdy Opisane etapy ewolucji finansowej są niezależne od Twojego wieku. Możesz mieć 50 lat, być kompletnie niezaradny finansowo i tkwić w długach. Ale równie dobrze możesz mieć 25 lat i osiągnąć najwyższy poziom zaawansowania w rozwoju finansowego ninja. Nie ma reguły. Każdy podąża własną drogą i jest kowalem swojego losu. Niektórzy mają łatwiejszy start, bo np. rodzice dali im dobre podstawy. Inni muszą wszystkiego nauczyć się samemu. Nie wierzę w to, że każdy ma równe szanse. Wierzę jednak, że to, gdzie zaczynamy naszą podróż, nie determinuje naszej przyszłości. Adeptem finansowego ninjutsu, czyli sztuki walki ninja, może zostać każdy. Może Ci być dużo trudniej niż innym, ale im wcześniej zabierzesz się do pracy nad własnymi finansami, tym większe szanse na to, że w końcu osiągniesz sukces. Kluczowe jest zrozumienie, na jakich działaniach powinieneś koncentrować się w zależności od etapu swojego finansowego rozwoju. Pierwsze trzy etapy to czas budowy nawyków oszczędzania, planowania budżetu, systematycznego

odkładania pieniędzy i pokonywania pokusy ich szybkiego wydania. Najpierw udowodnij sobie, że potrafisz zidentyfikować i usunąć największe wycieki finansowe, a dopiero później skup się na poprawianiu detali. Najdłuższym paskiem na wykresie, który znajdziesz dwie strony dalej, jest zarabianie – i to właśnie ono jest najważniejszą z umiejętności finansowego ninja. Nie jest nią, jak się powszechnie sądzi, oszczędzanie. Zarabianie towarzyszy Ci przez całe dorosłe życie. Im więcej zarabiasz, w tym mniejszym stopniu musisz koncentrować się na oszczędzaniu. Z kolei jeśli zarabiasz mało, to po prostu jesteś zmuszony do oszczędzania. A nie znam osoby, która byłaby zadowolona z bycia przymuszaną do czegokolwiek. Finansowy ninja rozumie podstawowe zasady finansowego rozkładu jazdy: 1. Jeśli masz długi, to najlepszą inwestycją będzie ich spłata i uwolnienie

się od zobowiązań. Jedynym wyjątkiem od tej zasady jest kredyt hipoteczny, choć i w jego przypadku warto zmniejszyć całkowity koszt zobowiązania. Mając długi, trzeba zacisnąć pas jak najmocniej. To wtedy kolosalne znaczenie mają minimalizacja kosztów i maksymalna oszczędność.

Głupotą jest zabierać się do inwestowania, jeśli nie masz poduszki finansowej gwarantującej, że przetrwasz najbliższe 6–12 miesięcy. Najpierw zbuduj poduszkę, a dopiero potem rozpocznij inwestowanie nadwyżek, i to tylko wtedy, gdy nie planujesz korzystać z inwestowanych pieniędzy w dającej się przewidzieć perspektywie (np. co najmniej 5 lat).

2.

Dopóki nie umiesz zarządzać finansami osobistymi, nie zakładaj własnej firmy. Jeśli nie panujesz nad pieniędzmi w skali mikro, nie uda Ci się to w skali makro. Najpierw udowodnij sobie, że potrafisz prowadzić budżet domowy i kontrolować wydatki. Po założeniu firmy będziesz musiał prowadzić dwa budżety, dbając o to, by oddzielać finanse osobiste od firmowych. Brak takiego podziału to prosta droga do katastrofy finansowej.

3.

4. Optymalizacja podatkowa ma sens dopiero wtedy, gdy stuprocentowo

kontrolujesz swoje finanse. Jeśli ich nie planujesz i nie znasz wszystkich liczb – zarobków i kosztów – to optymalizacja nie ma sensu. Wymaga ona skrupulatnego planowania, bo wykonuje się ją z wyprzedzeniem, w celu poprawy przyszłej sytuacji finansowej. Musisz więc chcieć wszystko dokładnie przewidzieć, policzyć i zaplanować. Co ważne, optymalizacja tym bardziej zyskuje na znaczeniu, im większe masz przychody. Wcześniej energię i czas lepiej przeznaczyć na poszerzanie wiedzy i zwiększanie zarobków.

5.

Ucz się, zdobywaj doświadczenia i rozwijaj swoją inteligencję

finansową, bez względu na to, jak dużo zarabiasz. Zarabianie pieniędzy nie jest ogromnym wyzwaniem. Prawdziwą sztuką jest umiejętne zarządzanie posiadanym już kapitałem i pomnażanie oszczędności. Pierwsze trzy etapy ewolucji finansowej są jak poruszanie się we mgle. Nawet jeśli wiesz, co powinieneś robić, to w praktyce możesz znajdować dziesiątki wymówek, by nie poświęcać czasu finansom. Gdy w końcu się za nie zabierasz, być może będziesz robił to nieudolnie i popełniał błędy. Grunt, żebyś wyciągał z nich naukę. Dopiero na czwartym etapie, gdy decydujesz się na świadome działanie zgodnie z mniejszym lub większym planem, stajesz się adeptem finansowego ninjutsu. Przechodzisz trening i wyposażasz prywatną zbrojownię. Samodzielnym ninja stajesz się po ukończeniu piątego etapu. Masz zbudowaną poduszkę finansową, znasz swoje możliwości, wyrobiłeś własny styl walki i coraz lepiej radzisz sobie z przeciwnikami. Sukcesywnie zdobywane doświadczenie powoduje, że coraz sprawniej poruszasz się w dziedzinie finansów osobistych. Lepiej też rozumiesz siebie, swoje ograniczenia i możliwości. A na szóstym etapie zostajesz finansowym mistrzem ninja. Potrafisz świetnie się bronić i znajdować wyjście z każdej sytuacji. Jesteś wzorem dla innych. Osobą bezpieczną finansowo, systematycznie budującą coraz większy kapitał. Masz już doświadczenie w konkretnych formach inwestowania. Dzięki temu sprawniej identyfikujesz prawdziwe okazje inwestycyjne i uciekasz do przodu swojej konkurencji. Jesteś nieuchwytny jak najlepiej wyszkolony ninja.

Część 3. Jak wiek wpływa na możliwości ninja? Jak wspomniałem, etap rozwoju finansowego ninja jest niezależny od wieku. Prawdą jest jednak, że powinieneś brać pod uwagę swój wiek przy ustalaniu priorytetów. Wykraczają one daleko poza finanse, ale mają z nimi nierozerwalny związek. Nie da się odnosić sukcesów finansowych, nie dbając o inne obszary życia, np. ograniczając własny rozwój. Finansowy ninja zdaje sobie sprawę z tego, że wiek ma zasadniczy wpływ na jego możliwości intelektualne i fizyczne. Wie, że dominować sprawnością może tylko jako młodzieniec. Nawet jeśli zachowa sprawność w kwiecie wieku, to w bezpośredniej walce liczyć się będą bardziej jego doświadczenie i umiejętności w zakresie strategicznego planowania. Bezpośrednie wykonywanie zadań powinien wtedy powierzyć raczej młodszym od siebie. Chodzi o to, by nie narażać się na ryzyko porażki w konfrontacji z młodymi, a jednocześnie być dla nich wzorem do naśladowania, umiejętnie posługiwać się ich zapałem oraz chęcią nauki od starszego i bardziej doświadczonego mistrza. Taka filozofia sprawdza się w rozmaitych obszarach życia. Problem w tym, że często – na różnych jego etapach – nie wiemy, na czym się koncentrować.

Refleksja przychodzi z wiekiem. Czasami uświadamiamy sobie, że przez lata robiliśmy nie to, co powinniśmy. A czasu nie da się cofnąć. Jako osoby młode rzadko chcemy słuchać starszych i mądrzejszych od siebie. Uważamy, że nadszedł nasz czas i że zasady, które próbują nam wpajać starsi, nie mają zastosowania w rozwijającym się technologicznie świecie. To błąd. Gdy jesteśmy starsi, dziwimy się czasem, że młodsi idą swoją ścieżką i nie chcą nas słuchać. Być może rzeczywiście każdy musi nabić sobie guza i nauczyć się na własnych błędach? Jeśli planujesz zostać finansowym ninja, to musisz chcieć uczyć się od innych. To prawdziwa droga na skróty, otwierająca drzwi do finansowego sezamu. Szybko tam nie dojdziesz. Nie od razu poznasz drogę. Jeśli jednak stworzysz sobie możliwości nauki, czerpania wiedzy i obserwacji z wielu źródeł, będziesz w dużo lepszej sytuacji niż osoby, które ograniczają się do bycia wzorem dla samych siebie. Poniżej znajdziesz jedną z możliwych wersji listy priorytetów na różnych etapach życia. To kompilacja zaleceń różnych ludzi, w tym moich przemyśleń. Temat ten rozwijałem w dwóch odcinkach podcastów: • Jak pokierować swoimi finansami i życiem, gdy jestem 20-latkiem – ›› http://fin.ninja/20lat ‹‹, • Priorytety 30-latka, czyli jak pokierować życiem, karierą i finansami przed czterdziestką – ›› http://fin.ninja/30lat ‹‹.

Wiek i priorytety: na czym warto się skoncentrować Dla jasności: nie traktuj tej listy jak dogmatu. To tylko przykład i jeden z możliwych scenariuszy rozwoju finansowego ninja. Wszystkie te zalecenia powinieneś odnieść do siebie – zastanów się nad ich zasadnością w Twojej sytuacji.

Między 20. a 30. rokiem życia: • Przede wszystkim naucz się języka angielskiego. Biegle. To najlepsza inwestycja, jakiej możesz dokonać. Umożliwisz sobie w ten sposób pracę nie tylko w Polsce, lecz także za granicą. Zyskasz również łatwy dostęp do darmowej wiedzy z całego świata. • Edukuj się i poszerzaj horyzonty. Jeśli coś Cię interesuje, drąż temat, aż go zgłębisz. Oprócz tego, co Cię pasjonuje, ucz się rzeczy praktycznych – nabywaj takie umiejętności, które będziesz mógł

sprzedawać. • Nie koncentruj się na jednej rzeczy lub dziedzinie. Angażuj się w różne przedsięwzięcia i projekty. Rozwijaj zainteresowania. Im więcej będziesz miał różnorodnych doświadczeń, tym szybciej zrozumiesz, co jest dla Ciebie ważne. No chyba że już teraz to wiesz – w takim przypadku się nie rozpraszaj, lecz skoncentruj na byciu najlepszym w tym, co robisz. • Zacznij wcześnie pracować i jedz chleb z różnych pieców. Zmieniaj często pracę (wiem, że jest to nieintuicyjne zalecenie, które może źle wyglądać w CV). Na tym etapie życia chodzi o to, byś poznał różne kultury i style zarządzania pracodawców. Jeśli trafisz do nieefektywnej firmy i utkniesz tam, to możesz uwierzyć, że tak wygląda rzeczywistość w większości firm. Dlatego warto zdobywać doświadczenia w różnych miejscach i poszerzać horyzonty. Daj sobie szansę na szerszy ogląd rzeczywistości. • Nie przedłużaj studiów – chyba że wiążesz duże nadzieje z karierą naukową. Jeśli nie studiujesz na wymagających kierunkach technicznych, to zasadne jest pytanie, czy nie lepiej przejść na zaoczny tryb studiów i poświęcić większość tygodnia na zdobywanie doświadczeń na rynku pracy. Ukończ studia jak najszybciej i obroń pracę magisterską bez zbędnego przeciągania. Dyplom może się kiedyś do czegoś przydać – chociaż nie brakuje też ludzi, którzy uważają go za zbędny. • Znajdź swojego mistrza – szefa, od którego będziesz mógł się dużo nauczyć. Proponuję pracę w prężnych małych i średnich firmach. Im mniejsza jest firma, na tym większą dynamikę jest narażona. Małe przedsiębiorstwa pozwalają wiele się nauczyć o ludziach, poznać, co to znaczy „robić wszystko”, zobaczyć liczbę detali składających się na sukces lub porażkę. W takich firmach możesz mieć realny wpływ na rzeczywistość. W dużej korporacji będziesz prostopadłościanem, który musi pasować do ściśle określonego miejsca. Tam nauczysz się procesów, ale najczęściej nie zobaczysz prawdziwych czynników składających się na sukces. Będziesz trybikiem w wielkiej maszynie. Nie zaszkodzi, jeśli spróbujesz pracy i w małej firmie, i w korporacji. Kieruj się jednak celem, jakim jest znalezienie osoby, od której będziesz się mógł uczyć i dzięki której nabędziesz doświadczenia. • Cały ten okres to czas zbierania doświadczeń, otwierania furtek, przez które zechcesz przejść w przyszłości, i stwarzania sobie

warunków do elastycznego wybrania właściwej drogi – wtedy gdy będziesz na to gotowy. To czas szukania własnej drogi i testowania różnych rozwiązań. Traktuj popełniane błędy jako okazję do wzbogacenia doświadczeń i niezbędny element nauki. Gdy coś pójdzie nie tak, po prostu przeanalizuj to, wyciągnij wnioski, wstań i idź dalej.

Między 30. a 40. rokiem życia: • Rozwijaj się zawodowo i nie bój się zmieniać specjalizacji. Szczególnie wtedy, gdy okaże się, że postawiłeś na złego konia. • Stawaj na własnych nogach. Nadal ucz się od innych, ale pamiętaj, że jest to już ten czas, kiedy to Ty powinieneś zacząć dyktować sobie i innym tempo. Pora na samodzielność. • Doskonal się w pracy zespołowej. Nieważne, ile potrafisz zrobić sam. Musisz umieć współpracować z innymi. Bycie solistą jest trudne i nudne. Lepiej dzielić się ciężarem porażek i mieć z kim świętować sukcesy. • Rozwijaj swoje pasje – zwłaszcza jeśli mają potencjał dochodowy. Możesz rozpocząć realizację czegoś swojego na boku, po godzinach pracy. Bezpiecznie przetestować pomysł i swoją wytrwałość. Być może przekujesz pasję w dochodowy biznes, który spowoduje, że „już nigdy nie będziesz musiał pracować”. Będziesz robić to, co kochasz, nie nazywając tego pracą. • Zdecyduj, czy chcesz pracować dla siebie czy dla kogoś innego. To kluczowa decyzja. W okolicy czterdziestki jesteś mniej więcej w połowie życia, a ⅓ kariery zawodowej (albo nawet połowa) już za Tobą. W tym momencie musisz postawić na konkretnego konia. Nie każdy finansowy ninja stanie się przedsiębiorcą, ale każdy musi być świadomy, że w kontekście zawodowym upływ czasu działa na jego niekorzyść.

Między 40. a 50. rokiem życia: • Opieraj się przede wszystkim na swoim doświadczeniu. To ono jest w tym okresie Twoją główną przewagą konkurencyjną (o ile wcześniej je zdobyłeś). Wiedza ma drugorzędne znaczenie. • Skup się na robieniu tego, w czym jesteś najlepszy. W większości przypadków jest już za późno, by szukać innej, nowej drogi. • Posiłkuj się pracą innych, młodszych osób. W przeciwieństwie do Ciebie mają one nieograniczone pokłady energii. Jeśli będziesz otwarty,

osoby te będą gotowe uczyć się od Ciebie. • Bądź mentorem dla innych. Nie chowaj swojej wiedzy i doświadczenia dla siebie. Pomagaj młodszym i kształtuj ich w taki sposób, by byli lepsi od Ciebie. I tak Cię prześcigną, więc konkurowanie z nimi nie ma najmniejszego sensu. Pomóż im urosnąć – spłacisz w ten sposób dług zaciągnięty u starszych pokoleń, od których sam kiedyś się uczyłeś. Pamiętaj, że i Ty możesz się wiele nauczyć od młodych. • Gromadź i pomnażaj oszczędności. Pod względem finansowym to Twoje złote lata. Idąc zgodnie z typowym scenariuszem życia finansowego ninja, pod koniec piątej dekady powinieneś mieć już odchowane dzieci, spłacony kredyt hipoteczny i dobre zarobki w pracy, którą lubisz. To świetna podstawa do akumulowania oszczędności na emeryturę.

Między 50. a 60. rokiem życia: • Zapomnij o wiedzy wyniesionej ze szkoły, studiów i pierwszych lat pracy. Wiele z tego, o czym się wtedy dowiedziałeś, stało się nieaktualne. • Zacznij pracować dla młodszych od siebie. Oni dużo lepiej od Ciebie wiedzą, co robić. • Wychowuj następców z poszanowaniem ich odmienności. To oni przejmą od Ciebie wszystko, czym teraz się zajmujesz. Zainwestuj w nich, aby Twoja inwestycja przynosiła zyski nawet wtedy, gdy zakończysz pracę zawodową.

Po sześćdziesiątce: • Zajmij się sobą i realizacją tych celów, które odkładałeś do czasu emerytury. • Stopniowo wychodź ze swoich inwestycji. Nie musisz tego robić, jeśli jesteś rentierem, czyli żyjesz wyłącznie z odsetek, lub osiągasz systematyczny dochód pasywny. • Szanuj swój święty spokój. Ty nic już nie musisz. Niech teraz inni się starają. • Bądź ostrożny, bo jako majętny finansowy ninja jesteś atrakcyjnym łupem dla wszystkich, którzy chcieliby być w Twojej skórze.

Nigdy nie jest za późno! Możesz sobie teraz pomyśleć: „Fajne jest to, co piszesz, ale ja już jestem po pięćdziesiątce i widzę, że przespałem kilka momentów w życiu. Czy to znaczy, że nie mam już szansy, by zostać finansowym ninja?”. Jeśli dzisiaj masz ponad 40–50 lat, a nie dbałeś wcześniej o finanse i nie zgromadziłeś oszczędności, to po prostu zostało Ci dużo mniej czasu na osiągnięcie dobrobytu. Ale nie warto się poddawać! Istnieje wiele przykładów na to, że spektakularny sukces może czaić się tuż za rogiem. Pułkownik Sanders znany jest jako twarz KFC, sieci barów fast food serwującej posiłki z kurczaków. Nie ma w tym nic dziwnego – to on jest pomysłodawcą i założycielem franczyzy KFC. Czy wiesz, kiedy ją utworzył? Otóż pierwsza restauracja ruszyła w 1952 r., gdy Harland David Sanders miał… 62 lata! Jeśli myślisz, że całe życie zajmował się opracowywaniem receptury posiłków, to się mylisz. Pracował na kolei amerykańskiej, czyszcząc popielniczki w pociągach, był strażakiem, a potem znowu zatrudnił się na kolei. Równolegle korespondencyjnie studiował prawo. Został nawet prawnikiem, ale jego kariera legła w gruzach, gdy pokłócił się ze swoim klientem na sali sądowej. Wielokrotnie zmieniał miejsce zamieszkania. Pracował również jako sprzedawca ubezpieczeń firmy Prudential, ale został wyrzucony z pracy za niesubordynację. Miał też żyłkę przedsiębiorcy. Jego firma obsługiwała przeprawę promową przez rzekę Ohio. Dobrze sprzedał ten biznes i założył kolejną firmę… która upadła. Wrócił na etat do firmy oponiarskiej Michelin, ale zakład, w którym pracował, po kilku latach zamknięto. Prowadził wreszcie stację benzynową, ale ta zbankrutowała w czasie Wielkiego Kryzysu. To wszystko przytrafiło mu się przed czterdziestką. Gastronomią zajął się dopiero w 1930 r., w wieku 40 lat. A 10 lat później opracował „sekretną formułę” przyrządzania chrupiących kurczaków. Niestety podczas II wojny światowej musiał zamknąć swój biznes, m.in. ze względu na ograniczenia w zużyciu gazu oraz malejący ruch turystyczny w miejscu, w którym znajdowała się jego restauracja. Powrócił do gastronomii dopiero w 1952 r. I właśnie wtedy stworzył franczyzę Kentucky Fried Chicken. Historia pułkownika Sandersa doskonale pokazuje, że nie trzeba być orłem, by wiele osiągnąć. Można tułać się przez całe życie, znajdując zatrudnienie u różnych pracodawców, mieć sukcesy i porażki, być osobą konfliktową i wyrzucaną z pracy, a i tak nie determinuje to przyszłości. Co więcej, korzystając z wcześniej zdobytych doświadczeń, można odnieść sukces nawet w późnym

wieku. Zresztą Sanders nie jest jedyną taką osobą. Podobne są losy jego ówczesnego konkurenta, czyli Raymonda Kroca, który dopiero jako 52-latek dołączył do małej firmy McDonald’s i uczynił z niej biznes franczyzowy wart obecnie ponad 100 mld dolarów. Wcześniej podejmował się różnych zajęć. Jako 15-letni chłopak skłamał w kwestii swojego wieku i pracował jako kierowca karetki (podczas I wojny światowej). Potem był sprzedawcą, muzykiem i DJ-em w stacji radiowej. Równie burzliwą karierę miał amerykański prezydent Ronald Reagan. Początkowo był aktorem filmowym, a potem pracował dla General Electric jako mówca motywacyjny, występujący przed 200 tys. pracowników firmy. Do polityki wszedł na poważnie dopiero po 50. roku życia. W wieku 55 lat został gubernatorem Kalifornii i ostatecznie w 1981 r., gdy miał 70 lat, został prezydentem Stanów Zjednoczonych. Urząd piastował do 78. roku życia. Każda z tych osób największe sukcesy osiągała u schyłku życia. Czy potrafisz sobie wyobrazić, jak wyglądałby dzisiejszy świat, gdyby ludzie ci uznali, że są już za starzy? Gdzie wtedy jedlibyśmy skrzydełka kurczaków albo hamburgery? Cechą wspólną wspomnianych postaci jest to, że nie poddawały się po porażkach. Michael Jordan, najbardziej wszechstronny koszykarz w historii, został kiedyś wyrzucony ze szkolnej drużyny koszykówki. Nie poddał się i po latach tak mówił o źródłach własnego sukcesu: „W całej swojej karierze spudłowałem ponad 9000 razy. Przegrałem prawie 300 meczów. W przypadku 26 z nich cała drużyna ufała, że potrafię oddać ostatni, zwycięski, celny rzut. I pudłowałem. Zawodziłem wiele razy w swoim życiu. I właśnie dlatego odniosłem sukces”. Dzisiaj Michael Jordan jest najlepiej zarabiającym sportowcem na świecie – i to pomimo że od 2003 r. przebywa na emeryturze. Miesięcznik „Forbes” szacuje3, że w 2015 r. Jordan zarobił ok. 110 mln dolarów, a wartość jego majątku wzrosła do 1,1 mld. Jest jedynym sportowcem, którego kapitalizacja przekracza miliard dolarów. Co ciekawe, w trakcie całej 15-letniej kariery koszykarza jego łączna, rekordowa jak na tamte czasy pensja wyniosła „zaledwie” 94 mln dolarów. Szczytową formę w zarabianiu pieniędzy osiągnął dopiero na emeryturze. Nie pozwól, aby Twój wiek stał się dla Ciebie wymówką. Dla finansowego ninja nigdy nie jest za późno.

ROZDZIAŁ 4 – podsumowanie: 1. Policz, ile pieniędzy musisz odłożyć, zanim przejdziesz na emeryturę.

Ta liczba będzie Twoim kierunkowskazem. Zastanów się, na ile realistyczne jest odkładanie co miesiąc kwoty uzyskanej w obliczeniach. Jeśli złożoność obliczeń na kalkulatorze finansowym Cię przeraża, wejdź pod adres ›› http://fin.ninja/emerytura ‹‹ i skorzystaj z gotowego arkusza kalkulacyjnego.

2. Określ, na którym etapie ewolucji finansowej się znajdujesz. Spójrz na

finansowy rozkład jazdy i skoncentruj się przede wszystkim na działaniach kluczowych właśnie na tym etapie.

3. Usiądź i stwórz plan wyjścia z długów lub budowy poduszki finansowej.

Ile miesięcy dzieli Cię od osiągnięcia tego celu? Przeanalizuj, na jakich działaniach powinieneś się skupić w pierwszej kolejności.

4. Wybiegnij w przyszłość i zastanów się, co możesz zrobić dziś, aby lepiej

przygotować starszego siebie na rzeczywistość, w której przyjdzie mu żyć. Jakie umiejętności chciałbyś opanować w przyszłości? Czy to, co robisz teraz ze swoim czasem i energią życiową, wspiera cele, które chcesz osiągnąć?

5. Działaj! Bez względu na wiek.

Po lekturze tego rozdziału powinieneś już rozumieć, że jesteś jedyną osobą, która może zadbać o Twoją finansową przyszłość. Wiesz, jak policzyć, ile pieniędzy Ci potrzeba, i jak wyznaczyć kierunki działania – w zależności od stopnia rozwoju Twojej inteligencji finansowej, a także od Twojego wieku. Jasne cele i plan ich osiągnięcia to podstawa. Mając je, możesz przejść do nauki zestawu taktyk, które pomogą skutecznie realizować założony plan.

Materiały dodatkowe do książki ›› http://fin.ninja/bonus ‹‹ Aktualny ranking kont bankowych ›› http://fin.ninja/konta ‹‹ Aktualny ranking najlepszych lokat bankowych ›› http://fin.ninja/lokaty ‹‹ 1 Źródło: Postawy Polaków wobec finansów – badanie Fundacji Kronenberga przy Citi Handlowy, wrzesień 2015 r. – http://fin.ninja/postawy. 2 Jeśli obce Ci jest pojęcie „matriks”, koniecznie obejrzyj film The Matrix – klasykę z 1999 r. 3 Źródło: „Forbes”, How Michael Jordan Will Make More Money Than Any Athlete This Year – http://fin.ninja/jordan.

ROZDZIAŁ 5

Fundament zdrowych finansów

W pracy musimy zachowywać zasady BHP. Z finansami jest podobnie – w ich przypadku także trzeba przestrzegać podstawowych zasad bezpieczeństwa. Niestety im więcej masz pieniędzy, tym częściej będą Cię brać na celownik ci, którzy na nie polują. A takich osób oraz instytucji jest niemało. Banki zaczną wykorzystywać zaufanie społeczne do sprzedawania Ci produktów inwestycyjnych „takich jak lokata”. Doradcom nie raz zdarzy się zapomnieć o wyjaśnieniu ryzyka wiążącego się z takimi rozwiązaniami. Zresztą nawet w przypadku prostych produktów, jak konta i lokaty, będziesz „strzyżony” na opłatach. Jeśli Twój apetyt na konsumpcję wzrośnie i zechcesz wydawać więcej, niż zarabiasz, banki chętnie Cię poratują – przynajmniej dopóki będzie Cię stać na spłatę rat. Również ubezpieczyciele zrobią wszystko, żeby wmówić Ci, jak wiele zagrożeń czai się wokół i jak istotne jest zabezpieczenie się przed ryzykiem, co wymaga oczywiście płacenia regularnych składek na przeróżne polisy. Nieznajomość produktów, chciwość oraz łatwowierność mogą jednak negatywnie odbić się na stanie portfela. Co ciekawe, do zabezpieczenia się przed większością zagrożeń nie potrzeba wymyślnych rozwiązań i wielkiej przebiegłości. Wystarczy zdrowy rozsądek i trzymanie się prostych zasad. Na początek przestrzegaj czterech z nich:

1.

Nigdy nie umawiaj się „na gębę”. W kluczowych sprawach zawsze dokumentuj ustalenia w formie pisemnej. Wszystkie uzgodnienia muszą znaleźć odzwierciedlenie na piśmie – w umowie oraz wymienianej korespondencji.

2. Bardzo dokładnie czytaj wszystko, co otrzymujesz: umowę, SMS z banku,

e-mail. W szczególności dotyczy to umów!

3. Jeśli czegoś nie rozumiesz, to nie klikaj, nie podpisuj, nie korzystaj –

choćby nie wiem jak wielka miała to być okazja. Nie decyduj się nawet na potencjalnie świetną inwestycję, dopóki nie będzie dla Ciebie w pełni jasna.

4. Stosuj zasadę ograniczonego zaufania wszędzie tam, gdzie w tle pojawiają

się pieniądze.

W tym rozdziale przeczytasz o czyhających zagrożeniach i podstawowych zasadach higieny finansowej w zakresie korzystania z prostych produktów bankowych i ubezpieczeniowych. Podpowiem także, dlaczego nie powinieneś bezgranicznie ufać doradcom finansowym. Wszystko po to, byś nie stał się zbyt łatwym dawcą kapitału dla innych.

Część 1. Konta, lokaty i kilka bankowych trików To nie jest książka o tym, jak funkcjonuje cały system finansowy. Ma ona podpowiedzieć, na co powinieneś zwracać uwagę, aby m.in. nie stać się jedną z ofiar tego systemu. Przydatne będzie więc zrozumienie podstawowych prawd obowiązujących w sektorze finansowym. Najważniejszym ogniwem i beneficjentem tego systemu są banki i towarzystwa ubezpieczeniowe. Celem ich istnienia jest w gruncie rzeczy zarabianie pieniędzy dla ich właścicieli przy jednoczesnym pokrywaniu wszystkich kosztów funkcjonowania. Być może Cię zaskoczę, ale banki nie istnieją po to, żeby płacić Ci odsetki. Gdyby tylko mogły, w ogóle by tego nie robiły. Trudno byłoby im jednak świadczyć usługi bez pieniędzy deponowanych przez klientów. Dzięki nim banki są w stanie pożyczać pieniądze tym, którzy ich potrzebują – w formie kredytów inwestycyjnych, kredytów hipotecznych, kredytów konsumpcyjnych i pożyczek. Zarabiają w ten sposób wystarczająco dużo, by zapłacić Ci odsetki od lokat, pokryć koszty działalności i generować zysk wynoszący kilkanaście miliardów złotych rocznie (zysk całej branży

bankowej w 2015 r. wyniósł 13,1 mld zł). Jako klient niekorzystający z wysokomarżowych produktów, czyli kredytów i pożyczek, jesteś dla banku złem koniecznym. Bank musi Cię obsługiwać, aby zapewnić sobie środki do zarabiania na „dobrych” klientach, tzn. takich, którzy się zadłużają i gotowi są ponosić koszty obsługi długów. W efekcie łatwiej otrzymać status VIP-a w banku, będąc mu winnym pieniądze, niż samemu je tam deponując. To trochę jak w kasynie: najbardziej dopieszcza się tych klientów, którzy regularnie przegrywają duże pieniądze. Jeśli zrozumiesz, że dla banków jesteś kosztem, uzmysłowisz sobie, że bank nie ma interesu w tym, by obniżać Ci opłaty, płacić wyższe odsetki od lokat itd. Tego typu działania zawsze są efektem kalkulacji ekonomicznych lub doraźnych potrzeb banku, np. skłonny jest on płacić wyższe odsetki, gdy pojawia się konieczność szybkiego zebrania kapitału z rynku. Na przełomie 2015 i 2016 r. wzrosły także obciążenia banków. Wprowadzony od 2016 r. podatek bankowy niekorzystnie odbije się na ich wynikach. Chociaż teoretycznie banki nie mają prawa przerzucać kosztów związanych z tym podatkiem na klientów, w praktyce ten proces już zachodzi: wzrastają opłaty za prowadzenie rachunków, zwiększyły się marże banków przy nowo udzielanych kredytach. Kto bogatemu zabroni? Finansowy ninja wie, że to swego rodzaju gra. Może włożyć pieniądze do sejfu bankiera, ale skrupulatnie upewnia się, że wyciągnie tyle samo lub więcej, niż mu powierzył. Przecież gdyby miał uzyskać mniej, bardziej opłacałoby się zakopać gotówkę w ogrodzie, prawda?

Czy jesteś lojalnym dawcą kapitału? Zacznijmy od podstaw. Czy masz przynajmniej jedno konto w banku, za które płacisz, a z którego tak naprawdę nie korzystasz? Banki doskonale wiedzą, że jesteśmy leniwi. Zdają sobie sprawę, że kwoty opłat bankowych powinny być na tyle małe, byśmy potrafili machnąć na nie ręką. Gdyby konto kosztowało 50 zł miesięcznie, to pewnie Polacy ruszyliby zamknąć co najmniej kilkaset tysięcy niepotrzebnych im rachunków. Banki nie są głupie. Przyzwyczajają nas do opłat stopniowo: najpierw 2 zł, potem 4 zł, w końcu 9 zł miesięcznie. Jestem przekonany, że na tym się nie skończy. W chwili, gdy piszę te słowa, Alior Bank pobiera 25 zł za prowadzenie rachunku firmowego. To 300 zł rocznie! Tylko za to, że klient pozwala bankowi obracać pieniędzmi zgromadzonymi na kontach. Zauważ, że banki umożliwiają otwarcie konta praktycznie bez

żadnych dokumentów. Obecnie wystarczą złożenie wniosku przez internet oraz potwierdzenie tożsamości poprzez przelew pieniędzy z innego konta. To eliminuje przeszkody w zakładaniu nowych rachunków, a Ty możesz otworzyć konto w kilka minut, nie ruszając się z fotela. Trudności rozpoczynają się, gdy chcesz zamknąć niepotrzebny rachunek. Mało który bank pozwoli to zrobić przez internet. Te, które jeszcze niedawno oferowały taką możliwość, systematycznie się z niej wycofują. Dlaczego? Bo to jest skuteczne! W ten sposób przytrzymują u siebie ludzi, którzy nie chcą osobistej wizyty w banku, czekania w kolejce petentów i marnowania wielu minut na wypełnienie i złożenie prostego wniosku o zamknięcie konta. Można wysłać taki wniosek tradycyjną pocztą, ale niektóre z banków potrafią odmówić rozwiązania umowy, bo „wzór podpisu jest niezgodny z tym złożonym w banku”. Co ciekawsze, otwierając konto przez internet, niekiedy w ogóle nie składamy wzoru podpisu. Jest on wymagany dopiero przy zamknięciu rachunku. Dokładną procedurę zamykania kont w kilku bankach znajdziesz pod adresem ›› http://fin.ninja/zamknij ‹‹. Powszechną praktyką jest wabienie klientów przez banki przeróżnymi promocjami (niektóre z nich są naprawdę ciekawe), po to by za chwilę traktować ich po macoszemu i odbijać sobie koszty tzw. akwizycji, czyli pozyskania nowego klienta. Banki są w tym mistrzami. Doskonale wiedzą, ile wart jest dla nich nowy klient, tzn. ile pieniędzy (średnio) przyniesie bankowi przez cały okres współpracy. Dzięki temu wiedzą też, ile mogą wydać średnio na jego pozyskanie. To dlatego proponują w zamian np. tablet, bon na zakup roweru lub premię w gotówce. Niestety najczęściej po okresie promocji ich wspaniałomyślność się kończy. Klientom przychodzi zapłacić za usługi banku. Finansowy ninja pozostaje lojalny w stosunku do banku tylko wtedy, gdy ma wrażenie, że ten się o niego troszczy. Nie jest to niestety powszechna postawa, co sprawia, że wielu klientów banków przepłaca za usługi i daje się wodzić za nos. Przykładowo: w chwili pisania tej książki klienci PKO BP płacą kilka złotych miesięcznie za rachunek nazwany przewrotnie „Konto za Zero”. W takich przypadkach lojalność po prostu się nie opłaca i drenuje kieszenie klientów.

Jakie sztuczki stosują banki? Być może wydaje Ci się, że nielojalność w stosunku do banku jest przejawem niewdzięczności. Pozwól, że wyprowadzę Cię z błędu. Bank nie jest Twoim sprzymierzeńcem. Jest usługodawcą, któremu płacisz za wykonywane usługi,

decydując się na przechowywanie swoich oszczędności. Bank świetnie na tym zarabia. Tobie zapłaci w najlepszym przypadku kilka procent za powierzenie pieniędzy, a sam pożyczy je komuś innemu, by zarobić kilkanaście lub kilkadziesiąt procent w skali roku. Teoretycznie w Polsce niemożliwe jest oprocentowanie kredytu wyższe niż czterokrotność stopy lombardowej NBP, która na chwilę pisania tych słów wynosi 2,5%. Oznaczałoby to, że nie można oprocentować nawet najdroższej pożyczki na więcej niż 10% w skali roku. A jednak bankom udaje się zarabiać więcej – i to nawet na kredytach oprocentowanych na 0%, które w telewizji reklamowane są jako „pożyczki bez odsetek”. Magia? Nie. To po prostu sprytny model zarabiania na klientach, którzy nie czytają tekstów zapisanych drobnym drukiem. A warto je przeczytać: Rzeczywista Roczna Stopa Oprocentowania (RRSO) wynosi 19,42% dla przykładu reprezentatywnego na dzień 01.10.2015 r., dla założeń: całkowita kwota pożyczki 6400 zł, na 36 miesięcy, opłata przygotowawcza 100 zł, prowizja 1819,25 zł, oprocentowanie 0%, bez ubezpieczenia, rata miesięczna kredytu 231,09 zł, całkowita kwota do zapłaty 8319,25 zł. Pożyczasz 6400 zł na trzy lata, odsetki wynoszą 0%, ale oddajesz łącznie 8319,25 zł – ponad 30% więcej, niż pożyczyłeś. Bank zamiast odsetek nalicza „roczną opłatę za wypożyczenie”. Do tego dochodzą opłaty przygotowawcze, inne dodatkowe prowizje, a czasami jeszcze ubezpieczenie kredytu. W efekcie z pożyczki bez odsetek robi się pożyczka oprocentowana efektywnie na 19,42% w skali roku. Dobrze, że banki zobowiązane są do podawania klientom RRSO, czyli rzeczywistej rocznej stopy oprocentowania po uwzględnieniu dodatkowych kosztów kredytu. Dla jasności: nie ma co się obrażać na banki. Musisz mieć po prostu świadomość, że prowadzą one biznes, który jest sprzeczny z Twoimi interesami. Banki chcą zarobić na Tobie jak najwięcej, a Ty chcesz, by jak najwięcej zostało w Twojej kieszeni. UP-SELLING I CROSS-SELLING

Prawdziwą twarz banków można poznać w trakcie tzw. up-sellingu lub crosssellingu. To inaczej „dosprzedawanie” klientowi dodatkowych usług: kart kredytowych, lokat strukturyzowanych, ubezpieczeń, kredytów, produktów inwestycyjnych itd., najczęściej drogą telefoniczną. Na tych produktach bank

zarabia więcej niż na prostych rozwiązaniach – kontach i lokatach. Pracownik bankowego call center według specjalnego, dopracowanego scenariusza rozmowy skłania do zakupu konkretnego produktu, opowiadając o nim w przekonujący sposób. Od czasu do czasu zada odpowiednie pytania, których celem jest pokonanie ewentualnych obiekcji klienta, np.: „Czy zgodzi się Pan ze mną, że oszczędzanie jest ważne?”. To gra, którą łatwiej będzie wygrać, jeśli zaczniesz się kierować kilkoma podstawowymi zasadami: • Nigdy nie zawieraj umów przez telefon bez szczegółowego zapoznania się z propozycją. Poproś o przesłanie pełnej oferty na adres e-mail. • Nie rozłączaj się zbyt szybko. Prowadź rozmowę, udając głupszego, niż jesteś. Zadawaj pytania i słuchaj odpowiedzi. Dużo można się w ten sposób dowiedzieć. • Bądź uprzejmy. W banku też pracują ludzie. Uprzejmi słyszą więcej. • Zanotuj datę i godzinę połączenia oraz imię i nazwisko osoby, z którą rozmawiałeś. Jeśli nie chcesz rozmawiać z bankami, jest na to prosty sposób. Wystarczy, że cofniesz zgodę na przetwarzanie danych osobowych w celach marketingowych. Możesz złożyć taką dyspozycję, np. wysyłając ją poprzez system bankowości internetowej. Pamiętaj jednak, aby nie cofnąć podstawowej i wymaganej zgody na przetwarzanie danych w celu świadczenia usług bankowych. BANK ZARABIA NA TRANSAKCJACH KARTAMI

Zastanawiasz się, jak to jest możliwe, że banki oferują (a raczej oferowały) całkowicie bezpłatne rachunki i karty bankowe? Banki po prostu umieją liczyć, i to znacznie lepiej niż my. W latach 2012–2013 bank na każdej operacji wykonanej przez nas kartą bankową zarabiał średnio 1,6% wartości transakcji. To tzw. opłata interchange. Gdy Ty wydawałeś 1 tys. zł, 16 zł trafiało do banku. Nie od Ciebie – koszty te ponosił sprzedawca, który przyjął płatność kartą. Dawniej prowizja ta była nawet wyższa i sięgała 4%, dzielonych między firmę obsługującą płatność (dostawcę terminali płatniczych), organizację płatniczą (np. MasterCard lub Visa) i bank wystawiający kartę. Niektóre banki były tak wspaniałomyślne, że dzieliły się z klientami zyskami, np. zwracając im część poniesionych kosztów transakcji, np. 3–5% za zakupy spożywcze lub 4% za tankowanie na stacjach paliw. Jakim cudem bank mógł oddawać więcej, niż sam otrzymywał? Tu znowu kłaniała się matematyka. Bank zwracał opłaty tylko niektórym klientom, np. korzystającym z konkretnego konta i karty. Dodatkowo limitował

maksymalną wysokość zwrotów, np. do kwoty 50 zł miesięcznie. Wiedział przecież, że jeśli przyzwyczai Cię do płacenia kartami, a nie gotówką, to będzie zarabiał na Twoich transakcjach także po zakończeniu promocji. Bonanza skończyła się w 2014 i 2015 r., gdy NBP wzorem innych krajów Unii Europejskiej stopniowo, ale radykalnie obniżył stawki interchange. Aktualnie wynoszą one 0,2% dla kart debetowych i 0,3% dla kart kredytowych. Zastanów się nad tymi liczbami. Mówiąc w skrócie: bank zarabia na każdym zakupie dokonanym kartą kredytową o połowę więcej niż w przypadku, gdy ten sam zakup opłacany jest kartą debetową. Co to oznacza w praktyce? Banki mają powód, by zachęcać klientów do korzystania z kart kredytowych. Finansowy ninja wie, że nie wynika to wcale z nagłego wzrostu zaufania do jego osoby. Po prostu dla banku jest to dobry interes, choć nie tak świetny jak jeszcze kilka lat wcześniej. Na obniżeniu stawki interchange korzystają przede wszystkim sprzedawcy produktów i usług, którzy płacą teraz nieco niższe prowizje. NIE WSZYSTKO ZŁOTO, CO SIĘ ŚWIECI

Zmniejszenie zarobków banków spowodowane obniżką interchange ma jednak negatywne konsekwencje dla klientów. Coraz więcej banków wprowadza miesięczne opłaty za konta i karty. Da się tych kosztów uniknąć, ale pod specjalnymi warunkami. Bank może wymagać zasilenia konta przelewem od pracodawcy, wykonania określonej liczby transakcji miesięcznie lub opłacenia kartą wydatków na określoną kwotę. Minusem jest to, że to Ty musisz pamiętać o spełnieniu wymagań banku, a w razie Twojej pomyłki bank naliczy opłaty. Dlatego warto unikać takich kont. Częstą praktyką banków jest kuszenie klientów chwilowymi promocjami, np. „Oprocentowanie 5% na lokacie 3-miesięcznej”, „Podwyższymy Ci oprocentowanie o 1%, jeśli nie zerwiesz lokaty przed terminem”, „Bezpłatne konto przez pierwsze 2 miesiące”. Oferty te dostępne są najczęściej tylko dla nowych klientów. Po tym, jak wpadniesz w sidła banku, nie ma co liczyć na łaskawość i świetne warunki. Warto korzystać z promocji bankowych, ale jednocześnie twardo stąpać po ziemi. Szukasz przecież banku, z którego usług będziesz zadowolony. Takiego, który oferuje wygodny system bankowości internetowej, profesjonalną obsługę, bezpłatne usługi i dobre oprocentowanie – także po zakończeniu promocji. DODATKOWE, „DARMOWE” USŁUGI

Banki coraz częściej dodają do kont różne pakiety usług, np. ubezpieczenie typu assistance, pozwalające skorzystać kilka razy w ciągu roku z pomocy domowej,

medycznej lub IT. Warto się na to zdecydować, ale tylko wtedy, gdy jesteś przekonany, że rzeczywiście zaoszczędzisz. Na początku takie pakiety są bezpłatne, ale po jakimś czasie bank zaczyna pobierać za nie niemałe opłaty. Podobnie sytuacja wygląda z dodatkowymi grupowymi ubezpieczeniami, np. NNW (od następstw nieszczęśliwych wypadków). Zazwyczaj niewiele kosztują, ale też niewiele gwarantują. Lepiej przestać płacić automatycznie bankom i wybrać produkt, który dokładnie odpowiada na Twoje potrzeby. JAK WYBRAĆ ZWYKŁE KONTO BANKOWE?

Możesz się zastanawiać, jakie konto powinieneś mieć. W czasach, gdy referencyjne stopy procentowe ustalane przez NBP są na niskich poziomach, nasuwa się pytanie, jaki jest sens trzymania pieniędzy w banku. W Polsce ze świecą można szukać rachunków oszczędnościoworozliczeniowych, czyli zwykłych kont ROR, które byłyby oprocentowane na więcej niż 0%. W chwili obecnej, zważywszy na opłaty za prowadzenie niektórych kont, te rachunki nie tylko nie zarabiają, lecz także generują niepotrzebne koszty. Zaletą ROR-ów jest jednak wszechstronność: można z nich wykonywać dowolną liczbę przelewów, a ponieważ podpięte są do nich także karty debetowe, pozwalają na bezgotówkowe płacenie za zakupy lub pobieranie gotówki z bankomatu. Konto ROR powinieneś traktować jako stację przesiadkową dla Twoich pieniędzy. To tu powinna trafiać Twoja pensja. Następnie – bez zbędnej zwłoki – powinieneś przekazać pieniądze na konta oszczędnościowe, lokaty i rachunki inwestycyjne oraz opłacić rachunki. Po wykonaniu wszystkich operacji warto zostawić na koncie tylko tyle pieniędzy, ile planuje się wydać w danym miesiącu za pomocą karty i gotówki. Jeśli płatności regulujesz przede wszystkim kartą kredytową, to na nieoprocentowanym koncie ROR powinna zostać tylko minimalna ilość pieniędzy. Lepiej, gdy procentują gdzie indziej. Szukając konta ROR, musisz zwrócić uwagę na trzy podstawowe parametry: • Brak opłat za prowadzenie konta. • Brak opłat za kartę debetową. Wydanie karty jest zazwyczaj bezpłatne. Bank co miesiąc może jednak pobierać opłatę za jej używanie. W tzw. TOiP, czyli tabeli opłat i prowizji banku, znajdziesz informację, czy Twoja karta jest naprawdę bezpłatna. Warunkiem braku opłat może być wykonanie transakcji na określoną kwotę miesięcznie. Oczywiście najlepiej mieć kartę za 0 zł. • Bezpłatne bankomaty w Polsce. W niektórych bankach pobranie gotówki z bankomatu przy użyciu karty debetowej może kosztować

nawet 5 zł. Wygląda niegroźnie? Spójrz na to w ten sposób: jeśli wyciągniesz tylko 50 zł, stracisz dodatkowe 10%. Pewnie dałbyś się pokroić za taki zysk ze swoich inwestycji. Lepiej wybierać konta, które pozwalają na bezpłatne korzystanie z bankomatów w całym kraju. Darmowe przelewy przez system bankowości internetowej banku to praktycznie standard i w zasadzie jedyna opcja umożliwiająca ich tanie wykonywanie. W dzisiejszych czasach realizowanie przelewów w okienku w banku jest błędem. Każda taka transakcja kosztuje nawet kilka złotych. Zdecydowanie warto całkowicie przestawić się na bankowość internetową i nauczyć tego swoich rodziców oraz dziadków. A jeśli się nie da, to przynajmniej pomagać im przy wykonywaniu tych czynności. Coraz więcej banków oferuje także mobilny dostęp do systemu – za pośrednictwem telefonu komórkowego. Wymaga to pobrania i zainstalowania odpowiedniej aplikacji. Niektóre banki wymagają logowania się do niej z wykorzystaniem loginu i hasła, inne podczas pierwszego uruchomienia aplikacji dokonują jej jednorazowej aktywacji i umożliwiają nadanie indywidualnego mobilnego kodu PIN – dającego dostęp tylko do aplikacji na telefonie. Jeśli obracasz kwotami rzędu kilkudziesięciu lub kilkuset tysięcy złotych, koniecznie sprawdź, jakie są maksymalne limity przelewów w banku. Przykładowo: w Raiffeisen Polbank i Millennium przez system internetowy można przelać z konta maksymalnie 50 tys. zł jednego dnia. Możesz zapomnieć o szybkim założeniu lokaty na 75 czy 100 tys. zł w innym banku. Oczywiście banki nie chwalą się jawnie takimi ograniczeniami w dysponowaniu pieniędzmi, dlatego warto dokładnie o to dopytać ich pracowników. Wybrane banki, np. BZ WBK, pozwolą podnieść standardowy limit poprzez podpisanie stosownego oświadczenia w placówce. Decydując się na otwarcie nowego konta bankowego, warto sprawdzić aktualne promocje bankowe. O najlepszych z nich informuję na swoim blogu. Warto również zajrzeć na blog LiveSmarter.pl, którego autor śledzi i prześwietla na bieżąco oferty banków.

Konta oszczędnościowe Konta oszczędnościowe nie oferują takiej elastyczności jak ROR-y. Zazwyczaj pozwalają wykonać bezpłatnie tylko jeden przelew w miesiącu i tylko na ROR, z którym są powiązane. Za pozostałe przelewy trzeba zapłacić po 10 zł albo

i więcej. Do kont tych nie są wydawane karty debetowe. Mają one jednak, bardzo dużą zaletę: przechowywane na nich środki są oprocentowane. W chwili pisania tej książki można było znaleźć banki płacące na rachunkach 1,5%, 2%, a nawet 3% w skali roku. Oprocentowanie to nie wydaje się duże, ale w przypadku większych kwot przekłada się na znaczące przychody. Finansowy ninja wierzy w siłę przysłowia: ziarnko do ziarnka, a zbierze się miarka. Rozumie również, że ważne jest, aby pieniądze się nie nudziły. Muszą pracować, nawet jeśli nie daje to na początku spektakularnych efektów. Zauważysz je wtedy, gdy uzbierasz większe kwoty.

Ile zarobisz na odsetkach na koncie oszczędnościowym? Poniższa tabela pokazuje zyski przy comiesięcznej kapitalizacji odsetek i bez ich wypłacania przed upływem roku. Kwota Odsetki roczne na rachunku oszczędności oszczędnościowym na 3% rocznie

Odsetki roczne po odliczeniu podatku Belki (19%)

1000 zł

30,42 zł

24,57 zł

5000 zł

152,08 zł

122,86 zł

10 000 zł

304,16 zł

245,72 zł

25 000 zł

760,40 zł

614,31 zł

100 000 zł

3041,60 zł

2457,25 zł

500 000 zł

15 207,98 zł

12 286,24 zł

Banki od wszystkich wypracowanych odsetek potrącają automatycznie zryczałtowany podatek od zysków kapitałowych w wysokości 19% – tzw. podatek Belki (określany tak od nazwiska ministra, który go wprowadził). Nie trzeba wykazywać tego podatku w corocznych rozliczeniach podatkowych. Takim samym podatkiem obłożone są również inne zyski kapitałowe, np. z obrotu akcjami lub jednostkami funduszy inwestycyjnych. W ich

przypadku podatek trzeba obliczyć i odprowadzić samodzielnie. Konta oszczędnościowe znajdują się w ofercie wszystkich liczących się banków. Otwierane są zazwyczaj jako konto dodatkowe, obok rachunku ROR. W niektórych bankach do jednego rachunku można mieć podpiętych kilka kont oszczędnościowych. Jest to jak najbardziej pożądane – łatwiej zbierać pieniądze na konkretne cele. Część banków pozwala nadać kontom własne nazwy, dzięki czemu można odpowiednio oznaczyć konta jako: fundusz awaryjny (FA), fundusz wydatków nieregularnych (FWN), wakacje, edukacja dzieci, nowe auto itp. Są też takie banki jak BGŻ Optima, w których można założyć wyłącznie konto oszczędnościowe – bez konta bieżącego. To dobre rozwiązanie. W ten sposób oddziela się krótkoterminowe oszczędności przeznaczone na konkretne cele od pieniędzy na bieżące wydatki (te są na koncie ROR). Pozwala to skutecznie zapanować nad wydawaniem pieniędzy. Jeśli dodatkowo zautomatyzujesz wpłaty na rachunki oszczędnościowe (pisałem o tym w rozdziale o automatyzacji), to uda Ci się stworzyć szczelny system, w którym sam ograniczysz sobie możliwość łatwego sięgania po oszczędności. PROMOCYJNE ODSETKI DLA NOWYCH ŚRODKÓW

Niektóre banki specjalizują się w oferowaniu promocyjnego oprocentowania, w przypadku gdy przelewa się na konto oszczędnościowe „nowe środki”. Taka promocja ma konkretny okres trwania, np. dwa miesiące, i często natychmiast po jej zakończeniu bank ogłasza kolejną edycję. Jeśli nie wycofa się pieniędzy z konta, to po zakończeniu promocji podlegać będzie ono standardowemu, znacznie niższemu oprocentowaniu. Ale jest na to sposób. Wystarczy dokładnie czytać regulaminy promocji. Tam znajdziemy definicję określającą, co bank rozumie przez pojęcie „nowe środki”. Zazwyczaj za punkt odniesienia uważa się sumaryczny stan – czyli łączne saldo – wszystkich Twoich kont w banku w konkretnym dniu. Jeśli miałeś na koncie oszczędnościowym 30 tys. zł, to w nowej promocji podwyższonym oprocentowaniem zostaną objęte wyłącznie środki powyżej tej kwoty. Możesz być jednak sprytniejszy od banku – wystarczy, że przed regulaminowym terminem przelejesz wszystkie środki do innego banku, aby po kilku dniach, gdy rozpocznie się kolejna promocja dla „nowych środków”, przelać te same pieniądze z powrotem na konto oszczędnościowe. Takie postępowanie wymaga systematyczności, ale pozwala przechytrzyć banki.

Konta oszczędnościowe z utrudnionym dostępem Niektórzy z czytelników bloga „Jak oszczędzać pieniądze?” pytają, jak skutecznie utrudnić sobie dostęp do własnych kont oszczędnościowych. Złe nawyki zbyt często wygrywają bowiem z planem oszczędzania. Finansowy ninja, świadomy pokus, które go otaczają, stosuje następujące rozwiązanie: • Otwiera konta oszczędnościowe w innym banku niż ten, w którym ma główne konto ROR. • Ustawia na głównym koncie ROR stałe, comiesięczne zlecenia przelewów na konta oszczędnościowe. • Ustawia bardzo trudne hasło dostępu do banku, w którym ma konta oszczędnościowe, a następnie zapisuje je w bezpieczny sposób w notesie, który chowa na dnie jednej z szuflad (ostatecznie taką funkcję może pełnić także program do przechowywania haseł w formie zaszyfrowanej). • Co do zasady nie loguje się zbyt często do banku, w którym prowadzi konta oszczędnościowe, by widoczne tam kwoty go nie korciły. Opisane rozwiązanie ma tę zaletę, że ze względu na opóźnienia w przekazywaniu pieniędzy między bankami nawet po zleceniu przelewu może się okazać, że na wpływ pieniędzy na główne konto ROR trzeba poczekać do następnego dnia lub nawet do końca weekendu. Zresztą często wystarczającym hamulcem jest konieczność wstania sprzed komputera i poszukania w szufladzie notesu z hasłem do konta. Naprawdę aż tak bardzo jesteśmy leniwi.

Lokaty bankowe Co do zasady lokaty bankowe są produktem finansowym, który pozwala zarobić

więcej niż na kontach oszczędnościowych. Nie jest to jednak reguła bezwzględna. W czasach niskich stóp procentowych oprocentowanie lokat terminowych rzadko przebija oprocentowanie najlepszych kont oszczędnościowych. Plusem lokaty terminowej jest gwarancja niezmienności oprocentowania przez cały okres jej trwania – oczywiście o ile wybierzesz lokatę o stałym oprocentowaniu. W praktyce tylko takie lokaty warto zakładać. Alternatywą są lokaty o zmiennym oprocentowaniu, ale w ich przypadku zawsze trzeba skrupulatnie przeczytać regulamin. Banki różnie formułują zasady zmiany oprocentowania – i wcale nie muszą one wiązać się ze stopami procentowymi ogłaszanymi przez NBP. Najbardziej typowe okresy oszczędzania wynoszą od jednego do 24 miesięcy. Ale w niektórych bankach lokaty można zakładać także na jedną noc (tzw. overnight – lokata zakładana jest np. między 15.00 a 17.00, od tego momentu nie masz dostępu do pieniędzy; środki, powiększone o odsetki, wracają na konto następnego dnia rano). Banki powoli wycofują możliwość ręcznego zakładania lokat overnight i zastępują ją usługą automatycznej lokaty O/N – zakładanej bez Twojego udziału w każdy dzień roboczy. Osobiście preferuję lokaty trwające od dwóch do sześciu miesięcy. Taki okres lokowania pieniędzy ma uzasadnienie szczególnie w czasach niskich stóp procentowych, gdy można się spodziewać, że na kolejnych posiedzeniach Rady Polityki Pieniężnej (RPP) zostanie podjęta decyzja o podniesieniu stóp. Zmiany takie znajdują odzwierciedlenie w oprocentowaniu lokat: jeśli stopy idą w górę, rośnie także oprocentowanie lokat; jeśli spadają – oprocentowanie lokat jest obniżane. Przekładając to na język korzyści: gdy spodziewasz się spadku stóp procentowych, opłaca się zakładać lokaty na dłuższe okresy, np. 12–24 miesiące. W ten sposób gwarantujesz sobie wyższe odsetki. Z kolei gdy stopy raczej mają rosnąć, lepsze będą krótkie terminy lokat. Tyle teorii. W praktyce bardzo trudno przewidzieć, jak będzie się kształtowało oprocentowanie w bankach w ciągu kolejnych dwóch lat. Dlatego warto zakładać lokaty o różnej długości. Minusem lokat w porównaniu z kontami oszczędnościowymi jest brak dostępu do zdeponowanych środków. Można oczywiście zerwać lokatę przed upływem umownego terminu, ale wiąże się to z utratą odsetek. Wrócą do Ciebie tylko wpłacone środki. Dlatego dobrym rozwiązaniem jest założenie kilku lokat – każdej na mniejszą kwotę. W przypadku konieczności wcześniejszego sięgnięcia po część pieniędzy utracisz odsetki tylko od likwidowanych lokat. Reszta nadal będzie procentować.

Szczególną formę lokat stanowią tzw. lokaty rentierskie. Zakładane są one zazwyczaj na dłuższy okres, np. 2–3 lata, i wymagają wpłaty większej kwoty pieniędzy (zwykle co najmniej 100 tys. zł). Ich zalety to naliczanie i wypłata odsetek co miesiąc. Dzięki temu, przy odpowiednio dużym kapitale, można otrzymywać regularnie dodatkową „pensję” z banku. Jeśli planujesz założyć lokatę terminową, to dobrą praktyką jest monitorowanie oferty banków na kilka dni przed końcem miesiąca lub kwartału kalendarzowego. Banki często właśnie w tych momentach walczą o depozyty klientów, aby poprawić okresowe wyniki finansowe i spełnić wymogi Narodowego Banku Polskiego (NBP) oraz Komisji Nadzoru Finansowego (KNF) dotyczące podstawowych wskaźników bankowych. To wtedy można trafić na prawdziwe perełki – lokaty pozwalające ulokować duże środki na warunkach lepszych od standardowej oferty nawet o 0,75 p.p. (punktu procentowego) w skali roku. Częstym wybiegiem stosowanym przez banki jest automatyczne odnawianie lokat. Niekiedy bank w ogóle nie prezentuje takiej opcji do wyboru przy zakładaniu lokaty – i ma w tym konkretny cel. Po zakończeniu okresu umownego automatycznie otwierana jest kolejna lokata na taki sam okres, ale zazwyczaj z gorszym oprocentowaniem. Czasami – z dużo gorszym. Przykładowo: trzymiesięczna lokata oprocentowana na 3,15% rocznie odnawiana była automatycznie w jednym z banków na 0,25% rocznie! To jawne robienie klientów w konia i zarabianie na ich nieuwadze. Dlatego warto od razu po założeniu lokaty zalogować się do systemu banku i wyłączyć jej automatyczne odnawianie. A to wcale nie musi być proste. Przykładowo: Idea Bank całkowicie usunął ze swojego nowego systemu internetowego możliwość zmiany tego parametru. Żeby wyłączyć automatyczne odnawianie lokat, trzeba zadzwonić na infolinię. Ja dodatkowo zawsze ustawiam sobie przypomnienie w kalendarzu na kilka dni przed planowanym zakończeniem lokaty – tak aby pamiętać o szukaniu nowych, atrakcyjnych lokat dla swoich środków oraz sprawdzić, czy bank przypadkiem nie zapomniał o mojej dyspozycji zakończenia lokaty bez odnowienia. Dobrą praktyką jest również negocjacja stawek oprocentowania. Wystarczy, że zadzwonisz do banku, poinformujesz, ile pieniędzy chciałbyś umieścić na lokacie, i zapytasz, czy bank jest w stanie zaproponować Ci indywidualne, lepsze niż standardowe warunki. Czasami jeden telefon pozwala poprawić ofertę o 0,2–0,5 p.p. w skali roku. Niestety im większym kapitałem dysponujesz, tym trudniej będzie Ci znaleźć atrakcyjnie oprocentowane lokaty. Banki najczęściej proponują wyższe

odsetki tylko dla małych kwot, np. nieprzekraczających 10 tys. zł.

Produkty lokatopodobne obarczone ryzykiem Nie wszystkie produkty, które znajdziesz w bankach, umożliwią Ci oszczędzanie bez ryzyka. Instytucje finansowe coraz chętniej wprowadzają do swoich ofert rozwiązania zbliżone do lokat, jednak niedające takiego samego poziomu bezpieczeństwa. Są to „lokaty z gwarancją kapitału” albo „produkty strukturyzowane”, które w żargonie finansistów określa się też jako „struktury”. Na czym polega działanie takiego produktu? Składa się on zazwyczaj z dwóch części: większość środków inwestowana jest bezpiecznie, np. w obligacje skarbowe, a mała część – agresywnie. Krótko mówiąc, takie produkty tym różnią się od tradycyjnych lokat, że są instrumentem inwestycyjnym, więc osiągnięcie zysku obarczone jest ryzykiem. Plusem lokat strukturyzowanych jest to, że zazwyczaj gwarantują ochronę wpłaconego kapitału – w najgorszym przypadku otrzymasz więc tyle pieniędzy, ile wpłaciłeś. Ale to jedyna zaleta. To, czy osiągniesz pokazywane zyski, np. 6% w skali roku, to już swoisty hazard. Zawierasz zakład z rynkiem, czy i w jakim stopniu spełnione zostaną kryteria wypłaty odsetek (inaczej mówiąc: zysku z inwestycji). Co może być takim zakładem? Cokolwiek, na co wpadną bankowcy i ubezpieczeniowcy konstruujący te produkty. Może to być osiągnięcie konkretnego kursu dolara amerykańskiego za rok od dzisiaj albo np. przekroczenie zakładanego poziomu indeksu giełdy amerykańskiej S&P 500 lub ceny baryłki ropy. Możesz wygrać lub przegrać. Wynik w każdym razie jest niepewny, a procenty przedstawiane w reklamach wspomnianych produktów to jedynie optymistyczny scenariusz. Finansowy ninja zwraca uwagę na detale. Czasami banki kuszą wysokimi zyskami, np. 15%, ale jednocześnie drobnym drukiem dopisują, że jest to spodziewany maksymalny wynik inwestycji w okresie trzech lat. Czyli średnio wychodzi raptem ok. 5% rocznie. Sam sobie musisz odpowiedzieć, czy lepszy wróbel w garści czy gołąb na dachu, tzn. czy wolisz zarobić połowę mniej, lokując pieniądze na lokatach i ewentualnie w obligacjach Skarbu Państwa, czy też chcesz zaryzykować i próbować zarobić więcej, licząc się z tym, że możesz zarobić mniej lub wcale. Premia za podjęcie ryzyka wydaje się jednak nieduża. LOKATY Z FUNDUSZEM

O ile w przypadku produktów strukturyzowanych można się zastanawiać nad sensownością takiego inwestowania (zwrot kwoty wkładu jest gwarantowany), o tyle istnieje produkt lokatopodobny, który wystawia Cię na ryzyko utraty pieniędzy. To tzw. lokaty z funduszem. Bank kusi wysokimi odsetkami, nazywając produkt np. „Lokata 6% z funduszem”, a to, co w rzeczywistości oferuje, to dwa produkty połączone w jeden. Przykładowo: • klient dokonuje wpłaty dowolnej kwoty na lokatę trzymiesięczną oprocentowaną na 6% w skali roku, • jednocześnie zobowiązany jest nabyć za dwukrotnie wyższą kwotę jednostki konkretnych funduszy inwestycyjnych. Nie może ich umorzyć przez cały okres trwania lokaty, bo utraci odsetki.

O ile w przypadku lokaty masz gwarancję odzyskania kapitału i odsetek po zakończeniu okresu umownego, o tyle w przypadku funduszy musisz liczyć się z możliwością straty części lub nawet większości wpłaconych środków. Jak duże jest ryzyko? To zależy. Równie dobrze możesz zarobić kokosy. To, co jest największą niegodziwością ze strony bankowców, to promowanie tych produktów jako alternatywy dla bezpiecznych lokat. Niejeden doradca będzie Cię zachęcał do skorzystania właśnie z takiego produktu, bo przecież: „Lokata na 6% to lepiej niż 2,5% na zwykłej lokacie”. Nie dawaj sobie mydlić oczu. Zawsze szczegółowo czytaj informacje produktowe i zadawaj doradcy niewygodne pytania: „Ile pieniędzy wyciągnę w najczarniejszym scenariuszu?”, „Na ile dobrze radziły sobie w ciągu ostatnich 6, 12 i 24 miesięcy fundusze dostępne w ramach takiego produktu?”, „Jakie dodatkowe opłaty i prowizje mogą wpłynąć na pogorszenie wyniku inwestycji?”.

LOKATY Z DODATKOWYMI WYMAGANIAMI

Niektóre banki stosują również kruczki i sztuczki przy zwykłych lokatach, licząc na nieuwagę klientów. Oferują lokaty wymagające spełnienia dodatkowych warunków, np. utrzymania określonego salda na koncie ROR w tym samym banku. Jeżeli klient przeoczy to wymaganie, otrzyma tylko minimalne odsetki lub nie dostanie ich wcale. Przykładowo: Idea Bank od dłuższego czasu oferuje lokatę Idea Cloud, która kusi oprocentowaniem wyższym niż produkty konkurencji. Po zablokowaniu na kilka miesięcy nawet 1 mln zł można było uzyskać w kwietniu 2016 r. aż 2,8% w skali roku. Równolegle bank wymaga trzymania co najmniej 10% kwoty lokaty na nieoprocentowanym rachunku ROR, czyli na lokacie pracuje tylko część środków. Efektywne oprocentowanie dla wszystkich środków wyniesie więc ok. 2,5%. Jeśli jednak klient zapomni o tym wymaganiu lub w okresie trwania lokaty naruszy wymagany 10-proc. depozyt na koncie, to oprocentowanie zostanie obniżone do zaledwie 0,5%. Trudno nie odnieść wrażenia, że jest to działanie celowe, nastawione na zarabianie na mniej skrupulatnych klientach.

Zapoluj na bankową promocję Najlepiej otwierać nowe konta i lokaty w ramach przeróżnych promocji. Banki gotowe są zapłacić Ci premię za to, że zostałeś ich klientem. Niektórzy finansowi ninja, nazywani „bankowymi wyjadaczami wisienek”, uczynili z udziału w takich promocjach dodatkowe źródło zarobków. Tylko w 2015 r. na promocjach bankowych dało się zarobić ponad 7 tys. zł – w gotówce, bonach oraz nagrodach rzeczowych (np. tabletach, które później można sprzedać na Allegro)1. Co ciekawsze, zazwyczaj bonusy w takich programach promocyjnych przyznawane są w ramach tzw. sprzedaży premiowej, co oznacza, że premie zwolnione są z podatku dochodowego. Oczywiście osiągnięcie takich zarobków wymagało otworzenia dużej liczby rachunków bankowych i skrupulatnego nadzorowania przepływów finansowych między kontami. Niemniej kwota ta doskonale pokazuje, jak wiele wart jesteś dla banków jako nowy klient. Nic nie stoi na przeszkodzie, by równolegle uczestniczyć w wielu promocjach, maksymalizując korzyści. Finansowy ninja wie jednak, że promocje bankowe to miecz obosieczny. Spełnienie warunków promocji wymaga skrupulatności i poświęcenia czasu. Z jednej strony zarobisz dodatkowe pieniądze, z drugiej – zwykle wiąże się to z dodatkowym nakładem pracy, którego mogą nie zrekompensować przychody z premii od banku lub organizatora promocji. Przeanalizujmy zatem plusy

i minusy. ARGUMENTY PRZECIWKO KORZYSTANIU Z PROMOCJI BANKOWYCH

Promocje bankowe zasadniczo nie różnią się od innych promocji, które znamy np. z hipermarketów. Mechanizm jest ten sam: dostawca obniża cenę produktu, licząc na to, że przyciągnie Cię do siebie, dając jakiś prezent, i jednocześnie zarobi na Tobie więcej, niż kosztowało pozyskanie Cię jako nowego klienta. Banki mają o tyle łatwiej od hipermarketów, że nie muszą przyciągać tych samych klientów wielokrotnie. Raz pozyskany klient pozwala bankowi zarabiać na sobie przez lata. Jeśli do tego sprzeda mu się długoterminowy produkt, np. kredyt, to w zasadzie lojalność jest zagwarantowana. A takiemu klientowi można systematycznie podnosić opłaty za konto, kartę i inne usługi finansowe. Inaczej jest w przypadku nowych klientów – bank musi się postarać, by ludzie nie uciekli do konkurencji. Gotowy jest za to zapłacić: premią pieniężną, atrakcyjnym gadżetem lub brakiem opłat za konto i kartę przez pewien czas. I to jest fajne. Są jednak także minusy. Udział w promocjach często wymaga wyrażenia zgody na kontakt marketingowy ze strony banku. W praktyce oznacza to, że bank będzie mógł kontaktować się z Tobą drogą telefoniczną oraz e-mailową i składać Ci przeróżne oferty skorzystania z produktów finansowych. Panaceum w tym przypadku jest po prostu szybkie ucinanie rozmów („Dziękuję, nie jestem zainteresowany”) lub wycofanie zgody na przetwarzanie danych osobowych w celach marketingowych. Trzeba tylko uważać, aby nie zrobić tego zbyt wcześnie, bo może to oznaczać złamanie warunków promocji! Promocje bankowe coraz częściej organizowane są przez pośredników – firmy wyspecjalizowane w pozyskiwaniu nowych klientów dla banków. Ci pośrednicy również zbierają dane uczestników promocji i – jeśli wyrazimy na to zgodę – mogą je wykorzystywać w celach marketingowych. Tu działa dokładnie ta sama zasada: przysługuje nam prawo do cofnięcia zgody. Udział w promocjach wiąże się także z koniecznością poświęcenia czasu na spełnienie wszystkich wynikających z nich wymogów. I to jest poważny argument przemawiający przeciwko uczestnictwu w promocjach z trudnymi warunkami. Jeśli nie jesteś osobą zorganizowaną, istnieje ryzyko, że przeoczysz terminy, w których trzeba wykonać określone operacje. W takim przypadku zamiast premii możesz czasami spodziewać się kosztów, np. za brak wpływu na konto lub brak transakcji kartą na określoną kwotę. Lepiej wówczas całkowicie zrezygnować z udziału w promocjach czy ograniczyć się do tych z prostymi wymogami. Kolejnym minusem korzystania z kilku promocji jest konieczność

zarządzania wieloma kontami. Łatwo wtedy coś przeoczyć. Ja posługuję się trzema narzędziami, które pomagają mi zapanować nad chaosem: aplikacją Microsoft Money, automatyzacją przelewów między kontami oraz prostym arkuszem kalkulacyjnym, w którym trzymam listę kont wraz z opisem wymogów i warunków bezpłatności każdego z nich. To taka moja ściągawka. Tym, co ma decydujący wpływ na opłacalność korzystania z wszelkich promocji, jest jednak koszt Twojego czasu. Może się okazać, że zdobycie kilkuset złotych w promocji okupione jest zbyt dużym wysiłkiem i że czas ten lepiej przeznaczyć na zarabianie pieniędzy w inny sposób. Jeśli dużo zarabiamy i jednocześnie nie mamy potrzeby otwierania konkretnego konta bankowego lub skorzystania z atrakcyjnej lokaty (np. jest ona na zbyt niską kwotę), to szkoda tracić czas i energię na obsługę promocji. Lepiej skupić się na pozostałych sposobach powiększania oszczędności. Z drugiej strony, gdy nasze zarobki są niskie albo nawet przy wyższych nie potrafimy zaoszczędzić ani grosza, to każde dodatkowe kilkadziesiąt złotych miesięcznie w portfelu robi sporą różnicę. Jeśli nie chcemy lub nie umiemy zarobić dodatkowych pieniędzy, skorzystanie z dobrych promocji bankowych staje się relatywnie prostym sposobem na powiększenie domowego budżetu. Zyski przewyższają koszty. ARGUMENTY ZA KORZYSTANIEM Z PROMOCJI BANKOWYCH

Są jeszcze inne pozytywne efekty aktywnego korzystania z promocji. Premie są dobrym sposobem na podwyższenie stopy zwrotu z inwestycji. Często narzekamy, że na zwykłych lokatach niewiele się zarabia. Poszukujemy bardziej hojnych ofert depozytowych, które dadzą zarobić np. kolejne 0,5% odsetek, a tymczasem ignorujemy prawdziwe okazje. Przykładowo: konto w BZ WBK przynosi w okresie pisania tej książki odsetki 4% rocznie do kwoty 4 tys. zł. Jeśli odliczymy 19-proc. podatek od zysków kapitałowych, to efektywne oprocentowanie wyniesie 4% * 0,81 = 3,24%. Da to rocznie 129,60 zł odsetek na czysto (a nawet więcej, bo odsetki na koncie kapitalizowane są co miesiąc). Jeśli doliczymy premię w wysokości 100 zł za założenie konta, wypłacaną jednorazowo przez bank, to całkowity zysk osiągnie poziom 229,60 zł, a więc efektywna stopa zwrotu z oszczędności wzrośnie do 5,74% netto (229,60 zł / 4000 zł = 0,0574, co po zamianie na procenty daje 5,74%). Aby policzyć oprocentowanie brutto, wystarczy podzielić oprocentowanie netto przez 0,81 (1 – 19%), czyli 5,74% / 0,81 = 7,09% brutto. Tyle nie dają w momencie pisania tej książki nawet najlepsze lokaty bankowe. Właśnie w taki sposób premie podwyższają oczekiwany zwrot z inwestycji. Niestety dotyczy to zazwyczaj małych kwot.

Kolejnym atutem korzystania z promocji bankowych jest to, że można się bezpłatnie zapoznać z funkcjonalnością systemów bankowości elektronicznej i mobilnej kolejnych banków (a w zasadzie nawet uzyskuje się za to „wynagrodzenie”). Ja, szczerze mówiąc, nie znalazłem jeszcze banku, który idealnie by mi pasował, dlatego z przyjemnością szukam i obserwuję zmiany. Mam też swoją listę banków, w których konta już zamknąłem i nie zamierzam bez dobrego powodu otwierać ich ponownie. Właśnie dlatego, że nieprzyjazne systemy internetowe tych banków doprowadzały mnie do szewskiej pasji. Jest jeszcze jeden aspekt promocji: proponowane w nich atrakcyjne warunki często aktywizują leniwych dotychczas klientów banków. Reorganizują oni konta: otwierają nowe – płacące premię i zamykają stare, za które dotąd przepłacali. W ten sposób zamieniają niepotrzebne koszty na dodatkowe zyski.

Uważaj, by nie wpaść w pułapkę promocji! Dlaczego korzystamy z promocji bankowych? Bo chcemy zarobić lub zaoszczędzić. Ale nie jest to jedyny powód. Czasami ulegamy emocjom. Mechanizm każdej promocji ma wzbudzić w nas potrzebę skorzystania z niej. I nie zawsze jest to potrzeba racjonalna – warto o tym pamiętać! Zazwyczaj promocje są ograniczone czasowo. Innym razem mogą być także ograniczone ilościowo, np. bank deklaruje, że uruchomi tylko 1 tys. lokat – kto pierwszy, ten lepszy. Wszystkie te ograniczenia mają wywrzeć na uczestnikach promocji presję do skorzystania z niej jak najszybciej – najlepiej tu i teraz. Chodzi o to, by zagrać na naszych emocjach i wzbudzić lęk, że stracimy szansę na premię. Pamiętaj, że bank nie działa bezinteresownie! Blogerzy i serwisy internetowe opisujące różne promocje także na nich zarabiają –w tzw. modelu afiliacyjnym. Bank wypłaca im prowizję za każdego przyprowadzonego klienta. Nawet jeśli masz duże zaufanie do osób prześwietlających tego typu oferty, nie możesz działać bezrefleksyjnie. Warto mądrze korzystać z promocji bankowych, ale absolutnie nie wolno pochopnie podejmować decyzji. Pamiętaj, że to Ty sam jesteś swoim najlepszym doradcą finansowym. Traktuj internet jako źródło informacji, ale zawsze sprawdzaj, czy są one prawdziwe – czytając regulamin promocji oraz tabele opłat i prowizji banków. Nie wszystko złoto, co się świeci.

Świadomy udział w promocjach bankowych powoduje też, że wykształcasz w sobie kilka dobrych nawyków: wnikliwego czytania regulaminów, kontroli finansów (chociażby w zakresie spełnienia warunków promocji) i systematyczności. Uczysz się także poznawać własne preferencje oraz przyzwyczajasz do tego, że to banki powinny płacić Tobie – a nie Ty bankom. Z im większej liczby promocji skorzystasz, tym bardziej asertywny się stajesz. Szukasz prawdziwych okazji, zaczynasz cenić swój czas, masz coraz większą świadomość i wrażliwość finansową. To bardzo pozytywne skutki, chociaż

początki zawsze wyglądają banalnie.

Optymalna konfiguracja kont bankowych Finansowy ninja szuka optymalnego kompromisu pomiędzy minimalizmem a maksymalizacją korzyści. Rozumie, że maksymalizacja oprocentowania wymaga żonglerki finansowej, poświęcenia czasu na poszukiwanie atrakcyjnych ofert oraz optymalizacji konfiguracji rachunków bankowych. Nie obejdzie się również bez systematycznego przerzucania pieniędzy pomiędzy kontami. Scenariusz 1: Jedno konto ROR i jedno konto oszczędnościowe w tym samym banku (dowolnym, który spełnia wymóg bezpłatności rachunku) – nie zarobisz kokosów, ale nie będziesz musiał logować się do kilku banków. Twoje pieniądze będą na wyciągnięcie ręki. Jest to optymalne rozwiązanie, jeśli nie masz czasu i głowy do finansów. Gdy zobaczysz odsetki na koncie oszczędnościowym, być może będzie to Twój pierwszy krok do poważniejszego oszczędzania. Jeśli jednak masz lekką rękę do pieniędzy, zdecydowanie odradzam ten wariant. Lepiej utrudnić sobie dostęp do oszczędności. Scenariusz 2: Konto ROR w jednym banku i konto oszczędnościowe w innym – specjalizującym się w produktach depozytowych. Ten scenariusz polecam każdemu. To optymalny kompromis. Pozwala więcej zarabiać na odsetkach, ogranicza dostęp do oszczędności, a jednocześnie nadal możesz z łatwością korzystać ze środków na koncie ROR. Takie rozdzielenie pieniędzy pomoże także wykształcić nawyk planowania operacji finansowych z wyprzedzeniem. Scenariusz 3: Struktura kilku kont ROR i kilku kont oszczędnościowych oraz lokat – takie rozwiązanie pomoże wycisnąć maksymalne

korzyści z promocji bankowych. Oczywiście ten wariant przeznaczony jest wyłącznie dla osób, które potrafią utrzymać kontrolę nad przepływami pomiędzy kontami i chcą poświęcać na to swój czas (pamiętaj, że koszt Twojego czasu może okazać się wyższy niż potencjalne zyski z dbania o taką strukturę kont). Wariant ten staje się koniecznością, jeśli chcesz odkładać pieniądze na różne cele i wykorzystywać do tego oddzielne konta oszczędnościowe.

JAK WYBIERAĆ PROMOCJE BANKOWE?

Finansowy ninja kieruje się zdrowym rozsądkiem. Wybiera te propozycje, które pozwalają uzyskać maksimum korzyści minimalnym wysiłkiem. Najlepsze są takie, których warunki są łatwe do spełnienia: bez wymogu przelewania pensji do banku i bez konieczności dokonywania transakcji określonego typu, np. tylko na stacjach benzynowych (gdzie poza paliwem wszystko jest drogie). Ninja preferuje gotówkę, a nie nagrody rzeczowe. Te ostatnie trzeba jeszcze sprzedać na Allegro lub OLX, co wymaga dodatkowego czasu. Wskazane jest również zaczekanie ze sprzedażą minimum sześć miesięcy, aby urząd skarbowy nie uznał, że powinieneś zapłacić podatek. Najlepsze promocje pozwalają zarobić wysoką premię w krótkim czasie, np. w ciągu 2–3 miesięcy. Można korzystać także z długoterminowych ofert, o ile tylko uzyskujesz premię za lojalność, np. bank gotowy jest płacić 50 zł miesięcznie, nie pobierając jednocześnie opłat. Jeśli w regulaminie promocji widzisz niejasne zapisy, pamiętaj, że taki punkt zawsze może zostać wykorzystany przeciwko Tobie. W przypadku ewentualnego sporu z bankiem trudno będzie udowodnić, że to Ty masz rację. Im więcej bank od Ciebie wymaga, tym trudniej zapracować na premię. A przecież nie o to chodzi, by się napracować. Nie bój się w takim przypadku rezygnować. Będą inne okazje.

Co zrobić, zanim zamkniesz konto? Nieużywane konta bankowe warto po prostu zamykać. Dzięki temu unikniesz niepotrzebnych opłat (a łatwo przeoczyć ich wprowadzenie) i otworzysz sobie drogę do skorzystania w przyszłości z promocji dla nowych klientów.

Remanent posiadanych kont warto robić przynajmniej raz na pół roku. Przy każdym z nich zadaj sobie pytanie: „Czy jest jakiś powód, dla którego nie powinienem tego konta zamykać?”. Przed wysłaniem lub złożeniem wypowiedzenia umowy warto wykonać następujące kroki: 1. Ściągnij historię transakcji. Najlepiej

za cały okres posiadania rachunku i najlepiej w pliku CSV, XLS lub PDF. Jeśli bank nie udostępnia takiej możliwości, przydatne będzie zapisanie zrzutów ekranów z historią rachunku.

2. Pobierz potwierdzenia kluczowych przelewów w formacie PDF. Opłaty

za media, czynsz, darowizny – wszystko, co może przydać się w kontaktach z urzędem skarbowym w przypadku ewentualnej kontroli. Takie potwierdzenia okazują się też bezcenne w trakcie wyjaśniania wątpliwości z dostawcami internetu, kablówki, telefonii komórkowej itd.

3. Przelej pieniądze z likwidowanego konta na rachunek w innym banku.

Gdy robisz to samodzielnie przez internet, zazwyczaj nic to nie kosztuje. Z kolei dyspozycja przelania środków w dniu zamknięcia konta może zostać przez bank potraktowana jak dyspozycja przelewu złożona w oddziale, a to już kosztuje nawet kilka złotych. Zastanów się, czy zamknięcie konta nie uniemożliwi Ci wypłaty środków z innego konta. Coraz częściej założenie konta w nowych bankach potwierdzamy poprzez wysłanie przelewu weryfikacyjnego z innego konta. Warto się zastanowić, czy środki np. z półrocznej lokaty będą miały gdzie wrócić, i ewentualnie z wyprzedzeniem zmienić numer rachunku docelowego.

4.

W składanym wypowiedzeniu warto również: • Zażądać zaprzestania przetwarzania danych osobowych oraz ich usunięcia. W swoim piśmie możesz cofnąć wszystkie wyrażone zgody – zarówno te wymagane do świadczenia usługi bankowej, jak i te, które wyraziłeś w celach marketingowych (chyba że lubisz otrzymywać informacje e-mailowe od banku i odbierać telefony od jego przedstawicieli). • Zobowiązać bank do niezwłocznej aktualizacji danych w BIK (Biurze Informacji Kredytowej). To szczególnie istotne w przypadku likwidowania kart kredytowych i kont bankowych z możliwością debetowania oraz wtedy, gdy miałeś w banku pożyczki i kredyty. Niektóre banki potrafią się z tym bardzo ociągać, a to może niekorzystnie wpłynąć na Twoją wiarygodność kredytową.

Na moim blogu znajdziesz instrukcje krok po kroku, jak zamknąć konto w różnych bankach: ›› http://fin.ninja/zamknij ‹‹. Znajduje się tam także gotowy wzór wypowiedzenia umowy prowadzenia rachunku bankowego: ›› http://fin.ninja/wypowiedzenie ‹‹.

Ile pieniędzy trzymać w banku? Nawet jeśli jesteś minimalistą i chciałbyś mieć tylko jedno konto bankowe, może nadejść moment, gdy uznasz, że jest to niebezpieczne. Ryzyko takie grozi Ci, jeżeli w jednym banku trzymasz kwotę przekraczającą równowartość 100 tys. euro, czyli ok. 400 tys. zł (w zależności od kursu euro). Każdy finansowy ninja, skutecznie budujący oszczędności, prędzej czy później może zetknąć się z tym problemem. W Polsce depozyty we wszystkich bankach komercyjnych, bankach spółdzielczych i SKOK-ach (czyli spółdzielczych kasach oszczędnościowokredytowych) objęte są gwarancjami Bankowego Funduszu Gwarancyjnego (BFG). BFG to instytucja, na której koszty działania składają się wszystkie banki. Celem jej istnienia jest zapewnienie klientom banków bezpieczeństwa depozytów. W przypadku ewentualnego upadku banku lub SKOK-u BFG zwraca klientom przechowywane tam pieniądze – ale do maksymalnej kwoty 100 tys. euro. Jeśli więc trzymasz w jakimś banku więcej środków, to możesz mieć pecha. Nadwyżka ponad równowartość 100 tys. euro stanowi Twoją wierzytelność i da się ją odzyskać w ramach postępowania upadłościowego, ale jest to długotrwały proces, który może się zakończyć tylko częściowym sukcesem. Lepiej nie narażać się na takie ryzyko. Przecież nie po to bezpiecznie oszczędzasz, żeby stracić majątek. BFG działa bardzo sprawnie. Zgodnie z prawem musi zacząć wypłacać pieniądze klientom upadłego banku w ciągu 20 dni roboczych od ogłoszenia upadłości. Wskazuje również jeden z banków-członków BFG, w którego placówkach odbywać się będzie wypłata środków. Jak najlepiej zabezpieczyć się przed utratą pieniędzy? Otworzyć konta oszczędnościowe i lokaty w różnych bankach i na bieżąco dbać o to, aby w żadnym z nich nie przechowywać więcej niż równowartości 100 tys. euro. Tu jest jeden haczyk: niektóre instytucje finansowe, pomimo że działają pod różnymi nazwami, są w praktyce jednym bankiem. Przykładowo: Lion’s Bank, popularny wśród klientów o zasobnym portfelu, to tylko oddzielna marka Idea Banku. Pełną listę banków mających kilka osobnych marek znajdziesz w ramce poniżej. Warto do niej zaglądać od czasu do czasu.

Multibanki działające w Polsce Pamiętaj, aby w żadnym z tych banków nie przechowywać więcej niż równowartości 100 tys. euro, jeśli chcesz mieć stuprocentową gwarancję ewentualnego zwrotu pieniędzy z Bankowego Funduszu Gwarancyjnego (BFG). • Alior Bank – obejmuje także T-Mobile Usługi Bankowe, • Bank BGŻ BNP Paribas – obejmuje także BGŻ Optima, • FM Bank PBP – obejmuje także BIZ Bank i Bank SMART, • Getin Noble Bank – obejmuje Getin Bank, Getin Online i Noble Bank, • Idea Bank – obejmuje także Lion's Bank, • mBank – obejmuje także Orange Finanse, • PKO BP – obejmuje także Inteligo.

A co zrobić, gdy szczególnie podoba Ci się oferta konkretnego banku i chciałbyś właśnie tam trzymać więcej pieniędzy? Łatwiej to bezpiecznie zrobić, gdy jesteś w związku z osobą, do której masz pełne zaufanie. Wtedy istnieją dwa rozwiązania: • Rachunek wspólny – w przypadku rachunku wspólnego gwarantowana kwota jest indywidualna dla każdego ze współposiadaczy konta. Jeśli prowadzisz je wspólnie z partnerką bądź partnerem, możecie na nim przechowywać do 200 tys. euro. • Rachunki indywidualne – możecie także założyć indywidualne konta w tym samym banku i wzajemnie udzielić sobie pełnomocnictwa do dysponowania rachunkami. Wtedy każde z Was obowiązuje limit 100 tys. euro na osobę. Nie ma przy tym znaczenia, czy macie wspólność majątkową. Każda osoba traktowana jest przez BFG indywidualnie.

Czy w BFG może zabraknąć pieniędzy?

Tak naprawdę Bankowy Fundusz Gwarancyjny nie jest megabankiem, który trzyma w swoim sejfie równowartość oszczędności wszystkich Polaków. Nie miałoby to najmniejszego sensu ekonomicznego. Depozyty samych gospodarstw domowych przechowywane na lokatach i innych rachunkach bankowych wynosiły na początku 2016 r. ponad 600 mld zł. BFG przechowuje zaledwie ułamek tej kwoty. Nikt nie wie dokładnie ile, ale kwotę tę szacuje się na kilkanaście miliardów złotych. Taka suma wystarczy do wypłacenia środków klientom mniejszych banków, ale na pewno byłaby zbyt mała, gdyby upadłość ogłosił któryś z banków średnich lub dużych. Składki na BFG płacą wszystkie banki – i to one muszą udźwignąć ciężar upadku części z nich. Cała branża składa się na zapewnienie bezpieczeństwa depozytów. Łatwo sobie jednak wyobrazić, że upadek dużego banku mógłby spowodować reakcję łańcuchową. Istnieje ryzyko, że dodatkowe obciążenia dla pozostałych banków doprowadziłyby i je do bankructwa. W połączeniu z efektem paniki i masowym szturmem klientów do bankomatów mogłoby to wywołać olbrzymi kryzys w bankowości. To dlatego w przypadku braku środków w kasie funduszu może on otrzymać pożyczkę z NBP lub bezpośrednio z budżetu państwa (mówi o tym wprost art. 15 ustawy o BFG – ›› http://fin.ninja/bfg ‹‹). Można więc uznać, że dopóki państwo polskie będzie istniało, dopóty bezpieczne będą depozyty w bankach do kwoty gwarantowanej przez BFG. Otwartą kwestią pozostają sposób przeprowadzenia takiej operacji oraz jej skutki finansowe dla wartości polskiego złotego. Wysoce prawdopodobne wydaje się, że w przypadku konieczności ratowania branży bankowej rząd zdecydowałby się na drukowanie pieniędzy. Niestety takie działanie przełożyłoby się na osłabienie polskiego złotego w stosunku do innych walut, czyli w praktyce bylibyśmy stratni na tej operacji. Są także inne wątpliwości dotyczące wypłat z BFG, np. mało prawdopodobne wydaje się, by fundusz wywiązał się ze swoich zobowiązań w przypadku wojny.

Scenariusz cypryjski i inne katastrofy Im więcej pieniędzy zdeponujesz w banku, tym częściej zastanawiać się będziesz, czy na pewno Twoje oszczędności są bezpieczne. Jeszcze do niedawna wydawało się, że słowo „bank” to synonim „bezpieczeństwa” – przynajmniej jeśli chodzi o konta i lokaty. Niestety obecnie niczego nie można być pewnym, zwłaszcza po tym, co w 2013 r. wydarzyło się na Cyprze.

Mówiąc w dużym uproszczeniu: tamtejszy sektor finansowy sięgnął do oszczędności klientów, aby chronić się przed upadkiem. To tzw. scenariusz bail-in – sposób oddłużenia polegający na tym, że dłużnik (w tym przypadku sektor finansowy) nie zwraca długu i zmusza wierzyciela (klientów), by to zaakceptował. Innym sposobem oddłużenia jest bail-out, czyli ratowanie dłużnika i wierzyciela dzięki pomocy zewnętrznej, np. udzielonej przez podatników (dotacje z budżetu państwa). Jest jeszcze trzeci sposób. Dłużnik może po prostu zacisnąć pasa, zmniejszyć swoje wydatki i oddać pieniądze. Ale czasami instytucje finansowe mają tak duże długi, że po prostu nie opłaca się im ich oddawać. Początkowo na Cyprze brano pod uwagę scenariusz, w którym skonfiskowane miałoby zostać 6,75% oszczędności obywateli przechowujących w banku do 100 tys. euro oraz 9,9% depozytów tych ludzi, którzy trzymali na kontach większe kwoty. Ostatecznie jednak nie sięgnięto po oszczędności do kwoty 100 tys. euro, ale zabrano aż 47,5% – czyli blisko połowę – depozytów powyżej tego limitu. Zrobiono to w świetle prawa. Uznano, że można ratować sektor finansowy przy pomocy pieniędzy obywateli. Pytanie o to, czy taki scenariusz może się zdarzyć w Polsce, jest jak najbardziej uzasadnione. Na razie nic nie zapowiada, by miało się to stać, ale finansowy ninja musi być przygotowany na każdą ewentualność. W trakcie pisania tej książki w całej Unii Europejskiej wdrażana była dyrektywa BRRD (Bank Recovery and Resolution Directive), umożliwiająca realizację scenariusza bail-in, a więc sięgnięcie po pieniądze klientów banków. Polska opierała się jej ratyfikowaniu, ale ostatecznie w maju 2016 r. Sejm przyjął ustawę rozszerzającą kompetencje BFG o „prowadzenie działań naprawczych oraz restrukturyzację i uporządkowaną likwidację w odniesieniu do instytucji kredytowych i firm inwestycyjnych (BRRD)”. Im bardziej będziesz majętny, tym większego znaczenia zacznie nabierać dywersyfikacja, czyli ograniczanie ryzyka, że pojedyncze wydarzenie spowoduje utratę sporej części lub całości Twoich pieniędzy. Jak można realizować dywersyfikację w praktyce? Przede wszystkim nie trzymaj wszystkich pieniędzy w banku. Zostaw sobie środki na finansowanie bieżących wydatków i dużą poduszkę finansową. Resztę ulokuj w innych instrumentach niż finansowe. Wtedy nawet w przypadku ewentualnego załamania systemu finansowego będziesz dysponować majątkiem, który w trudnych czasach może być w cenie. Przykładowo: ulokuj pieniądze w nieruchomościach (kupując ziemię, mieszkania, domy, lokale usługowe, garaże itp.) oraz w kruszcach, takich jak złoto i srebro. Alternatywą są dzieła sztuki i przedmioty kolekcjonerskie, np. stare samochody o dużej wartości. Jeśli obawiasz się problemów

związanych z polską gospodarką, racjonalne jest także gromadzenie obcych walut – aczkolwiek nikt nie zagwarantuje, że pieniądze te będą miały jakąkolwiek wartość w przypadku katastroficznego scenariusza. Przy wyjątkowo dużym portfelu można rozciągnąć dywersyfikację na cały świat, kupując np. nieruchomości w innych krajach, gdzie prawdopodobieństwo zniszczeń, np. w wyniku konfliktu zbrojnego, byłoby mniejsze niż w Polsce. Zauważ, że nie piszę o inwestowaniu. Zastanawiam się wyłącznie nad sposobem przechowywania posiadanego kapitału w inny sposób niż w gotówce. Celem jest ochrona jak największej części majątku przed skutkami niekorzystnych zdarzeń. Nie chodzi wcale o pomnażanie pieniędzy. Tym, co może się przydać najbardziej w razie ewentualnego konfliktu zbrojnego, jest nie tyle posiadany majątek, ile Twoje umiejętności. Jeśli obawiasz się takiego scenariusza, najlepiej zainwestuj w naukę walki wręcz i posługiwania się bronią. Złote monety na nic Ci się bowiem nie przydadzą, jeżeli nie będziesz potrafił obronić ich przed napastnikiem. Zresztą także w scenariuszu nieobejmującym walki to właśnie umiejętności mają decydujący wpływ na to, czy będziesz mógł zarabiać pieniądze. Dobry fach w ręku zawsze będzie w cenie. Nawet w sytuacji, gdy stracisz wszystko. Jeśli tylko ujdziesz z życiem, to będziesz w stanie zarabiać na swoich umiejętnościach – bez względu na to, gdzie się znajdziesz. Tego, co masz w głowie, i fachu, który masz w rękach, nikt Ci nie zabierze. Formą współczesnych ninja są tzw. preppersi (od ang. prepare – przygotowywać się), czyli osoby szkolące się, jak przetrwać, gdy zabraknie prądu, wody pitnej, żywności, paliwa, telefonów i internetu. Nie tylko zdobywają umiejętności, lecz także układają plany operacyjne i scenariusze działania w różnych niepożądanych sytuacjach. W przypadku zagrożenia gotowi są w ciągu kilku minut opuścić swoje domy i zabrać to, co umożliwi im przeżycie kolejnych miesięcy. Przez swoje otoczenie traktowani są jak dziwacy, ale tak naprawdę można uczyć się od nich dyscypliny i poważnego podejścia do tego, co uważają za najważniejsze: bezpieczeństwa swojego i swoich rodzin. Dlaczego piszę o tym wszystkim? Chcę Ci pokazać, że nie ma jednego dobrego scenariusza zabezpieczenia Twoich pieniędzy. Finansowy ninja sam musi ocenić prawdopodobieństwo wystąpienia mniej lub bardziej katastroficznych zdarzeń i być przygotowany na poradzenie sobie w trudnych sytuacjach. Z jednej strony inwestowanie energii w zabezpieczanie się przed zdarzeniami, które raczej nie nastąpią za naszego życia, można uznać za marnowanie czasu. Z drugiej strony ignorowanie przeróżnych sygnałów napływających z otaczającego świata jest poważnym zaniechaniem, które może się zemścić. Droga ninja nie jest łatwa.

Spread – ukryta opłata dla klientów banku Już wiesz, że banki potrafią być bardzo kreatywne w zakresie sięgania po Twoje pieniądze. Niektórych dużych kosztów nie znajdziesz jednak w tabelach opłat i prowizji. Tak jest właśnie ze spreadem. Mówiąc najprościej, spread to różnica pomiędzy ceną sprzedaży a ceną kupna danej waluty. Im większy jest spread, tym bardziej przepłacasz, kupując, lub tracisz, sprzedając walutę. Najbardziej dotkliwie spread uderza w posiadaczy kredytów hipotecznych w obcej walucie (franki szwajcarskie albo euro). Zaboli Cię także, jeśli wyjeżdżasz za granicę i jednocześnie płacisz tam kartą bankową podpiętą do konta w polskich złotych. Finansowy ninja wie, że spread to opłata za wygodę i że można na tym stracić. Wiele osób zdaje sobie sprawę, iż banki stosują rozbójnicze przeliczniki kursów walut, ale i tak woli, żeby bank ściągał sobie ratę kredytu walutowego, pobierając pieniądze z konta w złotówkach. To po prostu rozrzutność i lenistwo.

Najkorzystniejsze kursy walut znajdziesz w kantorach internetowych oraz w dużych kantorach tradycyjnych, działających w największych miastach. Tam różnica pomiędzy ceną sprzedaży i zakupu wynosi, np. w przypadku euro, od 2 do 4 gr (to właśnie spread). Minusem kantoru tradycyjnego jest to, że trzeba do niego pojechać. Podróżowanie z większą gotówką to zawsze ryzyko wystawienia się na kradzież. Tych wad nie mają kantory on-line, ale w niektórych z nich trzeba się liczyć z kosztem dodatkowej opłaty, doliczanej do podawanych

kursów walut. Kantory internetowe mają jeszcze wiele innych zalet: operację wymiany walut wykonuje się sprzed ekranu komputera – przelewasz kwotę w złotówkach do kantoru, dokonujesz wymiany walut przez przeglądarkę, a następnie zlecasz przelew w wybranej walucie do banku, w którym masz kredyt. Z niektórymi kantorami można negocjować kursy wymiany lub wysokość spreadu. Dodatkowo możliwe jest ustawienie zleceń zakupu walut po osiągnięciu określonej ceny, np. gdy euro spadnie poniżej 4 zł, lub ustawienie zlecenia kupowania waluty w konkretnym dniu miesiąca i automatycznego przelewania do banku tuż przed terminem zapłaty raty.

Porównanie rozbieżności notowań franka szwajcarskiego Kurs przy zakupie 500 franków z dnia 22 października 2015 r. Instytucja finansowa

Kurs kupna (w zł)

Kurs sprzedaży (w zł)

Spread (w gr)

O ile drożej na każdym franku (w gr)

Kantor Alior Banku

3,9303

3,9467

1,64

0

Kantor Cinkciarz.pl

3,924

3,952

2,8

0,53

PKO BP

3,8392

4,0604

22,12

11,37

mBank

3,8864

4,0048

11,84

5,81

BZ WBK

3,8887

3,9673

7,86

2,06

Bank Millennium

3,8941

4,1409

24,68

19,42

Raiffeisen Polbank

3,8574

4,0479

19,05

10,12

Ja kieruję się tylko dwoma kryteriami przy wyborze kantoru internetowego: ma on oferować najlepsze kursy walut i musi być prowadzony przez sprawdzoną i stabilną firmę (szerokim łukiem obchodzę spółki z o.o. o niskim

kapitale zakładowym). Najlepiej, gdy kantor internetowy prowadzony jest przez bank i jednocześnie spełnia wymóg dobrych kursów walut. Od kilku lat dobrze sprawdza mi się kantor internetowy Alior Banku – ›› http://fin.ninja/kantoralior ‹‹, przy czym nie należy mylić go z kupowaniem walut w samym Alior Banku! Dodatkową zaletą tego kantoru jest wydawanie kart walutowych podpiętych do kont w euro, dolarach amerykańskich i funtach brytyjskich. Tymi kartami można wygodnie płacić za granicą i w sklepach internetowych, nie ponosząc kosztów przewalutowań. Lubię także wymieniać waluty w kantorze internetowym Walutomat – ›› http://fin.ninja/walutomat ‹‹, który pozwala na składanie własnych ofert kursów zakupu i sprzedaży walut. Jak duże mogą być różnice w kursach walut? Ogromne! Tomek spłaca kredyt hipoteczny zaciągnięty na 30 lat w Raiffeisen Polbank z ratą wynoszącą 500 franków. Bank pobiera ratę bezpośrednio z konta w złotówkach. W październiku 2015 r. zapłacona w ten sposób rata wyniosła 2023,95 zł. Tomek z niepokojem śledzi informacje o rosnącym kursie franka, nie zdając sobie sprawy, że mógłby łatwo obniżyć ratę o 50 zł. Wystarczy, że co miesiąc kupowałby franki w kantorze Aliora i przelewał je na konto walutowe w Raiffeisen. Na każdym franku oszczędzałby w ten sposób ok. 10 gr. Możesz się zastanawiać, czy warto poświęcać czas, by oszczędzać tak drobne sumy. Jednak w skali miesiąca może to dać oszczędności liczone w dziesiątkach lub setkach złotych! Jeśli różnice w spreadzie się utrzymają, to Tomek w ciągu roku zapłaci mniej o 607,20 zł. Oszczędność w całym okresie kredytowania wyniesie ok. 18 tys. zł. To równowartość rat płaconych bankowi przez dziewięć miesięcy! Spójrz na to jeszcze z innej strony: pozwalając bankowi przeliczać waluty według własnych kursów, Tomek zgadza się oddać ok. 3% więcej pieniędzy. Nie warto!

Co zrobić, jeśli czujesz się poszkodowany przez bank? Czasami w nierównej walce z bankami znajdziesz się w konfrontacyjnej sytuacji. Ty będziesz uważać, że racja jest po Twojej stronie, ale bank nie zgodzi się z Tobą. Niewykluczone, że będzie Cię ignorował lub odpowie wprost: „Nie da się”. W sytuacji sporu z bankiem nie stoisz jednak na straconej pozycji – o ile tylko będziesz przestrzegać wyznaczonych prawem zasad gry. Bez względu na to, jak bardzo irytuje Cię zachowanie banku, do skutecznego egzekwowania swoich praw zawsze konieczne jest zachowanie

odpowiedniej ścieżki reklamacyjnej. Nie możesz wykonywać nerwowych ruchów. Nie powinieneś wypowiadać umowy, dopóki proces odwoławczy nie zostanie zakończony. Cała procedura składa się z siedmiu kroków.

1. Reklamacja w banku Najpierw złóż reklamację bezpośrednio w banku. Nie musisz używać prawniczego języka. Wystarczy w prostych słowach przedstawić fakty, wnioski oraz związane z nimi oczekiwania. Bank zobowiązany jest udzielić odpowiedzi, czyli uznać bądź odrzucić Twoją reklamację, w ciągu 30 dni od jej otrzymania. Dzięki zmianom prawnym z października 2015 r. termin ten musi zostać dotrzymany. Jeśli tak się nie stanie, to brak odpowiedzi instytucji finansowej automatycznie będzie oznaczał uznanie reklamacji. Dlatego tak ważne jest wskazanie w reklamacji, czego się oczekuje. Jeśli sprawa jest skomplikowana i bank potrzebuje więcej czasu, musi w ciągu 30 dni napisać uzasadnienie. Wtedy termin udzielenia ostatecznej odpowiedzi wydłuża się o kolejne 30 dni. Na infolinii banku warto się dowiedzieć, w jaki sposób możesz złożyć reklamację. Do niedawna reklamacja musiała być zwykle składana na piśmie. Wspomniana ustawa rozszerzyła możliwości klientów. Przewiduje np. złożenie reklamacji „w każdej jednostce podmiotu finansowego obsługującej klientów”. To oznacza, że wystarczy pójść do najbliższej placówki bankowej lub agencji i złożyć reklamację. Mało tego, nie musisz przychodzić z gotowym pismem! Możesz porozmawiać z pracownikiem, przedstawić swoje zastrzeżenia, a on jest zobligowany do przygotowania protokołu z takiej rozmowy i przekazania go dalej. Dopuszczalne jest też zgłoszenie reklamacji on-line, pod warunkiem że bank udostępnił taką możliwość. Niemniej jednak zdecydowanie zalecana jest forma pisemna. Niektóre sprawy można załatwić telefonicznie, ale finansowy ninja zawsze po takiej rozmowie z konsultantem składa także reklamację na piśmie. W ewentualnych postępowaniach sądowych kluczowa jest data skutecznego doręczenia pisma do banku. Jeśli zdecydujesz się na najbardziej tradycyjną drogę, czyli wysyłkę pocztą, to pismo należy przesłać listem poleconym za potwierdzeniem odbioru. Przy składaniu reklamacji w placówce koniecznie powinieneś mieć dwa egzemplarze pisma i na swojej kopii zażądać pieczątki banku z datą wpływu reklamacji. Nie ma najmniejszego znaczenia, czy reklamacja jest wydrukowana czy pisana odręcznie – grunt, by zawierała:

• szczegółowy opis zaistniałej sytuacji, • podstawę reklamacji i oczekiwany przez Ciebie rezultat, • oczekiwany przez Ciebie termin odpowiedzi, np. w ciągu miesiąca od otrzymania pisma przez bank, • opis działań, jakie podejmiesz po upływie tego terminu.

2. Rzecznik konsumentów Jeśli nie czujesz się mocny w pisaniu reklamacji lub nie potrafisz samodzielnie znaleźć dobrej podstawy prawnej dla reklamacji, to zawsze możesz udać się po bezpłatną pomoc do rzecznika konsumentów. Listę rzeczników znajdziesz na stronie Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów (UOKiK) – ›› http://fin.ninja/uokik ‹‹. Rzecznicy są zapracowani, ale bardzo pomocni. Mogą napisać reklamację za Ciebie i wysłać do wszystkich zaangażowanych stron. Z doświadczenia wiem, że skutecznie pomagają nawet w trudnych przypadkach. Dla jasności: rzecznik tylko pomaga. Nie wymierzy sam z siebie żadnej kary bankowi, ale historia jego korespondencji z instytucją finansową może się przydać w dalszych działaniach.

3. Arbiter bankowy przy ZBP Jeśli zawiodą polubowne próby załatwienia problemu w drodze zwykłej reklamacji lub nie otrzymasz odpowiedzi na reklamację w ciągu 30 dni, możesz zgłosić się do arbitra bankowego działającego przy Związku Banków Polskich (ZBP). Szczegółowe informacje o działalności arbitra znajdziesz na stronie ZBP: ›› http://fin.ninja/arbiter ‹‹. Wniosek do arbitra możesz złożyć dopiero wtedy, gdy wyczerpiesz zwykłą ścieżkę reklamacyjną. Rozpatrzenie wniosku jest odpłatne – kosztuje 50 zł, jeśli wartość przedmiotu sporu mieści się w przedziale między 50 zł a 8 tys. zł. Jeśli sporna kwota jest niższa, to opłata za rozpatrzenie wniosku wynosi 20 zł. Kluczowe jest załączenie do zgłoszenia pełnej dokumentacji sprawy i wszystkich pism, które otrzymałeś z banku (kopii regulaminów i umów) – wszystkiego, co pomoże przekonać arbitra, że to Ty masz rację. Arbiter potrzebuje zazwyczaj ok. dwóch miesięcy na rozpatrzenie wniosku, przy czym jeśli zostanie on rozpatrzony pomyślnie dla Ciebie, to w ciągu kolejnych 14 dni możesz liczyć na zwrot pieniędzy. Jeśli arbiter uzna, że racja jest po stronie banku (wszak arbiter działa przy ZBP), to pozostaje jeszcze droga sądowa.

4. Rzecznik Finansowy Pamiętaj, że arbiter bankowy działa przy organizacji zrzeszającej banki. Była to cenna inicjatywa w okresie, kiedy nie było Rzecznika Finansowego. Przez lata mieliśmy bowiem w Polsce zaskakującą sytuację: kupujący polisy mogli się skarżyć do Rzecznika Ubezpieczonych, a posiadacze kont i produktów bankowych nie mieli analogicznej możliwości. Od października 2015 r. dostali takie uprawnienia. W ramach Biura Rzecznika Finansowego powstał Wydział Klienta Rynku Bankowo-Kapitałowego. Do jego kompetencji należy ochrona klientów rynku bankowego i kapitałowego, tzn. instytucji płatniczych, biur usług płatniczych, instytucji pieniądza elektronicznego, oddziałów zagranicznych instytucji pieniądza elektronicznego, banków krajowych, banków zagranicznych, oddziałów banków zagranicznych, oddziałów instytucji kredytowych, instytucji finansowych, towarzystw funduszy inwestycyjnych, funduszy inwestycyjnych, spółdzielczych kas oszczędnościowokredytowych, firm inwestycyjnych i instytucji pożyczkowych. Na każdym etapie jakichkolwiek problemów z instytucją finansową można skonsultować się z ekspertami Rzecznika Finansowego. Można to zrobić telefonicznie w czasie dyżurów ekspertów (prawie 12 tys. porad telefonicznych w 2015 r.). Można też wysłać e-mail, załączając dokumenty dotyczące sprawy.

Warto się skarżyć na instytucje finansowe Skarżenie się do Rzecznika Finansowego czy proszenie go o wsparcie na etapie sądowym ma jeszcze jeden istotny plus: jeśli Rzecznik Finansowy otrzymuje wiele skarg związanych z określonymi złymi praktykami, ma podstawy do podjęcia działań systemowych. Może np. wystąpić do ministra finansów czy innego właściwego ministra z wnioskiem o podjęcie określonych działań czy uregulowanie określonej sfery. Może też zwrócić się o zbadanie problemu do właściwego organu, w szczególności do Komisji Nadzoru Finansowego, prezesa Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów, prokuratury albo organów kontroli państwowej, zawodowej lub społecznej.

Jeśli upewnisz się, że w sporze z instytucją finansową masz rację, to możesz zwrócić się do rzecznika z wnioskiem o interwencję w swojej sprawie. Czasami nie jest to konieczne. Jak pokazują obserwacje ekspertów Rzecznika Finansowego, klienci wyposażeni w argumenty w czasie rozmowy telefonicznej czy w korespondencji mailowej często nie składają już skarg, lecz samodzielnie radzą sobie w sporach z instytucjami finansowymi. Jeśli to nie pomoże, warto rozważyć złożenie skargi do Rzecznika Finansowego. Niestety nie ma on możliwości nakazania zmiany decyzji przez instytucję finansową, ale może przedstawić argumenty, które skłonią ją do dobrowolnej zmiany zdania. I robi to skutecznie w mniej więcej co czwartej sprawie.

5. Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów (UOKiK) Jeśli masz podejrzenia, że Twój przypadek nie jest odosobniony i że zapisy w regulaminie bądź umowie z bankiem mogą być krzywdzące także dla innych klientów, to warto złożyć doniesienie do Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów. Jeśli UOKiK uzna, że bank zgodnie z Twoim podejrzeniem stosuje w swoich wzorcach umownych niedozwolone postanowienia, może zakazać ich dalszego wykorzystywania, zobowiązać bank do podjęcia konkretnych działań w celu usunięcia skutków naruszenia prawa, a także nałożyć na instytucję karę pieniężną. UOKiK może również wpisać konkretne sformułowania zawarte w umowie do rejestru klauzul niedozwolonych. Pamiętaj, że postępowania UOKiK dotyczą wzorców umów stosowanych przez przedsiębiorców, a nie konkretnych umów zawartych z indywidualnymi klientami. Jeśli chcesz udowodnić, że niezgodne z prawem są postanowienia umowy, którą zawarłeś z bankiem – musisz iść do sądu.

6. Sąd Polubowny przy KNF Kolejnym (i oby ostatnim) „bankowym” krokiem w próbach rozwiązania problemu jest udanie się do Sądu Polubownego przy Komisji Nadzoru Finansowego (KNF) – ›› http://fin.ninja/sadknf ‹‹, która jest najwyższym organem kontrolnym w sektorze finansowym w Polsce. I dobrze byłoby, gdyby tutaj kończyły się wszystkie spory klientów z bankami, bo kolejny krok to już sąd powszechny i sprawy przeciągające się latami. Sąd Polubowny przy KNF zajmuje się sprawami, w których wartość sporu wynosi co najmniej 500 zł. Reklamacja dotycząca niższej kwoty nie

może przejść przez tę procedurę. Za wniesienie sprawy na wokandę tego sądu trzeba zapłacić każdorazowo stałą opłatę w wysokości 250 zł – bez względu na to, jaka będzie droga dochodzenia roszczeń. Do wyboru są dwa sposoby: • droga mediacji, której celem jest doprowadzenie do polubownego załatwienia sprawy i zawarcia ugody – o ile bank się na to zgodzi, • droga sądowa, ale w tym wypadku musisz mieć świadomość, że jeśli przegrasz w Sądzie Polubownym przy KNF, możesz zostać obciążony dodatkowo kosztami sądowymi i kosztami prawników banku. Atutem sądu przy Komisji Nadzoru Finansowego jest to, że jego wyrok jest zatwierdzany przez sąd powszechny, co oznacza, że ma moc równą z wyrokiem sądu powszechnego.

7. Sąd powszechny To droga ostateczna i nikomu jej nie polecam, niemniej możesz po prostu nie mieć innego wyjścia. Niestety w polskim systemie prawnym ta droga często pozostaje jedyną skuteczną w przypadku sporów z instytucją finansową. Warto o przebiegu postępowania informować Rzecznika Finansowego, który zachęca do korzystania z tej drogi, widząc w niej jedyną szansę na trwałą zmianę nagannych praktyk instytucji finansowych. Orzecznictwo sądów nie jest spójne. Gdy Rzecznik Finansowy dowiaduje się, że konkretny sąd nie orzeka po myśli konsumentów, to korzysta ze swojego uprawnienia i występuje do Sądu Najwyższego z pytaniem o to, które stanowisko sądów jest słuszne. W poprzednich latach, gdy działał on jeszcze jako Rzecznik Ubezpieczonych, złożył kilkanaście takich zapytań. Przykładowo: to właśnie dzięki wystąpieniu rzecznika standardem stało się przyznawanie samochodu zastępczego poszkodowanym z OC komunikacyjnego.

Naślij na bank Samcika! Bardzo skutecznym orężem w walce z bankami jest skorzystanie z pomocy Macieja Samcika – blogera finansowego i dziennikarza ekonomicznego, który specjalizuje się w interwencjach finansowych. Czasami już samo umieszczenie w składanej reklamacji ostrzeżenia, że temat trafi także do Samcika, powoduje, że bank poważniej traktuje otrzymane pismo. Maciej pomaga indywidualnie w tych przypadkach, które stanowią ewidentne nadużycie dominującej pozycji banku lub ubezpieczyciela. Najłatwiej skontaktować się z nim za pośrednictwem bloga „Subiektywnie o finansach” – ›› http://fin.ninja/samcik ‹‹.

Na wczesnym etapie możesz poprosić ekspertów Rzecznika Finansowego o pomoc, np. składając wniosek o interwencję lub postępowanie polubowne. Możesz także zwrócić się do rzecznika o przygotowanie tzw. istotnego poglądu w sprawie. W 2015 r. rzecznik przyjął 171 takich wniosków (z czego 116 dotyczyło spraw związanych z polisami z UFK). Pismo przygotowane przez rzecznika stanowi dogłębną analizę sprawy, pokazującą argumenty prawne i trendy w orzecznictwie – krótko mówiąc: to profesjonalnie przygotowany dokument, który sąd będzie brał pod uwagę przy rozpatrywaniu sprawy. Przykład wspomnianych spraw związanych z polisami z UFK pokazuje, że to skuteczny sposób wsparcia klientów. Ponad 80% spraw, w których Rzecznik Finansowy wydawał istotny pogląd, zakończyło się wygraną posiadaczy tego typu polis.

Część 2. Karty bankowe

Kartom bankowym trzeba poświęcić oddzielną część książki, bo jest to miecz obosieczny. Z jednej strony dają niesamowitą wygodę, z drugiej – mogą stać się prostą drogą do tarapatów finansowych (dotyczy to w szczególności kart kredytowych). Z tego rozdziału dowiesz się więc, w jaki sposób kartami posługuje się finansowy ninja; z których warto korzystać, a których lepiej się pozbyć i jak ich używać, by nie zrobić sobie krzywdy. Karty kredytowe są narzędziem – jednym z wielu instrumentów płatniczych, który ma swoje plusy i minusy. Jeśli trafiają do rąk osób odpowiedzialnych, które potrafią świadomie i mądrze z nich korzystać, to przeważą plusy. Jeśli jednak używają ich osoby niezachowujące umiaru w wydatkach i niekontrolujące na bieżąco stanu finansów, to karta kredytowa w ich rękach stanie się jak żyletka. Trudno będzie się nią posługiwać i jednocześnie nie zrobić sobie krzywdy. Wygoda i łatwość korzystania z karty kredytowej, będąca największym atutem, to także jej największe przekleństwo. Osoby, które wpadły w spiralę długów, często to właśnie dług na karcie kredytowej wskazują jako pierwszy etap swoich problemów finansowych. Ale trzeba powiedzieć wprost: to nie karta kredytowa jest zła. Najczęściej przyczyną problemów jest nasze zachowanie i brak odpowiedzialności, tylko czasami wynikający z braku wiedzy. CZYM RÓŻNI SIĘ KARTA KREDYTOWA OD DEBETOWEJ?

Jako klient polskich banków masz dostęp do czterech rodzajów kart bankowych: debetowych, kredytowych, przedpłaconych (nazywanych także kartami prepaid) oraz obciążeniowych (nazywanych również kartami charge). Najprostszym instrumentem jest karta debetowa. Wydawana jest ona do konta ROR i pozwala na bezgotówkowe płacenie za zakupy oraz pobieranie pieniędzy z konta ROR przy użyciu bankomatu. Korzystając z karty debetowej, zawsze płacisz pieniędzmi, które posiadasz na koncie (wyjątkiem są sytuacje,

gdy na koncie jest uruchomiony debet, czyli możliwość zejścia poniżej poziomu 0 zł i zadłużenia się, np. do wysokości 1 tys. zł). Dzięki takiej karcie masz łatwy dostęp do środków na koncie, co w połączeniu z dostępem przez internet pozwala całkowicie wyeliminować konieczność wizyt w banku. Ale jeśli na koncie nie masz pieniędzy, to karta debetowa na wiele Ci się nie przyda. Ewentualne próby jej obciążenia (czyli dokonania transakcji) zostaną najprawdopodobniej odrzucone. Zupełnie inaczej działają karty kredytowe. Nie są one w żaden sposób powiązane z kontami osobistymi. To niezależny produkt bankowy, który de facto jest przyznanym kredytem z określonym górnym limitem, np. 10 tys. zł. Płacąc kartą kredytową, wydajesz pieniądze banku. Dla takiej karty bank otwiera specjalne, powiązane z nią konto o maksymalnym saldzie równym wysokości limitu kredytowego. To bardzo wygodne, ale ma też swoje minusy. Przy odrobinie nieuwagi możesz wydać więcej pieniędzy, niż będziesz w stanie oddać w danym okresie rozliczeniowym. Łatwo się zapomnieć, bo w przypadku kart kredytowych możliwość płacenia zostaje zablokowana dopiero po osiągnięciu limitu zadłużenia. A banki dbają, by był on jak najwyższy, bo im się to opłaca – zarabiają na odsetkach, gdy nie spłacasz zadłużenia. Najważniejszą zaletą kart kredytowych jest tzw. okres bezodsetkowy, wynoszący zazwyczaj pięćdziesiąt kilka dni. W tym czasie korzystanie z długu nic nie kosztuje – i to dlatego karty kredytowe mają tylu zwolenników. Odsetki zapłacisz dopiero wtedy, gdy nie spłacisz w terminie całego zadłużenia. Kolejnym typem kart są karty przedpłacone (nazywane także prepaid). To taka bezpieczniejsza wersja karty debetowej. Karta przedpłacona nie jest powiązana z kontem ROR, co eliminuje ryzyko wyczyszczenia podstawowego konta. Podobnie jak karta kredytowa, ma własne konto, przy czym nie da się na niej zadłużać – możesz regulować płatności kartą tylko do wysokości kwoty wcześniej wpłaconej na konto karty. Dzięki temu jest to idealne rozwiązanie m.in. dla dzieci, którym można wpłacać kieszonkowe, np. doładowując konto karty dodatkowym przelewem. Atutem jest także to, że niektóre karty przedpłacone nie są spersonalizowane. Korzystać z nich może każdy, kto podpisze się na odwrocie. Niestety Komisja Nadzoru Finansowego nie jest zwolennikiem tego typu kart. Uważa, że nie powinny być anonimowe, bo ułatwiają działalność przestępczą. W rezultacie od 2016 r. karty przedpłacone masowo znikają z oferty polskich banków. Ostatnim typem kart są karty obciążeniowe (nazywane także charge). Są one najmniej popularne – w Polsce wydano ich raptem kilkaset tysięcy. Działają podobnie jak karty kredytowe, czyli umożliwiają korzystanie z przyznanego

przez bank limitu kredytowego, jednak w odróżnieniu od kart kredytowych zadłużenie zawsze spłacane jest automatycznie i w całości (kartę kredytową można spłacać częściowo, już od zaledwie 5% długu) – poprzez obciążenie rachunku ROR. I tu ujawnia się druga różnica w stosunku do kart kredytowych: karty obciążeniowe wymagają posiadania konta w banku. CZYM RÓŻNI SIĘ KARTA PŁASKA OD WYPUKŁEJ?

Karty bankowe nie muszą mieć żadnych oznaczeń, które pozwoliłyby odróżnić, jakiego są typu. To my musimy pamiętać, czy posługujemy się w danej chwili kredytówką czy debetówką (chociaż niektóre banki umieszczają na kartach dopisek „DEBIT”). Sam sposób płacenia kartami jest identyczny (dotyczy to obsługiwanych przez daną kartę typów płatności, np. zbliżeniowych). Kiedyś istotne było rozróżnienie na karty płaskie i wypukłe – z wytłoczonymi i wystającymi literami oraz cyframi. Uważało się, że karty wypukłe są bardziej uniwersalne, co wynikało z możliwości płacenia nimi w terminalach nazywanych „żelazkami”, gdzie na kalkowanym papierze odciskało się obraz wypukłych napisów na karcie oraz ręcznie wpisywało wartość transakcji. W Polsce ta metoda płacenia praktycznie wyszła już z użycia, ale wypukła karta może Ci się jeszcze przydać, jeśli jeździsz do USA. Dziś kartami płaskimi i wypukłymi z równym powodzeniem zapłacimy w punktach używających terminali elektronicznych oraz w internecie. Możliwy zakres zastosowania danej karty ustalany jest przez wydający ją bank. CO TO JEST OKRES BEZODSETKOWY?

Szczególnym produktem wśród wszystkich „plastików” jest karta kredytowa. Podstawowym argumentem sprzedażowym banków jest jej unikalna cecha, mianowicie nieoprocentowany kredyt na okres nawet do kilkudziesięciu dni. Banki uczyniły z długości okresu bezodsetkowego (tzw. grace period) swoisty wyróżnik oferty. Kiedyś okres ten trwał ok. 45 dni. Obecnie mieści się w przedziale od 51 dni (karty Millennium) do nawet 61 dni (BNP Paribas). Paradoks polega na tym, że wydłużanie okresu bezodsetkowego niekoniecznie działa na naszą korzyść. Okres bezodsetkowy dzieli się na dwa krótsze okresy: • Cykl rozliczeniowy – jest to okres miesiąca (ale nie kalendarzowego), który kończy się podsumowaniem wszystkich dokonanych przez Ciebie transakcji, wpłat na konto karty, naliczonych opłat i wystawieniem zbiorczego wyciągu z rachunku karty. Na wyciągu znajdziesz również precyzyjne informacje o wysokości salda zadłużenia na dzień

zamknięcia wyciągu, minimalnej kwocie do zapłaty (wynoszącej zazwyczaj 5% salda zadłużenia) oraz terminie, w którym musisz spłacić kartę, czyli całe zadłużenie lub jego część. Okres rozliczeniowy zamykany jest zazwyczaj tego samego dnia każdego miesiąca, np. dwudziestego pierwszego. • Czas na spłatę zadłużenia – to okres pomiędzy zamknięciem cyklu rozliczeniowego a terminem spłaty zadłużenia. Jeśli Twoja karta ma okres bezodsetkowy wynoszący 58 dni, to po zamknięciu 30-dniowego cyklu rozliczeniowego będziesz musiał wykonać przelew na konto karty najpóźniej po upływie kolejnych 28 dni. Ostateczna data spłaty zawsze podana jest na wyciągu.

Co lepsze? Dług na karcie czy kredyt gotówkowy? Już wiesz, że karta kredytowa jest całkiem fajnym sposobem na bezpłatny kredyt, o ile tylko płacisz nią bezgotówkowo i co miesiąc spłacasz całe saldo zadłużenia przedstawione na wyciągu. Sytuacja się komplikuje, jeśli nie spłacisz zadłużenia w całości lub wręcz uiścisz opłatę minimalną w wysokości 5% salda zadłużenia. Automatycznie zaciągasz wtedy kredyt, i to dosyć drogi. Teoretycznie każda karta kredytowa ma własne oprocentowanie (jego wysokość można sprawdzić w tabeli opłat i prowizji banku). W praktyce w większości przypadków oprocentowanie wynosi czterokrotność stopy lombardowej NBP. W kwietniu 2016 r. maksymalne oprocentowanie kredytu na kartach wynosiło 10% w skali roku. Można uznać, że to niedużo. Na szczęście jest to maksymalna stawka, jakiej mogą obecnie żądać banki. Teoretycznie wszystkie kredyty gotówkowe mają niższe oprocentowanie, ok. 5–8%. Trzeba jednak pamiętać, że w praktyce ich koszty podwyższa prowizja za udzielenie kredytu. Dochodzą też koszty dodatkowych ubezpieczeń, których coraz częściej wymagają banki. W efekcie rzeczywiste oprocentowanie sięga kilkunastu procent rocznie. Dodatkowo oprocentowanie kredytu na karcie można negocjować. Im wyższy masz limit oraz im bardziej prestiżowy „plastik”, tym większa szansa na niższe oprocentowanie zadłużenia. Za złote i platynowe karty trzeba jednak zapłacić dużo wyższe opłaty roczne. Rzekomy prestiż ma swoją cenę.

Jeśli zdążysz ze spłatą całego zadłużenia w okresie bezodsetkowym i wykonywałeś kartą kredytową tylko transakcje bezgotówkowe (nie korzystałeś z bankomatów i tzw. cashbacku), to nie zapłacisz żadnych odsetek za to, że bank Cię kredytował. I to jest podstawowy atut karty kredytowej, co sprytniejszym osobom pozwalający zarabiać na jej posiadaniu. Pieniądze, które wydałbyś od razu, np. płacąc kartą debetową, mogą pracować na kontach oszczędnościowych co najmniej przez kilkadziesiąt dni. Właśnie tak działa

prawdziwy finansowy ninja. Ale żeby tak się stało, musisz terminowo spłacać całe zadłużenie z każdego wyciągu! W przeciwnym wypadku przyjdzie Ci słono zapłacić.

Optymalny termin spłaty zadłużenia karty Finansowy ninja żadnego aspektu swoich finansów nie pozostawia przypadkowi. Wybiera nawet optymalny dla siebie termin spłaty karty kredytowej. Banki przy składaniu wniosku o kartę pozwalają wybrać dzień generowania wyciągu. Przykładowo w mBanku może to być: 2., 5., 8., 11., 14., 17., 20., 23., 26. lub 28. dzień miesiąca. Jeśli jesteś dopiero na początku drogi finansowego ninja, to wybór daty ma znaczenie strategiczne. Lepiej, żeby termin spłaty karty wypadał wtedy, gdy masz jeszcze pieniądze na koncie – najlepiej tuż po wpływie pensji. Znając długość okresu bezodsetkowego oraz datę otrzymywania wynagrodzenia, możesz łatwo obliczyć, który dzień generowania wyciągu będzie dla Ciebie optymalny. Pomoże w tym kalkulator optymalnej daty generowania wyciągu z karty kredytowej – ›› http://fin.ninja/datawyciagu ‹‹.

Jak w praktyce funkcjonuje karta? Sposób funkcjonowania okresu bezodsetkowego najłatwiej przeanalizować na konkretnym przykładzie. Rysunek na kolejnej stronie przedstawia dwa cykle rozliczeniowe, następujący po nich okres na spłatę zadłużenia oraz transakcje wykonywane kartą w miarę upływu czasu. W kolumnie „Saldo” znajduje się kwota, którą w danym momencie jesteś winny bankowi. Widać tu pewną prawidłowość: im dłuższy okres bezodsetkowy, tym istotniejszy staje się wyższy limit na karcie kredytowej. Musi on bowiem wystarczać na pokrycie blisko dwumiesięcznych wydatków (nie trzeba jeszcze spłacać salda z ostatniego wyciągu, a już biegną dni i tygodnie kolejnego cyklu rozliczeniowego). To z kolei jest na rękę bankom. Im wyższa kwota zadłużenia, tym większa szansa, że prędzej czy później nie spłacimy go w całości, a co za tym idzie – damy zarobić bankowi.

Posiadanie karty o niskim limicie mija się jednak z celem. W takim przypadku może się okazać, że zbyt szybko będziemy musieli przelewać na konto karty dodatkowe środki – a to już upodabnia kredytówkę do karty debetowej. PUŁAPKA KART KREDYTOWYCH, CZYLI TRANSAKCJE GOTÓWKOWE

Co się stanie, jeśli przyjdzie Ci do głowy wykorzystanie kredytu z karty jako źródła gotówki? Wypłacanie taką kartą pieniędzy z bankomatu wiąże się ze sporymi kosztami – i to różnego rodzaju. Przede wszystkim trzeba będzie zapłacić prowizję za wypłatę gotówki z bankomatu. Średnio wynosi ona 3–4% (ale nie mniej niż np. 5–10 zł). Chcesz wypłacić 500 zł? Bank doliczy od razu 15–20 zł prowizji. A to nie wszystko! W przypadku transakcji gotówkowych nie obowiązuje okres bezodsetkowy. Oznacza to, że oprócz powyższej prowizji bank naliczy też odsetki, i to już od dnia, w którym skorzysta się z bankomatu. W istocie naliczane są one od momentu wypłaty gotówki do dnia generowania wyciągu i od dnia generowania zestawienia do dnia całkowitej spłaty długu. Jakiś czas temu alternatywą dla wypłat gotówkowych był przelew z konta karty na inne konto, w części banków realizowany bez prowizji. Obecnie trudno znaleźć już takie oferty. Niemniej jednak zdarza się, że przelewy są tańsze np. o 1% niż wypłata gotówki z bankomatu. Dodatkowo w niektórych bankach taki przelew traktowany jest tak jak transakcja bezgotówkowa – a więc do końca grace period nie zapłacisz odsetek. Jeśli więc musisz się ratować kredytówką, to lepiej posłużyć się przelewem. Ale tak czy siak jest to bardzo kosztowny pomysł. ILE KOSZTUJE KARTA KREDYTOWA?

Skoro już wiesz, że karta kredytowa nie jest dobrym sposobem kredytowania i w zasadzie wygrywa tylko pod względem wygody dysponowania pieniędzmi banku, to warto zastanowić się, ile za tę wygodę trzeba zapłacić. Standardowe opłaty są niemałe: • Opłata jednorazowa za wydanie karty głównej – ta opłata może zostać zniesiona, np. jeśli w pierwszym miesiącu po otrzymaniu karty wykonasz nią określoną liczbę transakcji. • Opłata jednorazowa za wydanie karty dodatkowej – do jednego rachunku karty kredytowej możesz otrzymać więcej kart (np. dla rodziny). • Opłata roczna/miesięczna – zazwyczaj wynosi kilkadziesiąt lub

kilkaset złotych rocznie, w zależności od typu karty i jej „prestiżu”. Może być zniesiona po spełnieniu konkretnych warunków, dotyczących np. minimalnej wartości lub liczby transakcji. W niektórych bankach naliczana jest co miesiąc. • Opłata za obowiązkowe ubezpieczenia – większość ubezpieczeń jest opcjonalna, ale w niektórych bankach podstawowe ubezpieczenie dostajesz w pakiecie z kartą i nie możesz zrezygnować, nawet gdy z niego nie korzystasz. Zazwyczaj kosztuje ono kilka złotych miesięcznie. • Opłata za przekroczenie limitu karty – w części banków zapłacisz za samo „dobicie” do limitu karty, np. w mBanku. • Opłata za zmianę daty cyklu rozliczeniowego. • Opłata za wydanie duplikatu karty. • Wszelkie opłaty związane z czynnościami windykacyjnymi, a te mogą się przytrafić, jeżeli spóźnisz się ze spłatą. Jak widać, za samo posiadanie karty kredytowej można zapłacić kilkaset złotych rocznie. Z drugiej strony da się z bankami negocjować wysokość stałych opłat i zredukować je do zera – o ile tylko aktywnie korzystasz z karty. Warto dokładnie czytać tabele opłat i prowizji.

Ile naprawdę kosztuje dług na karcie? Wiele osób nie zdaje sobie sprawy z tego, jak działa dług na karcie kredytowej, a banki nie ułatwiają zrozumienia zasad, według których liczona jest wysokość odsetek. Warto je poznać, aby świadomie posługiwać się kartą i uniknąć niepotrzebnych opłat. Kwota odsetek zależy oczywiście od salda zadłużenia po upływie terminu spłaty karty. Ale nie tylko. Zdarza się również, że pomimo spłaty całego zadłużenia w terminie i tak będziesz mieć do zapłaty odsetki. Ważny jest bowiem także sposób wykorzystywania karty w trakcie całego cyklu rozliczeniowego. Wyróżniamy dwa rodzaje płatności kartami: • transakcje bezgotówkowe – czyli płatności kartą w sklepach (w tym płatności zbliżeniowe), w internecie oraz przelewy z konta karty (za taki przelew zapłacisz zazwyczaj prowizję), • transakcje gotówkowe – czyli wypłata gotówki z bankomatu przy użyciu karty.

Najpierw omówię transakcje bezgotówkowe. Przypomnę, że jeśli zawsze spłacasz zadłużenie z wyciągu w całości i w terminie, to w przypadku transakcji bezgotówkowych taki kilkudziesięciodniowy kredyt od banku nic nie kosztuje. Kluczowe są słowa „w całości” i „w terminie”. Jeśli nie spłacisz zadłużenia w całości, np. zabraknie chociażby złotówki, lub spóźnisz się z przelewem, bank kasuje okres bezodsetkowy. To z kolei oznacza, że odsetki liczone będą od dnia rozliczenia każdej z transakcji. Przykładowo: • Załóżmy, że masz kartę, której cykl rozliczeniowy trwa od 3 lutego do 2 marca. • Twoje zadłużenie na ostatnim wyciągu z 2 marca wynosiło 3000 zł i miałeś je spłacić do 23 marca. • Pech chciał, że w tym terminie mogłeś zapłacić tylko 2500 zł, a więc Twoje aktualne zadłużenie na karcie wynosi 500 zł. Jeżeli myślisz, że odsetki zapłacisz tylko od 500 zł niespłaconego kredytu, to jesteś w błędzie. Spłata jedynie 2500 zł powoduje złamanie warunku całkowitej spłaty i okres bezodsetkowy nie przysługuje. W praktyce na najbliższym wyciągu znajdą się więc odsetki wyliczone dla następujących sald kredytu: • Do 23 marca miałeś w banku kredyt na całe 3000 zł, a odsetki od niego wyliczone zostaną „w oparciu o średnie dzienne saldo zadłużenia powstałe na koncie karty” (właśnie taki zapis znajduje się zazwyczaj w regulaminach kart). W praktyce każda transakcja bezgotówkowa dokonana w okresie od 3 lutego traktowana jest jak powiększenie kwoty kredytu. Bank wylicza odsetki od salda kredytu na każdy dzień i następnie sumuje, aby przedstawić je na wyciągu jako jedną pozycję. To bardzo utrudnia zrozumienie, skąd bierze się wysokość salda. • W dniu 23 marca spłaciłeś 2500 zł, a więc po 23 marca masz kredyt na kwotę 500 zł, powiększony o kwotę odsetek za okres do 23 marca i dodatkowo powiększany każdego dnia o rosnącą kwotę odsetek od aktualnego salda zadłużenia. Problem w tym, że informację o wysokości odsetek znajdziesz dopiero na kolejnym wyciągu.

Nie spłacisz w terminie – tracisz okres bezodsetkowy Jeśli nie spłacisz całej kwoty z wyciągu karty kredytowej w terminie określonym na tym wyciągu, całkowicie tracisz prawo do grace period (czyli okresu bezodsetkowego) i płacisz odsetki za udzielony kredyt od chwili dokonania danej transakcji do momentu całkowitej spłaty zadłużenia wraz z odsetkami – nawet jeśli dokonujesz tylko transakcji bezgotówkowych.

Osoby, które po raz pierwszy nie spłaciły karty kredytowej, są zazwyczaj zdziwione wysokością odsetek – zwłaszcza jeśli ich karta ma duży limit, a im udało się spłacić większość salda zadłużenia w terminie. Inaczej jest, gdy wyciągasz pieniądze z bankomatu – wówczas już na najbliższym wyciągu zobaczysz odsetki. Dzieje się tak, gdyż w przypadku transakcji gotówkowych odsetki zawsze naliczane są już od dnia wykonania transakcji. Przy czym odbywa się to dwuetapowo:

Okres 1 W chwili dokonania transakcji naliczane są odsetki za okres od dnia wyciągnięcia gotówki do dnia generowania wyciągu z karty kredytowej – ta kwota zostanie wyróżniona już na najbliższym wyciągu.

Okres 2 Dodatkowo potem obliczane są odsetki za okres od dnia wygenerowania wyciągu do dnia rzeczywistej spłaty zadłużenia – ta kwota widoczna będzie dopiero na kolejnych wyciągach. Ma to swoje konsekwencje. Spłacając w terminie nawet całe saldo zadłużenia wyszczególnione na ostatnim wyciągu, w praktyce nie spłacasz odsetek za drugi okres, czyli de facto z miesiąca na miesiąc możesz ciągnąć za sobą dług, o którym nie będziesz wiedzieć. Rozwiązaniem jest spłata całego zadłużenia w dniu generowania wyciągu (tego zazwyczaj nie robimy) lub też nadpłacenie kwoty widocznej na ostatnim wyciągu, np. o przybliżoną kwotę

odsetek widocznych na wyciągu za poprzedni miesiąc. Wybieranie gotówki z karty ma jeszcze jeden haczyk, o którym warto wiedzieć. Mógłbyś pomyśleć: „OK, czyli w sytuacji awaryjnej poratuję się, wyciągając pieniądze kartą kredytową z bankomatu, ale jeszcze tego samego dnia zrobię przelew z konta ROR na konto karty, żeby zminimalizować odsetki”. Rozwiązanie takie jest tylko teoretycznie OK. Gdyby transakcja wyciągnięcia pieniędzy z bankomatu była jedyną transakcją, jakiej dokonujesz w całym okresie rozliczeniowym karty, to rzeczywiście mogłoby się udać nie zapłacić odsetek za pobranie gotówki z bankomatu. Odsetki naliczane są bowiem od dnia wykonania danej transakcji do dnia poprzedzającego całkowitą spłatę zadłużenia wynikającego z transakcji gotówkowej. Haczyk polega na tym, że zazwyczaj w danym miesiącu dokonujesz wielu różnych transakcji, także bezgotówkowych. Warto sprawdzić w regulaminie karty, w jakiej kolejności zaliczane są wpłaty na jej konto (czy wpłacone tego samego dnia 1 tys. zł na pewno pokryje 1 tys. zł zadłużenia wygenerowane poprzez wypłatę pieniędzy z bankomatu, czy może zaliczone zostanie na poczet spłaty zadłużenia z tytułu dokonanych wcześniej transakcji bezgotówkowych). Informację o sposobie rozliczenia znajdziesz w regulaminach banków wydających karty. Warto także dopytać bank mailowo o zasady rozliczania transakcji gotówkowych. Przykładowo regulamin kart wydawanych przez BZ WBK jednoznacznie wskazuje, że wpłaty na konto karty w pierwszej kolejności pokrywają transakcje gotówkowe, a dopiero później – bezgotówkowe: Spłata minimalnej kwoty, jak i jakakolwiek wyższa spłata niż kwota minimalna, jest przeznaczona na spłatę poszczególnych części zadłużenia w następującej kolejności: a. odsetki, b. prowizje i opłaty, c. kwota zadłużenia rozłożona na raty w ramach spłaty ratalnej Ratio (»Usługa RATIO«), d. transakcje gotówkowe chronologicznie wg daty księgowania, e. transakcje bezgotówkowe (w tym przelewy z rachunku karty kredytowej) chronologicznie wg daty księgowania z tym, że przed bieżącym zadłużeniem pokrywane jest zaległe zadłużenie, również zgodnie z kolejnością wskazaną powyżej.

Ale już w przypadku mBanku regulamin nie zawiera takiego rozróżnienia, co oznacza, że wpłaty mogą pokrywać kapitał długu chronologicznie – według kolejności ich dokonywania. Twoja wpłata zrealizowana z intencją pokrycia wypłaty gotówkowej może więc w rzeczywistości pokryć koszty wcześniejszych transakcji bezgotówkowych. Wszelkie wpłaty dokonane na poczet należności z tytułu umowy kredytu zaliczane są na pokrycie zobowiązań w następującej kolejności: 1) kwota przekroczonego limitu, 2) koszty windykacji, 3) prowizje, opłaty oraz inne uzasadnione koszty, zgodnie z taryfą prowizji i opłat, 4) odsetki od należności przeterminowanych, 5) wymagalne odsetki za okresy obrachunkowe, 6) kapitał przeterminowany, 7) bieżące odsetki, 8) kapitał niewymagalny.

Mówiąc w dużym skrócie: im szybciej spłacisz całe zadłużenie, tym mniej będzie Cię ono kosztowało. Z kolei opóźnianie spłaty zadłużenia powoduje spory wzrost kosztów. SPOSÓB OBLICZANIA ODSETEK NA KARCIE KREDYTOWEJ

Wiem, że to wszystko może brzmieć skomplikowanie. Banki liczą na to, że nie połapiesz się w zasadach, dlatego warto poświęcić czas na ich zrozumienie.

Na poniższych rysunkach starałem się przybliżyć różne scenariusze rozliczania długu na kartach kredytowych. We wszystkich przykładach obowiązują te same terminy: • cykl rozliczeniowy rozpoczyna się 3 lutego, • analizowana transakcja dokonywana jest 15 lutego, • wyciąg generowany jest 2 marca, • termin spłaty zadłużenia przypada na 23 marca, • oprocentowanie długu na karcie wynosi 10% w skali roku.

Scenariusz I: zakup komputera za 1500 zł transakcją bezgotówkową w sklepie i spłata zadłużenia w terminie

W tym przypadku koszty wynoszą 0 zł. Kredyt jest bezpłatny, o ile swoje zadłużenie spłacisz terminowo i w całości.

Scenariusz II: zakup komputera za 1500 zł transakcją bezgotówkową w sklepie i spłata tylko 1000 zł Ten scenariusz przewiduje, że w terminie spłacona zostanie tylko część zadłużenia (1000 zł). Pozostałe 500 zł potraktowane będzie jako kredyt.

W tym przypadku pojawią się następujące koszty dodatkowe: • Odsetki od kwoty 1500 zł za czas od 15 lutego do 23 marca. Okres to 36 dni, a więc przy oprocentowaniu rocznym wynoszącym 10% do zapłaty będzie 14,87 zł odsetek. • Odsetki od kwoty 500 zł (oraz 14,87 zł niespłaconych odsetek) za okres od 23 marca do dnia całkowitej spłaty długu.

Scenariusz III: wyciągnięcie 1500 zł z bankomatu i spłata zadłużenia w terminie

Tu pojawią się następujące koszty dodatkowe: • Odsetki od kwoty 1500 zł za czas od 15 lutego do 2 marca, czyli do dnia generowania wyciągu z karty. Okres to 15 dni, a więc przy oprocentowaniu rocznym wynoszącym 10% do zapłaty będzie 6,18 zł odsetek. • Odsetki od dnia generowania wyciągu do dnia całkowitej spłaty

zadłużenia. Te będą już liczone od kwoty z wyciągu, czyli 1506,18 zł. Przy założeniu, że spłata nastąpi 23 marca (czyli po kolejnych 21 dniach), finalna kwota wraz z odsetkami za ten okres wyniesie 1514,87 zł (1500 zł + 6,18 zł + 8,69 zł). Warto pamiętać, że po wygenerowaniu zestawienia nadal będzie biegło naliczanie odsetek, więc tym bardziej warto nie ociągać się i spłacić zadłużenie jak najwcześniej.

Scenariusz IV: wyciągnięcie 1500 zł z bankomatu i spłata tylko 1000 zł (resztę traktujemy jako kredyt)

Pod względem obliczeń ten scenariusz nie różni się od scenariusza II. Jedyną różnicą jest to, że odsetki za okres od 15 lutego do 2 marca zobaczysz od razu na pierwszym wyciągu. Niemniej jednak kwoty odsetek będą identyczne jak w przypadku transakcji bezgotówkowej, dla której nie dotrzymano zobowiązania do całkowitej spłaty zadłużenia. Zapamiętaj, że jeśli nie spłacasz całego zadłużenia, to co do zasady nie ma znaczenia, czy zapłaciłeś bezgotówkowo za zakup, czy wyciągnąłeś z karty kredytowej pieniądze na dokonanie transakcji gotówką. Równie mocno uderzy Cię to po kieszeni.

Scenariusz V: wyciągnięcie 1500 zł z bankomatu i spłata całej kwoty po trzech dniach To taki scenariusz, w którym ratujesz się szybką wypłatą gotówki z karty kredytowej, ale w celu minimalizacji odsetek wpłacasz niemalże od razu (po trzech dniach) 1500 zł na konto karty, po uzyskaniu pieniędzy w alternatywny sposób. W przypadku transakcji gotówkowej trzeba zapłacić odsetki za

wykorzystany dług, pomimo że cała operacja zamyka się w jednym cyklu rozliczeniowym. Jeśli wypłata z bankomatu nastąpiła 15 lutego i 18 lutego wpłaciłeś na konto karty 1500 zł, to przyjdzie Ci zapłacić odsetki za trzy dni w wysokości 1,23 zł i będą one wyszczególnione na najbliższym wyciągu, wygenerowanym 2 marca. Warto pamiętać, aby wpłacając 18 lutego 1500 zł, powiększyć wpłatę o kwotę odsetek. W przeciwnym wypadku odsetki będą kapitalizowane, czyli w kolejnych dniach po spłacie zostaną naliczone odsetki od niespłaconego w pełni salda ujemnego (wynikającego z nieuiszczenia odsetek w wystarczającej wysokości). SKĄD SIĘ BIORĄ PROBLEMY ZE SPŁATĄ ZADŁUŻENIA NA KARTACH?

Wysokość odsetek zależy od okresu trwania zobowiązania kredytowego. Szczegółowe informacje o sposobie ich obliczania znajdziesz w regulaminie karty kredytowej. Co ciekawe, niektóre banki traktują rok jako 365 dni, a inne – jako 360 dni. Nie żartuję! Dlatego warto dokładnie czytać umowy i regulaminy. W październiku 2015 r. każde 100 zł długu na karcie kosztowało ok. 85 gr odsetek miesięcznie. Mało? Właśnie na takie postrzeganie tego długu przez klientów liczą banki. Jeśli średnie saldo zadłużenia na karcie to np. 4 tys. zł, odsetki wynoszą już ok. 34 zł miesięcznie i 410 zł rocznie – i to tylko w czasach niskich stóp procentowych. Jeszcze nie tak dawno koszty obsługi takiego długu były istotnie wyższe. Dodatkowo trzeba uwzględnić opłaty związane z używaniem karty kredytowej. Korzystając z możliwości zadłużania, sam zastawiasz na siebie pułapkę. Przyzwyczajasz się do tego, że masz łatwy dostęp do pieniędzy w postaci środków na karcie (nie Twoich) i zaczynasz traktować odsetki jako naturalny, comiesięczny koszt utrzymania obecnego stylu życia. Akceptujesz je i przywykasz do nich. Na własne życzenie stajesz się niewolnikiem banku. Moment przebudzenia wcale nie musi nadejść szybko. Banki, które monitorują na bieżąco nasz poziom zadłużenia, chętnie proponują telefonicznie podwyższenie maksymalnego limitu na kartach kredytowych. Gdy finansujemy życie kartą i odbijanie się od limitu zaczyna być kłopotliwe, przyjmujemy propozycję banku z otwartymi rękami – chociaż już w tym momencie powinna nam się zapalić czerwona lampka. Kolejne sygnały alarmowe to np. osiągnięcie podwyższonego limitu w kolejnych miesiącach i trudność ze spłaceniem co najmniej kwoty minimalnej oraz odsetek od powstałego w ten sposób długu. Jeśli bank nie chce już podwyższać limitu, to pozostaje tzw. oscylator, czyli spłacanie zadłużenia na jednej karcie kredytowej poprzez przelew z innej karty kredytowej. Mało kto w takiej podbramkowej sytuacji zwraca uwagę na

dodatkowe koszty powyższych operacji. A te dodatkowo powiększają dług. Niestety nie jest to scenariusz nietypowy. Właśnie tak zaczyna się wiele problemów finansowych, chociaż ich przyczyną nie są karty kredytowe same w sobie. Kluczowe znaczenie mają ignorancja, często nadmierny optymizm co do własnych możliwości finansowych i brak prawidłowej reakcji na pierwsze symptomy problemu. Na szczęście nawet posiadając kartę kredytową z zadłużeniem, można skutecznie próbować minimalizować jego negatywne skutki. RATY W KARCIE JAKO SPOSÓB OBNIŻENIA KOSZTÓW DŁUGU

Właściciele kart kredytowych zazwyczaj karnie spłacają zadłużenie. W niektórych bankach istnieje sposób na obniżenie wysokości rat. W BZ WBK, Raiffeisen Polbank, Millennium, mBanku i PKO BP można rozłożyć zadłużenie na karcie na raty. W każdym z banków zasady są nieco inne. Przykładowo: korzystając z usługi Ratio w BZ WBK, można jedną lub kilka transakcji rozłożyć nawet na 48 rat oprocentowanych na 7,99% w skali roku – czyli o 2% mniej niż standardowe odsetki na karcie. Czy to się opłaca? To zależy od liczby rat. Jeśli zadłużenie planowałbyś spłacić w pół roku, podobna operacja byłaby nieopłacalna, bo i tak przy uruchomieniu Ratio zapłaciłbyś 1% kwoty prowizji. Jeśli jednak zakup drogiego sprzętu planowałbyś spłacać przez 2–4 lata, to warto przeboleć jednorazową prowizję. Jeszcze lepiej mają klienci Raiffeisen Polbank oraz Millennium. W pierwszym z nich można skorzystać z programu „Raty w Karcie”, w którym transakcję wartą co najmniej 500 zł można rozłożyć nawet na 30 rat oprocentowanych na 0%. Z kolei klienci Millennium, korzystający z kart kredytowych Impresja i Alfa, mają do dyspozycji program „Wygodne Raty 0%”. Pozwala on rozłożyć zakupy o jednostkowej wartości do 3 tys. zł na 12 rat (karta Impresja) lub 24 raty (karta Alfa) oprocentowanych na 0%, przy czym z tej opcji można skorzystać dwa razy w roku. Czy takie raty to dobre rozwiązanie dla adepta finansowego ninjutsu? Tak, ale z jednym zastrzeżeniem. Finansowy ninja jest zwolennikiem redukowania kosztów, a jednocześnie przeciwnikiem nadmiernego zadłużania się. Popiera programy ratalne w sytuacji, gdy traktowane są one jako sposób na obniżenie kosztów długu, i jednocześnie zaoszczędzone w ten sposób pieniądze przeznacza na nadpłatę kredytu. Jeśli jednak raty wykorzystywane są jako sposób na uwolnienie dodatkowej gotówki na kolejne zakupy i konsumpcję, to w praktyce wspierają dalsze zadłużanie się. A takiego scenariusza ninja nie akceptuje. Tego typu postępowanie prowadzi tylko do zwiększania zadłużenia.

Psychologiczne aspekty korzystania z długu Nie ma znaczenia, z jakich instrumentów płatniczych korzystasz. Ważne, czy potrafisz się nimi posługiwać odpowiedzialnie. Jeśli nie, to powinieneś być uczciwy w stosunku do siebie samego i jak najszybciej wdrożyć program naprawczy. Aby uzmysłowić sobie skalę problemu, warto poznać kilka faktów dotyczących nawyków zakupowych i tego, jak stopniowo zmienia je posługiwanie się kartami. Kluczowe badania na temat scenariuszy zakupowych przy użyciu kart oraz gotówki przeprowadzone zostały przez George’a Loewensteina2. To właśnie na wyniki jego badań powołują się obecnie autorzy, według których zakupy dokonywane kartami w naturalny sposób powodują, że wydajemy więcej, niż gdy płacimy gotówką. Nie wynika to wyłącznie ze stanu portfela. Loewenstein pokazuje, że takie zachowania są uwarunkowane psychologicznie. O ile w przypadku zakupów dokonywanych gotówką odczuwamy zarówno przyjemność z zakupu, jak i ból psychiczny związany z wydaniem pieniędzy (gdyż fizycznie się ich pozbywamy w momencie zakupu i znamy ich wartość), o tyle w przypadku płatności kartą kredytową następuje oddzielenie momentu zakupu produktu i samej zapłaty. Płatność jest odroczona i przez to bezpośrednio jej nie odczuwamy. Dodatkowo bez namacalnego punktu odniesienia w postaci przekazywanej z rąk do rąk gotówki trudniej uzmysłowić sobie skalę wydatków. Pojawiają się zatem inne punkty odniesienia, które wręcz usprawiedliwiają większą konsumpcję. Przykładowo: czy jednorazowy wydatek 100 zł to dużo czy mało? Jeśli odniesiesz go do kwoty zarobków, np. 4000 zł, i uświadomisz sobie, że po opłaceniu wszystkich rachunków w gotówce zostaje Ci tylko 1500 zł, to uznasz, że jest to duża kwota. Jeśli jednak masz kartę kredytową z limitem miesięcznym 7000 zł i zakup nie wiąże się z fizycznym pozbyciem się gotówki, to łatwo sobie wytłumaczyć, że „stać mnie na to” i „100 zł to niewiele w porównaniu z 7000 zł, którymi dysponuję”. Nie muszą być to tak świadome decyzje. Wystarczy, że podświadomie czujesz się bezpiecznie. Karta daje poczucie komfortu. Sam łapałem się nieraz na tym, że wchodząc do restauracji, szukam naklejek z logo organizacji płatniczych. Jeśli ich nie widziałem, w pierwszej kolejności pytałem kelnera, czy lokal przyjmuje płatności kartami. Jeśli nie, to musiałem się pilnować, aby nie przekroczyć kwoty gotówki w portfelu. W naturalny sposób trzeba było się ograniczać. Jeśli jednak można płacić kartami, ten hamulec przestaje działać. Zamawiam to, na co mam ochotę, nie

martwiąc się, czy starczy mi pieniędzy. I dla jasności: nie ma w tym nic złego, o ile wydaję w sposób świadomy, poruszając się w ramach zaplanowanych limitów miesięcznych (wynikających z budżetu domowego). Jak się okazuje, wcale nie jestem odosobniony w swoim odczuciu komfortu psychicznego na widok logo MasterCard lub Visa. Rezultaty badań opublikowane w 1986 r. przez Richarda Feinberga3 wykazały, że osoby, które widziały logo organizacji płatniczych, przekazywały wyższe datki na organizacje dobroczynne niż te osoby, przed którymi logo ukryto. Podobnie wyglądało to w przypadku wizyt w restauracji – posiadacze kart kredytowych zostawiali wyższe napiwki. Płacąc kartami, wydajemy więcej także w Polsce. W 2013 r. NBP opublikował raport Zwyczaje płatnicze Polaków, z którego wynika, że średnia wartość płatności detalicznej gotówką to 38 zł, kartą zbliżeniową – 25 zł, kartą debetową – 89 zł, a kartą kredytową – aż 132 zł. Gdy spojrzy się na wysokość różnicy pomiędzy kartami debetowymi i kredytowymi, wnioski nasuwają się same. Jeszcze ciekawsze rezultaty przyniosło badanie How credit card payments increase unhealthy food purchases (2011), w którym porównywano koszyki zakupowe (tylko żywność) 1 tys. rodzin w ciągu sześciu miesięcy. 41% uczestników posługiwało się kartami kredytowymi, 9% – kartami debetowymi, a połowa – gotówką. Badacze odkryli, że w przypadku klientów płacących kartami koszyki zawierały większą o 40% ilość produktów żywnościowych, które sklasyfikowane zostały jako niezdrowe oraz kupowane pod wpływem impulsu. Ciekawie również wyglądało porównanie zwyczajów zakupowych osób określonych w tym badaniu jako „sknery” – te z nich, które posługiwały się kartami, wydawały 56% więcej na spontaniczne zakupy niż osoby płacące gotówką. Badacze doszli do wniosku, że posługiwanie się kartą znacząco osłabia kontrolę nad spontanicznymi zakupami – i to nawet w przypadku osób, które dosyć ostrożnie obchodzą się z pieniędzmi. Co więcej, po zobligowaniu badanych do sprawdzania jednostkowych cen produktów ich zachowanie się nie zmieniło. JAK PRZEPROWADZIĆ PROGRAM NAPRAWCZY?

Analizując to, co napisałem powyżej, można dojść do wniosku, że w zasadzie stoimy na przegranej pozycji. Tak jednak nie jest. Zdecydowana większość z nas korzysta na co dzień z kart i doskonale sobie z tym radzi. Użytkowników kart kredytowych da się podzielić na trzy grupy:

1.

osoby, które systematycznie spłacają całe zadłużenie i mają nadwyżki finansowe umożliwiające im bezproblemową spłatę nawet dwukrotności kwoty zadłużenia,

2. osoby, które systematycznie spłacają całe zadłużenie, ale nie mają nadwyżek

finansowych. Mówiąc inaczej, musiałyby się zadłużyć, żeby spłacić dwukrotność zadłużenia,

osoby, które korzystają z długu na karcie kredytowej i nie spłacają go w całości.

3.

Tylko w przypadku pierwszej z tych grup jestem w stanie uzasadnić sens korzystania z karty kredytowej – np. wygodą, udziałem w programie premiowym lub chęcią zarobku dzięki opóźnieniu spłaty (poprzez trzymanie tej kwoty na koncie oszczędnościowym czy lokacie). Jeśli należysz do drugiej lub trzeciej grupy, to zdecydowanie zalecam wdrożenie programu naprawczego i jak najszybsze pozbycie się karty kredytowej na rzecz karty debetowej. Tą drugą można się posługiwać równie wygodnie, a jednocześnie wydawać tylko te pieniądze, które się posiada. To, o czym piszę, już się dzieje. Liczba kart kredytowych od kilku lat systematycznie spada. Według danych na koniec 2014 r. w naszych portfelach znajdowało się łącznie 29,745 mln kart debetowych i „tylko” 6,042 mln kart kredytowych, czyli aż o 4 mln mniej niż w 2009 r. Ale jak wdrożyć program naprawczy, gdy ratujesz się dzisiaj sięganiem po kredytówkę? Przede wszystkim musisz zdecydować się na większą kontrolę wydatków i stopniowe przechodzenie na kartę debetową. Można to zrobić w następujący sposób: • Spisuj na bieżąco wydatki. To pozwoli jeszcze raz odnotować wydatek, uświadomić sobie jego wysokość, a także ocenić, w jaki sposób wpływa on na Twój budżet miesięczny. Oczywiście przy założeniu, że go prowadzisz. • Sprawdzaj na bieżąco saldo zadłużenia na karcie kredytowej. Jeśli nie spisujesz wydatków, to loguj się do systemu bankowości internetowej i sprawdzaj, ile jesteś aktualnie winny bankowi. W ten sposób łatwiej przypomnisz sobie wydatki, bo drobiazgi potrafią sumować się do całkiem dużych kwot. Lepiej, gdy zobaczysz je wcześniej niż później. Pewnym utrudnieniem może być fakt, że banki rozliczają transakcje kartami z kilkudniowym opóźnieniem. • Załóż konto oszczędnościowe i każdego dnia przelewaj na nie

ekwiwalent wydatków kartą kredytową. Ten prosty krok z jednej strony pozwoli realnie odczuć wydatki, a z drugiej – zagwarantuje, że nie zabraknie Ci ich na spłatę. Co więcej, przelewając pieniądze na konto oszczędnościowe, maksymalizujesz korzyści z odsetek – przynajmniej do dnia spłaty karty. Stopniowo będziesz przyzwyczajać się też do wydawania pieniędzy na bieżąco, a nie z opóźnieniem. Raz w miesiącu wystarczy spłacić kartę, korzystając ze środków zgromadzonych na koncie oszczędnościowym. • Płać kartą debetową (lub gotówką) za drobne wydatki. Działając w ten sposób, stopniowo przybliżasz się do rezygnacji z karty kredytowej. Warto wyznaczyć sobie jasną regułę („mentalny limit”), np.: „Za wszystko, co kosztuje mniej niż 100 zł, płacę debetówką”. • Nie wykorzystuj karty kredytowej do wypłacania gotówki – to już chyba jest oczywiste. • Używaj karty kredytowej wyłącznie do robienia większych zakupów, płać nią w internecie lub za granicą. Tu warto uważać na spread. Karty kredytowe mają zazwyczaj lepsze programy ubezpieczeń (często w standardzie) niż karty debetowe. Ponadto w niektórych bankach można korzystać dzięki nim z atrakcyjnych programów rabatowych. Kredytówka bywa więc przydatna i niekoniecznie trzeba się jej pozbywać – zwłaszcza gdy uda się wynegocjować w banku zniesienie opłat. Powyższe działania powinny przywrócić realne odczuwanie bólu związanego z rozstawaniem się z pieniędzmi – przynajmniej w przypadku części transakcji. MASZ DŁUGI? POZBĄDŹ SIĘ KARTY KREDYTOWEJ!

Karta kredytowa sama w sobie nie jest ani dobra, ani zła – jest tylko instrumentem. To nasze zachowanie determinuje, czy stanie się ona odpowiednim narzędziem w naszych rękach. W przypadku odpowiedzialnych osób jest wygodna, nie zmusza do zastanawiania się, czy na koncie są pieniądze, pozwala kolekcjonować punkty w programach premiowych i niekiedy daje zniżki oraz dodatkowe premie. Problem polega na tym, że te same zalety stają się wadami, gdy kredytówką posługują się osoby z długami lub skłonnością do nadmiernego wydawania pieniędzy. W ich rękach karta kredytowa jest szczególnie niebezpiecznym instrumentem. Jeśli nie masz żadnych oszczędności lub borykasz się z długami i finansujesz wydatki, zadłużając się na karcie kredytowej, to proponuję Ci jedno

z dwóch rozwiązań: 1. Ukryj

swoją kartę na dnie jednej z szuflad. Nie noś kredytówki przy sobie. Przejdź na płatności kartą debetową, co pozwoli Ci wydawać tylko te pieniądze, które masz na koncie ROR. Jeśli to nie ograniczy Twojego konsumpcjonizmu, całkowicie zrezygnuj z płacenia kartami. Przejdź na płatności gotówką i zawsze miej przy sobie tylko tyle, ile potrzebujesz danego dnia.

2. Jeśli chcesz na dobre zerwać z możliwością zadłużania się na karcie

kredytowej, to weź nożyczki i potnij ją na drobne kawałki. Tylko w ten sposób skutecznie uniemożliwisz sobie zaciąganie nowego długu. Z doświadczeń osób, z którymi współpracowałem, jednoznacznie wynika, że takie rytualne pocięcie karty jest bardzo uwalniającym doświadczeniem – pierwszym realnym i widocznym manifestem woli zerwania z długami i życia wyłącznie za pieniądze, które już się zarobiło.

Więcej wskazówek dla zadłużonych znajdziesz w bezpłatnym kursie „Pokonaj swoje długi” – ›› http://fin.ninja/psd ‹‹.

Pułapki płacenia kartą za granicą

Jeśli zabierasz kartę rozliczaną w złotówkach na zagraniczne wakacje, to koszt Twojego urlopu wzrasta od 3% do nawet 11%! Mówiąc wprost: banki przeginają. W 2015 r. drastycznie podwyższyły prowizje za płatności kartą za granicą. Opłata za przewalutowanie transakcji bezgotówkowej wynosi nawet 5,9% (przodują w tym mBank i Citibank). Jeśli wyciągniesz kartą gotówkę z bankomatu za granicą, to bank doliczy kolejne 3%.

W przypadku kart MasterCard dodatkowym składnikiem kosztów może być spread. Bank przeliczy bowiem koszty według własnej tabeli kursów walut, co pozwoli mu zarobić kolejne kilka procent – czasami nawet 8% więcej! Problem ten został przynajmniej częściowo wyeliminowany w przypadku kart Visa – organizacja ta wprowadziła bezpośrednie przeliczanie płaconych kwot na walutę podstawową dla danej karty i bank nie może dodatkowo zarabiać. Połowicznym rozwiązaniem jest skorzystanie z usługi DCC (dynamic currency conversion) – pozwala to dowiedzieć się już w trakcie wykonywania transakcji, ile będzie ona kosztowała w złotówkach. Usługę DCC oferuje część terminali w krajach, w których obrót generowany przez klientów z zagranicy jest znaczący, np. we Francji, UK czy Hiszpanii. Mogą z niej także korzystać klienci zagraniczni w Polsce. Za dostarczenie tej usługi odpowiada agent rozliczeniowy, a więc nie ma żadnej gwarancji, że będzie ona dostępna w konkretnym sklepie. Niemniej jeśli sprzedawca dysponuje terminalem z obsługą DCC, to po włożeniu lub zbliżeniu karty terminal automatycznie rozpozna, że karta jest zagraniczna, i zaproponuje dwie opcje płatności: w walucie kraju, w którym dokonywana jest płatność, albo w walucie karty. Przyciskiem wybiera się preferowaną opcję. Najważniejsze, że na wyciągu w złotówkach będzie widnieć dokładnie taka kwota, jaka została wyświetlona na terminalu. Unika się w ten sposób spreadów bankowych (kwota przeliczana jest według kursów wymiany walut organizacji płatniczych, które korzystają z takich źródeł jak Bloomberg, Reuters, banki centralne itp.). Oczywiście do każdej transakcji doliczana jest niewielka prowizja, ale klient zawsze widzi na terminalu ostateczną kwotę. Warto jeszcze dodać, że w przypadku dostępności DCC sklep nie ma prawa zmusić Cię do rozliczenia transakcji w konkretnej walucie. To Twój wybór. Jeśli więc na wyciągu pojawi się kwota inna od spodziewanej, powinieneś zgłosić reklamację w banku. Tak czy siak warto zapamiętać, że płacenie kartą rozliczaną w złotówkach poza granicami Polski to rozrzutność. Przy krótkich wyjazdach może mieć uzasadnienie (jest to koszt wygody), ale przy dłuższych pobytach zdecydowanie lepiej posługiwać się kartami walutowymi podpiętymi do kont walutowych. W takim przypadku możesz kupować waluty w kantorach internetowych, przelewać te pieniądze na rachunki walutowe w bankach, a następnie płacić bez

ponoszenia prowizji za przewalutowanie oraz kosztów wysokich spreadów. Jeśli często jeździsz za granicę, to zachęcam do przeczytania wpisu dotyczącego obniżania kosztów płatności kartami: ›› http://fin.ninja/kartazagranica ‹‹.

Chargeback, czyli odzyskujemy płatność kartą Płacenie kartą MasterCard lub Visa to całkiem dobry sposób zabezpieczenia się przed nieuczciwymi sprzedawcami. Zamówiłeś produkt przez internet, a on nie dotarł? Sprzedawca dwukrotnie obciążył Ci kartę? Jeśli standardowa procedura reklamacji zawodzi, dobrym rozwiązaniem jest skorzystanie z usługi chargeback, nazywanej po polsku obciążeniem zwrotnym. Powstała ona właśnie po to, by chronić konsumentów przed nieuczciwymi sprzedawcami, nadużyciami (tzw. fraudami), jak również zwykłymi błędami, które zdarzają się przy obsłudze płatności kartami. W dużym skrócie wygląda to tak: składasz reklamację u wystawcy karty (czyli w banku), jest ona rozpatrywana i w ciągu kilkudziesięciu dni otrzymujesz zwrot pieniędzy na konto karty. Tyle teorii. Praktyka bywa taka, że tylko nieliczne polskie banki oficjalnie informują o istnieniu tej możliwości, a i w tych, które to robią, pracownikom infolinii zdarza się udawać Greka. Dlatego warto znać swoje prawa: chargeback jest dostępny dla wszystkich posiadaczy kart Visa i MasterCard – bez względu na to, czy są to karty kredytowe, debetowe czy przedpłacone. Prawie każdy ma prawo odzyskać pieniądze, gdy nie jest zadowolony z efektów transakcji. Z procedury chargeback korzystałem wielokrotnie, zazwyczaj po powrocie z wyjazdów zagranicznych. Na miejscu płaciłem kartą kredytową Citibanku (celowo podaję nazwę – reklamacje w tym banku przebiegały niemalże automatycznie i zawsze kończyły się sukcesem). Po powrocie przez kilka miesięcy znajdowałem na wyciągach po kilka cudzych transakcji – dane mojej karty były wykorzystywane przez nieznane mi osoby. W każdym przypadku wystarczyły: telefon do banku z informacją, że nie dokonywałem takiej transakcji, telefoniczne złożenie reklamacji oraz podpisanie i odesłanie oświadczenia (otrzymanego z banku), w którym potwierdzałem przyczynę wnioskowania o chargeback. Jak zwykle przydawała mi się aptekarska dokładność w analizowaniu zawartości bankowych wyciągów z karty.

Reklamacje składałem także wtedy, gdy bankomat nie wydał pieniędzy. Raz zdarzyło mi się w ten sposób „ukarać” sprzedawcę, który nie wysłał mi towaru zamówionego na Allegro i uporczywie mnie zwodził. Mogłem skorzystać ze ścieżki reklamacyjnej Allegro, ale wolałem posłużyć się kilkukrotnie sprawdzoną i przetestowaną metodą – czyli właśnie obciążeniem zwrotnym. Pieniądze wróciły do mnie po niecałych dwóch miesiącach. Na kolejnej stronie znajdziesz ramkę z możliwymi powodami wszczęcia procedury chargeback – zerknij szczególnie na dwa ostatnie. To potężny oręż w rękach konsumentów i jednocześnie pole do nadużyć z ich strony. Podobno jedną z najpopularniejszych przyczyn obciążeń zwrotnych jest niezadowolenie klientów biur turystycznych z jakości świadczonych usług. Pomyśl: czy hotele w kolorowych katalogach nie wydają się piękniejsze niż w rzeczywistości? Przecież masz prawo stwierdzić, że hotel nie był tak komfortowy, jak to przedstawiano w biurze podróży przy sprzedaży wyjazdu. Nagminnym problemem – także w Polsce – było występowanie o chargeback przez klientów plajtujących biur podróży. W tym wypadku akurat sprawa wydaje się oczywista: zapłaciliśmy za wyjazd z góry, ale do niego nie doszło. Visa i MasterCard ugięły się pod presją touroperatorów i zmieniły zasady występowania o zwrot. Obecnie przed złożeniem reklamacji w banku trzeba najpierw złożyć ją w odpowiednim urzędzie marszałkowskim. Bank ma prawo do rozpoczęcia procedury chargeback dopiero wtedy, gdy otrzymamy odpowiedź z urzędu marszałkowskiego mówiącą o braku zwrotu całej lub części kwoty. Ale to wyjątek od reguły. W przypadku większości transakcji dokonywanych kartami kredytowymi lub płatniczymi to Ty jako klient znajdujesz się na wygranej pozycji.

Kiedy można wystąpić o chargeback? Przyczyn pozwalających na rozpoczęcie procedury chargeback jest bardzo dużo i dają one szerokie możliwości osobom płacącym kartami: • Przyczyny związane z nieotrzymaniem przez bank (wydawcę karty) obowiązkowych informacji od sklepu (tzw. akceptanta) – np. sklep nie przekazał wystarczających dowodów dokonania transakcji bądź przesłał fałszywy dowód. • Przyczyny związane z podejrzeniem oszustwa (ang. fraud codes) – np. posiadacz reklamuje transakcję, w której

nie brał udziału, której nie autoryzował lub w przypadku której brakuje jego podpisu albo podpis został sfałszowany. • Przyczyny związane z błędami w autoryzacji – np. bank otrzymał transakcję, która przekraczała limit dozwolony dla danej karty płatniczej, nastąpiła odmowa autoryzacji, a mimo to transakcja została przeprowadzona; upłynął termin ważności karty; numer konta przesłany do wydawcy nie zgadzał się z numerami kont obsługiwanymi przez wydawcę. • Przyczyny związane z błędami w przetwarzaniu (ang. processing errors) – np. sklep przesłał do banku dowód transakcji po upływie terminu przeznaczonego na tę czynność (30 dni); numer konta, które obciążono, jest innym numerem niż figurujący na dowodzie przeprowadzenia transakcji; bank otrzymał tę samą transakcję więcej niż jeden raz w celu obciążenia konta posiadacza; bank dostał pisemną skargę posiadacza, stwierdzającą, iż dokonał on zapłaty w inny sposób, w szczególności poprzez zapłatę gotówką, czekiem czy innym typem karty. • Przyczyny dotyczące zwrotu lub unieważnienia transakcji – np. sklep został powiadomiony o żądaniu unieważnienia transakcji, mimo to obciążył klienta; przysłane towary lub usługi zakupione przez internet albo drogą telefoniczną nie były zgodne z zamówieniem; otrzymane towary były uszkodzone lub niezupełne; nie został dokonany zwrot zapłaty za towary czy usługi zwrócone sklepowi. • Nieotrzymanie przez posiadacza karty dóbr lub usług, za które zapłacił.

Warto zapamiętać, że jeśli chodzi o chargeback, lepiej płacić kartami MasterCard. Organizacja ta ma bardziej liberalne podejście do rozpatrywania reklamacji. Visa nie pozwala wszczynać procedury chargeback w przypadku transakcji krajowych, w których dostarczono nam uszkodzony towar lub zwróciliśmy towar, a nie oddano nam pieniędzy. Niestety polskie banki nie lubią obciążenia zwrotnego, mimo że przyjmowanie takich reklamacji jest ich obowiązkiem, wynikającym z regulaminów MasterCard i Visa. Chociaż bank formalnie informuje na swojej

stronie o chargeback, to w praktyce pracownicy infolinii często nie mają pojęcia, jak przyjąć taką reklamację. Dlatego jako finansowy ninja musisz wykazać się sprytem i przygotowaniem. Domagaj się wszczęcia reklamacji z tytułu chargeback. Według czytelników mojego bloga najsprawniej tego typu reklamacje rozpatrują Citibank, BZ WBK, mBank, Inteligo, ING i PKO BP. Cała procedura po stronie klienta sprowadza się wyłącznie do złożenia reklamacji w banku i wykazania, że próbowało się już polubownie załatwić sprawę ze sprzedawcą lub usługodawcą. Następnie wystarczy poczekać kilkadziesiąt dni na zwrot pieniędzy na konto karty. Od momentu przekazania przez bank żądania chargeback do centrum rozliczeniowego (to tzw. acquirer) ma ono 45 dni na udzielenie odpowiedzi. Co do zasady reklamację powinieneś zgłosić jak najszybciej, np. po otrzymaniu wyciągu i zweryfikowaniu, że doszło do niepożądanej transakcji. Jeśli masz dostęp w internecie do listy transakcji kartą, to możesz zawnioskować o chargeback natychmiast po rozliczeniu transakcji – bez czekania na wyciąg. Maksymalny termin zgłoszenia reklamacji zależy od jej powodu, a dokładnie od tego, jaki jest kod zgłoszenia dokonywanego przez bank. Może to być odpowiednio 45, 60, 90, 120 albo 540 dni od dnia wykonania transakcji. Ale dla większości powodów maksymalny termin wynosi „do 120 dni po planowanej dacie dostarczenia usługi”. Są jednak takie sytuacje, gdy kartą płaci się np. za wyjazd wakacyjny, który będzie miał miejsce za trzy miesiące. Wówczas zazwyczaj maksymalnym terminem na zwrot pieniędzy jest dla banku 540 dni od dnia wykonania transakcji. Ciebie obowiązuje krótszy okres: na zgłoszenie reklamacji masz 120 dni od planowanej daty dostarczenia usługi. UWAGA: w pierwszym przypadku mowa o dniu wykonania transakcji (obciążenia karty), a w drugim – o dniu planowanego dostarczenia usługi. Sprzedawcy nie są jednak w ciemię bici. Być może zauważysz, że w niektórych biurach turystycznych w ogóle nie da się zapłacić kartą bankową. Jedyną formą płatności jest płatność przelewem lub gotówką. Nie chodzi wyłącznie o wysokość prowizji, jaką biuro musi zapłacić za obsługę płatności kartą. Kolejny powód stanowi właśnie zagrożenie chargebackiem. To potężny oręż we wprawnych rękach finansowego ninja. Więcej: ›› http://fin.ninja/chargeback ‹‹.

Jak skutecznie przeprowadzić reklamację płatności kartą? 1. Jako posiadacz karty Visa lub MasterCard zgłoś reklamację do

wystawcy karty. Najczęściej jest to po prostu bank, który wydał Ci kartę. W zależności od rodzaju zgłoszenia możesz zostać poproszony o dostarczenie innych dokumentów: wydruku z terminala potwierdzającego transakcję, lub np. opisu, jak do tej pory próbowałeś odzyskać pieniądze od sprzedawcy w trybie zwykłej reklamacji. Taka dokumentacja pomaga w pozytywnym rozpatrzeniu obciążenia zwrotnego. Im mocniejsze dowody dostarczysz, tym trudniej będzie się wykręcić sprzedawcy.

2. Bank ma obowiązek przyjąć reklamację i rozpocząć procedurę

chargeback. Jeśli bank nie chce przyjąć reklamacji, to należy powtórzyć kroki z punktu pierwszego, do skutku składając reklamację pisemnie.

3. Po przyjęciu reklamacji bank nadaje sprawie odpowiedni kod

chargeback, identyfikujący jednoznacznie przyczynę obciążenia zwrotnego, i kontaktuje się z centrum rozliczeniowym, które obsługiwało daną transakcję.

4. Agent rozliczeniowy kontaktuje się ze sprzedawcą, informując

o zgłoszonym żądaniu chargeback z poleceniem zajęcia stanowiska w sprawie.

5. Sprzedawca ma cztery wyjścia:

• może nic nie zrobić – wtedy reklamacja jest automatycznie uznawana po upływie wyznaczonego przez acquirera czasu = klient otrzyma zwrot, • może uznać reklamację = klient otrzyma zwrot, • może nie uznać reklamacji i dostarczyć dowody na to, że ma rację, • może nie uznać reklamacji i nie być w stanie dostarczyć dowodów = klient otrzyma zwrot. 6.

Agent rozliczeniowy zwrotnie informuje wystawcę karty

(bank), jakie stanowisko zajął sprzedawca. Musi to zrobić w ciągu 45 dni od otrzymania reklamacji z banku. 7. Bank informuje klienta o uznaniu bądź nieuznaniu reklamacji.

Jeśli sprzedawca dostarczył dowody swojej niewinności, reklamacja rozpatrywana jest odmownie. W każdym innym przypadku klient otrzymuje zwrot pieniędzy.

Płacić kartą czy gotówką? Na koniec kilka słów o przewadze stosowania kart kredytowych bądź debetowych nad gotówką: • Wygoda. Niewątpliwie coraz łatwiej płacić kartami i coraz powszechniejsze stają się płatności mobilne. Kartę można wgrać do telefonu obsługującego technologię NFC, by płacić zbliżeniowo bezpośrednio telefonem komórkowym. Wybrane banki wydają także specjalne, miniaturowe wersje kart – tzw. naklejki zbliżeniowe, które można nakleić z tyłu telefonu. • Większe bezpieczeństwo transakcji. Karty dają zdecydowanie większe możliwości niż gotówka w zakresie odzyskania pieniędzy, w przypadku gdy transakcja pójdzie nie po Twojej myśli – z winy sprzedającego bądź nawet bez jego winy (chargeback). Niewielkim kosztem można ubezpieczyć od utraty lub uszkodzenia wszystkie opłacane kartą przedmioty. • Bezpieczeństwo w razie kradzieży. Jeśli szybko zastrzeżesz kartę, nie tracisz pieniędzy – to istotna różnica w porównaniu z gotówką. Nawet jeśli złodziej zrobi zakupy przy użyciu karty, od momentu jej zastrzeżenia to bank odpowiada za wszelkie transakcje. W przypadku niektórych kart udaje się także uniknąć odpowiedzialności finansowej za transakcje dokonane jeszcze przed zastrzeżeniem. • Pełna, dokładna historia dokonywanych transakcji (w postaci wyciągu z karty kredytowej lub konta ROR). Dzięki temu dużo łatwiej kontrolować wydatki. • Możliwość udziału w programach premiowych i zniżkowych. Zniżki w części sklepów, zbieranie punktów, które mogą być wymieniane na nagrody, programy moneyback banków – to wszystko dostępne jest przy płatnościach kartami. • Automatyczne oszczędzanie. Niektóre banki (mBank, ING, Crédit Agricole, PKO BP i Getin Bank) oferują programy oszczędzania oparte na zaokrąglaniu końcówek przy dokonywanych transakcjach bezgotówkowych. Jeśli płacisz za coś 7,50 zł, to bank automatycznie zaokrągli kwotę do pełnych dziesiątek złotych i różnicę 2,50 zł przeleje na Twoje konto oszczędnościowe. • Budowanie wiarygodności kredytowej – systematycznie spłacana karta kredytowa (i tylko taka!) pozwoli Ci budować dobrą historię

kredytową w Biurze Informacji Kredytowej (BIK) i korzystnie wpłynie na Twój tzw. scoring, co okaże się przydatne, jeśli planujesz zaciągnięcie większych kredytów: hipotecznego lub konsumpcyjnych. Ale musisz mieć na uwadze, że limit karty kredytowej to dług, który jednocześnie obniża Twoją zdolność kredytową. Więcej o tym w części poświęconej kredytowi hipotecznemu. • Możliwość awaryjnego skorzystania z usług fachowca. To banał, ale niektóre karty w standardzie oferują tzw. usługi assistance – osób pomagających w awaryjnych sytuacjach. Bezpłatna wizyta hydraulika, lekarza lub specjalisty IT może się czasami przydać. Z drugiej strony gotówka także ma kilka zalet: • Wydajesz tylko te pieniądze, które masz, co automatycznie ogranicza wydatki. • Nie pozostawia śladu. Informacje o Twoich wydatkach gotówkowych nie trafiają do systemów bankowych, dzięki czemu banki mniej wiedzą o Tobie, o Twoich zwyczajach zakupowych i o kosztach, co może się przydać przy weryfikowaniu zdolności kredytowej. • Masz szansę na uzyskanie dodatkowego rabatu za płatność gotówką. Przy takiej transakcji sprzedawca nie ponosi kosztów prowizji dla firmy obsługującej terminal. Dzięki temu może zaoferować zniżkę – o ile tylko chcesz i potrafisz się targować.

Część 3. Ubezpieczenia Ubezpieczenie to w teorii prosty produkt. Ma Cię zabezpieczyć na wypadek ewentualnych kosztów niepożądanych i niepomyślnych zdarzeń, takich jak stłuczka, kradzież, zniszczenie mienia, uszkodzenie ciała, ciężka choroba, wyrządzenie kosztownej szkody komuś innemu. Jeśli wykupisz i opłacisz polisę ubezpieczeniową obejmującą te zdarzenia, to w razie ich wystąpienia towarzystwo ubezpieczeniowe wypłaci odszkodowanie Tobie lub wskazanym przez Ciebie osobom – tzw. beneficjentom lub uposażonym. Fundamentalnym założeniem decydującym o opłacalności ubezpieczenia czegokolwiek jest fakt, że uiszczane składki są niewspółmiernie małe do wartości wypłacanej ewentualnie sumy ubezpieczenia. Zasada ta jest przestrzegana w przypadku podstawowych ubezpieczeń o funkcji czysto

ochronnej: ubezpieczeń komunikacyjnych, majątkowych i podstawowych ubezpieczeń życiowych. Niestety nie można tego powiedzieć o ubezpieczeniach, w których część lub większość składek jest inwestowana, czyli tzw. polis inwestycyjnych albo polis z ubezpieczeniowym funduszem kapitałowym (UFK). Temat tych ostatnich rozwinę w rozdziale o inwestowaniu. Na chwilę obecną wystarczy zapamiętać, że: • ubezpieczenia czysto ochronne – są w porządku i w wielu przypadkach niezbędne, • ubezpieczenia inwestycyjne lub takie, które łączą ochronę z inwestowaniem – w przeważającej większości są produktami obliczonymi wyłącznie na wyciągnięcie pieniędzy od klientów nieświadomych zagrożeń inwestycyjnych. Finansowy ninja zdecydowanie unika takich produktów. Których ubezpieczeń naprawdę potrzebujesz? Jakie zagrożenia wiążą się z nieposiadaniem żadnych polis ubezpieczeniowych? Kto i kiedy powinien być ubezpieczony, a kiedy można zdać się wyłącznie na własne oszczędności i przestać płacić składki?

Jak działa branża ubezpieczeniowa Zanim przejdziemy do szczegółów, powinieneś uświadomić sobie sposób działania towarzystw ubezpieczeniowych (TU) i zrozumieć, skąd biorą się pieniądze na wypłatę odszkodowań. Pod względem biznesowym TU nie różnią się od innych firm – muszą zarabiać. Wróćmy do podstaw: płacisz pieniądze w formie składek ubezpieczeniowych, a TU daje Ci w zamian pewien zestaw korzyści. Z perspektywy towarzystw, w skali całej ich działalności, sztuka polega na tym, żeby suma wszystkich zaoferowanych korzyści i wypłaconych odszkodowań była niższa od wartości składek wpłaconych przez wszystkich klientów (oczywiście po uwzględnieniu, z jednej strony, zysków związanych z inwestowaniem pieniędzy otrzymanych ze składek, a z drugiej – ogółu kosztów działalności TU, w tym kosztów reklamy oraz prowizji wypłacanej sprzedawcom polis ubezpieczeniowych). Oprócz tego firma musi generować zysk, którym wykaże się przed inwestorami. Jakim cudem ten model biznesowy działa? Najważniejszymi osobami w TU są aktuariusze – analitycy, którzy badają rzeczywistą szkodowość i na jej podstawie tworzą zasady wyliczania cen ubezpieczeń. Im większą liczbą

informacji o Tobie dysponują (wiek, płeć, miejsce zamieszkania, wykształcenie, historia ubezpieczeniowa, auto, którym jeździsz, liczba dzieci, a nawet kolor włosów), tym łatwiej im zaszeregować Cię jako kogoś, kto powinien ponosić wyższe lub niższe koszty polis. W skali makro sprowadza się to do następujących prawidłowości: • Grupa kierowców jeżdżących bezwypadkowo finansuje likwidację szkód dużo mniejszej grupie tych właścicieli aut, którym przytrafiają się wypadki. • Grupa osób długowiecznych finansuje regularnymi składkami wypłaty dla rodzin tych osób, które zmarły w okresie ubezpieczenia. • Wszyscy klienci TU bezpiecznie powracający z wyjazdów zagranicznych składają się na wypłaty świadczeń dla osób, którym na wakacjach przytrafił się wypadek. • Generalnie większość zrzuca się na wypłaty dla mniejszości – przy okazji pokrywając koszty funkcjonowania TU. Czy to źle? Absolutnie nie. Płacone składki to swoisty podatek od świętego spokoju. Akceptujesz jego koszt w zamian za przeniesienie na firmę ubezpieczeniową wszystkich ryzyk, których się obawiasz. Jaką wartość ma Twój strach – lub święty spokój? Niestety sam musisz sobie odpowiedzieć na to pytanie. Finansowy ninja rozumie, że w interesie towarzystw ubezpieczeniowych jest podsycanie jego niepokoju. Czasami robią to wprost, np. pokazując negatywne konsekwencje wypadków drogowych i zniszczenia mienia, a czasami próbują wzbudzić poczucie wstydu i odpowiedzialności za innych, np. „Koszty pogrzebu są wysokie – zadbaj, by rodzina miała za co Cię pochować”. Zawsze warto filtrować te informacje. Jeśli masz już solidną poduszkę finansową, to niektóre polisy nie będą Ci potrzebne.

Zestaw niezbędnych ubezpieczeń Dyżurnym tematem mediów w przypadku klęsk żywiołowych, np. huraganu lub powodzi, jest pokazywanie zapłakanych rodzin, rozpaczających, że straciły dorobek całego życia. Niektórym ciśnie się wtedy na usta, że „ci ludzie powinni się ubezpieczyć”. Zadaj sobie jednak pytanie, czy Ty jesteś ubezpieczony i czy Twoje ubezpieczenie pokrywa np. koszt naprawy zerwanego dachu. A może wyklucza szkody powstałe w wyniku huraganu lub powodzi? W ubezpieczeniach liczy się przede wszystkim to, czy zapewniają Ci pełny,

pożądany zakres ochrony. Towarzystwa ubezpieczeniowe nie są głupie i lubią ograniczać swoje ryzyka. Jeśli Twój dom zlokalizowany jest na systematycznie zalewanym terenie, to albo nie uda Ci się kupić polisy na wypadek powodzi, albo składka ubezpieczeniowa będzie olbrzymia. Co do zasady powinniśmy ubezpieczać wszystko to, co ma dla nas wartość na tyle dużą, że utrata mogłaby poważnie odbić się na naszych finansach. Dotyczy to zarówno ubezpieczania majątku, jak i naszego zdrowia i życia. Z drugiej strony, im więcej pieniędzy udało Ci się odłożyć, tym mniejsze będziesz miał zapotrzebowanie na pokrycie kosztów nieprzewidzianych sytuacji. Dla jasności: wcale nie twierdzę, że mając milion na koncie, nie powinieneś ubezpieczać swojego mieszkania. Twierdzę tylko, że jeśli stracisz je np. w wyniku pożaru, to będzie Cię stać na przeprowadzenie kosztownego remontu. Pytanie, czy warto przejmować się takim ryzykiem, czy lepiej zabezpieczyć się przed nim, kupując polisę kosztującą kilkaset złotych rocznie. Tak jak pisałem, każdy musi odpowiedzieć sobie na to pytanie sam. Na pewno uprawnione jest stwierdzenie, że powinieneś wykupić ubezpieczenia, jeśli nie stać Cię na pokrycie ewentualnych kosztów usunięcia szkód. To właśnie dlatego ubezpieczenie komunikacyjne OC jest obowiązkowe dla każdego auta. Kierowca może nie tylko spowodować drobną stłuczkę, lecz także zniszczyć kosztowny sprzęt przewożony TIR-em, uszkodzić samą drogę lub np. naruszyć konstrukcję mostu, uderzając z dużą prędkością w jego newralgiczny element. Co do zasady za wszystkie szkody odpowiada (również finansowo) ich sprawca. A zapewne nie chciałbyś zwracać pieniędzy za naprawę mostu, kosztującą setki tysięcy lub miliony złotych. Gdybyś nie miał ubezpieczenia odpowiedzialności cywilnej i w wyniku spowodowanego przez Ciebie wypadku ktoś by zginął, rodzina zmarłego miałaby pełne prawo dochodzić od Ciebie odszkodowania z tego tytułu. To właśnie dlatego podstawowe OC komunikacyjne gwarantuje tak wysokie sumy ubezpieczenia – 1 mln euro z tytułu szkód na mieniu i 5 mln euro w przypadku szkód na innych osobach.

Nie jeźdź bez ubezpieczenia OC! Jeśli wsiadasz do samochodu kolegi lub do pożyczonego auta, to sprawdź, czy OC jest ważne! Gdyby coś się stało, istnieje ryzyko, że jako sprawca wypadku nie wypłacisz się do końca życia. W przypadku wypadków osób nieposiadających ubezpieczenia OC odszkodowanie wypłacane jest przez Ubezpieczeniowy Fundusz Gwarancyjny (UFG), ale potem UFG ściąga całą kwotę od właściciela pojazdu i kierowcy, który spowodował wypadek. Dodatkowo brak OC jest obecnie surowo karany i bardzo skrupulatnie windykowany właśnie przez UFG.

Można również wykupić ubezpieczenie OC w życiu prywatnym. Nie jest ono obowiązkowe, ale chroni przed konsekwencjami wyrządzenia szkód innym osobom w codziennym życiu: zalania sąsiada z dołu, potrącenia kogoś podczas jazdy na rowerze lub zarysowania rowerem cudzego auta (z naszej winy), wybicia szyby podczas gry w piłkę, spowodowania wypadku na stoku narciarskim czy wyrządzenia innych szkód osobom trzecim w wyniku naszej niedbałości czy zaniechań. Ubezpieczenie to przydaje się też, gdy mamy psocące dzieci lub zwierzęta. Zazwyczaj polisa obejmuje wszystkie osoby i zwierzęta mieszkające razem z nami. OC w życiu prywatnym z klauzulą najmu to szczególny rodzaj ubezpieczenia, przeznaczony dla najemców mieszkań. Obejmuje ono uszkodzenia zarówno samej nieruchomości – w tym ściany i podłogi, jak i ruchomości, czyli np. mebli. Za ok. 100 zł rocznie najemca może zdjąć z siebie w ten sposób koszty ewentualnych uszkodzeń w wynajmowanym mieszkaniu do wartości ok. 50 tys. zł. To dobra opcja szczególnie wtedy, gdy nie dysponujemy dużymi oszczędnościami i nie chcemy ponosić kosztów ewentualnych szkód. Osoby wykonujące zawody, w przypadku których skutki podejmowanych decyzji bywają bardzo kosztowne, mogą wykupić OC ubezpieczające od odpowiedzialności zawodowej. Takie polisy dostępne są m.in. dla prawników, lekarzy, farmaceutów itp. Dla jasności: ubezpieczenie OC nie daje nic poza ochroną przed kosztami odszkodowań na rzecz innych osób w wyniku spowodowanych przez nas wypadków. Jeśli sam ucierpiałbyś w wypadku, to żeby otrzymać świadczenie ubezpieczeniowe, musiałbyś wykupić wcześniej inne ubezpieczenie.

W przypadku aut jest to ubezpieczenie AC (autocasco), w przypadku szkód na innym majątku – po prostu ubezpieczenie majątkowe, a w przypadku wypadków lub utraty życia – ubezpieczenie zdrowotne bądź na życie. Zastanówmy się więc, na które ubezpieczenia warto się zdecydować. 1. Ubezpieczenie AC auta. Sens kupowania ubezpieczenia AC dla samochodu

jest dyskusyjny i nie ma tu jednego dobrego rozwiązania. Niestety jest to opcja dosyć kosztowna. Rozwiązaniem oszczędnościowym może być zakup tzw. mini AC, czyli pakietu ubezpieczającego pojazd od kradzieży albo samych żywiołów, albo szkód całkowitych – ale tylko wtedy, gdy nim nie jeździmy, i tylko w razie całkowitej utraty lub zniszczenia auta. Osobiście zawsze kupuję AC, traktując koszt tej polisy jako cenę świętego spokoju. Zawsze z wyprzedzeniem szukam optymalnego kosztowo rozwiązania. Pełne informacje ułatwiające podjęcie decyzji o zakupie polisy AC znajdziesz we wpisie na moim blogu: ›› http://fin.ninja/ac ‹‹.

2. Ubezpieczenie mieszkania. To ubezpieczenie zdecydowanie warto wykupić.

Jeśli masz kredyt hipoteczny, to zapewne ubezpieczenia nieruchomości będzie wymagał od Ciebie bank. Być może nawet ułatwi Ci skorzystanie z ubezpieczenia grupowego – chociaż nie zawsze musi to być dobre rozwiązanie. W tym wypadku warto zabezpieczyć się przede wszystkim przed tymi ryzykami, które mają katastrofalne skutki finansowe. Przykładowo: jeśli mieszkanie znajduje się w nowym bloku, to raczej nie grozi mu powódź ani huragan. Za to realnym ryzykiem pozostają włamanie z dewastacją i pożar. Po prostu jako finansowy ninja musisz samodzielnie ocenić, które z zagrożeń są realne oraz jaka może być ich maksymalna wartość. Agent ubezpieczeniowy będzie zapewne dążył do tego, żebyś ubezpieczył wszystko. W takim przypadku bardzo łatwo jest nadmuchać koszty – i zamiast podstawowych kilkuset złotych rocznie płacić nawet kilka tysięcy za „poczucie bezpieczeństwa”. To Twoim zadaniem jest skrupulatne przeanalizowanie propozycji polisy. Jeśli np. masz już OC w życiu prywatnym, to nie ma sensu ponownie płacić za ten składnik w ramach ubezpieczenia mieszkania. W odniesieniu do każdego z czynników ryzyka będziesz mógł wybrać, czy w razie ewentualnej szkody chcesz otrzymać wartość odtworzeniową czy wartość rzeczywistą. Pomimo wyższych kosztów w przypadku mieszkania i znajdujących się w nim przedmiotów warto wybrać wartość odtworzeniową, tzn. taką, jaką zadeklarowało się podczas zawierania umowy ubezpieczenia

i jaka pozwoli odtworzyć utracony majątek. Jeśli zdecydujesz się na tańszy wariant, czyli na ubezpieczenie na wartość rzeczywistą, TU wypłaci odszkodowanie „pomniejszone o stopień zużycia technicznego utraconej rzeczy”. W praktyce zapłaci mniej pieniędzy, które nie wystarczą na zakup nowych, takich samych mebli, telewizora, mieszkania itd. Ubezpieczenie zdrowotne w Polsce. W zasadzie każdy, kto pracuje na etacie lub samodzielnie odprowadza składki ZUS, ma ubezpieczenie zdrowotne umożliwiające bezpłatne leczenie w publicznej służbie zdrowia. Zakup dodatkowego ubezpieczenia nie jest konieczny, o ile akceptuje się niedogodności związane z korzystaniem z usług państwowej służby zdrowia. Dla bardziej wymagających klientów ubezpieczyciele przygotowali kilka wariantów ubezpieczeń medycznych: • Pakiety z dostępem do prywatnych placówek – zazwyczaj ograniczają się do podstawowych usług medycznych i nie uwzględniają bardziej złożonych zabiegów, operacji i rehabilitacji. Płacąc za taki pakiet, skracasz sobie de facto czas oczekiwania na wizytę u lekarza. Nie ma tutaj żadnego dodatkowego świadczenia ubezpieczeniowego. • Ubezpieczenia na wypadek ciężkich chorób. Gwarantują one wypłatę określonej sumy ubezpieczenia w przypadku wykrycia konkretnych schorzeń (np. nowotwór, udar, zawał), a także objęcie prywatną opieką medyczną od momentu diagnozy. Jeśli żadna z tych chorób nie wystąpi w Twoim życiu, to składki będziesz płacić „na próżno” i nie otrzymasz nic w zamian.

3.

4. Ubezpieczenie kosztów leczenia za granicą. W tego typu ubezpieczenie

zdecydowanie warto zaopatrzyć się przed wyjazdem zagranicznym. Bezwzględnie! W przypadku uprawiania sportu, np. szusowania na nartach po alpejskich stokach, trzeba sprawdzić, czy wykupiło się stosowną opcję ubezpieczenia. Zaledwie kilkudniowa zagraniczna hospitalizacja może Cię kosztować nawet kilkadziesiąt tysięcy złotych. Ewentualna bardziej złożona operacja i koszty fachowego transportu do Polski mogą dodatkowo podwyższyć tę kwotę. W tym przypadku bez wątpienia warto przerzucić całe ryzyko zachorowania lub wypadku na ubezpieczyciela.

Ubezpieczenie na życie Ubezpieczenie na życie wymaga szerszego omówienia. Chociaż dotyczy tego, co wydarzy się po śmierci, na pewo trzeba je przemyśleć.

Zasadniczo podstawową cechą polisy na życie jest to, że Ty sam nie możesz być jej beneficjentem – ubezpieczyciel wypłaca pieniądze wyłącznie w przypadku Twojej śmierci i trafiają one do osób, które wskazałeś w polisie jako uposażone. W założeniu mają to być ci, którzy najwięcej stracą na Twojej śmierci, np. niepracująca lub zarabiająca mniej żona, dzieci, rodzice czy inne osoby będące obecnie na Twoim utrzymaniu. Ubezpieczenie na życie pełni funkcję ochronną, ale nie dla Ciebie, lecz dla Twoich najbliższych, tak żeby po Twojej śmierci poradzili sobie finansowo i nie wpadli w kłopoty finansowe. Taka polisa może mieć wiele celów. Podstawowym jest zrekompensowanie braku Twoich zarobków, które dotychczas finansowały życie rodziny. Popularne jest także zabezpieczenie spłaty kredytu hipotecznego – banki wymagają ubezpieczenia na życie od każdej z osób przystępujących do kredytu wraz z cesją takiego ubezpieczenia na bank (czyli uprawnieniem do spłaty zobowiązań w stosunku do banku ze środków z polisy). Ubezpieczyciele lubią też przekonywać, że przejawem odpowiedzialności jest podwyższenie wysokości polisy, aby wystarczyła na pokrycie kosztów edukacji dzieci. Nadrzędnym celem finansowego ninja jest po prostu zapewnienie rodzinie – także wtedy, gdy go zabraknie – poczucia bezpieczeństwa. Jak widać, w pewnym sensie ubezpieczenie na życie pełni funkcję wymienną z misternie budowanym majątkiem. Jeśli Twoja rodzina ma dostęp do solidnych oszczędności, to spada zapotrzebowanie na polisę na życie – i tak sobie poradzicie. W przeciwnym razie dobre ubezpieczenie będzie stanowiło świetny substytut poduszki finansowej, gdy Ciebie zabraknie. Problem sprowadza się do odpowiedzi na następujące pytania: Jaką polisę wybrać? Na jaki okres? Na jaką sumę ubezpieczenia? Zacznijmy od tego, że do wyboru są dwie opcje: 1. Ubezpieczenie terminowe – zawierane jest na konkretną liczbę lat, np. 5, 10

lub 15. Ubezpieczyciel wylicza wysokość składki w oparciu o Twój aktualny wiek, stan zdrowia oraz sumę ubezpieczenia, czyli kwotę, którą otrzymają uposażeni w przypadku Twojej śmierci w terminie obowiązywania polisy. Decydując się na taką polisę, masz gwarancję, że przez cały okres jej trwania będziesz płacić stałą składkę miesięczną lub roczną (z dokładnością do indeksacji, o której piszę poniżej). Jeśli szczęśliwie dożyjesz końca okresu umownego i zechcesz wykupić ubezpieczenie na kolejne 10 lat, możesz się

zdziwić, jak bardzo wzrosną składki (co wynika z tego, że prawdopodobieństwo Twojej śmierci w kolejnych 10 latach istotnie wzrośnie). Dlatego kupując ubezpieczenie terminowe, warto dobrze przemyśleć, do kiedy tak naprawdę Twoja rodzina będzie potrzebowała największej ochrony. Niewątpliwie kluczowa jest ochrona w okresie, w którym wychowujecie dzieci. Po usamodzielnieniu się dzieci koszty życia rodziców raczej spadają. Poza tym w miarę upływu czasu Wasze oszczędności rosną, a im więcej lat upłynie, tym mniej potrzebna będzie polisa. Jeśli uznasz, że ubezpieczenie na życie nie jest Ci potrzebne, to w dowolnym momencie możesz wypowiedzieć umowę i przerwać opłacanie składek. W przypadku ubezpieczenia terminowego nie otrzymasz z tego tytułu żadnej wypłaty. Ubezpieczenie bezterminowe. Możesz również zdecydować się na wykupienie ubezpieczenia bezterminowego. Jest to jednak dużo droższa opcja, gdyż zazwyczaj w tego typu ubezpieczeniach część składki obligatoryjnie pełni funkcję oszczędnościową. Poza tym ubezpieczyciel bierze na siebie dużo większe ryzyko Twojego zgonu w długim okresie, więc produkt musi być droższy. Zwracaj uwagę na szczegóły dotyczące produktu. Tego typu ubezpieczenia są bezterminowe najczęściej tylko z nazwy. Mogą się kończyć np. po osiągnięciu przez Ciebie 80. roku życia. Jeśli szczęśliwie dożyjesz tego wieku, to umowa się zakończy, ale w odróżnieniu od polisy terminowej w takim przypadku otrzymasz najczęściej pewną wypłatę – premię za dożycie do końca umowy. Podobnie jest w przypadku wcześniejszej rezygnacji z polisy.

2.

Bez względu na rodzaj polisy ubezpieczyciel raz do roku będzie proponować Ci jej indeksację, czyli podwyższenie sumy ubezpieczenia, np. o współczynnik inflacji. Powoduje to również wzrost płaconej składki, ale umożliwia utrzymanie siły nabywczej pieniędzy, które zostaną wypłacone w momencie wystąpienia zdarzenia objętego ubezpieczeniem. Indeksacja jest dobrowolna. Zazwyczaj możesz wybrać jeden z trzech wariantów: • pełną indeksację o wskaźnik zaproponowany przez TU, • indeksację częściową, np. 50%, • brak indeksacji. Warto czytać tekst zapisany drobnym drukiem. Czasami po kilkukrotnym wybraniu braku indeksacji całkowicie traci się prawo do indeksacji sumy ubezpieczenia w przyszłości.

Tajemnicze OWU OWU, czyli ogólne warunki ubezpieczenia, to podstawowa lektura, którą powinieneś przeczytać od deski do deski przed podpisaniem polisy. Przedstawia szczegółowo wszystkie parametry ubezpieczenia, w tym wykluczenia, w przypadku których – pomimo opłacania składek – uposażeni nie otrzymają wypłaty. Warto się z nimi zapoznać. Przykładowo: jednym z popularnych wykluczeń w ubezpieczeniach na życie jest samobójstwo w okresie dwóch lat od dnia zawarcia umowy.

Poza czysto ochronnym ubezpieczeniem na życie towarzystwa ubezpieczeniowe oferują również inne rodzaje polis związane z zabezpieczeniem przyszłości. Dla jasności – finansowy ninja omija je z daleka: • Ubezpieczenie na dożycie. To polisa, w której płacisz składki przez kilkadziesiąt lat, zakładając się z TU o to, że dożyjesz konkretnego wieku. Jeśli wygrasz, zostanie Ci wypłacona suma ubezpieczenia. Pozwala to uzyskać środki na życie na emeryturze. Jest to polisa bardzo rzadko spotykana w Polsce. Co zresztą nie dziwi – po co Ci coś, co możesz zapewnić sobie jako finansowy ninja samodzielnie? Wystarczy, że całe życie odkładasz pieniądze i inwestujesz, bez ponoszenia kosztów obsługi przez TU. • Ubezpieczenie na życie i dożycie – to specyficzny produkt, który miesza ubezpieczenie na życie z ubezpieczeniem na dożycie w konkretnych proporcjach, które musisz wybrać przy zawieraniu umowy. Jest to produkt drogi i kompletnie nieopłacalny. Finansowy ninja nigdy się na niego nie decyduje – zgodnie z zasadą, by unikać produktów, które próbują łączyć w sobie wiele cech. Jest to tak naprawdę produkt ochronno-inwestycyjny. Konstrukcja umowy niestety uniemożliwia rzetelne porównanie ofert różnych ubezpieczycieli. • Ubezpieczenie rentowe – podobne do ubezpieczenia na dożycie, z tym że ubezpieczyciel zobowiązuje się wypłacać ubezpieczonemu comiesięczną rentę po osiągnięciu konkretnego wieku. Także ten

produkt uważam za bezsensowny dla finansowych ninja, ale może on być alternatywą dla osób, którym do 50. roku życia nie udało się zaoszczędzić ani złotówki. Opłacanie składki przez 10–15 lat pozostających do końca pracy zawodowej pozwoli odłożyć nieco pieniędzy, chyba że takie osoby dysponują własnym mieszkaniem – wówczas mogłyby równie dobrze zastosować odwróconą hipotekę (zakładając, że produkty tego typu rzeczywiście pojawią się w Polsce w ciągu najbliższej dekady) i osiągnąć analogiczny efekt do ubezpieczenia rentowego, bez konieczności płacenia składek przez 10– 15 lat. KIEDY KUPIĆ POLISĘ, A KIEDY NIE WARTO?

Z pewnością już rozumiesz, kto i kiedy powinien mieć wykupione ubezpieczenie na życie. Generalnie jego celem jest zastąpienie obecnych źródeł przychodów. Można wyróżnić następujące scenariusze: 1.

Gdy żyjesz sam i nikt na Tobie nie polega – nie musisz mieć ubezpieczenia na życie. No chyba że utrzymujesz rodziców. Jeśli tak jest, ubezpiecz siebie i zrób z nich uposażonych.

2. Gdy żyjecie we dwójkę, obydwoje pracujecie i macie zbliżone zarobki –

nie potrzebujecie jeszcze ubezpieczenia. Lepiej odkładajcie pieniądze. Każde z Was poradzi sobie samodzielnie.

Gdy żyjecie we dwójkę i zarabiasz tylko Ty, ale nie macie jeszcze dzieci – warto, żebyś się ubezpieczył i uposażył drugą osobę. Jaka powinna być suma ubezpieczenia? Dobrym założeniem jest, że musi umożliwić przeżycie przynajmniej dwóch lat. Jeśli wydajecie z grubsza tyle samo, co zarabiasz, to dla ułatwienia przyjmij, że powinna to być równowartość Twoich dwuletnich zarobków. Taka kwota na pewno wystarczy drugiej osobie na ułożenie życia od nowa – bez Ciebie.

3.

4. Bezwzględnie dobrym momentem wykupienia ubezpieczenia na życie

jest moment, w którym dowiadujecie się, że będziecie mieli dziecko. Pojawienie się potomka zazwyczaj wywraca życie do góry nogami i powoduje wzrost kosztów. Bez względu na to, kogo z Was zabraknie, druga osoba będzie odpowiedzialna za utrzymanie nie tylko siebie, lecz także dziecka. Utrzymanie pracy zarobkowej może oznaczać w takim przypadku konieczność zatrudnienia opiekunki lub sfinansowania żłobka. Jeśli jedno z rodziców zdecyduje się pozostać na urlopie wychowawczym, obowiązek zarabiania

spocznie na drugim. Dlatego dobrym rozwiązaniem wydaje się ubezpieczenie na życie każdego z rodziców. Gdy koszty życia całej rodziny zaczynają przekraczać zarobki pojedynczej osoby i nie macie poduszki finansowej – każda z osób zarabiających powinna mieć ubezpieczenie na życie. Otwartym pytaniem pozostaje, jakie są źródła wzrostu tych kosztów i czy w podbramkowej sytuacji dałoby się je wyeliminować. W takim przypadku utrzymanie w pojedynkę gospodarstwa domowego na tym samym poziomie co dawniej byłoby trudne lub wręcz stałoby się niemożliwe.

5.

Polisy na życie przestają być konieczne, jeśli obydwoje zarabiacie i macie jednocześnie dużą poduszkę finansową, pozwalającą przeżyć na dotychczasowym poziomie co najmniej dwa lata. Jeśli macie zarobki w podobnej wysokości, to każde z Was poradzi sobie bez pensji drugiej osoby. Wyjątkiem jest zabezpieczenie spłaty kredytu hipotecznego.

6.

Jeśli macie dzieci i dużą poduszkę finansową, ale jedno z Was nie pracuje zarobkowo, pracująca osoba nadal powinna mieć ubezpieczenie na życie – na kwotę, która w połączeniu z poduszką finansową umożliwi rodzinie dotrwanie do momentu zakończenia edukacji dzieci. To jest najbardziej kosztowny scenariusz, ale jednocześnie przejaw odpowiedzialności finansowego ninja.

7.

Oczywiście im większy jest majątek, którym rodzina może dysponować po naszej śmierci, tym mniejsze zapotrzebowanie na polisę na życie. Staje się ona całkowicie opcjonalnym produktem, a pieniądze przeznaczone na ewentualne składki lepiej odkładać i pomnażać – w taki sposób, który doprowadził Cię do zbudowania majątku.

Jakie ubezpieczenia powinien wykupić finansowy ninja? Rodzaj ubezpieczenia

Decyzja finansowego ninja

OC auta

Tak

AC auta

Opcjonalne

Ubezpieczenie mieszkania/domu

Tak

OC w życiu prywatnym

Tak

Ubezpieczenie zdrowotne (Polska)

Opcjonalne

Ubezpieczenie kosztów leczenia za granicą Tak Ubezpieczenie na życie

Opcjonalne

Ubezpieczenie na dożycie

Nie

Ubezpieczenie na życie i dożycie

Nie

Ubezpieczenie rentowe

Nie

Ubezpieczenie posagowe

Opcjonalne

NA JAKĄ KWOTĘ POWINNA OPIEWAĆ POLISA NA ŻYCIE?

Nie ma jednej dobrej odpowiedzi na to pytanie. Pewne sugestie podsunąłem już wyżej, ale sam musisz określić, na ile chcesz ułatwić życie (lub raczej nie komplikować go dodatkowo) swoim najbliższym w razie Twojej śmierci. W minimalnym wariancie warto wyposażyć rodzinę w ekwiwalent swoich dwuletnich zarobków. Jeśli co miesiąc zarabiasz 4 tys. zł netto, to polisa powinna opiewać na min. 4 tys. zł * 24 miesiące = 96 tys. zł. Górnej granicy sumy ubezpieczenia nie ma. Ogranicza ją wyłącznie Twój rozsądek. Jeżeli spłacacie kredyt hipoteczny i bank nie wymagał od Was ubezpieczenia na życie, to dobrze podwyższyć wartość polisy o kwotę kapitału kredytu pozostającą do spłaty. Jeśli macie podobne zarobki i każde z Was dba o swoje pieniądze, możesz uwzględnić w polisie połowę kapitału kredytu pozostającego do spłaty. Bez względu na wybrane rozwiązanie decyzja co do kwoty ubezpieczenia na życie powinna być zawsze wynikiem Waszych wspólnych rozmów. Nawet jeżeli to Ty przynosisz do domu więcej pieniędzy, zastanów się, jakie reperkusje finansowe będzie miała dla Ciebie ewentualna śmierć partnera życiowego. Czy dasz radę samodzielnie udźwignąć pracę i równoległą opiekę nad dziećmi na pełny etat? Jeśli druga osoba nie pracuje, to na ile wyceniasz jej domowy etat? To są trudne pytania, ale finansowy ninja nie boi się szukać na nie odpowiedzi. Wie, że należy przygotować się na najgorsze, zanim będzie za późno.

Kiedy potrzebujesz ubezpieczenia na życie? Nie musisz mieć ubezpieczenia na życie: • gdy żyjesz sam i nikt nie polega na Twojej pensji, • gdy żyjecie we dwójkę, a druga osoba pracuje i sama zarabia, • gdy obydwoje pracujecie, macie dzieci, ale jednocześnie posiadacie dużą poduszkę finansową, pozwalającą przeżyć na dotychczasowym poziomie co najmniej dwa lata. Powinieneś mieć ubezpieczenie na życie: • gdy druga osoba nie pracuje i polega na Twoich zarobkach, ale nie macie jeszcze dzieci, • gdy dowiadujecie się, że będziecie mieli dziecko, • gdy koszty życia całej rodziny zaczynają przekraczać zarobki pojedynczej osoby i nie macie znaczących oszczędności, • gdy macie dzieci i dużą poduszkę finansową, ale tylko jedno z Was pracuje zarobkowo.

Część 4. Higiena finansowa Przysłowie mówi, że strzeżonego Pan Bóg strzeże. Wszędzie tam, gdzie mamy do czynienia z pieniędzmi, pojawiają się zagrożenia. Rosnący komfort korzystania z usług bankowych nie idzie w parze z bezpieczeństwem. Im łatwiej będzie Ci się płaciło kartą czy telefonem i obsługiwało konta bankowe oraz rachunki inwestycyjne, tym więcej będzie sposobów, aby nieuprawnione osoby mogły się dostać do Twoich oszczędności. Instytucje finansowe prowadzą ciągły wyścig z włamywaczami, którzy próbują nas okradać, posługując się coraz wymyślniejszymi metodami. Ale to nie zabezpieczenia techniczne są największą przeszkodą w pokonaniu przestępców. Niestety technologia zabezpieczająca, choćby najbardziej zaawansowana, często przegrywa z głupotą i nieostrożnością ludzi. Każdy system zabezpieczeń jest tak mocny jak jego najsłabsze ogniwo. A niestety tym najsłabszym ogniwem jest człowiek. Dobrowolnie wystawiamy się na ryzyko utraty pieniędzy,

zaniedbując podstawowe zasady bezpieczeństwa w posługiwaniu się produktami finansowymi. Idziemy na skróty, ustawiamy proste hasła i PIN-y, nie czytamy podpisywanych umów itd. Po prostu jesteśmy ignorantami. Finansowy ninja dobrze wie, że jego bezpieczeństwo w największej mierze zależy od niego samego. Dlatego stale pracuje nad rozpoznaniem zagrożeń, kieruje się zasadą ograniczonego zaufania i stara się poprawiać swoje zachowanie w tych obszarach, nad którymi ma kontrolę. Higienę finansową warto utrzymywać na wszystkich poziomach: • Korzystaj wyłącznie z tych produktów finansowych, których działanie jest dla Ciebie zrozumiałe. • W mądry sposób używaj technologii i uodpornij się na ataki socjotechniczne4 ze strony włamywaczy. • Nie ufaj bezgranicznie instytucjom finansowym, poznaj swoje prawa i skutecznie je egzekwuj. • Absolutnie nie ufaj doradcom finansowym i weryfikuj wszystko, o czym mówią. • Absolutnie nie wierz w komunikaty marketingowe i reklamy – zazwyczaj nie mówią całej prawdy lub po prostu kłamią. DLACZEGO NIE MOŻESZ ZAUFAĆ DORADCY FINANSOWEMU?

Gdy w restauracji kelner słabo obsługuje klienta, ten może się zemścić, nie dając napiwku. Kelnera to boli, bo większość jego przychodów stanowią właśnie napiwki. Ale gdy to doradca finansowy Cię oszukuje, w zerowym stopniu przekłada się to na wysokość jego wynagrodzenia. Możesz co najwyżej zrezygnować z jego usług, ale jeśli wcześniej podpisałeś umowę z instytucją finansową, on i tak zainkasuje okrągłą prowizję za „pozyskanie nowego klienta”. Ten proceder trwa do dziś, a im chętniej dajemy się strzyc, tym bezczelniejsi stają się tzw. doradcy. Obiektywnie mówiąc, to nie tylko ich wina – szefowie śrubują plany sprzedażowe, co powoduje, że doradcy muszą wyrobić normę. Prowadzi to do dewiacji, także takich jak oszukiwanie klientów, o czym szczegółowo można przeczytać m.in. w raportach Rzecznika Ubezpieczonych – ›› http://fin.ninja/rzecznik ‹‹. Warto uświadomić sobie, że większość tzw. doradców finansowych to po prostu sprzedawcy usług finansowych. Ci z nich, którzy oferują produkty inwestycyjne, działają na granicy prawa. W Polsce nikt poza certyfikowanymi doradcami inwestycyjnymi nie ma prawa doradzać w tym zakresie. Robiąc to, wystawia się na odpowiedzialność karną i ściganie przez Komisję Nadzoru Finansowego (KNF). Ktoś, kto proponuje Ci produkt inwestycyjny, przekonując

o jego atrakcyjności, a jednocześnie nie próbuje poznać Twojej indywidualnej sytuacji, zweryfikować Twojej wiedzy finansowej, określić Twojej skłonności do ryzyka i opracować Twojego profilu inwestycyjnego – jest po prostu zwykłym naciągaczem. W Polsce „doradca inwestycyjny” jest zawodem licencjonowanym. Aby go wykonywać, trzeba zdać konkretne egzaminy i opanować bardzo szeroką wiedzę z dziedziny finansów. Takich specjalistów w chwili pisania tej książki było w Polsce zaledwie 539 (ich listę znajdziesz tutaj: ›› http://fin.ninja/di ‹‹). Pracują oni przede wszystkim dla instytucji finansowych i większość z nas nigdy nie będzie miała szansy bezpośrednio korzystać z porad któregokolwiek z nich.

Jak znaleźć dobrego doradcę? Zajrzyj do wpisu na moim blogu: 22 wskazówki, jak wybrać dobrego doradcę – ›› http://fin.ninja/doradca ‹‹.

Z kolei doradcą finansowym lub kredytowym może okrzyknąć się dosłownie każdy. Nic za to nie grozi. Osoba taka nie musi mieć wiedzy ani doświadczenia. Nie musi nawet umieć liczyć – ma przecież szablon w Excelu. Wystarczy, że zatrudni się gdzieś, gdzie będzie otrzymywać prowizję za pozyskiwanie klientów. Jeśli dodatkowo pracuje w placówce bankowej lub u pośredników, to w zasadzie nie musi nawet umieć aktywnie poszukiwać klientów – sami przyjdą. Niestety często jako doradcy finansowi pracują osoby, które nie mają wielu doświadczeń z pieniędzmi. Niejednokrotnie są to studenci, którzy próbują w ten sposób zarobić na utrzymanie i życie. Sam sobie odpowiedz na pytanie, czy możesz w pełni powierzyć takiej osobie bezpieczeństwo swoich środków finansowych. Doradca finansowy nie jest Twoim przyjacielem i rzadko kiedy działa wyłącznie na Twoją korzyść. Bez względu na to, kim jest (doradca bankowy, pracujący u pośrednika czy niezależny), działa przede wszystkim we własnym interesie. Zdarzają się oczywiście doradcy, którym zależy na zadowoleniu klienta i którzy liczą na jego rekomendację, ale i w tym przypadku doskonale sprawdza się powiedzenie: kontrola najwyższą formą zaufania. To Ty musisz zawsze umieć zweryfikować opłacalność propozycji doradcy. Gra idzie o Twoje

pieniądze. KTO PŁACI DORADCY?

Co do wynagrodzenia doradcy finansowego w Polsce, zasada jest prosta: Ty jako klient nie płacisz za jego usługi ani grosza. Przynajmniej nie bezpośrednio. Jeśli doradca zażąda od Ciebie pieniędzy za porady, miej się na baczności. Najlepiej zapytaj go wprost, dlaczego oczekuje od Ciebie wynagrodzenia. W Polsce przyjęło się, że to instytucja, której produkt sprzedał doradca finansowy (bank, ubezpieczyciel, broker), płaci mu prowizję z tego tytułu. Za każdy pozyskany produkt inwestycyjny, ubezpieczenie, kredyt konsumpcyjny czy hipoteczny bądź uruchomioną kartę kredytową doradca otrzymuje wynagrodzenie w określonej wysokości – najczęściej jako procent od wartości sprzedanego produktu. W kosztach kredytu ukryte jest więc także wynagrodzenie doradcy i nic z tym nie możesz zrobić. Nawet jeśli sam pójdziesz złożyć wniosek kredytowy w konkretnym banku, to na tym nie zaoszczędzisz. Teoretycznie w takim modelu rozliczeń nie ma nic złego. Skoro sprzedawca napracował się przy obsłudze, to dobrze, że instytucja finansowa mu za nią zapłaci. Mogłoby się wydawać, że dla klienta to wyłącznie korzyść, że usługi doradcy są bezpłatne. Ale w praktyce jest to pole do sporych nadużyć. Instytucje finansowe konkurują o klientów m.in. wysokością prowizji płaconej doradcom. Doradca finansowy z góry wie, jaką prowizję dostanie za sprzedaż konkretnego produktu finansowego, i pokusa maksymalizacji korzyści jest duża. Wystarczy tylko odpowiednio „urobić” klienta i przekonać go, że bardziej opłaca mu się skorzystanie z produktu w banku X niż w banku Y. Przecież klient i tak ma ograniczone możliwości w zakresie samodzielnego porównania produktów i mało kto szczegółowo czyta przedstawiane dokumenty. Do tego w finansach nie składa się odpowiednika lekarskiej przysięgi Hipokratesa – poza sumieniem nic nie nakazuje doradcy działać etycznie i nie grożą mu w zasadzie żadne konsekwencje. Do jakich wniosków to prowadzi? • Doradca w jednym banku ma szansę zarobić dużo więcej niż w innym, co może w naturalny sposób skłaniać go do polecania konkretnych produktów – tych atrakcyjniejszych dla doradcy, a niekoniecznie dla klienta. • Doradcy nie opłaca się obniżać prowizji banku – a to jest sprzeczne z interesem klienta. • Doradca może chcieć, byś wziął jak największy kredyt – bo wtedy

zarobi najlepiej. Będzie Ci tłumaczył, że kredyt hipoteczny to najtańszy produkt finansowy na rynku, więc po co pozbywać się gotówki, którą odłożyłeś na wkład własny, że może lepiej ją zainwestować itd. • Doradca może zachęcać Cię do zakupu dodatkowych produktów (ubezpieczeń, inwestycji) – nie dlatego że są świetne, ale dlatego że dodatkowo na nich zarobi. A skoro widzi, że masz wkład własny, to stajesz się idealnym kandydatem do namówienia na produkty inwestycyjne. • Doradca może odradzać lokatę i polecać w zamian program systematycznego oszczędzania. Jeśli umieścisz pieniądze na lokacie, to doradca nie zarobi. Jeśli jednak skusi Cię obietnica wyższych zarobków w ramach „programu systematycznego oszczędzania” – najczęściej polisy z UFK, umożliwiającej inwestowanie w funduszach inwestycyjnych – wiązać się to będzie z prowizją dla sprzedawcy. Jaki z tego morał? Interes klienta rzadko idzie w parze z interesem doradcy finansowego. Najczęściej ten ostatni wynagradzany jest za samo sprzedanie Ci konkretnego produktu finansowego i jego wynagrodzenie nie zależy od tego, czy produkt dla Ciebie zarabia, czy generuje straty. Zapamiętaj, że nikt nie jest w stanie zastąpić Cię na stanowisku strażnika finansów osobistych. Finansowy ninja dobrze wie, że pierwszym i najlepszym doradcą finansowym jest on sam – i tylko siebie powinien słuchać. Oczywiście wymaga to stałego zdobywania wiedzy i doświadczeń. Im szybciej sobie uświadomisz, że nikt Cię nie wyręczy, tym lepsze będziesz mieć efekty. Absolutnie nie twierdzę, że wszyscy doradcy działają nieetycznie. Uważam jednak, że błędem jest stuprocentowe zaufanie i powierzanie swojej przyszłości finansowej w cudze ręce. Warto rozmawiać z doradcami i szukać jak najlepszych z nich – po to (i tylko po to), żeby uzyskać tzw. drugą opinię. Po prostu zawsze wyciągaj własne wnioski, analizuj i szukaj dziury w całym. Bez tego ani rusz.

Uważaj na „sprzedawców garnków”! W Polsce namnożyło się firm, które pod płaszczykiem „edukacji finansowej” lub „szkół inwestowania” prowadzą agresywną sprzedaż kosztownych produktów finansowych – głównie wieloletnich polis z ubezpieczeniowym funduszem kapitałowym (UFK). Wmawiają one klientom, że jest to świetny sposób na długoterminowe oszczędzanie, stanowiący alternatywę dla lokat. Najczęściej ukrywają jednak informacje o ryzyku i prawdziwych kosztach takich produktów. Owe „szkolenia” przypominają oszukańczą sprzedaż garnków lub kołder starszym osobom. Ci uczestnicy spotkań, którzy zadają niewygodne pytania, są oddzielani od innych lub wyśmiewani przez prowadzącego. Wśród uczestników „szkoleń” znajdują się nierzadko podstawieni pracownicy organizatora, udający klientów żywo komentujących atrakcyjność produktów. Najczęściej szkoleniowcy mamią posiadaniem konkretnych strategii inwestycyjnych, których szczegółów nie mogą jednak ujawnić. Uczestnicy nakłaniani są do podpisania długoterminowej umowy „koniecznie dzisiaj”. Spotkania takie są bezpłatne lub odpłatne symbolicznie. Firmy mogą sobie na to pozwolić. Zarabiają sowite prowizje za każdą podpisaną umowę, nawet o równowartości rocznej składki ubezpieczeniowej klienta. Jeśli zadeklarowałeś wpłacanie 500 zł miesięcznie, sprzedawca może otrzymać jednorazowo nawet 6000 zł prowizji. Bez znaczenia jest to, czy produkt jest dla Ciebie odpowiedni – doradca i tak zarobi. To nie edukacja. To „strzyżenie owiec” lub „polowanie na jelenie”, czyli wyrachowane dobieranie się do Twoich pieniędzy.

Nie podkładaj się finansistom! Fajnie byłoby móc zrzucić całą winę za finansowe niepowodzenia na złych doradców. Prawda jest jednak taka, że sami się podkładamy. Prowokujemy przeciwnika niedbałością i łatwowiernością, zachęcając do skutecznych ataków na nasze pozycje. Zarówno doradcy, jak i instytucje finansowe skrupulatnie

wykorzystują to, że nie lubimy wnikać w szczegóły dotyczące finansów osobistych. Dobrze wiedzą, że od czytania umów i regulaminów pisanych małym drukiem bolą nas zęby. A to właśnie skrupulatność w tym obszarze pomaga uniknąć katastrof, albo przynajmniej być świadomym czyhających zagrożeń. Absolutnie najważniejszą zasadą jest czytanie ze zrozumieniem wszystkich podsuwanych Ci umów. Należy to robić, zanim je podpiszesz. Instytucja finansowa nie ma prawa domagać się szybkiego podpisania dokumentu, w szczególności przed jego przeczytaniem. Zrozumienie treści dokumentu, pod którym składasz podpis, jest absolutnie kluczowe. W umowie mogą znajdować się postanowienia, o których nie zostałeś poinformowany przez doradcę. Jeśli masz jakieś wątpliwości lub coś wydaje się niejasne bądź niezgodne z ustaleniami ustnymi, zawsze to wyjaśniaj. Jeśli nie rozumiesz konsekwencji zapisów i nie możesz uzyskać wyjaśnienia – nie podpisuj umowy. Finansowy ninja zawiera tylko te umowy, których konsekwencje w pełni rozumie i akceptuje. Jeżeli jednak zdarzy Ci się podpisać umowę bez czytania, koniecznie nadrób jej lekturę w domu. Być może nie uda Ci się zmęczyć całości za jednym razem. Poświęć na to kilka wieczorów i zidentyfikuj wszystkie zagrożenia i haczyki, które zapisał bank. W ciągu 14 dni możesz odstąpić od podpisanej i niekorzystnej dla Ciebie umowy – bez podawania powodu. Obowiązkowo musisz czytać także wszystkie przysyłane przez bank pisma. Niektóre z nich będą niosły ze sobą zagrożenia, np. propozycje aneksu umów kredytowych, a inne możesz wykorzystać na swoją korzyść, np. informacje o zmianie regulaminu usług bankowych. Te ostatnie mogą stanowić pretekst do bezkosztowego wypowiedzenia części umów. Jeśli nie akceptujesz zmiany regulaminu, to nie ma zazwyczaj innego wyjścia. Zmiana regulaminu może być także dobrym pretekstem do rozpoczęcia negocjacji z bankiem, np. w sprawie wysokości opłat rocznych za kartę kredytową. Jeśli składasz reklamację, koniecznie pamiętaj o zachowaniu formy pisemnej. Zgłaszanie reklamacji przez telefon bądź e-mailem to mało skuteczna droga. Niektóre banki będą się wypierać, że ją otrzymały, a Ty nie będziesz mieć dowodu, że kłamią. Lepiej nie pozostawiać niedomówień i komunikować się z bankiem w sposób pokazujący, że zależy Ci na rozwiązaniu problemu i łatwo nie odpuścisz. Warto również sprawdzać, czy bank nie myli się w swoich wyliczeniach. Gdy korzystasz z promocyjnego lub wynegocjowanego oprocentowania, sprawdź, czy kwota naliczonych odsetek rzeczywiście zgadza się z Twoimi kalkulacjami.

Warto także pilnować bank w zakresie aktualizacji informacji o Twoich zobowiązaniach. Przykładowo ubezpieczenie na życie, wymagane często przy kredytach hipotecznych, nie powinno być zawsze wyliczane w oparciu o wartość kredytu w dniu zawarcia umowy – kwota ubezpieczenia powinna być systematycznie aktualizowana w dół, w miarę zmniejszania się kwoty kapitału pozostałego do spłaty. Dbając o to, możesz zaoszczędzić tysiące złotych w składkach ubezpieczeniowych w całym okresie kredytu. Skrupulatność pomaga zarówno w obronie, jak i ataku. Jeśli będziesz skrupulatny, możesz wygrać drobiazgowością z instytucjami finansowymi. Instytucje bowiem popełniają błędy, które możesz wykorzystać na swoją korzyść – o ile tylko nauczysz się je zauważać. Najczęstszym błędem jest nieprawidłowy sposób powiadomienia klientów o wprowadzeniu opłat lub wzroście prowizji. Zwykle banki rozsyłają takie powiadomienia e-mailem albo publikują w systemach bankowości internetowej. Działanie to nie spełnia wymogu skutecznego poinformowania klienta. Banki zobowiązane są informować o podobnych zmianach w sposób gwarantujący, że klient zapozna się z otrzymanym powiadomieniem. Każdorazowo, w przypadku gdy będziemy w konflikcie z bankiem, możemy się domagać potwierdzenia odbioru dostarczonej nam informacji. Jeśli bank nie potrafi tego udokumentować (a zazwyczaj nie potrafi) – jesteśmy górą. Zdarza się również, że instytucje finansowe zamieszczają w umowach zawieranych z klientami nieprecyzyjne zapisy. Wydawało się, że dawniej robiły to celowo, aby zostawić otwartą furtkę dla korzystnych dla siebie interpretacji w spornych przypadkach. Kodeks cywilny nie pozostawia jednak wątpliwości: Wzorzec umowy powinien być sformułowany jednoznacznie i w sposób zrozumiały. Postanowienia niejednoznaczne tłumaczy się na korzyść konsumenta. Kodeks cywilny, art. 385

To dobra podstawa do kwestionowania skuteczności niejednoznacznych zapisów w umowach. To jednak jeszcze wiosny nie czyni. Banki mają wiele do stracenia i w przypadku pozwów zbiorowych wytaczają najcięższą artylerię. W praktyce dużo większe szanse na wygraną lub kompromisową ugodę mamy wtedy, gdy indywidualnie dochodzimy swoich praw przed sądem. Mało kto decyduje się jednak podjąć pełne ryzyko przegrania sprawy i wzięcia na siebie kosztów bankowych prawników. Finansowy ninja wie, że najskuteczniejszym sposobem dbania o stan

finansów jest profilaktyka. Lepiej z wyprzedzeniem dmuchać na zimne, niż sparzyć się konsekwencjami umowy, którą podpisaliśmy bez zrozumienia.

Kilka zasad codziennej higieny Nie mniej ważna od ograniczonego zaufania w rozmowach z doradcami oraz skrupulatności w relacjach z instytucjami finansowymi jest codzienna higiena związana z korzystaniem z podstawowych produktów bankowych. Twoja ostrożność i respektowanie zasad bezpieczeństwa powinny być tym większe, z im większej korzystasz liczby kanałów dostępu do Twoich pieniędzy. Kluczowe jest zrozumienie, że zagrożenia mogą czaić się wszędzie i że jesteś łakomym kąskiem dla wszelkiej maści przestępców. Poniżej zebrałem podstawowe zalecenia dotyczące posługiwania się kartami kredytowymi i debetowymi. 1. Nigdy nie spuszczaj karty z oka. Jeśli gdzieś płacisz, patrz na ręce osoby,

która trzyma Twoją kartę. Bezwzględnie nie pozwalaj zabierać jej na zaplecze. Skanowanie karty, kopiowanie danych – to wszystko jest możliwe, gdy karta opuszcza Twój portfel i ręce. Płacenie zbliżeniowe jest więc bezpieczniejsze od płacenia w tradycyjny sposób, gdy podajemy kartę innej osobie. Oglądaj „okienko” bankomatu przed użyciem karty. Warto podejść zdroworozsądkowo i sprawdzić, czy bankomat nie ma żadnych nakładek, czy u góry nie znajduje się nadmiarowa listwa z kamerą itp. Kilka sekund fatygi potrafi oszczędzić sporo kłopotów. Najlepiej wypłacać pieniądze w bankomatach ulokowanych przy oddziałach banków lub w sprawdzonych, monitorowanych miejscach.

2.

Wpisuj PIN w sposób uniemożliwiający jego podejrzenie. Najlepiej zasłaniać drugą ręką klawiaturę bankomatu lub terminala płatniczego. Nawet jeśli nie widzisz nikogo patrzącego na Twoje dłonie, to nie znaczy, że nie jesteś podglądany, np. przez system monitoringu w sklepie albo inną sprytnie umieszczoną kamerę.

3.

4. Zapisz w bezpiecznym miejscu wszystkie dane karty. Ich kopia może się

przydać. Znam osoby, które niszczą karty wykorzystywane wyłącznie do płatności internetowych. Wystarczy im znajomość danych karty – nie muszą jej fizycznie posiadać.

5. Zdrap z karty kod CVV. To trzycyfrowy numer po prawej stronie w polu

przeznaczonym na podpis na odwrocie karty kredytowej. Kodu CVV używasz do potwierdzania transakcji w internecie. Zanim zdrapiesz cyfry, oczywiście najpierw zanotuj je w bezpiecznym miejscu. Jeśli karta wpadnie w niepowołane ręce, złodziej nie będzie mógł jej użyć do zakupów przez internet. Zapisz w telefonie numer centrum zastrzegania kart. Dzięki temu będziesz mógł sprawnie zadzwonić do banku, gdy uznasz to za konieczne. Nie musisz pamiętać numeru karty – bank zidentyfikuje Cię na podstawie innych danych.

6.

Zastrzeż kartę natychmiast, gdy trwale stracisz z nią kontakt. Z doświadczenia wiem (testy prowadzone miesiącami), że sprzedawcy w sklepach w 99% przypadków w ogóle nie zwracają uwagi na to, na kogo wystawiona jest karta – zwłaszcza w czasach, gdy transakcje potwierdzamy PIN-em lub realizujemy zbliżeniowo. Dlatego zaginioną kartę należy zastrzec w banku jak najszybciej.

7.

8. Czytaj wyciągi transakcji z kart. Dotyczy to zarówno kart kredytowych, jak

i listy transakcji kartami debetowymi. Warto sprawdzać, czy wszystkie transakcje są Ci znane. To w zasadzie jedyny sposób, żebyś dowiedział się o nieuprawnionym wykorzystaniu karty. Doskonale pomaga tu niezależne prowadzenie listy wydatków.

Jeżeli nie zamierzasz płacić zbliżeniowo, zażądaj od banku zablokowania tej funkcjonalności na karcie. Rada ds. Systemu Płatniczego działająca przy NBP zaleciła bankom umożliwienie klientom zablokowania płatności zbliżeniowych. Bank jest zobowiązany przyjąć taką dyspozycję. Najlepiej oczywiście mieć pisemne potwierdzenie jej przyjęcia, aby w spornej sytuacji nie ponosić odpowiedzialności za nieautoryzowane transakcje zbliżeniowe (aczkolwiek te ograniczone są w momencie pisania książki do maksymalnie 50 euro).

9.

Poza samymi kartami warto zadbać także o bezpieczeństwo korzystania z kont bankowych oraz mobilnego dostępu do banków z telefonów komórkowych. 1. Nie klikaj w linki w mailach rzekomo pochodzących od banku. Tak zwany

phishing to metoda ataku przestępców na nieświadome ofiary, polegająca na podszywaniu się pod konkretną osobę lub instytucję – w tym przypadku finansową – w celu kradzieży danych takich jak login i hasło, numer karty

kredytowej itp. To prawdziwa zmora klientów banków. Włamywacze kopiują wygląd stron logowania do systemu bankowego, a następnie przygotowują i rozsyłają e-maile wyglądające jak prawdziwe powiadomienia. Warto zapamiętać, żeby po prostu nie klikać w przesyłane linki. Lepiej wpisać adres strony banku ręcznie – bezpośrednio w przeglądarce internetowej. 2. Nie podawaj przez telefon żadnych istotnych informacji osobom, co do

których nie masz pewności, że dzwonią z banku. Przestępcy posługują się socjotechniką w celu zdobycia Twojego zaufania i wydobycia informacji takich jak imię, nazwisko, adres e-mail, PESEL, numer dowodu, nazwisko panieńskie matki itp. Warto chronić te informacje i nie być łatwowiernym. Zwłaszcza jeśli odbierasz telefon z nieznanego numeru.

3. Ustaw limity transakcji. Jeśli nie zdarza Ci się wydać dziennie więcej niż

1 tys. zł kartą, to warto ustawić dla niej taki limit w systemie bankowości internetowej. Jeśli używasz karty wyłącznie do płatności bezgotówkowych, rozważ zablokowanie transakcji gotówkowych (ustaw limit na 0 zł). Jeśli wiesz, że nie będziesz wykonywać z danego konta przelewów na kwotę wyższą niż 3 tys. zł, również ustaw taki limit. Nic nie tracisz, bo w przypadku nagłej potrzeby w każdym momencie możesz dowolny limit podwyższyć. Wykonując przelewy, sprawdzaj, czy prawidłowy jest numer konta docelowego w SMS-ie z kodem autoryzacyjnym z banku. Jedna z metod ataku polega na instalacji złośliwego oprogramowania na komputerze, które w niewidoczny sposób może podmieniać numer konta docelowego przy składaniu zleceń przelewów w systemie bankowości internetowej. Jest przed tym dobre zabezpieczenie: wystarczy szczegółowo czytać przysyłane przez bank wiadomości SMS z kodami jednorazowymi do potwierdzenia przelewu. Zazwyczaj podawany jest w nich fragment numeru docelowego konta. Sprawdź, czy się zgadza. Jeśli nie, to nie wykonuj przelewu i natychmiast powiadom bank oraz poproś o dalsze instrukcje. Prawdopodobnie wystarczy przeskanowanie komputera oprogramowaniem antywirusowym.

4.

5. Stosuj różne PIN-y i złożone hasła. Nie ustawiaj takich samych PIN-ów do

różnych kart i takich samych haseł do różnych kont. Wygoda i bezpieczeństwo nie idą w parze. W szczególności nie powinieneś ustawiać identycznegoPINu do aplikacji mobilnej jak do karty. Hasła do kont powinny składać się z pozornie przypadkowych znaków, np. pierwszych liter wyrazów długiego zdania, które znasz tylko Ty, lub zawierać mieszankę cyfr, dat i znaków specjalnych, np. przecinków.

ROZDZIAŁ 5 – podsumowanie: 1. Zoptymalizuj konta bankowe. Zamknij wszystkie zbędne. Korzystaj z tych,

za które nie musisz płacić albo które płacą Tobie.

Negocjuj wysokość opłat i odsetek. Naucz się myśleć o sobie jak o wyjątkowym kliencie, zasługującym na wyjątkowe traktowanie. Standardowa oferta jest dla tych, którzy nie umieją walczyć o swoje.

2.

Ubezpiecz swoje mienie i ewentualnie siebie. Nie przesadzaj jednak z zakresem ochrony.

3.

Przestrzegaj codziennie podstawowych zasad bezpieczeństwa. To najlepsza polisa ubezpieczeniowa dla Twoich pieniędzy.

4.

5. Nie ufaj nadmiernie reklamom i doradcom finansowym.

Już wiesz, że nie jesteś jedyną osobą, która chce dysponować zarobionymi przez Ciebie pieniędzmi. Masz potężnego wroga: instytucje finansowe, które zrobią wszystko, aby na obracaniu Twoimi środkami zarobić jak najwięcej, także Twoim kosztem. Rozumiejąc zasady gry i przywiązując wagę do detali, jesteś w stanie wygrywać kolejne bitwy. Grunt, żebyś podnosił swoje kwalifikacje i uwierzył, że nie znajdziesz lepszego doradcy finansowego niż Ty sam.

Materiały dodatkowe do książki ›› http://fin.ninja/bonus ‹‹ Aktualny ranking kont bankowych ›› http://fin.ninja/konta ‹‹ Aktualny ranking najlepszych lokat bankowych ›› http://fin.ninja/lokaty ‹‹ 1 Szczegółowe obliczenia dotyczące zarobków na bankowych promocjach znajdziesz w nagraniach wystąpień z konferencji blogerów finansowych FinBlog 2015 – http://fin.ninja/finblog. 2 George Loewenstein to neuroekonomista i wykładowca na Uniwersytecie Carnegie Mellon w USA. Wyniki swoich badań w zakresie zwyczajów zakupowych Amerykanów posługujących się kartami kredytowymi opublikował w pracy The Impact of Credit Cards on Spending: A Field Experiment – https://www.andrew.cmu.edu/user/incekara/CreditCardStudy%202012.09.21.pdf. 3 Źródło: Credit Cards as Spending Facilitating Stimuli: A Conditioning Interpretation, „Journal of Consumer Research”, vol. 13, grudzień 1986 r. 4 Socjotechnika – tym pojęciem określa się techniki manipulacji człowiekiem, sprytne odwracanie uwagi ofiary, podszywanie się pod innych (np. wysyłanie e-maili przypominających komunikaty bankowe lub telefonowanie do ofiar i przedstawianie się jako pracownik banku), rozpraszanie ofiary nadmiernym gadulstwem albo po prostu uciekanie się do kłamstwa w celu wydobycia konkretnych informacji.

ROZDZIAŁ 6

Oszczędzanie na co dzień

Jako autorowi bloga „Jak oszczędzać pieniądze?” przypina mi się łatkę specjalisty od oszczędzania. Jednak ja wcale nie uważam, że oszczędzanie to najważniejszy obszar finansów osobistych. Z pewnością nie jest on istotniejszy od zarabiania i umiejętnego inwestowania. Problem polega na tym, że bez oszczędzania i utrzymywania kosztów w ryzach trudno zgromadzić kapitał, który można by inwestować i pomnażać. Dlatego właśnie oszczędzanie stanowi niezbędny element strategii finansowego ninja. Uczciwie trzeba też powiedzieć, że dla wielu osób oszczędzanie nie jest wyborem, lecz koniecznością. Szczególnie gdy zarabiają niedużo i trudno im znaleźć lepiej płatną pracę. W takiej sytuacji trzeba umieć wygospodarować pieniądze, które stworzą poduszkę bezpieczeństwa. Z drugiej strony źle się dzieje, jeśli oszczędzanie staje się naszym głównym motorem napędowym. W życiu nie chodzi o oszczędzanie dla samego posiadania pieniędzy. Oszczędzanie jest sposobem na osiąganie innych, ważniejszych celów. Polega na rezygnacji z konsumpcji w mniej istotnych obszarach, by zyskać środki na to, na czym naprawdę nam zależy. Oszczędzanie to zastąpienie bezmyślnego wydawania pieniędzy mądrym ich gromadzeniem. Intencjonalnym, konkretnym i w indywidualnym celu. Dla każdego może on być inny. Oszczędność często myli się ze skąpstwem – szczególnie jeśli Twoim oszczędnościowym decyzjom przyglądają się z boku znajomi, którzy niczego sobie nie odmawiają. W ich oczach możesz uchodzić za sknerę, pomimo że wcale się za kogoś takiego nie uważasz. Z psychologicznego punktu widzenia oszczędzanie może być trudne, jeśli otaczają Cię osoby, które nie oszczędzają.

W mniej przyjemnych chwilach pamiętaj o swoim celu (lub celach), oszczędność nie polega bowiem na bezrefleksyjnym cięciu wszystkich kosztów, ale na dokonywaniu świadomych i mądrych decyzji dotyczących tego, co jest dla Ciebie na tyle istotne, że możesz wydać na to fortunę. Zaczniemy w tym rozdziale od podstaw. W jego pierwszej części przeczytasz, ile powinieneś oszczędzać i jak kolosalne znaczenie ma to, jaki procent swoich dochodów potrafisz odkładać. Pokażę także, jak dużą rolę w oszczędzaniu odgrywają emocje i dlaczego zawsze powinieneś dobierać tylko te sposoby oszczędzania, które naprawdę Ci odpowiadają. W drugiej części przejdziemy do praktycznej analizy możliwości w zakresie codziennych oszczędności – w najważniejszych i najbardziej kosztownych obszarach życia, np. takich jak jedzenie czy utrzymanie mieszkania. Tematykę oszczędzania będziemy kontynuować w kolejnym rozdziale, poświęconym największemu pojedynczemu wydatkowi w życiu finansowego ninja, czyli zakupowi mieszkania. Wyjaśnię, jak się za to zabrać i jak maksymalnie obniżyć koszty tej inwestycji. Jeśli przeprowadzisz ją prawidłowo, możesz jednostkowo zaoszczędzić więcej, niż przycinając koszty przez większość życia. Finansowy ninja dobrze przygotowuje się do kluczowych bitew w swoim życiu. Wie, że na nich może najwięcej wygrać lub stracić.

Część 1. Ile powinieneś oszczędzać? Dosyć często dostaję pytania o to, jaki procent zarobków powinniśmy odkładać. Prosta odpowiedź brzmi: „jak największy”. Przeważająca część specjalistów od oszczędzania mówi, że trzeba odkładać co najmniej 10% zarobków. Ci bardziej radykalni twierdzą, że 20%. Najbardziej spektakularne efekty daje jednak rygorystyczne oszczędzanie – np. połowy zarobków. Jeśli marzy Ci się wcześniejsza emerytura, to w zasadzie możesz nie mieć innego wyjścia. Oczywiście, żeby ten model mógł zaistnieć w praktyce, musisz działać na wszystkich frontach jednocześnie: zwiększać zarobki i ograniczać koszty, unikając inflacji stylu życia. Nagroda? Doprowadzenie do stanu, w którym nie musisz pracować po zaledwie kilku lub kilkunastu latach pracy zarobkowej. Przeanalizujmy to krok po kroku. Wiesz już, że z technicznego punktu widzenia nie ma znaczenia, czy zarabiasz dużo czy mało. Liczy się to, ile zostaje Ci w kieszeni. Posypało się już na mnie trochę gromów za mówienie, że osoba zarabiająca

mało i wydająca mało znajduje się w lepszej sytuacji wyjściowej niż ta, która zarabia dużo i wydaje dużo. Ta pierwsza umie utrzymywać koszty na niskim poziomie (bo musi). Ta druga – wraz ze wzrostem zarobków – doświadcza najczęściej inflacji kosztów życia, poluzowuje pasa i przejada to, co zarabia. W przypadku ewentualnej utraty pracy wysokie koszty stałe mogą ją pogrążyć. Reasumując: można dużo zarabiać i być w gorszej sytuacji niż osoba zarabiająca niewiele. Warto patrzeć na osobiste oszczędności tak, jak podchodzi się do finansów firmowych. W biznesie nie jest ważne, ile firma przerzuci towaru z lewej na prawą, tylko to, jaką ma marżę, czyli ile realnie zarabia na sprzedaży produktów. Niska marża to niskie zarobki. Co z tego, że firma sprzeda towary za milion złotych, skoro koszt ich nabycia lub wytworzenia wynosi 990 tys. zł? Zysk wyniesie jedynie 10 tys. zł. Marża firmy to zaledwie 1%. Gdy marża jest duża, np. 30%, nawet przy niskich obrotach firma jest w stanie osiągnąć istotnie wyższy dochód. Generując przychód w wysokości 200 tys. zł, zarobi 60 tys. zł, czyli sześć razy więcej niż sklep przerzucający w tym samym czasie towary za milion złotych. Z pozoru to ten wysokoobrotowy sklep wydaje się większą firmą. W praktyce znacznie lepiej radzi sobie mniejsza firma o wyższej rentowności. To ona ma wyższy zysk, z którego może finansować inwestycje lub budować rezerwy finansowe. Gdyby ten niskomarżowy sklep chciał zwiększyć zyski, miałby zasadniczo dwa wyjścia: • Mógłby zwiększyć obrót, czyli doprowadzić do sprzedaży większej ilości produktów w tym samym czasie. Załóżmy, że utrzymując tę samą rentowność, firma dałaby radę zwiększyć swoje obroty czterokrotnie – do 4 mln zł. Zysk wyniósłby 40 tys. zł i nadal byłby niższy niż w firmie usługowej o przychodach rzędu 200 tys. zł. • Mógłby zredukować koszty, np. negocjując ceny u swoich dostawców, redukując zatrudnienie, zmniejszając wynagrodzenie lub skrupulatniej oglądając każdą wydawaną złotówkę. Jeśli koszty spadłyby tylko o 30 tys. zł, to – przy tych samych obrotach – marża wzrosłaby aż czterokrotnie, do 4%. Koszty zmniejszyłyby się do poziomu 960 tys. zł, a zysk wyniósłby 40 tys. zł. Zobacz, co się stało: redukcja kosztów o zaledwie 30 tys. zł (przy obrotach w wysokości 1 mln) dała taki sam efekt jak czterokrotne zwiększenie obrotów firmy (do 4 mln zł). Jak myślisz, co jest łatwiejsze? To oczywiście zależy od

wielu czynników, ale ten przykład doskonale pokazuje, że kluczowe znaczenie ma nie wysokość przychodów, ale różnica pomiędzy przychodami a kosztami. To ona decyduje o marży i zdolności firmy do akumulowania kapitału. Ta sama zasada obowiązuje w finansach osobistych. Tylko pozornie ci, którzy zarabiają więcej, są w lepszej sytuacji. Kluczowe jest, ile wynosi ich „marża” w dziedzinie oszczędzania, czyli jaki procent zarobków są w stanie regularnie odkładać.

Ile lat musisz oszczędzać na rok życia? Wszystkie obliczenia przedstawiono dla zarobków 3500 zł na rękę miesięcznie, ale reguły wyglądają identycznie dla dowolnych kwot. Wszystkie sumy podane są w skali roku. Gdy odkładasz 10% zarobków, potrzebujesz dziewięciu lat, aby zaoszczędzić na pokrycie kosztów jednego roku życia.

Gdy odkładasz 20% zarobków, potrzebujesz już tylko czterech lat, aby zaoszczędzić na pokrycie kosztów jednego roku życia.

Gdy odkładasz 50% zarobków, potrzebujesz zaledwie roku, aby zaoszczędzić na pokrycie kosztów jednego roku życia.

ZMIEŃ MYŚLENIE O OSZCZĘDZANIU!

Czasami niewiele potrzeba do zainspirowania innych do oszczędzania. Lepiej nie pokazywać go przez pryzmat wyrzeczeń – dużo bardziej przemawia do wyobraźni uzmysłowienie prostych związków przyczynowo-skutkowych: • „Czy wiesz, że oszczędzając 20% swoich zarobków, możesz sobie pozwolić na roczny urlop po czterech latach pracy?”, • „A wiesz, co się wydarzy, jeśli będziesz oszczędzać połowę zarobków? Będziesz mógł pracować przez rok i przez rok odpoczywać od pracy, ponosząc te same koszty”. Co ciekawe, reguła ta jest niezależna od wysokości zarobków. Identyczne szanse ma osoba, która zarabia 4000 zł na rękę i potrafi żyć za 2000 zł miesięcznie, i taka, która zarabia 12 000 zł, ale jej koszty stałe wynoszą 6000 zł miesięcznie – obydwie zaoszczędzą w rok pracy na rok życia bez zarobków. Nawet jeśli nie uwzględnimy odsetek od zgromadzonego kapitału, sytuacja przedstawiać się będzie następująco: • Oszczędzanie 10% zarobków oznacza, że przez 9 lat pracy zaoszczędzisz tyle pieniędzy, aby sfinansować 1 rok życia bez pracy. • Oszczędzanie 20% zarobków = 4 lata pracy = 1 rok życia bez pracy. • Oszczędzanie 40% zarobków = 2 lata pracy = 1 rok życia bez pracy. • Oszczędzanie 50% zarobków = 1 rok pracy = 1 rok bez pracy! • Oszczędzanie 75% zarobków = 1 rok pracy = 3 lata bez pracy! Niby to wszystko jest oczywiste, ale świadomość tego potrafi zmienić optykę i podejście do oszczędzania. Jeśli gotowy jesteś poświęcić bieżącą konsumpcję na rzecz szybszego osiągnięcia niezależności finansowej, to otwierają się przed Tobą świetne perspektywy. Dla jasności: nie mówię, że masz

żyć jak asceta. Po prostu chcę, żebyś zrozumiał te proste zależności. Jeśli dołożysz do tego umiejętne inwestowanie, to stopniowo będziesz dążyć do pełnej wolności finansowej, która oznacza brak konieczności wykonywania pracy zarobkowej. Jeśli zamiast wydawać pieniądze na nowy samochód, zainwestujesz je, osiągając kilka procent powyżej inflacji, oszczędzisz bardzo dużo czasu w drodze do swojej emerytury.

Ile czasu musisz oszczędzać na emeryturę? Powyższy model pokazywał, jak często możesz robić sobie wolne od pracy bez obawy, że zabraknie Ci na życie. Bardziej typowy jest jednak inny scenariusz: praca w sposób ciągły w młodym wieku, by jak najwcześniej zgromadzić majątek wystarczający do zaprzestania pracy zarobkowej i rozpoczęcia życia z odsetek – oczywiście o ile to właśnie jest Twoim celem. Przedstawione poniżej prawidłowości doskonale opisał autor amerykańskiego bloga finansowego „Mr. Money Mustache”1, od którego zaczerpnąłem najważniejsze wnioski. Większość osób nie uświadamia sobie bowiem, jak niewiele czasu potrzeba, by zapracować na emeryturę – o ile tylko potrafimy trzymać w ryzach koszty życia i osiągać wysoki współczynnik oszczędności. Policzmy to, przyjmując następujące założenia: • Im większy jest współczynnik oszczędności, tym szybciej będziesz akumulować kapitał. • Jeśli potrafisz inwestować, to dzięki oszczędnościom wygenerujesz dodatkowe zyski kapitałowe (w postaci odsetek, dywidend i zysków z rynków kapitałowych, przychodów z najmu itd.). • Wraz ze wzrostem sumy oszczędności osiągniesz stan, w którym zyski kapitałowe zaczną w całości pokrywać koszty życia. Zostaniesz rentierem – osobą, która nie musi pracować zarobkowo, aby mieć za co żyć. • Zakładamy średnioroczną stopę zwrotu na poziomie 4% powyżej inflacji. Dla uproszczenia nie uwzględniamy podatku Belki. • Zakładamy ten sam poziom miesięcznych kosztów przez cały okres – teraz i na emeryturze. Pomijamy inflację. • Nie uwzględniamy w ogóle emerytury z ZUS. Jak prezentują się wyniki? Znajdziesz je w tabeli na następnej stronie. Dla ułatwienia schodkowymi liniami zaznaczono możliwość przejścia na emeryturę

w wieku do 30, do 40, do 50 i do 65 lat.

Jak policzyć swój współczynnik oszczędności? Jeśli spisujesz wydatki, to szybko policzysz swoją osobistą „marżę”. Możesz to zrobić w perspektywie miesięcznej, ale polecam opierać się na danych rocznych. W ten sposób uwzględnisz także nieregularnie ponoszone koszty. Jeśli nie spisujesz wydatków, zerknij na wyciągi bankowe za ostatnie miesiące. Potrzebujesz dwóch liczb: wysokości zarobków oraz sumy wszystkich wydatków. Różnica to Twój dochód. Podzielenie dochodu przez wysokość zarobków i wyrażenie wyniku w procentach dadzą Twój współczynnik oszczędności. Przykładowo: jeśli zarabiasz 6500 zł miesięcznie i wydajesz co miesiąc 5500 zł, to Twój dochód wynosi 1000 zł, a współczynnik oszczędności to 1000 / 6500 = 15,38%.

Długość drogi do emerytury Sprawdź, w jakim wieku przejdziesz na emeryturę w zależności od procentu oszczędzanej kwoty zarobków netto.

Jakie płyną z tego wnioski? • Odkładając zaledwie 10% zarobków, potrzebujesz aż 59 lat pracy, aby zebrać kapitał, który umożliwi Ci życie wyłącznie z odsetek lub zysków z inwestycji. Oczywiście wszystko przy założeniu, że dają one 4% w skali roku powyżej inflacji. • Przy odkładaniu 30% zarobków emerytura jest realna już po 31 latach pracy. • Oszczędzanie połowy pensji od startu kariery zawodowej pozwoli przejść na emeryturę w okolicy czterdziestki – po ok. 18 latach pracy. • Tylko siedem lat pracy wystarczy do uzbierania na emeryturę rekordzistom, którzy potrafią odkładać 75% zarobków.

Po ilu latach możesz przejść na emeryturę przy stopie zwrotu z inwestycji na poziomie 4% średniorocznie Współczynnik oszczędności

Liczba lat pracy konieczna do przejścia na emeryturę

Współczynnik oszczędności

Liczba lat pracy konieczna do przejścia na emeryturę

nie oszczędzam

nieskończoność

50%

18 lat

5%

76 lat

55%

15 lat

10%

59 lat

60%

13 lat

15%

48 lat

65%

11 lat

20%

41 lat

70%

9 lat

25%

35 lat

75%

7 lat

30%

31 lat

80%

6 lat

35%

27 lat

85%

4 lata

40%

23 lata

90%

3 lata

45%

20 lat

95%

1 rok i 4 miesiące

Niektórzy z czytelników mojego bloga po zapoznaniu się z tabelą stwierdzili: „Chcesz powiedzieć, że oszczędzając 95% swoich zarobków, mogę po roku pracy przejść na emeryturę i żyć jak król? Przecież to bzdura!”. Niestety to oni popełniają błąd koncepcyjny. Wyliczenia zakładają, że Twoje koszty będą takie same i w okresie oszczędzania, i w okresie późniejszym. Oczywiście, w praktyce odkładanie 95% zarobków jest pioruńsko trudne. To tak, jakbyś zarabiając na rękę 10 tys. zł miesięcznie, potrafił odkładać aż 9500 zł i przeżyć miesiąc za 500 zł – i w okresie oszczędzania, i po nim. Mało prawdopodobne, prawda? Ale odkładanie przy takim wynagrodzeniu 50% pensji jest już jak najbardziej realne. Jeśli nauczysz się żyć za 5000 zł miesięcznie i teraz, i za 20–30 lat, to na emeryturę możesz się udać już po ok. 18 latach pracy zawodowej. Nie analizuj skrajnych i mało prawdopodobnych przypadków, tylko skup się na tej części tabeli, która odzwierciedla Twoją rzeczywistość.

Policz to sam Pod adresem ›› http://fin.ninja/emerytura2 ‹‹ znajdziesz kalkulator, który pozwala przeprowadzić samodzielne obliczenia z uwzględnieniem Twoich zarobków, wydatków oraz szacowanej stopy zwrotu z inwestycji.

Możesz powiedzieć: „Ale nie da się przez całą karierę zawodową odkładać 50% swoich zarobków. Przecież są okresowe wydatki, ślub, pojawiają się dzieci. Nie da się tak żyć!”. To prawda, rzeczywistość jest bardziej skomplikowana niż proste modele matematyczne. Nikt nie obiecywał, że będzie łatwo. Nikt nie zagwarantuje też, że na emeryturze będziesz opływał w dostatki. Wręcz przeciwnie – to każdy z nas odpowiedzialny jest za wypracowanie dla siebie lepszej przyszłości. Dlatego właśnie oszczędzanie nie jest kaprysem. Jest koniecznością – zwłaszcza jeśli planujesz żyć dłużej, niż będziesz pracować zarobkowo. Pieniądze niestety nie rosną na drzewach. A czasem zachowujemy się tak, jakby rosły. Wypieramy myślenie o przyszłości. Ignorujemy fakt, że swoją przyszłość kreujemy tu i teraz. Grunt, żebyś rozumiał, że każda wydana złotówka to pieniądz, który można było zagonić do ciężkiej pracy. A wydając pieniądze na konsumpcję, zmuszasz jednocześnie do pracy sam siebie. I to do pracy bardzo konkretnej. Przykładowo: przy zarobkach 5000 zł i wydatkach na poziomie 4500 zł miesięcznie współczynnik oszczędności wynosi 10%. Na emeryturę będziesz pracować 59 lat. Wystarczy jednak zredukować koszty o 300 zł miesięcznie, aby wskaźnik wzrósł do 16%, a okres koniecznej pracy skrócił się do 47 lat! Tylko 300 zł miesięcznie i pracujesz 12 lat mniej. Może jednak warto spróbować usiąść i przejrzeć wydatki? Albo zastanowić się, jak zwiększyć zarobki? Jeśli do tego przeznaczysz energię na naukę inwestowania w mądry sposób i w długim okresie poprawisz średnioroczny wynik inwestycyjny o zaledwie 1%, to liczba wymaganych lat pracy zmniejszy się o kolejne dziewięć i na emeryturę będziesz mógł przejść już po 38 latach zarabiania. Tylko dwie teoretycznie niewielkie zmiany, a na szali jest 19 lat życia i zasuwania od 9:00 do 17:00. Czy to działa na Twoją wyobraźnię? Na koniec kilka słów pocieszenia: przedstawiony model zakłada, że będziesz

żył wyłącznie z odsetek, bez uszczuplania zgromadzonego kapitału. Przy takim założeniu ktoś w przyszłości odziedziczy po Tobie te oszczędności. Ale jest też inne podejście, opisane w czwartym rozdziale książki: możesz zdecydować się na model mieszany, w którym stopniowo wydajesz zgromadzone pieniądze, konsumując je aż do śmierci. W takim przypadku potrzebujesz mniej kapitału i na emeryturę możesz przejść wcześniej. Jak sobie pościelisz, tak się wyśpisz – ta reguła sprawdza się w życiu finansowego ninja. Skoro wiesz, że oszczędzanie jest niezbędnym elementem strategii budowania majątku, pora zastanowić się, jak robić to z głową.

Jak się zabrać do oszczędzania? Istnieją tysiące sposobów oszczędzania. Grunt to uświadomić sobie, że mają one różną skuteczność. Finansowy ninja stale poszukuje optymalnego kompromisu pomiędzy następującymi elementami: • skutecznością danego sposobu oszczędzania w krótkim i długim horyzoncie czasowym, • czasem i nakładem pracy wymaganym do stosowania konkretnej metody oszczędzania, • obciążeniem emocjonalnym związanym ze stosowaniem danej metody.

W niektórych przypadkach oszczędzanie po prostu się nie opłaca. Mimo dużych korzyści finansowych możesz czuć się źle w wyniku podejmowanych wyrzeczeń i wstydzić się oszczędzania – wówczas lepiej skupić się na tych sposobach, które nie będą niosły za sobą negatywnego ładunku emocjonalnego.

Jednym ze sposobów na oszczędzanie (a nawet zarabianie, o czym wiedzą bezdomni zbieracze surowców wtórnych) może być systematyczne przeglądanie zawartości śmietników. Tylko co z tego, jeśli taka metoda jest dla Ciebie nie do pomyślenia? Przeszukiwaniem śmieci, by znaleźć nadające się do spożycia jedzenie, zajmują się tzw. freeganie, jednak nie każdy jest skłonny zaakceptować taki styl życia. Mimo skarbów, jakie można niekiedy znaleźć w śmietnikach (ubrania, książki, sprzęt, meble, ozdoby itd.), mało kto byłby w stanie uczynić z tego główną formę oszczędzania w życiu. „To coś niewłaściwego” – powiesz. Twoje emocje spowodują, że choćby leżał tam sprawny notebook, będziesz deprecjonował jego wartość, bo to przecież śmieć. Takie myślenie jest jak najbardziej w porządku. Masz prawo do własnych emocji i faktem jest, że kolosalnie wpływają one na samopoczucie i samoocenę. Kierowanie się wyłącznie suchymi liczbami nie jest dobrą strategią, chociażby korzyści finansowe w teorii prezentowały się świetnie. Twoje odczucia i preferencje zawsze będą rzutować na Twoje finanse i łatwiej będzie Ci stosować te sposoby oszczędzania, w przypadku których nagroda zrekompensuje trud wyrzeczeń. Emocje mogą mieć jednak zgubny wpływ na skuteczność podejmowanych działań. Czasami tak bardzo pragniemy odtrąbić sukces, że koncentrujemy się na obszarach, które wcale nie dają dużych korzyści. Przykładowo możesz skupiać się na mało skutecznych działaniach, które pochłaniają Twój czas, energię i obniżają komfort życia, np. jedziesz na drugi koniec miasta, by zrobić tańsze zakupy, bierzesz wyłącznie zimne prysznice albo kupujesz więcej produktów, niż potrzeba, tylko dlatego, że aktualnie dostępne są w promocji. J.D. Roth, twórca popularnego amerykańskiego bloga „Get Rich Slowly”, nazywa takie działania pyrrusowym zwycięstwem, czyli sukcesem osiągniętym nadmiernym kosztem – nieproporcjonalnym do efektów. I tu dochodzimy do sedna: nie każda metoda oszczędzania jest równie efektywna. Są takie, które stosuje się z dużą łatwością, i takie, które wymagają zaangażowania. Niektóre z nich przyniosą duże korzyści, a inne – małe. Zresztą dotyczy to nie tylko oszczędzania, lecz także innych obszarów finansów osobistych. Sztuka polega na tym, abyś poprawiał stan finansów mądrze, czyli koncentrował się na obszarach, które dadzą Ci maksymalne korzyści. Być może z niektórymi elementami układanki przedstawionej na sąsiedniej stronie się nie zgodzisz. I będziesz mieć rację. Coś, co ja uznaję za trudne, dla Ciebie okaże się łatwe. Każdy taką układankę powinien stworzyć samodzielnie. Można wykorzystywać zaprezentowaną matrycę jako sposób filtrowania swoich pomysłów w różnych obszarach.

Przykładowo: możesz wypisać kilkadziesiąt pomysłów na oszczędzanie, a następnie uporządkować je w zależności od ich trudności i korzyści, jakie dają. Następnie warto skoncentrować energię na realizacji tych działań, które przynoszą największe korzyści, oraz tych, które nie wymagają dużego zaangażowania. Można oczywiście próbować samodzielnie naprawiać zepsuty telewizor czy też produkować chemię domową – super, jeśli to robisz. Musisz jednak zdawać sobie sprawę, że oszczędzanie wyłącznie w ten sposób nie uczyni z Ciebie bogacza. Dużo lepsze rezultaty finansowe osiągniesz, jeśli skupisz się na dużych wygranych. Jedna spora oszczędność może dać więcej korzyści niż odmawianie sobie przez całe życie codziennych przyjemności. Dużo więcej zarobisz, przykładając się do jednorazowego negocjowania ceny kupowanego mieszkania i obniżenia jej o 100 tys. zł, niż rezygnując z picia kawy na mieście do końca życia. Policzmy.

Załóżmy, że dwa razy w tygodniu wydajesz na kawę na mieście po 12 zł: 12 zł * 2 dni w tygodniu * 52 tygodnie w roku * 20 lat = 24 960 zł. Zaoszczędzisz, ale czy naprawdę jest to warte zachodu? Równie dobrze możesz wykorzystać każdą okazję do zakupu kawy na naukę negocjowania w niekomfortowych dla siebie warunkach. Czasami dostaniesz zniżkę, czasami dodatkową pieczątkę na karcie lojalnościowej (w niektórych miejscach co 10. kawę możesz pić za darmo), a czasami nawet drugą kawę za darmo, płacąc tylko za jedną. Trening czyni mistrza. Rozbudowując swój arsenał negocjacyjny i zwiększając pewność siebie, możesz w długim horyzoncie czasowym osiągnąć lepsze efekty, niż rezygnując z zakupów. Jednocześnie dwa razy w tygodniu dasz sobie zastrzyk dodatkowej energii w postaci „małego święta”, którym jest świadome pójście do kawiarni. Dlaczego miałbyś więc sobie tego odmawiać? Oczywiście, jeśli tkwisz w długach, liczy się każdy grosz. Wtedy kawa na mieście to po prostu rozrzutność. Jednak w praktyce życie większości z nas nie zależy od tego, czy od czasu do czasu pozwolimy sobie na taką małą rozpustę. Spójrz na jeszcze jeden przykład. Pokazuje on sposoby oszczędzania na kosztach używania samochodu. Wykorzystujemy tutaj tę samą matrycę co wcześniej, próbując zidentyfikować działania, które warto podejmować.

Prawdopodobnie najwięcej zyskasz, po prostu sprzedając samochód. Nie będziesz ponosił kosztów ubezpieczenia, paliwa, parkowania, myjni, przeglądów, napraw itd. Do tego odzyskasz nieco pieniędzy. Ale czy takie radykalne rozwiązanie jest dobre dla każdego? W innej sytuacji znajdują się ci, którzy żyją samotnie, a w innej – rodziny z dziećmi. Arsenał optymalnych i dostępnych środków oszczędzania zmienia się wraz z sytuacją życiową. Nie ma jednego, uniwersalnego przepisu dla wszystkich. Analizując korzyści związane z konkretnymi sposobami oszczędzania, warto nie tylko spojrzeć na ich bezpośredni wymiar finansowy w danym obszarze, lecz także zastanowić się nad konsekwencjami, zarówno pozytywnymi, jak i negatywnymi. Przykładowo: korzystanie z roweru wymaga co prawda więcej wysiłku niż przemieszczanie się autem, ale poza doraźnymi oszczędnościami na kosztach paliwa przyczynia się również do poprawy kondycji fizycznej, a ta z kolei jest kluczowa dla zdrowia i ewentualnych kosztów leczenia w przyszłości. Utrzymanie aktywności fizycznej to najlepsza profilaktyka i polisa zdrowotna. Oczywiście z drugiej strony jazda na rowerze nie jest dla każdego. Facet ubrany w garnitur lub kobieta w eleganckim kostiumie raczej nie powinni wybierać tej formy transportu do pracy. Finansowy ninja dostrzega wiele scenariuszy działania i wybiera te, które są dla niego korzystne nie tylko tu i teraz, lecz także w dłuższej perspektywie. Koncentruje swoje działania na tych obszarach, które pozwalają zmaksymalizować korzyści. Dąży do rozsądnego jego zdaniem kompromisu. Ostatni element, na który warto zwrócić uwagę, to koszt czasu związanego ze stosowaniem danej metody oszczędzania. Zawsze gdy zastanawiasz się nad jej sensownością, powinieneś uwzględniać koszty alternatywne. Definiuje się je jako koszt utraty potencjalnych korzyści wynikających z wybrania takiej, a nie innej metody. Przykładowo: decydując się na zakup, wydajesz pieniądze, które mógłbyś przeznaczyć na inną rzecz lub inny cel. To samo dotyczy czasu: przeznaczając go na robienie jednej rzeczy, automatycznie masz go mniej na robienie czegoś innego. To dlatego nie każda forma oszczędzania jest opłacalna. Czasami lepiej zapłacić komuś za umycie okien, niż próbować zaoszczędzić, myjąc okna samemu. Sposoby na skuteczne oszczędzanie są różne. Każdy musi sam wybrać te, które najbardziej mu pasują. Właśnie w taki sposób należy czytać nie tylko tę książkę, lecz także pozostałe dotyczące finansów osobistych, jak również blogi finansowe. To Ty jesteś finansowym ninja, Ty znasz najlepiej swoje dotychczasowe umiejętności i ograniczenia (a przynajmniej powinieneś) i to Ty musisz wybierać to, co Ci pasuje. Jedna osoba zostanie minimalistą i wyrzuci ze swojego życia wszystko, co zbędne, a inna – wręcz przeciwnie: będzie

oszczędzała, ale po to, by kupić sobie drogi, sportowy samochód. Pomimo że nie pochwalam podobnych decyzji, to nie moje życie i nie moje priorytety. Nic mi do tego. Jeśli równocześnie zmieniasz codzienne nawyki oraz osiągasz spektakularne jednorazowe efekty przy dużych zakupach, to będziesz w lepszej sytuacji finansowej niż osoby ograniczające się wyłącznie do jednej lub drugiej metody. Czy to warte swojej ceny i poświęconego czasu? Ja uznam, że tak. Ty być może stwierdzisz, że nie. I każdy będzie mieć rację. Kluczowe jest to, co myślimy my sami, a nie co sugerują nam inni.

Część 2. Codzienne oszczędności Słyszysz zapewne, że drobne, codzienne oszczędności nie służą budowaniu zamożności. Przecież od urywania kilku złotych dziennie znacząco się nie wzbogacisz. A przynajmniej nie nastąpi to szybko. Wszyscy „specjaliści od niebogacenia się” ignorują pozytywne skutki uboczne mikrooszczędzania. Podstawowym celem takiej ascezy jest wdrożenie prawidłowych nawyków i kształtowanie silnej woli oraz prawidłowej postawy życiowej. Firmy napędzają konsumpcjonizm, próbując nam wmawiać – czasami bardzo skutecznie – że kolejny przedmiot lub gadżet uczynią nas wyjątkowymi. To nieprawda. Oczywiście nie ma nic złego w kupowaniu błyskotek, o ile są one dla Ciebie ważne. Częściej jednak modne gadżety nie są nam potrzebne do życia i uszczuplają oszczędności, co – summa summarum – pogłębia kłopoty finansowe i oddala od realizacji celów. Potrafiąc utrzymywać koszty życia na racjonalnie niskim poziomie, zyskujesz margines bezpieczeństwa finansowego. Szybciej rośnie Twoja poduszka finansowa. Mając niższe comiesięczne koszty, szybciej osiągniesz docelowy rozmiar poduszki i nadwyżki będziesz mógł przeznaczyć na osiąganie swoich celów – krótko- i długoterminowych. Ci, którzy krytykują ideę oszczędzania, będą Cię przekonywać, że odmawianie sobie małych wydatków jest bez sensu. Jeśli spojrzysz równie krótkowzrocznie co oni – to tak, mają rację. Nie biorą jednak pod uwagę długofalowych konsekwencji takiego pozwalania sobie na wszystko, „bo przecież zasługuję”. Kawa, lunch, ciasteczko, kanapka z fast foodu, wyjścia do kina wzbogacane popcornem lub nachos, wieczory ze znajomymi w restauracjach – na to wszystko również zasługujemy, ale wydatki te sumują się do wyższych kwot, ograniczających inne możliwości. I wcale nie

przyczyniają się do zachowania zdrowia. Co gorsza, utrwalają kosztowne nawyki. TRZY GŁÓWNE KATEGORIE KOSZTÓW

W oszczędzaniu najważniejsza jest umiejętność spojrzenia z dystansu i dostrzeżenia źródeł dużych kosztów. Możesz skupiać się na zaoszczędzeniu 200 zł przy zakupie nowego aparatu fotograficznego, ale nie powinieneś ignorować dużo większych kwot przepuszczanych na co dzień między palcami. Aparat kupujesz raz na kilka lat, a koszty jedzenia, transportu oraz nałogów ponosisz regularnie, co miesiąc. Warto polować na przeceny produktów, ale równie dobry, jeśli nie lepszy efekt da obniżenie opłaty za internet i telewizję kablową o 20 zł miesięcznie. Priorytetem w oszczędzaniu powinno być najpierw zredukowanie kosztów stałych, a dopiero później pozbywanie się drobnych wydatków. Trzymaj się tej kolejności. Oczywiście dbałość o drobiazgi też jest ważna, ale zacznij od największych wycieków finansowych. Czy pamiętasz strukturę budżetów polskich gospodarstw domowych? Największą kategorią wydatków są koszty zamieszkania. Pochłaniają one ¼ zarobków, a w przypadku osób, które zaciągnęły kredyt hipoteczny – nawet więcej. Gdy koszty zamieszkania sięgają kwoty połowy zarobków, stają się gigantycznym obciążeniem i mogą przyczynić się do wpadnięcia w długi. Przedstawienie sposobów na ograniczanie kosztów zakwaterowania podzieliłem na dwie części. W tym rozdziale przeczytasz o redukcji podstawowych kosztów eksploatacyjnych, a w kolejnym skoncentruję się na mądrym zakupie mieszkania. Ta decyzja ma kolosalny wpływ na nasze portfele nie tylko jednorazowo, lecz także przez całe życie. Oprócz kosztów nabycia mieszkania lub domu ponosimy przecież koszty odsetek od kredytu, remontów, podatków od nieruchomości oraz koszty eksploatacyjne. Im większa powierzchnia i lepsza lokalizacja, tym wyższy koszt zarówno nabycia, jak i utrzymania nieruchomości. Czasami można wręcz dojść do wniosku, że ryzyko związane z zakupem mieszkania nie uzasadnia takiej inwestycji. Większość z nas żyje jednak w przekonaniu, że własne mieszkanie trzeba posiadać, za wszelką cenę. Łatwo tak mówić szczególnie naszym rodzicom – wielu z nich nie musiało brać kredytu hipotecznego na kilkadziesiąt lat. Dwie kolejne największe kategorie kosztów to jedzenie i transport. Przyjrzymy się także kosztom telekomunikacji – w ich przypadku często sporo się przepłaca. Na szczęście pozwalają one na niemalże natychmiastowe oszczędności, o ile tylko zmienimy swoje nawyki.

Kosztowna eksploatacja mieszkania, czyli koszty mediów Niezależnie od tego, czy mieszkasz we własnym mieszkaniu, czy je wynajmujesz, będziesz ponosił koszty eksploatacyjne. To cykliczne wydatki, które po cichu drenują Twoją kieszeń – tym wyższe, im większa jest powierzchnia, którą musisz oświetlić i ogrzać. Warto poznać te koszty, jeszcze zanim zdecydujesz się na zakup mieszkania, chociażby po to, żeby dowiedzieć się, czy po opłaceniu raty kredytu hipotecznego będziesz w stanie systematycznie je pokrywać. Do kosztów eksploatacyjnych należą koszty mediów: prądu, wody, gazu i ogrzewania. Część opłat jest ukryta w czynszach płaconych na rzecz spółdzielni lub wspólnot mieszkaniowych, część uiszcza się bezpośrednio dostawcom. Ze względu na pory roku sumaryczna kwota opłat jest najniższa w ciepłych miesiącach letnich, gdy mieszkania nie trzeba dogrzewać, a oświetlenia używa się rzadziej. Koszty zużycia mediów są także niższe, z uwagi na wakacyjne wyjazdy. Już samo to, że zużywa się wodę i prąd poza domem, pozwala zaoszczędzić nawet 100–200 zł w skali miesiąca. Poniższy wykres przedstawia roczną strukturę kosztów mediów czteroosobowej rodziny mieszkającej w 120-metrowym mieszkaniu w Warszawie. Im ciemniej i zimniej, tym koszty są wyższe. W styczniu, najdroższym miesiącu, zapłaciliśmy łącznie 667 zł, w najtańszym – lipcu – 160 zł. Średni koszt mediów wynosi ok. 406 zł miesięcznie. Co roku wydajemy ok. 5000 zł.

Miesięczne koszty wszystkich mediów

KOSZTY WODY

Wykres jednoznacznie pokazuje, że najwięcej kosztuje zużycie wody. Typowa czteroosobowa rodzina wydaje na nią od 1800 zł do 3200 zł rocznie. Tak duża rozpiętość kosztów zależy przede wszystkim od sposobu wykorzystania wody: częstotliwości kąpieli w wannie, liczby pryszniców, tego, czy naczynia zmywamy ręcznie, czy posługujemy się zmywarką, jak często pierzemy i ogólnie na ile oszczędnie działamy w tym obszarze. Na przykładzie wody doskonale widać, jak małe jednostkowe koszty potrafią się sumować do dużych kwot rocznych, dosłownie przeciekających przez palce: • Jednorazowe napełnienie dużej wanny dwuosobowej to 290 l wody i koszt 6,28 zł. Jeśli kąpiesz się trzy razy w tygodniu, to rocznie zapłacisz za tę przyjemność ok. 980 zł. • Koszt wody można zredukować, zastępując kąpiel prysznicem. Obfity i gorący 10-minutowy prysznic konsumuje 127 l wody i kosztuje 2,58 zł. Zmniejszając nieznacznie temperaturę wody, redukując strumień i skracając prysznic o parę minut, ogranicza się zużycie do ok. 42 l, co obniża cenę do zaledwie 0,75 zł. Jeśli prysznic bierzesz codziennie, to jego roczny koszt może wynieść jedynie 272,20 zł. W przypadku większej liczby domowników skala oszczędności proporcjonalnie

rośnie. • Niemało pieniędzy spuszcza się w ubikacji. Pełny zbiornik to jednorazowy koszt ok. 8 gr. Skorzystanie z przycisku oszczędnego spłukiwania redukuje tę kwotę o połowę. W mieszkaniu zamieszkiwanym przez cztery osoby corocznie spuszczamy w ubikacji ok. 300–450 zł. Bardzo kosztownym nawykiem jest mycie zębów lub golenie się przy odkręconym kranie. W ciągu jednej minuty przez kran w umywalce przepływa nawet 8 l wody, co kosztuje 15 gr. Jeśli umyjesz zęby wodą nalaną do kubka i po myciu przepłuczesz szczoteczkę pod kranem, to zużyjesz ok. 1 l wody (a czasem i mniej) zamiast 16 l przez 2 min – 28 gr zostaje w kieszeni. Czy to mało? To 102 zł rocznie. W przypadku czterech osób daje to już 400 zł oszczędności rocznie. I to przy założeniu, że myje się zęby tylko raz dziennie – a przecież robimy to częściej.

Co w domu w największym stopniu zużywa wodę?

• Kąpiel = nawet kilkaset litrów wody jednorazowo = koszt kąpieli w wannie to 6,28 zł, a rocznie codzienna kąpiel to ok. 2300 zł wydane na wodę! • Prysznic = kilkadziesiąt litrów = od 75 gr do 2,60 zł. • Ręczne zmywanie naczyń = 40–80 l = od 80 gr do 1,60 zł. • Zmywarka = od 8 do 26 l = od 8 do 26 gr. • Pralka = w zależności od trybu. Można uznać, że pełne pranie (i w pełnym cyklu) w pralce z wsadem do 7 kg to 86 l wody = 86 gr. • WC = od 3 do 8 l = od 3 do 8 gr.

Dobrym rozwiązaniem jest zastosowanie perlatora, czyli specjalnego sitka napowietrzającego wodę (wiele baterii ma je wbudowane). Dzięki niemu można ograniczyć zużycie wody o kilkadziesiąt procent. Perlator nie sprawdzi się jednak w wannie – do kąpieli potrzebna jest konkretna ilość wody.

Prawda jest jednak taka, że nic nie zastąpi zmiany nawyków. Jeśli zaczniesz zwracać uwagę na sposób zużywania wody, to w Twojej kieszeni pozostaną bardzo konkretne pieniądze. KOSZTY PRĄDU

Drugim co do wielkości kosztem stałym na przestrzeni roku są opłaty za energię elektryczną. Najlepiej zacząć je redukować, skupiając się na największych źródłach strat energii. Ile kosztuje tryb stand-by Urządzenie

Czas czuwania dziennie [h]

Czas pracy dziennie [h]

Koszt czuwania rocznie [zł]

Koszt pracy rocznie [zł]

Notebook 1

7

5

3,22 zł

98,99 zł

Notebook 2

19

5

4,58 zł

52,56 zł

Notebook 3

22,5

1,5

11,33 zł

31,40 zł

Notebook 4

22,5

1,5

9,86 zł

25,39 zł

Ładowarka iPhone

1,5

0,00 zł

1,12 zł

Stacja pogodowa

24

0,00 zł

9,99 zł

TV Philips mały kineskopowy

23

1

29,21 zł

10,80 zł

TV Samsung LED 40 cali

19

5

0,42 zł

101,29 zł

Monitor Samsung 226BW

22

2

6,75 zł

17,21 zł

Dysk zewnętrzny Seagate

23

1

28,21 zł

3,94 zł

Amplituner Yamaha

23,75

0,25

8,84 zł

2,47 zł

Odtwarzacz DVD

23,75

0,25

0,00 zł

0,52 zł

Konsola Xbox 360

23,5

0,5

7,21 zł

10,57 zł

Dekoder UPC z dyskiem

19

5

69,49 zł

24,75 zł

Router Wi-Fi z dyskiem

0

24

0,00 zł

56,24 zł

Subwoofer

23,75

0,25

64,50 zł

1,11 zł

243,60 zł

448,34 zł

SUMA:

Królem złodziei prądu jest tzw. tryb uśpienia. Część urządzeń

elektrycznych zdecydowanie lepiej trwale wyłączać z gniazdka, niż usypiać – zwłaszcza wtedy, gdy rzadko z nich korzystamy. Niektóre konsumują więcej prądu w trybie stand-by, niż gdy pracują! Przodują w tym telewizory kineskopowe, dekodery telewizji kablowej (zwłaszcza te wyposażone w funkcję nagrywania programów), zewnętrzne dyski twarde, wzmacniacze oraz głośniki niskotonowe (tzw. subwoofery). Każde z tych urządzeń potrafi kosztować więcej w trybie spoczynku niż w trakcie całego okresu pracy. U mnie straty z tego tytułu wynoszą ok. 250 zł rocznie. Szczegóły znajdziesz w tabeli oraz we wpisie ›› http://fin.ninja/standby ‹‹. Warto zadbać także o prawidłową pracę lodówki, która jest najbardziej prądożernym urządzeniem w domu. Według wyliczeń producenta energii RWE lodówki odpowiadają średnio za 28% zużycia energii elektrycznej w typowym gospodarstwie domowym. Oświetlenie i drobny sprzęt AGD dokładają kolejne 20%.

Które urządzenia elektryczne w naszych domach zużywają najwięcej energii?

To dlatego wybór energooszczędnego sprzętu ma tak kolosalne znaczenie. Nie należy jednak przesadzać i zawsze warto przeliczyć, czy inwestycja w sprzęt o najwyższej klasie energetycznej A+++ rzeczywiście jest opłacalna. Może się okazać, że różnica w cenie pomiędzy superoszczędną lodówką A+++ a mniej oszczędnym, lecz tańszym modelem A++ będzie się zwracała przez 20 lat. Tak przynajmniej wynikało z moich obliczeń (szczegóły znajdziesz tutaj ›› http://fin.ninja/lodowka ‹‹). Lepiej nie wierzyć w marketing producentów i samodzielnie analizować koszty. Ekologia potrafi być niestety bardzo kosztowna – przede wszystkim dla Ciebie jako nabywcy. Zamiast polować na lodówkę o wyższej klasie energetycznej, wybierz taką, która wyposażona jest w system „no frost”, czyli rozwiązanie automatycznie usuwające szron i wilgotność. Brak tworzącego się lodu oraz konieczności rozmrażania lodówki pozwala osiągnąć nawet 20-proc. oszczędności energii. Z kolei zapewniając odpowiedni obieg powietrza wokół lodówki, czyli

w praktyce zostawiając 8–10 cm odległości między wymiennikiem ciepła a ścianą, oszczędzamy według RWE nawet 70 kWh energii rocznie, co przekłada się na ok. 42 zł rocznie. Podobny efekt daje ustawienie lodówki z dala od ciepłych lub nasłonecznionych miejsc.

Jak oszczędzać na ogrzewaniu? Kilkanaście sprawdzonych sposobów znajdziesz w obszernym wpisie na moim blogu: ›› http://fin.ninja/ogrzewanie ‹‹. Umiejętne posługiwanie się grzejnikami może pomóc zaoszczędzić nawet kilkaset złotych w sezonie grzewczym.

Także docelowa temperatura w lodówce i zamrażalniku ma znaczenie. Temperaturę w chłodziarce warto ustawić na +7°C (według wszelkich doniesień temperatura optymalna to 4–7°C). Im wyższa temperatura wewnątrz lodówki, tym niższe zużycie prądu. Każde dodatkowe obniżenie temperatury o dwa stopnie powoduje wzrost poboru prądu o kilkanaście procent. RWE ocenia potencjał oszczędnościowy tej metody na ok. 90 kWh/rok = 54 zł. Z kolei w zamrażarce warto ustawić docelową temperaturę na -18°C. Dodatkowe obniżanie temperatury nie spowoduje zwiększenia trwałości produktów, a na pewno poczujesz chłód w swojej kieszeni. Podobno każdy jeden stopień w dół to zużycie energii większe o ok. 8%.

Koszty jedzenia Jedzenie stanowi największą pozycję kosztową poza wszystkimi opłatami stałymi, takimi jak czynsz, prąd itp. Według danych GUS pochłania ono średnio aż 25% całkowitych miesięcznych kosztów. W zależności od tego, na ile oszczędnie podchodzimy do kupowania żywności, w przypadku czteroosobowej rodziny jest to koszt od ok. 1000 zł do nawet kilku tysięcy złotych miesięcznie. Może się wydawać, że jedzenie stanowi wydatek, który po prostu trzeba ponosić. To prawda. Warto jednak uświadomić sobie, jak gigantyczną ilość pieniędzy przejadamy przez całe życie. Załóżmy, że wspólnie z partnerką lub

partnerem wydajecie co miesiąc 1250 zł na jedzenie. Ile będzie Was to kosztowało przez 40 lat Waszego życia? Rocznie jest to 15 000 zł, a po 40 latach – aż 600 tys. zł. Jeśli wydatki na żywność są bliższe sumy 2000 zł, to w ciągu 40 lat uzbiera się kwota blisko miliona złotych. Milion wydany tylko na żywność, i to wcale nie przez całe życie! Zdecydowanie warto zastanawiać się, jak zoptymalizować wydatki na jedzenie bez szkody dla zdrowia. Spójrz do poniższej ramki. Przedstawia ona miesięczne koszty jedzenia wśród czytelników mojego bloga. Oczywiście im większa rodzina, tym koszty w przeliczeniu na osobę są niższe, ale reguły tutaj nie ma. Każdy ma swoje zwyczaje. Widać jednak wyraźnie, że rozpiętość kosztów żywienia jest całkiem spora.

Koszty jedzenia czytelników mojego bloga Czytelnicy bloga „Jak oszczędzać pieniądze?” pochwalili się następującymi comiesięcznymi kosztami jedzenia: Rodziny 5-osobowe: • Joanna = 2700 zł Rodziny 4-osobowe: • Michał, Warszawa = 2100 zł • Michał, Wrocław = 1600 zł • Paweł, Pomorze = 1400–1500 zł • Anna, Kraków = 1000–1200 zł Rodziny 3-osobowe: • „Nocnik” = 1200 zł • „Rela” = 900 zł Rodziny 2-osobowe: • Bogusia = 1000 zł • Ela = 850 zł • Ewelina = 740 zł • Weronika = 650 zł Osoby żyjące w pojedynkę (z Warszawy): • Jakim = 700 zł (290 zł – w domu, 270 zł – na mieście i 130 zł – alkohol itp.) • Paweł = 500 zł • Agata = 300–400 zł

Pewnie zadajesz sobie pytanie: „Jak mogę oszczędzać na posiłkach?” albo „Jak przeżyć za X zł miesięcznie?”. Uczciwie mówiąc, oszczędzanie na jedzeniu jest trudne, wymaga bowiem zmiany nawyków zakupowych i żywieniowych. Bardzo pomaga w tym uświadomienie sobie, ile wydajesz na jedzenie w domu, w pracy i na mieście. Przykładowo: zauważenie, że słodycze i soki kosztują Cię więcej niż wszystkie pozostałe produkty spożywane w domu, może być punktem wyjścia do zdrowszego odżywiania.

Pierwszym krokiem do znaczącej redukcji kosztów jest całkowite wyeliminowanie jedzenia poza domem i przygotowywanie w domu kanapek lub posiłków do odgrzania w kuchence mikrofalowej w pracy. W ten sposób można zaoszczędzić co najmniej kilkadziesiąt złotych miesięcznie. Niektórzy uwalniają w ten sposób nawet kilkaset złotych co miesiąc. Kolejnym krokiem może być wyeliminowanie albo duża redukcja zakupów napojów butelkowanych – gazowanych i wody. Te pierwsze to nic zdrowego. Z kolei woda w butelkach jest od 10 do 30 razy droższa niż ta, która płynie w miejskim wodociągu. Zamiast wody ze sklepu dobrze sprawdza się zakup filtra i picie filtrowanej wody z kranu. W taki sposób w portfelu może zostać kolejne od kilkudziesięciu do ponad 200 zł miesięcznie – to nawet kilka tysięcy złotych oszczędności rocznie. Możesz również zaopatrzyć się w wielorazową butelkę na wynos z wbudowanym filtrem węglowym. Więcej na ten temat: ›› http://fin.ninja/woda ‹‹. To najprostsze i najskuteczniejsze działania. Kolejne sposoby wymagają już zmierzenia się z własnymi nawykami, w czym absolutnie nie pomaga przemysł FMCG (ang. fast-moving consumer goods), czyli rynek produktów szybkozbywalnych. Musisz sobie uświadamiać, że współczesnym handlem rządzi psychologia. Sklepy opanowały do perfekcji sztukę zachęcania klientów do zakupu różnych produktów. Im lepiej sobie uświadomisz, w jaki sposób jesteś kuszony, tym łatwiej będzie Ci się bronić: • Duże koszyki – mają sprawiać wrażenie, że jeszcze niewiele kupiłeś. • Układ półek – ma zachęcać do przejścia całego sklepu. To dlatego pieczywo i wędliny znajdują się zazwyczaj najdalej od wejścia do marketu. • Sposób i wysokość umiejscowienia produktów – sklepy wiedzą, że część produktów należy umieścić na linii wzroku dzieci, bo to one podejmują wiele decyzji zakupowych. • Promocje – to magnes, który ma nas przyciągnąć do sklepu. Właściciel doskonale wie, że w koszykach wylądują także produkty nieobjęte promocją, na których odbije sobie obniżki. Do tego niektórzy kupują w ramach przecen więcej sztuk, niż potrzebują. Nieraz okazuje się także, że cena w promocji wcale nie jest niższa od regularnej ceny produktu, dlatego warto znać ceny często kupowanych towarów. To nie wszystko. Sklepy stosują także tzw. marketing sensoryczny, czyli oddziaływanie na zmysły poprzez odpowiednie kolory, zapachy rozpylane w powietrzu, oświetlenie oraz odtwarzaną muzykę – to wszystko ma

spowodować, byś na zakupach poczuł się lepiej. Przyjemny zapach podsyca uczucie głodu, a w połączeniu z pustym brzuchem niemalże automatycznie przekłada się na większą liczbę produktów w koszyku. Nie należy ignorować potęgi oddziaływania na zmysły. Jak możesz się zabezpieczyć przed takimi zabiegami na pograniczu manipulacji? Przede wszystkim musisz być zdyscyplinowany. Skoro znasz zagrożenia, to jesteś w stanie się na nie przygotować: • Chodź na zakupy z listą i nie kupuj nic spoza niej. Wrzucaj do koszyka tylko to, czego potrzebujesz. Staraj się nie kupować więcej, niż potrzebujesz na najbliższy tydzień. • Nie przepłacaj na jedzeniu. Zrób swój „koszyk produktów” i sprawdź, w których sklepach zapłacisz za nie najmniej. W praktyce najwięcej przepłaca się na najtańszych produktach, w przypadku których jednostkowa różnica w cenie wydaje się mała. Typowe oszczędności wynikające z wyboru tańszych sklepów, takich jak Biedronka, Lidl czy Auchan, wynoszą 10–30% budżetu na jedzenie. Na blogu podawałem przykład tego samego deseru, który w najtańszym sklepie kosztował 4,26 zł, a w najdroższym – 7,30 zł. Nieduża różnica? Raptem 70%! Nie zwracając uwagi na ceny – po prostu przepłacasz. • Nie zabieraj dzieci na zakupy. Brutalne, ale prawdziwe. Dzieci potrafią często „wyżebrać” wrzucenie do koszyka dodatkowych produktów. • Nie dogadzaj sobie i nie podejmuj spontanicznych decyzji zakupowych. Bądź skoncentrowany. Przyszedłeś przecież do sklepu kupić towary z listy zakupów. Według badań firmy Mood Media odsetek zakupów impulsywnych sięga 67% w supermarketach i na stacjach benzynowych, a w centrach handlowych – 39%. • Chodź na zakupy najedzony. Proste, ale skuteczne rozwiązanie wspomagające silną wolę. • Weryfikuj ceny w promocjach. Czasami promocja bywa mniej korzystna niż regularna cena (np. butelki napojów kupowane w czteropakach potrafią być droższe niż cztery pojedyncze butelki). Jeśli pomimo świadomości zagrożeń i mocnych postanowień nie będziesz w stanie kontrolować się w sklepach, może pomóc Ci robienie zakupów w hipermarketach internetowych. Zamówisz tylko to, czego potrzebujesz, oszczędzisz czas, a do tego dostawca wniesie Ci produkty do domu. Ale to rozwiązanie ma też swoje wady: zdarza się, że ceny na rachunku różnią się od

tych widocznych podczas składania zamówienia, nie ma również możliwości samodzielnego wybierania owoców i warzyw, więc musisz zdać się na dobre oko i rękę osoby kompletującej takie zamówienie. W redukowaniu kosztów jedzenia pomaga także wypracowanie nowych nawyków, np. planowanie posiłków na cały tydzień. To pozwoli Ci przygotować od razu listę koniecznych zakupów, co przełoży się na niemalże natychmiastowe oszczędności. Dobry plan posiłków może się też przyczyniać do ograniczenia przekąsek, a to już korzystne nie tylko dla finansów, lecz także dla zdrowia.

Ile oszczędzisz, pijąc filtrowaną wodę z kranu? W ciągu 12 miesięcy nasza czteroosobowa rodzina, mieszkająca w Warszawie, wydała na żywność łącznie 23 632 zł, czyli średnio 1969 zł miesięcznie. Napoje to istotna pozycja w naszych comiesięcznych kosztach jedzenia. Woda, soczki, Pepsi oraz pite bardzo sporadycznie piwo i wino kosztowały nas łącznie 3301 zł rocznie – stanowiły więc 14% wydatków na jedzenie (co daje 275 zł miesięcznie). Koszt samej wody to 906,70 zł, czyli średnio 76 zł miesięcznie. W zależności od zastosowanego filtra koszt ten można byłoby zredukować do 3–7 zł miesięcznie, a więc zaoszczędzić ok. 70 zł co miesiąc.

Bardzo dobrą praktyką, ale wymagającą zaangażowania i pracy jest samodzielne przygotowywanie przetworów i własnych produktów żywnościowych, np. pieczenie chleba. Jeszcze lepszym pomysłem – o ile masz takie możliwości – jest uprawianie własnego ogródka. Na początku najprawdopodobniej nic nie zaoszczędzisz, a wręcz wymagać to będzie inwestycji. Niemniej jednak z czasem przekonasz się, że spożywanie własnych produktów i bycie w tym zakresie samowystarczalnym daje dużo satysfakcji. Przetwory to także świetny pomysł na tani i atrakcyjny prezent. Właśnie tak

działa finansowy ninja – szuka synergii w różnych obszarach życia i próbuje wykorzystać wszystkie swoje umiejętności, aby uzyskać maksymalne efekty. Mniej skomplikowaną praktyką jest regularne przeglądanie zapasów jedzenia. Co najmniej raz w miesiącu przejrzyj szafki i wystawiaj na pierwszy plan te produkty, którym kończy się termin przydatności. Być może będziesz mieć dzięki temu „wsad” do kilku obiadów. Jak w przypadku wszystkich działań wymagających regularności, wpisz sobie to zadanie do kalendarza i uczyń z niego cykliczne wydarzenie. Oszczędzisz w ten sposób 15–50 zł miesięcznie, a może nawet i więcej, jeśli masz skłonność do chomikowania i robienia zapasów. Przez całe życie przyzwyczajamy się do konkretnych marek. Prawda jest taka, że używanie produktów z określonym logo najczęściej jest bardzo kosztowne, zwłaszcza jeśli firma wydaje dużo pieniędzy na reklamę i marketing. Te wydatki muszą się zwrócić i ukryte są w cenie produktów. Warto od czasu do czasu przetestować tanie produkty spożywcze. Nie wierz na słowo, że „markowe jest lepsze”. Hipermarkety coraz częściej oferują własne, tańsze linie produktów, które nierzadko powstają w dokładnie tej samej fabryce co znane towary. Zapoznaj się ze składem podanym na opakowaniu, sprawdź, czy to ten sam producent, kupuj testowo i sam decyduj, czy zadowoli Cię produkt za pół ceny bez logo firmy. Sporym źródłem oszczędności może być zabieranie jedzenia na wyjazdy. Jeśli masz auto, to nie zmęczysz się, dźwigając zestaw kanapek czy zgrzewkę ulubionych napojów. Oszczędności uzyskane na wrzuconych do bagażnika kilku zgrzewkach wody potrafią sfinansować koszt paliwa do nadmorskiej miejscowości. Przygotowanie prowiantu tylko na samą podróż spowoduje, że nie będziesz musiał się zatrzymywać i wydawać na jedzenie po drodze, a w portfelu może zostać całkiem pokaźna kwota. Po prostu nie warto przepłacać. Jak widzisz, sposobów na obniżenie kosztów jedzenia jest wiele. Jeszcze więcej znajdziesz na moim blogu. Warto zacząć je stosować, bo to na jedzeniu najwięcej przepłacamy. Uzasadniamy to wygodą lub groszowymi oszczędnościami. Sęk w tym, że przy skali kosztów ponoszonych na żywność te różnice sumują się do kolosalnych kwot. Zachęcam Cię do zajrzenia do wpisu Ile przepłacasz na jedzeniu – ›› http://fin.ninja/przeplacamy ‹‹.

OD: Krzysztof

TEMAT: Jedzenie na mieście Cześć, Michał, nie martw się, ja też spotykam się z wyśmiewaniem oszczędzania w życiu codziennym. Prosty przykład: Studiuję zaocznie na Politechnice Warszawskiej. Zajęcia mam średnio w trzy weekendy w miesiącu. Na każdym zjeździe moi koledzy namawiają mnie na lunch w „Szwejku”. No dobra, raz można się wybrać. Przy zamówieniu bez szaleństw rachunek to 45–50 zł. Potem szybka kalkulacja: 50 zł * 3 zjazdy = 150 zł/miesiąc, czyli obiad dla mnie i żony w warunkach domowych na dobry tydzień. Mimo to koledzy namawiają i na moją odpowiedź: „Mam ważniejsze wydatki – odkładam na mieszkanie” uśmiechają się i pukają w czoło. Czasem mówią, że 50 zł w tę czy w tamtą to żadna różnica. To ładnie obrazuje, jak większość podchodzi do pieniędzy. A ja uważam, że jest inaczej, bo te 50 zł to już jest 1 m2 płytek do łazienki. Takie moje szybkie przemyślenia na ten temat. Pozdrawiam Krzysztof

Koszty transportu Jakiś czas temu styl życia niektórych Polaków określało się powiedzeniem „skóra, fura i komóra”. Posiadanie wszystkich tych fantów było synonimem sukcesu. Dla wielu osób nadal zakupem pierwszej potrzeby jest reprezentacyjne auto. Nie ma w tym nic złego, o ile nabycie samochodu wynika z przemyślanej decyzji. Gorzej, gdy ktoś decyduje się na nowe, drogie auto, wydając wszystkie oszczędności, i przedkłada ten zakup nad np. zakup mieszkania. Jeszcze gorzej, jeżeli całą operację finansuje kredytem konsumpcyjnym. Oznacza to po prostu, że dokonuje zakupu, na który go nie stać. Nie ulega wątpliwości, że podróżowanie własnym autem jest wygodne, ale drogie. Sam pojazd kupujesz jednorazowo, ale decyzja ta jest tożsama z wzięciem na siebie licznych kosztów stałych, czyli kosztów paliwa, ubezpieczenia, przeglądów, napraw, nowych opon, myjni, płatnych parkingów miejskich, opłat autostradowych, a w przypadku nowego budownictwa

w miastach należy doliczyć także koszt nabycia lub wynajęcia miejsca w podziemnym garażu, który może wynieść 150 zł miesięcznie. Od lat toczone są dyskusje, czy lepiej kupić samochód nowy, czy używany. Pomijając oczywisty fakt, że nie wszystkich stać na kupno nowego auta, zakup pojazdu z salonu jest bardzo kosztownym rozwiązaniem – głównie przez bardzo szybki spadek jego wartości rynkowej. Już w momencie wyjazdu z salonu samochód traci 20–30% wartości. Po trzech latach używania jego cena rynkowa jest o połowę niższa niż kwota zapłacona producentowi. To właśnie dlatego ludzie oszczędni decydują się na zakup aut używanych. Jak wynika z książki Sekrety amerykańskich milionerów, postępuje tak większość z nich. Zakup nowego auta to rozrzutność. Dla niektórych nabywców – uzasadniona. Jeśli cenisz sobie święty spokój bardziej niż pieniądze, chcesz mieć pewność, że wszelkie ewentualne naprawy dokonywane będą w ramach gwarancji, i zależy Ci na używaniu auta od nowości, to śmiało kupuj od dilera. Jeśli jednak chcesz działać jak finansowy ninja, to będziesz polował na 2–4letnie pojazdy używane, będąc gotowym ponosić koszty ich serwisu. Nawet jeśli wyniosą one kilkadziesiąt tysięcy złotych, to i tak zazwyczaj nie przekroczysz kwoty utraty wartości samochodu, którą odczuł dotychczasowy właściciel w pierwszych latach używania auta. To on poniósł największą stratę. Niektórzy tłumaczą, że kupują nowy samochód, ponieważ zamierzają użytkować go przez wiele lat lub obawiają się popełnienia karygodnych błędów przy wyborze auta używanego. Taka strategia wydaje się uzasadniona, ale tylko w przypadku, gdy rzeczywiście pojazdu będziesz używać przez 10–15 lat. Średni koszt przejechania jednego kilometra jest najwyższy właśnie w pierwszych latach użytkowania samochodu. Wpływają na to wysokie koszty ubezpieczenia (proporcjonalne do wartości auta) oraz sam koszt utraty jego wartości. W dłuższym okresie średni koszt przejechania kilometra może spaść nawet o połowę. Na blogu pokazywałem przykład mojego samochodu, który w pierwszym roku kosztował mnie 3 zł/km, a po sześciu latach użytkowania – już 1,90 zł/km. Oczywiście ten koszt jest wyjątkowo wysoki, ponieważ jeżdżę relatywnie niedużo. Średnia w tym okresie wyniosła zaledwie 1300 km miesięcznie. Koszty te będą jeszcze wyższe, jeśli zakup nowego auta sfinansujesz kredytem. Jeśli samochód nie służy Ci do celów zarobkowych, to takie działanie jest wyrzucaniem pieniędzy w błoto. Policzmy, ile w ten sposób będziesz w plecy. Auto, którym jeżdżę, kosztowało jako nowe 121 985 zł. Załóżmy, że mógłbym sfinansować zakup kredytem „samochodowym” na sześć lat. Prowizja za jego udzielenie wyniosłaby 3%, a całkowite oprocentowanie – 6,49% w skali roku (warunki z 2015 r. z mBanku). Bank skredytowałby mi koszt zarówno auta,

jak i prowizji od kredytu, a więc dodatkowych 3659,55 zł.

N

I/YR

PV

PMT

72

6,49%

125 644,55 zł

?

liczba rat kredytu

oprocentowanie kredytu

121 98 5 * 1,03 z kosztem prowizji

wysokość raty kredytu

SHIFT, AMORT

Total Interest = całkowite odsetki

Całkowita wysokość odsetek wyniosłaby 26 382 zł. Koszt zakupu auta zamknąłby się w kwocie 152 027 zł, co oznacza, że zapłaciłbym za nie więcej o 20%. Nie chcę przepracowywać co piątej godziny po to, żeby zarobić na odsetki dla banku. Dlatego podobne zakupy finansuję gotówką. Inaczej byłoby, gdybym kupował samochód do pracy zarobkowej. Gdyby auto umożliwiło mi zarobienie w tym samym okresie 100 000 zł na czysto, to odsetki płacone bankowi potraktowałbym jako koszt uzyskania przychodu. Wtedy kredyt miałby charakter inwestycyjny. Nadal jego wzięcie wiązałoby się z ryzykiem, bo kto wie, co wydarzy się w biznesie w ciągu sześciu lat. Niemniej jednak to zupełnie inny scenariusz niż branie kredytu na konsumpcję. Rozsądną alternatywą dla przedsiębiorców może być leasing – także ze względu na korzyści podatkowe wynikające z takiej formy zakupu. W tej książce skupiam się jednak przede wszystkim na finansach osobistych. Jeśli masz auto, to warto przynajmniej raz do roku policzyć, ile kosztuje Cię ono średnio miesięcznie. Możesz się zdziwić. Same koszty eksploatacyjne w przypadku mojego samochodu wynoszą aż 1188 zł w miesiącu. Ich szczegółowe zestawienie znajdziesz w ramce. Zobacz, w jaki sposób teoretycznie jednorazowe wydatki, np. zakup opon, rzutują na Twoje średnie koszty miesięczne. Nie dotyczy to wyłącznie auta. Dokładnie w taki sam sposób powinieneś podchodzić do zakupów elektroniki domowej, komputerów, wyposażenia mieszkania itd. To, że kupujesz coś tylko raz, nie oznacza, że nie rujnuje to Twojego miesięcznego budżetu. Im większy jest nieplanowany jednorazowy koszt, z tym większymi konsekwencjami musisz się zmierzyć. Dlatego szykując się do zakupu auta, nie warto być optymistą. Osoby, które nie miały oszczędności i wpadły w kłopoty finansowe, jako jedną z przyczyn wskazują często nieplanowaną kosztowną naprawę samochodu. Jeśli nagle pojawia się konieczność wydania np. 4000 zł, a my tych pieniędzy nie mamy, to

skądś trzeba je zdobyć. Pożyczka w takiej kwocie wraz z odsetkami potrafi się ciągnąć za nami bardzo długo. Lepiej więc przewidywać i założyć z góry, że prędzej czy później auto może się popsuć. Właśnie dlatego warto mieć przygotowany fundusz awaryjny i przeznaczyć środki z niego na ewentualną naprawę.

Ile kosztuje użytkowanie samochodu – sześć lat Dane dotyczą okresu sześciu lat użytkowania Forda Mondeo przez czteroosobową rodzinę, która do pracy miała dystans poniżej 5 km. Auto wykorzystywane było prawie codziennie i przejechało w tym czasie 97 500 km. Uśrednione wydatki związane wyłącznie z eksploatacją pojazdu wyniosły aż 1188 zł miesięcznie. Co?

Całkowite wydatki przez sześć lat (w zł)

Całkowite wydatki (w %)

Średnie wydatki (rocznie)

Średnie wydatki (miesięcznie)

Paliwo

41 265 zł

48,2%

6877 zł

573 zł

Serwis

9136 zł

10,7%

1523 zł

127 zł

Opony

3176 zł

3,7%

529 zł

44 zł

Autostrady

2358 zł

2,8%

393 zł

33 zł

Parking płatny

1870 zł

2,2%

312 zł

26 zł

Garaż

5875 zł

6,9%

979 zł

82 zł

Myjnia

465 zł

0,5%

78 zł

6 zł

Płyn do spryskiwacza

329 zł

0,4%

55 zł

5 zł

Ubezpieczenie 16 933 zł

19,8%

2822 zł

235 zł

Inne (akcesoria)

4123 zł

4,8%

687 zł

57 zł

SUMA

85 529 zł

100%

14 255 zł

1188 zł

Co można zrobić, aby zredukować całkowity koszt posiadania auta?

Finansowy ninja skupia się przede wszystkim na tych obszarach, które pomogą osiągnąć największe oszczędności. Spójrz do tabelki. Najwięcej płacisz za paliwo, serwis i ubezpieczenie. W redukowaniu kosztów znowu pomoże zmiana nawyków. Jeśli musisz jeździć autem, to przede wszystkim warto nauczyć się zasad ekonomicznej jazdy. W zależności od pokonywanego co miesiąc dystansu zaoszczędzisz w ten sposób od kilku do nawet kilkudziesięciu litrów paliwa, a to przekłada się na wymierne oszczędności w portfelu. Prosty podręcznik ekojazdy znajdziesz w tym artykule: ›› http://fin.ninja/ekojazda ‹‹. Dobrym sposobem oszczędzania jest dogadanie się z mieszkającym blisko współpracownikiem. Jeśli także ma samochód, to możecie jeździć na zmianę, raz jednym autem, raz drugim. Jeśli współpracownik nie ma auta, możesz mu zaproponować, że będziesz po niego podjeżdżać w zamian za zrzutkę na koszty paliwa. Ten model bardzo dobrze się sprawdza – o ile tylko jesteście punktualni i zorganizowani.

Inne sposoby oszczędzania na aucie 1.

Jeźdź i parkuj zgodnie z przepisami. Mandaty zdarzają się każdemu kierowcy. Jeden mandat rocznie na 500 zł to inaczej 42 zł/miesiąc. Szkoda pieniędzy. Dbaj o odpowiednie ciśnienie w oponach auta. Według specjalistów ciśnienie w oponach bezpośrednio przekłada się na zużycie paliwa, a skala oszczędności może sięgnąć nawet 5%. Jeśli tankujesz za 400 zł/miesiąc, to z tego banalnego powodu w Twojej kieszeni może zostać 20 zł miesięcznie więcej.

2.

3. Myj auto na myjni ręcznej. Mniej zapłacisz i trochę się rozruszasz.

Oszczędność = kilkanaście złotych na jednym myciu.

4. Zamień samochód na bardziej ekonomiczny. Niektóre auta palą

jak smok. Czasami trzeba podjąć męską decyzję i wymienić pojazd na tańszy. Oszczędność może sięgnąć nawet kilkuset złotych miesięcznie. Zainwestuj czas w planowanie zakupu auta… i negocjacje. Podejmując dobre decyzje, zaoszczędzisz od kilku do nawet kilkudziesięciu tysięcy złotych.

5.

Jeśli masz nowe auto i zależy Ci na utrzymaniu gwarancji, możesz być skazany na wizyty w autoryzowanej stacji obsługi (ASO), co oznacza wyższe koszty. Niektóre firmy przy założeniu serwisowania w ASO pozwalają przedłużać za małe pieniądze gwarancję na samochód – nawet do 10. roku jego eksploatacji. Warto potraktować długi okres gwarancji jako jedno z istotnych kryteriów wyboru auta. Z drugiej strony, na mocy unijnej dyrektywy GVO (obowiązującej od 2010 r.) nie jesteśmy zobowiązani do serwisowania auta w ASO, by zachować gwarancję. Trzeba jednak wszystko robić z głową. Przed wyborem samochodu koniecznie znajdź forum jego użytkowników w internecie i poczytaj, w jaki sposób producent podchodzi do honorowania gwarancji w przypadku ewentualnych napraw poza siecią autoryzowanej obsługi.

Bardzo istotnym sposobem oszczędzania na kosztach eksploatacji samochodu jest wcześniejsze przeanalizowanie ofert ubezpieczeniowych na kolejny rok. Większość kierowców robi to w ostatniej chwili, a wystarczy dać sobie miesiąc na przegląd rynku i przeprowadzenie negocjacji z agentami ubezpieczeniowymi, aby zaoszczędzić nawet kilkaset złotych. Finansowy ninja zabiera się do tego dwa miesiące przed terminem wygaśnięcia obecnego ubezpieczenia. Sposobów na obniżenie kosztu ubezpieczenia auta jest bardzo dużo: 1.

Pakiet z mieszkaniem lub ubezpieczeniem NNW. Kupując polisę komunikacyjną z ubezpieczeniem mieszkania, można zaoszczędzić do 20%, ale nie w każdym towarzystwie ubezpieczeniowym. Czasem zniżki udziela się w drugą stronę – ubezpieczenie nieruchomości jest tańsze, gdy ma się już wykupioną polisę komunikacyjną. Pakiet z innymi ubezpieczeniami komunikacyjnymi. Kupując ubezpieczenie OC razem z AC, generalnie zawsze dostaje się zniżkę za pakiet. Czasem przy OC z NNW komunikacyjnym można dostać zniżkę w OC, a w niektórych firmach cena OC jest obniżana po zakupie opcji typu assistance lub w wariancie z ubezpieczeniem szyby. Warto o tym wiedzieć. Przydaje się współpraca z dobrym agentem ubezpieczeniowym, bo takie opcje rzadko są widoczne w internetowych wyszukiwarkach ubezpieczeń.

2.

3. Pakiet dealerski. Dla nabywców nowych aut zazwyczaj bardzo dobrą opcją

ubezpieczeniową jest skorzystanie z pakietów dealerskich, czyli specjalnych, kompleksowych ubezpieczeń (OC, AC, NNW, assistance) oferowanych przez producentów samochodów w porozumieniu z konkretnymi towarzystwami ubezpieczeniowymi. Zaletą takiego pakietu jest ryczałtowa wycena ubezpieczenia, liczona od wartości auta i wynosząca od ok. 3% do nawet 1% w najbardziej skrajnych przypadkach. Czy to się opłaca? Na pewno wymaga to weryfikacji. Dla nowych aut i w przypadku osób, które nie mają jeszcze zniżek, trudno znaleźć coś lepszego. Zwłaszcza że bezpłatne dorzucenie ubezpieczenia do kupowanego auta może stanowić element negocjacji ceny pojazdu. Pakiety dealerskie można przedłużać na kolejne lata. Różnie to wygląda w przypadku różnych marek aut, np. w Fordzie – do 7. roku, a w Oplu – do 6. roku.

4. Ubezpieczenie

drugiego pojazdu w tej samej firmie. Jeśli w rodzinie macie dwa samochody, to w niektórych TU można otrzymać zniżkę za

ubezpieczenie kolejnego pojazdu. Ubezpieczenie dwóch aut małżonków w preferencyjnych stawkach proponuje np. Ergo Hestia. 5. Ubezpieczenie z rodzicem lub kimś, kto ma zniżkę. Jeśli nie uzyskałeś

jeszcze żadnych zniżek, ale masz siłę przekonywania, to możesz namówić kogoś z wypracowanymi zniżkami, aby stał się współwłaścicielem Twojego samochodu. Dzięki temu da się taniej kupić OC. Większość firm ubezpieczeniowych podczas wyliczania składki bierze pod uwagę zniżki osoby, która ma je wyższe. Na współwłaściciela zazwyczaj są wybierani rodzice lub ktoś z rodziny, ale niekoniecznie musi to być osoba spokrewniona. Rozwiązanie to ma jednak swoje minusy. Jeśli spowodujemy szkodę, to zniżkę stracimy i my, i współwłaściciel pojazdu. Współwłasność warto wykorzystać także jako sposób na budowanie dobrej historii ubezpieczeniowej dzieci, którym za jakiś czas mogą przydać się zniżki wypracowywane latami. Wielu zapobiegliwych rodziców już bardzo wcześnie ubezpiecza przyczepkę, motorower lub samochód z małą pojemnością na współwłasność z dzieckiem, aby wyrabiać bezszkodowy przebieg ubezpieczenia. Oczywiście pojazdem kierują w tym czasie rodzice. W przypadku takich pojazdów procentowa podwyżka za wiek i krótki okres posiadania prawa jazdy nie jest kwotowo duża.

OD: Mateusz TEMAT: Dzięki za ubezpieczenie! Cześć. Piszę, żeby (po raz kolejny) podziękować. Mianowicie zastosowałem kolejną z Twoich rad dotyczących ubezpieczenia OC. Zacząłem rozglądać się dwa miesiące przed upływem polisy, przeszukałem oferty kilkunastu towarzystw, porozmawiałem z kilkoma agentami i przy zniżkach 20%, jakie mam w tej chwili, udało mi się zejść z proponowanych 700–800 zł do 484 zł! Dzięki temu, że zacząłem rozglądać się wcześniej, to nie ubezpieczalnia dyktuje mi warunki i nie muszę brać pierwszego lepszego ubezpieczenia, tylko warunki dyktuję ja. Fajne uczucie mieć nad tym kontrolę. Dzięki jeszcze raz, pozdrawiam i miłego dnia.

Mateusz Zniżki przechodzą z męża na żonę i na odwrót. Jeśli pojazd został zakupiony w okresie, gdy byliście już małżeństwem, a macie wspólnotę majątkową, to jeden z małżonków uprawniony jest do korzystania ze zniżek wypracowanych przez drugiego. Jeśli nie macie wspólnoty majątkowej, to żeby przyjąć zniżki męża do ubezpieczenia żony (lub odwrotnie), oboje musicie zostać wpisani w dowód rejestracyjny.

6.

7. Jeśli nie wyrobiłeś sobie zniżek, bo nie miałeś samochodu, ale jeździłeś

autem służbowym – znajdź firmę, która to uwzględni. W niektórych firmach można dostać zniżki za bezszkodowość na podstawie zaświadczenia od pracodawcy o tym, że jeździłeś konkretnym samochodem służbowym (lub samochodami) oraz nie miałeś nim żadnych stłuczek. Dodatkowo trzeba dołączyć zaświadczenie o przebiegu ubezpieczenia na te konkretne auta, wydane przez ubezpieczyciela, u którego ubezpieczone były firmowe pojazdy (należy pamiętać o uwzględnieniu w dokumencie numerów rejestracyjnych). Jak widać, jest tu do spełnienia niemało formalności, ale jeśli nie możesz skorzystać z innego sposobu uzyskania zniżek, to jest to całkiem dobre rozwiązanie, pozwalające zaoszczędzić nawet kilkaset złotych.

8. Zielona karta – darmowa lub płatna. Jeśli planujesz wybrać się autem do

krajów, w których jest potrzebna tzw. zielona karta (Albania, Białoruś, Bośnia i Hercegowina, Czarnogóra, Iran, Izrael, Macedonia, Maroko, Mołdawia, Rosja, Tunezja, Turcja, Ukraina), to warto, abyś już podczas zawierania umowy ubezpieczenia OC zapytał, jaka jest jej cena. Rozpiętość potrafi być całkiem spora: często zielona karta jest darmowa, ale w części firm kosztuje prawie 700 zł.

Porównuj, łap promocje i negocjuj cenę. Niektóre towarzystwa ubezpieczeniowe udostępniają możliwość zakupu ubezpieczeń przez internet (tzw. direct). Na logikę mogłoby się wydawać, że skoro ten kanał sprzedaży pomija agenta, któremu TU musi wypłacić prowizję, to internetowa samoobsługa powinna skutkować tańszym ubezpieczeniem. Niestety nie zawsze tak jest. Ubezpieczyciele co chwila mają różnego rodzaju promocje, niektóre z nich się łączą, innych połączyć nie można. Część z nich to tylko chwyty marketingowe, które ładnie wyglądają na papierze i mają chwytliwą nazwę, ale część to prawdziwe perełki. Warto wiedzieć, że agenci ubezpieczeniowi mają

9.

do dyspozycji różne zniżki marketingowe albo po prostu mogą o nie zawnioskować do ubezpieczyciela. Dlatego zawsze warto się dopytać. Poszukaj znajomych pracujących dla ubezpieczycieli. Jak wynika z mojej praktyki, to najlepszy sposób na uzyskanie zniżek. Nikt nie da Ci większej zniżki niż pracownik firmy ubezpieczeniowej mający takie uprawnienia.

10.

Jeśli zależy Ci na obniżeniu kosztów ubezpieczeń komunikacyjnych OC i AC, koniecznie przeczytaj wpis 18 sposobów, jak płacić mniej za ubezpieczenie samochodu – ›› http://fin.ninja/taniej ‹‹.

Specyficzną sytuacją jest wznowienie ubezpieczenia po szkodzie komunikacyjnej. Jeśli ostatni rok ubezpieczeniowy nie był dla Ciebie zbyt szczęśliwy, bo spowodowałeś szkodę, a nie wykupiłeś opcji „ochrona utraty zniżki w OC i AC”, to wznowienie polisy na kolejny rok może być mało atrakcyjne. Warto wtedy sprawdzić, jakie ceny zaproponuje inne towarzystwo ubezpieczeniowe. Każda firma podchodzi nieco inaczej do kalkulacji i można znaleźć tę mniej surową, która zaoferuje niższą składkę. W tym przypadku warto skorzystać z fachowej pomocy dobrego agenta, żeby porównać wszystkie firmy w jednym miejscu. Oczywiście można również weryfikować oferty samodzielnie, przy czym lepiej to zrobić w placówkach towarzystw niż przez internet. Najlepszą drogą do obniżenia wysokości składki jest w omawianej sytuacji zakup pakietów ubezpieczeniowych (mieszkanie, dom lub inne).

Ubezpieczenie płatne jednorazowo czy w ratach? Kupując ubezpieczenie dla auta, możesz zapłacić jednorazowo (od razu całą składkę roczną) lub w kilku ratach. Warto zapytać agenta ubezpieczeniowego o różnicę w kosztach. Może okazać się kolosalna. Wybierając płatność ratalną, zapłacisz wyższą cenę – od 5% do nawet 25%. To więcej niż oprocentowanie zwykłego kredytu. Właśnie w taki sposób zarabia się na osobach, które nie potrafią odłożyć pieniędzy na zakup polisy. Lekkomyślność słono kosztuje. Raty opłacają się wyłącznie wtedy, gdy planujesz wkrótce sprzedać samochód. W takim przypadku warto podzielić opłatę za polisę na cztery raty i zapłacić jedynie za najbliższy kwartał (niestety większość ubezpieczycieli pozwala dzielić składkę tylko na dwie raty). Dlaczego polecam to rozwiązanie? Nowy właściciel może zechcieć skorzystać z opłaconej już polisy (ma takie prawo). Jeśli nie wypowie ubezpieczenia OC, to nie dostaniesz zwrotu pieniędzy za niewykorzystany okres ubezpieczenia.

A MOŻE POZBYĆ SIĘ SAMOCHODU?

Jeśli mieszkasz w mieście i korzystasz z auta, to zdecydowanie warto rozważyć przemieszczanie się przynajmniej w część dni komunikacją miejską lub po prostu rowerem. Ten ostatni jest szczególnie oszczędnym rozwiązaniem i jednocześnie przyczynia się do poprawy ogólnej sprawności. Gdy zrobi się ciepło, zacznij od jednego dnia w tygodniu. Jeśli dojdziesz do 2–3 dni w tygodniu, poczujesz to w portfelu. Zaoszczędzisz w ten sposób na paliwie co najmniej kilkadziesiąt złotych miesięcznie. Nawet w przypadku przemieszczania się komunikacją miejską można ograniczać koszty. Niektórzy śmieją się ze mnie, że poluję na metro w Warszawie. Zamiast kupować normalny bilet za 4,40 zł, decyduję się na 20minutowy za 3,40 zł. Przez bramki biletowe przechodzę dopiero wtedy, gdy widzę pociąg wjeżdżający na peron. Ludzie dziwią się, że pomimo dobrych zarobków nadal walczę o złotówki. Są w błędzie. Mam oszczędności właśnie dlatego, że na każdym kroku ich szukam. Dla innych może być to „tylko

złotówka”. Dla mnie jest to co czwarty przejazd za darmo. W skali roku oszczędzam w ten sposób setki złotych i policzyłem, że nadal nie opłaca mi się kupować biletu miesięcznego. Jednocześnie tego typu drobiazg nie zmusza mnie do istotnej zmiany nawyków. Stosowanie tej metody nic nie kosztuje. Daje mi za to sporo frajdy.

OD: Paweł TEMAT: Prawie 300 zł oszczędności na dojazdach! Pochwalę się: wczoraj zrobiłem wieczorem dokładne wyliczenia moich opłat za transport. Wychodzi, że mogę miesięcznie zaoszczędzić na biletach 272 zł, zmieniając trochę nawyki, a nie pomniejszając nawet komfortu podróżowania. Jeśli przeorganizuję czasowo niektóre zajęcia, to będzie jeszcze lepiej. Wyobraź sobie mój szok. Niekiedy brakuje mi 10 zł, a przekonałem się, że głupio ucieka mi co miesiąc parę stówek (bilety to akurat największa dziura). Co zmieniłem? Zacząłem korzystać z karnetów i innego przewoźnika. Muszę wychodzić 10 minut wcześniej z domu, ale bus jest nawet bardziej komfortowy. Dojeżdżam codziennie ok. 50 km. Najtańszy okazał się karnet za 50 zł na 11 przejazdów. Wcześniej najdrożej wychodziło mi PKP, którym zdarzało mi się jeździć za ponad 15 zł za przejazd. Miesięczny nie wchodzi w grę, bo dojeżdżam w dwa miejsca i nie wiem nigdy, ile razy w danym miesiącu pojadę w które miejsce. Wcześniej dodatkowo ciągle się spóźniałem, więc jeszcze zdarzało mi się brać w podbramkowych sytuacjach taxi po mieście. Teraz wiem, że jest to do całkowitego wyeliminowania przy odrobinie dyscypliny. Olbrzymim źródłem oszczędności może być planowanie z wyprzedzeniem podróży międzymiastowych. Bilet na pociąg Pendolino relacji Warszawa– Kraków to koszt ok. 120 zł. Kupując go dwa tygodnie wcześniej, zapłacisz zaledwie 49 zł. A decydując się na autokar, wydasz zaledwie kilka lub kilkanaście złotych. Sam musisz jednak odpowiedzieć sobie, czy warto ciąć koszty do minimum. Jeśli umiesz produktywnie spędzać czas podróży, to lepiej

będzie zapłacić więcej i cieszyć się wyższym komfortem pracy w pociągu. A jeśli nie pracujesz w podróży i lubisz poznawać nowych ludzi, rozwiązaniem może być tzw. carpooling, czyli korzystanie ze wspólnych przejazdów z innymi osobami. Mając samochód, możesz w ten sposób obniżyć koszty przejazdów między miastami, a jako pasażer – zapłacić taniej niż za pociąg lub autokar, podróżując jednocześnie w bardziej kameralnym towarzystwie. Najpopularniejszą usługą łączącą pasażerów i kierowców jest BlaBlaCar – ›› http://fin.ninja/blablacar ‹‹. Finansowy ninja nie szuka najniższych kosztów. Szuka optymalnego dla siebie kompromisu pomiędzy wysokością kosztów i komfortem życia. Wie przy tym, że wygoda i brak organizacji kosztują czasami o wiele więcej, niż rzeczywiście są warte. A ninja nie lubi przepłacać.

Tanie podróżowanie po świecie

Finansowy ninja nie przepłaca za samoloty, hotele i inne kwatery. Korzysta z popularnych wyszukiwarek turystycznych i stosuje dziesiątki patentów, aby na wakacje pojechać w korzystnych cenach. • Booking.com – podstawowy serwis do poszukiwań i rezerwacji hoteli. • Airbnb.com – rezerwacja mieszkań, domów i apartamentów prywatnych. • Skyscanner.pl i kayak.pl – wyszukiwarki lotów i hoteli. • Fly4free.pl – najpopularniejszy polski serwis tropiący promocyjne oferty przelotów i pobytów. Zajrzyj na stronę ›› http://fin.ninja/wakacje ‹‹. Zamieściłem tam linki oraz listę dodatkowych wskazówek i podpowiedzi, w jaki sposób zapłacić jak najmniej za jak najatrakcyjniejsze wyjazdy. Znajdziesz tam także wywiady z ludźmi, którzy są ekspertami od taniego podróżowania po świecie.

Koszty telekomunikacyjne Ostatnia powtarzająca się u wszystkich duża kategoria regularnych kosztów to telekomunikacja. Mój zdecydowany faworyt. Nie wiem, skąd to się bierze, ale większość zadłużonych osób, z którymi rozmawiałem, miała abonamenty telefoniczne kosztujące ponad 100 zł miesięcznie. To zdecydowanie

rozrzutność. Błędnie nam się wydaje, że lepiej zapłacić więcej za abonament dający nieograniczone możliwości dzwonienia, niż ponosić niższą opłatę tylko za tyle minut, przez ile rzeczywiście miesięcznie rozmawiamy, i ewentualnie od czasu do czasu dopłacić, jeśli wydzwonimy więcej. Boimy się – zazwyczaj bezzasadnie – że koszty urosną w niekontrolowany sposób. Rozwiązaniem jest zrezygnowanie z abonamentu i skorzystanie z usługi na kartę, czyli przedpłaconej usługi telefonii komórkowej. Po każdej rozmowie otrzymasz informację, ile zostało jeszcze pieniędzy na koncie, więc kontrolowanie wydatków będzie łatwe. Operatorzy co chwilę proponują promocję doładowań konta. Podobnie jak w przypadku usług abonamentowych, także tutaj możesz aktywować przeróżne pakiety promocyjne, dodatkowo obniżające koszty, np. 1000 SMS-ów w atrakcyjnej cenie. Zresztą na rynku abonamentów również nie trzeba już iść na kompromis. Podstawą sukcesu jest zakup telefonu komórkowego na własną rękę i oddzielny zakup usług telekomunikacyjnych. Zazwyczaj nie warto kupować telefonu od operatora. Owszem, jest to wygodne, ale w praktyce każdy telefon za złotówkę zwracamy operatorowi z nawiązką przez dwa lata kontraktu. Sprawdza się tutaj ta sama zasada, co w przypadku zakupu używanego samochodu. Zwykle lepiej nabyć w dobrej cenie używany telefon i przedłużyć dla niego gwarancję, niż decydować się na zakup nowej komórki. W grudniu 2015 r. abonament umożliwiający nieograniczone dzwonienie na telefony stacjonarne i komórkowe, SMS-owanie oraz dostęp do internetu (do 5 GB danych miesięcznie) kosztował w Virgin Mobile zaledwie 29 zł. Jeśli mało dzwonisz, to od 2016 r. w nju mobile w ogóle nie zapłacisz abonamentu. A jeśli telefonu potrzebujesz wyłącznie do podstawowego kontaktu, weź pod uwagę, że abonament #Freemium w Virgin Mobile daje 30 minut rozmów, 30 SMS-ów i 300 MB internetu za całe 0 zł. Gdzie jest haczyk? Musisz samodzielnie kupić telefon, a to już konkretny, jednorazowy wydatek. Jeżeli nie szukasz najnowszego modelu smartfona, to prosty nowy telefon Nokii, umożliwiający dzwonienie i SMS-owanie, znajdziesz na Allegro w cenie poniżej 100 zł. Jeżeli zaś koniecznie musisz mieć smartfona, warto szczegółowo przeanalizować propozycje operatorów i porównać całkowity koszt 12- lub 24-miesięcznej umowy z telefonem z ceną samej usługi w tym okresie i kosztami smartfona kupionego niezależnie. Zazwyczaj rozłożenie kupna telefonu na raty przez operatora oznacza, że w okresie dwóch lat poniesiesz o ok. 10–20% wyższe koszty usług telekomunikacyjnych. Najgorsze w tym wszystkim jest zobowiązanie do płacenia abonamentu i rat za telefon w określonej wysokości przez kolejne dwa lata. Koszty usług telefonii

komórkowej systematycznie spadają, ale Ty jako tzw. zlojalizowany klient nie skorzystasz na spadkach. Przecież musisz dotrwać do końca okresu umownego. Błędem jest kierowanie się wyłącznie ceną. Znaczenie ma również to, czy preferowany operator ma dobry zasięg usług w miejscach, w których najczęściej przebywasz. Zanim zdecydujesz się na abonament i przeniesienie numeru, popytaj znajomych o opinie, kup najtańszy starter operatora i sprawdź przez kilka dni, czy jesteś zadowolony z jakości rozmów oraz transmisji danych. Nie wierz w zapewnienia operatorów. Utrata zasięgu zdarza się nawet w środku warszawskiego Ursynowa. Na szczęście zmiana operatora nie wymaga pozbywania się numeru telefonu. Od kilku lat możesz przenosić go pomiędzy operatorami. Dokonując takiej zmiany, masz szansę zaoszczędzić nawet kilkadziesiąt złotych miesięcznie. Najlepiej poszukaj umowy z operatorem telekomunikacyjnym albo sprawdź w jego internetowym biurze obsługi klienta, kiedy kończy się okres obowiązywania Twojej umowy. Ustal tę datę i zanotuj w kalendarzu przypomnienie dwa miesiące wcześniej. Warto poszukać tańszych ofert i skorzystać z najbliższej okazji do zmiany operatora i zaoszczędzenia dodatkowych pieniędzy.

Redukujemy inne koszty Gdy uporasz się z największymi i najbardziej oczywistymi złodziejami pieniędzy, nie zaszkodzi przyjrzeć się mniejszym lub trudniejszym do wyeliminowania kosztom. Pod lupę powinien trafić każdy cykliczny wydatek. W ten sposób można uwolnić kolejne setki złotych miesięcznie. Najbardziej bolesne jest redukowanie tych kosztów, które obecnie traktuje się jako nieodłączny element stylu życia. Z papierosów i alkoholu niełatwo zrezygnować. Czasami bardzo może pomóc uświadomienie sobie całkowitych kosztów nałogu. Jedna paczka papierosów dziennie to ok. 400 zł puszczone z dymem co miesiąc. Rocznie to prawie 5000 zł! Mogłoby wystarczyć na spłatę sporej części długów albo niezłe wakacje. Najlepiej oczywiście byłoby całkowicie rzucić palenie, ale jeśli nie potrafisz tego zrobić, warto zacząć korzystać z e-papierosów. Ich roczny koszt, przy takiej samej częstotliwości używania, może wynieść mniej niż 1000 zł. To kolosalna oszczędność. Szczegółowe kalkulacje znajdziesz we wpisie: ›› http://fin.ninja/palenie ‹‹. Kolejne kilkadziesiąt złotych oszczędności miesięcznie może przynieść rezygnacja z usług płatnej telewizji i zastąpienie jej bezpłatną cyfrową telewizją

naziemną DVB-T. Większość znanych mi osób, które zdecydowały się na całkowitą rezygnację z oglądania telewizji, ze zdziwieniem stwierdziła, że teraz na wszystko jest dużo czasu – na relaks, edukację oraz podejmowanie się dodatkowych prac zarobkowych. Nawet za internet nie trzeba już płacić. Można skorzystać z bezpłatnego dostępu do sieci oferowanego przez Aero2 – firmę, która w ramach udzielonej jej licencji zobowiązana jest zapewniać darmowy, bezprzewodowy dostęp do internetu na terenie prawie całej Polski. Oczywiście nie oferuje on takiej szybkości jak sieci kablowe czy komórkowe, ale w zupełności wystarcza do przeglądania stron oraz obsługi poczty. Jeśli mieszkasz w mieście, to założę się, że znajdujesz się w zasięgu wielu sieci bezprzewodowych Twoich sąsiadów. Warto mieć z nimi dobre stosunki. Może użyczą Ci dostępu do swojego internetu, np. za 10 zł miesięcznie. Albo za darmo – w zamian za drobną usługę, np. upieczenie od czasu do czasu ciasta. Ziarnko do ziarnka, a zbierze się miarka – im bardziej zmniejszysz koszty stałe, tym bardziej zwiększysz tempo oszczędzenia, nawet przy niewysokich zarobkach. Trzeba tylko chcieć być uważnym, szukać oszczędności i stopniowo wprowadzać je w życie.

ROZDZIAŁ 6 – podsumowanie: 1. Policz swój współczynnik oszczędności. Zweryfikuj na jego podstawie, ile

lat będziesz musiał pracować, aby zaoszczędzić na emeryturę.

2. Zaplanuj redukcję kosztów eksploatacji mieszkania. Woda i ogrzewanie to

koszty najbardziej obciążające portfel. Świadome korzystanie z mediów przekłada się na konkretne oszczędności.

3. Ogranicz wydatki na jedzenie. To kategoria kosztów, w której najwięcej się

przepłaca, a statystycznie pochłania ona nawet jedną czwartą wydatków w domowym budżecie.

Przyjrzyj się kosztom transportu. Jeśli masz auto, to przynajmniej przygotuj się do weryfikacji kosztów ubezpieczenia z minimum jednomiesięcznym wyprzedzeniem.

4.

5. Rzuć szkodliwe i kosztowne nałogi.

W tej książce przedstawiłem zaledwie kilkadziesiąt pomysłów na domowe oszczędności. Zapewniam, że to tylko kropla w morzu możliwości. Po kolejnych kilka tysięcy stron bezpłatnej lektury na ten temat zapraszam Cię na mojego bloga ›› http://jakoszczedzacpieniadze.pl ‹‹. Tam znajdziesz o wiele więcej informacji, niż mogłoby pomieścić kilka takich książek. Zacznij od tych dwóch wpisów, gdzie zawarłem łącznie ponad 200 pomysłów na oszczędzanie: • ›› http://fin.ninja/107sposobow ‹‹ • ›› http://fin.ninja/101sposobow ‹‹

Materiały dodatkowe do książki ›› http://fin.ninja/bonus ‹‹ Aktualny ranking kont bankowych ›› http://fin.ninja/konta ‹‹ Aktualny ranking najlepszych lokat bankowych ›› http://fin.ninja/lokaty ‹‹ 1 Źródło: The Shockingly Simple Math Behind Early Retirement – Mr. Money Mustache, http://www.mrmoneymustache.com.

ROZDZIAŁ 7

Mieszkanie lub dom – największy zakup w życiu

Koszty zamieszkania to obok wydatków na jedzenie największe koszty w naszym życiu. Składają się na nie koszty zakupu oraz utrzymania zakupionej powierzchni: opłaty na rzecz spółdzielni, czynsze najmu lub koszty kredytu, koszty wody, energii elektrycznej, gazu, podatki, koszty wyposażenia i remontów. Jeśli je zsumujesz, to okaże się, że żadna inna kategoria wydatków nie pochłania więcej pieniędzy w całym życiu niż mieszkanie. Nasi rodzice i dziadkowie żyli w innej rzeczywistości. Koszty nieruchomości były niższe, domy – często budowane samodzielnie, a mieszkania otrzymywało się z przydziału od państwa i można było wykupić je na własność za symboliczne kwoty. Nikt wtedy nie słyszał o kredytach hipotecznych na zakup własnego M2, M3 lub M4 – tak kiedyś określało się wielkość mieszkania. Chociaż dzisiaj koszty nabycia nieruchomości są dużo wyższe, to rodzice najczęściej przekonują swoje dzieci, że mieszkanie trzeba posiadać. W ten sposób zakorzeniają w nich przekonanie, które w przypadku części osób zapoczątkowuje poważne kłopoty finansowe. Ludzie decydują się na zbyt kosztowne mieszkania, zbyt drogie kredyty i nie zostawiają sobie marginesu bezpieczeństwa na ewentualne komplikacje. Kredyt „pod korek”, czyli brany do poziomu maksymalnej zdolności kredytowej, z minimalnym wkładem własnym i bez zapasu w postaci oszczędności, staje się kulą u nogi, której nie mogą udźwignąć. W takiej sytuacji znajduje się część posiadaczy kredytów we franku szwajcarskim. Chociaż wielu z nich kredyt kosztował efektywnie mniej niż

analogiczny kredyt udzielony w złotówkach, to stali się oni zakładnikami swoich mieszkań. W wyniku wzrostu kursu franka nie mogą ich sprzedać, ponieważ rynkowa wartość nieruchomości jest niższa niż pozostająca do spłaty kwota kapitału wyrażona w złotówkach. Truizmem jest, że na zakupie mieszkania można wiele wygrać lub stracić. Mało kto jednak przygotowuje się do takiego zakupu z wyprzedzeniem: oszczędza pieniądze na jak największy wkład własny, świadomie pracuje nad swoją zdolnością kredytową, buduje wiarygodność kredytową (to nie to samo!), wytrwale negocjuje cenę zakupu mieszkania oraz parametry udzielanego kredytu hipotecznego. Skuteczna realizacja tych kilku kroków pozwala zaoszczędzić od kilkudziesięciu do nawet kilkuset tysięcy złotych. Zakup mieszkania za gotówkę uchodzi w powszechnej opinii za coś niewykonalnego. Nie wierz w to – da się to zrobić, chociaż łatwo nie będzie. Z kolei zakup mieszkania w kredycie na 35 lat powoduje, że oddasz bankowi z grubsza dwa razy więcej, niż pożyczyłeś (jeśli pożyczysz 400 tys. zł, oddasz ok. 780 tys. zł). Te pieniądze będziesz musiał zarobić – pracując na mieszkanie dwa razy dłużej. I to tylko przy optymistycznym założeniu, że w międzyczasie stopy procentowe nie znajdą się na wysokim poziomie. A to w perspektywie kilkudziesięciu lat wydaje się wysoce nieprawdopodobne.

N

I/YR

PV

AMORT

420

4,35

400 000

?

3 5 lat kredytu, czyli 420 miesięcy

oprocentowanie kredytu 4,3 5% w skali roku

kwota kredytu

P o kliknięciu P MT i AMORT pojawi się całkowity koszt kredytu.

Co jeśli nie chcesz podejmować ryzyka i brać sobie na głowę kredytu? Alternatywą jest wieloletnie wynajmowanie mieszkania. Nie wierz bezrefleksyjnie tym, którzy traktują wynajem jedynie jako „napychanie kieszeni bezdusznym właścicielom”. Jeśli żyjesz sam lub w duecie, to wynajem będzie najrozsądniejszą opcją. Wynajmując, zyskujesz elastyczność: możesz zmieniać miejsce zamieszkania i dostosowywać koszty wynajmu do aktualnych zarobków. Gdy w związku pojawiają się dzieci, zazwyczaj pojawia się też potrzeba stabilizacji. Wtedy zakup mieszkania wydaje się racjonalnym rozwiązaniem, choć wcale nie musisz traktować tego jak dogmatu. Jedno jest pewne: zakup mieszkania jest bardzo ważną, trudną

i brzemienną w skutki decyzją. Co więcej – zwykle podszytą wyobrażeniami i oczekiwaniami najbliższych. Niekoniecznie muszą mieć one cokolwiek wspólnego z tym, co naprawdę jest dla Ciebie dobre z finansowego punktu widzenia. Tam gdzie w grę wchodzą emocje, rozsądek ma niewiele do powiedzenia. Finansowy ninja nie podąża ślepo za innymi. Wybiera własną drogę. Wiedząc, że największe decyzje finansowe w życiu nie są łatwe, przygotowuje się do ich podjęcia z dużym wyprzedzeniem. Decyzję o ewentualnym zakupie mieszkania podejmuje, minimalizując emocje. Odpowiednio szykuje się do negocjacji ceny zakupu oraz do wzięcia kredytu hipotecznego. Nie pozostawia niczego przypadkowi, nic go nie zaskakuje. Ktoś taki nie daje sobie wmawiać, że „najwyższa pora na ślub” lub „trzeba posiadać własne mieszkanie”. Dobrze wie, że czasami nie warto się spieszyć i że finansowanie kosztownych zakupów pieniędzmi banku to bardzo zły pomysł. Z tego rozdziału dowiesz się, czy mieszkanie lepiej kupić czy wynajmować i jakie są argumenty za każdym z tych rozwiązań. Jeśli zdecydujesz się na zakup, to rozważymy, jak przygotować się do wzięcia kredytu i na jak duże obciążenie domowego budżetu możesz sobie pozwolić. Na koniec dowiesz się także, jak skutecznie negocjować koszty zakupu mieszkania.

Mieszkaniowa ewolucja Typowy scenariusz następująco:

ewolucji

mieszkaniowej

może

wyglądać

• Mieszkanie z rodzicami. To najtańsza opcja. Mieszkaj z rodzicami tak długo, jak tylko się da (w granicach zdrowego rozsądku). Gdy się wyprowadzisz, już nigdy więcej nie będziesz mieć tak taniego zakwaterowania (chyba że rodzice zgodzą się przyjąć Cię ponownie). W okresie mieszkania z rodzicami oszczędzaj nadwyżki pieniędzy na wkład własny. • Akademik. To rozwiązanie dostępne wyłącznie dla przyjezdnych studentów. Rozwiązanie tanie, mające swoje uroki, ale także wiele minusów. Okres zamieszkiwania w akademiku można doskonale wykorzystać na naukę negocjacji i budowanie relacji społecznych. • Wynajmowanie pokoju w mieszkaniu ze współlokatorami.

Podstawową zaletą są niższe koszty niż w przypadku samodzielnego wynajmowania mieszkania. Za kilkaset złotych miesięcznie możesz mieć oddzielny pokój. • Wynajmowanie całego mieszkania. Obecnie to etap wręcz konieczny przed zakupem własnego lokum – chociażby po to, by sprawdzić, czy pasuje Ci dana okolica oraz z jakimi realnymi kosztami będziesz musiał się liczyć, gdy zdecydujesz się na własne mieszkanie. Samodzielne wynajmowanie to dobry test dla Twojego budżetu. Sprawdzaj w szczególności, ile kosztują Cię media: woda, prąd, gaz, ogrzewanie. Możesz przyjąć, że we własnym mieszkaniu charakterystyka ich zużycia i łączne koszty będą podobne. • Zakup pierwszego mieszkania. Często popełniany błąd polega na przeświadczeniu, że pierwsze mieszkanie kupuje się na wiele lat. To nieprawda. Już po kilku latach możesz zauważyć mankamenty i braki oraz – w miarę powiększania się rodziny – zdecydować się na zakup większego lokum. Tym bardziej nie warto wkładać zbyt wielu pieniędzy w zakup i wyposażenie pierwszego mieszkania. To, o co warto się zatroszczyć, to jego dobra lokalizacja. Łatwiej będzie je sprzedać w dobrej cenie. • Zakup kolejnego mieszkania lub domu. Masz już doświadczenia z kupna i wyposażania własnego lokum oraz mieszkania w nim. Wykorzystaj to, gdy zdecydujesz się kupić kolejną nieruchomość. Zazwyczaj będzie ona miała większą powierzchnię użytkową, bo przecież gdybyś nie potrzebował przestronniejszego mieszkania, pewnie byś go nie zmieniał. Racjonalizuj koszty nabycia i wyposażenia. Każdy błąd w tym zakresie kosztuje proporcjonalnie więcej niż w przypadku mniejszego lokalu. Z perspektywy finansowej najważniejsze to pozostawać na każdym z etapów najdłużej, jak się da, i maksymalnie opóźniać przejście do kolejnego, bardziej kosztownego etapu. Również z nabyciem pierwszego mieszkania warto poczekać jak najdłużej, a wcześniej – powiększać oszczędności, po to by jak największą część zakupu sfinansować z własnych środków i zminimalizować wysokość kredytu hipotecznego.

Lepiej kupić czy wynajmować mieszkanie? Przychodzi taki moment, w którym każdy z nas ma dość zajmowania cudzych mieszkań albo słuchania po raz kolejny troskliwego pytania: „Długo jeszcze będziesz się tak tułać?” z ust rodziców, znajomych lub, co gorsza, partnerki czy partnera. Własny dach nad głową daje poczucie bezpieczeństwa, czyli zaspokaja jedną z najważniejszych potrzeb człowieka. Gdy sam nabierasz wątpliwości co do sensowności wynajmu, silniej trafiają do Ciebie porady innych: „Przecież nie ma sensu, żebyś płacił wynajmującemu! Lepiej weź kredyt i płać taką samą ratę!”. Ale czy na pewno jest to dobre rozwiązanie? Czy rzeczywiście lepiej zadłużyć się po uszy, niż długoterminowo wynajmować mieszkanie? Dla każdego odpowiedź będzie nieco inna. Dlatego przeanalizujemy konkretny przypadek i rozważymy argumenty za wynajmem i przeciwko niemu. Będziemy opierać się na prawdziwej historii, przesłanej mi przez Tomka. Gdy opisywał swoją sytuację, kończył studia i zaczął się zastanawiać, czy lepiej kupić mieszkanie, finansując je kredytem hipotecznym, czy na razie zostać najemcą, a oszczędności akumulować i inwestować.

OD: Tomek TEMAT: Czy lepiej kupić mieszkanie? Michale, mam do Ciebie następujące pytanie. Nie wiem, czy kupować mieszkanie po studiach, czy lepiej z początku je wynająć i miesięczne nadwyżki inwestować. Poniżej garść informacji o mnie. Jestem młodym człowiekiem powoli kończącym studia w Krakowie (przede mną ostatni rok). Staram się też rozwijać zawodowo – na razie pracuję w branży IT na niepełny etat, choć w ostatnim semestrze studiów planuję pójść „na całość”. Na chwilę obecną dysponuję kapitałem w wysokości 15 tys. zł. Na razie moje dochody netto wynoszą ok. 2 tys. zł, z czego 75%

jestem w stanie odłożyć (wciąż mieszkam z rodzicami, którzy mnie utrzymują). Zaraz po skończeniu studiów spodziewam się zarabiać ok. 4 tys. zł netto. Chciałbym również zamieszkać wtedy ze swoją dziewczyną, której dochody wynoszą ok. 1 tys. zł netto. Czy rozsądniej wynająć mieszkanie (w interesującym mnie standardzie i okolicy – ok. 1800–2000 zł z opłatami) i sam zakup przesunąć w czasie o kilka lat, czy może kupić mieszkanie od razu (na podstawie doświadczeń znajomych szacuję koszt takiego mieszkania z wykończeniem na ok. 400 tys. zł) w kredycie na wiele lat? Swoje koszty życia niestety ciężko mi na razie oszacować – jestem na etapie „assesmentu”. Przyznam, że po przeczytaniu tego listu zacząłem sobie ostrzyć zęby na głęboką, matematyczną analizę opłacalności zakupu mieszkania. Ale im dłużej się nad tym zastanawiałem, tym mniej mi się to podejście podobało. Finansowy ninja posiłkuje się kalkulacjami, ale pod uwagę bierze również inne czynniki, które trudno przełożyć na konkretne liczby. Emocjonalny aspekt decyzji i wewnętrzne poczucie dokonania dobrego wyboru są nie mniej ważne niż liczby, a często nawet ważniejsze – co oczywiście nie oznacza, że obliczenia należy ignorować. To dlatego dla jednej osoby oczywistym wyborem będzie wynajem mieszkania, a inna uzna, że najlepszy jest zakup mieszkania finansowany kredytem. Każda z nich ma swoją rację. DLACZEGO CHCESZ MIEĆ WŁASNE MIESZKANIE?

Jeśli znajdujesz się w podobnej sytuacji co Tomek, to pierwsze i najważniejsze pytanie, na które musisz sobie odpowiedzieć, brzmi: „Dlaczego chcę kupić mieszkanie?”. Odpowiedzi mogą być różne: • Bo to jest coś, co będę miał. • Bo muszę mieć gdzie mieszkać. • Bo wszyscy starsi ode mnie, którzy w moim przekonaniu coś osiągnęli, mają mieszkanie… • …a nawet ci, których uważam za mniej operatywnych, też mają mieszkanie. • Bo jeśli będę wynajmował, to będę na łasce wynajmujących. • Bo w swoim mieszkaniu będę mógł żyć tak, jak chcę, i urządzić je według własnego życzenia. • Bo jeśli wynajmuję, to płacę komuś innemu i te pieniądze przepadają.

A przy zakupie mieszkania wydaję pieniądze na coś swojego – coś, co prędzej czy później będzie stuprocentowo moje. • Bo mieszkanie jest dobrą inwestycją. Ceny nieruchomości w długim okresie rosną i będę mógł je ewentualnie sprzedać. Pewnie wymyślisz jakieś dodatkowe argumenty. Super! Tylko oddziel emocje i zastanów się, ile z powyższych stwierdzeń jest adekwatnych do Twojej sytuacji. Jeśli jesteś świeżo upieczonym absolwentem, jeszcze bez własnej rodziny, to czy na pewno potrzebujesz mieszkania? Spójrzmy na kontrargumenty: • Bo to jest coś, co będę miał. Czy na pewno będziesz miał to mieszkanie? Jeśli przy oszczędnościach wynoszących 15 tys. zł planujesz zakup mieszkania za 400 tys. zł (które z uwzględnieniem wszystkich opłat kosztować Cię będzie istotnie więcej), to z pewnością weźmiesz też kredyt na np. 30 lat, kosztujący Cię przynajmniej 716 850 zł (przy oprocentowaniu 4,35%). Mieszkanie formalnie będzie Twoje, ale obciążone hipoteką, czyli zobowiązaniem na rzecz banku. Dopiero jak spłacisz kredyt, będziesz mógł powiedzieć, że jest w pełni Twoje. Pomijam na razie kwestię, czy w ogóle dostaniesz kredyt, tzn. czy masz wystarczającą zdolność kredytową, aby bank uznał, że można Ci pożyczyć pieniądze.

N

I/YR

PV

AMORT

360

4,35

400 000

?

kredyt na 3 0 lat

oprocentowanie kredytu

pożyczana kwota (400 tys. zł)

Amortyzacja pokaże całkowity koszt kredytu = 716 8 50 zł.

• Bo muszę mieć gdzie mieszkać. Zgoda, ale mieszkać można także w wynajmowanym mieszkaniu. • Bo wszyscy starsi ode mnie, którzy w moim przekonaniu coś osiągnęli, mają mieszkanie… To ważny argument, ale ma on zdecydowanie emocjonalną naturę. Poza tym ci starsi od Ciebie być może zakupili podobne mieszkanie za 100 tys. zł albo jeszcze mniej – i w innych czasach. Być może było ich na to stać, być może lepiej

zarabiają i więcej zaoszczędzili przed zakupem. A być może nadal na ich mieszkaniach ciążą kredyty hipoteczne. • …a nawet ci, których uważam za mniej operatywnych, też mają mieszkanie. To jest jeszcze bardziej emocjonalny argument. Być może teraz przywiązani są do mieszkania, bo wzięli kredyt na maksymalną dostępną dla nich kwotę i w walucie obcej, podatnej na spore wahania. Sam sobie musisz odpowiedzieć, czy ważniejsze jest dla Ciebie posiadanie mieszkania za wszelką cenę, czy może wolisz życie bez kosztownego kredytu. • Bo jeśli będę wynajmował, to będę na łasce wynajmujących. To nie całkiem prawda. W Polsce prawo jest bardzo przychylne najemcom. Chroni ich w większym stopniu niż właścicieli mieszkań, ale musisz znać swoje prawa. Faktem jest, że niektórzy wynajmujący uważają, że „prawo prawem, ale sprawiedliwość musi być po ich stronie”. Warto podpisywać umowy na czas nieokreślony, dające Ci prawo do wypowiedzenia umowy najmu i znalezienia sobie kolejnego mieszkania. Po kilku takich przeprowadzkach będziesz mieć już duże doświadczenie i świadomość własnych potrzeb. • Bo w swoim mieszkaniu będę mógł żyć tak, jak chcę, i urządzić je według własnego życzenia. To prawda, ale każdy kij ma dwa końce. Posiadanie własnego mieszkania może okazać się studnią bez dna dla Twoich finansów. Jeśli sam je remontujesz i wyposażasz, to w przypadku pierwszego mieszkania istnieje olbrzymia pokusa urządzenia go komfortowo i na bogato. Efekt: na wyposażenie można wydać dużo więcej, niż potrzeba i warto. Łatwo ulec wewnętrznej argumentacji, że „robię to na lata”. A gdy za kilka lat zdecydujesz się na zakup większego lokum, to potencjalny nabywca Twojego starego mieszkania wcale nie musi być skłonny do płacenia za Twój wysoki standard, jeśli ma własną wizję tego, jak urządzić tę przestrzeń po swojemu. • Bo jeśli wynajmuję, to płacę komuś innemu i te pieniądze przepadają. A przy zakupie mieszkania wydaję pieniądze na coś swojego – coś, co prędzej czy później będzie stuprocentowo moje. To fakt. Jednak finansowanie swojego mieszkania kredytem hipotecznym też powoduje, że płacisz pieniądze, które przepadają. Chociażby w kosztach okołokredytowych, np. ubezpieczeniu niskiego wkładu, ubezpieczeniu na życie (zwykle wymaganym przez banki), odsetkach od kredytu itd. Jest jeszcze jeden aspekt: jeśli pogorszy się

Twoja sytuacja finansowa i nie będziesz w stanie spłacać kredytu, to w skrajnym przypadku mieszkanie może zostać zlicytowane – i to zazwyczaj sporo poniżej jego wartości rynkowej – a Ty możesz zostać z niczym lub z długami. Zagrożenia czają się także w kredytach walutowych. Co prawda obecnie nie są one już dostępne dla osób zarabiających w polskich złotych, ale nadal tykającą bombą są kredyty udzielone we frankach szwajcarskich i w euro. Jeśli polski złoty się osłabi i kursy tych walut wzrosną, wiele osób może mieć problem z terminowym regulowaniem wyższych rat. • Bo mieszkanie jest dobrą inwestycją. Ceny nieruchomości w długim okresie rosną i będę mógł je ewentualnie sprzedać. To całkowite pomieszanie pojęć. Jako inwestycję można traktować mieszkanie, które kupujesz z zamiarem zarabiania na wynajmie. Mieszkania dla siebie nie powinieneś uważać za inwestycję, bo nie generuje ono dla Ciebie żadnych zarobków – stanowi wręcz źródło kosztów. Nie jest też prawdą, że ceny nieruchomości wyłącznie rosną. Tendencja cen rynkowych w latach 2010–2015 wyraźnie pokazuje, że ceny nieruchomości mogą spadać. A nawet jeśli nastawiasz się na zarobek ze sprzedaży mieszkania za jakiś czas, to zastanów się, gdzie będziesz mieszkał, gdy je sprzedasz. Będziesz zmuszony kupić inne, po cenach zbliżonych do ceny sprzedaży swojego, więc suma summarum wyjdzie na to samo. No chyba że po sześćdziesiątce zdecydujesz się wynajmować mieszkanie od innych. Jest to jakaś opcja. DLA KOGO WŁASNE MIESZKANIE?

W każdym przypadku warto przeanalizować swoją sytuację w szerszej perspektywie. Zrobimy to na przykładzie Tomka. Ma on dosyć szczególną i komfortową pod względem finansowym sytuację: • Jest młody i kończy studia, zaczął już trochę zarabiać. • Nie jest zadłużony. • Ma oszczędności w wysokości 15 tys. zł, które potrafi szybko pomnażać, dopóki mieszka z rodzicami (powiększa je o 1500 zł miesięcznie). • Nie ma żony ani dzieci, ponosi niskie koszty miesięczne. • Prawdopodobnie za swoje obecne oszczędności mógłby przeżyć wiele miesięcy. Co jeszcze wiemy o Tomku:

• Jest w najlepszym wieku, aby podejmować ryzyko inwestycyjne. Nawet jeśli noga mu się powinie, to będzie miał wystarczająco dużo życia przed sobą (statystycznie), aby się odbić i zarobić. • Żeby inwestować, potrzebuje kapitału, więc nie powinien się go zbyt szybko pozbywać. • Jego przyszłość zawodowa nie jest jeszcze jasna. Być może będzie pracował w branży IT, ale nie wiadomo, ile będzie zarabiał, nie wiadomo gdzie i nie wiadomo, czy nie będzie musiał się przemieszczać po kraju lub świecie, podążając za swoją pracą. • Obecnie ma dziewczynę, ale trudno powiedzieć, jak sytuacja będzie wyglądała za rok. Reasumując: Tomek jest młody i ma wiele możliwości. Nie ma konieczności szybkiego zakupu mieszkania i jedyną opcją na taki zakup byłoby skorzystanie z kredytu. Przy jego wysokości byłoby to jak dobrowolne uwiązanie sobie pętli na szyi. Niestety sytuacja finansowa Tomka wcale nie wygląda różowo i gdy analizuje się ją przez pryzmat tak dużego wydatku, widać wiele minusów: • Tomek pracuje na niepełny etat i ma niewielkie dochody. • Nie uzbierał dotychczas minimalnego wymaganego wkładu własnego w wysokości 10% wartości mieszkania (teoretycznie wymagany jest już większy: od 2016 r. – 15%, a od 2017 r. – 20%, ale wymóg ten można ominąć, wykupując ubezpieczenie niskiego wkładu). • Jeśli próbowałby pożyczyć brakujące 10% wartości mieszkania (np. zadłużając się na karcie kredytowej lub zaciągając pożyczkę konsumencką), całkowity koszt kredytów byłby jeszcze wyższy. • Poza 15 tys. zł oszczędności nie ma żadnego marginesu bezpieczeństwa i żadnej poduszki finansowej. • W kontekście późniejszych kosztów utrzymania mieszkania (czynsz, opłaty itd.) zarobki Tomka, który miałby spłacać dodatkowo ratę kredytową, są bardzo niskie w porównaniu do wysokości raty (zaraz ją policzymy). • Ponadto Tomek prawdopodobnie i tak nie ma na chwilę obecną wystarczającej zdolności i wiarygodności kredytowej, które są niezbędne do otrzymania kredytu z banku. CO PRZEMAWIA ZA NAJMEM?

Nie warto, żeby Tomek przymierzał się obecnie do zakupu mieszkania. W istocie odradzam taki krok każdemu młodemu człowiekowi, dopóki nie będzie musiał się ustabilizować. Zgadzam się, że jeśli żyje się z partnerem i małymi dziećmi,

to stabilność jest czymś pożądanym. Ale zanim to nastąpi, warto sukcesywnie budować kapitał i oszczędności, jednocześnie dbając o zwiększanie wynagrodzenia (szeroko rozumiany rozwój) i równolegle ucząc się utrzymywania kosztów w ryzach. Im wcześniej to opanujesz, tym lepiej. Przy małych dzieciach znacznie trudniej zapanować nad domowym budżetem. Tomkowi w jego obecnej sytuacji wynajem nie powinien robić żadnej różnicy. Albo wręcz okaże się korzystny i otworzy możliwości (które ograniczałby ewentualny wieloletni kredyt): • Tomek będzie miał elastyczność, która pozwoli mu relatywnie szybko opuścić aktualnie wynajmowane mieszkanie – zarówno wtedy, gdy mu się ono znudzi, jak i wtedy, gdy będzie miał bardziej istotne powody. • Będzie także w stanie elastycznie dostosowywać wysokość opłat za mieszkanie do swoich chwilowych potrzeb i możliwości: mając lepszą pracę, może wynajmować droższe lokum, a jeśli zechce oszczędzać (lub zostanie do tego zmuszony sytuacją życiową), przeprowadzi się do tańszego. Osoby, które posiadają własne mieszkanie, nie mają takiej elastyczności w obniżaniu kosztów. • W IT, czyli branży Tomka, praca może na niego czekać w innym mieście lub w innym kraju. Dużo łatwiej się wyprowadzić z wynajmowanego mieszkania. Nie trzeba się też martwić, co z nim zrobić. • Dzięki brakowi kredytów czy innych stałych obciążeń Tomek może udać się, gdzie chce, i tam zarabiać na swoje utrzymanie. • Zdobyta praktyka w wynajmowaniu mieszkań pozwoli Tomkowi coraz skuteczniej negocjować stawki z wynajmującymi. Ta umiejętność przyda mu się także, gdy w końcu zdecyduje się na zakup mieszkania. • W miarę kolejnych przeprowadzek Tomek lepiej pozna własne preferencje, a także różne rozwiązania użytkowe stosowane w mieszkaniach. Im bardziej się opatrzy, tym lepiej będzie wiedział, co chciałby widzieć w swoim kolejnym mieszkaniu (własnym lub wynajmowanym). I zmniejszy się ryzyko, że przepłaci, wyposażając własne mieszkanie. • Nadwyżki finansowe będzie mógł przeznaczyć na inwestycje. • Jeśli straci pracę, to będzie miał za co żyć, nie martwiąc się jednocześnie, że wiszą nad nim jakieś kredyty. Będzie miał także dużo większą łatwość podjęcia ryzyka, np. zmiany pracy, rozpoczęcia własnej działalności gospodarczej itp. • W podbramkowej sytuacji Tomek może zrezygnować

z wynajmowanego mieszkania i wprowadzić się do znajomego, by dzielić z nim koszty, lub wrócić do rodziców. • Generalnie w przypadku najmu koszty dużych napraw w mieszkaniu obciążają wynajmującego, a nie Tomka. We własnym lokum sam musiałby je ponosić. CZY NAJEM NA PEWNO JEST DROŻSZY?

Tomek doprecyzował, że 400 tys. zł to koszt mieszkania, które chciałby zakupić, wraz z kosztem jego remontu. Cena lokalu to 330 tys. zł, a remont wyniósłby 70 tys. zł. Tomek przyznał się też, że w swoich szacunkach nie uwzględnił dodatkowych kosztów okołozakupowych. A jest ich przecież niemało: podatek od czynności cywilnoprawnych (PCC), opłata dla notariusza, u którego podpisywany będzie akt notarialny, opłaty dla banku lub rzeczoznawcy, który oszacuje wartość nieruchomości. Jeśli nabywa się mieszkanie z rynku wtórnego, trzeba się liczyć także z kosztem pośrednika, o ile nie ponosi tej opłaty sprzedający. Podsumujmy, ile mogą wynieść te opłaty: • Kwota zakupu = 330 tys. zł. • Podatek PCC (2%) = 6600 zł. Zawsze jest to 2% ceny zakupu z aktu notarialnego. Chociaż jeśli urząd skarbowy uzna, że mieszkanie zakupione zostało poniżej średniej ceny rynkowej, może zażądać dopłaty różnicy pomiędzy wyliczoną przez notariusza kwotą PCC a swoim oszacowaniem. • Taksa notarialna = 1476 zł. Jej wysokość zależy od ceny mieszkania i tego, czy notariusz zgodzi się coś opuścić. Taksa notarialna może bowiem podlegać negocjacjom. • Operat dla banku = 500 zł. Bank przed udzieleniem kredytu będzie wymagał wyceny nabywanego mieszkania przez uprawnionego rzeczoznawcę majątkowego, czyli tzw. operatu. Warto współpracować z rzeczoznawcą, który pokaże Ci wycenę przed jej przekazaniem do banku. Dlaczego? Więcej na ten temat we wpisie Operat szacunkowy i wycena rzeczoznawcy, czyli jak można oszczędzić lub stracić na zakupie lub sprzedaży mieszkania – ›› http://fin.ninja/operat ‹‹. • Taksa od wpisu hipoteki do księgi wieczystej = 60 zł. Jeśli jednak zakup mieszkania wiąże się z utworzeniem księgi wieczystej, opłata wzrasta do 260 zł. • Prowizja pośrednika nieruchomości (załóżmy, że 2% brutto) = 6600 zł. Jeśli kupujesz mieszkanie bezpośrednio od sprzedającego, to

tego kosztu nie będzie. Jednak korzystając z usług pośrednika, należy się liczyć z opłatami od 1% do nawet 4,5% brutto. • Szacowany koszt remontu = 70 tys. zł. • SUMA = 415 236 zł. Na taką właśnie sumę Tomek musiałby wziąć kredyt. W praktyce nie miałby szans na otrzymanie kredytu pokrywającego 100% kosztów. Banki finansują dzisiaj maks. 90% kosztów zakupu mieszkania. Przeanalizujmy jednak dla uproszczenia ten przykład. Musisz wiedzieć, że to nie koniec mieszkaniowych wydatków. Trzeba do nich doliczyć koszty związane z udzieleniem kredytu (wszelkie prowizje i inne koszty okołokredytowe): • Kwota podstawowa = 415 236 zł. • Prowizja banku za udzielenie kredytu (2%) = 8304,72 zł. Warunki dla każdego klienta mogą być inne i warto je negocjować z bankiem. • Ubezpieczenie na życie (np. 1,5% w pierwszym roku) = 6228,54 zł. Banki zwykle chcą się zabezpieczyć na wypadek śmierci kredytobiorcy i dlatego wymagają wykupienia ubezpieczenia na życie oraz dokonania cesji ubezpieczenia na bank. W przypadku śmierci kredytobiorcy koszty kredytu pozostające do spłaty pokryje ubezpieczyciel. Przelew trafi bezpośrednio do banku, kredyt będzie spłacony, a spadkobiercy otrzymają nieobciążone kredytem mieszkanie. Dla jasności: banki mogą wymagać od Ciebie ubezpieczenia na życie, ale nie mają prawa zmuszać Cię do wykupienia go za ich pośrednictwem. Możesz sam znaleźć najlepszą lub najtańszą polisę na rynku i dokonać cesji na rzecz banku. • Ubezpieczenie niskiego wkładu (np. 3% od kwoty powyżej 80% LTV) = 2491,42 zł. LTV, czyli loan-to-value, to stosunek wysokości kredytu do wartości jego zabezpieczenia. Jeśli wkład własny jest niższy niż 20% całkowitej wartości kupowanej nieruchomości, to trzeba ponieść wysokie koszty dodatkowego ubezpieczenia kwoty brakującej do wymaganych 20%. Jest to koszt ponoszony cyklicznie – do momentu, aż wartość kapitału pozostającego do spłaty nie spadnie poniżej 80% wartości mieszkania. • SUMA kwoty kredytu = 432 260,68 zł. Wszystkie kwoty dodatkowe podwyższają koszt zakupu nieruchomości o 32 tys. zł. Skoro znamy już finalną kwotę, to najwyższy czas policzyć, ile naprawdę będzie kosztował kredyt w długim okresie.

Oprocentowanie kredytu hipotecznego składa się z dwóch elementów: • stałej marży banku – niezmiennej przez cały okres kredytowania (załóżmy, że wynosi ona 1,65%), • zmiennej referencyjnej stopy procentowej – w przypadku kredytów w polskich złotych jest to najczęściej WIBOR 3M, czyli stopa procentowa, według której banki gotowe są udzielać sobie pożyczek na rynku międzybankowym (założymy, że wynosi ona 2,70%). Całkowite oprocentowanie kredytu to zatem 4,35%. Posłużmy się kalkulatorem finansowym, aby policzyć wysokość rat oraz całkowity koszt kredytu dla różnych okresów:

N

I/YR

PV

PMT

AMORT

240 lub 360, lub 420

4,35

432 260

?

?

kredyt na odpowiednio 20, 3 0 lub 3 5 lat

oprocentowanie kredytu

kwota kredytu

Jaka jest wysokość raty?

Jaki jest całkowity koszt kredytu?

Kredyt na 432 260 zł

Okres 20 lat

Okres 30 lat

Okres 35 lat

Wysokość raty

2699,81 zł

2151,84 zł

2005,73 zł

Całkowita kwota do spłaty (kapitał i odsetki)

647 954,40 zł

774 662,40 zł

842 406,60 zł

Teoretycznie zatem wiemy już, na czym Tomek stoi, ale wciąż nie jest to kwota ostateczna. Zakładając, że Tomek otrzymałby kredyt na 35 lat, kupił mieszkanie i wprowadził się do niego, musiałby ponosić stale opłaty za ubezpieczenie na życie oraz przez pierwszych kilka lat – także kwoty ubezpieczenia niskiego wkładu (przestałby je płacić, gdy kwota spłaconego już kapitału kredytu przekroczyłaby 20% wartości nieruchomości). Nie można też zapominać, że poza kredytem pojawiłby się dodatkowy koszt w postaci czynszu za mieszkanie, np. 400 zł, co windowałoby miesięczne koszty do ok. 2400 zł. I to tylko w przypadku, gdyby Tomek zdecydował się na najkosztowniejszy, 35letni kredyt, o najniższej miesięcznej racie. Jak wyglądałoby to w przypadku najmu? Tomek twierdzi, że za analogiczne mieszkanie płaciłby 2 tys. zł/miesiąc + opłaty za media. Zakładam, że opłat na

rzecz spółdzielni już by nie ponosił (wliczone byłyby w czynsz za mieszkanie). Jeśli spojrzeć wyłącznie na comiesięczne koszty, wygląda na to, że wynajmowane mieszkanie byłoby dla Tomka tańszym rozwiązaniem niż własne. Istotna różnica polega na tym, że w przypadku wynajmowanego mieszkania Tomek nie stanie się jego właścicielem za 20–35 lat. I jeszcze jedno ćwiczenie: na ile lat wynajmu wystarczyłaby Tomkowi kwota, którą planuje wydać na swoje mieszkanie? Policzmy: • Gdyby zapłacił gotówką (której na chwilę obecną nie ma), to kwota 415 236 zł wystarczyłaby mu na ponad 17 lat wynajmowania. Przyjąłem mniejszą kwotę, bo w przypadku płatności gotówką nie byłoby kosztów okołokredytowych. • A jeśli uwzględnić całą kwotę kredytu wraz z odsetkami, czyli 842 406,60 zł, Tomkowi wystarczyłoby na ponad 35 lat wynajmowania mieszkania. I to bez martwienia się faktem, że ma kredyt do spłacenia. Oczywiście są to tylko przybliżone kalkulacje, nieuwzględniające inflacji, zmian stóp procentowych, cykliczności niektórych kosztów, ewentualnych przychodów z odsetek uzyskiwanych z lokat bankowych lub inwestycji itd. Dokonując takich obliczeń, trzeba także założyć, że stopy procentowe w trakcie trwania kredytu wzrosną, a co za tym idzie – zwiększy się również oprocentowanie i wysokość rat samego kredytu. Co stałoby się, gdyby WIBOR 3M wzrósł do wartości sprzed pięciu lat, czyli do 4,27%? Całkowite oprocentowanie kredytu wyniosłoby 4,27% + 1,65% = 5,92%, co automatycznie wywindowałoby ratę 35-letniego kredytu o 20% – do poziomu 2441,52 zł. Właśnie takiego scenariusza boją się kredytobiorcy. Wzrost stóp procentowych przekłada się na wzrost wysokości rat i całkowitych kosztów kredytu.

N

I/YR

PV

PMT

420

5,92

432 260

?

kredyt na 3 5 lat

wyższe oprocentowanie 5,92%

kwota kredytu

comiesięczna rata = 2441,52 zł

Niektórzy jako receptę na ewentualny wzrost stóp procentowych i tym samym wysokości raty proponują zaciągnięcie kredytu na jak najdłuższy okres

(w takim przypadku rata miesięczna jest niższa) i stopniowe nadpłacanie kredytu w miarę możliwości. Finansowy ninja patrzy jednak nie tylko na wysokość raty, lecz także na całkowity koszt kredytu. Za chwilę szczegółowo to omówimy. O ile w przypadku Tomka zakup mieszkania uważam za zły pomysł, o tyle w przypadku innej osoby w tym samym wieku może to być bardzo dobre rozwiązanie. Zachęcam do spojrzenia na to także z innej perspektywy: przeczytaj wpis na moim blogu Ma 22 lata, kredyt na 30 lat i jest zadowolona – ›› http://fin.ninja/22lata ‹‹. Wbrew pozorom to wcale nie liczby są najważniejsze. Kluczowe znaczenie ma emocjonalny aspekt wynajmu i posiadania własnego mieszkania.

Emocjonalny aspekt wynajmu Jeśli doszedłeś do wniosku, że zalecam wynajmowanie zamiast zakupu mieszkania, muszę wyprowadzić Cię z błędu. Cała dotychczasowa analiza miała na celu pokazanie, że mitem jest, iż zakup mieszkania zawsze jest lepszą finansowo decyzją niż długoterminowy wynajem. W życiu finansowego ninja liczą się nie tylko pieniądze. Znaczenie mają emocje, a gdy żyjemy w związku, to liczą się również emocje bliskich oraz poczucie bezpieczeństwa i stabilności. Jedyna sensowna odpowiedź na pytanie „kupić czy wynajmować?” brzmi: „To zależy”. Jako finansowy ninja musisz umieć sam odpowiedzieć sobie na pytanie, co warto wybrać. Przez długi czas uważało się, że lepiej posiadać mieszkanie lub dom, niż je wynajmować. Ceny nieruchomości rosły i zakup mieszkania – nawet dla zaspokojenia własnych potrzeb mieszkaniowych – uważany był za bezpieczną inwestycję. Skoro i tak 30% naszych dochodów wydawaliśmy na pokrycie kosztów zamieszkania, to racjonalne było ich ulokowanie w nieruchomości, która w miarę upływu czasu powinna zyskiwać na wartości. Na pewno wydawało się to bardziej racjonalną decyzją niż wydawanie pieniędzy na wynajem, który wielu traktuje jak wyrzucanie pieniędzy w błoto. Decyzja, czy kupić, czy wynajmować, była dosyć łatwa. Niestety sytuacja diametralnie zmieniła się w wyniku kryzysu w 2007 r. Ceny nieruchomości, które nieprzerwanie rosły, zasilane tanimi kredytami – głównie we franku szwajcarskim – spadły. Coraz wyższy kurs franka spowodował, że wartość kredytu wyrażona w polskich złotych wynosiła więcej niż wartość mieszkania, na którego zakup kredyt został udzielony. Przykładowo: wycena mieszkania kupionego za 380 tys. zł zmniejszyła się do 300 tys. zł,

a kwota kapitału kredytu pozostającego do spłaty wzrosła do 550 tys. zł. Mieszkanie takie okazało się nie tyle dobrą inwestycją, ile kulą u nogi, której nie można się pozbyć bez dużej straty. W taką pułapkę wpadło wielu ludzi zaciągających kredyt we frankach. Ten, kto wynajmował wtedy mieszkanie, teoretycznie przepłacając, przeszedł przez kryzys suchą nogą. Co więcej – patrząc na ostatnie pięć lat – zrobił dobry interes. Czynsze najmu w tym okresie zmalały efektywnie o ok. 7– 15%, i to już po uwzględnieniu inflacji. Powszechnie przyjmuje się, że jeśli ktoś chce kupić mieszkanie, to musi posiłkować się kredytem hipotecznym. Rzeczywiste dane dotyczące własności mieszkań i domów w Polsce pokazują jednak, że założenie to nie jest prawdziwe. Z raportu Zasobność gospodarstw domowych w Polsce, opracowanego w 2015 r. przez NBP, wynika, że: • 65% gospodarstw domowych jest właścicielem nieruchomości bez kredytu hipotecznego – najczęściej są to mieszkania odziedziczone lub wykupione tanio od państwa, • 24% gospodarstw domowych ma status najemców lub użytkuje w inny sposób mieszkanie, którego nie jest właścicielem, • zaledwie 11% gospodarstw domowych ma kredyt mieszkaniowy. Oznacza to, że kredytem hipotecznym obciążone jest raptem co 10. mieszkanie w Polsce. To znacznie mniej niż w pozostałych krajach strefy euro, gdzie średnia wynosi 23,1%. Wbrew temu, co nam się wydaje, branie kredytu hipotecznego wcale nie jest normą. Oczywiście nie jest łatwo kupić mieszkanie za gotówkę, bo mało kto ma takie oszczędności. Nie kieruj się jednak tylko emocjami. Ważne, żebyś szczegółowo przeanalizował wszystkie plusy i minusy obu rozwiązań, bo być może w Twoim przypadku okaże się, że wynajęcie mieszkania jest całkiem rozsądną i relatywnie niedrogą alternatywą. Zakup mieszkania to poważna decyzja finansowa, niosąca ze sobą istotne konsekwencje. Z jednej strony analiza konkretnych liczb pokazuje, że warto jak najdłużej wynajmować mieszkanie, gdyż daje to wiele korzyści niematerialnych (uniezależnia Cię od miejsca, umożliwia zmianę standardu mieszkania niemalże w dowolnym momencie). Z drugiej strony faktem jest, że wynajem w Polsce dopiero raczkuje. Najemcy mają złe doświadczenia z niektórymi wynajmującymi i niejednokrotnie odpłacają im się z nawiązką. Wynajmujący z kolei boją się najemców ze względu na nadmierną ochronę tych drugich przez prawo. Nierzetelni najemcy doskonale znają swoje prawa i grają na nosie właścicielom

mieszkań. Cierpią na tym uczciwi najemcy, którzy często nie są świadomi swoich praw, a do tego przez część wynajmujących są traktowani jak potencjalni przestępcy. Biorąc to pod uwagę, trudno jest odpowiedzialnie doradzać w Polsce długoterminowe wynajmowanie mieszkania. Na to nakłada się stosunkowo powszechny w naszym kraju brak szacunku dla właścicieli wynajmowanych mieszkań. Najemcy uważają ich często za ciemiężców i z prawdziwą satysfakcją mówią: „Wolę płacić bankowi niż wynajmującemu”. To wszystko prowadzi do emocjonalnych decyzji bez pogłębionej analizy finansowej. Dotychczasowy najemca nie uświadamia sobie prawdziwych kosztów utrzymania mieszkania. Zapomina, że nie musiał ponosić opłaty na rzecz spółdzielni, kosztów podatku od nieruchomości, kosztów napraw wynikających z awarii, kosztów ubezpieczenia nieruchomości czy kosztów wyposażenia mieszkania, w którym mieszkał (mowa o podłogach, kafelkach, AGD, meblach itp.). Wszystkie te kwoty ukryte były w czynszu płaconym właścicielowi. Analizując korzyści płynące z zakupu mieszkania, porównujemy najczęściej wysokość płaconej co miesiąc raty kredytu do wysokości dotychczasowego czynszu. To błąd. Poza powyższymi kosztami należy również doliczyć wyższe koszty dojazdów do pracy, o ile zdecydujesz się na zamieszkanie w większej odległości. Jeśli wzrośnie czas dojazdów, to warto również przyjrzeć się kosztowi czasu, który będziesz na nie przeznaczać.

Mieszkanie w cenie remontu Obecnie jednym z najpopularniejszych sposobów na obniżenie kosztów zakupu pierwszego mieszkania jest skorzystanie z programu dopłat rządowych „Mieszkanie dla Młodych”. W ramach tego programu państwo dopłaca osobom spełniającym jego wymogi od 7% do nawet 38% wartości nabywanego mieszkania lub domu, i to niezależnie od tego, czy pochodzą one z rynku pierwotnego czy wtórnego (od września 2015 r.). O programie MdM przeczytasz tutaj: ›› http://fin.ninja/mdm ‹‹. Czytelnicy mojego bloga mają jednak jeszcze lepsze sposoby na kupowanie mieszkań – nawet za 1% ich wartości. Sonia i Łukasz z Wałbrzycha kupili kawalerkę o powierzchni 38 m² za 800 zł! Wszystko dzięki miejskiemu programowi remontu mieszkań. W efekcie, praktycznie wyłącznie w cenie remontu, stali się właścicielami kawalerki. Wymagało to od nich wiele pracy i wysiłku, ale skala oszczędności wynagrodziła im wszelki trud. W ciągu dwóch lat własną pracą i bez kredytu udało im się w pełni wyremontować i wyposażyć mieszkanie. Opis ich drogi znajdziesz tutaj: ›› http://fin.ninja/remont ‹‹.

Nie bez znaczenia jest emocjonalny aspekt samego faktu posiadania kredytu hipotecznego i konieczności płacenia comiesięcznych rat. Większość osób dość dobrze radzi sobie psychicznie z obciążeniem kredytem. Ratę traktują jak każdą inną opłatę i po prostu co miesiąc ją regulują. Ale są i takie osoby, które mają awersję do wszelkich kredytów. W ich przypadku posiadanie kredytu hipotecznego, w połączeniu z nie zawsze pewną sytuacją finansową, wpływa bardzo niekorzystnie na samopoczucie. W miesiącach, gdy budżet ledwo się spina, są zestresowane, a zdarza się, że mają nocne koszmary, w których komornik eksmituje rodzinę z mieszkania (w istocie daleka droga do tego, by tak się stało). Obiektywnie rzecz biorąc, osoby takie są mniej skłonne do podejmowania jakiegokolwiek ryzyka, np. do rozpoczęcia rozmowy z szefem o podwyżce, nie mówiąc już o zmianie pracy. Jeśli powyższy opis jest Ci bliski, powinieneś zrobić wszystko, aby uniknąć brania kredytu lub przynajmniej

zminimalizować jego wysokość. Jedno jest pewne: decyzja o zakupie własnego mieszkania jest jedną z najważniejszych finansowych decyzji w życiu i ma potencjalnie ogromne konsekwencje, dlatego w żadnym wypadku nie można opierać jej na spekulacjach, emocjach bądź wierze w mity. Słuchając argumentów rodziców lub znajomych, pamiętaj, że to nie oni będą ponosili konsekwencje ewentualnego złego wyboru.

Współczynnik „cena do czynszu” Rozważając zakup mieszkania lub domu, warto wziąć pod uwagę stosunek ceny jego zakupu do kosztu najmu (price-to-rent – P/R albo cena do czynszu). Możesz go wyliczyć, dzieląc całkowitą cenę mieszkania, które planujesz kupić, przez roczny koszt jego wynajmu. Przykładowe ceny wynajmu nieruchomości podobnych do Twojej znajdziesz, przeglądając oferty w wielu popularnych serwisach z ogłoszeniami w sieci. Przykładowo: jeśli planujesz zakup mieszkania za 546 tys. zł, które mógłbyś nająć za 2400 zł miesięcznie, współczynnik P/R wyniesie: • cena zakupu: 546 tys. zł, • roczny czynsz najmu: 2400 zł miesięcznie = 28 800 zł rocznie, • współczynnik P/R: 546 000 / 28 800 = 18,95. Jak interpretować ten wskaźnik? Specjaliści jako poziom krytyczny podają wartość 15–20. • Jeśli P/R wynosi poniżej 15, to nieruchomość znacznie bardziej opłaca się kupić, niż wynajmować. • Jeśli P/R wynosi pomiędzy 15 a 20, warto już dobrze się zastanowić nad zasadnością zakupu. • Dla P/R pomiędzy 20 a 25 zazwyczaj lepiej nieruchomość wynająć, niż kupować, ale należy to rozważyć, uwzględniając również powody inne niż finansowe. Dużą rolę odgrywają emocje i osobiste preferencje („No po prostu muszę mieć to mieszkanie”). • Jeśli P/R wynosi powyżej 25, zdecydowanie bardziej opłaca się nieruchomość po prostu wynajmować, skoro najem jest tak tani w porównaniu z kosztem zakupu. I nie słuchaj podszeptów, że „warto kupić”. Model ten jest bardzo uproszczony, ale daje dobre wyobrażenie, jak

weryfikować opłacalność najmu i zakupu w konkretnym miejscu.

Kredyt hipoteczny – na co zwracać uwagę? Być może przeraziły Cię obliczenia w opisie dotyczącym sytuacji Tomka i czujesz się niepewnie w temacie kredytu hipotecznego. Za chwilę omówimy bardziej szczegółowo ten temat, byś sam mógł odnaleźć rozsądny kompromis pomiędzy wysokością płaconej raty, okresem spłaty oraz kosztami kredytu (odsetkami i prowizjami dodatkowymi). Zacznijmy od początku. Co do zasady finansowy ninja unika wszelkich długów konsumpcyjnych. Wie, że dokonywanie zakupów za pożyczone pieniądze oznacza po prostu, że na daną rzecz go nie stać. Jest jednak wiele osób, które mimo wszystko kupują „wymarzoną” rzecz, posiłkując się kredytem lub, co gorsza, pożyczką. Płacą wtedy podatek od lekkomyślności w postaci często bardzo wysokich odsetek. Czasami podatek ten rośnie do takiej wysokości, że wpadają w spiralę długów i za lekkomyślność przychodzi im zapłacić bardzo wysoką cenę. Są jednak dwa rodzaje długów, którymi możesz się posiłkować, o ile tylko będziesz przestrzegać podstawowych zasad higieny finansowej: • Kredyt inwestycyjny. Możesz go rozważyć wtedy, gdy potrzebujesz kapitału na inwestycję, co do której masz niemalże stuprocentową pewność, że przyniesie zysk większy niż koszt pożyczenia pieniędzy. Taki kredyt nie ma nic wspólnego z konsumpcją – ma pomóc szybciej zarabiać pieniądze. • Kredyt hipoteczny. To szczególny rodzaj długu, który cechuje się dużo niższym oprocentowaniem niż pożyczki konsumenckie – a więc mniej kosztuje. Służy ponadto do zakupu nieruchomości, czyli zapewnienia schronienia i zaspokojenia potrzeby bezpieczeństwa rodziny. Zabezpieczeniem kredytu jest nieruchomość i – jak wynika z praktyki – jest to zabezpieczenie bardzo skuteczne. Kredyty hipoteczne należą do najlepiej spłacanych pożyczek. Niektóre osoby nie potrafią oszczędzać samodzielnie, ale kredyt wiszący nad głową skutecznie zmusza je do systematyczności. Ryzyko, że przedmiot kredytowania – czyli mieszkanie – znacząco straci na wartości, także jest stosunkowo niskie. Kredyt hipoteczny pozwala więc nabyć dobro o wysokiej wartości, które zazwyczaj stanowi jeden z najcenniejszych składników obecnego i przyszłego majątku.

Kredyt hipoteczny to jednak dług jak każdy inny. Do tego stanowi zazwyczaj kilkudziesięcioletnie zobowiązanie. Wysokość rat ma charakter zmienny i uzależniona jest od przyszłych wartości stóp procentowych, których nikt nie potrafi przewidzieć. Biorąc taki kredyt, wchodzisz do gry, której efektów w długim czasie nie sposób określić. Teoretycznie wysokie stopy procentowe przekładają się na wysoką inflację, co powinno wpływać także na wzrost wysokości Twojej pensji i wzrost ceny mieszkania. Ale teoria i praktyka wcale nie muszą iść w parze. Aktualnie stopy procentowe są na rekordowo niskich poziomach i niestety jest to bardzo zwodnicze. Osoby, które dzisiaj biorą kredyty, rzadko kiedy zastanawiają się, co będzie, jeśli stopa referencyjna (WIBOR 3M) wzrośnie do 5%, 7% lub nawet 10% na przestrzeni kolejnych 30 lat. A takiego scenariusza wcale nie można wykluczyć. Wydaje się wręcz dosyć prawdopodobny. Dlatego właśnie finansowy ninja stara się finansować swoje życie gotówką. Jeśli ma taką możliwość, to własne mieszkanie także kupuje za gotówkę. Kredyt hipoteczny może uzupełniać braki gotówki przy zakupie mieszkania, ale absolutnie nie powinien jej całkowicie zastępować. Kupując własne mieszkanie, jak największą część kosztów nieruchomości, np. 20–40%, powinieneś pokryć gotówką (oczywiście zachowując sobie poduszkę finansową!), a resztę sfinansować kredytem hipotecznym. No i koniecznie powinieneś zadbać o obniżenie całkowitych kosztów kredytu. CO TO JEST ZDOLNOŚĆ KREDYTOWA?

Niestety większość ludzi ma złe podejście do kredytu hipotecznego. Wychodzą z założenia, że najważniejsza jest tzw. zdolność kredytowa, czyli to, na jak dużą kwotę bank będzie w stanie udzielić im kredytu. Zdolność zależy od Twoich zarobków i wydatków. Bank pyta Cię, ile zarabiasz i ile wydajesz, i na tej podstawie określa, na jaką maksymalnie kwotę może dać Ci kredyt. Tobie teoretycznie zależy na tym samym, czyli na poznaniu maksymalnej kwoty, jaką bank jest skłonny Ci pożyczyć – po to żebyś wiedział, jak kosztownej nieruchomości możesz szukać. Twoja zdolność kredytowa zależy od wielu czynników: formy zatrudnienia, wieku, zawodu, statusu rodzinnego, liczby osób na utrzymaniu i innych wydatków – w tym rat już płaconych kredytów. Są też takie zawody (lekarz, architekt, prawnik, doradca podatkowy, aptekarz), w przypadku których do banku nie trzeba dostarczać zaświadczenia o wysokości zarobków. Wystarczy samo oświadczenie. Każdy bank ma trochę inne kryteria wyliczania zdolności. Może się okazać, że jeden gotowy będzie dać Ci kredyt na 600 tys. zł, podczas gdy drugi nie

pożyczy więcej niż 300 tys. zł. To dlatego wnioski kredytowe składa się do kilku banków: • banku, w którym masz największe szanse na otrzymanie kredytu – ale niekoniecznie decyzję kredytową dostaniesz szybko i niekoniecznie będzie to kredyt o najlepszych parametrach (jest jednak najpewniejszy), • banku, który może Ci zaproponować najlepsze warunki kredytu hipotecznego – pobierze najniższą marżę i prowizję lub nie będzie wymagał żadnych produktów dodatkowych, • banku, który najszybciej rozpatrzy Twój wniosek kredytowy – niewykluczone, że kredyt będzie kosztowny i nie będzie na najwyższą możliwą kwotę, ale przynajmniej nie będziesz musiał czekać przez miesiąc na decyzję kredytową. Wnioski do banków możesz złożyć samemu, jednak osobiście doradzam zlecić to zadanie dobremu doradcy kredytowemu. Warto takiego poszukać, bo, po pierwsze, z pewnością szybko pomoże oszacować Twoją zdolność kredytową w różnych bankach, a po drugie, odpowie na pytanie, które z nich będą w stanie spełnić założenia odnoszące się konkretnie do Twojej sytuacji. Kluczowym parametrem wykorzystywanym we wszelkich obliczeniach jest maksymalna kwota miesięcznej raty, jaką możesz płacić. To na jej podstawie wyliczana jest zdolność kredytowa – w zależności od okresu kredytu. Banki racjonalnie przyjmują, że rata kredytu nie może przekraczać 50% miesięcznych dochodów wszystkich wnioskodawców. Pojawiają się jednak różnice w tym, co traktowane jest jako dochód. Jeden bank uzna, że skoro zarabiasz 4 tys. zł miesięcznie na rękę, to rata kredytu może wynieść 2 tys. zł. Inny odliczy od Twoich zarobków netto kwotę kosztów prowadzenia gospodarstwa domowego w wysokości minimalnej 1 tys. zł na pierwszą osobę i np. 200 zł na każdą kolejną osobę w rodzinie. Jeśli żyjesz sam, maksymalna wysokość raty kredytu wyniesie: (4000 zł – 1000 zł) * 50% = 1500 zł. Przystępując do rozpatrzenia wniosku kredytowego, analityk bankowy sprawdzi także wyciąg z Twojego konta (zazwyczaj do wniosku dołączasz kilkumiesięczną historię rachunku). Jeśli znajdą się tam np. wydatki na paliwo, spore wydatki na restauracje lub inne cykliczne obciążenia, to wszystkie one podwyższą Twoje koszty i dodatkowo zmniejszą zdolność kredytową. Ponadto, jak się okazuje, analitycy coraz częściej sięgają też do mediów społecznościowych i przeglądając zdjęcia, np. na Facebooku, sprawdzają, jaki styl życia prowadzi wnioskodawca. Wszystkie te dane zbierane są nie bez

powodu – bank musi zweryfikować, czy we wniosku kredytowym napisałeś prawdę, i oszacować ryzyko udzielenia kredytu. Załóżmy, że z obliczeń banku wynika, że maksymalna rata kredytu może wynieść np. 2 tys. zł miesięcznie. Oczywiste jest, że im dłuższy okres kredytowania, tym wyższa może być maksymalna kwota kredytu. Jeśli całkowite oprocentowanie też wyniesie 5%, to przy kredycie na 20 lat bank będzie skłonny pożyczyć maks. 303 tys. zł, a przy kredycie na 35 lat – 396 tys. zł.

N

I/YR

PMT

PV

420 lub 240

5

-2000

?

kredyt na okres 3 5 lub 20 lat

oprocentowanie kredytu w wysokości 5%

wysokość raty 2000 zł

Na jaką kwotę będzie można wziąć kredyt?

Zarówno bank, jak i doradca mają interes w tym, żebyś zaciągnął kredyt na jak największą kwotę. Nie musi to być jednak zbieżne z Twoim interesem. Jeśli marzy Ci się mieszkanie za 400 tys. zł, to zapewne nie będziesz patrzył na to, ile kredyt kosztuje w całym okresie, lecz po prostu zdecydujesz się wziąć go na jak najdłuższy czas. Chcesz przecież pożyczyć jak najwięcej, płacąc jak najmniejszą ratę miesięczną. Takie myślenie to błąd! Bankom zależy właśnie na tym, żebyś zadłużał się na jak największą kwotę i na jak najdłuższy okres. Czas działa w tym przypadku na korzyść banku. Im dłuższy okres kredytowania, tym większa siła procentu składanego i tym więcej odsetek zapłacisz. W skrajnych przypadkach suma odsetek w całym okresie może przekroczyć kwotę pożyczonego kapitału. To właśnie dlatego doradcy kredytowi podszeptują: „Nie bądź frajerem – weź większy kredyt hipoteczny, bo to najtańszy pieniądz”, „Wydłuż okres kredytowania – zmniejszy Ci się wysokość raty”. Albo jeszcze lepiej: „Weź większy kredyt – przewyższający koszt mieszkania – i nadwyżki zainwestuj, a zyski będą Ci spłacać kredyt”. Nie wierz w to. Jeśli kiedykolwiek usłyszysz takie zapewnienia, sięgnij z powrotem do tej książki i przeanalizuj jeszcze raz poniższe wyliczenia. RATA STAŁA CZY MALEJĄCA?

Biorąc kredyt hipoteczny, będziesz musiał zdecydować, czy wolisz go spłacać

w ratach stałych czy malejących. Raty stałe mają taką samą wysokość co miesiąc – od pierwszego do ostatniego miesiąca spłaty kredytu. I właśnie z powodu stałości są najchętniej wybieranym rozwiązaniem. To, co się w nich zmienia, to wysokość odsetek i kwoty spłacanego kapitału. Na początku większość każdej raty stanowią odsetki. Kwota spłaty samego pożyczonego kapitału w każdej racie jest bardzo mała, ale jej udział w kolejnych ratach stopniowo wzrasta. Czyli im mniej jest kapitału pozostałego do spłaty, tym w każdej racie niższe są odsetki i tym większa część raty idzie na spłatę kapitału. Kredyt o ratach stałych 400 000 zł, 35 lat, oprocentowanie 5%

Wygoda w płaceniu rat stałych ma jednak swoją cenę. Przykładowo: kredyt na 400 tys. zł oprocentowany na 5% w skali roku i zaciągnięty na 35 lat da ratę stałą w wysokości 2018,75 zł. Całkowity koszt kredytu wyniesie 847 875 zł, a więc suma zapłaconych odsetek to aż 447 876 zł. Raty malejące działają inaczej. Kwota spłacanego co miesiąc kapitału jest stała i równa wynikowi dzielenia całej kwoty kapitału kredytu przez liczbę miesięcy, na które został on udzielony. Do części kapitałowej doliczane są skumulowane odsetki od pozostałej kwoty kapitału do spłaty. W efekcie najwyższa jest pierwsza rata kredytu, potem raty stopniowo maleją – aż do ostatniej, która w zasadzie składa się tylko z części kapitałowej. Spójrzmy na taki sam kredyt jak wyżej. Przy ratach malejących pierwsza rata wyniesie aż 2619,05 zł, a ostatnia, po 35 latach – 956,35 zł. Jednocześnie całkowity koszt kredytu będzie dużo mniejszy, przede wszystkim dzięki temu, że w pierwszych 20 latach jego trwania kapitał spłacany jest dużo szybciej. Szybsza spłata kapitału to niższy koszt odsetek. Cały kredyt

kosztować będzie w tym przypadku 750 833 zł, a suma odsetek wyniesie 350 833 zł. W kieszeni zostanie blisko 100 tys. zł więcej. Kredyt o ratach malejących 400 000 zł, 35 lat, oprocentowanie 5%

Sprawdźmy teraz, kiedy wysokość raty malejącej spadnie poniżej wysokości raty stałej dla takiego samego kredytu. Nastąpi to w 153. miesiącu spłaty, a więc dopiero po blisko 13 latach. Porównanie wysokości rat stałych i malejących

Pomimo że kredyt w ratach malejących jest tańszy, to nie każdego stać na ponoszenie dużo wyższych kosztów przez pierwsze kilkanaście lat spłaty. Niemniej jednak podobny efekt do rat malejących możesz uzyskać, nadpłacając

swój kredyt hipoteczny – rozwinę to w dalszej części rozdziału. Wszystkie pozostałe przykłady dotyczyć będą najpopularniejszego sposobu spłacania kredytów hipotecznych, czyli rat stałych. I dla jasności: wysokość rat stałych jest stała tylko z nazwy. Ona także się zmienia wraz ze zmianą wartości wskaźnika WIBOR, składającego się na całkowite oprocentowanie kredytu. W przypadku hiperinflacji (czyli nagłego, dynamicznego wzrostu cen, powodującego spadek wartości pieniądza) i radykalnego wzrostu WIBOR-u raty kredytu także „hiper” wzrosną. Jeszcze trudniej mają osoby, które spłacają kredyty walutowe. Mimo stałej raty narażone są dodatkowo na ryzyko walutowe, więc w ich przypadku kurs walut ma ogromny wpływ na wysokość comiesięcznych rat. DLACZEGO BANK NIE LUBI, GDY WCZEŚNIEJ SPŁACA SIĘ KREDYT?

Banki nie lubią klientów, którzy chcą spłacić zaciągnięty u nich kredyt hipoteczny zbyt wcześnie. Po to udzielają kredytu, żeby zarobić na odsetkach, a nadpłacając kredyt, burzysz ich plan. Dlatego właśnie banki umieszczają w umowach kredytowych „karę” za wcześniejszą spłatę części kapitału w postaci tzw. prowizji za wcześniejszą spłatę. Może ona obowiązywać przez pierwsze trzy lata albo nawet przez pięć lat. Czasami możesz nadpłacić np. 10% wartości kapitału kredytu bez karnych opłat, a czasami zapłacisz od 1 do 3% za każdą nadprogramową spłatę. Dla banków kluczowy jest okres pierwszych 3–5 lat kredytu, bo wtedy zarabiają najwięcej na odsetkach. Spójrz, do jakich wniosków można dojść, analizując wykres rat stałych kredytu na 400 tys. zł. Pierwsze 5 lat kredytu na 35 lat

• Przez pierwsze trzy lata spłacisz w ratach zaledwie 3,4% całego

kapitału, czyli 13 644 zł, i aż 13,2% wszystkich odsetek, czyli 59 031 zł. • Przez pierwsze pięć lat spłacisz w ratach 6% kapitału, czyli 23 944 zł, i aż 21,7% wszystkich odsetek, czyli 97 181 zł. Jak łatwo wywnioskować, bankowi absolutnie nie kalkuluje się Twoja zbyt wczesna nadpłata kredytu.

Jak policzyć wysokość odsetek w konkretnym okresie? Na kalkulatorze finansowym możesz szybko policzyć sumę części odsetkowych i kapitałowych konkretnych przedziałów rat. Wystarczy, że po wpisaniu danych kredytu naciśniesz SHIFT (pomarańczowy przycisk) i AMORT, a następnie w polu „Show Payment” wybierzesz przedział rat, dla których ma być policzona suma odsetek i suma kapitału.

W przypadku pierwszych trzech lat kredytu należy wpisać raty od 1 do 36. Z kolei pierwsze pięć lat to raty od 1 do 60.

NA ILE LAT WZIĄĆ KREDYT HIPOTECZNY?

Skoro już wiesz, że kredyt hipoteczny w długim okresie może być bardzo kosztowny i że bank niechętnie podchodzi do wcześniejszych nadpłat, to zastanówmy się, jak można zaoszczędzić na kredycie i osłabić negatywny wpływ procentu składanego. Pierwszym ze sposobów jest skrócenie okresu kredytowania. Załóżmy znowu – tak jak wcześniej – że bierzemy kredyt na 400 tys. zł, ale na krótszy okres. Główną konsekwencją tej decyzji będzie wzrost comiesięcznych rat. Na kolejnej stronie możesz zobaczyć, jak zmienia się wysokość raty dla kredytów branych na 15–35 lat. Pomimo że z kieszeni co miesiąc trzeba będzie wyciągnąć nawet o połowę więcej pieniędzy, to jednak dzięki takiemu zabiegowi da się oszczędzić na łącznych odsetkach od kredytu blisko 300 tys. zł! To kwota, którą z powodzeniem można przeznaczyć na zakup kolejnego mieszkania. Innym pozytywnym efektem jest to, że po prostu spłacisz kredyt hipoteczny w dużo krótszym czasie, w mniejszym stopniu wystawiając się na ryzyko niekorzystnych zdarzeń na rynkach finansowych.

Wysokość rat i odsetek w zależności od okresu kredytu 400 000 zł, oprocentowanie 5%

Wniosek jest prosty: im krótszy okres kredytowania, tym lepiej dla Twojego portfela. Z kolei wydłużenie okresu kredytowania do 30–40 lat powoduje, że drastycznie wzrasta kwota, jaką musisz zapłacić bankowi. Zapamiętaj, że finansowy ninja bierze kredyt hipoteczny na maks. 20 lat. To optymalny kompromis pomiędzy wysokością raty i wysokością spłacanych odsetek. W naszym przykładzie comiesięczna rata zwiększa się o ok. 30%, ale w efekcie zapłacisz o ok. 50% niższe całkowite odsetki. Ostatecznie możesz – w celu obniżenia wysokości raty – wziąć kredyt na okres nie dłuższy niż 30 lat, ale z bardzo mocnym postanowieniem, że systematycznie będziesz nadpłacać kredyt w miarę poprawy możliwości finansowych, aby zmniejszyć negatywny wpływ procentu składanego. Jeśli dołożysz do tego dodatkowe elementy: większy wkład własny oraz skuteczne negocjacje ceny kupowanego mieszkania, to w efekcie możesz

w ogóle nie odczuć różnicy między kwotą raty na 20 i 35 lat. Warto iść właśnie w tym kierunku. WKŁAD WŁASNY I KOSZTY OKOŁOKREDYTOWE

Chociaż kredyt hipoteczny jest najtańszym pieniądzem na rynku, to jestem zdecydowanym przeciwnikiem nadmiernego zadłużenia się w celu zakupu mieszkania do własnego użytku. Kredyty na 100% wartości nieruchomości mogą się dobrze sprawdzać w przypadku tych inwestorów, którzy potrafią uzyskać z wynajmu nieruchomości przychody przekraczające koszty. Przeciętny Kowalski, którego pieniądze się nie trzymają, nie powinien na zakup własnego mieszkania brać większego kredytu niż wynoszący 80% wartości nieruchomości. Podchodząc zdroworozsądkowo: jeśli ktoś nie zdołał zaoszczędzić na wkład własny 10–20% wartości mieszkania, to dlaczego bank miałby wierzyć, że tego klienta będzie stać na bieżącą spłatę zobowiązania kredytowego? Może po prostu wybrane – czy nawet jakiekolwiek inne – mieszkanie jest dla niego zbyt drogie? Do podobnych wniosków doszła Komisja Nadzoru Finansowego (KNF), która ograniczyła bankom możliwość udzielania kredytów mieszkaniowych na 100% wartości nieruchomości (niektóre banki dawały nawet więcej). Stopniowo wprowadzała wymóg posiadania tzw. wkładu własnego, czyli samodzielnego sfinansowania części zakupu mieszkania. W 2014 r. minimalny wkład własny wynosił 5% i co roku wzrastał o kolejne 5%. W 2017 r. osiągnie docelową wartość 20%. W momencie pisania tej książki istnieje furtka pozwalająca na obejście tego wymogu. W praktyce nadal możliwe jest uzyskanie kredytu na 90% wartości nieruchomości, przy czym wiąże się to z koniecznością wykupienia ubezpieczenia pokrywającego różnicę między wymaganym przez KNF wkładem własnym a posiadanym 10-proc. wkładem. Możesz mieć mniejszy wkład własny, ale poniesiesz za to wyższe opłaty okołokredytowe. Biorąc kredyt hipoteczny, płaci się nie tylko odsetki. Częstokroć nie uświadamiamy sobie tego, że jest on istotnie droższy, niż to wynika z kalkulacji: 1.

Ubezpieczenie pomostowe. Jest to koszt podwyższonego ryzyka banku, płacony przez okres od wypłaty kredytu do momentu wpisania banku w hipotekę księgi wieczystej nieruchomości. Najczęściej ubezpieczenie pomostowe płaci się w postaci marży kredytu zwiększonej o ok. 1–1,5 p.p. Niektóre banki naliczają opłaty z tytułu ubezpieczenia pomostowego co miesiąc, np. jako 0,1% kwoty kredytu. Przy kredycie na 400 tys. zł należy się liczyć z podwyższeniem raty np. o 400 zł miesięcznie. Jeszcze inne

ryczałtowo pobiorą składkę ubezpieczeniową za cały rok z góry, np. w wysokości 1,2% kwoty kapitału, a więc 4800 zł. Dlatego tak istotne jest, by jak najszybciej załatwić formalności w wydziale ksiąg wieczystych i wystąpić do banku o zwrot niewykorzystanej składki ubezpieczeniowej. 2. Ubezpieczenie niskiego wkładu własnego. To ubezpieczenie płacone jest

z góry za okres 3–5 lat i z definicji trwa do momentu, aż spłacony kapitał nie przekroczy kwoty 20% wartości kredytu. Ubezpieczenie to płaci się od różnicy brakującej do wymaganych 20%. W odniesieniu do naszego przykładu: jeśli wartość nieruchomości wynosi 400 tys. zł, a Ty wpłacisz 40 tys. zł, dobierając kredyt na 360 tys. zł, oznacza to, że wkład własny wynosi tylko 10% wartości nieruchomości. Od brakującej kwoty w wysokości 40 tys. zł bank pobierze składkę ubezpieczeniową, np. 3–3,5% za okres trzyletni, czyli dodatkowe 1200–1400 zł. Jeśli po trzech latach znowu okaże się, że nie osiągnąłeś 20proc. poziomu wkładu własnego, ubezpieczenie za brakującą część ponownie zostanie naliczone. Warto pamiętać, że w momencie nadpłaty kredytu lub przekroczenia 20-proc. wkładu własnego masz prawo ubiegać się o zwrot części zapłaconej składki.

3. Ubezpieczenie na życie. Bank chce mieć pewność, że w przypadku Twojej

śmierci kredyt zostanie spłacony. Dlatego zwykle wymaga ubezpieczenia na życie na kwotę równą wysokości kapitału kredytu pozostającego do spłaty. Koszty są różne, ale przykładowo mogą wynosić 1,5% kwoty kapitału kredytu w pierwszym roku oraz 0,3% kwoty kapitału pozostałego do spłaty w każdym kolejnym roku. To podwyższa koszty o 6 tys. zł w pierwszym roku i 1200 zł w każdym kolejnym. UWAGA: banki mają w zwyczaju nie informować ubezpieczycieli o zmniejszeniu koniecznej sumy ubezpieczenia. Pomimo że kapitał do spłaty maleje z roku na rok, kredytobiorcy nadal płacą ubezpieczenie od pełnej kwoty kredytu. Finansowy ninja zawsze pilnuje takich „szczegółów”! Ubezpieczenie nieruchomości. Bank chce być także ubezpieczony od zniszczenia lub pożaru nieruchomości, wymaga więc cesji jej ubezpieczenia. Może ono przykładowo kosztować 0,25% wartości nieruchomości na okres trzech lat, czyli w przypadku mieszkania wartego 400 tys. zł zapłacisz 1 tys. zł za trzy lata. Suma ubezpieczenia liczona jest od wartości całej nieruchomości.

4.

Na każdym z produktów okołokredytowych bank zarabia dodatkowe pieniądze. Na szczęście obecnie banki nie mają prawa wymagać od klientów nabycia poszczególnych ubezpieczeń za ich pośrednictwem. Równie dobrze

możesz poszukać tańszego ubezpieczenia gdzie indziej i dokonać jego cesji na rzecz banku. Jak widzisz, koszty okołokredytowe mogą sumować się do całkiem pokaźnych kwot. Dlatego w Twoim interesie jest, aby zapewnić jak najwyższy wkład własny i zmniejszyć całkowitą kwotę kredytu. Zaoszczędzisz nie tylko na odsetkach, lecz także na kosztach ubezpieczeń. Oszczędność na samych odsetkach również może być podwójna. Wiemy już, że na oprocentowanie kredytu hipotecznego składają się dwa elementy: stała marża (niezmienna przez cały okres kredytowania) oraz zmienna referencyjna stopa procentowa, czyli najczęściej WIBOR 3M. Na niższą marżę kredytu możesz liczyć wtedy, gdy jesteś bardziej wiarygodny dla banku oraz gdy masz wyższy wkład własny. Przykładowo: średnia prowizja przy kredycie z 10-proc. wkładem własnym to ok. 2%. Osoba, która dysponuje wkładem na poziomie 25%, może liczyć na marżę w wysokości 1,7%. Czy różnica 0,3% to dużo? Najlepiej przeanalizować to na przykładzie.

Czy warto mieć wyższy wkład własny? W dalszym ciągu prowadzimy wyliczenia dotyczące nieruchomości wartej 400 tys. zł. Załóżmy, że całkowite oprocentowanie kredytu wynosi 5%, ale jeśli wkład własny przekroczy 25%, to obniży się o 0,3 p.p. Oto obliczenia dla kredytu zaciągniętego na 35 lat. Wkład własny na poziomie 10%

Wkład własny na poziomie 30%

Wkład własny

40 000 zł

120 000 zł

Kredyt na 35 lat

360 000 zł

280 000 zł

Oprocentowanie

5%

4,7%

Rata miesięczna

1816,88 zł

1360,01 zł (rata niższa o 456,87 zł)

Suma odsetek

403 090 zł

291 204 zł

Całkowity koszt kredytu

763 090 zł

571 204 zł

Ubezpieczenie niskiego wkładu (3,5% od brakującej kwoty)

1400 zł

0 zł

Ubezpieczenie na życie – pierwszy rok (1,5% kwoty kredytu)

5400 zł

4200 zł

Wpłacasz o 80 tys. zł więcej na początku kredytu, ale zmniejszasz całkowity koszt kredytu o 763 090 zł – 571 204 zł = 191 886 zł (w kieszeni zostaje 111 886 zł, uwzględniając zapłacony wcześniej wyższy wkład własny). Dodatkowe nawet kilkanaście tysięcy złotych da się zaoszczędzić na różnicach w koszcie ubezpieczeń.

Oczywiście można się zastanawiać, czy nie lepiej pieniądze przeznaczane na wyższy wkład własny ulokować na koncie oszczędnościowym lub lokacie i zarabiać na odsetkach. W praktyce, oszczędzając bezpiecznie, nie ma szans na to, by przebić lokatami oprocentowanie kredytu hipotecznego, w którym ukryta jest marża banku. Nawet jeśli znajdziesz dobrą lokatę, to zysk z niej pomniejszany jest o podatek Belki.

UWAŻAJ NA KOSZTY CROSS-SELLINGU!

Czy pamiętasz rozdział piąty, w którym pisałem, dlaczego nie możesz bezgranicznie ufać doradcy finansowemu? Pamiętaj o tym, przymierzając się do kredytu hipotecznego. Interesy Twoje i doradcy nie muszą być zbieżne. Tobie zależeć będzie na jak najmniej kosztownym kredycie, włącznie z minimalizacją jego wysokości, a dla doradcy może być istotny wybór takiego banku, który zapłaci mu najwyższą prowizję. Będzie także zachęcał Cię do zadłużenia się na maksymalną możliwą kwotę, bo przecież „kredyt hipoteczny to najtańszy kredyt na rynku”. Bankowi zależy także na tym, by oprócz samego kredytu sprzedać Ci różne produkty dodatkowe, takie jak: konto bankowe, karta kredytowa, ubezpieczenie na życie, ubezpieczenie od utraty pracy, program regularnego oszczędzania itd. W zamian bank proponuje zazwyczaj obniżenie swojej marży. To tzw. crossselling, czyli dosprzedawanie dodatkowych produktów, które niekoniecznie muszą Ci być potrzebne. Skoro umiesz już obsługiwać kalkulator finansowy, możesz sam policzyć, czy któraś z tych propozycji jest dla Ciebie opłacalna. Niestety jest to mało prawdopodobne. Finansowy ninja wie, że bank w ten sposób chce po prostu zarobić na nim jak najwięcej. Pamiętaj, że kredyt bierzesz na kilkadziesiąt lat. Jeśli w zamian za niższą marżę bank zobowiąże Cię do korzystania z konta przez cały okres kredytu, to będzie mógł Ci w zasadzie w dowolny sposób podnosić opłaty za prowadzenie rachunku. Właśnie tak się dzieje. Jeśli w międzyczasie zamkniesz konto, będziesz musiał dopłacić różnicę w marży wstecz za cały okres kredytu. Podobnie stanie się, jeśli na Twoje konto przestanie wpływać pensja w wysokości zadeklarowanej w umowie kredytowej. Niektóre banki sprawiają wrażenie, jakby polowały właśnie na takie potknięcia klientów. Bierz od banku tylko to, co musisz, czyli sam kredyt hipoteczny. Nie zgadzaj się na sprzedaż wiązaną. Zazwyczaj lepiej zapłacić nieco wyższą marżę, niż brać sobie na głowę koszty w nieznanej jeszcze wysokości i otwierać bankowi furtki do obciążenia Cię dodatkowymi opłatami. CZY WARTO NADPŁACAĆ KREDYT HIPOTECZNY?

Czy warto spłacać kredyt wcześniej, gdy dysponujesz większą kwotą, np. kilkudziesięciu tysięcy? Czy może lepiej zbierać pieniądze i za jednym zamachem spłacić cały kredyt? Rozważmy, jakie są zalety i wady takiego rozwiązania. Problem ten szczegółowo analizowałem we wpisie Czy warto nadpłacać

kredyt hipoteczny? – ›› http://fin.ninja/nadplata ‹‹, gdzie koncentrowałem się przede wszystkim na sensowności wcześniejszej spłaty kredytów w rządowym programie „Rodzina na Swoim”. Tam znajdziesz szczegółowy kalkulator w Excelu, a tutaj zwrócę uwagę na kilka aspektów, które warto wziąć pod uwagę. Mało komu udaje się systematycznie osiągać stopy zwrotu z całego posiadanego kapitału przekraczające wysokość oprocentowania kredytu hipotecznego. Jest to trudne zwłaszcza wtedy, gdy nie ma się doświadczenia w inwestowaniu i nie akceptuje się ryzyka strat. Oczywiście pojedyncze inwestycje mogą nawet nowicjuszom przynieść ponadprzeciętne stopy zwrotu, ale nie dotyczy to całego posiadanego kapitału. I to właśnie powinno skłonić Cię do myślenia o nadpłacaniu kredytu na bieżąco, a nie wtedy, gdy uzbierasz już wystarczającą sumę do spłaty całego długu. Popatrz na to w ten sposób: jeśli masz kredyt oprocentowany na 5% w skali roku, to jego nawet częściowa spłata powoduje, że zarabiasz gwarantowane 5% w skali roku! A przynajmniej eliminujesz właśnie taki koszt. Czy potrafisz systematycznie inwestować, osiągając taką stopę zwrotu z każdej zainwestowanej złotówki? Nadpłacanie kredytu hipotecznego ma także aspekt psychologiczny. Dla wielu osób kredyt to spore obciążenie, które wadzi, doskwiera i martwi – zwłaszcza w przypadku niepewnej sytuacji w pracy. Wiszący nad głową „topór kredytowy” powoduje, że zamiast odważnej zmiany pracy skłonni jesteśmy, wbrew samopoczuciu, tkwić w obecnym miejscu i akceptować niekomfortową sytuację w zamian za otrzymywane wynagrodzenie. Zmuszeni jesteśmy działać wbrew sobie. To także istotny argument za tym, by nadpłacać kredyt i redukować wysokość przyszłych rat lub skracać okres kredytowania. Już wiesz, że warto sprawdzić, czy za wcześniejszą spłatę nie zapłacisz dodatkowej prowizji. Informację taką znajdziesz w umowie kredytowej. Jeśli termin wygaśnięcia opłaty karnej jest bliski, np. zostało do niego pół roku, to lepiej poczekać kilka miesięcy i nadpłacić kredyt już bez prowizji. Jeśli do zakończenia okresu objętego prowizją masz jeszcze ponad rok, to nie opłaca się czekać. Lepiej nadpłacić od razu – niższy koszt odsetek od kredytu zrekompensuje Ci wysokość zapłaconej prowizji i zaoszczędzisz więcej, niż gdybyś czekał. Z drugiej strony gotówka ma swoją wartość i nie warto całkowicie się jej pozbywać. Absolutnie nie powinieneś przeznaczać na nadpłatę kredytu 100% swoich oszczędności. Najpierw spłać wszystkie długi konsumpcyjne, zbuduj 6– 12-miesięczną poduszkę finansową, a dopiero później nadwyżki ponad jej kwotę przeznaczaj na nadpłatę kredytu hipotecznego. Dlaczego taka kolejność? Bo jeśli straciłbyś pracę lub inne źródła zarobków,

to nie mając gotówki, musiałbyś zaciągnąć wyżej oprocentowaną pożyczkę w celu spłaty rat kredytu hipotecznego. Bank nadal wymagać będzie comiesięcznych spłat, bez względu na to, ile kredytu wcześniej nadpłaciłeś. Lepiej mieć poduszkę i zapas na kilka miesięcy do przodu.

Jak dobrze przygotować się do kredytu? Zanim jednak, uzbrojony we wszystkie podstawowe informacje, udasz się po kredyt hipoteczny, warto popracować nad tym, aby bank uznał Cię za jak najatrakcyjniejszego kredytobiorcę. Wiele osób o tym nie wie i popełnia duży błąd, w żaden sposób nie przygotowując się z wyprzedzeniem do wzięcia kredytu hipotecznego. A taki proces warto rozpocząć już nawet 6–12 miesięcy przed złożeniem wniosków kredytowych do banków. Jeśli odpowiednio popracujesz nad swoją zdolnością i wiarygodnością kredytową, będziesz miał szansę uzyskać dużo lepsze parametry kredytu. Wiarygodnym klientom, cechującym się mniejszym ryzykiem, bank chętniej obniża marżę, co automatycznie przekłada się na oszczędności, idące w dziesiątki tysięcy złotych w całym okresie kredytu. Dlatego warto niezależnie popracować zarówno nad swoją zdolnością kredytową, jak i nad wiarygodnością. JAK POPRAWIĆ ZDOLNOŚĆ KREDYTOWĄ?

Wiesz już, że Twoja zdolność kredytowa określa maksymalną kwotę kredytu hipotecznego, którą bank może Ci wypłacić. Pomimo że Twoją zdolność oszacowuje analityk bankowy, istnieje kilka sposobów na to, aby ją poprawić. 1.

Spłać wszystkie pożyczki konsumenckie. Każdy dług to zobowiązanie, które zmniejsza Twoją zdolność kredytową. Jeśli spłacasz co miesiąc 100 zł raty, to o tyle zostanie pomniejszony Twój dochód netto. Takich zobowiązań nie uda Ci się ukryć, bo bank sprawdzi Twoją kondycję kredytową w Biurze Informacji Kredytowej. Warto zadbać o to, by wniosek o kredyt hipoteczny złożyć dopiero w momencie, gdy wszystkie zobowiązania zostaną już spłacone.

2. Zamknij karty kredytowe i debety na kontach. To także są długi, które

powodują pomniejszenie zdolności kredytowej. Im wyższe są dostępne limity, tym więcej bank „zdejmie” z Twojej zdolności – nawet jeśli nie korzystasz z sald zadłużenia. Warto takie dyspozycje rozwiązania umów złożyć najpóźniej na dwa miesiące przed złożeniem wniosków kredytowych, aby banki zdążyły

zamknąć karty i limity po miesięcznym okresie wypowiedzenia oraz zaktualizować dane o Twoich kredytach w BIK. 3. Przejdź na kilka miesięcy na płatności gotówką. W ten sposób ukryjesz

przed bankiem swoje wydatki. W szczególności nie reguluj dużych opłat kartą lub przelewami z głównego konta ROR. Im mniej kosztów zobaczy bank, tym trudniej będzie mu oszacować Twoje wydatki stałe i tym bardziej będzie musiał polegać na deklaracjach z wniosku kredytowego. Banki wymagają standardowo wyciągu z konta za trzy ostatnie miesiące, ale są i takie, które zerkną sześć miesięcy wstecz. W tym okresie powinieneś być czysty jak łza. Jeśli dużo jeździsz autem, tankuj za gotówkę; jeśli wspierasz rodziców darowiznami – dawaj im pieniądze do ręki, a nie przelewem itp.

4. Nie chwal się swoim stylem życia w mediach społecznościowych. Nigdy

nie wiesz, jakiego typu informacje o Tobie dostępne w sieci wzbudzą podejrzliwość analityka bankowego. Możesz również czasowo ograniczyć widoczność wszystkich swoich wpisów na Facebooku do grona znajomych. Prywatność działa na Twoją korzyść.

5. Wybierz raty stałe.

Pomimo że raty stałe cechują się wyższym kosztem całkowitym kredytu od rat malejących, są lepszym rozwiązaniem z perspektywy maksymalizacji zdolności kredytowej. W przypadku rat malejących bank przy szacowaniu Twojej zdolności na początku kredytu musi uwzględnić wysoki koszt raty. Z tego powodu zdolność kredytowa będzie wyższa przy wyborze rat stałych.

6. Wnioskuj o kredyt kończący się przed wiekiem emerytalnym. Banki co

prawda umożliwiają wzięcie kredytu do 70., 75., a nawet 80. roku życia, ale mocno obniżają zdolność, jeśli okres kredytu hipotecznego zahaczy o wiek emerytalny. Może się okazać, że wnioskując o kredyt w wieku 40 lat, będziesz mieć dużo większą zdolność, jeśli okres kredytu ustawisz na 25 lat, niż w przypadku, gdy zawnioskujesz o kredyt 30-letni. Wszystko przez ustawową emeryturę w wieku obecnie 67 lat.

7. Zadbaj o jak największe zarobki netto. Ten punkt jest absolutnie kluczowy

i wymaga rozwinięcia.

Do niedawna uważało się, że kluczowe znaczenie przy ocenie zdolności kredytowej ma forma zatrudnienia. Obecnie coraz więcej banków patrzy przede wszystkim na dochód netto, a nie na formę jego uzyskiwania. Umowy cywilnoprawne, czyli umowy o dzieło i umowy-zlecenia, traktowane są tak jak

umowy o pracę na czas nieokreślony. Warunkiem jest, by umowy takie miały charakter powtarzalny, tzn. aby dochody były z nich uzyskiwane systematycznie przez 6–12 miesięcy. Optymalnym okresem jest co najmniej rok. W przypadku umowy o pracę okres może być krótszy. Niemniej jednak powinieneś poczekać z wnioskowaniem o kredyt, jeśli na umowie pracujesz mniej niż pół roku. Aby kwalifikować się do zdolności kredytowej, umowy cywilnoprawne muszą mieć charakter stałej współpracy, tzn. powinny być zawierane z jednym, konkretnym kontrahentem. Nie wystarczy uzyskiwać przychodów z jednorazowych współprac z różnymi firmami. Nawet jeśli sumują się one co miesiąc do zbliżonych kwot, bank nie uzna tych dochodów za ciągłe. W tym sensie w najlepszej sytuacji są osoby, które zarabiają na umowach o pracę. Sześciomiesięczny staż pracy otwiera Ci możliwość złożenia wniosku do każdego banku i uzyskania kredytu. Ważne jest jednak, czy masz umowę na czas określony czy nieokreślony. W przypadku tej pierwszej bank będzie wymagać, by dochód uzyskiwany był od co najmniej sześciu miesięcy i jednocześnie by umowa gwarantowała zarobki przez kolejne sześć miesięcy. W praktyce przy umowie zawartej tylko na rok nie uzyskasz kredytu. Jeśli chcesz dostać kredyt, umowa musi być dłuższa, np. na 1,5 roku. Warto uzgodnić z pracodawcą zawarcie aneksu przedłużającego jej okres lub przekształcającego umowę w umowę na czas nieokreślony. Niestety nie wystarczy zwykła promesa, czyli oświadczenie woli o chęci kontynuacji współpracy. Kiedy możesz wziąć kredyt przy umowie na czas określony? Umowa na 1,5 roku

Bądź sprytny. Jeśli chcesz ubiegać się o kredyt i jednocześnie masz szansę otrzymać w pracy jednorazową, dużą premię, np. roczną, to poproś o jej wypłatę w ratach – w formie podwyższonego wynagrodzenia comiesięcznego. Jeśli masz dobre stosunki z przełożonymi, porozmawiaj z nimi nawet o okresowej podwyżce wynagrodzenia – po to by zwiększyć zdolność kredytową. W jeszcze innej sytuacji są osoby prowadzące działalność gospodarczą i rozliczające się na podstawie księgi przychodów i rozchodów. Zazwyczaj stosują one optymalizację podatkową, generując koszty i w ten sposób minimalizując dochód oraz należne podatki. Problem w tym, że to właśnie na podstawie dochodu netto z działalności gospodarczej wyliczana jest zdolność kredytowa. Jeśli więc przymierzasz się do kredytu hipotecznego jako przedsiębiorca, musisz zadbać o to, aby zysk z działalności na rocznym Picie był jak najwyższy. Nie mniej ważne jest to, by w miesiącach poprzedzających złożenie wniosku dochód także był jak najwyższy. Bank spojrzy do PIT-u za cały zeszły rok oraz uśredni dochody miesięczne z bieżącego roku. Do oszacowania zdolności kredytowej weźmie gorszy ze średnich dochodów – za ubiegły lub obecny rok. JAK POPRAWIĆ WIARYGODNOŚĆ KREDYTOWĄ?

Wiarygodność kredytowa często jest utożsamiana ze zdolnością kredytową, a to błąd. Najlepszą miarą wiarygodności kredytowej w Polsce jest tzw. scoring BIK, czyli scoring Biura Informacji Kredytowej. Jest to instytucja zajmująca się zbieraniem i udostępnianiem danych dotyczących zobowiązań kredytowych klientów banków, SKOK-ów oraz niektórych firm pożyczkowych. BIK stworzył autorski algorytm oceny wiarygodności klientów, wykorzystujący szereg parametrów, m.in. wiek, płeć, miejsce zamieszkania oraz historię obecnych i zakończonych już zobowiązań kredytowych. Banki w procesie oceny ryzyka udzielenia pożyczki konkretnej osobie na bieżąco odpytują BIK o status danego klienta, weryfikują jego scoring i na uzyskaną informację nakładają dodatkowo własne kryteria szacowania ryzyka. Każdy klient banków w Polsce ma swój scoring BIK, wyrażony w formie oceny punktowej. Im lepszym jesteś potencjalnym kredytobiorcą, tym więcej otrzymasz punktów. Im większe masz zaległości w spłacie kredytów lub im więcej wpadek z nieterminowością, tym niższa będzie Twoja ocena. Jeśli nie lubisz się zadłużać, nie korzystasz z debetu na koncie ani nawet z karty kredytowej, może się okazać, że w ogóle nie otrzymałeś oceny punktowej – po prostu BIK ma o Tobie zbyt mało informacji, by wyliczyć Twój scoring w miarodajny sposób. To poważne zagrożenie, bo banki nie wiedzą, jak ocenić Twoją wiarygodność, i mogą Ci odmówić kredytu, nawet jeśli masz wysokie

zarobki i spore oszczędności. W tę pułapkę najczęściej wpadają młodzi ludzie, rozpoczynający dopiero swoją karierę zawodową i występujący o kredyt hipoteczny jako swój pierwszy w życiu kredyt. Dlatego finansowy ninja sprawdza swój scoring na długo przed wzięciem kredytu hipotecznego i systematycznie pracuje nad poprawą swojej oceny punktowej. Ma to znaczenie nie tylko dla samego faktu uzyskania kredytu. Dobry scoring to także lepsza marża. Pamiętasz, że 25-proc. wkład własny pozwalał obniżyć marżę o 0,3%? Dobra ocena punktowa również daje obniżkę – nawet o kolejne 0,3 p.p. W przypadku kredytu hipotecznego na 360 tys. zł na 35 lat oprocentowanego standardowo na 5% mówimy o obniżce całkowitych kosztów kredytu o 28 682 zł. Zastanów się, ile czasu musisz pracować, by zarobić taką kwotę netto (po odliczeniu podatków), a przecież o tyle więcej oddasz bankowi. A co byłoby, gdybyś mając słaby scoring, zmuszony był wziąć kredyt z dodatkowo podwyższoną marżą, np. o 0,5 p.p.? W przypadku większych kredytów kwoty oszczędności sięgają sum sześciocyfrowych.

Jak policzyć różnicę w kosztach dla marży obniżonej o 0,3 p.p.? Najpierw policz całkowity koszt kredytu dla standardowego oprocentowania:

N

I/YR

PV

PMT i AMORT

420

5

360 000

?

liczba rat w kredycie na 3 5 lat

oprocentowanie kredytu w wysokości 5%

kwota kredytu 3 60 tys. zł

wysokość raty i wartość kredytu wraz z odsetkami

Wynik to 763 089,60 zł. Teraz trzeba policzyć, ile wyniesie kredyt z odsetkami w przypadku oprocentowania obniżonego do 4,7%.

N

I/YR

PV

PMT i AMORT

420

4,7

360 000

?

liczba rat w kredycie na 3 5 lat

obniżone oprocentowanie kredytu w wysokości 4,7%

kwota kredytu – 3 60 tys. zł

wysokość raty i wartość kredytu wraz z odsetkami

Wynik to 734 407,80 zł. Znając obydwie wartości, odejmij je: 763 089,60 zł – 734 407,80 zł = 28 681,80 zł. To właśnie tyle zaoszczędzisz w okresie całego kredytu, obniżając marżę o 0,3 p.p.

Istnieje kilka sposobów na szybką budowę tzw. pozytywnej historii kredytowej: 1.

Zawnioskuj w banku o uruchomienie możliwości debetowania konta

ROR. Debet na koncie – nawet w wysokości 1 tys. zł – widoczny jest w BIK jako zobowiązanie kredytowe. Musisz jednak wiedzieć, że przyznanie i odnowienie debetu (nazywanego inaczej „limitem w koncie”) wiąże się z kosztami. Zapłacisz raz na rok np. 1% kwoty limitu, ale nie mniej niż np. 50 zł. Jeśli nigdy nie debetujesz konta, to niskim kosztem możesz zbudować opinię wiarygodnego kredytobiorcy. Oczywiście optymalnie byłoby wchodzić w zadłużenie i regularnie je spłacać, ale to może być już dla Ciebie kosztowne (odsetki od wykorzystanego debetu). Nadal jednak jest to jedna z tańszych metod budowania historii kredytowej. 2. Załóż kartę kredytową. Karta kredytowa w nieodpowiedzialnych rękach to

pułapka wciągająca w spiralę zadłużenia. Z drugiej strony jest to dobra metoda budowania wiarygodności kredytowej. Warto pamiętać, że karta bądź raty to rodzaj zobowiązania kredytowego, a więc poprawianie w ten sposób scoringu przyczynia się jednocześnie do obniżenia zdolności kredytowej. Dlatego przed wnioskowaniem o kredyt hipoteczny warto złożyć zlecenie zamknięcia kart kredytowych.

3. Kup dowolny produkt na raty. Nawet jeśli stać Cię na zapłatę gotówką, kup

żelazko, suszarkę do włosów lub mikser, rozkładając zakup na raty. W większości sklepów AGD możesz rozłożyć koszt na 10 nieoprocentowanych rat. A nawet jeśli raty będą oprocentowane, niska wartość zakupu spowoduje, że koszt odsetek nie będzie wysoki. Wystarczy już sześć rat spłaconych regularnie, potem możesz jednorazowo spłacić resztę zadłużenia. W ten sposób wykażesz się nie tylko terminowością, lecz także tym, że zależy Ci na wcześniejszym regulowaniu zobowiązań, co może (ale nie musi) zadziałać na Twoją korzyść. Jeśli możesz, miej więcej niż jedno zobowiązanie kredytowe. Przykładowo: debet na koncie, karta kredytowa i do tego jakiś zakup na raty. Udowodnij, że potrafisz zarządzać wieloma równoległymi długami i nie masz z tym problemu. Twoja reputacja jako kredytobiorcy wzrośnie.

4.

Ale uważaj! Terminowość spłat długów ma blisko 10-krotnie większe znaczenie dla Twojego scoringu niż to, w jakim stopniu wykorzystujesz dostępne limity kredytowe. Ma także 15-krotnie większe znaczenie niż to, ile wniosków kredytowych złożysz, występując o kredyt hipoteczny – chociaż zapewne doradcy kredytowi będą Ci wmawiać, że nie należy składać więcej niż kilka wniosków, bo zrujnują one Twój scoring. Nie jest to prawdą w kontekście scoringu. Liczba składanych wniosków ma znaczenie z innego powodu –

analitycy bankowi mniej przychylnie patrzą na klientów, którzy kolędują po wielu bankach w poszukiwaniu kredytu. To dlatego lepiej ograniczyć się do złożenia maks. 5–6 wniosków.

Scoring BIK, czyli ile masz gwiazdek, szeryfie? Scoring BIK przedstawiany jest w jednej z dwóch postaci. O kredyt hipoteczny warto starać się przede wszystkim wtedy, gdy masz cztery lub pięć gwiazdek. Ocena gwiazdkowa

Ocena punktowa 192 do 279 pkt 280 do 367 pkt 368 do 455 pkt 456 do 543 pkt

(najwyższa ocena)

544 do 631 pkt

Według Biura Informacji Kredytowej średnia ocena Polaków to 528,8 pkt, czyli cztery gwiazdki, przy czym: • ponad 50% osób ma ocenę pomiędzy 516 a 569 pkt, • tylko 3% osób ma ocenę powyżej 600 pkt, • tylko 0,5% osób ma ocenę poniżej 299 pkt.

Musisz jeszcze zadbać o wyrażenie zgody na przetwarzanie danych przez BIK po wygaśnięciu Twojego zobowiązania kredytowego, ponieważ jej brak spowoduje, że BIK nie będzie udostępniał bankom informacji o Twoich zakończonych zobowiązaniach i nikt się nie dowie o misternie budowanej przez Ciebie historii kredytowej. Tak więc zdecydowanie lepiej taką zgodę wyrazić, a może to być: • Zgoda ogólna – wyrażana jest bezpośrednio w BIK i dotyczy wszystkich zakończonych kredytów. Możesz w dowolnym momencie

udzielić takiej zgody lub ją wycofać. Informacje, jak to zrobić, znajdziesz tutaj: ›› http://fin.ninja/bik ‹‹. • Zgoda indywidualna – ta dotyczy konkretnego kredytu i możesz ją wyrazić albo cofnąć tylko w konkretnym banku, który udzielił Ci kredytu, debetu, pożyczki lub wydał kartę kredytową. Jeżeli jednak zdarzyła Ci się wpadka i np. spóźniłeś się kiedyś z zapłatą rat któregokolwiek z kredytów o ponad 60 dni, to Twój scoring może polecieć na łeb na szyję. Może się to zdarzyć nie tylko wtedy, gdy świadomie nie płacisz rat. Być może otworzyłeś kiedyś konto w banku, pozostawiając je z saldem 0 zł, a bank zaczął naliczać za nie opłaty, nie poinformował Cię o tym i jednocześnie zgłosił Twój dług do BIK. W taki właśnie sposób możesz sobie łatwo zepsuć wiarygodność kredytową. W takim przypadku nie panikuj, tylko obejrzyj film, w którym tłumaczę m.in., jak samodzielnie „wyczyścić BIK” – ›› http://fin.ninja/czyszczenie ‹‹. Pod żadnym pozorem nie płać firmom, które obiecują to zrobić za Ciebie! Ci naciągacze nie mogą zrobić więcej niż Ty sam, a żądają czasami nawet kilku tysięcy złotych za przeprowadzenie operacji polegającej na wysłaniu jednego pisma do banku. Szkoda pieniędzy.

Co zrobić, zanim pójdziesz po kredyt? Oto optymalny harmonogram przygotowań finansowego ninja do wzięcia kredytu hipotecznego. Warto zabrać się do nich już rok wcześniej.

JAK SPRAWDZIĆ SCORING?

Świadomy ninja niczego nie zostawia przypadkowi i sam co jakiś czas sprawdza swój scoring w BIK. Raz na pół roku można to uczynić bezpłatnie – dostaje się wtedy tzw. informację ustawową. Jest to bardzo uproszczony raport, niezawierający tak naprawdę Twojej oceny punktowej. Znajdziesz w nim listę Twoich wszystkich kredytów, ich historię oraz historię zapytań do BIK ze strony banków. Przed wzięciem kredytu zdecydowanie warto wykupić płatną wersję raportu Profil Kredytowy Plus, w którym znajduje się także pełna ocena punktowa, czyli scoring. Wykupić usługę i uzyskać dostęp do raportów możesz na stronie ›› http://www.bik.pl ‹‹.

Oblicz, na jak drogie mieszkanie Cię stać Finansowy ninja jest świadomy swoich szans na otrzymanie kredytu hipotecznego oraz parametrów mających wpływ na obniżenie jego kosztów. Rozumie także, że warto zachować margines bezpieczeństwa i nie zadłużać się na maksimum możliwości. Dlatego przygotowując się do wzięcia kredytu hipotecznego, kieruje się poniższym zestawem zasad. 1. Wysokość raty kredytu nie powinna przekraczać 30% zarobków netto.

Niektórzy doradcy finansowi będą proponowali Ci ratę dochodzącą do 50% dochodu, ale w mojej opinii jest to zbyt ryzykowne. Pamiętaj, że oprócz kosztów kredytu będziesz mieć również na głowie koszt opłat eksploatacyjnych za mieszkanie. Jeśli zarabiasz 5 tys. zł netto, to maksymalna rata, na jaką możesz sobie bezpiecznie pozwolić, wynosi 1500 zł.

2. Kredyt hipoteczny powinno się brać na okres maks. 20 lat. Już wiesz, że

w dłuższym okresie po prostu poniesiesz zbyt duże koszty odsetek.

3. Minimalny poziom wkładu własnego to 20–30%. Absolutne minimum, aby

uzyskać lepszą, obniżoną marżę od banku i nie musieć płacić ubezpieczenia niskiego wkładu, to 20-proc. wkład własny.

Trzymając się powyższych założeń, możesz w łatwy sposób obliczyć, na jak duży kredyt hipoteczny Cię stać. Jeśli przy wyliczaniu zdolności kredytowej skorzystasz z założeń finansowego ninja, istnieje wysokie prawdopodobieństwo, że każdy bank będzie zainteresowany udzieleniem Ci takiego kredytu, jaki Cię interesuje. Kalkulacja wykonywana jest bowiem według bardzo bezpiecznych założeń. Przykładowo: załóżmy, że zarabiasz co miesiąc 5 tys. zł na rękę i że całkowite oprocentowanie kredytu, na jaki możesz liczyć, wynosi 4,05% (marża + WIBOR 3M). Wszystkie te dane wpisujemy do kalkulatora finansowego.

PMT

I/YR

N

PV

-1500

4,05

240

?

3 0% zarobków, czyli maksymalna wysokość raty

oprocentowanie kredytu

kredyt na 20 lat, czyli 240 miesięcy

maksymalna kwota kredytu

Z wyliczenia wynika, że maksymalna kwota kredytu, na jaką można sobie pozwolić w tym przypadku, to 246 460 zł. Jaka będzie więc maksymalna wartość nieruchomości, którą da się kupić? • Przy 20-proc. wkładzie własnym będzie to 246 460 zł / 0,8 = 308 075 zł, a wkład własny wyniesie: 308 075 zł – 246 460 zł = 61 615 zł. • Przy 30-proc. wkładzie własnym będzie to 246 460 zł / 0,7 = 352 085 zł, a wkład własny wyniesie: 352 085 zł – 246 460 zł = 105 625 zł. W ten sposób możesz samodzielnie policzyć, na jakie mieszkanie realnie Cię stać z uwzględnieniem Twoich oszczędności, zarobków i zalecanego marginesu bezpieczeństwa. Bardziej restrykcyjne podejście do kredytów hipotecznych mają autorzy książki Sekrety amerykańskich milionerów. Piszą oni tak: „Jeśli nie jesteś człowiekiem zamożnym, a chciałbyś nim kiedyś zostać, nie pożyczaj na kupno domu więcej, niż wynosi dwukrotna wartość Twoich rocznych zarobków do opodatkowania”. Jak duży mógłby być kredyt w przypadku zarobków na poziomie 5 tys. zł netto miesięcznie? Brutto jest to suma 7081 zł, a więc na rocznym Picie po stronie przychodów widniałaby kwota 84 972 zł. Jej dwukrotność to raptem 169 944 zł – znacznie mniej niż wyliczone powyżej 246 460 zł. Ilu doradców, tyle obliczeń. Wybierz po prostu takie współczynniki, jakie sam uważasz za optymalne dla Ciebie i odzwierciedlające Twoją sytuację. Dodatkowo warto przeanalizować mniej optymistyczny wariant i sprawdzić, do jakiego poziomu musiałoby wzrosnąć całkowite oprocentowanie kredytu, żeby wysokość raty urosła aż do połowy zarobków. Taki poziom obciążenia budżetu domowego kosztami kredytu należy uznać za niebezpieczny i zmuszający do pilnego wdrożenia programu naprawczego. Policzmy:

PMT

PV

N

I/YR

-2500

246 460

240

?

Rata wzrosłaby do połowy zarobków, czyli 2500 zł.

To całkowita, wyliczona wcześniej kwota kredytu.

Kredyt jest zaciągnięty na 20 lat, czyli 240 miesięcy.

Szukamy krytycznej wartości oprocentowania kredytu.

Z obliczeń wynika, że ryzyko przekroczenia przez ratę połowy zarobków

powstaje dopiero wtedy, gdy całkowite oprocentowanie kredytu wyniesie 10,74%. Scenariusz taki wydaje się mało prawdopodobny. W swoich kalkulacjach zakładam aktualnie ryzyko wzrostu stóp procentowych do poziomu 6–7%. Można więc uznać, że kredyt o takich parametrach jest bezpiecznym rozwiązaniem dla finansowego ninja zarabiającego 5 tys. zł miesięcznie na rękę.

Kredyt walutowy – jak na nim oszczędzać? Wszystko, co dotychczas pisałem, dotyczyło kredytów w polskich złotych. Obecnie, w wyniku wprowadzenia w życie tzw. Rekomendacji S, wydanej przez Komisję Nadzoru Finansowego (KNF), praktycznie nie można już brać kredytów w innych walutach niż ta, w której się zarabia. I dobrze się stało, bo z powodu ryzyka walutowego i swoistego zakładania się z rynkiem ok. 540 tys. polskich rodzin ma kredyty walutowe we frankach szwajcarskich. Ze względu na wzrost kursu tej waluty oraz zaciągnięcie kredytu na 100% wartości mieszkania lub więcej (banki udzielały kiedyś takich kredytów), wiele z nich obciąża mieszkania w sposób uniemożliwiający ich sprzedaż. Po prostu obecna wartość kredytu wyrażona w złotówkach jest wyższa niż rynkowa wartość mieszkania. Ktoś, kto pożyczał na zakup np. równowartość 100 tys. franków, wartych w 2008 r. ok. 210 tys. zł (kurs franka: 2,10 zł), obecnie ma do oddania przykładowo 75 tys. franków, które warte są ok. 300 tys. zł (kurs po 4 zł). Pomimo spłaty części kapitału kredytu do oddania pozostaje więcej, niż się pożyczyło, a posiadacze tak obciążonych mieszkań stali się ich zakładnikami. Czy takie osoby są w jednoznacznie złej sytuacji? To zależy od punktu widzenia. Kredyty we franku szwajcarskim przez wiele lat były bardziej opłacalne od kredytów w polskich złotych – głównie dzięki dużo niższej stopie procentowej LIBOR, będącej odpowiednikiem WIBOR-u dla franków szwajcarskich. W chwili pisania tej książki LIBOR jest ujemny i wynosi –0,73%, co oznacza, że kredytobiorcy płacą minimalne odsetki (marża banku pomniejszona dodatkowo o ujemną stopę procentową). Prawdziwym problemem było to, że banki dosyć elastycznie podchodziły do kalkulacji zdolności kredytowej we frankach. Przykładowo osoby wnioskujące o kredyt w złotówkach, które mogły liczyć przy swoich zarobkach np. na 350 tys. zł kredytu hipotecznego, w przypadku kredytu we frankach otrzymałyby kredyt nawet kilkaset tysięcy wyższy. Mało który bank ostrzegał jednak lojalnie o zagrożeniach związanych z ryzykiem walutowym. Sprzedawano te kredyty wręcz jako świetne rozwiązanie dla osób oszczędnych, które nie chciały przepłacać na wysokich kosztach kredytów w złotówkach. Po kilku latach

okazało się, że sprzedawcy bankowi umiejętnie wykorzystywali naiwność i braki w wiedzy klientów. To dlatego dzisiaj rozważa się różne scenariusze pomocy osobom, które przez kredyty frankowe znalazły się w tarapatach finansowych.

Regulacje KNF dotyczące rynku kredytów Komisja Nadzoru Finansowego (KNF) wydaje co jakiś czas rekomendacje obligujące banki do działania w konkretny sposób. Z punktu widzenia kredytobiorców kluczowe są następujące zalecenia: Rekomendacja Skutki jej wdrożenia

S

Zmniejszyła dostępność kredytów walutowych. Bank przy wyliczaniu zdolności musi przyjąć 25-letni okres spłaty kredytu i rata nie może być wyższa niż 42% sumy przychodów pomniejszonych o koszty.

T

Ograniczyła możliwość nadmiernego zadłużania się i wpadania w spiralę długów. Jeśli kredytobiorca ma już kredyty i raty przekraczające 50% jego dochodów miesięcznych, to nie ma szansy na uzyskanie kolejnego kredytu w banku.

U

Dotyczy ubezpieczeń sprzedawanych przez banki i ogranicza ich zarobki z tego tytułu. Zakazuje występowania banku jednocześnie w roli pośrednika ubezpieczeniowego i ubezpieczającego, a więc obciążania klienta kosztami podwójnego wynagrodzenia. Teraz bank występuje wyłącznie jako pośrednik.

Jeśli masz dzisiaj kredyt walutowy, to przede wszystkim nie podejmuj żadnych nerwowych działań. O ile nie brałeś kredytu w 2008 r., to prawdopodobnie nadal wychodzisz na nim kosztowo lepiej, niż gdybyś zaciągnął kredyt w złotówkach. Możesz to samodzielnie sprawdzić, analizując porównanie wyliczeń z kalkulatora finansowego kredytów we frankach i w złotych opublikowane tutaj: ›› http://fin.ninja/walutowy ‹‹. Kredyt walutowy nierozerwalnie wiąże się z ryzykiem walutowym. Niemniej jednak nikt nie zna przyszłych kursów walut. Nikt nie potrafi powiedzieć ze stuprocentową pewnością, czy jutro cena franka lub euro wzrośnie, czy spadnie. A skoro nie wiemy, co wydarzy się jutro, to tym bardziej nie wiemy, co wydarzy się pojutrze, za tydzień, za miesiąc. Każdy, kto mówi Ci, że „za kilka tygodni lub miesięcy frank powinien spaść”, wyraża tylko własne pobożne życzenia.

Podobnie jak ci, którzy twierdzą, że wzrośnie do określonego poziomu albo że nie jest to absolutnie możliwe. Skoro nic nie wiadomo, to nie przywiązuj się do aktualnego kursu franka lub euro. To jest rada i na złe, i na dobre czasy. Kredyt hipoteczny wziąłeś na kilkadziesiąt lat. W tym okresie kurs zmieni się wielokrotnie. Kupując systematycznie walutę po kursach, które uznajesz za dobre, w naturalny sposób uśredniasz całkowity koszt kredytu na przestrzeni wielu lat. Musisz także zachować dystans w sytuacji gwałtownej zmiany kursu waluty. W takich momentach media zawsze podgrzewają temat, ale niekoniecznie merytorycznie. Finansowy ninja nie jest podatny na takie chwilowe wybuchy emocji. Konsekwentnie realizuje swój plan. PODPISZ ANEKS I SPŁACAJ KREDYT BEZPOŚREDNIO W WALUCIE!

Jeśli masz kredyt hipoteczny w walucie obcej, powinieneś już wiedzieć, że możesz go spłacać na dwa sposoby: w złotówkach oraz bezpośrednio w walucie, w której został zaciągnięty. Każde z rozwiązań ma swoje wady i zalety: • Spłacanie kredytu walutowego w złotówkach. Podstawową zaletą jest wygoda: bank pobiera z Twojego konta ROR co miesiąc ratę kredytu walutowego, której wartość w złotówkach wyliczana jest na podstawie kursu sprzedaży waluty w banku – w dniu spłaty raty kredytu. Minusem jest to, że musisz zdać się na widzimisię banku w zakresie ustalania przelicznika walutowego, czyli wewnętrznie ustalony sposób wyliczania kursów sprzedaży i zakupu walut. Z rozdziału piątego wiesz już, że banki zarabiają kokosy na tzw. spreadzie, czyli różnicy między ceną zakupu i sprzedaży walut, więc jeśli jesteś leniwy, bank na pewno skwapliwie to wykorzysta. Spłacając raty w ten sposób, tracisz nawet kilkadziesiąt złotych na każdej z nich. • Spłacanie kredytu walutowego w walucie. To jedyne racjonalne rozwiązanie! Co prawda będziesz musiał mieć w banku dodatkowe konto w walucie kredytu (euro, franki) i czasami może się okazać, że za prowadzenie tego konta przyjdzie Ci zapłacić. Jeśli dotychczas spłacałeś kredyt w złotówkach, to dodatkowo musisz podpisać aneks do umowy kredytowej z bankiem, umożliwiający płacenie rat w walucie kredytu. Na szczęście wszystkie te operacje wykonuje się jednorazowo, a korzyści czerpie się przez cały okres trwania kredytu. W tym czasie możesz zaoszczędzić nawet kilkadziesiąt tysięcy złotych (konkretny przykład przytoczyłem w rozdziale piątym).

Ostatnia operacja, którą będziesz musiał wykonywać, to samodzielne kupowanie franka lub euro w kantorze internetowym oraz ich comiesięczne przelewanie na konto walutowe w banku na poczet raty kredytu. Na szczęście nie musisz o tym pamiętać. Wystarczy ustawić w kantorze internetowym stałe zlecenie zakupu waluty i jej przelewania na rachunek techniczny kredytu.

Kompendium wiedzy o zakupie mieszkania Na blogu „Jak oszczędzać pieniądze?” (›› http://jakoszczedzacpieniadze.pl ‹‹) znajdziesz kilkadziesiąt artykułów poświęconych tematyce mądrego przygotowania się do zakupu mieszkania, budowania zdolności i wiarygodności kredytowej oraz oszczędzania na kosztach kredytu hipotecznego. Kompletną listę wszystkich materiałów mieszkaniowych znajdziesz pod adresem ›› http://fin.ninja/mieszkanie ‹‹.

Dobrym pomysłem jest optymalizowanie momentów zakupu waluty i celowanie w „dołki”. Nie jest to idealna strategia, bo nigdy nie wiesz, czy aktualny kurs to dołek czy górka. Niemniej jednak jeśli przez większość roku kurs euro oscyluje wokół poziomu powyżej 4,20 zł, to mając nadwyżki złotowe, warto kupować więcej waluty, gdy kurs osiągnie np. poziom 4,15 zł. Tu znowu pomaga ustalenie własnych zasad, np.: • Kurs euro < 4,15 zł = kupuję euro na 3 najbliższe raty. • Kurs euro < 4,08 zł = kupuję euro na 6 najbliższych rat kredytu. • Kurs euro < 4,00 zł = kupuję euro na 1–2 lata spłacania rat (o ile mam oszczędności w złotówkach). • Kurs euro > 4,20 zł = spłacam raty kredytu walutą zakupioną wcześniej. Jeśli jej zabraknie, to po prostu dokupuję euro po aktualnym kursie rynkowym, ale tylko kwotę niezbędną do zapłaty najbliższej raty. SCENARIUSZE AWARYJNE, GDY SYTUACJA WYMYKA SIĘ SPOD KONTROLI

Może się zdarzyć tak, że rosnący kurs waluty, a co za tym idzie – wzrost rat znacząco utrudnią Ci bieżącą spłatę kredytu. Teoretycznie istnieją dwa

scenariusze awaryjne: przewalutowanie kredytu na złotówki oraz restrukturyzacja kredytu. Lepiej jednak nie sięgać po żaden z nich – szczególnie wtedy, gdy kurs waluty szaleje i nie wiadomo, kiedy i na jakim poziomie się ustabilizuje. Myślenie w takim momencie o przewalutowaniu kredytu to musztarda po obiedzie. Decydując się na zamianę kredytu na złotówkowy, konwersji dokonasz już po aktualnym, wyższym kursie. Jeśli kurs franka miałby w przyszłości spaść, to mogłoby się okazać, że wykonałeś tę operację w najgorszym możliwym momencie. Oczywiście nikt nie zagwarantuje, że kurs jednak nie wzrośnie – co uczyniłoby przewalutowanie atrakcyjnym rozwiązaniem. Minusem przewalutowania jest to, że uniemożliwiasz sobie skorzystanie z dobrych dla Ciebie zmian kursu w ciągu kolejnych kilkudziesięciu lat pozostałych do spłaty kredytu. Taka decyzja to jak postawienie wszystkiego na jedną kartę. Jest to dużo bardziej ryzykowne niż systematyczne spłacanie czasami mniejszych, a czasami większych rat we frankach. W drugim przypadku zachowujesz elastyczność – możesz gromadzić nadwyżki finansowe w złotówkach (nadal znacznie lepiej oprocentowane niż depozyty w strefie euro i Szwajcarii) i gdy kurs franka spada, kupować większą partię waluty i nadpłacać kredyt. Jeśli dokonasz przewalutowania, będziesz zmuszony płacić raty w złotych (a kiedy z czasem kurs franka zacznie spadać, z żalem wspomnisz wyższy kurs z okresu, w którym dokonywałeś przewalutowania). Dodatkowym kosztem będzie podwyższone oprocentowanie kredytu, przez co efektywnie zapłacisz jeszcze wyższe raty. Właśnie taki będzie koszt przejścia z LIBOR-u na WIBOR. Alternatywnym rozwiązaniem jest restrukturyzacja kredytu. Po tę opcję powinieneś sięgnąć tylko w ostateczności, jeśli np. nie zbudowałeś poduszki finansowej i nie starczy Ci pieniędzy na pokrycie wyższej raty z bieżących przychodów. W takim przypadku poinformuj bank o tym, że spodziewasz się problemów finansowych, i aby im zapobiec, przedstaw bankowi propozycję, która pozwoli Ci utrzymać płynność finansową. Możesz poprosić o: • wakacje kredytowe, np. trzymiesięczny okres, w którym nie będziesz musiał płacić rat lub odsetek (w każdym banku warunki mogą wyglądać inaczej), • ulgę odsetkową, dzięki której przez kilka miesięcy możesz spłacać wyłącznie kapitał kredytu – bez odsetek. Akurat w przypadku kredytu we frankach nie ulży Ci to zbytnio, bo przy niskich stopach procentowych to spłacany kapitał stanowi większość raty, • wydłużenie okresu kredytowania.

Dlaczego restrukturyzacja polecana jest tylko w ostateczności? Z kilku powodów. Po pierwsze, powoduje ona wzrost całkowitych kosztów kredytu: im bardziej go wydłużysz, tym wyższe zapłacisz odsetki. Każde wakacje kredytowe mają swoją cenę. Po drugie, nigdy nie jest tak, żeby nie mogło być gorzej. Jeżeli zbyt często będziesz wnioskować do banku o preferencje kredytowe i jednocześnie nadal będziesz mieć problem ze spłatą, bank zapewne przestanie się na nie godzić. Dlatego lepiej zachować sobie tę furtkę na czas, gdy naprawdę wyczerpiesz wszystkie możliwości redukcji kosztów i poszukiwania dodatkowych przychodów.

Hipoteka na mieszkaniu Z formalnego punktu widzenia właścicielem mieszkania finansowanego kredytem jesteś Ty. To Ty je kupujesz i Ty podpisujesz akt notarialny. Na rzecz banku ustanawiasz jedynie hipotekę, czyli zabezpieczenie pozwalające bankowi dochodzić od Ciebie długu w przypadku, gdy nie spłacasz terminowo rat kredytu. Hipoteka jest zazwyczaj na tyle duża, by zabezpieczyć zarówno wysokość udzielonego kredytu, jak i wysokość należnych odsetek, ryzyka walutowego (przy kredytach walutowych), kosztów postępowania sądowego oraz wszelkich ewentualnych kosztów, które mogą się pojawić po drodze. Banki w szczególny sposób podchodzą do ustalania wysokości hipoteki. W dużym uproszczeniu można przyjąć, że kwota takiego zabezpieczenia wyniesie od 150 do 200% wartości kredytu – także w zależności od okresu, na jaki bank go udziela. Pożyczając Ci 300 tys. zł, bank może zażądać ustanowienia hipoteki umownej w wysokości nawet 600 tys. zł. Hipoteka wisi nad Tobą jak topór. Dopóki nie spłacisz kredytu i nie wykreślisz hipoteki, nie możesz do końca traktować mieszkania jako swojej własności, pomimo że masz w ręku akt notarialny ze swoim nazwiskiem.

Negocjacje zakupu mieszkania Jeśli przyjdzie w Twoim życiu taki moment, w którym zdecydujesz się kupić mieszkanie, będziesz już wiedział, że posiłkowanie się w tym celu kredytem hipotecznym może być bardzo kosztowne. Dlatego tak istotne jest sięgnięcie po ostatnią i najważniejszą broń na etapie kupowania mieszkania: negocjacje cenowe. Można zaryzykować stwierdzenie, że wszelkie wcześniejsze drobne negocjacje, które prowadziłeś z bankami, dostawcami usług, sklepikarzami i pracodawcami, były jedynie wprawką do targowania się o najwyższą stawkę, czyli o upust przy zakupie mieszkania. Nie ma znaczenia, czy kupujesz nieruchomość na rynku pierwotnym (od dewelopera) czy wtórnym (od osoby sprzedającej używane mieszkanie). Negocjując, możesz zaoszczędzić jednorazowo kilkadziesiąt tysięcy złotych lub więcej. Dużo trudniejsze są oczywiście negocjacje cen nowych mieszkań – głównie dlatego, że w biurze deweloperskim pracują osoby przygotowane do prowadzenia takich rozmów. Mylisz się jednak, myśląc, że masz małe szanse. Marcin dzięki wskazówkom uzyskanym na blogu „Jak oszczędzać pieniądze?” zbił cenę mieszkania o blisko 12% w stosunku do ceny wyjściowej i zaoszczędził ponad 61 tys. zł. To kolosalny zysk, biorąc pod uwagę, że przy mieszkaniu finansowanym kredytem na kilkadziesiąt lat każda wynegocjowana złotówka przekłada się na ok. 1,5–2 zł oszczędności – w zależności od tego, na jak długi okres będziesz brać kredyt. Każdy 1 tys. zł rabatu to zatem z grubsza 1500– 2000 zł oszczędności. Zmniejszenie ceny mieszkania o 30 tys. zł przekłada się na sumaryczne oszczędności rzędu 45–60 tys. zł. W tym przypadku gra idzie o naprawdę dużą stawkę. Skuteczność negocjacji z firmą budowlaną nie zależy wyłącznie od Ciebie, lecz także od tego, na jakiego dewelopera trafisz, na jakim jest on etapie sprzedaży mieszkań i na ile dużym zainteresowaniem kupujących cieszy się dana inwestycja. To, jak wiele uda Ci się ugrać, zależy również od okoliczności negocjacji. Warto pamiętać, że przy kupowaniu nowego mieszkania dla siebie bardzo często towarzyszą nam emocje, które mogą nie być najlepszym doradcą. Negocjuje się nie tylko z deweloperem, ale przede wszystkim z samym sobą. I to właśnie od siebie warto rozpocząć negocjacje. 1. Odpowiednie nastawienie, czyli przekonaj sam siebie, że zawsze warto

negocjować. Najpierw musisz zrozumieć, że nie tylko możesz, ale wręcz powinieneś spróbować zawalczyć o niższą cenę. Czy sądzisz, że deweloperzy

są na tyle niefrasobliwi, żeby podawać kwoty finalne jako ceny wyjściowe? Uwierz, że nic nie tracisz, a możesz tylko zyskać! Dobrze najpierw uświadomić sobie, ile na mieszkaniach zarabiają deweloperzy. Średnia marża na rynku wynosi ok. 20%, i to już po odliczeniu wszystkich kosztów: zakupu działki, projektu, materiałów i całej budowy. To jest średnia marża według rzeczywistej sprzedaży mieszkań, czyli już po rabatach! Ale zdarza się, że marża jest nawet dwukrotnie wyższa i wynosi np. 40%. Zbliżonymi wynikami inwestycyjnymi chwalił się w 2015 r. jeden z warszawskich deweloperów. Im bardziej prestiżowa lokalizacja, tym bardziej wyśrubowane ceny i tym wyższe marże. Finansowy ninja widzi w tym duże pole do negocjacji. Co to oznacza w praktyce? Jeśli mieszkanie kosztuje wyjściowo ok. 440 tys. zł i deweloper sprzeda Ci je za 400 tys. zł, biorąc pod uwagę średnią rynkową, i tak zarobi na nim 80 tys. zł lub więcej. Z Twojego punktu widzenia ująłeś z ceny 9%, ale to nie oznacza, że nie można było ugrać więcej. Dokładnie rozpoznaj konkretną inwestycję. Im więcej informacji zbierzesz, tym łatwiej będzie Ci później budować argumentację. Jednocześnie rozpoznanie sytuacji daje wiedzę o tym, czy cena mieszkania jest rzeczywiście atrakcyjna. Warto znaleźć odpowiedzi na poniższe pytania: • Kiedy rozpoczęła się sprzedaż mieszkań? Wiedza o tym pomoże oszacować, jak duża jest Twoja ewentualna konkurencja – czyli inni kupujący. • Jaka część inwestycji jest już sprzedana? • Jaka jest średnia cena metra kwadratowego mieszkania w tej inwestycji? Czy różni się w zależności od piętra lub atrakcyjności lokalu? • Ile kosztuje miejsce parkingowe w garażu podziemnym i czy jego zakup jest obowiązkowy? Czy wszystkie miejsca parkingowe są takiej samej wielkości, a jeśli nie, to czy ich cena jest od tego zależna? • Czy budynek ma piwnice oraz komórki lokatorskie? Czy są one dostępne dla wszystkich mieszkańców? Ile kosztują? • Jak wygląda poziom cen analogicznych mieszkań w inwestycjach innych deweloperów budujących mieszkania w okolicy?

2.

3. Opracuj listę ważnych dla siebie kryteriów wyboru. Nie warto oceniać

atrakcyjności danego mieszkania na oko, bo zbyt łatwo można dać się ponieść emocjom. Dużo lepiej sprawdza się spisana wcześniej lista indywidualnych kryteriów wyboru. Warto wypisać to, co jest dla Ciebie ważne, i tym się

kierować. Czasem, gdy zmęczeni jesteśmy poszukiwaniami optymalnego mieszkania, wpada nam w ręce oferta czegoś, co wydaje się lepsze niż 10 ostatnio obejrzanych propozycji. Łatwo wtedy o nieprzemyślaną decyzję. Lista kryteriów wyboru pomaga się opamiętać i na chłodno – na tyle, na ile się da – przeanalizować atrakcyjność kolejnego mieszkania i jego dopasowanie do naszych potrzeb.

Tnij koszty i negocjuj wynagrodzenie pośrednika! Koszty pośrednictwa też bywają bardzo wysokie, dlatego – jeśli nie będziesz negocjował z agencją nieruchomości – możesz sporo przepłacić. Zwracaj uwagę, jaką stawkę proponuje Ci pośrednik i czy jest ona wyrażona jednoznacznie jako stawka brutto lub netto. Typowym zabiegiem jest, że pośrednicy wychodzą od standardowej stawki, np. 3,5% wartości dokonanej transakcji, po czym informują, że była to stawka netto i należy do niej doliczyć 23% VAT-u, co podnosi ich zarobek do 3,5% * 1,23 = 4,31%. Warto próbować zejść do poziomu 1,5–2% brutto. Żądaj wpisania właśnie takiej kwoty do umowy pośrednictwa. Czasami pośrednicy zachęcają, żeby zgodzić się na standardową, wyższą stawkę, zapewniając, że „potem można jeszcze negocjować”. Nie wierz w ustne deklaracje. Po prostu musisz mieć niższą stawkę od razu wpisaną w umowę. I teraz się zastanów: skoro pośrednik zarabia procentowo, a Ty jesteś zainteresowany zakupem nieruchomości, to macie rozbieżne interesy. Pośrednikowi zależy, żeby cena była jak najwyższa – bo wtedy zarobi najwięcej. Może torpedować Twoje pomysły obniżenia ceny i grać przeciwko Tobie. Lepiej w takim przypadku zaproponować pośrednikowi stałą prowizję, wyrażoną kwotowo, np. jeśli przy zakupie mieszkania za 300 tys. zł chcesz zapłacić 2% prowizji brutto, to zaproponuj wpisanie stałej kwoty 6 tys. zł prowizji. Wtedy pośrednika nie będzie bolało, że negocjujesz cenę w dół. On zarobi tyle samo. Będzie mu wszystko

jedno, czy cena spadnie, czy nie. Możesz być jeszcze sprytniejszy. Jeśli chcesz, żeby pośrednik stał po Twojej stronie, zaproponuj mu podzielenie się zyskiem, np. powiedz, że za każde 10 tys. zł urwane z ceny dorzucisz mu do prowizji 1–2 tys. zł. Wtedy będzie jeszcze bardziej zainteresowany tym, by cena osiągnęła interesujący Cię poziom. Nawet jeżeli druga strona transakcji także płaci prowizję, to pośrednik nie będzie stratny na tym, że cena spadła. Niestety, nie jest łatwo znaleźć pośredników o tak biznesowym podejściu do robienia interesów. Najczęściej udaje się jedynie obniżyć prowizję lub zamienić ją na stawkę ryczałtową.

Opracuj kompletną listę kosztów. Kluczowe jest zebranie wszystkich kosztów w jednym miejscu. Pokazanie ich w trakcie negocjacji także może być przydatne. Przykładowo: „Na mieszkanie mogę wydać maks. 500 000 zł” – bo tyle mam gotówki lub jest to maksymalna wysokość kredytu, jaką jestem w stanie udźwignąć. „To jest całkowity koszt, w którym muszą się zmieścić zakup mieszkania, przeróbki i wyposażenie, koszty okołokredytowe, ubezpieczenia, podatki oraz koszty notarialne związane z przejęciem mieszkania od dewelopera”. Liczysz i pokazujesz, jaka jest maksymalna cena zakupu samego mieszkania. Jaką zaletę ma takie podejście? Automatycznie rozszerzasz zasięg negocjacji na wszystkie obszary, które uwzględniasz w analizie kosztów. Z niektórymi z nich deweloper nie jest w stanie nic zrobić, ale w przypadku innych jak najbardziej może pomóc. Przykładowo: deweloper, który po wybudowaniu zarządzał także budynkiem, uzgodnił z jednym z czytelników mojego bloga, że ten nie będzie musiał ponosić kosztów czynszu przez rok od przejęcia lokalu. Dla kupującego to kolejne kilka tysięcy złotych oszczędności. Nie zapominaj, że kupno mieszkania to nie koniec kosztów. W przypadku lokali oddawanych w stanie deweloperskim zapłacisz za podłogi, przeróbki, dodatkowe ściany i elementy dekoracyjne, wyposażenie łazienek i kuchni – w tym sprzęt AGD, malowanie, oświetlenie, meble oraz inne wyposażenie. W praktyce koszty wynoszą od 800 do 1000 zł/m2 mieszkania. Im mniejsze mieszkanie i lepszy standard wykończenia, tym koszt wykończenia metra kwadratowego będzie wyższy – uśredniać się będzie na wyższym poziomie. Projektanci wnętrz twierdzą, że nie da się zejść poniżej 1500 zł/m2, ale to

4.

nieprawda. 5. Negocjuj z kilkoma deweloperami. Nic nie działa tak dobrze jak konkretna

kontroferta innego dewelopera. Nie zaszkodzi, jak na spotkanie z deweloperem, u którego chcesz kupić mieszkanie, przyjdziesz z porównywalną ofertą innej firmy, dotyczącą podobnego mieszkania (a może atrakcyjniejszego) w lepszej cenie. Optymalnie byłoby mieć już finalną ofertę po negocjacjach cenowych. Dobrze, gdybyś w rozmowie potrafił pokazać atuty tamtego mieszkania – najlepiej, by nie miało ich to mieszkanie, które chcesz kupić. Pokażesz, że jesteś przygotowany, że zależy Ci na zakupie pomimo wad i jednocześnie że masz twardy orzech do zgryzienia, bo gdzie indziej podobne mieszkanie dostępne jest taniej. Negocjowanie oferty u deweloperów, u których nie chcesz kupić mieszkania, jest także świetnym sposobem na przećwiczenie pertraktacji bez emocji. Zobaczysz, jakie argumenty stosują sprzedawcy, w jaki sposób próbują Cię przekonać. Z każdą taką rozmową będziesz zdobywał coraz większe doświadczenie i lepiej się przygotowywał do kolejnej rozmowy. Warto też pamiętać, że przedstawiciele deweloperów mają do wyrobienia swoje plany sprzedażowe. To, że dzisiaj są w stanie walczyć o Ciebie jak lew, nie oznacza, że tak będzie za miesiąc. Oni nie lubią przeciągających się negocjacji i mogą stracić cierpliwość do klienta, który wstrzymuje się z podjęciem decyzji miesiącami. Z drugiej strony mogą też pójść Ci na rękę, żeby w końcu mieć Cię z głowy. Tu nie ma jednej reguły, która zawsze się sprawdza.

6. Negocjuj wszystko – nie tylko cenę. Z informacji, które otrzymałem od

przedstawiciela dewelopera, wynika, że standardowy rabat wynosi ok. 5% ceny mieszkania. Dyskutujesz, przedstawiasz argumenty, jesteś miły, a jednocześnie rzeczowy, więc udaje Ci się wywalczyć większy upust? Super! Ale to dopiero początek drogi. Można wywalczyć jeszcze uzupełnienie oferty „elementami dodatkowymi”. Standardowym dodatkiem są miejsca postojowe i komórki lokatorskie. Nawet jeżeli przedstawiciel dewelopera ma już związane ręce przy cenie mieszkania, to może dorzucić wspomniane miejsca jako bonus lub znacząco obniżyć ich cenę. W ten sposób w Twojej kieszeni może zostać kolejne kilka, a nawet kilkadziesiąt tysięcy złotych. Kolejnym bardzo korzystnym elementem dodatkowym może być wzięcie na siebie przez dewelopera opłat notarialnych. Na zawarciu umowy

deweloperskiej możesz zaoszczędzić kilkaset złotych, a na finalnej umowie przekazania własności – nawet kilka tysięcy. 7. Pamiętaj, że negocjujesz z człowiekiem. W negocjacjach chodzi o to, aby

obydwie strony wyszły z nich zadowolone. Sprzedawca dewelopera ma prosty cel: wyrobić plan sprzedażowy, a jednocześnie – tak po ludzku – chce rozmawiać z osobami sympatycznymi. Odczuwa satysfakcję, gdy uda mu się dogadać z klientem i jednocześnie wie, że klient wychodzi od niego zadowolony. Inaczej jest, gdy zabraknie wzajemnego szacunku. Taki oto list dostałem od jednego z czytelników, który pracuje jako sprzedawca nieruchomości:

OD: Sprzedawca TEMAT: Nie bądź klientem burakiem Czym charakteryzuje się klient burak? Przede wszystkim postawą roszczeniową. W 90% przypadków jeszcze przed obejrzeniem mieszkania padnie z jego ust pytanie: „A ile z tej ceny zejdziemy?”. Oczywiste jest, że każdy chce kupić mieszkanie jak najtaniej. My – sprzedawcy – o tym też wiemy. Wiemy również, że tylko kilka procent klientów przyjmuje „z bomby” cenę wyjściową mieszkania. Negocjacje są OK i my też je lubimy. Problem z klientem burakiem jest taki, że on od początku wychodzi z błędnego założenia, że przedstawiciel dewelopera to złodziej, który próbuje kantować na każdym kroku. Żaden sprzedawca nie lubi takiego traktowania, a klient, który zachowuje się w ten sposób, na pewno nie może liczyć na naprawdę dobrą ofertę. Trzeba cały czas pamiętać, że obie strony chcą tego samego: jedna strona chce mieszkanie kupić, druga chce sprzedać. Do konsensusu można dojść tylko i wyłącznie wtedy, gdy dyskutujemy, nie traktując siebie nawzajem jak wrogów. NEGOCJACJE NIE KOŃCZĄ SIĘ NA KUPNIE MIESZKANIA!

Nawet jeśli zapłaciłeś już 100% ceny mieszkania, to nie musisz kończyć z negocjacjami.

Pierwszym dużym zadaniem, z którym warto zmierzyć się na spokojnie, jest odbiór techniczny lokalu. Warto wtedy zweryfikować finalny metraż i sprawdzić, czy nie ma usterek. A ponieważ nie zawsze mamy czas, właściwy sprzęt, no i dobre oko, by wyłapać wszystkie niedoróbki, nie zaszkodzi skorzystać z pomocy eksperta – inspektora budowlanego z doświadczeniem w odbiorze mieszkań. Przygotuje on pełną listę zauważonych niedociągnięć: sprawdzi, czy pomieszczenia trzymają odpowiednie kąty, zweryfikuje poziom i gładkość wylewki na podłogach, izolację, grubość i jakość tynków (o ile miał możliwość zobaczyć mieszkanie przed ich położeniem), osadzenie okien, wielkość otworów drzwiowych, prawidłowość działania instalacji elektrycznej i wiele innych detali. Sami także powinniśmy się zatroszczyć o sprawdzenie kosztowniejszych elementów w mieszkaniu, np. czy grzejniki nie są porysowane, czy okna prawidłowo się otwierają (często to kwestia regulacji), czy ich ramy nie są porysowane lub w inny sposób uszkodzone, czy coś nie cieknie, czy nie ma plam, odbarwień albo pęcherzyków na ścianach itp. Niczego nie warto odpuszczać. Wady powinny być usunięte przed podpisaniem protokołu przekazania lokalu. Należy pamiętać o okresie rękojmi oraz gwarancji i na bieżąco zgłaszać wszystkie usterki. Nowo budowane budynki często przez pierwsze kilka lat „pracują”, osiadając na gruncie. Może się zdarzyć tak, że już po roku w pięknie wykończonym mieszkaniu pojawią się pęknięcia na ścianach czy rdza na elementach blaszanych parapetów. Tego typu usterki muszą zostać usunięte bezpłatnie – w ramach naprawy gwarancyjnej.

16 wskazówek, jak negocjować z deweloperem Dużo więcej wskazówek, jak negocjować z deweloperem podczas zakupu nowego mieszkania, znajdziesz pod adresem: ›› http://fin.ninja/deweloper ‹‹.

Finansowy ninja wie, że warto walczyć o swoje, a każda oszczędność na kosztach mieszkania przekłada się na mniejszą liczbę godzin pracy, aby na te koszty zarobić. Negocjacje nie są niczym złym ani strasznym, o ile tylko masz

w ręku odpowiednie argumenty. Musisz jednak najpierw przekonać samego siebie, że zawsze warto spróbować ponegocjować. Mogą w tym bardzo pomóc systematyczne ćwiczenia negocjacyjne w zwykłych, codziennych sytuacjach.

ROZDZIAŁ 7 – podsumowanie: 1. Nie ma uniwersalnej odpowiedzi na pytanie „wynajmować czy kupować

mieszkanie?”. Sam musisz przeanalizować plusy i minusy. Kluczową rolę odgrywają Twoje emocje, preferencje i potrzeby.

2. Uzbieraj

jak największy wkład własny. Odkładaj, nawet jeśli dzisiaj nie przymierzasz się do zakupu mieszkania.

3. Bezwzględnie wszystko negocjuj. Przy zakupie mieszkania na kredyt każda

urwana złotówka oznacza nawet dwa razy większe oszczędności. Negocjuj zarówno cenę mieszkania, jak i koszty kredytu.

Na 6–12 miesięcy przed wzięciem kredytu zadbaj o wysoki scoring i zdolność kredytową. Zwiększysz szanse na uzyskanie kredytu hipotecznego i będziesz mógł liczyć na niższą marżę banku.

4.

5. Biorąc kredyt, pamiętaj o trzech zasadach: min. 20% wkładu własnego,

rata nie powinna przekraczać 30% Twoich zarobków netto, a optymalny okres kredytowania to maks. 20 lat.

6. Nadpłacaj

kredyt hipoteczny. To jedna z najlepszych inwestycji, dająca stałą, gwarantowaną stopę zwrotu – w przeciwieństwie do innych form inwestowania, które zawsze obarczone są ryzykiem.

7.

Jeśli masz kredyt walutowy, kupuj walutę w tanich kantorach

internetowych. W ten sposób zaoszczędzisz w całym okresie kredytu nawet kilkadziesiąt tysięcy złotych. Najtrudniejszym przeciwnikiem negocjacyjnym jesteś Ty sam. Zastanów się, czy na pewno potrzebujesz tak dużego mieszkania – każdy metr kwadratowy kosztuje dużo pieniędzy. Wbrew temu, co Ci się wydaje, najprawdopodobniej nie kupujesz mieszkania na całe życie – zwłaszcza jeśli nie masz jeszcze trzydziestki. Jest wysoce prawdopodobne, że w ciągu 10 lat dojdziesz do wniosku, że mieszkanie chcesz zmienić na większe, w lepszej dzielnicy, bliżej pracy lub… w innym mieście. Finansowy ninja wie, że decyzja o zakupie nieruchomości ma duży wpływ na jakość życia. Zadbaj o to, by był on pozytywny.

ROZDZIAŁ 8

Zarabianie pieniędzy

Oszczędzanie, inwestowanie, optymalizacja podatkowa – te wszystkie obszary finansów osobistych są ważne, ale nie najważniejsze. Poradzisz sobie bez nich, pod jednym warunkiem: musisz bardzo dużo zarabiać. Wtedy będzie Cię stać nawet na rozrzutność. Wysokość zarobków ma kolosalny wpływ na Twoją sytuację finansową. Nic nie poprawia finansów w większym stopniu niż wzrost przychodów. Finansowy ninja stale zastanawia się, co robić, by zarabiać jak najwięcej i jednocześnie nie przeznaczać na pracę całego swojego czasu. Każdy z nas dysponuje taką samą ilością czasu każdego dnia – dokładnie dwudziestoma czterema godzinami. Gdy odliczy się czas na sen, doba skraca się do zaledwie 16–18 godzin. Śmiało można przyjąć, że aktywności związane z pracą zabierają typowemu pracownikowi ponad połowę tego czasu, zwłaszcza jeśli uwzględni się dojazdy do firmy. Z jednej strony mówimy, że praca nie jest najważniejsza, a z drugiej – przeznaczamy na nią większość dorosłego życia. Czy widzisz tu sprzeczność? Rozwiązania są dwa: 1. Pogodzić się z tym, że praca jest najbardziej czasochłonnym obszarem życia

i czy tego chcesz, czy nie, obiektywnie jesteś uzależniony od jej wykonywania.

2. W taki sposób zorganizować swój sposób zarabiania, aby praca nie pochłaniała

większości czasu.

Ten drugi wariant wymaga bardzo strategicznego podejścia do pracy i zarabiania. W idealnym scenariuszu polega na wypracowaniu takiego modelu, w którym efekty pracy nie zależą wprost od liczby przeznaczonych na nią godzin. Inaczej mówiąc: modelu, w którym istotnie podwyższasz zarobki bez zwiększania liczby przepracowanych godzin. Pracujesz mądrzej, a nie więcej. W typowej pracy na etacie sprzedajesz swój czas za pieniądze. Przepracowujesz ok. 160 godzin miesięcznie i dostajesz za to konkretne wynagrodzenie. Nie ma w tym nic złego, dopóki stawka jest uczciwa i zadowalająca. W takiej pracy możesz i powinieneś mieć też inne cele: • zdobywanie doświadczenia w danym obszarze, • poszerzanie wiedzy, np. poprzez korzystanie ze szkoleń finansowanych przez pracodawcę, • podglądanie tych, którzy zajmują się tym dłużej i lepiej. To etap nauki. Na wczesnym etapie kariery zawodowej jest ona ważniejsza od ilości zarabianych pieniędzy. Pierwsza praca nie musi być idealna. Nie musi być też zgodna z Twoimi oczekiwaniami. Pierwsza praca to droga na skróty do dorosłego życia. Przekonujesz się w niej, jak niewiele wspólnego ma teoria wyniesiona ze szkoły lub studiów z codziennością typowego biznesu. Dlatego finansowy ninja rozpoczyna pracę jak najwcześniej – najlepiej jeszcze w trakcie studiów. Pojawia się tu jednak pewne zagrożenie: pracując dłuższy czas w jednym miejscu, bardzo łatwo zbudować w sobie fałszywy obraz rynku pracy. Uznać, że konkretny model wykonywania pracy jest jedynym i że to Ty – jako pracownik – musisz się do niego dostosować. Prawda jest taka, że żaden pracodawca nie jest reprezentatywny dla całego rynku pracy. Polskie firmy działają od Sasa do Lasa. W jednej znajdziesz szefa choleryka, w innej – lidera, który pomaga rozwijać się pracownikom. W jednej spotkasz się z kontrolą na każdym kroku, w innej – będziesz miał dużą swobodę, ale jednocześnie sam będziesz musiał siebie pilnować. Niestety, nigdy do końca nie wiadomo, do jakiej firmy trafiasz. Nie wiadomo też, w której będziesz się dobrze czuł. Są osoby z „mentalnością niewolnika”, które lubią mieć wyznaczone konkretne zadania i sumiennie je realizują. Są też osoby, które cenią sobie niezależność i wolną rękę w zakresie organizowania powierzonych im zadań. Pracując dla różnych szefów, poznajesz także siebie i swoje preferencje. Jest tylko jeden wymóg: musisz jeść chleb z różnych pieców, czyli stworzyć sobie możliwość pracy dla kilku pracodawców. Nie możesz utknąć w jednym miejscu dłużej, niż rzeczywiście jest to konieczne.

Im szybciej doświadczysz różnorodności, tym łatwiej będziesz się odnajdywał na rynku pracy. Nigdy nie dowiesz się, czy gdzie indziej nie jest lepiej, jeśli całe życie przepracujesz w jednym miejscu. Jak doświadczyć takiej różnorodności pracodawców? Podejmować się nawet krótkotrwałych zadań, np. w trakcie studiów wykonywać kilkumiesięczne praktyki, w wakacje wyjechać do pracy za granicę, oprócz pracy na etacie – już po studiach – szukać także zleceń przez internet lub okresowo wykonywać drugą pracę dla innej firmy. Jeżeli wierzysz w to, że początkowy okres kariery jest najlepszą drogą na skróty do wymarzonej pracy, będziesz w stanie pracować za niskie stawki (lub wręcz wykonywać niektóre zadania za darmo) tylko po to, by czegoś się nauczyć. Właśnie tak robi wiele osób przyjeżdżających do pracy do dużych miast. Zgadzają się pracować za mniejsze wynagrodzenie, byleby się zaczepić. Traktują to jak inwestycję w lepszą przyszłość. Tu jednak pojawia się kolejne zagrożenie: musisz odpowiedzieć sobie na pytanie, przez jak długi czas zdołasz pracować za niskie stawki. Jak długo wytrzymasz? Na ile wyceniasz koszt tej nauki i jak długo będziesz w stanie akceptować jego ponoszenie (w postaci niższego wynagrodzenia)? Niestety wiele osób nie ma strategicznego podejścia do swojej kariery. Żyją chwilą i perspektywą najbliższej wypłaty. Czasami tkwią w pracy, której nie lubią, tłumacząc sobie, że to dzięki niej zarabiają na życie i raty swoich kredytów. Takie podejście to błąd. W pewnym momencie możesz obudzić się z ręką w nocniku i uświadomić sobie po 5–10 latach pracy na danym stanowisku, że praca już Cię nie kręci. Skutki uboczne mogą być opłakane: • Nie wiesz, co ze sobą zrobić. • Masz świadomość, że nie jesteś już najatrakcyjniejszym „towarem” na rynku pracy. • Brakuje Ci pewności siebie wymaganej do walki o lepszą pracę. Zapamiętaj: w interesie pracodawcy jest to, żebyś właśnie tak myślał. Optymalnie, gdybyś był coraz bardziej przydatny dla firmy, świetnie wykonywał swoje obowiązki, nie zastanawiał się zbytnio nad przyszłością, nie rozważał odejścia z pracy i pracował za stałą stawkę – najdłużej, jak się da.

Etap 1. Praca na etacie i strategiczne planowanie kariery

Finansowy ninja ma strategiczne podejście do wykonywanej pracy. Rozumie, że czasami musi wykonywać pracę odbiegającą od jego prawdziwych zainteresowań, ale potrafi to uzasadnić długoterminowymi celami. Kluczowe jest to, aby praca, którą wykonujesz, była fragmentem większego planu. Byś na bieżąco sprawdzał, na ile dzisiaj wykonywana praca przybliża Cię do realizacji tych celów. Taka weryfikacja polega na odpowiedzi na jedno pytanie: „Czy wiem, po co to robię?”. Czy wiesz, dlaczego pracujesz akurat w danej firmie, wykonując codziennie takie, a nie inne zadania? Odpowiedź wcale nie musi być łatwa: • Jeśli wiesz, po co to robisz – to świetnie! Wypisz wszystkie powody na kartce – będą one Twoim przewodnikiem. Zaglądaj do nich co najmniej raz na kwartał i aktualizuj listę. Być może w miarę upływu czasu powody te stracą na znaczeniu lub uznasz, że cele średnioterminowe już osiągnąłeś. To będzie sygnał, że pora zmienić pracę i poszukać nowych wyzwań. A może szef postawi przed Tobą nowe cele, które będą zbieżne z Twoimi? Ważne, żebyś potrafił weryfikować to na bieżąco i nie przespał momentu, w którym pora podjąć się nowych wyzwań. • Jeśli nie wiesz, dlaczego pracujesz w danym miejscu, albo pracujesz tylko dla pieniędzy, to… dobrze, że w ogóle zarabiasz. Kluczowe jest jednak to, byś zaczął sobie zadawać pytania o sens pracy. Być może tkwisz w niej bez powodu, w ogóle sobie tego nie uświadamiając? Taka sytuacja ma sens tylko w jednym przypadku: jeśli w trakcie pracy próbujesz poznać swoje preferencje. Uczysz się, doświadczając i eksperymentując z pracą. Szukasz odpowiedzi na pytania: co do mnie pasuje i co oprócz pieniędzy daje mi frajdę? Ten drugi scenariusz jest dobry, ale tylko pod warunkiem że nie trwa zbyt długo. Jeśli przepracowałeś u danego pracodawcy dwa lata i nadal nie znasz odpowiedzi na te pytania, to pora coś zmienić. Wiem, że mało kto potrafi uczciwie sobie powiedzieć, co chciałby w życiu robić. Zbyt łatwo jest przyjąć postawę „zarabiam, więc jest OK”. OK jest wtedy, gdy wiesz, że jest OK, a nie gdy musisz to sobie wmawiać. Nawet jeżeli nie wiesz, czego oczekiwać, łatwo wybić się ze stanu takiej pozornej równowagi, zadając sobie następujące pytania: • Czy za pięć lat chcę robić to, co robię teraz? Jeśli tak – rób to nadal. • Jeśli odpowiedź brzmi „nie”, to zapytaj: „Czy za dwa lata chcę robić to, co robię teraz?”.

• Jeśli odpowiedź brzmi „nie” – musisz zmienić pracę! Na cokolwiek. Już teraz. Skoro sam nie widzisz w niej przyszłości, to po co czekać? Uświadamiając to sobie, w naturalny sposób przechodzisz do planowania: • Czy widzę przyszłość w tej pracy, którą obecnie wykonuję, np. szansę przejścia na inne stanowisko? Jakie? (To jest już element planowania). • Jeśli nie, to czy pieniądze, które teraz zarabiam, będą dla mnie satysfakcjonujące za te kilka lat (2–5)? • Jeśli nie – należy zmienić pracę już teraz! Widzisz, jak łatwo dojść do wniosku, że jednak trzeba coś zmodyfikować w sposobie wykonywania pracy? Mógłbyś teraz zadać pytanie: skoro praca, którą obecnie wykonuję, nie ma długoterminowo sensu, to po co w ogóle ją rozpoczynać? Może lepiej od razu zostać przedsiębiorcą i pracować wyłącznie dla siebie, robiąc to, co się lubi? Otwieranie własnej firmy, gdy wcześniej nigdzie nie pracowałeś, wiąże się z dużym ryzykiem. W takiej sytuacji każdy błąd będzie Twoim kosztem, a skoro nie masz doświadczenia – chociażby w zakresie pracy z innymi ludźmi – grozi Ci jeden błąd za drugim. Finansowy ninja woli zatrudnić się u kogoś z doświadczeniem w podobnej branży i pracując tam rok, dwa, podglądać, jak od kuchni funkcjonuje biznes. W ten sposób ninja najefektywniej uzupełnia braki w edukacji. Każdy z nas je ma.

Skąd biorą się braki w edukacji? Cały obecny państwowy system edukacji szkolnej nastawiony jest na kształcenie pracowników etatowych. Osób działających zgodnie z procedurami. Wypełniających polecenia. Ani szkoły, ani uczelnie nie są nastawione na kształcenie osób kreatywnych i przedsiębiorczych. Nie poszukują naturalnych talentów konkretnych uczniów i nie stymulują rozwoju indywidualnych zdolności. Nawet jeśli zdarzają się takie pozytywne przypadki, stanowią wyjątek. Większość nauczycieli skupia się na ciosaniu prostopadłościanów – osób, które opuszczając szkoły i uczelnie wyższe, będą miały identyczną wiedzę. Po prostu perfekcyjnych prostopadłościanów, pasujących do odpowiednich szufladek w korporacyjnych hierarchiach. Pamiętasz zadania w szkole? Nie wystarczy, że rozwiążesz je dowolną metodą. Musisz rozwiązać w konkretny sposób. Nie potrafisz? Otrzymasz złą ocenę. I zamiast rozwijać Twoje naturalne talenty, czyli te obszary, w których

możesz osiągnąć ponadprzeciętne wyniki, system edukacji zmusza Cię do poprawiania ocen z przedmiotów, w których po prostu jesteś słabszy. Większość swojej energii zużywasz nie na to, na co powinieneś. Szkoła daje podstawy, ale nie uczy, jak przełożyć je na konkrety w życiu. Tłumaczy reguły, ale nie podpowiada, jak w optymalny sposób korzystać z dostępnych dzisiaj narzędzi. Zmusza do nauki potęgowania i całkowania, a jednocześnie nie tłumaczy, jak funkcjonują podstawowe produkty finansowe: lokaty, karty kredytowe czy kredyty. Nie uczy negocjacji i odnajdywania się na rynku pracy. Nie podpowiada, jak uniknąć problemów finansowych. W ogóle nie dotyka tych obszarów edukacji, które są fundamentem naszego bezpieczeństwa finansowego. Jaki z tego płynie wniosek? Twoja edukacja nie kończy się na szkole. Sam musisz uzupełnić braki. Zdobyć rzeczywiste doświadczenie życiowe oraz umiejętności, za które ktoś będzie chciał Ci zapłacić – albo pracodawca, albo Twoi klienci. Teoria wyniesiona z nawet najlepszej szkoły to za mało. Niestety ma zbyt słabe przełożenie na rzeczywistość.

Czego się uczyć i na co zwrócić uwagę? Istnieje duże prawdopodobieństwo, że pracę etatową zmienisz co najmniej kilka razy w swoim życiu. Uwzględniając zmianę stanowisk i specjalizacji, prawdopodobnie czeka Cię kilkanaście takich wydarzeń. To naturalna kolej rzeczy i oznaka tego, że Twoja kariera zawodowa się rozwija. Nie stoisz w miejscu. Mając to na uwadze, każdą pracę należy traktować jako dłuższy lub krótszy okres przejściowy. Finansowy ninja wykorzystuje go na zdobywanie zarówno umiejętności specyficznych dla danego zawodu, jak i uniwersalnych, które przydają się niezależnie od branży. Na tych kilka trzeba zwrócić szczególną uwagę: • Umiejętność adaptacji, czyli reagowania na aktualną sytuację i dostosowywania się do niej. Obejmuje również analizę faktów i skuteczne poszukiwanie rozwiązań. Jeśli potrafisz się adaptować, poradzisz sobie w każdej sytuacji. Im większej liczby wyzwań się podejmiesz, tym szybciej wykształcisz w sobie tę umiejętność. Pracodawcy uwielbiają pracowników, którzy nie tworzą problemów, lecz je rozwiązują. • Praca zespołowa. To podstawowa umiejętność, której brakuje

absolwentom szkół. Ucz się pracować z innymi, wykorzystując naturalne predyspozycje każdego z członków zespołu. Sprawdzaj się w roli koordynatora. Ucz się motywować innych (dla jasności: pieniądze wcale nie są najlepszym sposobem motywowania). Dobry szef i organizator zawsze będzie w cenie. • Planuj swoją przyszłość. Zastanawiaj się, jakie perspektywy ma Twój zawód. Co może stać się z nim za kilka lat, np. w wyniku postępu technologicznego? Czy łatwo będzie Cię zastąpić? Jaka jest Twoja unikalna cecha? Dlaczego to Ty masz dużo zarabiać? • Obserwuj współpracowników oraz ich zachowanie. Nawet jeśli nie piastujesz funkcji kierowniczej, obserwuj, jak zachowują się inni. Czy chciałbyś mieć kiedyś takich współpracowników i pracowników w swojej firmie? Podglądaj, jakiego typu ludzie robią dobrą robotę, a jacy obijają się i oszukują pracodawców. Naucz się ich rozpoznawać. Zastanawiaj się także, jak Ty wypadasz na tle innych. Co myśli lub może myśleć o Tobie Twój szef? • Rób sobie dobry PR. Nie wystarczy, że wywiązujesz się ze swoich obowiązków. Musisz umieć skutecznie pokazywać przełożonym rezultaty. Oczywiście nie oszukuj i nie naciągaj faktów (kłamstwo ma krótkie nogi), ale nie bądź też zbyt skromny. Nie bez powodu pracę etatową nazywa się wyścigiem szczurów. Możesz się od tego dystansować, ale jednocześnie walcz o swoje. Niestety często posłuch u szefów mają przede wszystkim ci, którzy robią wokół siebie największy hałas. Właśnie z takiego powodu pracownicy korporacji zwykli mówić, że „sukces niezaraportowany nie istnieje”. Jeśli nie chcesz obserwować przypadkowych awansów, to sam musisz się zatroszczyć o to, by inni zauważyli Twoje dokonania. • Nie marnuj czasu. Wykonując niektóre zawody, będziesz zajęty do tego stopnia, że zabraknie Ci czasu na pójście do toalety. Są jednak i takie stanowiska, na których będziesz cierpiał na nadmiar wolnego czasu. Zagospodarowuj go. Poproś pracodawcę o więcej zadań lub spożytkuj czas na podnoszenie swoich kwalifikacji w innych obszarach. • Negocjuj. Jeśli odnosisz sukcesy w pracy, przynajmniej raz do roku walcz o podwyżkę. Jeśli się o nią nie postarasz, to z dużym prawdopodobieństwem jej nie otrzymasz. • Nie spoczywaj na laurach. Nawet jeśli jesteś zadowolony z pracy, stale szukaj nowej. Co najmniej raz na pół roku weź udział w rozmowie kwalifikacyjnej w innej firmie. Nauczysz się negocjować

w bezstresowych warunkach, zweryfikujesz, ile jesteś wart, a być może zdecydujesz się zmienić pracodawcę. Nawet jeśli nie, to przynajmniej będziesz wiedział, jak daleko możesz się posunąć w negocjacjach parametrów zatrudnienia ze swoim obecnym szefem. Finansowy ninja nie czeka na zwolnienie. Przejmuje inicjatywę. Na bieżąco wie, na ile rynek pracy wycenia jego kompetencje. Zmienia pracę tylko wtedy, gdy wynegocjuje na tyle dobre warunki, by uzasadniały one podjęcie ryzyka zatrudnienia u nowego pracodawcy.

Teoria 10 tys. godzin Optymalny do rozwijania kariery zawodowej jest okres, gdy jesteś singlem. Wtedy masz czas, by pracować na dwa etaty: łączyć pracę zawodową z rozwijaniem po godzinach własnej pasji – niekoniecznie w tym samym obszarze. W młodości znacznie łatwiej uciec do przodu swoim rówieśnikom – zwłaszcza tym, którym zależy przede wszystkim na rozrywce. Istnieje teoria, że potrzebne jest 10 tys. godzin nauki, pracy i zdobywania doświadczeń, aby zostać ekspertem w danej dziedzinie1. Przyjmijmy roboczo, że to prawda. Kto ma największe szanse na zostanie ekspertem w najkrótszym czasie? Przede wszystkim ci, którzy zawodowo robią to, w czym chcieliby się rozwijać. Jeśli jest to ich pasja, nietrudno będzie im dołożyć do ośmiogodzinnego dnia pracy etatowej dodatkowe cztery godziny dziennie na rozwój: czytanie książek, słuchanie podcastów czy spotkania z osobami, które chętnie dzielą się wiedzą. Takim ludziom wystarczą zaledwie nieco ponad trzy lata na przepracowanie 10 tys. godzin. Jeśli ograniczasz się do zdobywania wiedzy i doświadczenia tylko w trakcie pracy etatowej, to dojście do 10 tys. godzin zajmie Ci aż pięć lat. Jeszcze gorzej, gdy wykonujesz aktualnie zawód, z którym nie wiążesz nadziei, a swoją pasję rozwijasz wyłącznie po godzinach. Nawet gdybyś przeznaczył na nią cztery godziny każdego dnia, to dojście do 10 tys. godzin zajmie Ci siedem lat. Czy czas ten można skrócić? Owszem, ale wymaga to wielu wyrzeczeń, np. poświęcenia weekendów na rzecz rozwijania pasji. Można także iść na skróty, próbując uczyć się bezpośrednio od osób, które są już tam, gdzie Ty chciałbyś być. Taka nauka może się jednak wiązać z dodatkowymi kosztami. Na tym przykładzie dobrze widać, jak kolosalne znaczenie ma czas. Mówi się, że ten, kto wcześnie zaczyna inwestować, ma większe szanse na osiągnięcie

dobrych wyników inwestycyjnych w długim horyzoncie czasowym – chociażby dzięki sile procentu składanego. Mało kto zdaje sobie sprawę, że podobna reguła dotyczy zarabiania.

Procent składany przy zarabianiu Im wcześniej zostaniesz ekspertem w swojej dziedzinie, tym dłużej będziesz beneficjentem tego stanu. Jeśli już w wieku 25 lat będziesz potrafił udowodnić sobie i innym, że warto płacić Ci 5000 zł miesięcznie, to do momentu przejścia na emeryturę zarobisz znacznie więcej pieniędzy niż rówieśnicy, którzy zaczynają z poziomu 2500 zł. Nawet jeśli zarobki rosną tylko o 4% rocznie, to będziesz uciekał do przodu dużo szybciej. Do 67. roku życia zarobisz 6,6 mln zł, podczas gdy oni – tylko 3,3 mln zł. Zarobki rosnące o 4% co roku Julia startuje z poziomu 5000 zł miesięcznie, a Beata – z poziomu 2500 zł miesięcznie.

Czy jeśli straciłeś czas w młodych latach, możesz go nadgonić? Tak, ale wymaga to podjęcia dużo większego ryzyka. Jeśli pracujesz na etacie, to zarobki możesz zwiększać zasadniczo na dwa sposoby: negocjując podwyżkę z obecnym pracodawcą lub zatrudniając się w innej firmie. Z mojej praktyki wynika, że łatwiejszy i skuteczniejszy jest ten drugi sposób. Zazwyczaj pozwala wywalczyć więcej i zdynamizować karierę zawodową. Ale są oczywiście wyjątki. Bez względu na to, którą drogę wybierzesz, chcę Cię dzisiaj przekonać, że ładne CV, list motywacyjny oraz warsztat negocjatora mają dużo mniejsze znaczenie niż nastawienie psychiczne i wiara we własne możliwości – w to, że „będzie dobrze”. Pomocne jest także zrozumienie, że jesteś tylko trybikiem w maszynie, który musi do tej maszyny pasować – a nie na odwrót. Jeśli to zrozumiesz i nauczysz się wykorzystywać na własną korzyść, droga do dużych zarobków będzie stała otworem.

Kiedy jest dobry moment, by pójść po podwyżkę? Generalnie można reprezentować dwa podejścia: • nigdy nie ma dobrego momentu, by pójść po podwyżkę lub zmienić pracę, albo… • każdy moment jest dobry, by pójść po podwyżkę lub zmienić pracę. Pośrednie rozwiązanie, czyli przeciągające się „zrobię to jutro” (lub „w przyszłym tygodniu” czy „w przyszłym miesiącu”), to oszukiwanie samego siebie. Ilekolwiek mądrości bym na ten temat słyszał, w mojej opinii wszystko sprowadza się do odpowiedniego nastawienia. Pomocne bywają zadanie sobie szeregu pytań i próba uczciwej odpowiedzi na nie: • Czy lubię swoją pracę? Czy mnie pasjonuje? Czy jest dla mnie interesująca? • Co trzyma mnie w obecnej firmie? • Czy zarabiam adekwatnie do swoich oczekiwań? (Zwróć uwagę, że nie piszę „umiejętności”). • Ile jestem wart na rynku pracy? • Ile powinienem zarabiać? • Dlaczego wybrałem właśnie taką kwotę? Dlaczego nie mniej lub więcej? Jakich argumentów mógłbym użyć, by obronić tę kwotę?

Niektórzy z nas mają zaniżoną samoocenę, inni – zawyżoną. Ci drudzy przekonują się o tym najczęściej w konfrontacji z rzeczywistością. Ci pierwsi rzadko kiedy mają okazję się o tym przekonać, bo sami najczęściej blokują swój potencjał i racjonalizują sobie pracę w gorszych warunkach niż te, których by sobie życzyli (dotyczy to zarówno wysokości zarobków, jak i ogólnej satysfakcji z tego, co robią). To błąd! Od nicnierobienia Twój świat się nie zmienia. Finansowy ninja kieruje się zasadą, że zazwyczaj lepiej podjąć próbę i się sparzyć, niż męczyć się całe życie i później żałować, że nie podjęło się wyzwania. Zwłaszcza że zazwyczaj takie próbowanie może się odbywać w całkiem bezpiecznych warunkach. Najwyżej się nie uda. Zanim odpowiesz – posłuchaj. Zanim zareagujesz – pomyśl. Zanim wydasz – zarób. Zanim osądzisz – odczekaj. Zanim zrezygnujesz – podejmij próbę. Ernest Hemingway

Wydaje się, że dużo łatwiej polepszyć swoje zarobki, po prostu zmieniając pracę. Pracując na etacie, masz dużo większy komfort psychiczny podczas spotkań rekrutacyjnych niż wtedy, gdy nie jesteś już zatrudniony. Co więcej, samo odbywanie spotkań nie obliguje do zmiany pracy. Możesz szukać idealnego dla siebie pracodawcy tak długo, aż znajdziesz dobre stanowisko z ciekawymi możliwościami rozwojowymi za satysfakcjonującą pensję. Przyzwyczaisz się do tego, że potencjalni pracodawcy gotowi są zaoferować więcej, niż obecnie zarabiasz. Nauczysz się także analizować różne czynniki wpływające na ogólne zadowolenie z pracy. Przekonasz się, że nie zawsze najatrakcyjniejsze są najlepiej płatne zajęcia. To Ty będziesz kontrolować sytuację i nie oddasz steru w cudze ręce. Aktywne poszukiwanie nowej pracy ma jeszcze inny pozytywny aspekt – pozwala Ci kwestionować status quo i pomaga w znalezieniu odpowiedzi na pytanie: „Czy naprawdę podoba mi się moje obecne miejsce na rynku pracy?”. Jeśli stwierdzisz, że nie – warto próbować coś zmienić. Tak się składa, że to aktualne zarobki stanowią punkt odniesienia, gdy rozważasz możliwość ich zwiększenia. Jeśli zarabiasz 2000 zł, to podwyżka o kolejne 500 zł po prostu Cię uskrzydli. Ale jeśli zarabiasz 15 tys. zł, to nawet 1 tys. zł nie zrobi dużej różnicy. Apetyt rośnie w miarę jedzenia. Jeśli dużo zarabiasz, to jesteś pewny siebie. Jeśli za pewnością idą rzeczowe argumenty

i zrozumienie biznesu pracodawcy, to wywalczenie kolejnych kilku tysięcy złotych miesięcznie wcale nie leży poza zasięgiem (oczywiście łatwiej o to, gdy zmienia się pracodawcę). Pewnie znasz osoby, które mówią z dużym przekonaniem: „No przecież ja nie mogę zarabiać mniej niż 10 tys. zł na miesiąc!”. Niejednokrotnie autentycznie wierzą w to, co mówią. Jeśli właśnie straciły pracę, to takie podejście nie przybliży ich do znalezienia nowej. Z drugiej strony pewność siebie powoduje, że osoby te mają dużo większą szansę znaleźć pracę za 10 tys. zł miesięcznie niż te, które nie wierzą w swoje możliwości. Takie podejście często wynika z faktu, że „oni już tam byli i to mieli”. Jeśli coś raz zdobyliśmy, np. przebiegliśmy maraton, to wiemy, że możemy to zrobić i drugi raz. Ale znacznie trudniej uwierzyć w zatrudnienie za 10 tys. zł na miesiąc, gdy dotychczas zarabiało się 3500 zł.

Zrób to!

• Zmień pracę na taką, która wiąże się z Twoimi zainteresowaniami. Nawet kosztem niższego wynagrodzenia. To inwestycja w przyszłość. Dzięki zajmowaniu się tym, co naprawdę Cię interesuje i z czym wiążesz przyszłość, chętniej będziesz poświęcał na to czas – służbowo i prywatnie. • Regularnie negocjuj wynagrodzenie. To najlepszy sposób na dogonienie tych, którzy uciekli do przodu – oczywiście o ile masz ku temu merytoryczne podstawy. • Bądź gotowy na częstsze zmiany pracodawcy. Straciłeś czas i nie możesz go już więcej marnować. Szukaj nowych możliwości rozwoju oraz zwiększania zarobków. Nie jest tajemnicą, że najłatwiej podnieść wynagrodzenie, przechodząc do innego pracodawcy.

Płynie z tego jeden wniosek: bardzo ważne, żeby walczyć nawet o symboliczne podwyżki: 100 zł, 200 zł, 500 zł… Dlaczego? Z jednej strony dodają nam one skrzydeł, z drugiej – stanowią świetny fundament dla

przyszłych zarobków. Każdy 1 tys. zł więcej wynegocjowany przy podejmowaniu pracy automatycznie powoduje, że przez całe życie będziesz zarabiać coraz więcej – o ile tylko jesteś bystry. Każda podwyżka przesuwa Twój poziom odniesienia w górę, zwiększa pewność siebie i powoduje, że jeszcze mocniej wierzysz, że „tak musi być”. A to z kolei jest dobrym mentalnym zapleczem, niezbędnym w negocjacjach. Negocjacje zakończone sukcesem ustawiają od nowa Twój poziom odniesienia. Skoro już wiesz, że potrafisz uzyskać podwyżkę w wysokości 1 tys. zł rocznie, to w żadnym z kolejnych lat raczej nie pójdziesz po mniejszą. Będziesz walczyć o wyższe stawki. Dlatego nie można traktować negocjacji z pracodawcą wyłącznie jako doraźnego zysku tu i teraz. Dzięki jednorazowej podwyżce miesięcznych zarobków o 200 zł w wieku 25 lat zarobisz do emerytury (w wieku 65 lat) o 96 tys. zł więcej (40 lat * 12 miesięcy * 200 zł). Gdy nauczysz się ten manewr powtarzać co rok i w każdym roku zarobki będą rosnąć o kolejne 200 zł (co wydaje się śmiesznie niską kwotą), to suma samych podwyżek wyniesie ponad 2 mln zł do momentu przejścia na emeryturę! A kalkulacja ta nie uwzględnia odsetek od zaoszczędzonego kapitału. Pomyśl, ile pieniędzy wyrzucasz w błoto, nie podejmując negocjacji z pracodawcą. Nie ma skuteczniejszego sposobu poprawy sytuacji finansowej niż zwiększanie zarobków. Jeśli nauczysz się tego odpowiednio wcześnie, to działając w ten sposób, uzyskasz najlepsze możliwe efekty.

Marka osobista, czyli Twój wyróżnik Jako obecny i przyszły pracownik etatowy musisz mieć świadomość, że dzisiaj pierwsze wrażenie na pracodawcy wywierasz znacznie wcześniej niż w trakcie osobistego spotkania. Dzisiaj pierwsze wrażenie robimy w sieci. Jeszcze zanim udasz się na rozmowę kwalifikacyjną, specjalista ds. rekrutacji sprawdzi Twój profil w serwisie LinkedIn, zobaczy, jakie wpisy zamieszczasz na Facebooku, wyszuka zdjęcia i informacje o Tobie w Google. Będzie wiedział znacznie więcej, niż chciałbyś, żeby się dowiedział. Jeśli jest sprawnym head hunterem, to cofnie się o kilka lat i dotrze do materiałów opublikowanych przez Twoich znajomych ze studiów, liceum czy nawet podstawówki. Skrupulatnie przyjrzy się także rozmowom, które prowadzisz w sieci ze znajomymi. Kiedyś można było liczyć na anonimowość, przychodząc na rozmowę do

nowego pracodawcy. Dzisiaj raczej nie ma na to szans. Czy tego chcesz, czy nie, łatwo Cię wyszukać i sprawdzić. Czy to źle? Niekoniecznie, o ile tylko dbasz o swój wizerunek w sieci. Fakt, że przyszły pracodawca wyszukuje informacje o Tobie, może działać również na Twoją korzyść. Przecież w trakcie pierwszych 3–6 sekund osobistego spotkania mógłbyś zostać niewłaściwie oceniony. Jeśli rekruter będzie szukał informacji o Tobie w internecie, to zapewne poświęci na to nieco więcej czasu. Zwłaszcza jeśli zainteresuje go to, czego się o Tobie dowie. Obecnie spotkania rekrutacyjne zaczynają się w internecie. Wpisz swoje imię i nazwisko w wyszukiwarce Google i zobacz, co pojawia się na pierwszym miejscu. Zobacz, czy Twój profil na Facebooku pokazuje to, czego nie wstydziłbyś się ujawnić przyszłemu pracodawcy. Czy na pewno wszystko, co publikujesz, przemawia za tym, że warto Cię zatrudnić? Wszystko, co mówisz i robisz w sieci, rzutuje na Twój wizerunek – nie tylko dzisiaj, lecz także w kolejnych latach. Dlatego finansowy ninja nie mówi w internecie niczego, co obawiałby się powiedzieć komuś prosto w twarz. Jeśli zależy Ci na świadomym kształtowaniu wizerunku, bądź oszczędny w wyrażaniu poglądów politycznych i unikaj mówienia tego, co mogłoby sprawić komukolwiek przykrość lub czego nie powiedziałbyś przy osobistym spotkaniu. Pomaga tu pytanie, czy Twoich wypowiedzi nie wstydziliby się Twoi rodzice lub dziadkowie. Spoglądając na to z drugiej, pozytywnej strony: dzięki internetowi możesz mieć realną kontrolę nad pierwszym wrażeniem, jakie wywrzesz na pracodawcy. Wystarczy, że w sieci będzie można znaleźć przede wszystkim takie informacje, które pokazują Cię jako świetnego kandydata do pracy. TY JAKO EKSPERT

Zastanów się: czy szukając kierownika projektu do swojej firmy, byłbyś bardziej skłonny zatrudnić osobę, która wylegitymuje się tylko dobrym CV, czy taką, która dodatkowo od lat prowadzi blog i profesjonalnie opisuje doświadczenia związane z tą pracą? Blog, który początkowo traktowałeś wyłącznie jako niekomercyjne hobby, może stać się wizytówką pokazującą światu, że byłbyś świetnym i zaangażowanym pracownikiem. Nawet jeśli nie pracujesz dzisiaj jako project manager, to blog na ten temat może być kluczem do zdobycia takiej pracy. Potwierdzi, że tematyka ta jest dla Ciebie ważna i że masz pewne umiejętności w tym obszarze. Kto wie, być może nawet zostaniesz uznany za eksperta. Blog może być również kluczem do wystąpień publicznych dotyczących danej tematyki. To dodaje kolejne punkty do Twojego prestiżu. Pomaga pokazać

się z jak najlepszej strony. Być może w ciągu 2–3 lat uda Ci się także wydać własną książkę? Sam przyznaj: który pracodawca szukający eksperta w danej dziedzinie nie chciałby Cię wówczas zatrudnić? Wcale nie będziesz musiał udowadniać, że pasjonujesz się tym, czym deklarujesz, że się pasjonujesz. Zrobisz o niebo lepsze wrażenie niż dziesiątki nijakich konkurentów. Warto pokazać swój blog, nawet jeśli jego tematyka jest rozbieżna ze specyfikacją stanowiska, na które aplikujesz. Czasami wystarczy, by pracodawca zweryfikował na tej podstawie Twoje podejście do pracy: to, w jaki sposób podchodzisz do nawet amatorskiego prowadzenia bloga, jaki poziom wiedzy reprezentujesz, jak często publikujesz swoje wpisy, czy jesteś systematyczny, czy może raczej przejawiasz słomiany zapał, itd. Finansowy ninja wykazuje się pewną przebiegłością. Wie, że warto pokazywać się z jak najlepszej strony. Buduje swój prestiż na długo przed osobistym spotkaniem. Własny blog i dobre profile w sieciach społecznościowych to coś, co ma szansę wynieść Cię na poziom nieosiągalny dla konkurentów. CO PODNOSI TWOJĄ WARTOŚĆ W OCZACH PRACODAWCY?

Oto kolejne kluczowe pytanie: „Jak dobrze wypaść w trakcie rozmowy o pracę?”. Przede wszystkim nie należy traktować rozmowy kwalifikacyjnej (lub rozmowy o podwyżce) jako pojedynczego zdarzenia. To w zasadzie punkt kulminacyjny całego procesu przygotowywania się do uzgodnienia najlepszych warunków zatrudnienia. Nawet jeśli to pierwsza rozmowa, trzeba być do niej jak najlepiej przygotowanym i zadbać o handicap (dodatkowe punkty) już na starcie, czyli ruszać z lepszej pozycji niż konkurencja. Podobnie jest z rozmową o podwyżce u obecnego pracodawcy. Jeśli przez kilka miesięcy świetnie wykonywałeś obowiązki i szef jest zadowolony z efektów Twojej pracy, to masz dużo lepszą pozycję wyjściową, niż gdyby ostatnio zdarzały Ci się jakieś potknięcia. Zawsze próbuj wyczuć, kiedy jest najlepsza atmosfera ku temu, by starać się o podwyżkę. Co może zwiększać Twoją wartość w oczach przyszłego pracodawcy? • Rekomendacje od innych osób. Szefowie to też ludzie. Jeśli ich dobry znajomy poleci właśnie Ciebie, to Twoje szanse rosną. Sprawdź, czy nowy pracodawca ma już program rekomendacji kandydatów do pracy. Możesz spróbować dotrzeć przez swoich znajomych do pracowników firmy. Być może ktoś Cię poleci, chcąc uzyskać od pracodawcy prowizję za zaproponowanie kandydata. • Samodzielne dotarcie do firmy poza procesem rekrutacyjnym.

Jeśli chcesz pracować w konkretnej firmie, sam możesz do niej zapukać. Jeśli nie prowadzi ona w danej chwili rekrutacji, to nawet lepiej. Masz wtedy mniejszą konkurencję. Ta metoda może nie zadziałać w niektórych firmach – wszystko zależy od przyjętych tam zasad. • Doświadczenie zawodowe. Brzmi banalnie, ale musisz umieć pokazać, w jaki sposób możesz stać się przydatny dla firmy. Formalne wykształcenie ma coraz mniejsze znaczenie (z wyłączeniem zawodów specjalistycznych, takich jak lekarz czy radca prawny). W większości wypadków liczy się praktyczne doświadczenie. Im wcześniej zaczniesz pracować i nabierać wprawy, tym lepiej. Pracodawca chętnie usłyszy, w jakich konkretnie projektach brałeś udział, co dzięki Tobie się udało zrobić (lub nie) i dlaczego. Konstruktywna autokrytyka wiele mówi o tym, jak kandydat postrzega siebie oraz otaczającą go rzeczywistość. • Certyfikaty i nagrody. Warto chwalić się dodatkową wiedzą. Ale zdecydowanie bardziej od certyfikatów i dyplomów potwierdzających odbyte szkolenia liczą się uzyskane nagrody. Prawie zawsze pokazują, że kandydat jest osobą ambitną i ponadprzeciętną. • Rozpoznawalna marka. Albo inaczej: istnienie zewnętrznego potwierdzenia statusu eksperta. Jeśli chcesz być uważany za taką osobę, nie zaszkodzi prowadzenie bloga związanego z Twoją profesją, występowanie na konferencjach branżowych, publikowanie w tradycyjnych mediach i bycie przez nie cytowanym. Takie dokonania pokazują, że nie jesteś tylko wyrobnikiem od 9.00 do 17.00, ale traktujesz swój fach poważnie, poświęcając na niego także prywatny czas. • Dobry i pozytywny wizerunek. Uśmiech, otwartość, wrażenie pewności siebie, umiejętność słuchania, gotowość do rozmowy – każdy woli przebywać w towarzystwie takich osób niż mruków. • Dobre przygotowanie do rozmowy. Niestety większość kandydatów do pracy przychodzi nieprzygotowana do rozmowy i nie umie odpowiedzieć na podstawowe pytania. • Wykazywanie zainteresowania tym, na czym będzie polegała Twoja praca. Wbrew pozorom niewiele osób szczegółowo dopytuje się o zakres zadań na nowym stanowisku, zakres oczekiwań i to, w jaki sposób szef będzie mierzyć efekty pracy. A od tego już niebezpiecznie blisko do stwierdzenia: „Skoro nie interesujesz się tym, co będziesz robić, to znaczy, że szukasz po prostu jakiejkolwiek roboty i wszystko

Ci jedno, co będziesz robić, dopóki hajs będzie się zgadzał”. Czy to źle? To zależy od stanowiska, o które się starasz. • Zrozumienie dla sposobu działania firmy i jej potrzeb. To punkt kluczowy. Zbyt wielu kandydatów do pracy interesuje się wyłącznie tym, co firma może im dać. A dla pracodawcy liczy się, co Ty jako potencjalny pracownik masz do zaoferowania firmie. Michael Masterson w książce Gotów, pal, cel. Od zera do 100 milionów w tempie ekspresowym radzi rekrutującym wprost: „Wymagaj od kandydatów, aby jak najwięcej mówili o sobie. Jeśli jednak zauważysz, że któryś z nich nieustannie kieruje rozmowę na tory związane z tobą i twoimi potrzebami… to właśnie udało ci się wyłonić zwycięzcę. Idealny pracownik wie, że jego główną troską powinno być to, co może zrobić dla firmy, a nie, co firma może mu zaoferować”. Jest jeszcze jedno istotne kryterium decyzji o zatrudnieniu danego kandydata, wynikające ze zsumowania wszystkich powyższych punktów. Sprowadza się ono do dwóch pytań, które zadają sobie sami pracodawcy: • Czy mogę sobie pozwolić na utratę takiego kandydata? Czy to nie będzie błąd? • Czy będę żałował ewentualnej negatywnej decyzji, jeśli ta osoba znajdzie zatrudnienie u mojej konkurencji? Przekładając to na język kandydata do pracy, można zadać sobie następujące pytania: • Czy wyglądam na osobę, która ma spore szanse na zatrudnienie w innym miejscu (która może przebierać w ofertach pracy)? • Czy warto się o mnie zabijać? Jeśli na to ostatnie pytanie odpowiadasz „nie”, powinieneś popracować nad poczuciem własnej wartości. Finansowy ninja głęboko wierzy, że największy wpływ na to, ile będzie zarabiać, ma on sam. Nikt Ci nie każe pracować dla konkretnego pracodawcy lub w konkretnym zawodzie. Nikt nie zmusza też do pracy za konkretne, zbyt niskie pieniądze. Oczywiście ewentualne przekwalifikowanie, zdobycie nowej wiedzy lub przeprowadzka do innego miasta za chlebem nie są łatwe, proste i przyjemne, ale często jest to najlepsza metoda na istotne podwyższenie zarobków i otworzenie sobie nowych możliwości. Jeśli potrafisz się w jakiś sposób wyróżnić, to Twoje szanse na zatrudnienie są wyższe. Niestety w opinii pracodawców kandydaci zbyt często próbują

zaszpanować fajnym wyglądem CV, a zbyt rzadko dbają o to, by po prostu być przygotowanym do merytorycznej rozmowy i odpowiedzi na mniej lub bardziej trudne pytania.

Jak negocjować wynagrodzenie? Tu dochodzimy do sedna: wiele osób boi się negocjować. Negocjowanie to nie są kruczki i sztuczki – to sztuka przekonywania o istnieniu wartości tam, gdzie ona naprawdę jest. Jeśli uważasz, że powinieneś zarabiać więcej niż Twój kolega lub więcej, niż wynosi przeciętne wynagrodzenie na danym stanowisku, to powinieneś przygotować argumenty, dlaczego tak powinno być. Boimy się negocjować, bo uważamy, że nie mamy umiejętności lub że jest to przejaw niesubordynacji wobec pracodawcy. Myślimy, że jeśli się wychylimy, to staniemy pierwsi w kolejce do zwolnienia. To tak nie działa. Dla firmy każdy pracownik jest inwestycją. Jeśli jesteś dobry w tym, co robisz, to szkoda Cię stracić przez głupie kilkaset złotych miesięcznie. Poza tym racjonalni pracodawcy lubią mieć zadowolonych podwładnych, bo Ci lepiej pracują. W skutecznych negocjacjach zarobkowych najważniejsze jest, abyś potrafił spojrzeć z perspektywy szerszej niż własna i dobrze przygotował argumentację. Pomoże Ci w tym zrozumienie kilku prostych zasad i dostosowanie się do nich: 1. Najważniejsza jest firma i szef – nie Ty. Załóżmy, że przychodzisz do szefa

po podwyżkę i mówisz: „Pracuję tutaj już rok (albo 10 lat) i chciałbym dostać podwyżkę”. Niestety niektórzy właśnie w ten sposób rozpoczynają rozmowy w sprawie podwyżki. Reakcja przełożonego będzie zależała od tego, co on o Tobie myśli: czy uważa Cię za prawdziwego orła, przeciętnego pracownika, sumiennie wywiązującego się z obowiązków, czy może za obiboka migającego się od pracy. Tok rozumowania może wyglądać następująco: • „Skoro pracowałeś już ten rok (lub 10 lat) za kwotę X, to dlaczego chcesz teraz zarabiać więcej?”, • „Dlaczego miałbyś dostać podwyżkę?”, • „Co ja będę miał z tego, że dostaniesz podwyżkę? Jaki efekt uzyskam z kolejnej inwestycji w Ciebie? Co firma będzie z tego miała?”, • „To dobry pretekst, żebyśmy zastanowili się nad efektywnością Twojej pracy. Może zamiast podwyżki powinniśmy rozmawiać o obniżeniu wynagrodzenia?”, • „No toś mi wrzucił łamigłówkę do rozwiązania! Będę musiał sprawdzić,

kiedy ostatnio dałem Ci podwyżkę, ile w ogóle zarabiasz, ile się zarabia teraz średnio na Twoim stanowisku, i jeszcze zmuszasz mnie do domyślania się, ile tej podwyżki powinienem Ci dać… A dodatkowo muszę sprawdzić, czy mi się nie wyłamiesz z drabinki wynagrodzeń i przypadkiem nie zaczniesz zarabiać więcej niż ja sam”. Pierwsza i najistotniejsza rzecz, którą musisz zrozumieć, zanim pójdziesz po podwyżkę lub rozpoczniesz rozmowę o pracę: to nie Ty jesteś najważniejszy w rozmowie o podwyżce lub zatrudnieniu! Pierwszeństwo ma interes firmy i szefa. Po to jesteś rekrutowany, aby rozwiązać pewien problem: problem braku specjalisty, braku rąk do pracy lub inny problem, który warto znać i rozumieć. Jasne, że dla Ciebie liczy się to, czy będziesz miał odpowiednie warunki pracy, ale wygrywają przede wszystkim te osoby, które potrafią pokazać, że rozumieją cel całej tej zabawy. Wygrywają ci, którzy wiedzą, że przyszli pomóc komuś innemu rozwiązać jego mniejsze lub większe problemy, i rozumieją, że firma musi zarobić na ich zatrudnieniu więcej, niż będzie im płacić. Dlatego warto w rozmowie z przyszłym szefem pokazać, w jaki sposób firma skorzysta, gdy będziesz dla niej pracować. Warto też zasugerować ewentualnemu lub obecnemu przełożonemu, w jaki sposób przyczynisz się do tego, że on sam będzie bardziej doceniany za swoją pracę lub będzie miał mniej problemów na głowie. 2. Zamiast

generować problemy – rozwiązuj je. Konstruktywne podejście i chęć do rozwiązywania problemów są często dużo ważniejsze niż kwalifikacje kandydata do pracy. Oczywiście kwalifikacje są ważne, ale jeśli szef ma do wyboru: • zatrudnić specjalistę w danej dziedzinie, który już od pierwszej rozmowy zaczyna generować problemy i po którym widać, że szuka „dojnej krowy”, mogącej sfinansować jego specjalistyczne oczekiwania, • lub zatrudnić osobę, która ma mniejsze kwalifikacje, ale potrafi pokazać, że jest chętna do nauki, że w poprzednich miejscach pracy dobrze się adaptowała, że podejmowała się nowych zadań i zdobywała nowe kompetencje, a jednocześnie nastawiona jest na rozwiązywanie problemów – to kogo Twoim zdaniem przełożony będzie chciał zatrudnić? Szefowie szukają osób, które rozwiązują problemy, a nie je generują. Jeśli nie masz doświadczenia, to Twoje zaangażowanie w rozwiązywanie problemów jest równie cenne co praktyka zawodowa. Jeśli masz doświadczenie, to warto

oprócz niego pokazywać, że masz umiejętność rozwiązywania problemów i że woda sodowa nie uderzyła Ci do głowy. W życiu codziennym także nie lubimy osób, które obarczają nas swoimi problemami. Możesz wcześniej na kartce wypisać własne oczekiwania względem pracy i zastanowić się, które z nich mogą zostać uznane za problematyczne. Bądź gotowy znaleźć dla nich dobre uzasadnienie – takie, które będzie przekonujące dla pracodawcy. Warto, żebyś przygotował sobie kilka przykładów osiągnięć w dotychczasowej pracy – szczególnie takich, które pokażą, jak radziłeś sobie w problematycznych sytuacjach. Wcale nie zaszkodzi mówić o tym, co „nie do końca Ci się udało” – zwłaszcza jeśli możesz taki przykład wykorzystać do zademonstrowania, jakie wnioski wyciągnąłeś i jak Ci to pomogło w dalszej karierze. Pokazywanie samych sukcesów nie zwiększa Twojej wiarygodności. Dobry szef chce wiedzieć, jak pracownik radzi sobie z trudnościami i problemami – czy zamiata je pod dywan, czy dzielnie stawia im czoła, angażując przełożonego tylko wtedy, gdy jest to konieczne. Chce wiedzieć, że masz refleksje dotyczące swojej pracy, że widzisz pole do poprawy i że sam próbujesz udoskonalać swój warsztat. Takiego samodzielnego pracownika nie będzie musiał co chwilę walić po uszach. 3. Przygotuj się do rozmowy! Bez względu na to, czy idziesz do nowej pracy,

czy po podwyżkę w swojej obecnej, musisz być wszechstronnie przygotowany do rozmowy! To truizm, ale zdecydowana większość kandydatów nie przygotowuje się dobrze do spotkań. Już na starcie przegrywają, ale dzięki temu Twoje szanse – o ile tylko się postarasz – rosną. Dobre przygotowanie przejawia się w jasności oczekiwań (ile chcesz zarabiać, co chcesz robić, a czego nie – co wcale nie oznacza, że masz to jawnie komunikować!), wiedzy o firmie, z której przedstawicielem będziesz rozmawiać, wiedzy o jej ofercie, wiedzy o stanowisku, na które aplikujesz, i związanych z nim wymaganiach firmy, wiedzy o poziomie zarobków w firmie itp. Być może część tych punktów wzbudziła Twoją wątpliwość, np. skąd masz znać poziom zarobków w firmie? Jeśli się postarasz, to się dowiesz. Nie traktuj tego jako wymówki. Bezcennym źródłem informacji (i o firmie, i o zarobkach) są Twoi znajomi i znajomi znajomych. Nie bój się pytać – najwyżej nie otrzymasz odpowiedzi. Dodatkowe informacje możesz znaleźć w serwisach internetowych porównujących zarobki. Jeden z czytelników bloga pytał mnie niedawno, ile można zarobić na konkretnym stanowisku w centrali banku w Warszawie (rozważał migrację

z innego miasta). Zrobiłem szybkie rozpoznanie wśród znajomych i wróciłem do niego z informacją, którą wykorzystał w trakcie rekrutacji. Dzisiaj zarabia 1600 zł więcej, niż chciał zażądać. Rocznie otrzymuje 19 200 zł więcej tylko z tego powodu, że odważył się zadać pytanie. Ale nie tylko wynagrodzenie jest istotne. Warto zweryfikować, jakie są inne elementy pakietu w danej firmie i co jeszcze możesz negocjować. Jeśli wiadomo, że firma z zasady nie ma samochodów służbowych, to nie najlepszym pomysłem jest zgłaszanie tego wymagania w trakcie rozmowy. Warto zdawać sobie sprawę, że rozmowa rekrutacyjna (bądź rozmowa o podwyżce) to nie jest egzamin, w którym każda odpowiedź jest niezależnie punktowana. Czasami jedna błędna odpowiedź może spowodować, że kandydat zostanie skreślony. Szefowie nie chcą zatrudniać kogoś, kto nie zadał sobie wystarczającego trudu podczas starania się o pracę. I nie chodzi tu o niedociągnięcia wynikające z braku umiejętności negocjacyjnych. To naprawdę nie ma znaczenia w zestawieniu z elementarnymi brakami, na których wykłada się większość kandydatów. Pomijając zagadnienia merytoryczne, bardzo wiele może pokazać próba odpowiedzi na pytanie: „Czy na pewno przeglądał Pan naszą stronę WWW? Co wzbudziło Pana zainteresowanie? Dlaczego akurat to?”. Jak zareagujesz? Czy będziesz improwizował, czy powiesz wprost, że nic nie pamiętasz? Jeżeli idziesz po podwyżkę, to powinieneś przygotować się w inny sposób. W tym przypadku nie ma już elementu zaskoczenia i konieczności budowy relacji. Ta relacja już jest nawiązana – ze wszystkimi jej plusami i minusami – i to właśnie rzetelna analiza plusów oraz minusów Twojej pracy jest podstawą przygotowań do rozmowy. Musisz być gotowy przypomnieć szefowi o swoich sukcesach (wcale nie musi o nich pamiętać) i o tym, w jaki sposób przyczyniły się do sukcesu jego samego i firmy. Musisz przygotować się do rzeczowej i zazwyczaj długiej dyskusji o tym, jak możesz i planujesz osiągnąć jeszcze więcej (pokazanie planu na siebie na kolejny rok lub dłużej), zastanowić się, co chcesz zaoferować ze swojej strony w zamian za podwyżkę (bardzo dobrym argumentem jest zobowiązanie do pracy w firmie przez określony czas). Warto także – zanim jeszcze pójdziesz po podwyżkę – odpowiednio przygotować grunt do takiej rozmowy, np. kilka miesięcy wcześniej zweryfikować w bezpośredniej rozmowie z szefem, co według niego jest wyznacznikiem ponadprzeciętnych rezultatów. A następnie, gdy już te rezultaty osiągasz, wykorzystać to w rozmowie o podwyżce. Jeśli szef jest z Ciebie zadowolony i dodatkowo potrafisz go w tym zadowoleniu utwierdzić w merytoryczny sposób, podwyżka jest zazwyczaj czystą formalnością.

Dobry przełożony pójdzie i wywalczy dodatkowe pieniądze dla świetnego pracownika nawet wtedy, gdy firma dokonuje cięć i gdy może to oznaczać redukcję innego etatu (czytaj: zwolnienie kogoś innego). Jakkolwiek brutalnie by to brzmiało, w każdej maszynie potrzebne są dobrze pracujące, naoliwione trybiki, a te zgrzytające tak czy siak trzeba wymienić. Zadbaj, żebyś był tym, który uznawany jest za niezbędny. 4. Pokazuj na każdym etapie, że jesteś zorganizowany. Często jako osoba

rozmawiająca z kandydatami do pracy zastanawiałem się, jak niesamowitą pamięć muszą mieć ci ludzie, skoro nie mają przed sobą żadnego notesu, długopisu czy nawet kartki z przygotowanymi wcześniej zagadnieniami do rozmowy. Takie szczegóły też mają wpływ na to, jak oceni Cię pracodawca. Nie ma problemu, jeśli rzeczywiście masz pamięć słonia, ale jeśli wypadniesz nie najlepiej, to Twoja dobra organizacja może okazać się największym atutem. Dlatego warto, żebyś zadbał także o oprawę spotkania: • Dzień wcześniej potwierdź godzinę i miejsce spotkania (mailowo lub telefonicznie), upewniając się, że nic się w tej kwestii nie zmieniło. • Po spotkaniu podziękuj jego uczestnikom za poświęcony czas. • Komunikuj się ze wskazanymi osobami kontaktowymi w uzgodnionych terminach. • Jeśli cały proces zakończy się dla Ciebie niepowodzeniem, nie zapomnij podziękować za informację o zakończeniu rekrutacji i polecić się na przyszłość. Jeśli bardzo zależy Ci na pracy w danej firmie, możesz próbować dowiedzieć się, czy nie jest prowadzona rekrutacja na inne stanowiska. Wyważony upór i konsekwencja połączone z kulturą osobistą potrafią przynieść niesamowite efekty. Jest dużo prawdy w powiedzeniu „ważne, jak kończysz”. Może się okazać, że ten ostatni e-mail będzie czymś, co odróżni Cię od setek innych kandydatów i spowoduje, że przy kolejnej rekrutacji firma skontaktuje się z Tobą w pierwszej kolejności. Dobre wrażenie robi się do końca – i na końcu można je także zepsuć. W przypadku negocjowania podwyżki przejawem dobrej organizacji jest zadbanie o to, by spotkanie odbyło się w czasie optymalnym dla obu stron. Jeśli widzisz, że wybrana pora nie jest odpowiednia, zapytaj, czy szef nie wolałby zmienić terminu. Organizacja przejawia się także w przygotowaniu agendy spotkania (listy zagadnień, które chcesz omówić) oraz w samodzielnym opracowaniu rzetelnej analizy swoich osiągnięć i porażek (tu warto zadbać o pokazanie wniosków).

5. Pozytywne

podejście, czyli bądź człowiekiem. Bez względu na to, jak dramatyczną masz sytuację zawodową, koniecznie pamiętaj, że pozytywne podejście i uśmiech to coś, co zjednuje ludzi. Postaw się w roli szefa – czy wolisz zatrudnić kogoś pozytywnie nastawionego, uśmiechniętego, kto wleje trochę optymizmu do Twojego zespołu, czy znerwicowanego mruka? Każdy wie, że rozmowy rekrutacyjne są stresujące – kandydat, specjalista od HR i przyszły szef. To, o czym się często zapomina, to że szef także może być zestresowany rozmową kwalifikacyjną. Podobnie w przypadku rozmowy o podwyżce. Pamiętasz punkt 1? Spraw, by szef poczuł się lepiej i komfortowo! Czasem wystarczy się uśmiechnąć. Dla Ciebie jako kandydata to kwestia jednej rozmowy. Przejdziesz dalej albo nie. Szef ma dużo większy problem: musi dopasować Cię do zespołu. Wie, że jedna, dwie czy trzy rozmowy niewiele pokażą. Proces rekrutacyjny może zweryfikować kandydata tylko negatywnie, ale nie powie, na ile świetnym pracownikiem ktoś będzie. To wyjdzie dopiero w praniu, w ciągu pierwszych miesięcy pracy. Jeśli szef postawi na złego konia, to zmarnuje bardzo dużo czasu, ograniczy szansę rozwoju firmy itp. Sukces rekrutacji nie oznacza jeszcze, że szef dobrze wywiązał się z zadania. To okaże się dopiero po czasie. Jeśli nie stać Cię na uśmiech i oznaki Twojego zdenerwowania są widoczne, warto pokazać ludzką twarz, przyznać się do emocji, przeprosić za nie i je uzasadnić. Mówiąc o sobie i swoich odczuciach, także możesz pokazać, że Ci zależy. A szefom zależy na pracownikach, którym zależy.

Ćwicz negocjacje! Po dobrym merytorycznym przygotowaniu się do rozmowy kwalifikacyjnej warto na głos powiedzieć to, czym chciałbyś się podzielić w trakcie spotkania. Trening czyni mistrza, a nikt z nas nie rodzi się z umiejętnością mówienia i negocjowania. Inaczej mówimy, gdy w luźnej atmosferze rozmawiamy ze znajomymi, a inaczej, gdy chcemy brzmieć profesjonalnie. Jeśli dołożymy do tego stres, efekt może być opłakany. Dlatego warto ćwiczyć. Usłysz siebie. Posłuchaj, czy coś Ci nie zgrzyta. Nawet jeśli nie zastosujesz tego w trakcie rozmowy, pójdziesz na nią z większą pewnością siebie. A ta bardzo Ci się przyda. Warto przećwiczyć odpowiedzi na standardowe pytania, np.: „Dlaczego chciałby Pan pracować właśnie w naszej firmie?”, „Dlaczego chce Pan zmienić pracę?”, „Co się Panu nie podoba w obecnej pracy?”, „Dlaczego uważasz, że należy Ci się podwyżka?”. Warto również nauczyć się zadawać pytania otwarte, czyli takie, które nie ograniczają zakresu odpowiedzi. Jeśli zapytasz: „Czy w pracy na tym stanowisku przysługuje samochód służbowy?”, to w odpowiedzi możesz

6.

usłyszeć „Przysługuje”, ale de facto nadal nie będziesz wiedzieć, czy go otrzymasz, nie dowiesz się, jaki to samochód, itp. To przykład źle zadanego pytania. Alternatywą jest np. propozycja: „Porozmawiajmy o tym, co wchodzi w skład pakietu dla pracownika na tym stanowisku” – dzięki temu masz szansę sprawdzić, co jeszcze może Ci zaproponować pracodawca, bez szczegółowego odpytywania o konkretne elementy. Być może dowiesz się więcej, niż się spodziewasz. Najwyższym poziomem wtajemniczenia jest ćwiczenie scenariuszy rozmów kwalifikacyjnych ze znajomymi. Jeśli podejdziesz do tego na poważnie, skorzystacie na tym i Ty, i Twoi znajomi. Możecie ćwiczyć, rozmawiając w trybie przypuszczającym: „A co odpowiesz, kiedy usłyszysz takie pytanie…”. Jeśli uważasz to za dziecinadę, zastanów się, czy nie warto trochę się powygłupiać w bezpieczny dla siebie sposób, np. dla dodatkowych kilkunastu czy kilkudziesięciu tysięcy złotych rocznie. Oto kilka podstawowych pytań, na które powinieneś przygotować własne, dobre odpowiedzi: • W czym jest Pan dobry? Jakie są Pana najmocniejsze strony? • Jakie są Pana wady? • Ile chciałby Pan zarabiać? • Co chciałby Pan robić za pięć lat? • Dlaczego chce Pan u nas pracować? • Co Pan wie o naszej firmie? • Czy ma Pan jakieś pytania? • Dlaczego powinniśmy Pana zatrudnić? 7. Negocjuj nie tylko pieniądze. Powyżej zasugerowałem już jedno z otwartych

pytań dotyczących „pakietu i negocjować dodatkowe benefity.

pracowniczego”.

Warto

rozpoznawać

Benefity pracownicze Musisz rozumieć, że oferowane przez firmy benefity pracownicze niekiedy nie są warte swojej ceny. Co z tego, że dostaniesz karnet na siłownię, skoro wcale nie zamierzasz regularnie z niej korzystać? Czasami to tylko pozorne zwiększenie atrakcyjności danej posady, którą można pochwalić się przed znajomymi, ale które nie daje realnej wartości. Finansowy ninja potrafi wycenić wartość każdego z oferowanych dodatków pozafinansowych i obiektywnie ocenić, czy uzasadniają one pobieranie niższego wynagrodzenia. Kalkulator, który Ci w tym pomoże, znajdziesz pod adresem ›› http://fin.ninja/benefity ‹‹.

Niekiedy firmom znacznie łatwiej dać służbowe auto z limitem kilometrów niż pensję wyższą o 500 zł miesięcznie. Dodatkowa opieka medyczna, nielimitowane rozmowy komórkowe, karnety na siłownię, bony żywieniowe, a także dodatkowe dni urlopu przysługującego rodzicom, paczki świąteczne, określony budżet na ubranie służbowe (np. dofinansowanie garniturów), opłacanie wakacji dla najlepszych pracowników, przedszkole w firmie, możliwość zabrania osoby towarzyszącej na delegacje zagraniczne, zniżki i specjalne ceny na produkty firmy (fajne w branży samochodowej, bankowej czy ogólnie produkcyjnej), a w końcu pracownicze programy emerytalne – to tylko wybrane dodatkowe świadczenia dla pracowników, które przysługują w szczodrych firmach. Warto brać pod uwagę wszystkie elementy układanki i pokazywać swoją elastyczność. Jeśli dostaniesz coś więcej w jednym obszarze, możesz pójść na ustępstwa w innym. Wnikliwi szefowie weryfikują także, czy kandydat myśli w dłuższym horyzoncie czasowym, np. czy istotne jest dla niego wynagrodzenie miesięczne czy roczne. Jeśli ktoś rozumie mechanizm premii lub prowizji, jest to wyraźny sygnał jego elastyczności i zorientowania na rozliczanie rezultatów pracy. Bądź uczciwy. Pamiętaj, że kłamstwo ma krótkie nogi. Pracujesz przez zdecydowaną większość życia, nie tylko walcząc o pieniądze, lecz także

8.

budując reputację. Niektórym wydaje się, że na świecie jest wielu pracodawców, więc nawet jeśli w którejś firmie narozrabiają, i tak łatwo będzie znaleźć pracę gdzie indziej. Z drugiej strony z czasem może wyjść szydło z worka. Pracodawcy bardzo łatwo zweryfikować, co sądzą o rekrutowanym kandydacie jego dotychczasowi szefowie i czy byli z niego zadowoleni. Uczciwość w życiu codziennym to także uczciwość w negocjacjach. Jakkolwiek by one przebiegały, są metodą znalezienia kompromisu satysfakcjonującego obydwie strony. Wszelkie próby ogrania przeciwnika prędzej czy później mogą wypłynąć na powierzchnię i się zemścić. Finansowy ninja wierzy, że warto być uczciwym. W procesie rekrutacji ta uczciwość zaczyna się już na etapie pisania CV. Nie warto koloryzować.

Dla firmy jesteś kosztem Załóżmy, że negocjacje poszły po Twojej myśli, firma zainteresowana jest przyjęciem Cię do pracy i ostatnimi elementami do uzgodnienia pozostają wynagrodzenie oraz forma zatrudnienia. Być może przyszły pracodawca zaskoczy Cię, podsuwając gotową do podpisu umowę. To moment, w którym trzeba zadbać o własny interes. Na tym etapie wiele elementów może jeszcze ulec zmianom i podlegać obopólnym uzgodnieniom. Skoro nowy pracodawca chce Cię zatrudnić, to znaczy, że pokonałeś wszystkich konkurentów. Nie podniecaj się, lecz na spokojnie spójrz na to z innej perspektywy. Pracodawca nie jest mecenasem i dobroczyńcą. Zatrudnia Cię, ponieważ chce, żebyś wykonywał swoją pracę taniej, niż on efekty Twojej pracy sprzedaje klientom firmy. Tu pojawia się konflikt interesów: Ty chcesz zarabiać jak najlepiej, a pracodawca chce, żebyś pracował jak najwięcej i jak najefektywniej za jak najniższe wynagrodzenie. Nie ma w tym nic dziwnego. Z przychodów firmy pracodawca musi: • pokryć koszty zatrudnienia pracowników oraz związane z tym obciążenia podatkowe, których przeciętny pracownik etatowy nie zna, • pokryć koszty ponoszone przez firmę: czynsz za biura, koszty wyposażenia i narzędzi pracy, koszty marketingu i administracji, koszt towaru itd., • inwestować w rozwój nowych produktów, które jeszcze na siebie nie zarabiają, • zapłacić podatki,

• wykazać zysk, którego część powiększy rezerwy gotówkowe firmy, a część trafi do kieszeni udziałowców. Siłą rzeczy pracodawca nie jest w stanie płacić pracownikom takiej stawki godzinowej, jaką płacą klienci firmy za jej usługi. Nie frustruj się więc, gdy widzisz, że Twój czas w konkretnym projekcie fakturowany jest np. na 200 zł za godzinę pracy, podczas gdy Ty zarabiasz średnio 50 zł za godzinę. Wynagrodzenie klienta musi wystarczyć także na pokrycie wszystkich kosztów dodatkowych, w tym na sfinansowanie pracy sprzedawcy, który doprowadził do zawarcia kontraktu z konkretnym klientem. Oczywiście pracodawca nie może przegiąć. Rozumie, że na rynku pracy jest konkurencja i jeśli będzie płacił Ci zbyt mało, to możesz znaleźć bardziej atrakcyjną ofertę. Warto nauczyć się rozpoznawać, kiedy panuje „rynek pracodawcy”, a kiedy „rynek pracownika”. Od tego zależy, na ile elastyczny będzie szef podczas negocjacji podwyżki albo nowy pracodawca przy negocjowaniu warunków Twojego zatrudnienia. „Rynek pracownika” panuje wtedy, gdy stopa bezrobocia jest niska lub spada, a w prasie czytasz o tym, że brakuje fachowców w konkretnych branżach. Jeśli dodatkowo koniunktura gospodarcza jest dobra i perspektywy na przyszłość są pomyślne, np. słyszysz o wzroście PKB, planowanych inwestycjach firm i wzroście „wskaźnika optymizmu” przedsiębiorców, jest to najlepszy czas, by walczyć o podwyżkę. Takiej sytuacji sprzyja także wzrost liczby ofert w Twoim zawodzie w takich serwisach jak Pracuj.pl. Wtedy to Ty jesteś Sprite’em, a Twój pracodawca – pragnieniem. Inaczej jest, gdy pojawiają się zagrożenia dla gospodarki i słyszysz, że firmy wstrzymują inwestycje lub obawiają się zmian przepisów oraz nowych podatków. Nie musi to jeszcze oznaczać wstrzymania zatrudniania. Mądre firmy wykorzystują słabszą koniunkturę, by przygotować się na nadejście dobrych czasów. Niemniej jednak wszelkie zawirowania powodują, że pracodawcy dokładniej liczą pieniądze i rośnie ich skłonność do szukania oszczędności – także poprzez redukcję etatów. Gdy zwiększa się stopa bezrobocia, to znaczy, że sytuacja na rynku pracy nie jest tak dobra jak wcześniej. Nawet jeśli problemy czy kryzys nie uderzają bezpośrednio w firmę, w której pracujesz, pracodawca może wykorzystywać czynniki zewnętrzne jako argument do zamrożenia wynagrodzeń lub ich obniżenia. Wtedy mówimy o „rynku pracodawcy”.

Naucz się przeliczać wynagrodzenie netto i brutto! Nic nie wywołuje takiej furii u niektórych pracodawców jak brak zrozumienia przez kandydata do pracy, czym jest wynagrodzenie brutto i netto oraz tzw. brutto brutto, czyli całkowity koszt związany z zatrudnieniem pracownika. Jest to również częsta przyczyna nieporozumień co do uzgodnionej wysokości pensji. To, co Ciebie interesuje, to wynagrodzenie na rękę, czyli netto. Pracodawcy wolą jednak posługiwać się wynagrodzeniem brutto lub wręcz odwołują się do całkowitego kosztu zatrudnienia pracownika przez firmę. Czasami uzależniają także zaoferowanie lepszych warunków finansowych od zmiany formy zatrudnienia, np. z etatu na umowę o dzieło lub umowę-zlecenie albo wręcz samozatrudnienie we własnej działalności gospodarczej. Lepiej to sobie wszystko dokładnie przeliczyć i nie podejmować pochopnie decyzji. Pomaga w tym aplikacja „Kalkulator wynagrodzeń”, dostępna dla smartfonów z Androidem oraz iOS-em.

Warto pamiętać, że w rozmowach o pracy lub podwyżce zawsze siedzicie po przeciwnych stronach stołu. Wasze interesy są rozbieżne – bez względu na to, jak dobrze pracuje Ci się w danej firmie. Jednocześnie stale musisz pamiętać, że wysokość zarobków ma decydujący wpływ na jakość życia oraz możliwość akumulacji oszczędności.

Umowa o pracę – na co uważać? W przypadku podpisywania umowy o pracę pośpiech jest niewskazany. Przede wszystkim warto zweryfikować, czy umowa i jej załączniki zawierają wszystkie ustalenia, które zostały poczynione w trakcie negocjacji. Pomyłki się zdarzają i nie muszą wynikać ze złej woli. Wystarczy, że osoba, która z Tobą rozmawiała, nie przekaże kompletu informacji osobie sporządzającej umowę. To Twoim zadaniem jest sprawdzenie treści umowy. Jeśli finalna umowa jest wynikiem drobiazgowych negocjacji, wszelkie

rozbieżności możesz próbować wykorzystać na swoją korzyść. Rasowy negocjator wie, że gdy zmienia się jeden z uzgodnionych wcześniej parametrów, to jednocześnie zyskuje prawo do renegocjowania pozostałych. Przykładowo: jeśli ustaliłeś, że jeden dzień w tygodniu będziesz pracował poza biurem, ale umowa, którą masz podpisać, nie zawiera tego punktu, możesz domagać się wyższego wynagrodzenia ze względu na zwiększony koszt dojazdu do pracy. Jeśli nie ma możliwości podwyżki samego wynagrodzenia, warto walczyć o inne dodatki. Co do zasady powinieneś unikać zapisów o zakazie konkurencji. Niektóre firmy próbują zagwarantować sobie, że po zakończeniu pracy dla nich nie będziesz wykorzystywał przez jakiś czas swojej wiedzy, pracując dla firm konkurencyjnych. Pracodawca tłumaczy to tym, że w okresie zatrudnienia, możesz wejść w posiadanie poufnych informacji lub po prostu know-how, czyli wiedzy o tym, jak się działa w konkretnej branży w konkretnych sytuacjach. To prawda, ale równocześnie, jeśli ktoś chce ograniczyć pracownikowi możliwość korzystania z wiedzy i umiejętności, które wyróżniają go na rynku pracy, powinien za to zapłacić. Stoję na stanowisku, że powinno to być pełne wynagrodzenie – takie jak podczas pracy na etacie – przez cały okres zakazu konkurencji. Mało który pracodawca zgodzi się zapłacić np. za 12 miesięcy lub pół roku takiego zakazu konkurencji, więc powinno się udać wykreślić ten punkt z umowy. Oczywiście możesz i powinieneś się zgodzić na to, że po odejściu z pracy przez konkretny okres nie będziesz wykorzystywać poufnych informacji o firmie, do których miałeś dostęp w trakcie pracy. Rozsądny wydaje się tu okres 1–2 lat. Przy czym – ponownie – firmy mają tendencję do traktowania każdej informacji zdobytej w trakcie pracy jako informacji poufnej. Na to nie warto się zgadzać. W ten sposób powinny być traktowane tylko te informacje, które w chwili ich przekazywania Tobie oznaczone były jako poufne. Można także zastosować szerszą definicję, np.: „Za informacje poufne uważa się informacje dotyczące realizowanych przez firmę kontraktów, wysokość wynagrodzenia w firmie XYZ” itp. – czyli powinien to być zamknięty katalog informacji, które masz chronić. Podobnie można ograniczyć zakaz konkurencji. Jeżeli pracodawca będzie się upierał, by wpisać go do umowy, powinien wskazać w niej nazwy konkretnych firm, w których nie możesz się zatrudnić w okresie przejściowym po zakończeniu pracy. Oczywiście warto zadbać o to, aby restrykcje te obowiązywały wyłącznie w przypadku, gdy to Ty zrezygnujesz z pracy, a nie gdy zostaniesz zwolniony wbrew własnej woli.

Geoarbitraż – sposób na powiększenie zarobków Ciekawą formą zarabiania pieniędzy jest praca zdalna, czyli wykonywanie pracy na odległość bez konieczności codziennego udawania się do biura firmy. To możliwe w przypadku tych zawodów, które nie wymuszają fizycznego przebywania w konkretnym miejscu pracy. Najbardziej zaawansowaną formą jest tzw. geoarbitraż, czyli wykonywanie pracy dla pracodawców lub klientów zlokalizowanych w tych rejonach świata, w których dobrze płaci się pracownikom i usługodawcom, a jednocześnie mieszkanie w miejscu, w którym koszty życia są niskie. Dzięki temu możesz zarabiać dużo i wydawać mało, szybciej gromadząc oszczędności. W taki sposób pracują np. programiści mieszkający w Polsce, którzy swoją pracę wykonują dla firm z Europy Zachodniej lub USA. Ale to nie jest jedyny scenariusz. Tim Ferriss w swojej książce 4godzinny tydzień pracy opisał scenariusz polegający przede wszystkim na obniżeniu kosztów życia poprzez wyprowadzkę w te miejsca na świecie, które są tańsze niż USA, np. na Filipiny lub do Tajlandii. Pomimo że Polska nie jest tak kosztownym krajem jak USA, to ten scenariusz sprawdza się także w naszych warunkach. Zachęcam do wysłuchania rozmowy z Polakiem, który mieszka w Tajlandii, świadcząc przez internet usługi dla klientów w Polsce i Wielkiej Brytanii – ›› http://fin.ninja/tajlandia ‹‹.

Ryzyko przystawienia drabiny do złej ściany Traktowanie każdego kolejnego miejsca pracy jak trampoliny do kolejnego, w którym zarobisz więcej, może mieć także skutki uboczne. Pracodawcy zwracają uwagę, czy zmieniasz ich jak rękawiczki. Zbyt krótki (kilkumiesięczny) okres pracy w poprzednich firmach może świadczyć o tym, że się tam nie sprawdzałeś – niezależnie od tego, co mówisz. Za rozsądnie krótki okres pracy w jednej firmie można uznać 2–3 lata. W takim przypadku łatwo uzasadnisz

zmianę pracodawcy. Pamiętaj jednak, by w nowym miejscu też za bardzo się nie zasiedzieć. Pracownicy korporacji przyznają, że wyścig szczurów i wspinanie się po korporacyjnej drabinie potrafią wciągnąć. Łatwo się w tym zatracić i uwierzyć, że taki jest właśnie sens pracy: coraz lepsze stanowisko, coraz wyższe wynagrodzenie i coraz lepsze gadżety, np. samochody firmowe. Firma płaci, ale oczekuje w zamian coraz lepszych wyników i zaangażowania. Spirala stopniowo się nakręca. Niektórzy mówią wprost, że chodzenie po bagnie wciąga. Refleksja przychodzi czasami zbyt późno. Orientujesz się, że praca zajęła najważniejsze miejsce w życiu, a tak naprawdę nie czujesz się szczęśliwy. Co z tego, że dobrze zarabiasz, skoro nie masz czasu, by pójść na zakupy lub wyjechać na urlop? Zresztą nawet wtedy nie możesz wyłączyć telefonu. Wspinasz się po drabinie kariery tylko po to, by po latach przekonać się, że oparłeś ją o niewłaściwą ścianę. Dopiero wtedy uświadamiasz sobie, że pieniądze szczęścia nie dają, a przynajmniej nie same w sobie. Będzie dobrze, jeśli zdasz sobie w ogóle z tego sprawę. Niestety na rynku pracy można znaleźć wielu 50-letnich byłych pracowników korporacji, którzy nie mogą się nadziwić, że firma podziękowała im za współpracę. Pełni żalu rozpoczynają od nowa poszukiwanie pracy i stopniowo tracą nadzieję, że uda im się utrzymać dotychczasową, wysoką stopę życiową. Skoro nie opracowali dla siebie planu B, to lepiej, żeby przyzwyczaili się do nowych realiów i obniżyli swoje wymagania finansowe.

Jak uniknąć ryzyka obudzenia się z ręką w nocniku? Film The Matrix przedstawia rzeczywistość, która nie istnieje. Ludzie są realni, ale nie żyją własnym życiem. Ich mózgi są oszukiwane. Wykreowano dla nich wirtualny świat – Matrix – w którym czują się i zachowują poprawnie. Tak naprawdę energia ich ciał wykorzystywana jest w zupełnie innym celu. Wszyscy ci, którym udaje się wybudzić i wyrwać z Matrixa, są eliminowani. Nie pasują bowiem do jedynej słusznej wizji wirtualnego świata i tym samym stanowią dla niego zagrożenie. Kluczem do opuszczenia Matrixa jest zadawanie pytań. Zakwestionowanie otaczającej rzeczywistości. Uświadomienie sobie, że ten świat nie może być prawdziwy. Nie każdy ma odwagę to zrobić. Czy pamiętasz, co leży u podstaw działania finansowego ninja? Znalezienie własnych motywacji. Odpowiedzenie sobie na pytanie: „Dlaczego robię to, co robię?”. Takie samo pytanie należy zadawać sobie w celu świadomego kierowania karierą zawodową. Co więcej, podobną autoanalizę warto przeprowadzać często – nie rzadziej niż raz do roku: • Czy to, co robię, przybliża mnie do realizacji moich celów? • Czy moja praca pomaga mi być szczęśliwym człowiekiem? • Czy robię to, co lubię? Finansowy ninja stale weryfikuje swoją sytuację, zadaje sobie trudne pytania i próbuje wyrwać się z Matrixa, gdy nie znajduje dobrych odpowiedzi.

Jest jeszcze jeden scenariusz: być może już zdajesz sobie sprawę, że obecna praca to droga donikąd. Tłumaczysz sobie jednak, że przecież dobrze zarabiasz, masz dużo znajomych w firmie i nie chcesz ryzykować zmian. Bo każda zmiana wiąże się z pewnym ryzykiem. Żyjesz jak w złotej klatce – tu i teraz jest w porządku, więc po co to zmieniać? Zwłaszcza jeśli ciążą na Tobie kredyty i inne zobowiązania.

Finansowy ninja rozumie, że pozostawanie w złotej klatce to pułapka, która może prowadzić do tragedii. Po uświadomieniu sobie sytuacji natychmiast przystępuje do akumulowania oszczędności na gorsze czasy i jednocześnie szuka dla siebie nowej drogi. Takiej, która da perspektywę ciągłości zarabiania pieniędzy wystarczających do finansowania życia w trakcie kolejnych lat.

Uważaj na oszustów! Wszędzie tam, gdzie w tle pojawiają się pieniądze, znajdują się też osoby, które chcą zarobić na niewiedzy, chciwości i nieświadomości innych. Jako finansowy ninja nie możesz wierzyć w zapewnienia, że ktoś za drobną opłatą znajdzie dla Ciebie pracę. Zazwyczaj to Twój pracodawca płaci prowizję dla agencji pośrednictwa pracy za to, że pomogła mu znaleźć nowego pracownika. Coraz więcej firm gotowych jest zapłacić także swoim dotychczasowym pracownikom – nawet kilka tysięcy złotych – za polecenie jednego ze znajomych. Sprawdź, czy Twoja firma nie oferuje takiego programu. Jeśli masz duże grono znajomych, których nie obawiasz się rekomendować, może to być całkiem dobry sposób zarobku. Sam natomiast – jako kandydat – nic nie płacisz za to, że ktoś umożliwi Ci wzięcie udziału w procesie rekrutacji. Propozycje współpracy wymagające uiszczenia opłaty omijaj szerokim łukiem. Zazwyczaj jest to próba oszustwa i wyciągnięcia pieniędzy od zdesperowanych ludzi szukających pracy. W internecie roi się też od ofert typu: „Pracuj X godzin dziennie, zarabiając Y tys. zł miesięcznie”. Zazwyczaj przeczytasz obok nich imponujące historie osób, które od zera doszły do milionera. W ofertach nie brakuje zdjęć z tropików oraz fotografii na tle sportowych samochodów. Zachowaj dużą ostrożność. Z dużym prawdopodobieństwem jest to wabik, który ma Cię zachęcić do wydania kilkuset lub kilku tysięcy złotych na „kurs zarabiania prawdziwych pieniędzy”. Finansowy ninja wie, że w takich sytuacjach zarabiają przede wszystkim autorzy tych kursów i stron internetowych. Twoja rola ogranicza się do bycia dawcą kapitału. Szkoda tracić czas i pieniądze na wątpliwej jakości patenty na szybką drogę do miliona. Jeśli jedna z takich ofert wzbudzi Twoje zainteresowanie, poszukaj osób, które już z niej skorzystały, skontaktuj się z nimi, zapytaj, co sądzą i czy nie jest to przypadkiem próba wyłudzenia pieniędzy. Czasami wystarczy tylko zadać pytanie na Facebooku lub wpisać zapytanie w Google, by uzyskać dodatkowe informacje. Nie możesz czuć się bezpiecznie, nawet jeśli ktoś nie żąda od Ciebie wynagrodzenia. Dzisiaj równie cennym towarem są Twoje dane osobowe: imię,

nazwisko, adres e-mail, telefon itd. Jeśli ktoś żąda ich podania w zamian za dostęp do „bezpłatnych sposobów na zarabianie pieniędzy”, to dobrze się zastanów, czy chcesz powierzać swoje dane akurat tej firmie lub osobie. Zawsze możesz podać nieprawdziwe dane i adres dodatkowej skrzynki e-mail, na którą nie obawiasz się otrzymywać spamu (niezamówionej korespondencji) i którą możesz spisać na straty.

Etap 2. Praca dodatkowa, czyli dywersyfikacja Prawdziwy ninja jest jak kocur – zawsze spada na cztery łapy. To nie jest kwestia szczęścia. To wypadkowa dwóch składników: • przygotowań – czyli opracowania planu zachowania się w konkretnych sytuacjach, które mogą się przytrafić, • treningu – czyli wykształcenia w sobie zestawu umiejętności niezbędnych do zrealizowania wcześniej ułożonego planu działania. Nie inaczej jest w przypadku finansowego ninja. Podstawową strategią zabezpieczania się przed skutkami niefortunnych dla Ciebie zdarzeń jest dywersyfikacja. Mogłeś słyszeć ten termin w odniesieniu do inwestycji, ale tak naprawdę ma on zastosowanie także w innych obszarach związanych z finansami i życiem. Dywersyfikacja to zaprzeczenie idei wkładania wszystkich jajek do jednego koszyka. Najprostszym przykładem dywersyfikacji w obszarze zarabiania jest posiadanie kilku źródeł przychodów. Przykładowo Kasia pracuje na etacie, ale jej pasją jest fotografia. Wyspecjalizowała się w fotografii dziecięcej. Początkowo fotografowała bezpłatnie dzieci znajomych. Obecnie dorabia na odpłatnych sesjach weekendowych dla klientów, ci zaś polecają ją kolejnym osobom. Nawet gdyby straciła pracę etatową, byłaby w stanie przeżyć na minimalnym poziomie, utrzymując się tylko z fotografii. Praca dodatkowa to dobry sposób na rozwijanie swoich zainteresowań i zbieranie praktycznych doświadczeń. Nawet jeśli obecnie na niej nie zarabiasz, warto to robić – w ten sposób przygotowujesz sobie plan B. Nabywasz doświadczenia, które może się przydać w trudnym momencie. Strategię dywersyfikacji można porównać do posługiwania się wszystkimi kończynami przy pokonywaniu trudnych tras. Zapewnia to większą stabilność i bezpieczeństwo. Nawet jeśli postawisz jedną nogę nieostrożnie i się poślizgniesz, to asekuracja rękoma uchroni Cię przed upadkiem. Gdy schodzisz

po stromych schodach, trzymając się jednocześnie poręczy, masz zdecydowanie większe poczucie stabilności, niż gdybyś musiał zeskakiwać na jednej nodze. Konkludując, jeśli Twój los nie zależy bezpośrednio od jednej wypłaty, to dużo śmielej będziesz podejmować w życiu trudne decyzje. Nie będą one wiązały się z tak wielkim ryzykiem jak wtedy, gdy utrata jednej pensji oznacza całkowity brak zarobków. Łatwiej sobie poradzisz z przejściowymi problemami, np. brakiem spodziewanej premii w pracy. Odważniej będziesz też proponował niestandardowe rozwiązania, np. przejście na 4⁄5 etatu, by zyskać dodatkowy dzień wolny w każdym tygodniu. Praca dodatkowa może być świetnym sposobem na szukanie tego, co do Ciebie pasuje. To taki test w bezpiecznych warunkach. Jeśli się nie uda – niczym nie ryzykujesz (oprócz poświęcenia czasu). A jeśli Twój pomysł chwyci, to stopniowo i bez utraty podstawowego źródła zarobków będziesz mógł rozwijać poboczną działalność. To typowy scenariusz dla osób, które w swojej pracy zawodowej decydują się zmienić branżę i pójść za głosem serca. Zazwyczaj tak długo równolegle ciągną dwa zajęcia, dopóki przychody z nowego nie wzrosną do poziomu umożliwiającego rezygnację z podstawowej pracy. Wtedy decyzja o przejściu na swoje jest naturalna i stosunkowo bezpieczna. Ale nie zawsze tak musi być. Dla osób zarabiających mało praca dodatkowa będzie po prostu kolejnym źródłem, niezobowiązującym sposobem na to, aby poprawić stan portfela. Czymś, co realizuje się dorywczo – wtedy gdy jest taka potrzeba. Dosyć powszechne jest przekonanie, że pracę zdobyć trudno. Finansowy ninja wie, że nie jest to prawda i że szansa na zarobek pojawia się wszędzie tam, gdzie inni widzą problem. Skoro jest problem, to zapewne znajdą się chętni do zapłaty za jego rozwiązanie – bez ich zaangażowania. Jeden z czytelników bloga pochwalił mi się, że miesięcznie zarabia kilkaset złotych, korzystając z mojego przepisu na wynoszenie śmieci. Na czym on polega? W nowych blokach mieszkalnych często jest tak, że śmietnik znajduje się w jednym miejscu w budynku, a budynek jest olbrzymi. Niewielu mieszkańcom chce się wieczorem wynosić śmieci, dlatego najczęściej zostawiają je na noc i wynoszą dopiero rano, idąc do pracy. Czy stanowi to problem? Na pewno jest to pewna szansa rynkowa. Czytelnik mojego bloga zaproponował mieszkańcom, że codziennie wieczorem będzie wynosił ich śmieci za symboliczną złotówkę. Powkładał we wszystkie drzwi kartki z informacją o tym, że każdego dnia między 21.00 a 22.00 będzie obchodził zainteresowane lokale, odbierał worki i zanosił je do śmietnika. Początkowo musiał pukać do drzwi i się przypominać. Po tygodniu

miał już grupę ok. 20 klientów, którzy wystawiali worki ze śmieciami za drzwi i kładli na nich złotówkę. Codziennie zarabiał w ten sposób od 15 do 25 zł. A przy okazji poprawił kondycję, biegając po schodach. Pomysłów na tego typu zajęcia jest mnóstwo. Są takie, które wymagają zdobycia wcześniej pewnych umiejętności. Jest także wiele niewymagających specjalnych kwalifikacji – wystarczą dobre chęci i zapał do pracy. Przedstawiam zajęcia, które można wykonywać po godzinach, potraktować jako pracę dodatkową i stopniowo poszerzać zakres ich wykonywania: 1. Udzielanie korepetycji: nauka tańca, nauka języków – zarówno obcych, jak

i języka polskiego dla obcokrajowców, uczenie starszych osób obsługi komputera i internetu.

Prace dorywcze: McDonald’s, agencja pracy tymczasowej, np. praca w weekendy na kasie w markecie, kelnerka, barman.

2.

3. Inne pasje bądź prace wymagające umiejętności: społeczny przewodnik

po ciekawych miejscach w regionie, fotografia ślubna, portrety rodzinne, projektowanie układu mieszkań, rękodzieła wystawiane w serwisach aukcyjnych, telemarketer i najbardziej egzotyczne zajęcie: obróbka zdjęć na komputerze na zlecenie innych osób – głównie klientów z zagranicy (to praca niewymagająca nawet wychodzenia z domu).

4. Usługi związane ze stylem życia i urodą: prowadzenie lekcji pilatesu, jogi

lub fitnessu, fryzjerstwo, wizaż, manicure.

5. Czynności

niewymagające dużych umiejętności: wyprowadzanie psów, oddawanie surowców wtórnych na skup (makulatura, złom metalowy, elektrośmieci, butelki PET, nakrętki), robienie zakupów dla starszych osób, czyszczenie komputerów, sprzątanie mieszkań, sprzątanie biur, dostarczanie prasy, mycie okien, inwentaryzacja w sklepie, skręcanie mebli dla osób, którym nie chce się tego robić.

6. Prace kreatywne: freelancer piszący artykuły na zamówienie, copywriter,

tłumacz zdalnie wykonujący zlecenia.

Biznes w internecie: prowadzenie bloga tematycznego, zarabianie na współpracach komercyjnych i uczestniczenie w programach afiliacyjnych, czyli zarabianie na polecaniu wybranych produktów (prowizja za przyprowadzenie klienta do konkretnego sklepu lub usługodawcy).

7.

8.

Sprzedawanie swojej wiedzy: kursy internetowe, konsultacje, książki,

wykłady. Zarabianie na podwożeniu innych osób samochodem – jeśli dużo podróżujesz po Polsce, to pomocna będzie usługa BlaBlaCar. W niektórych miastach można dorabiać jako kierowca Ubera, choć wymaga to aktualnie założenia działalności gospodarczej.

9.

Praca dodatkowa może dać dużo więcej niż tylko pieniądze. Przede wszystkim pozwala poszerzać horyzonty i zdobywać nowe kompetencje. Rozwija, dzięki czemu stajesz się coraz lepszym, bardziej wszechstronnym potencjalnym pracownikiem dla przyszłych pracodawców. Uczy także dyscypliny – bo musisz godzić ją z pracą etatową. Jednocześnie pozwala nabrać dystansu do pracy etatowej. Porównać efektywność tych zadań, które wykonujesz na etacie, z zadaniami dodatkowymi. Takie spojrzenie z nowej perspektywy to coś, co pozwala na bieżąco weryfikować, czy rzeczywiście idzie się w dobrą stronę. Pomaga również nauczyć się wyceniać swoją pracę – to dotyczy zarówno pracy dodatkowej, jak i pracy podstawowej.

Kilkadziesiąt pomysłów na pracę dodatkową Aż 30 pomysłów na pracę dodatkową znajdziesz w podcaście pod adresem ›› http://fin.ninja/30pomyslow ‹‹. Kolejnych kilkanaście zamieściłem w artykule 101 sposobów, jak oszczędzać i zarabiać, czyli skąd wytrzasnąć dodatkowe pieniądze – ›› http://fin.ninja/101sposobow ‹‹.

Mając dodatkową pracę, możesz sobie pozwolić na eksperymentowanie. Przykład: załóżmy, że podejmiesz się takiego zadania jak wyprowadzanie psów i będziesz pobierać 10 zł za każdy spacer. Szybko zweryfikujesz, w zasadzie bez ryzyka, czy klienci, którzy będą zadowoleni z Twoich usług, gotowi są zaakceptować dwukrotnie wyższą stawkę – 20 zł za wyprowadzanie psa. W pracy na etacie trudno byłoby przetestować takie scenariusze. Tutaj możesz

nauczyć się negocjacji, jak również wyceniać swoją pracę adekwatnie do jakości, jaką oferujesz. Rynek od razu Ci powie, czy jest gotowy zapłacić za Twoje usługi 20 zł, czy nie. Może się okazać, że nawet straciwszy jedną trzecią klientów wskutek zmiany cennika, będziesz zarabiać więcej niż dotychczas, bo po prostu będziesz mieć wyższe stawki. Zaczniesz pracować mniej, a i tak zarobisz więcej. Być może po jakimś czasie dojdziesz do wniosku, że nie boisz się już podejmować nowych wyzwań i będziesz gotowy do zmiany swojej podstawowej pracy na lepszą. Zarobki na boku na pewno ułatwią taką decyzję.

Dochód pasywny Najbardziej pożądaną formą zarabiania jest tzw. dochód pasywny. To Święty Graal wszystkich osób poszukujących dużych zarobków. Hasło to pojawia się wszędzie tam, gdzie mówi się również o wolności finansowej – stanie pozwalającym żyć i wydawać pieniądze bez konieczności martwienia się o ich zarabianie. Idea dochodu pasywnego jest bardzo kusząca. W modelowym scenariuszu mamy z nim do czynienia wtedy, gdy zarabiamy, nie musząc wykonywać żadnej pracy. Najpopularniejszym przykładem są odsetki od lokat bankowych: pieniądze po prostu leżą na kontach, a bank co miesiąc wypłaca odsetki (lub dopisuje je do kapitału). Lokaty wypłacające regularnie odsetki nazywa się rentierskimi. Rentierem określa się osobę, która żyje, utrzymując się z zysków kapitałowych – bez konieczności wykonywania pracy. Czy taki scenariusz jest realny? Jak najbardziej. Wymaga on jedynie posiadania dużego kapitału w banku. Jak dużego? Jeśli co miesiąc chciałbyś mieć 5000 zł na rękę, to oznacza, że bank musiałby wypłacać Ci co 30 dni po 5000 zł / 0,81 = 6172,84 zł z uwzględnieniem podatku Belki, co przy oprocentowaniu lokaty np. na 3% w skali roku i naliczaniu odsetek co miesiąc daje kwotę 6172,84 zł * 12 miesięcy / 3% = 2 469 136 zł. Przy takiej kwocie możliwe będzie wypłacanie sobie comiesięcznej „pensji” w wysokości 5 tys. zł bez konieczności uszczuplania zgromadzonego kapitału. Owszem, odsetki uzyskiwane w ten sposób będą dochodem pasywnym, ale to wcale nie oznacza, że zgromadzenie kapitału nie wiązało się z żadną pracą. Przecież kiedyś musiałeś zarobić te pieniądze – mało komu trafiają się w spadku odpowiednio duże sumy. A nawet jeśli tak było, to i tak musiałeś wybrać odpowiednie konta i lokaty – co wiązało się z wykonaniem pewnej pracy.

I to jest sedno dochodu pasywnego. Jego uzyskiwanie jest możliwe, ale jako finansowy ninja musisz rozumieć, że zawsze poprzedzone jest to mniejszą lub większą liczbą przepracowanych godzin – chociażby w zakresie zdobycia odpowiedniego doświadczenia. Dochód pasywny nie bierze się znikąd, lecz jest efektem mądrze wykonanej pracy, np. minimalizacji własnego zaangażowania w proces uzyskiwania dochodów: 1. Finansowy ninja szuka takich scenariuszy zarabiania pieniędzy, które

pozwalają mu wykonywać pracę raz i zarabiać na niej wielokrotnie.

2. Gdy dysponuje już zaoszczędzonym kapitałem, stara się go zagonić do

jak najcięższej pracy, czyli inwestuje w sposób umożliwiający osiągnięcie jak najwyższych zysków. Jak to mówi Piotr Hryniewicz, inwestujący w nieruchomości w Poznaniu, „ktoś musi ciężko pracować: albo Ty, albo Twoje pieniądze”.

Na początku drogi, gdy nie dysponujesz jeszcze kapitałem pozwalającym na wypłacanie wysokich odsetek, warto skupić się na pierwszym punkcie i otwierać sobie możliwości zarabiania pieniędzy w sposób niepowiązany bezpośrednio z przepracowanym czasem. Oto kilka gotowych sposobów: • Napisanie i wydanie własnej książki. Można to zrobić za pośrednictwem wydawnictwa lub samodzielnie (tzw. model selfpublishing). Książkę piszesz raz – np. poświęcając kilka miesięcy, a zarabiać możesz na niej latami – dopóki będą chętni na jej kupno. Wysokość Twoich zarobków nie zależy od czasu poświęconego na napisanie, lecz od popularności samej książki i liczby sprzedanych egzemplarzy. • Stworzenie serwisu internetowego zarabiającego na reklamach. Tu wysokość zarobków uzależniona jest przede wszystkim od liczby osób odwiedzających stronę i klikających w reklamy, a nie od czasu poświęconego na stworzenie witryny. W tym przypadku priorytetem staje się nie samo opracowanie materiałów, ale tzw. pozyskiwanie ruchu, czyli powodowanie, aby jak najwięcej internautów odwiedziło stronę. W takim modelu funkcjonuje wiele portali i stron internetowych. • Stworzenie kursu internetowego. Taki kurs opracowujesz tylko raz, poświęcając czas na przygotowanie szkolenia (w formie pisemnej albo nawet wideo). Jeśli dobrze to zrobisz, przez lata możesz sprzedawać ten sam materiał nowym klientom i zarabiać na nim bez konieczności poświęcania czasu na jego rozwijanie.

• Dochody z praw autorskich, licencji i patentów. Dobrym przykładem są muzycy otrzymujący tantiemy, których wysokość zależy od liczby odtworzeń ich utworów. Utwór nagrywają raz, ale zarabiają na nim wielokrotnie przez długie lata. Jeśli są popularni, to oprócz muzyki i koncertów źródłem ich przychodów mogą stać się prawa do wizerunku, np. wykorzystywanego w reklamach. • Stworzenie własnego biznesu z odpowiednią kadrą zarządzającą. Jako właściciel zarabiającej firmy możesz czerpać korzyści z pracy innych. Biznes powiększasz, m.in. zatrudniając kolejne osoby. • Dochody z marketingu sieciowego (MLM). To specyficzny model biznesu, w którym pracę wykonujesz, budując podległą Ci sieć sprzedaży. Modelowy scenariusz zakłada, że w długim horyzoncie czasowym można zarabiać istotnie więcej na wynikach sprzedaży całej sieci niż na swoich własnych. • Zarabianie w programach partnerskich (afiliacja). Tu dobrym przykładem jest mój blog. Tworzę go, udostępniając bezpłatnie wiedzę. W niektórych wpisach polecam czytelnikom ciekawe promocje bankowe, warte przeczytania książki, przydatne produkty i aplikacje. Gdy ktoś zakupi produkt, korzystając z konkretnych linków na moim blogu, to otrzymam od producenta prowizję za przyprowadzenie nowego klienta. W tym przypadku wysokość zarobków jest całkowicie niezależna od pracy przeznaczonej na napisanie konkretnego artykułu. Co więcej, niektóre artykuły zarabiają przez lata. Każdego dnia trafiają na nie nowi czytelnicy, poszukujący informacji w internecie. Gdy będziesz już dysponować pewnym kapitałem, otworzą się przed Tobą nowe możliwości uzyskiwania dochodów pasywnych. Inwestujesz swój kapitał i dzięki temu osiągasz tzw. zyski kapitałowe. Pracują dla Ciebie Twoje pieniądze, które generują kolejne pieniądze, takie jak: • Odsetki z depozytów bankowych. • Dywidendy z posiadanych udziałów w firmach. Niektóre firmy przeznaczają część swojego zysku na wypłaty dla udziałowców. Dywidenda wypłacana jest raz lub kilka razy do roku posiadaczom akcji firmy. • Dochody z funduszy inwestycyjnych. • Dochody z wynajmu posiadanych nieruchomości. Jak widzisz, uzyskiwanie dochodów pasywnych nie polega na tym, żeby nie wykonywać w ogóle żadnej pracy. Polega na pracowaniu w sposób mądry –

wykonaniu ciężkiej pracy w określonym, relatywnie krótkim czasie, np. w ciągu kilku miesięcy, i zarabianiu na jej efektach przez znacznie dłuższy okres, już bez angażowania dodatkowej energii. Najlepiej podsumowuje to motto bloga Smart Passive Income – ›› http://fin.ninja/spi ‹‹, którego autorem jest Pat Flynn: Work hard now so you can reap the benefits later – „Pracuj ciężko teraz, abyś mógł czerpać korzyści później”.

Etap 3. Własna firma i skalowanie modelu zarabiania Warto sobie uświadomić, że nie każda praca pozwala odłożyć tyle pieniędzy, żebyś mógł przejść na wcześniejszą emeryturę. Jeśli kilka rozdziałów wcześniej opracowałeś swój plan finansowy, to masz świadomość, ile musisz odkładać co miesiąc. Czy Twoje obecne wynagrodzenie pozwala Ci na to? Jeśli nie, to jaki masz pomysł na zwiększenie zarobków? Już wiesz, że możesz negocjować wysokość wynagrodzenia, czyli podnosić stawki, za jakie pracujesz. Możesz także podjąć się pracy dodatkowej – poza etatem. Problem polega na tym, że w ten sposób sprzedajesz swój czas za pieniądze. Jeśli Twoja stawka godzinowa jest stała, to zarobki możesz powiększyć, pracując coraz więcej. Niestety ten model się nie skaluje. Szybko dotrzesz do limitu liczby godzin, które możesz sprzedawać innym. I nie dotyczy to tylko pracowników etatowych – z problemem tym borykają się też przedsiębiorcy, którzy nie zaplanowali dobrze modelu swojego biznesu. Piotr jest świetnym instruktorem Excela. Początkowo pracował w centrum szkoleniowym, ale w końcu zdecydował się założyć firmę. Na jedno szkolenie przyjmuje maks. 10 uczestników. Każdy z nich płaci 1 tys. zł za trzydniowe, kompleksowe szkolenie. Pomimo że cena jest wysoka, Piotr ma kalendarz zapełniony na kilka miesięcy do przodu. Szkolenia organizowane są raz na dwa tygodnie – w różnych miastach w Polsce. Po uwzględnieniu kosztów wynajęcia sal, dojazdu i zakwaterowania Piotrowi z każdego szkolenia zostaje 5 tys. zł, co daje 10 tys. zł miesięcznie przed opodatkowaniem. Ta kwota wystarczała dotychczas na spokojne życie, ale potrzeby Piotra wzrosły. Chciałby kupić mieszkanie oraz odłożyć oszczędności, bo wkrótce jemu i żonie urodzi się dziecko. Zastanówmy się, co mógłby zrobić, żeby zwiększyć przychody: 1. Przeprowadzać więcej szkoleń. To rozwiązanie pozwoli mu zarabiać więcej,

ale Piotr nie wyobraża sobie spędzania czterech dni co tydzień poza domem (uwzględniając dojazdy). Być może jest to rozwiązanie na krótki czas, ale na pewno nie na stałe. Podwyższyć cenę szkoleń. Taki ruch jest uzasadniony. Najbliższe terminy szkoleń mają pełne obłożenie. Skoro jest duże zapotrzebowanie, to ceny powinny pójść w górę. Piotr obawia się jednak, że np. podwojenie ceny spowoduje znaczące zmniejszenie liczby chętnych. Ta niepewność powstrzymuje go przed zmianą.

2.

3. Zwiększyć liczbę uczestników na każdym szkoleniu. Im więcej osób na

szkoleniu, tym większe przychody. Piotr wie jednak, że nie jest w stanie efektywnie pracować z grupą liczącą więcej niż 12 osób. Brakuje mu wtedy czasu na indywidualne podejście do uczestników i w efekcie spada poziom zadowolenia ze szkolenia.

4. Zatrudnić pracownika-szkoleniowca. Dodatkowa osoba byłaby co prawda

kosztem, ale mogłaby odciążyć Piotra. Niestety klienci domagają się, aby to właśnie on uczył ich Excela. Większość nowych osób trafia do niego z polecenia dotychczasowych uczestników szkoleń.

Piotr znalazł się w sytuacji patowej. Jest ofiarą własnego sukcesu. Klienci chcą jego i tylko jego. Jedynym sposobem podniesienia dochodów wydaje się zwiększenie zaangażowania Piotra. W ten sposób mógłby zarabiać dwa razy więcej, ale na pewno nie uda mu się podnieść dochodów 5- lub 10-krotnie. Jego model biznesowy się nie skaluje. W efekcie praca, która jest jego pasją, staje się problemem. Z jednej strony Piotr lubi to, co robi, i ceni sobie osobisty kontakt z uczestnikami szkoleń, a z drugiej – nie zarabia tyle, ile chce. Jedynym wyjściem z sytuacji jest zmiana modelu biznesu i przeorganizowanie go tak, aby umożliwiał skalowanie przychodów firmy w sposób niezwiązany bezpośrednio z liczbą przepracowywanych godzin. Optymalny scenariusz to wzrost przychodów przy jednoczesnym ograniczeniu liczby roboczogodzin. Czy da się coś takiego osiągnąć? Po gruntownym przeanalizowaniu sytuacji Piotr zdecydował się na następujące rozwiązanie: 1. Opracował internetowy kurs wideo „Excel krok po kroku”. Sprzedaje go

w internecie za 300 zł. Uczestnicy przechodzą samodzielnie przez kolejne lekcje, korzystając z materiałów szkoleniowych przygotowanych przez Piotra. Kurs dostępny jest w sprzedaży non stop. Bezpłatny przykład analogicznego

kursu znajdziesz tutaj: ›› http://fin.ninja/psd ‹‹.

Od recepcjonistki do właścicielki biznesu Agnieszka pracowała jako recepcjonistka. Dla pracowników firmy była „przezroczystym człowiekiem” – kimś, kogo prawie się nie widzi. Agnieszce to nie przeszkadzało. Pomimo licznych obowiązków biurowych miała w pracy dużo wolnego czasu. Potrafiła go skutecznie zagospodarować. Studiowała zaocznie w weekendy, a w trakcie tygodnia czytała opracowania oraz przygotowywała się do zajęć. Często można ją było zobaczyć z angielskimi książkami. Wiedziała, czego chce. Równolegle z pracą na etacie otworzyła firmę, która zajmowała się tłumaczeniami. Typowe zajęcie po godzinach, na które poświęcała swój czas prywatny. Dała się poznać jako sprawna i terminowa tłumaczka. Rosnąca liczba zleceń spowodowała, że musiała zatrudnić kolejnych tłumaczy, których pracę koordynowała przez internet. W sieci poszukiwała także klientów i tym samym kanałem przyjmowała zlecenia tłumaczeń. Gdy dwa lata później spodziewała się dziecka, internet był pierwszym miejscem, w którym szukała informacji dla przyszłych rodziców. Nie znalazła takiej strony. Zdecydowała się ją stworzyć. Wykorzystała doświadczenia zdobyte przy pracy nad stroną biura tłumaczeń. W ciągu kilku lat stworzony przez nią serwis stał się jednym z najpopularniejszych źródeł wiedzy dla przyszłych i obecnych rodziców. Agnieszka w całości zastąpiła pracę recepcjonistki nowymi, atrakcyjnymi dla niej źródłami przychodów. Było to możliwe dzięki temu, że nie marnowała czasu i pracę etatową traktowała wyłącznie przejściowo – jako etap niezbędny do spokojnego rozwijania zainteresowań oraz jako sposób finansowania swoich własnych przedsięwzięć w początkowym okresie. Jednocześnie rozwiązywała realne problemy klientów. Dziś zajmuje się tym, co lubi, i dzięki pasji robi to dużo lepiej od konkurencji.

Dwa razy w miesiącu Piotr organizuje dla uczestników kursu dwugodzinny webinar (polega on na transmisji wideo na żywo, którą można oglądać w internecie). Podczas webinaru Piotr odpowiada na wszystkie pytania. W ten sposób zapewnia wszystkim zainteresowanym bezpośredni kontakt ze sobą.

2.

3. Raz w miesiącu przeprowadza stacjonarne, dwudniowe, zaawansowane

szkolenie dla maks. 10 osób. Przeznaczone jest ono dla absolwentów kursu „Excel krok po kroku”, którzy chcą wiedzieć jeszcze więcej. Koszt tego szkolenia wynosi 2 tys. zł.

Dzięki przeniesieniu części szkolenia do internetu Piotr umożliwił sobie skalowanie biznesu. Nie ma dla niego znaczenia, czy kurs kupi co miesiąc 10 czy 1000 osób. Cały proces jest w pełni zautomatyzowany i nie wymaga zaangażowania Piotra. Jednocześnie najbardziej zdeterminowani klienci nadal mają do niego osobisty dostęp. Co prawda muszą zapłacić więcej, ale otrzymują również bardziej specjalistyczną wiedzę.

Gotowy przepis na kurs internetowy Chciałbyś zarabiać na swojej wiedzy, ale nie wiesz, jak się do tego zabrać? Kompletny przepis znajdziesz na blogu „Jak oszczędzać pieniądze?”. W połowie 2014 r. opracowałem prosty kurs – „Budżet domowy w tydzień”. Całkowite koszty jego przygotowania wyniosły ok. 7500 zł. W ciągu dwóch lat kurs kupiło ponad tysiąc osób, a przychody z jego sprzedaży przekroczyły 150 tys. zł. Dwa lata później zaoferowałem całkowicie bezpłatny kurs „Pokonaj swoje długi”, który ukończyło już ponad 12 tys. osób. Te materiały pomogą Ci opracować własny kurs: • Weryfikacja pomysłu – ›› http://fin.ninja/idea ‹‹ – rozmowa z Patem Flynnem, autorem amerykańskiego bloga Smart Passive Income, który tłumaczy, jak przetestować swój pomysł na biznes, aby nie zmarnować czasu i pieniędzy. • Narzędzia i przygotowanie kursu krok po kroku – ›› http://fin.ninja/kurs ‹‹ – podpowiedzi, jak przeprowadzić badania rynkowe, jak ustalić cenę produktu, jak nagrać materiały wideo, z jakich narzędzi skorzystać do obsługi zamówień, fakturowania, pobierania opłat i udostępniania kursów. Krok po kroku przedstawiłem wszystkie elementy rozwiązania oraz ich koszty. Opowiedziałem też o popełnionych błędach. • Promocja kursu – ›› http://fin.ninja/promocja ‹‹ – recepta na to, by dotrzeć z informacją o kursie do mediów internetowych, radia, prasy i telewizji oraz sprawnie monitorować wszystkie wzmianki medialne na temat swojego produktu.

Piotr zredukował wydatki (nie musi ponosić już tak dużych kosztów wynajmu sal, dojazdów i zakwaterowania) i jednocześnie zwiększył przychody. Pożądanym skutkiem ubocznym takiego podejścia jest oszczędność czasu i automatyzacja zarabiania.

Co?

Cena jednostkowa

Liczba uczestników miesięcznie

Przychód miesięczny

Kurs internetowy „Excel krok po kroku”

300 zł

60 osób

18 000 zł

Kurs zaawansowany

2000 zł

10 osób

20 000 zł

SUMA:

38 000 zł

Uwzględniając koszty wynajęcia sali i dojazdu na poziomie 5 tys. zł miesięcznie, całkowity miesięczny zarobek Piotra wynosi 33 tys. zł. Piotr planuje udostępnienie kolejnych płatnych kursów, bardziej zaawansowanych. W praktyce jego zaangażowanie w prowadzenie szkoleń zmalało, a dochody firmy wzrosły. Pieniądze nie są jednak najważniejsze. Piotr zadowolony jest przede wszystkim z tego, że zarabiając więcej, niż potrzebuje na życie, może skutecznie łączyć swoją pasję, jaką jest zarażanie innych miłością do Excela, z życiem prywatnym. Zapamiętaj: w miarę możliwości szukaj takich zajęć, które pozwalają na zwiększanie przychodów bez konieczności przeznaczania coraz większej ilości czasu na pracę. Szczególnie istotne będzie to, gdy zdecydujesz się otworzyć własną firmę. W przypadku etatu ma to mniejsze znaczenie. Warto jednak, aby część Twojego wynagrodzenia, np. wysokość premii, uzależniona była od sukcesu projektów, które prowadzisz. Przede wszystkim jednak staraj się robić to, co lubisz. Wtedy praca i jej rezultaty będą dla Ciebie przyjemnością, a pieniądze – efektem ubocznym dobrze zaplanowanej i wykonanej roboty.

ROZDZIAŁ 8 – podsumowanie: 1.

Zacznij pracować najwcześniej, jak to możliwe. Nie ograniczaj się do jednego pracodawcy. Jedz chleb z różnych pieców i zobacz, który Ci

najbardziej smakuje. 2. Ucz się od lepszych od siebie. W ten sposób możesz oszukać czas i szybciej

zdobyć potrzebne kwalifikacje oraz doświadczenie.

Systematycznie sprawdzaj swoją wartość na rynku pracy. Chodź na rozmowy kwalifikacyjne nawet wtedy, gdy nie szukasz pracy, ucz się negocjować i weryfikuj swoją wartość dla pracodawców.

3.

Odważnie korzystaj z okazji. W Twoim życiu będzie kilka punktów zwrotnych. Nie przegap ich i śmiało podejmuj wyzwania.

4.

5. Szukaj pracy, która dobrze się skaluje. Premia uzależniona od wyników,

dochód pasywny, zarobki rosnące szybciej niż liczba przepracowywanych godzin – to wszystko pozwoli Ci lepiej korzystać z owoców dobrej pracy.

6. Dąż do bycia ekspertem w swojej dziedzinie. Ale pamiętaj, że nie masz

wystarczająco dużo czasu, by być ekspertem we wszystkim.

W pracy spędzamy więcej niż ⅓ dorosłego życia (a nawet połowę, jeśli odliczymy spanie). Naprawdę szkoda czasu na wykonywanie pracy, która Ci się nie podoba. Chyba że ma ona charakter przejściowy i świadomie wybierasz ją jako środek do osiągnięcia innych celów. Finansowy ninja nie akceptuje długofalowych kompromisów. Poszukuje takiej pracy, która daje mu jednocześnie frajdę i pieniądze. I wcale nie uważa, że pieniądze są w życiu najważniejsze.

Materiały dodatkowe do książki ›› http://fin.ninja/bonus ‹‹ Aktualny ranking kont bankowych ›› http://fin.ninja/konta ‹‹ Aktualny ranking najlepszych lokat bankowych ›› http://fin.ninja/lokaty ‹‹ 1 Zasada ta, znana jako „10,000-Hour Rule”, została szeroko opisana wraz z przykładami w książce Outliers: The Story of Success, której autorem jest Malcolm Gladwell (wyd. pol. Poza schematem. Sekrety ludzi sukcesu).

ROZDZIAŁ 9

Optymalizacja podatkowa

W życiu pewne są tylko dwie rzeczy: śmierć i podatki. Teoretycznie na żadną z nich nie masz wpływu. W praktyce możesz kontrolować przynajmniej tę drugą. Co prawda nie zmienisz wysokości podatków, ale znając przepisy, masz szansę skutecznie planować korzystanie z różnych ulg oraz form rozliczania podatków, co w efekcie umożliwia zredukowanie danin na rzecz państwa. Podatki trzeba płacić. Stanowią one główne źródło przychodów budżetu państwa. To dzięki nim państwo może zapewnić bezpłatną edukację, służbę zdrowia, utrzymywać policję, wojsko i inne służby mundurowe, a także finansować inwestycje, np. w infrastrukturę drogową. Co roku także ZUS (a dokładniej FUS – Fundusz Ubezpieczeń Społecznych, którym ZUS zarządza) jest dofinansowywany z budżetu państwa, ponieważ wpływy ze składek opłacanych na bieżąco przez pracowników i pracodawców są zbyt małe, by wystarczyły na wypłaty emerytur. W efekcie dotacje i pożyczki dla FUS z budżetu państwa co roku sięgają kilkudziesięciu miliardów złotych. Nic nie zapowiada tego, by sytuacja miała się poprawić. W obliczu braku gruntownych reform systemu emerytalnego i finansów państwa należy niestety spodziewać się systematycznego zwiększania obciążeń podatkowych. Najwięcej przychodów budżetu państwa pochodzi z podatku VAT, który ukryty jest w cenie produktów. Innym „niewidocznym” podatkiem jest akcyza, zawarta w cenie alkoholi, wyrobów tytoniowych, paliwa oraz samochodów. Z kolei podatek dochodowy, płacony przez osoby fizyczne, a więc m.in. pracowników etatowych, osoby zatrudnione na umowach cywilnoprawnych oraz

właścicieli działalności gospodarczych, stanowi aż 26% wpływów do budżetu. Co ciekawe, suma podatków płaconych przez wszystkie spółki kapitałowe, w tym wielkie korporacje działające w Polsce, stanowi zaledwie 10% wpływów do budżetu. Dzieje się tak m.in. dlatego, że świetnie potrafią one optymalizować podatki (czytaj: unikać ich płacenia), a państwo jest zbyt mało skuteczne w zapobieganiu takim działaniom. Wszyscy wiedzą, że problem istnieje, ale skutecznego rozwiązania brak. Wpływy budżetowe w 2014 r.

W efekcie najwięcej podatków płacą ci, których na taką optymalizację podatkową nie stać lub którzy nie uważają jej za istotną. W tym rozdziale pokażę, że elementarna optymalizacja podatkowa wcale nie jest trudna, i przedstawię legalne sposoby na obniżanie obciążeń podatkowych.

Elementarz podatkowy Podatek dochodowy – nazywany potocznie PIT-em – to podatek, który jest najbardziej „widoczny” dla pracowników etatowych oraz właścicieli działalności gospodarczych. Etatowcy przypominają sobie o nim przy okazji sporządzania rozliczenia rocznego, a przedsiębiorcy odczuwają go dodatkowo kwartalnie lub co miesiąc – w zależności od tego, jak często płacą zaliczkę na poczet PIT-u do urzędu skarbowego. Za etatowców także odprowadzane są zaliczki, ale to pracodawca potrąca odpowiednią kwotę i wysyła ją do urzędu. Chcesz płacić niższe podatki? To przeanalizujmy od początku, skąd one się biorą. Tak wygląda formuła służąca do wyliczenia danin na rzecz państwa:

PRZYCHÓD – KOSZTY UZYSKANIA PRZYCHODU = DOCHÓD PODATEK płaci się od DOCHODU, czyli podatek wylicza się na podstawie wysokości dochodu. Wzór prosty do bólu. Teraz warto się zastanowić, na które składowe tego równania masz wpływ: • Przychód – oczywiście masz na niego wpływ. Wiadomo, że możesz pracować więcej, mądrzej i efektywniej w celu uzyskiwania coraz lepszych zarobków. Jednak im wyższy będzie Twój przychód, tym większe zapłacisz podatki (kwotowo). Z drugiej strony nie chcesz przecież obniżać przychodów. Ja od dawna powtarzam, że chcę płacić jak największe kwotowo podatki, bo będzie to oznaczało, że przychody mam jeszcze większe. Zawsze będzie mi zależało na mądrym poprawianiu przychodów (z naciskiem na słowo „mądrym”). Celowe zmniejszanie przychodów nie ma zaś sensu. • Koszty uzyskania przychodu – widać z równania, że pomniejszają one dochód. Ten parametr jest więc kluczowy. To jego wysokość decyduje o tym, ile zapłacisz podatku. Tutaj na pewno warto optymalizować. • Dochód – to po prostu wynik odejmowania kosztów od przychodów. Tu nic nie można zmienić. • Podatek do zapłaty – teoretycznie wyliczany jest wprost z wysokości dochodu, ale w praktyce istnieją metody jego optymalizacji. W Polsce obowiązują różne formy opodatkowania: skala podatkowa (0, 18 i 32%), ryczałt (np. 8,5%) i podatek liniowy (19%). Niektóre przychody można uzyskiwać także w formie zysków kapitałowych, czyli np. odsetek od lokat, pożyczonych pieniędzy albo z tytułu dywidend, czyli części zysków wypłaconych przez firmy, których akcje się posiada. Podatek można niekiedy obniżyć dzięki ulgom. Wszystko to powoduje, że dobranie optymalnej formy opodatkowania zależy w dużej mierze od indywidualnej sytuacji podatnika. Niemniej jednak, planując z wyprzedzeniem, masz szansę zaoszczędzić tysiące, dziesiątki tysięcy lub nawet setki tysięcy złotych na płaconych co roku podatkach. Podsumowując: co oczywiste, chcesz, żeby Twoje przychody się zwiększały.

Jednocześnie chciałbyś płacić jak najmniej podatków – żeby możliwie najwięcej pieniędzy zostawało w Twojej kieszeni. Rozwiązania są dwa: • zmniejszyć obciążenie obowiązkowymi składkami i podatkami, • powiększyć koszty. Na szczęście optymalizacja nie wymaga wzrostu konsumpcji – zamiast tego możesz odpowiednio zmodyfikować formę zatrudnienia. Ta książka nie jest kompendium w zakresie optymalizacji podatkowej, ale pokażę kilka przykładów dających, mam nadzieję, do myślenia.

Etat = najbardziej komfortowa forma zatrudnienia Najliczniejsza w Polsce grupa – czyli pracownicy etatowi – stanowi również grupę najwyżej opodatkowaną. I to bez względu na wysokość zarobków. Z jednej strony etat wydaje się najwygodniejszą dla pracownika formą zatrudnienia: daje szereg niewątpliwych benefitów, takich jak pełne prawa pracownicze, gwarantowany płatny urlop, płatny okres chorobowy, czasowa ochrona przed zwolnieniem z pracy – włącznie z koniecznością zachowania przez pracodawcę okresu wypowiedzenia w przypadku zwolnienia pracownika (lub zapłaty wynagrodzenia za ten okres). Etat jest szczególnie ważny dla kobiet, które planują urodzenie dziecka: daje im gwarancję zatrudnienia i otrzymywania wynagrodzenia w trakcie urlopu macierzyńskiego, a podczas urlopu wychowawczego – samego zatrudnienia (powrót do firmy po długiej przerwie może jednak okazać się niełatwy i niekiedy wiąże się z zakończeniem pracy u dotychczasowego pracodawcy). Etat jest najdroższą formą zatrudnienia – zarówno dla pracodawcy, jak i dla pracownika. Z drugiej strony w obecnych czasach etat nie daje gwarancji zatrudnienia. Pracodawcy są coraz mniej sentymentalni. Skrupulatnie analizują koszty, a praca etatowa przegrywa pod względem ekonomicznym z innymi formami zatrudnienia. Etat jest bowiem dla pracodawcy najdroższą formą zatrudnienia. Niestety, jeśli skrupulatnie przyjrzeć się kosztom, jest drogi także dla pracownika. Jeśli nie wierzysz w przyszłość systemu emerytalnego, to łatwo uznać składki na ubezpieczenia społeczne za zbędny i kosztowny wydatek.

Za komfort i benefity związane z pracą etatową płacą i pracodawca, i pracownik.

Etat = wysokie koszty pracy i płacenie opodatkowanymi pieniędzmi Gdy jesteś pracownikiem etatowym, nikt nie chce, żebyś myślał o swoich podatkach. Pensję otrzymujesz w kwocie netto („na rękę”) i sam możesz do końca nie wiedzieć, ile wyniosły zaliczki na podatek i składki na ZUS. Najlepiej, żebyś nie zadawał żadnych pytań. Po prostu pracuj i się nie zastanawiaj. Na początku kolejnego roku, wypełniając swoje zeznanie podatkowe, przekonasz się po prostu, że: • Koszty uzyskania przychodu są bardzo niskie – w 2015 r. było to tylko 1335 zł rocznie, a więc zapłacisz podatek od praktycznie całej zarobionej kwoty, bo nie ma jej czym pomniejszyć. • Składki na ZUS są wysokie – i w przypadku pracy na etacie rosną wraz ze wzrostem wynagrodzenia. Jako pracownik etatowy płacisz olbrzymie pieniądze na utrzymanie systemu emerytalnego. Przykładowo: jeśli zarabiasz miesięcznie 3550 zł na rękę (5 tys. zł brutto), to rocznie wpłynie na Twoje konto ok. 42 600 zł. Tymczasem przez cały rok Ty i pracodawca zapłacicie 20 592 zł składek na ZUS (składki: emerytalna, rentowa, chorobowa, fundusz pracy i fundusz gwarantowanych świadczeń pracowniczych). To prawie 50% Twojego wynagrodzenia netto! • Składki na ubezpieczenie zdrowotne są wysokie – podobnie jak składki ZUS, także obowiązkowe składki na ubezpieczenie zdrowotne rosną wraz z wynagrodzeniem z etatu. Trzymając się tego samego przykładu – przez cały rok zapłacisz ich ok. 4660 zł. To tak, jakbyś miesięcznie na lekarzy wydawał ok. 390 zł – bez względu na to, czy korzystasz z publicznej służby zdrowia, czy nie. • Kwota wolna od podatku jest bardzo niska – w 2015 r. wyniosła tylko 3091 zł. Dla porównania: w Wielkiej Brytanii nie zapłaci się podatku do kwoty rocznych dochodów wynoszących 10 600 funtów, a więc ok. 60 tys. zł. Polak przy takich zarobkach oddałby fiskusowi w 2015 r. ok. 5300 zł (i to już po odliczeniu składek zdrowotnych, bo podstawa podatku wynosiłaby tak naprawdę ok. 10 tys. zł).

Plus jest taki, że nie musisz martwić się o podatek dochodowy. Jeśli pracujesz na etacie tylko w jednym miejscu, to zaliczki odprowadzane przez pracodawcę na poczet Twojego PIT-u prawdopodobnie wystarczą na pokrycie całorocznego podatku (ewentualnie będziesz musiał dopłacić niewielką kwotę). W przypadku wspomnianych wcześniej zarobków w wysokości ok. 3550 zł na rękę suma wpłaconych już zaliczek na podatek dochodowy wyniesie 4512 zł rocznie. Z rocznego PIT-u wyniknie, że powinieneś zapłacić 5344 zł podatku, a więc najpóźniej do końca kwietnia będziesz musiał dołożyć jeszcze 832 zł. Oczywiście o ile nie korzystasz z ulg podatkowych.

Progi podatkowe w Polsce Wbrew pozorom podatek dochodowy w Polsce wcale nie jest wysoki. • Skala podatkowa zaczyna się tak naprawdę od 0% – taka stawka obowiązuje w przypadku dochodów do 3091 zł rocznie. Jest to tzw. kwota wolna od podatku. W Polsce jest ona wyjątkowo niska, co oznacza, że już przy małych zarobkach trzeba płacić podatki. • I przedział podatkowy to 18% – taki podatek płaci się od dochodu pomiędzy ok. 3091 zł a ok. 85 528 zł. • II i najwyższy przedział podatkowy to 32% – taki podatek należy zapłacić od nadwyżki dochodów ponad kwotę ok. 85 528 zł rocznie. Można by protestować: „Dlaczego państwo zabiera aż ⅓ zarobków?!”, ale praktyka pokazuje, że dotyczy to bardzo małej liczby osób. W Polsce podatek według tego progu płaci zaledwie 2,7% podatników PIT. Czy to dowód na to, że jesteśmy biednymi ludźmi? Absolutnie nie! To dowód, że jesteśmy narodem wyjątkowo zaradnym, który doskonale potrafi sobie radzić w zakresie ograniczania wysokości płaconych podatków. Wiele osób, które musiałyby zapłacić podatek 32% od swoich dochodów, woli rozliczać go nie według skali podatkowej, lecz według skali liniowej. Zakładają działalności gospodarcze, wybierając podatek liniowy 19%, i oszczędzają w ten sposób na samym podatku dochodowym. A to przecież nie są jedyne możliwości w zakresie minimalizacji wysokości płaconych podatków – dodajmy, że całkowicie legalne.

To wyręczenie przez pracodawcę w pobieraniu wszystkich podatków powoduje, że pracownicy nie widzą tak naprawdę, ile zarabiają. Koncentrują się na otrzymywanych przelewach i zapominają, że wypłacana pensja to pieniądze już opodatkowane (zaliczka na podatek dochodowy i składki ZUS). W powyższym przykładzie kosztujesz pracodawcę 72 366 zł rocznie (średnio

6030 zł na miesiąc). To realny koszt. Z tego zaledwie 42 602 zł trafia do Ciebie – czyli 59% tej kwoty. Tak wygląda rzeczywistość pracownika etatowego. Ale to nie koniec datków na rzecz państwa. Przecież dopiero dysponując wynagrodzeniem, zaczynasz pokrywać swoje wydatki: opłaty na rzecz spółdzielni mieszkaniowej, dostawców, firm telekomunikacyjnych, stacji paliwowych, usługodawców, sklepów, w których kupujesz jedzenie i inne produkty. W cenie tych wszystkich usług i produktów płacisz kolejne podatki: VAT i akcyzę. Sam VAT to w przypadku większości zakupów 23%. I jako pracownik etatowy w żaden sposób nie możesz go odzyskać. Nawet jeśli zapłacisz za narzędzia potrzebne do pracy lub zdecydujesz się pójść na płatny kurs podnoszący kwalifikacje, nie zaliczysz tych wydatków do kosztów uzyskania przychodów. Zapamiętaj więc, że jako pracownik etatowy płacisz najwyższy możliwy podatek dochodowy, najwyższe składki ZUS, najwyższe ubezpieczenie zdrowotne – a do tego płacisz za wszystkie produkty i usługi już opodatkowanymi wcześniej pieniędzmi, ponosząc koszty kolejnych podatków, ukrytych w cenach proponowanych przez sprzedawców. Prosty przykład dla zobrazowania rzeczywistości: załóżmy, że wszystkie produkty, które kupujesz, obciążone są VAT-em w stawce 23% i że co miesiąc wydajesz wszystko, co zarabiasz. Zobacz, jak niewielka jest realna wartość produktów w porównaniu do pieniędzy, które musisz zarobić, aby je kupić, i ile w tym wszystkim stanowią podatki:

Ile naprawdę zarabiasz?

Mam nadzieję, że ten prosty przykład jednoznacznie tłumaczy, dlaczego optymalizacja podatkowa jest bardzo ważną strategią walki finansowego ninja.

Optymalizacja podatkowa dla pracownika etatowego Pierwszą i najważniejszą zasadą optymalizacji podatkowej jest oderwanie się od myślenia w perspektywie miesięcznej. Musisz przestawić się na myślenie w horyzoncie rocznym. Dzięki temu będziesz zauważać nie tylko przychody stałe z etatu, lecz także okresowo przyznawane premie. We wszystkich symulacjach uwzględnisz od razu również maksymalne roczne koszty uzyskania przychodu.

Jak przeprowadzać symulacje podatkowe? Finansowy ninja z wyprzedzeniem prognozuje i analizuje wysokość podatków, które przyjdzie mu zapłacić. W tym celu najprościej ściągnąć oficjalną aplikację Ministerstwa Finansów – e-Deklaracje (›› http://fin.ninja/e-deklaracje ‹‹). Pozwala ona wypełnić dowolny formularz podatkowy i wysłać go przez internet do urzędu skarbowego. Równie dobrze można skorzystać z tej aplikacji jeszcze przed okresem rozliczeń PIT. Wystarczy, że wypełnisz formularz i zapiszesz go lokalnie. Możesz wzorować się na danych z zeszłorocznego zeznania podatkowego i dostosować jedynie informację o zarobkach. W ten sposób już we wrześniu lub listopadzie uda Ci się zweryfikować, ile podatku będziesz mieć do zapłaty. Wypełniając odpowiednie pola z ulgami podatkowymi, dowiesz się, jakie maksymalne kwoty możesz odliczyć, biorąc pod uwagę wysokość swoich zarobków. Warto przeprowadzać takie analizy jeszcze przed końcem roku, np. weryfikując, na jak duże darowizny na rzecz organizacji dobroczynnych możesz sobie pozwolić.

Pracując na etacie, nie masz wielu możliwości w zakresie redukcji podatku. Najpopularniejsze formy optymalizacji podatkowej dla etatowców to m.in.: • Wspólne rozliczanie się małżonków – dostępne dla małżeństw ze wspólnotą majątkową (czyli tych, którzy nie mają rozdzielności). Opłaca się ono zawsze, gdy między małżonkami występują duże różnice wysokości zarobków lub gdy jedno z nich nie pracuje zawodowo. • Odliczenie kosztów internetu – przez dwa kolejne lata można odliczyć od dochodu opłaty za dostęp do internetu do łącznej wysokości 760 zł. Korzyść nie jest duża, bo przekłada się na redukcję podatku tylko o 136,80 zł rocznie. Finansowy ninja żyjący w związku najpierw korzysta z tej ulgi sam, a potem przepisuje usługę internetową (zmiana danych odbiorcy usługi u dostawcy) na partnera i odlicza ulgę przez kolejne dwa lata.

Kreatywne podejście do ulgi za internet Ulgę za internet masz prawo odliczyć tylko przez dwa lata. Jeśli podpisałeś umowę z dostawcą i podałeś jedynie swoje dane (a nie także współmałżonka), to możesz upiec dwie pieczenie na jednym ogniu: 1.

Przed upływem dwóch lat negocjuj z dostawcą warunki przedłużenia umowy na dostęp do internetu. Najłatwiej będzie to zrobić, wypowiadając umowę i czekając na propozycję ze strony operatora i jego „departamentu utrzymania klienta”. Jeśli wynegocjujesz istotnie lepsze warunki niż nowi klienci, to wygrałeś. W przeciwnym wypadku rozwiąż umowę. Niech kolejną umowę na dostawę internetu zawrze współmałżonek. Jako nowy klient otrzyma zapewne lepsze warunki niż Ty (niestety wiele firm nadal jest bardziej skłonnych dużo zapłacić za pozyskanie nowego klienta niż zadbać o utrzymanie dotychczasowych).

2.

Jeśli Twoja druga połowa nie korzystała jeszcze z ulgi na internet – to zarobiliście.

3.

• Ulga na dziecko – to źródło konkretnych oszczędności dla rodzin. W chwili pisania tej książki przy dwójce dzieci można zmniejszyć podatek o 1112 zł za każde z nich. Ulga wzrasta o 2000 zł w przypadku trzeciego dziecka i 2700 zł dla czwartego i kolejnego dziecka. W efekcie rodzina mająca czwórkę dzieci może zredukować podatek za dany rok o blisko 7 tys. zł. Oznacza to, że od kwoty zarobków wynoszącej ok. 75 tys. zł nie zapłaci żadnego podatku (6200 zł brutto miesięcznie). Co więcej, jeśli rodzina ma niewystarczające dochody do skorzystania z ulgi w pełni (za mało zarabia), to przysługuje jej zwrot niewykorzystanej kwoty ulgi (do pewnej wysokości) w formie gotówki. Finansowy ninja nie marnuje takiej możliwości. • Darowizny – jeśli przekazujesz darowizny dla organizacji dobroczynnych, np. dla PAH i Pajacyka, lub raz do roku bierzesz udział

we wsparciu finału WOŚP, to także możesz odliczyć część wydatków na ten cel (maks. 6% Twojego dochodu rocznego) – takiej szansy nie mają jednak przedsiębiorcy rozliczający się podatkiem liniowym. Musisz mieć dowód przekazania darowizny. Dlatego właśnie finansowy ninja nie wrzuca datków do puszek, lecz wykonuje przelewy na konta fundacji, każdorazowo opisując je w tytule przelewu jako „Darowizna”. Potwierdzenia takich przelewów trzeba przechowywać przez pięć lat na wypadek ewentualnej kontroli skarbowej. • Wydatki na cele rehabilitacyjne – masz prawo je odliczyć od podstawy opodatkowania, np. jeśli masz niepełnosprawnych członków rodziny. Policzmy, jak duże mogą być oszczędności w przypadku korzystania z ulg dla pracowników etatowych. Załóżmy hipotetyczną sytuację, w której mąż zarabia 120 tys. zł rocznie, a żona – 54 tys. zł. Gdyby rozliczali się oddzielnie, każde z nich zapłaciłoby podatek według swoich przychodów: • Mąż z częścią dochodów przekroczyłby próg 32-proc. podatku (oczywiście od nadwyżki ponad ok. 85 tys. zł dochodu). • Żona utrzymałaby się w progu 18%. W przypadku wspólnego rozliczenia wyrównuje się ich dochody na potrzeby wyliczenia podatku, tzn. najpierw się je sumuje, następnie dzieli przez dwa i od tak wyliczonej kwoty oblicza się podatek płacony przez żonę i męża. W efekcie obydwoje mieszczą się z takim uśrednionym dochodem poniżej progu 85 tys. zł, a więc zapłacą maks. 18% podatku. Oczywiście mąż mógłby zmniejszyć swoje obciążenia podatkowe, odpisując od swojego dochodu ulgę na dwójkę dzieci, ale przy dużej różnicy przychodów lepiej odpisać ją dopiero po wspólnym rozliczeniu.

Oddzielne versus wspólne rozliczenie PIT-u Przy oddzielnym rozliczaniu podatku dochodowego: Rok 2015

Mąż

Żona

Przychód

120 000 zł

54 000 zł

Koszt uzyskania przychodu

1335 zł

1335 zł

Dochód

118 665 zł

52 665 zł

Zapłacone zaliczki na PIT

11 042 zł

3984 zł

Składki na ubezpieczenia społeczne

16 313,50 zł 7403,40 zł

Ubezpieczenie zdrowotne

9331,78 zł

4193,64 zł

Podatek należny

10 891 zł

3398 zł

Łączna kwota podatków dochodowych przy oddzielnym rozliczaniu to 14 289 zł. Gdy mąż i żona posiadający wspólnotę majątkową rozliczą się wspólnie na jednym formularzu PIT, to należny podatek wyniesie 11 933 zł. Tym samym zaoszczędzą 2356 zł. Jeśli mają dwójkę dzieci, to ich podatek dodatkowo zmniejszy się aż o 2224 zł, co oznacza, że w ich kieszeni zostanie 4580 zł.

Roczny PIT finansowego ninja Urząd skarbowy zwraca nadpłacony podatek w ciągu trzech miesięcy od dnia złożenia rocznego PIT-u. Powinno Ci zależeć, aby taki zwrot otrzymać jak najszybciej. Przecież nie ma sensu, żeby Twoje pieniądze leżały na cudzym koncie. Zasada rozliczania rocznego PIT-u jest prosta: • Jeśli masz otrzymać zwrot podatku – składasz PIT roczny jak najwcześniej. Najlepiej jeszcze w styczniu. • Jeśli z kolei masz dopłacić podatek – to złóż roczny PIT jak najpóźniej, np. pod koniec kwietnia. Nie ma sensu zbyt wcześnie oddawać urzędowi skarbowemu pieniędzy. Lepiej, żeby pracowały u Ciebie. Skąd wiedzieć, ile podatku będziesz mieć do zapłaty? Wystarczy, że policzysz to z wyprzedzeniem. Dzięki temu już w grudniu będziesz mógł podjąć

decyzje finansowe, które umożliwią Ci zapłatę niższego podatku. Wszelkich optymalizacji podatkowych należy dokonywać z wyprzedzeniem. Warto także zaplanować, na co przeznaczysz zwrot nadpłaconego podatku. Jeśli złożysz zeznanie PIT odpowiednio wcześnie, pieniądze otrzymasz tuż przed wakacjami. Taki zastrzyk gotówki na pewno się przyda. Masz nadpłatę podatku?

Umowy cywilnoprawne oprócz etatu Kolejną możliwością optymalizacji zarobków są umowy cywilnoprawne, czyli umowa-zlecenie i umowa o dzieło. Szczególnie atrakcyjna jest ta ostatnia forma, gdyż w szczególnych przypadkach – gdy praca ma charakter twórczy i następuje przekazanie autorskich praw majątkowych – umożliwia zaliczenie w koszty 50% wartości umowy. Oznacza to, że podatek dochodowy zapłaci się tylko od połowy kwoty na umowie. W przypadku gdy nie przekazujesz majątkowych praw autorskich, koszty uzyskania przychodu wynoszą 20% wartości zamówienia. Podstawową zaletą tych umów jest jednak to, że standardowo nie płaci się od nich składek na ZUS. Takie składki trzeba odprowadzić tylko wtedy, gdy podpisuje się umowę o dzieło na rzecz pracodawcy, u którego jest się zatrudnionym również na etacie. Podatek nadal płacisz w takiej samej wysokości, np. 18% według skali podatkowej, ale dzięki kosztom (tylko na papierze) kwotowo będzie on dużo niższy – i w efekcie w Twojej kieszeni zostanie dużo więcej pieniędzy, niż gdybyś tę samą pracę wykonywał na etacie. Sprawdźmy to dla kwoty 5000 zł brutto: • Kwota na umowie o dzieło = 5000 zł brutto. • Koszty uzyskania przychodu to 50% tej kwoty, a więc 2500 zł.

• Dochód wynosi 2500 zł. • Zaliczka na podatek: 18% dochodu, a więc 450 zł, pobierana przez zleceniodawcę (pracodawcę). • Zarobki netto wpływające na konto = 5000 zł – 450 zł = 4550 zł. To znacznie więcej niż w przypadku umowy o pracę, gdzie – przypominam – przy takiej samej kwocie na konto wpłynęłoby zaledwie 3550 zł! Co miesiąc o 1000 zł mniej! Jednocześnie rozliczając roczny PIT z umowy o dzieło, wykazujesz wysokie koszty uzyskania przychodu i na papierze Twój dochód jest niski – wynosi zaledwie 2500 zł. Zaliczka została odprowadzona już w pełnej wysokości i nie trzeba nic dopłacać. Realnie dysponujesz całą zarobioną kwotą. Koszty uzyskania przychodu mają wyłącznie charakter księgowy – przecież tak naprawdę nie wydajesz tych pieniędzy.

Pracuję na umowę o dzieło. Czy dostanę kredyt hipoteczny? Dosyć powszechnym mitem jest to, że osoba pracująca na umowę o dzieło ma gorszą sytuację niż etatowiec w trakcie starań o kredyt hipoteczny. Nie jest to prawda. W szczególnych przypadkach osoba zatrudniona na umowę o dzieło może mieć nawet większą zdolność kredytową niż etatowiec! Banki wiedzą już, że umowa o dzieło jest powszechną formą rozliczania, i rozumieją, że występujące przy niej koszty uzyskania przychodu mają wirtualny charakter. Dla banku liczy się: • Jaką kwotą realnie dysponujesz – to sprawdzi sobie na podstawie wyciągów z Twojego konta bankowego. W przypadku umowy o dzieło otrzymujesz więcej niż na umowie o pracę. To bez wątpienia dodatkowy atut. • Czy masz zapewnioną ciągłość przychodów – na tym polu umowa o dzieło jest gorsza od etatu, ale jeśli potrafisz wykazać, że współpraca z danym pracodawcą odbywa się w sposób ciągły, wypłaty z tytułu podpisanej umowy o dzieło mają cykliczny charakter i ich kwoty są zbliżone, to kredyt powinieneś otrzymać. Dodatkową wartością będzie, jeśli kopie umów załączane do wniosku kredytowego będą obejmowały okres ostatnich 12 miesięcy i dodatkowo najświeższa umowa gwarantować będzie wypłaty, np. na kolejne pół roku do przodu.

Możesz się zastanawiać, dlaczego umowy cywilnoprawne mają taką złą prasę. Bywają wręcz nazywane „umowami śmieciowymi”. Nie bez winy pozostają niektórzy pracodawcy. Umowa o dzieło jest atrakcyjną formą rozliczania także dla pracodawców, bo nie muszą odprowadzać od takich umów składek na ZUS. W efekcie zamiast całkowitego kosztu miesięcznego na poziomie 6030,50 zł (tyle kosztujesz pracodawcę, gdy zarabiasz 3550 zł na rękę) prawdziwy koszt zatrudnienia wynosi tylko 5000 zł w przypadku umowy o dzieło. To duża oszczędność, więc niektórzy pracodawcy – nawet w przypadku

zatrudniania na pełny etat – nie dają pracownikom wyboru i wymuszają rozliczenie na podstawie umów o dzieło. Oszczędności są konkretne, ale jednocześnie jest to tzw. ukryty stosunek pracy, tępiony przez Państwową Inspekcję Pracy i ZUS. Ten ostatni prowadzi kontrole firm i próbuje wykazać, że zamiast umów o dzieło (od których nie odprowadza się składek ubezpieczeniowych) powinny być zawierane umowy-zlecenia (w ich przypadku płaci się składki ZUS-owskie). Kluczowa jest w tym przypadku definicja „dzieła” – dobrze, by miało ono charakter autorski, indywidualny i niepowtarzalny.

Podstawowe fakty dotyczące podatku PIT Oficjalne dane Ministerstwa Finansów za rok 2014: • 24 764 126 podatników rozliczyło się według skali podatkowej: • 97,3% podatników – czyli 23 734 715 osób – mieściło się w I przedziale podatkowym, a więc ich dochód nie przekroczył 85 528 zł rocznie. • Tylko 2,7% podatników – czyli 657 764 osoby – znalazło się w II przedziale podatkowym. • 38% podatników – czyli 9,35 mln osób – skorzystało ze wspólnego opodatkowania małżonków. • Jedynie 473 954 podatników rozliczyło swoją działalność gospodarczą według podatku liniowego 19%. • Zaledwie 323 157 podatników zapłaciło podatek Belki z tytułu odpłatnego zbycia papierów wartościowych lub pochodnych instrumentów finansowych. • Tylko 56 628 osób (0,23% ogółu podatników) skorzystało z ulgi za wpłatę na konto emerytalne IKZE. • Najbardziej popularną ulgą jest ulga na dzieci, z której skorzystało ponad 4 mln podatników, odpisując sobie łącznie 7 mld zł.

Ale to nie koniec korzyści pracodawcy. Tak naprawdę w przypadku umów

o dzieło ponosi on znacznie mniejszą odpowiedzialność: pracownikowi formalnie nie przysługują urlopy ani świadczenia chorobowe, nie jest objęty okresem wypowiedzenia, nie ma praw pracowniczych, o które mógłby walczyć przed sądem pracy. Musisz też być świadomy, że pracując wyłącznie na umowę o dzieło, co prawda zarabiasz więcej na rękę, ale okres takiej pracy nie zalicza się do stażu pracy i oczywiście nie są odprowadzane składki ZUS, więc możesz zapomnieć o wysokiej emeryturze. Wiesz już jednak, że państwowa emerytura jest bardzo niepewną obietnicą. Finansowy ninja nie liczy na nią – płaci minimum tego, co musi, a zaoszczędzone w ten sposób pieniądze przeznacza na powiększanie majątku i prywatnej emerytury. Podsumowując: z jednej strony pracodawca osiąga realne korzyści, rozliczając się z Tobą na podstawie umowy o dzieło, z drugiej – Ty też zyskujesz finansowo, ale musisz mieć świadomość minusów. Wszystkie te czynniki powinieneś uwzględnić, negocjując nie tylko formę, lecz także wysokość wynagrodzenia: • Skoro umowa o dzieło nie uwzględnia składek ZUS, to dobrze byłoby, gdybyście zyskiem z tego tytułu podzielili się z pracodawcą, np. po połowie. W podanym wyżej przykładzie mogłoby to oznaczać podniesienie wynagrodzenia o dodatkowe 500 zł brutto (do 5500 zł). • Skoro nie masz zagwarantowanego płatnego urlopu, powinieneś uwzględnić to w rozliczeniach z pracodawcą. Przykładowo: 26 dni urlopu przysługujących na umowie o pracę to inaczej pięć tygodni, a więc ok. 1,25 miesiąca roboczego. Przy zarobkach rzędu 5000 zł brutto miesięcznie to dodatkowe 6250 zł rocznie, a więc kolejne 520 zł miesięcznie do wynagrodzenia. • Skoro nie masz płatnego okresu chorobowego, także powinieneś uwzględnić to w wysokości wynagrodzenia. Średnia liczba dni roboczych „przechorowywanych” przez pracowników to 13 dni rocznie1. Przy powyższych kwotach zarobków stanowi to ekwiwalent 3250 zł rocznie, a więc 270 zł miesięcznie. Już samo pokazanie pracodawcy, że doskonale rozumiesz te niuanse, będzie argumentem przemawiającym za Twoim zatrudnieniem. Świadomy pracownik, rozumiejący, skąd biorą się koszty w firmie, to nadal rzadkość na rynku pracy. Jeśli umowa o dzieło jest jedyną formą Twoich zarobków, to zdecydowanie

warto zatroszczyć się o ubezpieczenie zdrowotne. Tutaj masz do dyspozycji trzy rozwiązania: • Możesz taką składkę płacić samodzielnie i dobrowolnie w Narodowym Funduszu Zdrowia (NFZ). Na początku 2016 r. wynosiła ona ok. 385 zł miesięcznie. • Jeśli ubezpieczony jest Twój współmałżonek, to możesz, nie płacąc składek na NFZ, zostać objęty ubezpieczeniem rodzinnym. Wystarczy, gdy jedna osoba w rodzinie płaci składki zdrowotne i „podepnie” Cię w ZUS pod swoje ubezpieczenie. • Możesz także wykupić prywatną opiekę medyczną lub ubezpieczenie zdrowotne – warto jednak zwrócić uwagę na jego zakres. Może się okazać, że w przypadku niektórych chorób i schorzeń zmuszony będziesz ponieść pełne koszty leczenia. Finansowy ninja woli mieć święty spokój i ma również podstawowe ubezpieczenie w NFZ.

Idealny scenariusz podatkowy dla etatowca Optymalnym scenariuszem byłoby połączenie pracy na etat z pracą na umowę o dzieło dla tego samego pracodawcy. Fiskus zabezpieczył się przed takim scenariuszem optymalizacji podatkowej. Jeśli zawierasz umowę o dzieło ze swoim pracodawcą, to zobowiązany jest on odprowadzać od takich umów składkę emerytalną, rentową i zdrowotną. A więc nie zaoszczędzisz. Najlepszym rozwiązaniem jest praca dla dwóch różnych firm: • W jednej firmie pracujesz na etacie – może to być minimalny etat lub jego część, dzięki czemu pracodawca odprowadzać będzie minimalne składki ZUS. • Dla drugiej lub większej liczby firm wykonujesz prace w ramach umów o dzieło, które stanowić będą większość Twoich zarobków. W takim scenariuszu maksymalizujesz swoje przychody, maksymalizujesz koszty (dzięki wyższym kosztom w umowach o dzieło), minimalizujesz odprowadzane składki na ZUS, a jednocześnie – dzięki pracy na etacie – masz pełną ochronę zdrowotną i wypracowujesz sobie staż pracy, dzięki któremu otrzymasz kiedyś minimalną emeryturę.

Zalety i wady różnych form wykonywania pracy Umowa o dzieło

Umowa o pracę

Ochrona zatrudnienia NIE (okres wypowiedzenia)

NIE

TAK

Prawo do płatnego urlopu

NIE

NIE

TAK

Okres pracy wliczany do stażu pracy

NIE

NIE

TAK

Ochrona przez sąd pracy

NIE

NIE

TAK

Konieczność samodzielnego wykonywania pracy

TAK, chyba że umowa stanowi inaczej

TAK, chyba że umowa stanowi inaczej

TAK

Składka zdrowotna

TAK

NIE, jeśli umowa nie została zawarta z obecnym TAK pracodawcą

Składka emerytalna

TAK

NIE, jeśli umowa nie została zawarta z obecnym TAK pracodawcą

Składka rentowa

TAK

NIE, jeśli umowa nie została zawarta z obecnym TAK pracodawcą

Składka chorobowa

dowolność wyboru

NIE

TAK

Składka wypadkowa

NIE, jeśli praca nie jest wykonywana w siedzibie firmy

NIE

TAK

Umowa-zlecenie

Jeśli dobrze się nad tym zastanowisz, może się okazać, że przy dużych zarobkach na umowach o dzieło opłacalne staje się samodzielne pokrywanie kosztów swojego zatrudnienia w zaprzyjaźnionej firmie na symbolicznym etacie. Czy to uczciwe tak kombinować? Pozostawiam to Twojemu sumieniu. Równie dobrze można byłoby spytać, czy uczciwe jest negocjowanie wysokości

wynagrodzenia lub wysokości zniżek np. przy kupnie samochodu czy mieszkania. W każdym przypadku ktoś traci, a Ty zyskujesz… Można spojrzeć na to także z innej strony. Jeśli pracujesz na etacie i zarabiasz 5000 zł brutto, Ty i pracodawca odprowadzacie co miesiąc 1588,50 zł składek na ZUS (a do tego jeszcze 388,31 zł ubezpieczenia zdrowotnego i 127,50 zł na fundusz pracy i FGŚP). Co w ramach tego dostajesz? Mówiąc w dużym uproszczeniu, gwarancję otrzymania emerytury państwowej. Jak dużej? Już wiesz, że spodziewana stopa zastąpienia wyniesie za ok. 30 lat mniej więcej 30% ostatniej pensji. Załóżmy roboczo, że inflację mamy zerową i wzrost wynagrodzeń jest zerowy. Emerytura dla pensji w wysokości 5000 zł brutto wyniesie więc ok. 1500 zł brutto. Czy już widzisz, o co tutaj chodzi? Zarabiając 5000 zł brutto, odprowadzasz co miesiąc 1588 zł na ZUS po to, by za 30 lat otrzymywać 1500 zł brutto co miesiąc. Świetny interes, prawda? I to tylko przy założeniu, że przez 30 lat warunki się nie pogorszą. Finansowy ninja nie postawiłby na taki zakład ani grosza. Wystarczy jednak wymienić umowę o pracę na umowę o dzieło, by w kieszeni zostawał 1 tys. zł co miesiąc – teraz i przez następne 30 lat! Zastanów się nad tym i sam odpowiedz sobie na pytanie: która z tych dwóch form zatrudnienia jest bardziej śmieciowa? Oczywiście dotyczy to tylko sytuacji, w której pracodawca faktycznie różnicuje kwotę zarobków w zależności od rodzaju umowy i zdecydowany jest podzielić się z pracownikiem korzyściami finansowymi. Są bowiem też tacy pracodawcy, którzy chcą ograniczać jedynie swoje koszty. Dlatego na umowę o dzieło warto decydować się jedynie w przypadku, gdy otrzymasz korzystniejsze dla siebie warunki, niż gdybyś zawierał umowę o pracę. Na pewno nie warto kierować się hipotetycznym założeniem, że wybór umowy o dzieło jest lepszym rozwiązaniem, bo na etacie na pewno tyle byś nie zarobił. Finansowy ninja nie ulega demagogii. Doskonale wie, że zawsze warto przeliczyć wszystkie parametry zawieranej umowy, a terminem „śmieciowe” należy określać przede wszystkim państwowe emerytury. Robi wszystko, by zakumulować jak najwięcej oszczędności. W tym celu maksymalnie ogranicza nakładane na niego daniny. Oczywiście w ramach obowiązującego prawa, które – niestety – w Polsce zmienia się znacznie szybciej niż w innych krajach Unii Europejskiej.

Uwaga na limit kosztów 50%!

Fiskus nie jest głupi i doskonale rozumie, że umowy o dzieło są przyczyną zmniejszenia dochodów budżetu państwa. Tu należy upatrywać prawdziwych przyczyn ofensywy pod hasłem „złe umowy śmieciowe” (wszak państwo ma mniej wpływów z tytułu podatku dochodowego, a także praktycznie w ogóle nie otrzymuje od takich umów składek z tytułu ubezpieczeń społecznych). Na czarnym PR jednak się nie kończy. Kiedyś można było odliczyć 50% kosztów uzyskania przychodów (tzw. KUP) od każdej umowy o dzieło. Państwo przykręciło jednak śrubę. Obecnie takie koszty można mieć wyłącznie dla przychodów do wysokości pierwszego progu podatkowego, czyli do kwoty przychodów ok. 85 tys. zł. Maksymalna kwota kosztów przy takich umowach o dzieło wynosiła więc 42 764 zł w 2015 r. Maksymalizacja korzyści podatkowych wymaga więc dobrego planowania. • Jeśli nie planujesz zarobić więcej niż 85 tys. zł rocznie z tytułu umów o dzieło – stosuj stawkę 50% KUP. • Jeśli wiesz, że przekroczysz przychody w kwocie 85 tys. zł rocznie, to maksymalne KUP, jakie będziesz mógł rozliczyć, wyniosą 42 764 zł rocznie. Powyżej kwoty 85 tys. zł przychodów zapłacisz już od umowy o dzieło pełny podatek według skali podatkowej (koszty nie rosną). • Limitu wysokości kosztów nie ma przy umowach o dzieło z 20-proc. kosztami uzyskania przychodu. Rezygnacja z 50-proc. KUP będzie Ci się opłacać, jeśli rocznie zarabiasz łącznie ponad 214 tys. zł na umowach o dzieło. Poniżej tej kwoty warto nawet płacić 32-proc. podatek powyżej 85 tys. zł dochodów. Powinieneś również wiedzieć, że w niektórych zawodach istnieje możliwość rozliczania 50-proc. kosztów uzyskania przychodu także w przypadku zwykłej umowy o pracę. Warunkiem jest, by etatowcem był pracownik wykonujący pracę twórczą, np. dziennikarz, programista lub grafik, przekazujący pracodawcy prawa autorskie do swoich dzieł. W tym przypadku również obowiązuje roczny limit kosztów – taki sam jak dla umów o dzieło. Specyficzną grupą pracowników są studenci do 26. roku życia. Mogą oni wykonywać pracę na podstawie umowy agencyjnej lub umowy-zlecenia albo innej umowy o świadczenie usług i jednocześnie ani oni, ani ich pracodawcy nie płacą z tego tytułu składek na ZUS.

Ratuj życie i zarabiaj Krwiodawstwo to świetny sposób na przyczynianie się do ratowania życia innych ludzi. Mało kto wie, że pozwala ono także zarabiać. I to na wielu frontach: • Krwiodawcy uzyskują dodatkową ulgę podatkową, której wysokość zależy od liczby oddanych litrów krwi. • Zyskują priorytet w leczeniu – w szczególności skróconą kolejkę przy badaniach i zabiegach specjalistycznych finansowanych przez NFZ, w przypadku których standardowy czas oczekiwania jest bardzo długi. • Honorowi Dawcy Krwi (HDK) mogą w niektórych miastach bezpłatnie korzystać z komunikacji miejskiej. Osiągnięcie statusu HDK wymaga czasu. Skorzystanie z ostatniego z przywilejów możliwe jest dopiero po oddaniu 18–30 l krwi (w zależności od miasta), a to może potrwać wiele lat. Finansowy ninja jest jednak wytrwały. Dla jasności: zdecydowana większość HDK oddaje krew z czysto altruistycznych pobudek. Niemniej nie ma nic złego w tym, że korzystają dodatkowo z przysługujących im bonusów. Samo bezpłatne poruszanie się komunikacją miejską w Warszawie to oszczędność rzędu 1 tys. zł rocznie, która powiększać się będzie wraz ze wzrostem cen biletów. Szczegółowe informacje o korzyściach dla HDK i ich pieniężnej wartości znajdziesz w tym artykule: ›› http://fin.ninja/hdk ‹‹.

Własna działalność gospodarcza Znacznie większe możliwości optymalizacji podatkowej uzyskasz dopiero wtedy, gdy zdecydujesz się otworzyć własną działalność gospodarczą i dodać ją do arsenału swoich narzędzi finansowych. Bez względu na formę organizacji firmy (działalność gospodarcza, spółka

z o.o., spółka cywilna itd.) zasada wyliczania podatku pozostaje taka sama: PRZYCHÓD – KOSZTY = DOCHÓD

Od niego liczony jest podatek.

To, co się zmienia, to możliwość generowania kosztów, a więc obniżania dochodu. W dużym uproszczeniu można przyjąć, że własną firmę warto otworzyć przede wszystkim wtedy, gdy potrafi się generować koszty. Co może być kosztem? Praktycznie każdy wydatek, w przypadku którego wykażesz związek z przychodem uzyskiwanym przez firmę. Tylko wtedy przysługuje prawo do odliczenia. Niemniej jednak – odpowiednio określając zakres działalności firmy – możesz spowodować, że za koszt da się uznać prawie wszystkie zakupy. Bardzo ciekawym przypadkiem jest założenie działalności gospodarczej w przypadku prowadzenia bloga. Jeśli tematem przewodnim i celem istnienia bloga jest pokazywanie stylu życia i wypraw na drugi koniec świata w celu pływania na deskach surfingowych, to całkowicie legalnie można wrzucić w koszty wszystko, co wiąże się z organizacją takich wypraw: nabycie sprzętu do pływania, odpowiednich ubrań, biletów na samoloty, a także zakwaterowanie w hotelach itd. Wszak bez tego nie udałoby się realizować celu istnienia bloga! Wydaje Ci się to nieco na wyrost? Bezzasadnie. Podejście takie znalazło również uzasadnienie w interpretacji Izby Skarbowej w Warszawie nr IPPB1/45111035/15-2/AM.

Wydatki związane z prowadzeniem bloga, w tym z napisaniem publikowanych na nim artykułów, stanowią koszt uzyskania przychodu.

Stwarza to olbrzymie pole do daleko posuniętej optymalizacji podatkowej. Wyobraź sobie, że chcesz kupić i wyremontować dom. Można przyjąć, że jeśli stworzysz blog, na którym będziesz pokazywać krok po kroku proces remontu, i znajdziesz komercyjnych partnerów dla bloga, to w zasadzie koszt nabycia domu i całego remontu da się potraktować jako koszt uzyskania przychodu. Przecież bez powyższych wydatków nie byłbyś w stanie opracować wpisów na blog i zarabiać na nim. Oczywiście jeśli dodatkowo zamieszkasz w tym domu, trudno będzie wykazać, że nie osiągasz prywatnych korzyści.

Finansowy ninja potrafi wykazywać się kreatywnością w zakresie korzystnej dla siebie interpretacji prawa. Z drugiej strony musi być także świadomy, że nadmierne korzystanie z przywilejów podatkowych prędzej czy później ściągnie na niego uwagę urzędników skarbowych.

Płacenie nieopodatkowanymi pieniędzmi Będąc pracownikiem etatowym lub zarabiając na umowie o dzieło, za wszystkie nabywane produkty płacisz pieniędzmi już wcześniej opodatkowanymi. Najpierw musisz odprowadzić zaliczkę na podatek dochodowy, a dopiero później możesz zabrać się do wydawania pieniędzy. W przypadku zakupów dokonywanych na koszt firmy płacisz de facto pieniędzmi przed opodatkowaniem. To jest największy obszar oszczędności. Ile w ten sposób da się oszczędzić? To zależy od formy opodatkowania. We własnej działalności można oszczędzać 18% (skala podatkowa) lub 19% (podatek liniowy) z ceny każdego nabywanego produktu, który w całości zalicza się w koszty. W przypadku spółki z ograniczoną odpowiedzialnością (sp. z o.o.) płacony podatek CIT w 2016 r. wynosi 19%. Ale to nie koniec korzyści. Jeśli firma jest płatnikiem podatku VAT (zaraz wytłumaczę, kiedy warto nim być), to oszczędza także na tym podatku. VATowcy mogą go sobie odliczyć. De facto liczy się dla nich zawsze cena netto, a nie cena brutto produktu. Inaczej mówiąc: dla firm będących płatnikami VAT sam podatek VAT jest neutralny. To dlatego firmy, podpisując umowy, zawsze posługują się pojęciem „ceny netto + VAT”. Najłatwiej będzie to zrozumieć, analizując konkretny przykład.

Ryczałt = podatek od przychodów Istnieje jeszcze jedna, specyficzna forma rozliczania podatków w działalności gospodarczej: ryczałt od przychodów ewidencjonowanych. Przeznaczony jest on dla tych przedsiębiorców, którzy nie ponoszą kosztów i wykonują działalność usługową, w której przychody tożsame są z dochodem przedsiębiorcy. Z ryczałtu mogą skorzystać ci przedsiębiorcy, których roczne przychody nie przekraczają 150 tys. euro, czyli ok. 636 tys. zł. Stawka podatku ryczałtowego jest bardzo atrakcyjna i w zależności od typu wykonywanej działalności wynosi od 3 do 20% przychodu. Ryczałt w wysokości 8,5% można stosować także dla przychodów z wynajmu lub podnajmu nieruchomości, np. mieszkań. Pomimo że teoretycznie wymiar podatku jest niższy, to w praktyce rzadko kiedy jest to opłacalne. Temat optymalizacji podatkowej przychodów z wynajmu został szczegółowo opisany w tym artykule: ›› http://fin.ninja/wynajem ‹‹. Więcej o rozliczeniu ryczałtowym: ›› http://fin.ninja/ryczalt ‹‹.

Ile przepłacasz jako etatowiec i ile oszczędzasz jako firma? Porównajmy znowu dwie osoby o identycznych zarobkach, ale rozliczające się z pracodawcami na różne sposoby. Marcin pracuje na etacie i zarabia 5000 zł brutto. Tak naprawdę kosztuje swojego pracodawcę 6030,50 zł, jeśli uwzględnić narzuty w postaci składek ZUS. Na rękę otrzymuje zaledwie 3550,20 zł. Taką kwotą dysponuje co miesiąc.

Koszty etatu

Tomek kosztuje pracodawcę dokładnie tyle samo co Marcin. Wystawia fakturę na 6030,50 zł + VAT, czyli 7417,52 zł brutto. Faktura z kosztami

W odróżnieniu od Marcina musi jednak samodzielnie zapłacić składki ZUS – załóżmy, że w pełnej wysokości = 1121,52 zł miesięcznie (w 2016 r.). Musi także wpłacić do urzędu skarbowego naliczony podatek VAT, czyli 1387,02 zł, oraz odprowadzić zaliczkę na podatek dochodowy – według skali podatkowej jest to kwota 883,62 zł. W efekcie w jego kieszeni pozostaje co miesiąc 4025,36 zł. To o 500 zł więcej niż w przypadku Marcina, ale Tomek musi jeszcze zapłacić za księgowość. Skala korzyści w tym obszarze nie będzie więc bardzo duża.

Etat versus faktura

Prawdziwe korzyści ujawniają się dopiero przy ponoszeniu kosztów. Załóżmy, że każdy z panów kupuje sobie identyczny komputer, kosztujący 2999,99 zł brutto. Dla Marcina będzie to po prostu kwota, którą musi w całości sfinansować ze swoich zarobków. Zapłaci za komputer pełną cenę opodatkowanymi już wcześniej pieniędzmi i w jego kieszeni zostanie 3550,20 zł – 2999,99 zł = 550,21 zł. Pomimo że cena komputera składa się z kwoty netto i podatku VAT, to dla niego – jako etatowca – nie ma to znaczenia. I tak nie może sobie odliczyć VAT-u. Koszty etatowca

Zupełnie inaczej wygląda sytuacja u Tomka. Jako przedsiębiorca może odliczyć VAT ukryty w cenie kupowanych produktów – w tym przypadku 560,97 zł. Zamiast odprowadzić do urzędu skarbowego całą kwotę naliczonego VAT-u z faktury dla pracodawcy (1387,02 zł), zapłaci tylko różnicę (1387,02 zł – 560,97 zł = 826,05 zł) – odliczy bowiem kwotę VAT-u, która ukryta była w cenie komputera. Te 560,97 zł pozostanie na jego koncie. Ale to nie koniec. Cena netto komputera to koszt firmy. Wyższy koszt pomniejszy dochód, dzięki czemu Tomek odprowadzi mniejszą zaliczkę na podatek. O ile? O 18% ceny netto kupowanego komputera, czyli w kieszeni zostanie kolejne 2439,02 zł * 18% = 439,02 zł. Koszty w firmie

Marcin jako etatowiec zapłacił za komputer 2999,99 zł. Tomka jako przedsiębiorcę sam komputer kosztował efektywnie 2000 zł – ok. ⅓ mniej – dzięki korzyściom podatkowym. W efekcie Tomkowi zostanie w kieszeni aż 2025,36 zł, czyli ok. 1500 zł więcej niż Marcinowi. Właśnie w taki sposób zarabiają przedsiębiorcy. Nie tylko na produktach i usługach, które sprzedają, lecz także na dokonywanych co jakiś czas zakupach. Przeanalizuj na spokojnie ten przykład i zastanów się, co oznacza w praktyce oszczędność 1500 zł. Można za to sfinansować np. 15 miesięcy obsługi księgowej Twojej działalności gospodarczej. Tylko jeden poniesiony koszt uzasadnił opłacalność bycia przedsiębiorcą. Możesz także spojrzeć z innej strony: pomyśl, o ile więcej musiałbyś zarobić na etacie, aby po opodatkowaniu zyskać dodatkowe 1500 zł netto (czyli zarabiać

ok. 5050 zł netto). Twoja pensja w takim przypadku musiałaby wynieść 7152 zł brutto, czyli być wyższa aż o 2152 zł! Jak sądzisz, czy bardziej realna jest taka podwyżka, czy to, że pracodawca zechce rozliczać się z Tobą fakturami? Nie wiem, jak często kupujesz komputer, ale zapewne co miesiąc ponosisz koszt czynszu, dostępu do internetu, telefonii komórkowej, biletów komunikacji miejskiej lub paliwa do auta. Zapewne płacisz także za książki, wybrane usługi dostępne w internecie i inne zakupy, które mogłyby równie dobrze stanowić koszty uzyskania przychodu w firmie o odpowiednim profilu działalności. Finansowy ninja potrafi rozliczyć w taki sposób znacznie więcej kosztów. Do tego jako przedsiębiorca płaci za kupowane produkty mniej o 30%, i to bez żadnych negocjacji cenowych! A to dopiero początek optymalizacji kosztowych w Twojej firmie. Jeśli jesteś właścicielem samochodu, możesz wciągnąć go do działalności gospodarczej i amortyzować, czyli odpisywać sobie co miesiąc jako koszt utratę jego wartości. Ten koszt ponosisz tylko na papierze, ale dzięki niemu możesz zmniejszyć lub całkowicie wyzerować płacone podatki.

Ale własna firma to dodatkowe koszty… Tak. To prawda, że prowadzenie firmy wiąże się z ponoszeniem dodatkowych kosztów. Niektóre z nich nie są oczywiste: • Koszt stanowiska pracy. O wszystko musisz zadbać sam: miejsce, wyposażenie, usługi i narzędzia do pracy. Może to być istotny koszt, gdy dopiero rozpoczynasz działalność. • Koszt obsługi księgowej – jeśli nie chcesz uczyć się samodzielnego prowadzenia księgi przychodów i rozchodów, najsensowniejszą opcją będzie skorzystanie z usług biura rachunkowego. W przypadku działalności gospodarczej to wydatek rzędu 80–250 zł netto miesięcznie. Biura rachunkowego wcale nie trzeba odwiedzać osobiście. Można kontaktować się wyłącznie przez internet, np. w ›› http://fin.ninja./ifirma ‹‹. Tańsze – koszt ok. 40 zł na miesiąc – jest samodzielne prowadzenie księgowości przy wykorzystaniu jednej z usług internetowych (iFirma.pl, wFirma.pl lub inFakt.pl). • Koszty składek na ZUS. Jeśli własna działalność gospodarcza jest Twoją jedyną pracą, będziesz musiał samodzielnie odprowadzać co miesiąc składki na ubezpieczenia społeczne. W 2016 r. jest to 1121,52 zł

miesięcznie lub 1061,91 zł na miesiąc, jeśli zrezygnujesz z ubezpieczenia chorobowego. Właściciele nowych firm, o ile nie prowadzili własnej działalności przez ostatnich pięć lat, mogą przez pełne 24 miesiące płacić niższą stawkę – odpowiednio 465,28 zł lub 451,68 zł miesięcznie (stan na 2016 r.). Jeśli pracujesz już gdzieś na etacie, to w ramach własnej działalności zobowiązany będziesz płacić tylko składkę na ubezpieczenie zdrowotne (288,95 zł na miesiąc). • Koszt czasu przeznaczonego na planowanie przyszłości i finansów swojej firmy. Już wiesz, że warto działać zgodnie z planem. Prowadząc własną firmę, nie będziesz mieć zagwarantowanej wypłaty co miesiąc. Miesiące absolutnie rekordowe pod względem zarobków przeplatać się będą z miesiącami chudymi. Musisz przestawić się na myślenie w perspektywie długofalowej. Nie przejadaj zysków. • Koszt czasu przeznaczonego na monitorowanie rozliczeń z kontrahentami. Opóźnienia w płatnościach to zmora przedsiębiorców. Oczywiście najlepiej byłoby się rozliczać, przyjmując płatność za swoje usługi z góry, ale zazwyczaj nie jest to możliwe. Wystawiając fakturę po wykonanej pracy, wystawiasz się na ryzyko przekroczenia terminu płatności przez kontrahenta. Jednocześnie nikt nie zwolni Cię z konieczności terminowej zapłaty podatku VAT i dochodowego – bez względu na to, czy faktura została opłacona. Z drugiej strony wszystkie te koszty i ryzyka można uwzględnić w wycenie usług. Finansowy ninja potrafi dobrze zaplanować moment otwarcia firmy. Robi to dopiero wtedy, gdy jest przekonany, że korzyści z rozpoczęcia działalności istotnie przekroczą koszty związane z jej prowadzeniem. A te w początkowym etapie ograniczać się mogą do: • ok. 370 zł miesięcznie, gdy pracuje się dodatkowo na etacie, • ok. 530 zł miesięcznie, gdy prowadzi się samą działalność. Kwota ta uwzględnia już także koszty biura rachunkowego.

Kiedy otworzyć firmę? Nie ma uniwersalnej odpowiedzi na to pytanie. Korzyści finansowe to tylko jedna strona medalu. Zastanów się, na ile mentalnie gotowy jesteś poświęcić komfort etatu na rzecz potencjalnie wyższych zarobków i korzyści związanych

z optymalizacją podatkową. Na pewno warto rozważyć otworzenie firmy, gdy: • potrafisz generować koszty jednorazowe i stałe, np. masz samochód lub chcesz go kupić, • rozliczasz się samodzielnie i zagraża Ci wpadnięcie w II próg podatkowy, czyli płacenie 32-proc. podatku dochodowego, • rozliczasz się ze współmałżonkiem, ale mimo to zagraża Wam płacenie 32-proc. podatku dochodowego, • osiągniesz limit optymalizacji wynikających z pracy na umowę o dzieło, • masz możliwość generowania przychodów w firmie i rozliczania się fakturami. Najprostszą i najpowszechniejszą formą prowadzenia firmy jest własna działalność gospodarcza (DG). To właśnie od niej warto zacząć swoją przygodę z przedsiębiorczością. Zwłaszcza jeśli myślisz o całkowicie własnym biznesie i nie masz wspólników. W działalności gospodarczej firma to Ty i Ty to firma. Stanowicie jedność. Tak naprawdę to Ty płacisz podatek dochodowy. I płacisz go tylko raz. Jednocześnie masz pełną elastyczność podatkową: przy relatywnie niskich dochodach możesz rozliczać się na skali podatkowej (18–32%) – tak jak pracownik etatowy. Jeśli jednak zarobki firmy rosną, możesz przejść na rozliczenie tzw. podatkiem liniowym, by płacić zawsze 19% – bez względu na wysokość dochodów.

Kiedy samozatrudnienie się opłaca? Na moim blogu znajdziesz obszerną analizę opłacalności etatu, umów o dzieło oraz samozatrudnienia. Na konkretnych liczbach pokazałem, ile można oszczędzić, decydując się na założenie działalności zamiast wykonywania pracy na etacie. Dokładnie przeanalizuj ten wpis, zanim zaczniesz negocjować z pracodawcą – ›› http://fin.ninja/samozatrudnienie ‹‹.

Oczywiście nie ma róży bez kolców. Decyzja o przejściu na „liniówkę” musi

być dobrze przemyślana. Jeśli dotychczas rozliczałeś się wspólnie ze współmałżonkiem, to prowadząc DG, będziesz mieć taką możliwość tylko w przypadku rozliczeń na skali podatkowej. Wybranie podatku liniowego likwiduje tę opcję w danym roku podatkowym. Na szczęście, jeśli spodziewasz się spadku zysków firmy, możesz na początku każdego roku zmienić formę opodatkowania (do 20 stycznia). W przypadku podatku liniowego tracisz też prawo do korzystania z ulg podatkowych. Jedyną, z której nadal możesz skorzystać, są odpisy wpłat na konto emerytalne IKZE. Nie odliczysz już jednak darowizn, ulg na dzieci, internet i innych. Nie będziesz mieć również kwoty wolnej od podatku. Po prostu zapłacisz 19% od każdej zarobionej złotówki. Do jakiej kwoty opłaca się więc rozliczenie według skali podatkowej? • 96 384 zł dochodu rocznie – do tej kwoty warto być na skali podatkowej, jeżeli PIT rozliczasz samodzielnie i nie korzystasz z żadnych ulg podatkowych. Dopiero przy tej kwocie dochodu kwota podatku w wysokości 19% zrówna się z wysokością podatku płaconego według skali podatkowej (połączenie kwoty wolnej od podatku, podatku 18% do ok. 85 tys. zł dochodu, oraz 32% powyżej tej kwoty). • 192 768 zł dochodu rocznie – jeśli rozliczasz się wspólnie z niepracującą żoną lub niepracującym mężem i nie korzystacie z żadnych ulg. Dopiero powyżej tej kwoty opłaca się podatek liniowy 19%. Oczywiście jeśli korzystasz z ulg podatkowych, np. odpisów na dzieci, to kwota maksymalnego dochodu rocznego idzie w górę. Odliczane kwoty zmniejszają dochód oraz wysokość podatku do zapłaty. Jak więc widać, nie zawsze opłacalne będzie rozliczenie wyłącznie podatkiem liniowym – pomimo że na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać, że różni się on tylko o 1% od najniższego wymiaru podatku według skali. Właśnie dlatego warto przeprowadzać własne symulacje, podstawiając różne dane do PIT-u.

Nie otwieraj firmy pierwszego dnia miesiąca! Otwierając działalność gospodarczą, masz prawo przez pierwsze pełne 24 miesiące płacić niższe składki ZUS (tzw. preferencyjny ZUS). Hasłem kluczem są „pełne miesiące”. Jeśli otworzysz firmę np. drugiego dnia miesiąca, to niższe stawki ZUS zapłacisz za prawie 25 miesięcy. Przesuwając datę otwarcia firmy o jeden dzień, zaoszczędzisz ok. 600 zł.

Dużą zaletą działalności gospodarczej są uproszczone zasady prowadzenia księgowości. W praktyce oznacza to, że możesz dowolnie przelewać pieniądze pomiędzy kontem firmowym a prywatnym. Co więcej, prawo w ogóle nie wymaga otwierania konta firmowego w przypadku działalności gospodarczej! Równie dobrze wszystkie płatności firmowe możesz regulować z prywatnego konta. Musisz się jednak liczyć z tym, że w przypadku kontroli skarbowej urzędnik może poprosić o wyciąg z takiego konta. Chociażby z tego powodu warto rozdzielać finanse firmowe od prywatnych. Z drugiej strony taka elastyczność jest przekleństwem właścicieli DG. Skoro trudno stwierdzić, gdzie kończą się fundusze firmy, a gdzie zaczynają prywatne pieniądze, łatwo przeoczyć ewentualne problemy finansowe. Gdy widać braki w kasie firmowej, właściciel uzupełnia je z prywatnego konta lub zaciąga pożyczki na prowadzenie działalności. Łatwo się tak wpędzić w kłopoty. Dlatego finansowy ninja, prowadząc działalność gospodarczą, stara się ją oddzielić od prywatnych funduszy. Problemu tego nie ma w spółce z ograniczoną odpowiedzialnością (sp. z o.o.). Takie firmy muszą prowadzić tzw. pełną księgowość. Tam każda operacja finansowa musi zostać poprzedzona stosownym dokumentem. Nie można swobodnie przelewać pieniędzy na prywatne konta ani zasilać w ten sposób konta firmowego. Zasady księgowań są dużo bardziej restrykcyjne. Powoduje to, że koszt obsługi księgowej jest znacznie wyższy i rozpoczyna się od ok. 500 zł miesięcznie. Do tego dochodzi opracowywanie i składanie w sądzie corocznych sprawozdań finansowych, co nawet w prostych spółkach podwyższa koszty o dodatkowe 1000–1500 zł rocznie. Zaletą jest jednak całkowite

oddzielenie finansów firmy od finansów jej współwłaścicieli. Dlaczego porównuję działalność gospodarczą i sp. z o.o.? Bo coraz częściej pokazuje się sp. z o.o. jako sposób unikania płacenia składek ZUS. Jeśli założysz taką firmę wspólnie z małżonkiem, to jako wspólnicy możecie powołać zarząd w postaci samych siebie, a następnie wypłacać sobie wynagrodzenie jako członkom zarządu z powołania. W takim przypadku rzeczywiście nie płaci się składek ZUS (w przypadku DG zapłacisz przez 12 miesięcy po 1121,52 zł, czyli ok. 13 tys. zł). Pamiętaj jednak, że poniesiesz wyższe koszty obsługi księgowej, będziesz musiał samodzielnie opłacać ubezpieczenie zdrowotne, wynagrodzenie zawsze będzie opodatkowane według skali podatkowej – bez możliwości wyboru „liniówki”. Stracisz też elastyczność rozliczeń, którą oferuje działalność gospodarcza. W zamian zyskasz rozdzielenie majątków: prywatnego i firmy. To ważne, bo w razie konieczności ogłoszenia upadłości sp. z o.o. ewentualni wierzyciele nie będą mogli łatwo dobrać się do Twojego majątku. Brzmi skomplikowanie? To dobrze. Gdy decydujesz się zostać przedsiębiorcą, musisz znacznie poszerzyć swoje horyzonty. Zyskujesz nowe możliwości, ale jednocześnie musisz nauczyć się z nich korzystać. Ta książka ma jedynie zasygnalizować pewne możliwości. Szczegółowych rozwiązań powinieneś poszukać u doradców podatkowych.

Nie chcę oddawać ⅓ zarobków państwu! Są osoby, które obawiają się wejścia w drugi próg podatkowy. Wydaje im się, że skoro skala podatkowa pokazuje podatek 32%, to będą oddawały państwu ⅓ swoich zarobków. To błędne myślenie! Rozliczenie według skali podatkowej jest progresywne. Oznacza to, że dla dochodów wynoszących do 3091 zł w ogóle nie płaci się podatku, dla kwoty od 3091 zł do 85 528 zł dochodu odprowadza się 18% podatku, a podatek 32% płaci się dopiero od nadwyżki zarobków ponad kwotę ok. 85 tys. zł (wysokości progów aktualne na 2016 r.). Taka progresywność utrudnia liczenie, ale ma dobry wpływ na nasze portfele. Może się to wydawać paradoksalne, ale do kwoty 96 384 zł dochodu lepiej płacić 32% na skali podatkowej, niż rozliczać się podatkiem liniowym 19%. To właśnie dla takiego dochodu kwota podatku na skali i „liniówce” zrówna się i wyniesie 18 313 zł.

Nawet gdybyś rozliczał się wyłącznie na skali podatkowej, efektywny podatek będzie dużo niższy niż 32% – nawet dla dużych przychodów: Dochód roczny

Kwota podatku zapłaconego rocznie wg skali podatkowej

Efektywny podatek płacony od dochodów wg skali podatkowej

104 500 zł

20 910 zł

20%

179 000 zł

44 750 zł

25%

625 000 zł 187 470 zł

30%

Dwie najtrudniejsze decyzje początkującego przedsiębiorcy Załóżmy, że zdecydowałeś się otworzyć własną działalność gospodarczą i że w pierwszym roku działalności będziesz się rozliczać tak jak dotychczas, czyli według skali podatkowej. Zanim wystawisz pierwszą fakturę, musisz podjąć jeszcze dwie decyzje, mające kolosalne znaczenie dla Twoich finansów:

1. Czy będziesz płatnikiem podatku VAT? Niektóre rodzaje działalności gospodarczej są całkowicie zwolnione z VAT-u, np. usługi opieki medycznej. Inne zawsze podlegają VAT-owi, np. świadczenie usług prawniczych lub doradczych. Jeśli chcesz mieć możliwość wyboru, to musisz pamiętać, aby rejestrując firmę i określając jej zakres działalności, unikać tych kodów PKD (identyfikatorów działalności gospodarczej), które automatycznie wymuszają zostanie VAT-owcem. Większość nowo zakładanych firm ma możliwość wyboru. Prawo do skorzystania z tzw. zwolnienia podmiotowego z VAT przysługuje, jeśli

roczny obrót firmy (czyli przychody) nie przekracza 150 tys. zł. Limit w takiej wysokości obowiązuje do końca 2018 r. Jeśli firma zakładana jest np. w połowie roku, to przysługuje jej w danym roku tylko połowa limitu, czyli 75 tys. zł (limit wylicza się bowiem proporcjonalnie do okresu działania firmy). Po przekroczeniu takich przychodów przedsiębiorca będzie musiał zostać VAT-owcem. Pierwszym czynnikiem decydującym o opłacalności bycia VAT-owcem jest typ klientów firmy. Jeśli będą to przede wszystkim kontrahenci firmowi (tzw. model B2B – ang. business-to-business), to dla nich VAT jest neutralny. Liczy się cena netto dostarczonego produktu i usługi, gdyż VAT doliczany do faktury i tak będą mogli sobie odliczyć (sami wystawiają faktury z VAT-em, który musieliby odprowadzić do urzędu skarbowego, a więc z każdej faktury kosztowej mogą odliczyć zapłacony podatek VAT i tym samym zmniejszyć kwotę z jego tytułu odprowadzaną do urzędu). Zapamiętaj, że dla firm będących płatnikami VAT liczy się cena netto. Jeśli handlujesz z takimi firmami, to także możesz być VAT-owcem. Zupełnie inaczej wygląda sytuacja w przypadku obsługi klientów indywidualnych (tzw. model B2C – ang. business-to-customer). Jeśli osoba fizyczna kupuje np. kurs internetowy, to ma dla niej znaczenie, czy kurs ten kosztuje 100 zł czy 123 zł. • Jeśli sprzedająca go firma nie jest VAT-owcem, może zaoferować kurs w cenie netto równej cenie brutto i wynoszącej 100 zł. Podatku VAT nie ma, do firmy trafia 100 zł, od którego zapłaci ona np. 18% podatku dochodowego, czyli w kieszeni pozostaje 82 zł z każdego sprzedanego egzemplarza. • Jeśli firma jest VAT-owcem, musi podwyższyć cenę kursu o 23% podatku VAT, czyli sprzedawać go za 123 zł. I pomimo że klient płaciłby więcej, to nadal dochód firmy wynosiłby tylko 82 zł. Jeśli jednak firma zdecydowałaby się sprzedawać kurs w takiej samej cenie jak konkurencja zwolniona z VAT-u, czyli za 100 zł brutto, to cena składałaby się z VAT-u w wysokości 18,70 zł oraz ceny netto wynoszącej 81,30 zł. Od tej kwoty firma musiałaby jeszcze zapłacić podatek (14,63 zł), co spowodowałoby, że efektywnie zarabiałaby 66,67 zł. Istotnie mniej, niż gdyby nie była VAT-owcem. Zapamiętaj: jeśli prowadzisz sprzedaż przede wszystkim do klientów końcowych, którzy zwracają uwagę na wysokość cen brutto, to opłacalne jest skorzystanie ze zwolnienia podmiotowego z VAT-u. Umiejętność generowania kosztów jest drugim czynnikiem

decydującym o ewentualnej opłacalności bycia VAT-owcem. Jeśli planujesz inwestycje i zakupy urządzeń oraz usług, na które otrzymywać będziesz faktury VAT, to opłaca się zostać VAT-owcem. Będziesz doliczać VAT do wystawianych przez Ciebie faktur, ale jednocześnie nie odprowadzisz go w pełnej wysokości do urzędu skarbowego, bo odliczysz VAT naliczony przez wystawców faktur kosztowych. Prawdziwym kosztem będzie dla Ciebie wyłącznie kwota netto na fakturze. Wracając do przykładu z zakupem komputera za 2999,99 zł – dla Twojej VAT-owej firmy jego cena wyniesie 2439,02 zł (cena netto). Po wrzuceniu go w koszty zapłacisz dodatkowo mniej o podatek dochodowy 18%, a więc tak naprawdę komputer będzie kosztował Cię 2 tys. zł. Jeśli jednak korzystasz ze zwolnienia z VAT-u, nie będziesz mógł go odliczyć z faktur kosztowych. Przykładowo, kupując komputer w cenie 2999,99 zł brutto, całą tę kwotę będziesz miał prawo wliczyć w koszty, ale jedyną korzyścią podatkową okaże się oszczędność na podatku dochodowym = 2999,99 * 18% = 540 zł. Ostatecznie komputer będzie kosztował firmę 2459,99 zł. Można więc przyjąć następujące zasady: • Obsługujesz klientów B2C i nie masz kosztów = nie bądź VAT-owcem. • Obsługujesz klientów B2C i masz koszty = raczej nie bądź VAT-owcem. • Obsługujesz firmy (B2B) i nie masz kosztów = raczej bądź VATowcem. • Obsługujesz firmy (B2B) i masz koszty = bądź VAT-owcem.

2. Czy zaliczki na podatki będziesz płacić co miesiąc czy co kwartał? Jeśli firma jest tzw. małym podatnikiem, czyli jej przychód nie przekracza 1,2 mln euro (limit 5,92 mln zł w 2016 r.), to ma prawo płacić zaliczki na podatek dochodowy oraz podatek VAT w cyklu kwartalnym. Wielu początkujących przedsiębiorców woli jednak rozliczać się z urzędem skarbowym co miesiąc. Tłumaczą, że takie rozwiązanie pozwala im być na bieżąco z podatkami i nie zmusza ich do wydawania jednorazowo większej kwoty – bo w przypadku płatności co kwartał muszą tak naprawdę pokryć kwotę podatków za ostatnie trzy miesiące. Finansowy ninja nie rozumie takiego podejścia. To tak, jakbyśmy dobrowolnie i przed terminem oddawali urzędowi skarbowemu pieniądze, które mogą leżeć i procentować na koncie. W biznesie normą jest, że najpierw wystawia się fakturę kontrahentowi, a dopiero po jakimś czasie otrzymuje się płatność. W przypadku comiesięcznych rozliczeń ze skarbówką może się okazać, że trzeba zapłacić

podatki za fakturę, która nie została dotąd opłacona. Nie masz jeszcze pieniędzy, ale płacić już trzeba. Jeśli firma uzyskuje nieregularne przychody, to w jednym miesiącu podatek do zapłaty może być duży, a w kolejnym może go nie być wcale. W takim przypadku, rozliczając się co miesiąc, zapłacisz więcej zaliczek na podatek, niż powinieneś. Jeśli uśrednisz wyniki firmy i koszty w okresie trzech miesięcy, na pewno zapłacisz niższy podatek. Kolejnym krokiem jest optymalizacja podatkowa polegająca na przesuwaniu niektórych kosztów. Przykładowo: po dwóch miesiącach dobrego kwartału będziesz widzieć, ile rezerw finansowych ma firma i ile już zarobiła. Wtedy w trzecim miesiącu możesz bezpiecznie dokonać inwestycji – firma ma wydatki, ponosi koszty i dzięki temu redukuje wysokość podatku dochodowego i VAT-u, który przyjdzie jej zapłacić po zakończeniu kwartału. Takie optymalizacje znacznie trudniej wykonać w przypadku rozliczeń comiesięcznych.

Oszczędzaj na kwartalnym rozliczaniu PITu Na konkretnym przykładzie porównajmy opłacalność uiszczania zaliczek na podatek dochodowy co miesiąc i co kwartał, przy założeniu rozliczania według skali podatkowej. Rozliczenie podatku dochodowego co miesiąc Dochód

Styczeń

45 000 zł

42 000 zł 7560 zł

20 lutego

Luty

10 000 zł

4500 zł

20 marca

Marzec

4000 zł

3000 zł 5500 zł 26 000 zł

Podatek

Termin płatności

Miesiąc Przychody Koszty

810 zł

0 zł 22 000 zł

20 kwietnia

Łączna suma zapłaconych zaliczek na podatek PIT to 8370 zł.

Odprowadzając zaliczki na podatek co miesiąc, musiałbyś zapłacić 7560 zł w lutym i 810 zł w marcu (łącznie 8370 zł). Jeśli poniósłbyś

stratę w kolejnych miesiącach, zwrot nadpłaconego podatku otrzymałbyś dopiero po rozliczeniu rocznym – w okolicach maja– czerwca kolejnego roku. Rozliczenie podatku dochodowego kwartalnie Kwartał

Przychody Koszty

Styczeń– marzec

59 000 zł

Dochód

Podatek

34 500 zł 24 500 zł 4410 zł

Termin płatności 20 kwietnia

Rozliczenie kwartalne pozwala zredukować płaconą zaliczkę na podatek dochodowy do 4410 zł i pierwsza płatność następuje do 20 kwietnia – po zakończeniu kwartału. W efekcie w kasie firmy zostaje aż 3960 zł. Dodatkowo, przytrzymując pieniądze na rachunku oprocentowanym na 2,5%, zarobisz przez te dwa miesiące ok. 27 zł na czysto (już po odliczeniu podatku Belki). Niedużo? Zmienisz perspektywę, gdy zaczniesz płacić dziesiątki lub setki tysięcy podatków.

Jest jednak druga strona medalu: niektórych małych przedsiębiorców pieniądze się nie trzymają. Wysokość kwoty do zapłaty w przypadku rozliczenia kwartalnego przyprawia ich o palpitację serca. Czasami okazuje się, że w międzyczasie pieniądze wydane zostały na inny cel. W takiej sytuacji zdecydowanie warto wybrać rozliczenie co miesiąc – pomimo utraty korzyści podatkowych.

Kilka zasad dla początkujących przedsiębiorców

1. Szybko windykuj. Śledź wszystkie wystawione faktury i terminy

ich płatności. Jeśli kontrahent ma opóźnienie – przypominaj o konieczności zapłaty.

2. Otwórz konta oszczędnościowe, które nazwiesz VAT i PIT. Tam

powinny trafiać środki na opłacenie podatków. Poszukaj kont jak najwyżej oprocentowanych. Mogą to być konta prywatne (nie firmowe) w innym banku niż Twój podstawowy. Zastosuj zasadę, że pieniądze przelewasz z nich na konto firmowe tylko wtedy, gdy masz do zapłaty podatek VAT lub PIT.

Po otrzymaniu płatności za każdą fakturę przelewaj część płatności na konta oszczędnościowe: 19% kwoty na konto oszczędnościowe VAT i 15% na konto oszczędnościowe PIT2. Reszta niech zostanie na koncie firmowym – to nią możesz dysponować.

3.

4. Co miesiąc wypłacaj sobie pensję z konta firmowego. Zdecyduj,

jaką kwotę chcesz zarabiać. Wypłacaj ją sobie raz w miesiącu przelewem na konto prywatne – w stałej wysokości, odpowiadającej Twojemu domowemu budżetowi.

Planuj niezależnie budżet domowy i budżet firmowy. W domowym opieraj się na kwocie wynagrodzenia, które sam sobie wypłacasz. W firmowym – prognozuj przychody i koszty, dbając o płynność finansową.

5.

6. Buduj rezerwy finansowe w firmie. Podobnie jak w przypadku

finansów osobistych, w firmie musisz mieć poduszkę finansową na gorsze czasy. Warto mieć środki wystarczające na 12–24 miesiące funkcjonowania firmy. Dobrym miejscem ich przechowywania jest konto oszczędnościowe lub lokata.

Podsumowując: • Jeśli jesteś osobą niezorganizowaną, w ogóle nie powinieneś zakładać działalności. Jeśli jednak się na to zdecydujesz, wybierz comiesięczne płatności podatku VAT i zaliczek na podatek dochodowy. Ograniczysz ryzyko, że zabraknie Ci pieniędzy po zakończeniu kwartału. • Jeśli jesteś osobą zorganizowaną, zdecydowanie wybierz kwartalne rozliczanie podatków. Nie dość, że dłużej będziesz dysponować

pieniędzmi, to jeszcze łatwiej Ci będzie dokonywać optymalizacji podatkowych, np. generując dodatkowe koszty pod koniec każdego kwartału, aby ograniczyć wysokość odprowadzanego podatku VAT oraz zaliczek na PIT.

Scenariusz optymalizacji podatkowej: od etatu do własnej firmy Jeśli mało zarabiasz, optymalizacja podatkowa ma niewielkie znaczenie. Jak mówi stare przysłowie: z pustego nawet Salomon nie naleje. Optymalizacja zaczyna mieć sens wtedy, gdy Twoje przychody istotnie rosną. Nie musi się ona odnosić wyłącznie do dochodów z jednej firmy. Nikt Ci nie broni pracować na etacie, dodatkowo wykonywać pracę o charakterze autorskim na umowę o dzieło, równolegle prowadzić własną działalność gospodarczą oraz być zaangażowanym w dowolną liczbę spółek. Każda z firm może rozliczać się na innych zasadach. Każda może służyć innym celom. Opracowując odpowiednią konstrukcję, możesz zadbać o to, aby jak najwięcej pieniędzy zostawało w tych firmach lub trafiało do ich właścicieli. Poniżej znajdziesz przykładowy scenariusz rozwoju finansowego ninja, który w zależności od swojego wieku oraz wysokości zarobków kreatywnie podchodzi do optymalizacji podatkowej swoich finansów.

1. Zbieranie doświadczeń Młody ninja, jako student, nie ma jeszcze dużych możliwości. Zależy mu przede wszystkim na zdobywaniu doświadczenia i wykonywaniu jakiejkolwiek pracy bez zobowiązań czasowych. Pracuje tu i ówdzie na umowę o dzieło oraz umowę-zlecenie. Do 26. roku życia pracodawca nie musi płacić za niego składek ZUS. Ta elastyczność i niskie wymagania finansowe powodują, że jest potencjalnie atrakcyjnym pracownikiem – tym bardziej, jeśli nie dopomina się o zatrudnienie na etat.

2. Praca na etacie i umowach o dzieło • Po ukończeniu studiów znajduje pracę na etacie. Dzięki temu ma opłacone składki ZUS. • Równolegle wykonuje prace na umowę o dzieło z 50-proc. kosztami uzyskania przychodu. • Jeśli ma taką możliwość, zarabia więcej na umowach o dzieło niż na

etacie. Minimalizuje w ten sposób płacone podatki oraz składki ZUS. Jednocześnie jest objęty ubezpieczeniem zdrowotnym.

3. Etat + własna działalność gospodarcza • Gdy praca na boku zaczyna być bardziej dochodowa niż praca na etacie, a ninja planuje poniesienie większych kosztów (zakup komputera, aparatu, nowego telefonu, samochodu itd.), zakłada działalność gospodarczą. • Kontrahentom wystawia faktury. • Jednocześnie dzięki równoległej pracy na etacie nie musi płacić wszystkich składek ZUS. Opłaca jedynie ubezpieczenie zdrowotne (288,95 zł miesięcznie w 2016 r.). • Do osiągnięcia ok. 100 tys. zł dochodu rocznie decyduje się na opodatkowanie według skali podatkowej. W przypadku gdy rozlicza się wspólnie ze współmałżonkiem, który nie pracuje lub zarabia mniej – limit ten rośnie.

4. Tylko własna firma • Gdy biznes idzie dobrze, ninja rezygnuje z pracy na etacie i skupia się na rozwoju firmy. • Przez pierwsze dwa lata działalności płaci tzw. mały ZUS = ok. 450 zł miesięcznie. • Po dwóch latach zaczyna płacić tzw. duży ZUS, czyli koszt składek wzrasta do ok. 1100 zł miesięcznie. • Nadal opłacalne jest rozliczanie się według skali podatkowej, bo przedsiębiorca składa PIT wspólnie ze współmałżonkiem, który zajmuje się dwójką dzieci. Dochód to już ok. 200 tys. zł, ale dzięki wspólnemu rozliczeniu i ulgom podatkowym efektywnie płacony podatek nadal wynosi mniej niż 19%.

Czy złamiesz umowę pokoleniową? System ubezpieczeń emerytalnych w Polsce opiera się na tzw. umowie pokoleniowej. Oznacza to, że wypłacane na bieżąco emerytury finansowane są ze składek osób aktualnie pracujących. Na podobnej zasadzie funkcjonują tzw. piramidy finansowe, które słusznie uważa się za sposób na oszukiwanie klientów. Piramida może działać tak długo, jak długo do systemu wchodzi na tyle dużo nowych osób, by ich pieniądze wystarczyły na wypłaty dla tych, którzy do piramidy weszli wcześniej. Gdy brakuje pieniędzy, piramida upada. Jeśli masz wrażenie, że zachęcam do działalności wywrotowej i łamania umowy pokoleniowej, na której opiera się funkcjonowanie obecnego systemu emerytalnego, to masz rację – tak w istocie jest. Nie martw się, państwo tak czy siak znajdzie pieniądze dla emerytów. Finansowy ninja nie ułatwia jednak tego zadania. Woli zadbać o to, by jak najwięcej pieniędzy zostało w jego kieszeni, niż płacić haracz na rzecz państwa, które nie umie efektywnie zarządzać wpływami z podatków i przyczynia się do generowania nadmiernych kosztów, stale powiększając dług publiczny. Najpierw warto zadbać o bezpieczeństwo finansowe swoje i swojej rodziny. To, że sam zatroszczysz się o własną emeryturę i utrzymanie najbliższych, jest przejawem odpowiedzialności. Odciążysz system ubezpieczeń emerytalnych, który – obiektywnie – ma bardzo małe szanse, by przetrwać w obecnym kształcie do emerytury dzisiejszych 30-latków. Musisz liczyć sam na siebie.

5. Podatek liniowy i spółka z o.o. • Firma coraz lepiej prosperuje i wspólne dochody istotnie przekraczają 200 tys. zł (ok. 100 tys. zł na rozliczającą się podatkowo osobę). To czas na bardziej zaawansowaną optymalizację podatkową. • Działalność gospodarcza przechodzi na rozliczenie podatkiem liniowym 19%. • Dotychczasowa działalność gospodarcza (DG) nadal obsługuje klientów

B2B i jest VAT-owcem. • Powołana zostaje nowa spółka z ograniczoną odpowiedzialnością (sp. z o.o.), która przejmuje od DG obsługę sprzedaży dla klientów końcowych (B2C). Sp. z o.o. nie jest płatnikiem VAT (do przychodów 150 tys. zł rocznie). • Dochody sp. z o.o. wypłacane są jako wynagrodzenie członków zarządu (bez ZUS) lub na podstawie umów o dzieło – w zależności od charakteru wykonywanej pracy. Te dochody zawsze rozliczane są według skali podatkowej (pomimo że przedsiębiorca w DG rozlicza się podatkiem liniowym), co pozwala skorzystać z kwoty wolnej od podatku, odliczenia ulg na dzieci itd. • Jedyny minus tego modelu to brak możliwości wspólnego rozliczenia ze współmałżonkiem – dlatego należy zadbać o zbliżone zarobki małżonków na skali podatkowej. To tylko jeden z możliwych scenariuszy ewolucji finansowej, powiązanej ze wzrostem zarobków. Sztuka polega nie na tym, by pracować więcej, lecz na tym, by pracować mądrzej. Odpowiednio dobierając sposób rozliczania działalności zarobkowej, możesz zyskać istotnie więcej. To tak, jakbyś sam sobie dał podwyżkę. Finansowy ninja planuje działania z wyprzedzeniem. Dobrze wie, że tworząc tarczę podatkową, może osiągnąć dużo lepsze efekty finansowe niż ze wszystkich swoich inwestycji razem wziętych.

ROZDZIAŁ 9 – podsumowanie: 1. Wykorzystuj wszystkie możliwe ulgi podatkowe. Zostało ich niewiele, ale

nadal można w ten sposób zaoszczędzić konkretne pieniądze. Korzystaj też

z innych sposobów, np. zostań krwiodawcą. Rozważ, która forma wykonywania pracy jest dla Ciebie najlepsza. Uwzględnij swoje preferencje i zastanów się, czy wybierasz etat z pełnymi przywilejami pracowniczymi, czy może wolisz zarabiać więcej, biorąc na siebie większe ryzyko.

2.

3. Omów możliwości z obecnym pracodawcą.

Jeśli pracujesz w małej lub średniej firmie, może się okazać, że pracodawca chętnie wspiera ideę samozatrudnienia – zwłaszcza że jest to dla niego korzystne finansowo.

4. Jeśli zarabiasz dużo lub przewidujesz duże koszty – pomyśl o własnej

firmie. Przejście na podatek liniowy, potraktowanie dużych wydatków wykorzystywanych w pracy jako kosztów firmowych – to podstawowe sposoby na ograniczenie wysokości płaconych podatków. To się po prostu opłaca. Nawet wtedy, gdy nie czujesz potrzeby bycia przedsiębiorcą.

Finansowy ninja rozumie, że podatki trzeba płacić, ale jednocześnie wie, że jego zadaniem jest zatrzymanie jak największej kwoty we własnej kieszeni. Optymalizację podatkową może stosować każdy. Im więcej będziesz zarabiać, tym większe będzie miała ona znaczenie. Płacąc podatki, nie masz wpływu na to, na co zostaną przeznaczone. Zatrzymując przy sobie pieniądze, możesz samodzielnie wybrać, na co je wydasz. Jeśli masz co do tego wątpliwości, przeznacz nadwyżki finansowe na cele dobroczynne. Dobrze zarządzane organizacje pozarządowe rozdysponują te środki znacznie lepiej i dużo mniej kosztownie niż administracja państwowa.

Materiały dodatkowe do książki ›› http://fin.ninja/bonus ‹‹ Aktualny ranking kont bankowych ›› http://fin.ninja/konta ‹‹ Aktualny ranking najlepszych lokat bankowych ›› http://fin.ninja/lokaty ‹‹ 1 Źródło: raport ZUS o absencji chorobowej w 2014 r. – http://www.zus.pl/default.asp?p=5&id=2294. 2 VAT oczywiście stanowi 23% kwoty netto, ale w całej kwocie brutto – tylko 19% (liczy się od drugiej strony). W przybliżeniu to 1⁄5 całej kwoty wpływającej na konto. Analogicznie jest z PIT-em: jeśli płacisz 18% podatku od kwoty netto, stanowi on ok. 15%, licząc od kwoty brutto.

ROZDZIAŁ 10

Inwestowanie

Grałem kiedyś w kręgle (fachowo: bowling). Amatorsko, ale na tyle profesjonalnie, na ile to było możliwe: miałem kule nawiercone pod siebie (tzw. drill), ćwiczyłem pod okiem trenera, a tory smarowane były według specjalnych schematów nakładania oleju (tzw. patternów). Bowling to gra precyzyjna. Tor liczy 40 klepek, a każda ma 1 cal szerokości. Wykonując rzut, gracz „kładzie” kulę na konkretnej klepce, celując w inną konkretną klepkę (pod określonym kątem). Kula opuszcza rękę z właściwą prędkością i odpowiednią rotacją. Ślizga się po „mokrej” części toru, pokrytej olejem, i zaczyna dynamicznie łapać trakcję (tarcie) na krótkim, suchym odcinku toru tuż przed kręglami. Tam, dzięki bocznej rotacji, zakręca i pod konkretnym kątem wpada w kieszeń (tzw. pocket) pomiędzy pierwszym i trzecim pinem (to fachowa nazwa kręgli), co daje największe prawdopodobieństwo zbicia wszystkich kręgli (tzw. strike). Teoria jest łatwa. Jednak wykonanie idealnego rzutu 12 razy z rzędu (aby osiągnąć maksymalny wynik 300 pkt) graniczy z cudem i udaje się nielicznym. Między bowlingiem a inwestowaniem istnieje wiele analogii: • Specyficzne słownictwo i zasady. Zauważ, ile nowych określeń i słów pojawiło się w powyższym, krótkim opisie. Już sama liczba rodzajów smarowań toru czy wybór odpowiedniej kuli mogą przyprawić o zawrót głowy. W inwestowaniu także obowiązują specyficzne zasady i terminy. Musisz je poznać, jeśli zależy Ci na rezultatach. • Mała różnica na początku powoduje kolosalną różnicę na końcu. Zbyt późne wyciągnięcie kciuka z kuli przy wypuszczaniu jej z ręki to

błąd, który rzutuje na tor i prędkość kuli. Nieznacznie inny kąt nadgarstka przekłada się na niewystarczająco silną rotację. Błąd wielkości kilku centymetrów podczas rzutu może powodować, że na końcu toru kula wyląduje pół metra od celu. To efekt nakładania się na siebie wielu czynników oraz odległości, jaką przebywa kula. Podobnie jest z inwestowaniem. Im wcześniej zaczniesz, tym większe dajesz sobie szanse, że w długim horyzoncie czasowym osiągniesz lepsze rezultaty. Z kolei popełnione błędy, np. korzystanie z kosztownych produktów inwestycyjnych, znacząco osłabiają wynik w długim terminie. • W grze używa się tych mięśni, których na początku graczowi brakuje. Mówi się, że bowling to niezdrowa gra, nadmiernie obciążająca jedną połowę ciała. Masa kuli ma kolosalne znaczenie dla skuteczności rozbijania kręgli. Nikt, kto zaczyna uprawiać bowling, nie ma wyrobionych mięśni, które umożliwiałyby precyzyjne miotanie kulą (waży ok. 7 kg!) jedną ręką. Odpowiednią siłę mięśniową nabywa się dopiero w trakcie gry. Trening czyni mistrza także przez przygotowanie ciała do konkretnego rodzaju wysiłku. W inwestowaniu nie ćwiczysz ciała, lecz umysł i psychikę. Musisz poznać własne reakcje na stresujące sytuacje, gdy w grę wchodzą Twoje pieniądze. Musisz umieć wyzbyć się emocji i kierować się przede wszystkim rozsądkiem oraz logiką, korzystając ze stale poszerzanej wiedzy. To wcale nie jest naturalne. • Warunki gry co chwila się zmieniają. Każda rzucona kula zabiera z toru olej i w efekcie przy każdym kolejnym rzucie warunki na torze są nieco inne. Wymusza to stałe adaptowanie się do sytuacji i zmianę trajektorii. To, że kilka poprzednich rzutów nie dało pożądanego efektu, nie oznacza, że kolejny też nie da. I analogicznie: to, że kilka razy z rzędu się udało, nie oznacza, że kolejny rzut okaże się idealny. Jeśli spoczniesz na laurach i nie będziesz na bieżąco dostosowywać się do zmiennych warunków, nie osiągniesz sukcesu i nie pokonasz konkurencji. Nie inaczej jest podczas inwestowania. Strategie, które działały wczoraj, wcale nie muszą działać obecnie i w przyszłości. Może pojawić się nowa konkurencja, która zmiecie z rynku produkty i usługi Twojej firmy albo przedsiębiorstwa, w którego akcje zainwestowałeś. Podobnie jest, gdy inwestujesz w nieruchomości na wynajem, a jeszcze dynamiczniej – gdy przedmiotem inwestycji są waluty lub surowce. • Osiąganie dobrych wyników wymaga systematycznego treningu. Nie da się być dobrym zawodnikiem bez poświęcenia grze czasu

i energii. Chyba że zadowalają Cię przeciętne wyniki – wtedy wystarczy systematycznie podtrzymywać osiągniętą formę. W inwestowaniu także możesz przyjąć różne strategie, np. inwestować aktywnie (poświęcając na to swój czas, codziennie monitorując sytuację na rynkach i angażując się w poprawianie wyniku inwestycyjnego) albo wybrać inwestowanie pasywne (polegające na spokojnej realizacji strategii inwestycyjnej z minimalnym nakładem czasowym). • W tej grze nie da się pójść na skróty. No chyba że na końcu toru znajduje się ktoś, kto ręcznie będzie przewracał konkretne kręgle. Ty jako zawodnik możesz co najwyżej próbować rozproszyć innych graczy i spowodować, że wygrasz z nimi grę psychologiczną, która toczy się równolegle do podstawowej rozgrywki kręglowej. W inwestowaniu także olbrzymią rolę odgrywa psychologia, z tym że mierzysz się przede wszystkim sam ze sobą. Graczy jest zbyt wielu, aby móc wywierać na nich realny wpływ. Niektórym się to udaje – rozpowszechniają różnego rodzaju informacje, mające ułatwić im zarabianie pieniędzy kosztem innych graczy. Takim odpowiednikiem pomocnika przewracającego kręgle w niedozwolony sposób są inwestorzy mający dostęp do poufnych informacji (często uzyskują go nielegalnie). Rynki kapitałowe pozwalają dzisiaj zakładać się o wszystko – także o spadek notowań konkretnych przedsiębiorstw czy kursów. Musisz mieć świadomość, że jako indywidualnemu inwestorowi trudno będzie Ci zdobyć jakąkolwiek przewagę konkurencyjną. • Nie liczy się wynik jednej gry, ale średnia z wielu gier. W bowlingu nie jest dużą sztuką osiągnięcie wyniku powyżej 200 pkt – nawet dla nowicjusza. Wystarczy odrobina szczęścia. Sztuką jest osiągnięcie takiej średniej np. z trzech gier. A jej utrzymanie w całym sezonie to już prawdziwy wyczyn. Identycznie jest w przypadku inwestowania. Nie ma znaczenia, jaki wynik osiągasz ze swojej najlepszej inwestycji. Pytanie, czy potrafisz robić to w sposób powtarzalny; czy decydującą rolę odgrywa wyłącznie szczęście czy konkretna strategia, doświadczenie i umiejętności. • Średnia jest zawsze niższa niż najlepszy rezultat. Na dobrą średnią pracuje się tygodniami i miesiącami, ale może ją zrujnować jedna słaba gra. To dlatego średnia z wszystkich gier jest najlepszą miarą postępów gracza. Ocenianie go na podstawie pojedynczej gry lub turnieju daje zafałszowany obraz. W inwestowaniu także zdecydowanie lepiej patrzeć na uśrednioną stopę zwrotu z całego posiadanego kapitału. Co z tego, że Twoja najlepsza inwestycja da 150% wzrostu

w ciągu roku, jeśli zainwestujesz w ten sposób jedynie 1 tys. zł, a 100 tys. zł będzie leżało na lokacie oprocentowanej na 2%? Efektywnie więcej zarobisz na lokacie, a średnia stopa zwrotu wcale nie będzie spektakularna. • Wystarczy Ci tylko jeden punkt do pokonania przeciwnika. Mój trener zawsze powtarzał, że nieważne jest to, czy w grze osiągnie się 300 czy 100 pkt – niezależnie od wyniku nawet jeden punkt może przesądzić o zwycięstwie. W inwestowaniu oczywiście najlepiej osiągać świetne wyniki, ale najważniejsze jest to, żeby nie tracić. Jeśli pokonasz inflację zaledwie o 1%, to już dużo lepiej, niż gdy tracisz. Dysponując małym kapitałem, jesteś bardziej skłonny do ryzyka. Im większy kapitał, tym większe znaczenie ma jego ochrona. Przypuszczam, że gdybym miał 10 mln zł, to w dużo większym stopniu zadowoliłbym się odsetkami z bezpiecznych lokat w wysokości 3% rocznie niż podejmowaniem ryzyka utraty części pieniędzy po to, by wykręcić wynik inwestycyjny lepszy o kilka procent. W końcu 300 tys. zł odsetek rocznie (lub 243 tys. zł po opodatkowaniu) to całkiem zacna suma. Zarówno w grze w kręgle, jak i w inwestowaniu na wysoką skuteczność składa się suma wielu drobiazgów. Sam sobie musisz odpowiedzieć na pytanie, czy jesteś gotowy zainwestować czas i energię w to, by być graczem osiągającym mistrzowskie wyniki. Jeśli nie, to nadal możesz grać w kręgle i inwestować, ale naiwnością jest oczekiwanie spektakularnych rezultatów. A stawianie w takim przypadku dużych pieniędzy na wygraną jest po prostu głupotą. Gdybym chciał w tej książce omówić szczegółowo temat inwestowania, musiałaby być ona dwa razy grubsza. Dlatego w dalszej części tego rozdziału skupiam się przede wszystkim na najważniejszych błędach oraz nieporozumieniach związanych z inwestowaniem. Podpowiadam także, na co zwracać uwagę i jakich popularnych produktów inwestycyjnych zdecydowanie należy unikać. Po dodatkowe informacje odsyłam zarówno do specjalistycznych książek dotyczących konkretnych form inwestowania, jak i do bezpłatnego cyklu „Elementarz inwestora”, opublikowanego na blogach App Funds oraz „Jak oszczędzać pieniądze?” – ›› http://fin.ninja/ei ‹‹.

„Elementarz inwestora” Wspólnie ze Zbyszkiem z bloga App Funds1 stworzyliśmy wyjątkowy przewodnik dla osób, które dopiero rozpoczynają swoją przygodę z inwestowaniem. Przez rok opublikowaliśmy na naszych blogach 50 wpisów, w których krok po kroku przedstawialiśmy zagadnienia dotyczące: podstaw inwestowania, strategii inwestycyjnych, psychologii inwestowania, giełdy, funduszy inwestycyjnych, instrumentów pochodnych, rynku Forex, inwestowania długoterminowego oraz optymalizacji podatkowej, m.in. z wykorzystaniem kont IKE i IKZE. Nie zabrakło również tematów związanych z inwestowaniem w nieruchomości. Zapraszaliśmy także doświadczonych przedsiębiorców i inwestorów, którzy dzielili się swoimi doświadczeniami – dotyczącymi zarówno inwestowania na rynkach kapitałowych, jak i budowania firm odnoszących sukcesy na rynku. Gośćmi byli m.in. Rafał Brzoska, twórca sieci paczkomatów oraz InPost, czy Marcin Beme, pomysłodawca, twórca i szef Audioteki. Wszystkie wpisy z tego cyklu – o łącznej objętości przekraczającej rozmiar niniejszej książki – znajdziesz pod adresem ›› http://fin.ninja/ei ‹‹.

I jeszcze jedno ważne zastrzeżenie: absolutnie nie uważam się za specjalistę w zakresie inwestowania. Od lat obserwuję, uczę się, testuję i poszukuję sensownego dla siebie modelu. Niemniej jednak moja wysoka awersja do podejmowania ryzyka wyklucza praktyczne poznanie wielu form inwestowania. W tych obszarach wspieram się wyłącznie wiedzą teoretyczną, książkową oraz doświadczeniami innych. Jeśli chcesz dowiedzieć się więcej o moich priorytetach inwestycyjnych, to zapraszam do posłuchania podcastu Jak inwestuję, czyli 10 zasad, którymi się kieruję – ›› http://fin.ninja/inwestycje . Pamiętaj także, że nie jestem doradcą inwestycyjnym i odradzam ślepe podążanie za moimi podpowiedziami. Musisz wiedzieć, że wszystkie treści zawarte w całej książce, a szczególnie w tym rozdziale, są wyłącznie wyrazem

moich osobistych poglądów i nie stanowią rekomendacji w rozumieniu przepisów Rozporządzenia Ministra Finansów z dnia 19 października 2005 r. w sprawie informacji stanowiących rekomendacje dotyczące instrumentów finansowych, ich emitentów lub wystawców (Dz.U. z 2005 r. nr 206, poz. 1715). Wszystkie decyzje inwestycyjne podejmujesz na własną odpowiedzialność. Pamiętaj, że to Ty jesteś dla siebie najlepszym doradcą finansowym.

Dlaczego warto inwestować? Skoro inwestowanie jest co najmniej tak samo skomplikowane jak gra w kręgle i do tego wiąże się z ryzykiem straty pieniędzy, to pojawia się pytanie: po co w ogóle inwestować? I jest to pytanie absolutnie trafne, na które każdy sam musi sobie udzielić odpowiedzi. Finansowy ninja inwestuje po to, aby zgromadzone nadwyżki finansowe zagonić do pracy. Jeśli w trakcie kariery zawodowej będziesz odkładać coraz większy kapitał, to w pewnym momencie zyski osiągane z jego inwestowania mogą zacząć stanowić istotny dodatek do pensji lub wręcz całkowicie ją zastąpić. To, czy tak się rzeczywiście stanie, zależy od efektywnej stopy zwrotu z inwestycji. Można oczywiście trzymać pieniądze na lokatach bankowych, ale jak już wiesz, ich oprocentowanie nie jest imponujące. Niektórzy twierdzą wręcz, że pieniądze leżące w banku tracą na wartości, gdyż oprocentowanie wielu lokat jest efektywnie niższe od wskaźnika inflacji. Dosyć powszechnie przyjmuje się, że dużo lepsze stopy zwrotu dają długoterminowe inwestycje w akcje lub fundusze inwestycyjne akcji. Jest to prawdą w przypadku giełd światowych, np. średnia roczna stopa zwrotu giełdy amerykańskiej, a dokładniej indeksu S&P 500, w całym okresie jej istnienia (lata 1871–2015) przekracza 9% (z uwzględnieniem dywidend, czyli części zysku wypłacanego przez spółki giełdowe posiadaczom akcji tych firm). Z kolei średnia roczna stopa zwrotu uwzględniająca inflację wynosi aż 6,86%. To bardzo dobry wynik. Teraz już wiesz, dlaczego w naszych kalkulacjach emerytalnych przyjmowaliśmy stopę zwrotu na poziomie 4% rocznie. Założenie to wydaje się realistyczne w długim horyzoncie czasowym. Przynajmniej dla rynku amerykańskiego.

Porównanie historycznych stóp zwrotu w Polsce Tabela przedstawia stan na 28 kwietnia 2016 r. oraz stopy zwrotu osiągane w okresie ostatnich lat, licząc wstecz od tej daty2. Dane przedstawiono wyłącznie w celach porównawczych, bo nie da się w istocie nabyć indeksu WIG. Okres

Akcje (WIG)

Lokaty

Dolary (USD)

Złoto (w zł)

Inflacja (CPI)

1 rok

-16,7%

1,7%

6,5%

10,1%

-0,9%

2 lata

-7,9%

3,9%

27,7%

23,6%

-0,8%

3 lata

8,3%

6,6%

22,5%

4,7%

0,1%

5 lat

-5,0%

16,9%

45,6%

19,2%

8,3%

10 lat

8,9%

43,6%

26,2%

143,3%

24,1%

20 lat

261,5%

372,2%

46,0%

368,9%

158,7%

Dodatkowe uwagi: • WIG uwzględnia już dywidendy. • Wyniki są nieco zaburzone przez podatki. Od 2002 r. lokaty objęto podatkiem od dochodów kapitałowych w wysokości 20%. Następnie w 2004 r. podatek obniżono do obowiązujących dziś 19% – i nalicza się go od tamtej pory także od akcji czy jednostek funduszy inwestycyjnych. • Nie uwzględniono korzyści związanych z inwestowaniem przez konta IKE (dostępne od 2004 r.) oraz IKZE (od 2012 r.), które pozwalają uniknąć podatku Belki. • Dla oprocentowania lokat przyjęto średnią z NBP. Bez trudu można znaleźć depozyty oprocentowane lepiej niż średnio, ale trzeba pamiętać, że odsetki od nich objęte są podatkiem 19%. Dlatego przyjęto średnie stawki NBP. • Stopa zwrotu z zakupu dolarów nie uwzględnia odsetek z lokat czy kont oszczędnościowych w dolarach, czyli jest zaniżona.

Niestety, jak pokazuje analiza danych historycznych, reguła ta nie sprawdzała się w przypadku polskiej Giełdy Papierów Wartościowych (chociaż trzeba brać pod uwagę, że GPW w obecnym kształcie funkcjonuje dopiero od 1991 r., a więc wszelkie obliczenia w odniesieniu do Polski są mocno szacunkowe). Mimo to, jak obliczył Zbyszek Papiński z bloga App Funds3, całkowita stopa zwrotu z lokat bankowych w większości okresów w ostatnich 20 latach była wyższa niż zmiana Warszawskiego Indeksu Giełdowego (WIG), reprezentującego zmiany notowań wszystkich spółek notowanych na rynku podstawowym GPW. Średnie oprocentowanie lokat bez problemów pobiło również inflację. Oczywiście dane historyczne nic nie mówią o tym, co wydarzy się w przyszłości, ale pozwalają weryfikować prawdziwość obiegowych opinii. Jak widać w ramce na poprzedniej stronie, lokaty dały sporo zarobić przy bardzo niskim ryzyku utraty środków. W zasadzie pieniędzy przechowywanych na lokatach nie utracił dotychczas nikt, kto w pojedynczym banku miał nie więcej niż równowartość 100 tys. euro. Warto jednak pamiętać, że dane historyczne nie muszą znaleźć odzwierciedlenia w danych przyszłych. Otwarte pozostaje także pytanie, czy rozsądne jest trzymanie wszystkich pieniędzy w jednym miejscu, tzn. w systemie bankowym. Jak wskazuje historia, raz na kilkadziesiąt lat mamy do czynienia z bardzo niekorzystnymi zdarzeniami: hiperinflacją, dewaluacją pieniędzy, a nawet nacjonalizacją, czyli przejęciem części depozytów bankowych przez państwo (zagrożeniom tego typu poświęciłem rozdział piąty). Im większe masz oszczędności, tym ważniejsza staje się ochrona kapitału. O ile można sobie wyobrazić, że wartość papierowych pieniędzy lub elektronicznych zapisów o stanie konta da się szybko zredukować nawet do zera, o tyle dobra materialne zawsze będą miały jakąś wartość. To dlatego osoby, którym zależy na ochronie swojego majątku, nie koncentrują się wyłącznie na jednej klasie aktywów. Poza gotówką lokują oszczędności w obligacje rządowe (uznawane za równie bezpieczne co gotówka, a jednocześnie dające przewidywalne i z góry określone odsetki powyżej inflacji), inwestują w udziały w firmach (czy to w formie osobistych udziałów, czy akcji notowanych na giełdzie), obligacje korporacyjne (obarczone dużo większym ryzykiem niż obligacje rządowe), nieruchomości, złoto i inne metale szlachetne oraz inwestycje alternatywne, np. dzieła sztuki, wina, samochody kolekcjonerskie itp. Trudno sobie wyobrazić, by wszystkie te dobra równocześnie straciły większość swojej wartości. I tu dochodzimy do sedna inwestowania. Ma ono służyć osiąganiu najwyższych z możliwych stóp zwrotu z zainwestowanego kapitału przy jednocześnie jak najmniejszym ryzyku (albo inaczej: przy poziomie ryzyka

tolerowanym przez daną osobę). Ten cel osiąga się poprzez budowanie zdywersyfikowanego (czyli zróżnicowanego) portfela strategii inwestycyjnych, które wzajemnie się uzupełniają (inaczej mówiąc: nie są ze sobą skorelowane), pozwalają ograniczać ryzyko oraz dają wysokie szanse na osiągnięcie zysku. Strategie te mogą opierać się na uzyskaniu przewagi konkurencyjnej w prowadzonym biznesie, w nieruchomościach, a także na rynkach kapitałowych (chociaż akurat tutaj o przewagę konkurencyjną jest najtrudniej). Kluczowe jest to, aby przy budowie portfela inwestycyjnego uwzględniać swoje osobiste cele. Co z tego, że rozsądne jest posiadanie zdywersyfikowanego portfela, skoro Ty emocjonalnie nie będziesz akceptował inwestycji na giełdzie? Jeśli lubisz nieruchomości, rozumiesz ten rynek, interesuje Cię on i chcesz poznawać modele zarabiania na wynajmie, to możesz osiągać w ten sposób wyższe stopy zwrotu niż na rynkach kapitałowych. Czy to będzie regułą dla każdego? Absolutnie nie. Dlatego właśnie tak duże znaczenie w budowie portfela inwestycyjnego ma podążanie za osobistymi celami i uwzględnianie własnych wartości, umiejętności, dotychczasowego doświadczenia, zainteresowań oraz kierunków, w których chcesz się rozwijać. Nie ma jedynego słusznego sposobu inwestowania. Każdy musi znaleźć swój własny. Ważne jest, abyś sobie uświadomił, że w odróżnieniu od oszczędzania inwestowanie nierozerwalnie wiąże się z podejmowaniem ryzyka. Im większych zysków oczekujesz, tym większe straty musisz być gotowy zaakceptować. Jednak można zarządzać ryzykiem i ograniczać je poprzez dogłębną analizę dokonywanych inwestycji (jeszcze przed ich dokonaniem!), jak również korzystając z doświadczenia, wiedzy oraz rozwiązań zabezpieczających Cię przed nadmiernym ryzykiem (są one specyficzne dla każdego rynku). Inwestowanie sprowadza się do bardzo prostego założenia: na szali leżą Twoje pieniądze, dlatego musisz się odpowiednio przygotować. Pamiętasz rozdział czwarty, w którym omawialiśmy plan finansowego ninja? W analogiczny sposób opracowuje się plan inwestowania, czyli własną strategię inwestycyjną: musisz mieć precyzyjne cele i założenia dla całej strategii; umieć zweryfikować, czy konkretna inwestycja wkomponowuje się w te cele; przed dokonaniem każdej inwestycji określić swój cel inwestycyjny, a także opracować plan B, czyli scenariusz wyjścia z inwestycji, gdy cel nie zostanie osiągnięty. W inwestowaniu, w odróżnieniu np. od oszczędzania, nigdy nie ma pewności osiągnięcia zysku. Dlatego właśnie tak duże znaczenie ma ochrona kapitału. Warren Buffett, uważany za jednego z najlepszych współczesnych inwestorów, ma dwie porady dla wszystkich, którzy chcieliby pójść w jego ślady:

Zasada numer 1: Nigdy nie trać pieniędzy. Zasada numer 2: Nigdy nie zapominaj o zasadzie numer jeden. Niestety nie ma drugiego Warrena Buffetta. Inwestując, będziesz od czasu do czasu ponosił straty. Jeśli nie dopuszczasz do siebie myśli o utracie części zainwestowanych pieniędzy, to w ogóle nie powinieneś inwestować. W takim przypadku lepiej skupić się na zarabianiu pieniędzy i oszczędzaniu ich w maksymalnie bezpieczny sposób – na kontach oszczędnościowych, lokatach oraz w obligacjach rządowych. Podstawową formą inwestowania w Twoim przypadku może być podnoszenie własnych kwalifikacji i rozwijanie własnej firmy. Jeśli gotowy jesteś zaakceptować ryzyko straty w zamian za potencjał uzyskania wyższych zysków niż na lokacie, rozważ rozpoczęcie inwestowania – pod warunkiem że faktycznie możesz sobie na to pozwolić! Zapamiętaj jednak już teraz, że w inwestowaniu nigdy nie ma pewności osiągnięcia zysku.

Kiedy zacząć inwestowanie? Z jednej strony inwestowanie warto rozpocząć jak najwcześniej. Dzięki temu pozwolisz swoim inwestycjom działać w długim horyzoncie czasowym (siła procentu składanego!) i jako osoba młoda będziesz mógł podejmować większe ryzyko w nadziei, że nawet jeśli coś pójdzie nie po Twojej myśli, to zdążysz jeszcze przed emeryturą odrobić straty. Z drugiej strony absolutnie nie możesz sobie pozwolić na inwestowanie, jeśli masz nieuporządkowaną sytuację finansową, brakuje Ci pieniędzy na życie lub, co gorsza, tkwisz w długach. W takim przypadku najlepszą inwestycją będzie spłata zadłużenia i zbudowanie solidnej poduszki finansowej. Zacznijmy jednak od przeanalizowania, dlaczego wczesne rozpoczęcie inwestowania ma tak duże znaczenie. Agata w wieku 25 lat, wraz z pójściem do pierwszej pracy, zdecydowała się co miesiąc wpłacać 100 zł na konto inwestycyjne. Obiecała sobie, że będzie wpłacać taką samą kwotę aż do czterdziestki, po czym przerwała wpłaty, ale nie wycofała się z inwestycji. Z kolei Marcin dopiero w wieku 35 lat zdecydował się rozpocząć inwestowanie. Wcześniej wszystkie środki przeznaczał na życie i konsumpcję. Zdecydował, że do osiągnięcia wieku emerytalnego – czyli do 65. roku życia – będzie wpłacał co miesiąc tyle samo co Agata, czyli 100 zł. Dał

sobie jednak dwa razy więcej czasu na wpłaty. Przyjmijmy, że każde z nich zarobiło rocznie średnio 6% powyżej inflacji. Jak wyglądają wyniki ich inwestycji? Agata

Marcin

Wiek rozpoczęcia inwestowania

25 lat

35 lat

Okres inwestowania

15 lat

30 lat

Łączny wpłacony kapitał

18 000 zł

36 000 zł

Wartość inwestycji w wieku 65 lat przy 6-proc. stopie zwrotu rocznie

129 849,68 zł

100 451,50 zł

Okazuje się, że Agata zarobi o 30 tys. zł więcej niż Marcin, pomimo że on wpłacił na konto inwestycyjne dwa razy większą sumę! To właśnie dlatego inwestowanie warto rozpocząć jak najwcześniej. Jednocześnie warto przestrzegać kilku podstawowych zasad. Błędem popełnianym przez większość początkujących inwestorów jest traktowanie inwestowania jako sposobu na zarobienie pieniędzy. Ku giełdzie lub handlowi walutami (Forex) zwracają się wtedy, gdy doraźnie potrzebują zastrzyku gotówki. Niektórzy są nawet gotowi się zadłużać, aby zdobyć kapitał, który będą mogli pomnożyć. Ulegają reklamom naciągaczy internetowych, pokazujących, jak to rzekomo szybko można się dorobić, np. na tzw. opcjach binarnych. Zapamiętaj: nie ma zysku bez ryzyka! W związku z brakiem wiedzy i konkretnej strategii inwestowania bardzo łatwo stracić pieniądze na rynku. Nie tylko nie zarobisz, lecz także dodatkowo wpadniesz w długi. Nie ma sprawdzonych patentów na łatwe zarabianie na rynkach finansowych. Nawet profesjonalistom, pobierającym sowite wynagrodzenia za zarządzanie funduszami inwestycyjnymi, w zdecydowanej większości nie udaje się pobić swoimi wynikami inwestycyjnymi średniej rynkowej w postaci indeksów giełdowych. Dlaczego sądzisz, że akurat Tobie miałoby się to udać?

Jest jeszcze jeden powód, dla którego nie można traktować inwestowania na rynkach kapitałowych jako sposobu na doraźne zarabianie pieniędzy – to dynamika tych rynków. Spójrz na wykres na kolejnej stronie. Gdybyś 31

grudnia 2007 r. zainwestował 1 tys. zł na amerykańskiej giełdzie w indeks S&P 500, to w ciągu roku straciłbyś 372 zł, czyli 37% wartości Twoich pieniędzy. Ile czasu musiałbyś poczekać, żeby wyjść na zero? W tym przypadku indeks powrócił do tego samego poziomu dopiero po ponad trzech latach. Dynamika zmienności indeksu S&P 5000 Wykres przedstawia wartości rocznej procentowej zmiany indeksu giełdy amerykańskiej S&P 500 w okresie 50 lat – od 1966 r. do końca 2015 r. Prezentuje efektywną stopę zwrotu, z uwzględnieniem wpływu inflacji i reinwestowania dywidend.

Prawda jest taka, że w krótkim okresie niewiele da się przewidzieć. Jak jednak pokazują dane historyczne, całkiem zasadne jest liczenie na wzrost indeksów giełdowych w długim horyzoncie czasowym. Przecież na giełdach pojawia się coraz więcej firm, coraz więcej pieniędzy, a notowane tam spółki, dzięki dopływowi kapitału, systematycznie rosną. Ale trzeba zachować ostrożność w prognozowaniu na podstawie przeszłości. Wszelkie wykresy bardzo łatwo się czyta i analizuje, patrząc w lewą stronę. Niestety brakuje osób, które potrafiłyby trafnie narysować wykres w prawą stronę. Podobnie jak w kręglach: niewykluczone, że uda im się zagrać jedną lub dwie dobre gry, ale jeśli nadmiernie zaufają swoim umiejętnościom, to średni wynik ich prognozowania może być gorszy niż średnia rynkowa. Jeden słaby rok na rynkach może istotnie obniżyć uśredniony wynik.

Kiedy nie powinieneś myśleć o inwestowaniu I tu dochodzimy do kluczowego momentu: skoro inwestować należy długoterminowo, to w istotny sposób rzutuje to na Twoją strategię inwestycyjną. Pierwszą i najważniejszą zasadą jest przeznaczanie na inwestycje tylko tych pieniędzy, które nie będą Ci potrzebne w dającym się przewidzieć, długim horyzoncie czasowym. Mówiąc zupełnie wprost: inwestować możesz tylko te pieniądze, których nie potrzebujesz i których ewentualna strata nie wywróci Twojego świata do góry nogami. Przyjmuj założenie, że o pieniądzach, które wpłacasz, w zasadzie zapominasz. Nigdy nie próbuję zarabiać na giełdzie. Kupuję z założeniem, że następnego dnia mogą zamknąć giełdę i nie otworzą jej przez pięć lat. Warren Buffett

Jeśli potrzebujesz środków na zakup auta czy mieszkania, sfinansowanie wakacji lub innych wydatków w perspektywie kolejnych kilku lat, to absolutnie nie ryzykuj uszczuplenia kapitału. Niech te pieniądze spokojnie procentują na kontach oszczędnościowych i lokatach. To prowadzi do najważniejszego na tę chwilę wniosku: błędem jest traktowanie inwestowania jako sposobu na doraźne poprawienie swojej sytuacji finansowej. Nawet jeśli masz duże doświadczenie, to bardzo trudno zagwarantować, że osiągniesz konkretny zysk z inwestycji dokonanej na miesiąc czy dwa. Oczywiście jest to możliwe, jeśli potrafisz się zabezpieczyć i minimalizować ryzyko, ale pozostaje to zdecydowanie poza zasięgiem początkującego inwestora. Powtórzę jeszcze raz: strata jest nieodłącznym elementem inwestowania. Jeśli inwestujesz, to niemożliwe jest osiąganie wyłącznie zysków. Dlatego inwestować powinieneś tylko te pieniądze, których nie obawiasz się stracić. Brak presji czasowej związanej ze zrealizowaniem ewentualnego zysku działa na Twoją korzyść i pozwala wychodzić z inwestycji nie w momencie, gdy zostaniesz do tego zmuszony (np. gdy kurs posiadanych akcji leci na łeb na szyję, a Ty potrzebujesz pieniędzy na życie), ale dopiero w momencie, w którym przyniesie Ci ona oczekiwaną stopę zwrotu. Finansowy ninja decyduje się na inwestowanie dopiero wtedy, gdy wprowadzi porządek w swoich finansach domowych. W praktyce można to

sprowadzić do spełnienia następujących wymogów: 1.

Twoje przychody są większe niż wydatki. Jeśli tak nie jest, zapomnij o inwestowaniu i uświadom sobie, że znajdujesz się na prostej drodze do wpadnięcia w spiralę zadłużenia.

2. Regularnie tworzysz i optymalizujesz budżet domowy. Brutalna prawda

jest taka, że jeśli nie potrafisz zaplanować budżetu domowego, to jeszcze trudniej będzie Ci stworzyć strategię inwestycyjną (plan inwestowania) i na bieżąco weryfikować wyniki inwestycyjne. Błędem jest rozpoczynanie inwestowania bez wykształcenia w sobie skrupulatności i dbałości o szczegóły domowych finansów. Warto też wiedzieć, że optymalizacja i konsekwentne trzymanie się budżetu domowego potrafią przynieść więcej pieniędzy niż niejedna inwestycja. Zanim podejmiesz ryzyko inwestycyjne, wyciśnij maksimum korzyści z finansów domowych.

Złote zasady inwestowania na giełdzie Poniżej znajdziesz zestaw żelaznych zasad inwestowania, opracowany przez Bernarda Barucha, amerykańskiego finansistę, inwestora i polityka żyjącego na przełomie XIX i XX w. Pomimo upływu czasu wskazówki pozostają zaskakująco aktualne: • Nie spekuluj, o ile nie jest to Twoja praca na cały etat. • Strzeż się fryzjerów, kosmetyczek, kelnerów podających darmowe typy inwestycyjne czy poufne informacje ze spółek giełdowych. • Zanim kupisz akcje, dowiedz się wszystkiego, co się da, o firmie, jej zarządzie, konkurentach, zarobkach i perspektywach wzrostu. • Nie próbuj kupować „na dnie” ani sprzedawać „na szczycie”. Nikomu się to nie udaje – z wyjątkiem kłamców. • Naucz się szybko akceptować straty. Nie oczekuj, że będziesz miał rację przez cały czas. Jeśli popełniłeś błąd, tnij straty jak najszybciej. • Nie kupuj zbyt wielu różnych walorów. Lepiej posiadać tylko kilka inwestycji, które możesz monitorować. • Regularnie rób przegląd wszystkich inwestycji, aby sprawdzić, czy nie nastąpiły jakieś wydarzenia zmieniające ich perspektywę zysku. • Badaj inwestycje pod względem podatkowym, aby sprzedawać w momencie największej korzyści. • Zawsze trzymaj solidną rezerwę gotówkową. Nigdy nie inwestuj wszystkich środków. • Nie próbuj być mistrzem w każdej dziedzinie inwestycji. Trzymaj się pola, które znasz najlepiej.

3. Spłaciłeś wszystkie długi konsumpcyjne. Możesz mi nie wierzyć, ale to

najpewniejszy (gwarantowany!) sposób na osiągnięcie fenomenalnych stóp zwrotu, zwłaszcza jeśli masz pożyczki chwilówki. Jeszcze w 2015 r. niektóre z nich – po uwzględnieniu wszystkich kar umownych i ukrytych opłat – potrafiły kosztować nawet kilkadziesiąt tysięcy procent rocznie. Na szczęście

w 2016 r. sytuacja nieco się unormowała, ale i tak nic nie da Ci takich zysków jak pozbycie się długów. Mowa tutaj o co najmniej kilkunastu procentach zysku w skali roku. To zdecydowanie najlepszy sposób „inwestowania” dla osób, które mają problemy finansowe. Zbudowałeś poduszkę finansową stanowiącą ekwiwalent 6–12miesięcznych kosztów. Przypominam, że środki z poduszki finansowej to pieniądze potencjalnie potrzebne Ci do życia. Absolutnie nie powinieneś ich wykorzystywać jako funduszu na inwestycje, podobnie jak nie powinieneś przystępować do inwestowania, dopóki nie zbudujesz poduszki.

4.

Otwartą kwestią pozostaje, czy jako inwestycję należy potraktować wcześniejszą spłatę kredytu hipotecznego. Wiem, że to nieintuicyjne, ale nadpłatę kredytu można tak postrzegać – przecież w tym przypadku osiągasz gwarantowany zysk, będący równowartością odsetek od kredytu. Jeśli dodatkowo kredyt jest dla Ciebie obciążeniem psychicznym, to upieczesz dwie pieczenie na jednym ogniu: zdejmiesz sobie dług z głowy i jednocześnie zaoszczędzisz pieniądze, które musiałbyś wydać na odsetki.

Podstawowe zagrożenia związane z inwestowaniem W postawach większości ludzi wobec inwestowania zauważyć można dwa skrajnie różne podejścia. Żadne z nich nie jest dobre. Pierwsza grupa to osoby, które z nadmiernym optymizmem podchodzą do inwestowania i w gruncie rzeczy nie troszczą się wystarczająco o swoje pieniądze. Kupują bez głębszego zastanowienia te akcje lub fundusze inwestycyjne, które aktualnie znajdują się na szczytach rankingów, lub – nie mając lepszego pomysłu – decydują się na wejście w wieloletni program systematycznego oszczędzania bez skrupulatnej analizy, czy w ogóle stwarza on szansę zarobienia pieniędzy. To proszenie się o problemy. Do inwestowania powinno się podchodzić tak jak do każdego ważnego przedsięwzięcia w życiu. Przykładowo: Czy jeśli chcesz zbudować dom, to bierzesz pierwszy projekt z brzegu? Czy rozpoczynasz budowę bez przygotowania? A może jeszcze zanim złożysz wniosek o pozwolenie na budowę, kupujesz dachówkę? Albo powierzasz pracę budowlańcowi na piękne oczy i podpisujesz z nim umowę bez dokładnego przeczytania jej warunków? Założę się, że nie, bo jesteś wystarczająco inteligentny, by wiedzieć, że działając w ten sposób, łatwiej

umoczyć pieniądze, niż zbudować dom. Pomimo że przykład budowy domu lub wyboru samochodu przemawia do większości osób, zadziwiająco wiele z nich podejmuje swoje decyzje inwestycyjne bez odpowiedniego przygotowania. Robią to bez właściwej edukacji, bez określenia swoich celów inwestycyjnych (skąd będą wiedzieć, czy je osiągnęły?), bez racjonalnej decyzji co do akceptowanego poziomu ryzyka i wysokości maksymalnych strat, jakie gotowe są ponieść, i bez zastanowienia się nad tym, na ile poszczególne formy inwestowania odpowiadają ich preferencjom. W ten sposób stają się dobrowolnymi dawcami pieniędzy dla tych, którzy zawodowo zarabiają na rynkach kapitałowych lub obsłudze inwestycji. Drugą grupę osób stanowią ci, którzy po prostu boją się inwestowania i których strach paraliżuje przed działaniem. Być może kiedyś dokonali złej inwestycji, włożyli pieniądze w kosztowne fundusze inwestycyjne, które przyniosły straty, utopili pieniądze na giełdzie albo dali się nabrać na obietnice krociowych zysków w jednej z piramid finansowych, np. Amber Gold. A być może widzą po prostu, że inwestowanie jest trudne, nie rozumieją mechanizmów rządzących rynkiem i nie wiedzą, komu zaufać. Są wystarczająco inteligentni, by wiedzieć, że przeciętny doradca finansowy pomoże co najwyżej w uzyskaniu kredytu hipotecznego, ale lepiej być sceptycznym w stosunku do jego propozycji inwestycyjnych. Bez względu na to, do której grupy należysz, warto jak najszybciej uzupełnić braki w dotychczasowej wiedzy. Prześledź cykl artykułów „Elementarz inwestora” – ›› http://fin.ninja/ei ‹‹ oraz koniecznie przeczytaj z uwagą kilka książek wymienionych w ramce na kolejnej stronie. Jeśli nie stać Cię na poświęcenie na to czasu – to potwierdzam, że dla własnego dobra powinieneś wycofać się z jakichkolwiek inwestycji na rynkach kapitałowych. Inwestowanie nie jest dla Ciebie! Jeśli jednak masz nadwyżki finansowe, wolę nauki i zastanawiasz się nad długofalowymi konsekwencjami tego, że dzisiaj nie inwestujesz, to przede wszystkim musisz poznać zagrożenia czyhające na osoby, które chcą zarabiać na rynkach kapitałowych. A zagrożeń jest niemało. Biura maklerskie będą próbowały zachęcać Cię do spekulacji krótkoterminowej: kupowania, sprzedawania, kupowania, sprzedawania – przede wszystkim dlatego, że zarabiają wtedy, gdy Ty dokonujesz transakcji. Ich zyski są znacznie mniejsze, gdy stosujesz strategię „kupuj i trzymaj”. Zapamiętaj, że jeśli nie zajmujesz się inwestowaniem zawodowo, w ogóle nie powinieneś próbować spekulacji krótkoterminowej! Bycie hiperaktywnym inwestorem jest tylko dla nielicznych, którzy stworzyli

konkretną strategię, potrafią dobrze chronić kapitał i mają nerwy ze stali. Mówiąc krótko, dotyczy to zdecydowanej mniejszości z nas. Większość inwestorów ma szansę osiągnąć dużo lepsze efekty, inwestując w całkowicie pasywny sposób, czyli automatyzując swoje inwestowanie na giełdzie tak samo, jak wcześniej automatyzowaliśmy przelewy oraz finanse osobiste. I chociaż nie omawiam w tej książce szczegółowo tematyki inwestowania, to przedstawię Ci kilka podstawowych faktów, mitów i zagrożeń czyhających na Twoje pieniądze na rynkach finansowych.

Książki o inwestowaniu, które warto przeczytać Istnieje wiele wartościowych książek dotyczących rynków kapitałowych oraz psychologii inwestowania. Poniżej wybrałem moim zdaniem najciekawsze. Proponuję, abyś czytał je właśnie w tej kolejności: • Daniel Kahneman, Pułapki myślenia. O myśleniu szybkim i wolnym, • Tony Robbins, Money. Mistrzowska gra, • Edwin Lefevre, Wspomnienia gracza giełdowego, • Burton G. Malkiel, Błądząc po Wall Street, • Benjamin Graham, Inteligentny inwestor, • Martin J. Pring, Psychologia inwestowania, • Jack Schwager, Czarodzieje rynku. Rozmowy z wybitnymi traderami, • Nassim Taleb, Czarny łabędź. O skutkach nieprzewidywalnych zdarzeń, • Tomasz Zaleśkiewicz, Grzegorz Zalewski, Droga inwestora. Chciwość i strach na rynkach finansowych, • Zenon Komar, Sztuka spekulacji po latach.

Fakt 1. Większość funduszy osiąga gorsze wyniki niż indeksy giełdowe

Przyjęło się sądzić, że jeśli sami nie potrafimy inwestować, to rozwiązaniem dla nas są fundusze inwestycyjne. Decyzja taka z pozoru wydaje się całkiem prawidłowa. Przecież towarzystwa funduszy inwestycyjnych (TFI) zatrudniają profesjonalistów do zarządzania pieniędzmi klientów. Profesjonaliści ci realizują swoje własne, misternie opracowywane strategie inwestycyjne, aktywnie zarządzając powierzonymi im funduszami. „Aktywnie” to znaczy: kupując i sprzedając poszczególne papiery wartościowe wchodzące w skład konkretnych funduszy z zamiarem powiększenia zysków i zachowując jednocześnie założenia inwestycyjne dotyczące konkretnego funduszu (np. że 30% jego środków inwestowane będzie w akcje spółek z sektora nowych technologii). Cała ta strategia opiera się na założeniu, że człowiek aktywnie zarządzający funduszem potrafi lepiej wybrać akcje wchodzące w jego skład niż przypadkowa osoba (jak Ty), której brakuje wiedzy o inwestowaniu. Sprzedawcy polecający konkretne inwestycje przekonują, że zarządzający, których zapewne nigdy nie zobaczysz na oczy, są nadludźmi potrafiącymi przewidzieć, kiedy konkretny papier wartościowy trzeba sprzedać, a kiedy kupić. Przeciętnemu inwestorowi łatwo w to uwierzyć. Przecież jego umiejętności inwestowania w funduszach zazwyczaj są nie większe niż zdolność do zgadnięcia prawidłowych liczb w Lotto. Ktoś taki co najwyżej próbuje ograniczyć ryzyko, analizując ranking funduszy inwestycyjnych na stronie ›› http://analizy.pl ‹‹ i wybierając te, którym przyznano ocenę (rating) w postaci pięciu gwiazdek. Finansowy ninja wie, że trzeba weryfikować tego typu założenia. Umiejętności osób zarządzających funduszami inwestycyjnymi wypadają bardzo blado na tle danych historycznych. Analiza tych danych pokazuje, że wyniki większości funduszy nie są wyższe od samych indeksów szerokiego rynku. Mówiąc inaczej, większość zarządzających funduszami inwestycyjnymi osiąga gorsze wyniki niż średnia rynkowa w postaci konkretnych indeksów giełdowych. Bardzo wiarygodne dane w tym zakresie przedstawia raport SPIVA U.S. Scorecard4, podsumowujący okres do końca 2015 r. Jego autorzy porównują wyniki amerykańskich funduszy inwestycyjnych z indeksami giełdowymi odpowiadającymi klasom aktywów, w które inwestują dane fundusze – zarówno lokalnie, jak i poza Stanami Zjednoczonymi. Rezultaty są miażdżące dla zarządzających funduszami inwestycyjnymi: • 66% funduszy inwestujących w akcje dużych firm nie pobiło w 2015 r. wyników indeksu S&P 500, który w całym roku zarobił raptem 1,3% z uwzględnieniem dywidend. • Jeszcze gorzej wygląda sytuacja, jeśli wydłuży się okres analizy do

ostatnich pięciu lat. Aż 84% funduszy zyskało w tym okresie mniej niż indeks S&P 500. • Podobnie wygląda to w perspektywie 10-letniej – 82% funduszy inwestycyjnych nie pobiło wyników indeksu w tym okresie. • Biorąc pod uwagę 10-letni horyzont czasowy i amerykańskie fundusze akcji inwestujące poza USA, żaden z nich nie przekroczył wyników indeksów dla odpowiadających im rynków! • Jednocześnie w ciągu pięciu ostatnich lat zniknęło z rynku lub zostało przekształconych 23% krajowych oraz 22% globalnych/zagranicznych funduszy akcji. To pokazuje, w jak szybkim tempie firmy inwestycyjne próbują usunąć z rynku te fundusze, które mają słabe wyniki inwestycyjne. Czy raport ten przypadkiem nie wyolbrzymia skali problemu? Według Roberta Arnotta, założyciela Research Affiliates, problem nie dotyczy wyłącznie ostatnich 10 lat. Arnott przeanalizował wyniki 200 największych funduszy inwestycyjnych w USA, z których każdy miał co najmniej 100 mln dolarów w swoim zarządzaniu. Okazało się, że w okresie 15 lat – od 1984 do 1998 r. – tylko ośmiu spośród 200 zarządzających funduszami pobiło wynik indeksu Vanguard 500 (w pełni odwzorowuje on indeks S&P 500). To znaczy, że aż 96% największych funduszy nie pokonało średniej rynkowej! Dlaczego tak się dzieje? Wytłumaczeń może być kilka: 1. Zarządzający

funduszami wcale nie wiedzą lepiej od Ciebie, w którą stronę pójdzie rynek. A przez to, że próbują łapać górki i dołki, prędzej czy później bardzo się mylą i tracą pieniądze. Problem w tym, że tracą wyłącznie klienci TFI, a nie osoby zarządzające funduszami lub same towarzystwa. Instytucje finansowe podejmują wiele wysiłków, żeby przekonać nas, że ich eksperci wiedzą więcej. Czasami są to zabiegi obliczone wyłącznie na to, aby móc pochwalić się w mediach sprawdzalnością prognoz. Robi się to w banalnie prosty sposób. Przykładowo: to samo biuro maklerskie wydaje równolegle kilka rekomendacji opracowanych przez różnych analityków. Jedna mówi, że rynek pójdzie w górę, druga – że pójdzie w dół, a trzecia – że znajdzie się w tzw. trendzie bocznym (ani w górę, ani w dół). Potem patrzy się, co rynek rzeczywiście zrobił, i wysyła do mediów tego analityka, którego prognoza najbardziej odpowiadała rzeczywistości. Zresztą pomyśl zdroworozsądkowo: czy jeżeli ci wszyscy analitycy i zarządzający rzeczywiście mieliby strategię inwestowania wygrywającą z rynkiem, to pracowaliby na etacie w instytucjach finansowych? Dlaczego nie

skupiliby się wyłącznie na inwestowaniu, tak jak to robią nieliczni zawodowi inwestorzy? Statut funduszu nie pozwala osiągnąć lepszych wyników. Uczciwie mówiąc, słabe wyniki funduszy to nie jest wyłącznie wina zarządzających. Kluczowe znaczenie ma statut funduszu, określający proporcje poszczególnych aktywów, z jakich fundusz musi się składać. Przykładowo: zarządzający uważa, że powinien sprzedawać akcje, bo jego zdaniem są przewartościowane i sądzi, że mocno potanieją. Ma jednak związane ręce, jeśli statut konkretnego funduszu nie pozwala mu przekroczyć minimalnego progu udziału akcji w portfelu – np. co najmniej 60%. Chociaż wydaje mu się, że wie, jak chronić kapitał, to konstrukcja funduszu nie pozwala mu tego zrobić.

2.

TFI nie starają się osiągać dobrych wyników. TFI nie zarabiają bezpośrednio na wzrostach wartości jednostek funduszy inwestycyjnych. Głównym źródłem pieniędzy dla TFI są opłaty pobierane za samo zarządzanie Twoimi pieniędzmi: prowizje za nabycie funduszy (które łatwo ominąć) oraz pobierane na bieżąco opłaty za zarządzanie, dochodzące nawet do 4% rocznie.

3.

Fakt 2. Opłaty zjadają zyski z Twoich inwestycji Jest jeszcze jeden powód, dla którego wyniki funduszy inwestycyjnych tak rozczarowują w zestawieniu z indeksami giełdowymi – to potrącane przez TFI opłaty za aktywne zarządzanie kapitałem. Bez względu na rodzaj aktywów, w które inwestujesz, systematycznie ponoszone opłaty potrafią skonsumować znaczącą część ewentualnych zysków. A skoro zyski z inwestycji są niepewne, to finansowy ninja tym bardziej powinien zwracać baczną uwagę na wysokość ponoszonych opłat. Pamiętasz rozdział o kupowaniu mieszkania? Koszty nabycia nieruchomości są podwyższane przez podatek PCC (2%), opłatę notarialną, prowizję dla pośrednika nieruchomości, a w przypadku kredytu – także dodatkowe koszty okołokredytowe. Lekko licząc, w najbardziej optymistycznym scenariuszu i w przypadku zakupu za gotówkę należało się liczyć z kosztami dodatkowymi w wysokości ok. 5%. To dużo, prawda? Na szczęście koszty te ponoszone są jednorazowo. Inaczej jest w przypadku inwestowania – zwłaszcza za pośrednictwem funduszy inwestycyjnych. W części z nich zapłacisz jednorazową prowizję za nabycie jednostek, tzw. opłatę dystrybucyjną, która w skrajnych przypadkach

może wynosić nawet 4,75%. Łatwo jej uniknąć, dokonując zakupów przez platformy dystrybutorów, takie jak BossaFund czy SFI mBanku. Nie unikniesz jednak opłat za zarządzanie, które wynoszą od 0,5% rocznie w przypadku najtańszych funduszy pieniężnych do nawet 5% rocznie w przypadku funduszy akcyjnych. To właśnie te opłaty w największym stopniu wpływają na zaniżenie wyników inwestycyjnych – wliczane są bowiem automatycznie w cenę jednostek uczestnictwa danego funduszu inwestycyjnego. Co gorsza, obniżają wartość Twojej inwestycji niezależnie od tego, czy fundusz inwestycyjny osiąga zysk czy stratę. Krótko mówiąc, TFI zarabia na Tobie pieniądze nawet wtedy, gdy nie udaje się osiągnąć dodatnich stóp zwrotu. Czy się stoi, czy się leży, 4% się należy. Mówiąc w uproszczeniu: nawet jeśli fundusz zarobi 6% w danym roku, to po uwzględnieniu opłaty za zarządzanie w wysokości 4% Twój zysk spadnie do 6% – 4% = 2%. A co jeśli fundusz zarobi tylko 3%? Ty będziesz na minusie.

Rodzaje funduszy inwestycyjnych Wyróżnia się kilka rodzajów funduszy inwestycyjnych. Każdy z nich cechuje się innym poziomem ryzyka oraz prowadzi inną politykę inwestycyjną.

Rodzaj funduszu

Roczna opłata za Opis zarządzanie

0,5–1,2%

Najbezpieczniejsze fundusze, w których portfelu zdecydowanie przeważają obligacje Skarbu Państwa, depozyty gotówkowe oraz obligacje nieskarbowe (warto dokładnie wiedzieć, w co inwestuje dany fundusz, bo czasami są tam także obligacje korporacyjne, które cechują się wyższym ryzykiem).

1,5–2%

Składają się w większości z obligacji korporacyjnych i nieskarbowych. Zazwyczaj obligacje skarbowe oraz środki pieniężne stanowią mniejszą część portfela. To rozwiązanie jest bardziej ryzykowne niż fundusze pieniężne.

Fundusze mieszane (hybrydowe)

1,5–4%

Składają się zarówno z akcji, jak i bezpiecznych instrumentów, np. obligacji rządowych. Dzielą się na podkategorie, np. fundusze stabilnego wzrostu (kupujące mniej akcji) i fundusze zrównoważone (te mają więcej akcji). Są bardziej ryzykowne niż fundusze dłużne, ale mają potencjał wyższych zysków.

Fundusze akcji

2,5–4%

Większość ich składu stanowią akcje. Największy stopień ryzyka, najwyższe opłaty, ale również największy potencjał zysku.

Fundusze gotówkowe i rynku pieniężnego

Fundusze dłużne (obligacji)

Fundusze specjalizowane 1,5–4% i inne

Inwestują w konkretne klasy aktywów, np. nieruchomości, metale szlachetne, surowce lub produkty rolne. Do nich zaliczane są także fundusze absolutnej stopy zwrotu.

W obrębie każdego z rodzajów funduszy potencjalny inwestor może wybierać spośród kilkudziesięciu dostępnych produktów oferowanych przez różne towarzystwa funduszy inwestycyjnych (TFI). Specyfika konkretnego funduszu zawsze opisana jest w tzw. karcie funduszu. Stamtąd można się dowiedzieć, kto zarządza funduszem (każdy zarządzający pracuje na własną renomę), jaką politykę inwestycyjną prowadzi fundusz, jaki jest skład portfela inwestycyjnego i w jakich granicach może się zmieniać. W karcie funduszu określony jest również poziom ryzyka inwestycyjnego. Bardzo szczegółowe analizy w tym zakresie prowadzi i udostępnia serwis ›› http://analizy.pl ‹‹, gdzie sprawdzić można także historyczne wyniki wszystkich funduszy dostępnych w Polsce.

Oczywiście szefowie TFI będą tłumaczyć, że przecież ciężko pracują, aktywnie zarządzając funduszami, więc wynagrodzenie im się należy. Finansowy ninja nie jest tak wyrozumiały. Woli wynagradzać za efekty, a nie starania. Niestety w Polsce taki model nie jest dostępny dla przeciętnych inwestorów. W efekcie trudno uznać, że my (inwestorzy) i zarządzający funduszami jedziemy na tym samym wózku. Czy to oznacza, że jednoznacznie odradzam inwestowanie w funduszach inwestycyjnych? Absolutnie nie! Musisz tylko rozumieć, że zyski będą znacznie pomniejszone przez wysokie koszty i że istnieją tańsze alternatywy dla funduszy. Z drugiej strony fundusze to jedna z najprostszych i najbardziej popularnych form inwestowania. Dzisiaj pozwalają na bardzo szeroką dywersyfikację i inwestowanie na różnych rynkach, z rozproszeniem ryzyka. Przykładowo za pośrednictwem funduszy akcyjnych możesz rozpocząć inwestowanie nawet od 100 zł na rynkach, na które trudno byłoby Ci się dostać w inny sposób, np. na rynku chińskim. Poza tym daje się czasem na nich zarobić nawet po uwzględnieniu opłat – zwłaszcza w przypadku funduszy obligacji czy pieniężnych, których koszty są znacząco niższe niż w funduszach akcyjnych lub uniwersalnych. Czy istnieje alternatywa dla najkosztowniejszych funduszy akcji? Jak najbardziej. Skoro większość aktywnie zarządzających funduszami inwestycyjnymi nie osiąga lepszych wyników inwestycyjnych niż średnia rynkowa w postaci indeksów giełdowych, dobrym pomysłem jest kupowanie takich papierów wartościowych, które idealnie odzwierciedlają te indeksy. Posiadając je w swoim portfelu inwestycyjnym, moglibyśmy zarówno w krótkim, jak i w długim horyzoncie czasowym pokonać większość funduszy inwestycyjnych oraz inwestorów instytucjonalnych. Oczywiście takie papiery wartościowe powinny być pozbawione podstawowej wady funduszy, czyli wysokich opłat za zarządzanie. Takie papiery rzeczywiście powstały i noszą nazwę ETF (ExchangeTraded Fund), czyli inaczej: fundusz notowany na giełdzie. Kupuje się je i sprzedaje tak samo jak akcje. Wystarczy otwarcie konta w dowolnym biurze maklerskim (zwróć uwagę na łatwość obsługi oraz wysokość prowizji za każdą dokonywaną transakcję – standard dla rynku krajowego to 0,39% wartości zakupu, a najlepsza oferta na rynku to 0,19%). Podstawową właściwością ETF-ów jest ich naturalna dywersyfikacja. Nabywając jeden papier wartościowy, kupujesz jednocześnie średnią reprezentację szerokiego rynku, np. na ETF S&P 500 (symbol ETFSP500) składają się notowania 500 największych amerykańskich firm wchodzących w skład indeksu S&P 500, w tym m.in. Apple, Microsoft, Facebook, Amazon,

Johnson & Johnson, General Electric, a także firma inwestycyjna Warrena Buffetta – Berkshire Hathaway. Nie martwisz się, czy notowania pojedynczej firmy pójdą w górę, czy spadną i czy na tym stracisz, czy nie – masz w portfelu naturalnie uśrednioną reprezentację wycen 500 firm. Taka dywersyfikacja ogranicza ryzyko, ale jednocześnie ogranicza maksymalne zyski. Indeks stanowi po prostu średnią rynkową. Dobra wiadomość jest taka, że owa średnia bije na głowę fundusze inwestycyjne i w całej historii uśredniała się na poziomie przewyższającym 9% rocznie – z uwzględnieniem dywidend, czyli części zysków wypłacanych przez firmy. Kolejną dobrą wiadomością jest to, że notowany na warszawskiej giełdzie ETF S&P 500 również płaci dywidendy, a więc kupując ten papier wartościowy, automatycznie zarabiasz jako udziałowiec firm, które dzielą się zyskiem. Najlepszą cechą ETF-ów jest bardzo niska opłata za zarządzanie. Wynika to z faktu, że ich obsługą w całości zajmują się komputery, których zadaniem jest wyłącznie wierne odwzorowywanie prawdziwych indeksów giełdowych, a koszty zarządzania ograniczone są do minimum. Przykładowo: dla ETF S&P 500 wynoszą one zaledwie 0,15% – czyli są 30 razy niższe niż opłaty pobierane przez fundusze akcyjne, które w większości przypadków nie osiągają takich zysków jak ETF! Czy widzisz, jak bardzo dajemy się doić TFI?! Niestety w Polsce królują fundusze inwestycyjne. Polacy nadal bardzo chętnie wpłacają do nich pieniądze, więc instytucjom finansowym nie pali się do wprowadzania niskokosztowych ETF-ów. W rezultacie na warszawskiej giełdzie notowane są tylko trzy ETF-y, reprezentujące indeks największych polskich spółek WIG20 oraz indeksy giełdy niemieckiej i amerykańskiej. W przypadku ETF-ów na indeksy zagraniczne trzeba pamiętać o uwzględnieniu ryzyka walutowego. Na GPW kupuje się, płacąc polskimi złotymi, które przeliczane są na euro lub dolary według aktualnego kursu. Dlatego zmiana notowań ETF-ów wyrażonych w złotówkach w dużym stopniu zależy od tego, czy kurs euro i dolara rośnie, czy spada.

ETF-y dostępne na GPW ETF

Roczna opłata za zarządzanie

Komentarz

ETFW20L

0,45%

Odwzorowuje indeks WIG20 – 20 największych i najbardziej płynnych spółek z Głównego Rynku GPW z kapitalizacją dywidend.

ETFDAX

0,15%

Odwzorowuje indeks niemieckiej giełdy DAX z kapitalizacją dywidend.

ETFSP500 0,15%

Odwzorowuje indeks amerykańskiej giełdy S&P 500, dodatkowo wypłaca dywidendę dwa razy do roku.

Możesz się zastanawiać, jak duży realny wpływ ma wysokość opłat na efekty inwestowania. Załóżmy więc, że inwestujesz co miesiąc 200 zł, kupując za to konkretne aktywa, zarabiające brutto 8% w skali roku. To optymistyczne założenie i świetny wynik inwestycyjny, ale jednocześnie nieodbiegający od średnich zwrotów z S&P 500 w długim horyzoncie czasowym. Zobacz, jak kolosalna jest różnica (siła procentu składanego!) pomiędzy wynikami Twojej inwestycji w zależności od tego, jak duże są opłaty pobierane przez zarządzających daną inwestycją i jak długo trwa takie inwestowanie: Okres inwestycji na 8% rocznie

ETF pobierający 0,15% rocznie opłaty za zarządzanie

Fundusz akcji pobierający 4% rocznie opłaty za zarządzanie

Aż tyle możesz stracić na opłatach

Wartość inwestycji po 5 latach

14 638 zł

13 260 zł

1378 zł

Wartość inwestycji po 10 latach

36 285 zł

29 450 zł

6835 zł

Wartość inwestycji po 20 latach

115 632 zł

73 355 zł

42 277 zł

Wiem, że trudno w to uwierzyć, ale liczby nie kłamią. Jeśli odjąć od wartości inwestycji kwotę wpłaconego kapitału (200 zł co miesiąc, a więc 48 tys. zł w okresie 20 lat), przy powyższych założeniach okazuje się, że w horyzoncie 20-letnim zarządzający funduszami inwestycyjnymi zainkasowaliby 63% Twoich zysków, i to przy praktycznie zerowym ryzyku z ich strony! Zastanów się, czy usługi TFI są dla Ciebie warte aż tyle. W momencie wyjścia z inwestycji, bez względu na formę inwestowania w papiery wartościowe, przyjdzie Ci jeszcze zapłacić podatek od zysków

kapitałowych, wynoszący 19% kwoty zysku. Inwestując przez standardowy rachunek maklerski, nie unikniesz tego podatku. Inwestując w funduszach, możesz opóźnić moment zapłaty podatku poprzez przerzucanie pieniędzy pomiędzy tzw. subfunduszami wchodzącymi w skład jednego funduszu parasolowego (po szczegóły odsyłam do cyklu „Elementarz inwestora” – ›› http://fin.ninja/ei ‹‹). Niemniej jeśli będziesz chciał całkowicie wyjść z inwestycji i zrealizować zyski, wypłacając sobie gotówkę, to podatek i tak zapłacisz. Dobrą formą ochrony przed podatkiem Belki dla osób, które planują wypłacić sobie pieniądze z inwestycji dopiero na emeryturze, jest założenie indywidualnego konta emerytalnego (IKE). Może być ono prowadzone w formie zwykłego konta typu lokata, w formie konta pozwalającego inwestować poprzez fundusze inwestycyjne, a także w formie rachunku maklerskiego. Co roku można wpłacić na takie konto z góry ograniczoną kwotę pieniędzy – w 2016 r. jest to 12 165 zł. Jeżeli środki wypłacone zostaną dopiero po 60. roku życia (lub 55. w przypadku nabycia prawa do wcześniejszej emerytury), całkowicie zwolnione będą z konieczności zapłaty podatku od zysków kapitałowych. To taka rządowa nagroda za wytrwałość, premiująca systematyczne oszczędzanie na emeryturę, i jednocześnie dobra forma tzw. tarczy podatkowej, chroniącej inwestycje przed nadmiernymi kosztami. Załóżmy, że roczna uśredniona stopa zwrotu w najbliższej dekadzie wyniesie nominalnie 7%. Przy założeniu, powiedzmy, inflacji na poziomie 2,5% realny zwrot z inwestycji wyniesie 4,5%. Fundusze inwestycyjne zabrałyby 94% realnego zysku z takich inwestycji kapitałowych. I to w skrócie pokazuje, dlaczego liczą się koszty i dlaczego niskokosztowe ETF cieszą się tak dużym zainteresowaniem. John C. Bogle, założyciel i CEO Vanguard Group, „ojciec chrzestny” ETF-ów

Jeszcze inną formą optymalizacji są indywidualne konta zabezpieczenia emerytalnego (IKZE), pozwalające uzyskiwać korzyści podatkowe na początku, a nie na końcu inwestycji. Co prawda roczny limit wpłat w tym przypadku jest niższy – w 2016 r. wynosi 4866 zł – ale wysokość wpłat można odpisać od podstawy opodatkowania, redukując w ten sposób podatek PIT należny za dany rok. Więcej o kontach IKE i IKZE znajdziesz w artykule Optymalizacja

podatkowa dzięki kontom IKE i IKZE – ile można zaoszczędzić? – ›› http://fin.ninja/ike ‹‹.

Fakt 3. Sam odpowiadasz za wszystkie decyzje inwestycyjne Czasami sprzedawcy przeróżnych inwestycji przekonują, że po zainwestowaniu środków uzyskamy dostęp do wiedzy doradców, którzy pomogą nam maksymalizować zyski i dobierać odpowiednie fundusze inwestycyjne w zależności od aktualnej koniunktury na rynkach. Najczęściej w ten sposób zachęca się do zawarcia umowy uczestnictwa w programie systematycznego oszczędzania, opakowanym w polisę ubezpieczeniową. Nie ma nic dziwnego w tym, że sprzedawcy tego typu produktów, w ramach których prowadzone są przeróżne „szkoły inwestowania”, obiecują złote góry. Zarabiają krocie na wpychaniu w ręce klientów skomplikowanych produktów finansowych, które dają nikłą szansę na zdobycie pieniędzy. Smutna prawda jest taka, że tzw. doradcy opiekują się klientami tylko do momentu upływu terminu umożliwiającego odstąpienie od umowy. Później zdany jesteś na siebie. W żadnym przypadku nie powinieneś delegować na kogoś innego odpowiedzialności za swoje inwestycje. Nikt tak dobrze jak Ty nie zna Twojej sytuacji finansowej, dotychczasowych doświadczeń, preferencji, obaw oraz zainteresowań. Możesz i powinieneś posiłkować się wiedzą innych osób, ale ostatecznie to Ty odpowiadasz za wszystkie swoje decyzje i tylko Ty poniesiesz ich pozytywne lub negatywne konsekwencje. W czasach, gdy oprocentowanie lokat znajduje się na wyjątkowo niskim poziomie, coraz więcej ludzi zwraca się ku inwestycjom na rynkach kapitałowych, aby wycisnąć wyższe stopy zwrotu. Nie ma się co dziwić, że banki i ubezpieczyciele proponują coraz to nowe rzekome „alternatywy dla lokat”, które w istocie nie są żadną alternatywą, ale inwestycją obarczoną dodatkowymi kosztami i ryzykiem. Nawet niektórzy blogerzy finansowi jako alternatywę dla lokat wskazują inwestycje w spółki płacące regularnie dywidendę, czyli dzielące się częścią swojego zysku z posiadaczami akcji firmy. Co do zasady inwestowanie dywidendowe to dobry pomysł. Ma ono długą tradycję na innych rynkach, np. w USA, gdzie dywidendy wypłaca się z reguły kwartalnie. Dla odmiany w Polsce dywidendy płacone są najczęściej raz do roku i dobrej tradycji jeszcze brak. Ze względu na ryzyko podejmowane przy inwestowaniu dywidendowym w żaden sposób nie powinno się go porównywać do bezpiecznej lokaty bankowej czy obligacji skarbowych. Jeśli realnie ocenisz swoje możliwości inwestycyjne, dojdziesz do wniosku,

że szalenie trudno trafnie wybrać konkretne spółki do swojego portfela tak, aby osiągnąć zysk. Gdy inwestujesz w konkretne firmy, ponosisz nieproporcjonalnie duże ryzyko straty. Co z tego, że spółka dywidendowa wypłaci np. 3–4% dywidendy rocznie, jeśli w międzyczasie jej kurs zanurkuje o 20%? W przypadku akcji pojedynczych firm zdarzają się i takie, które w okresie dziesięcioleci nie odzyskują notowań z chwili rozpoczęcia inwestycji – zwłaszcza jeśli akcje kupisz w szczycie hossy, czyli wzrostów na giełdach. Dzięki dywidendom zredukujesz straty, ale „kiszenie” takich akcji w portfelu inwestycyjnym nie spowoduje, że będziesz bogatszy. Dodatkowo wysokość dywidendy nie jest gwarantowana i może się okazać, że nie zostanie ona wypłacona, nawet jeśli firma generuje spore zyski. Zdarza się, że spółka zmienia swoją politykę i przestaje płacić dywidendę albo mocno ją ogranicza, jak np. KGHM. Warto też pamiętać, że od dywidend potrąca się ryczałtowo podatek 19% od zysku w momencie ich wypłaty. Tylko rachunki IKE/IKZE pozwalają uniknąć tego podatku. Nawet jeśli ostatecznie w inwestowaniu dywidendowym wyjdziesz na plus, to w międzyczasie zaobserwujesz znaczne wahania wartości kapitału i możesz być targany różnymi emocjami. Stąd przedstawianie takiego sposobu inwestowania jako alternatywy dla lokaty bankowej jest niebezpiecznym uproszczeniem – szczególnie w przypadku osób, które nie radzą sobie psychicznie z obserwowaniem spadków kursów. Dlatego tak ważna w inwestowaniu długoterminowym jest rezygnacja ze śledzenia wiadomości na bieżąco. Co do zasady warto wchodzić tylko w te formy inwestowania, które umiemy samodzielnie przeanalizować i które rozumiemy. Jeśli czegoś nie rozumiesz, nie inwestuj w ten sposób. Struktura niektórych produktów finansowych celowo jest komplikowana, abyś nie mógł poznać oczywistych faktów, np. skali opłat pobieranych przez instytucję tworzącą dany produkt. Dlatego powinieneś unikać wszystkiego, co wydaje Ci się skomplikowane. W przypadku każdej potencjalnej okazji inwestycyjnej warto odpowiedzieć sobie na następujące pytania: 1. W jaki sposób mogę stracić pieniądze na tej inwestycji? Jaki jest negatywny

i najczarniejszy scenariusz?

2. Czy ta inwestycja pasuje do mojej ogólnej strategii? Czy jest zgodna z moimi

preferencjami?

3. Jaka jest moja strategia wyjścia z inwestycji? Jaki zysk mnie zadowoli? Na

jakim poziomie będę ucinał straty? Jakie koszty wiążą się z samym wyjściem

z inwestycji? Co podpowiada zdrowy rozsądek? Czy przedstawiany mi scenariusz inwestycyjny jest wiarygodny i prawdopodobny?

4.

Nikt poza Tobą nie jest w stanie udzielić satysfakcjonującej odpowiedzi na te pytania. Możesz oczywiście posługiwać się raportami i opiniami innych, ale nie scedujesz na nikogo odpowiedzialności za ostateczną decyzję. Przeprowadzenie takiej analizy inwestycyjnej i uzyskanie odpowiedzi nie jest łatwe i wymaga czasu. Dlatego wielu inwestorów woli realizować pasywne strategie inwestycyjne, pozwalające inwestować niejako automatycznie. Układają prosty plan, który systematycznie realizują bez modyfikacji przez długi okres. Jedną z najprostszych i prawdopodobnie najbardziej skutecznych strategii pasywnych zaproponował sam Warren Buffett w liście do inwestorów Berkshire Hathaway wysłanym w 2014 r.5 Co więcej, strategię tę zapisał w swoim testamencie jako zalecany sposób inwestowania po jego śmierci przez rodzinny fundusz powierniczy: Moja rada dla zarządzającego trustem nie może być prostsza: włóż 10% gotówki w krótkoterminowe obligacje rządowe i 90% w niskokosztowy fundusz indeksowy (ETF) S&P 500 (proponuję Vanguard). Uważam, że długoterminowe rezultaty tej strategii będą dla trustu lepsze niż te osiągane przez większość inwestorów – czy to fundusze emerytalne, instytucje czy osoby prywatne – którzy zatrudniają zarządzających pobierających wysokie honoraria. Warren Buffett

Inwestor, który w okresie od 1965 do 2012 r. osiągał średnią roczną stopę zwrotu bliską 20%, odradza inwestorom amatorom także typowanie „zwycięskich” spółek oraz słuchanie podpowiedzi tych, którzy twierdzą, że mają takie typy. Zdecydowanie lepiej według niego posiadać szeroki przekrój akcji firm, które – uśredniając – dobrze sobie radzą. Buffett mówi wprost, że warunek ten spełnia ETF S&P 500, pobierający minimalne opłaty roczne.

Zarówno indywidualni inwestorzy, jak i instytucje będą stale zachęcani do aktywności przez tych, którzy czerpią zyski z udzielania porad lub dokonywania transakcji. Powstałe w ten sposób koszty mogą być ogromne i po zagregowaniu pozbawiać inwestorów zysków. A więc ignorujcie szum informacyjny, trzymajcie koszty na minimalnym poziomie i inwestujcie w akcje tak, jakbyście inwestowali w farmę. Warren Buffett

Porównanie z farmą jest nieprzypadkowe. Uprawy rolne wymagają czasu. Zdarzają się lata mniejszych zbiorów i większych zbiorów, ale generalnie to, co się zasieje, rośnie i daje właścicielom zyski w długim horyzoncie czasowym.

Fakt 4. Są lepsze inwestycje niż papiery wartościowe Dotychczas koncentrowaliśmy się na inwestycjach w papiery wartościowe. Niemniej jednak pasywne inwestowanie, oparte np. na akcjach, wcale nie musi być najlepszą metodą pomnażania kapitału. W szczególności jeżeli dopiero w wieku 50 lat (lub później) decydujesz się rozpocząć inwestowanie w celu konsumowania zysków na emeryturze, poleganie na takiej strategii będzie ryzykowne – po prostu może zabraknąć czasu na osiągnięcie celów finansowych. W podobnym przypadku warto rozważyć inwestycje we własny biznes lub nieruchomości. Dają one możliwość lewarowania się (czyli dokonywania inwestycji bez posiadania własnego kapitału), co w połączeniu z dobrym planem pozwala na znacznie szybsze osiąganie wyższych stóp zwrotu niż z rynków kapitałowych. Przynajmniej w teorii. Jako inwestor kupujący akcje firm na giełdzie nie masz realnego wpływu na to, jak będzie działać dana spółka, jak duży zysk generować, jak duże dywidendy płacić i w końcu – czy kurs jej akcji pójdzie w górę czy w dół. Nie masz również dostępu do poufnych informacji dotyczących tego, co dzieje się w firmie i jak ona sobie radzi. Wiesz tylko to, o czym sama poinformuje opinię publiczną. Jesteś po prostu jednym z wielu udziałowców, który liczy na to, że w długim horyzoncie czasowym taka inwestycja się zwróci. Inaczej jest w przypadku własnego biznesu. Masz pełną realną kontrolę nad tym, jak rozwija się firma, w którym kierunku zmierza i nawet jaki zysk generuje. Już wiesz, że własna firma może być świetnym sposobem na optymalizację podatkową. W połączeniu z dobrym pomysłem biznesowym

i skutecznym budowaniem przewagi nad konkurencją Twoja firma może rosnąć dużo szybciej niż kilka procent w roku. Gdy prowadzisz wysokomarżowy biznes, nie będziesz cierpieć na brak kapitału. Każdy bank chętnie udzieli Ci kredytu inwestycyjnego, a Ty dzięki temu będziesz mógł zarabiać więcej. Jeśli masz żyłkę przedsiębiorcy, to reinwestowanie części zysków firmy w celu utrzymania tempa jej wzrostu jest potencjalnie dużo lepszym pomysłem niż poszukiwanie sukcesu w inwestycjach na rynkach kapitałowych. I podobnie jak w przypadku papierów wartościowych, w zakresie budowania własnej firmy można wyróżnić co najmniej kilka strategii i stylów inwestowania: działalność produkcyjną, tradycyjne usługi, usługi internetowe itd. Każdy może znaleźć dla siebie taki scenariusz prowadzenia firmy, który najlepiej odpowiada jego umiejętnościom, doświadczeniu i preferencjom. Trzecim popularnym obszarem inwestowania są nieruchomości. Tu także wyróżnić można wiele rozmaitych strategii: nieruchomości jako lokata kapitału z zamiarem ich późniejszej odsprzedaży, małe mieszkania wynajmowane w całości, duże mieszkania wynajmowane na pokoje, licytacje komornicze, flipy – czyli transakcje kupna i szybkiej sprzedaży, wynajem garaży, nieruchomości komercyjne, apartamenty na wynajem krótkoterminowy, budynki wielorodzinne, działalność deweloperska, grunty rolne itd. W przypadku dobrego planu biznesowego inwestycji na rynku nieruchomości można dokonywać bez kapitału, np. za pieniądze banków – o ile tylko ma się zdolność kredytową lub potrafi zagwarantować dochody z takiego biznesu. Co więcej, istnieją sposoby na aktywne działanie w obszarze nieruchomości bez posiadania zdolności kredytowej i własnego kapitału. Takim sposobem jest tzw. podnajem, czyli wynajmowanie mieszkań od inwestorów kapitałowych, którzy nie chcą mieć do czynienia z najemcami (chcą być pasywnymi inwestorami), i podnajmowanie tych mieszkań najemcom w wyższych cenach (obejmują one również koszty zarządzania najmem oraz zysk samego zarządcy). Ten scenariusz inwestowania i zarabiania został szczegółowo omówiony w podcaście Podnajem, czyli jak żyć z wynajmu, nie posiadając nieruchomości – ›› http://fin.ninja/podnajem ‹‹. Własny biznes i nieruchomości cechują się tym, że przy odpowiedniej dyscyplinie i dużej dozie sprytu stopy zwrotu mogą być praktycznie nieograniczone. Jeśli jesteś człowiekiem młodym, niedoświadczonym i dopiero rozpoczynającym swoją przygodę z pomnażaniem pieniędzy, to najlepszą inwestycją, jakiej możesz dokonać, jest inwestycja w samego siebie. Dlatego prawdziwy finansowy ninja nieustannie podnosi kwalifikacje, samodoskonali się, żyje w zgodzie z własnymi przekonaniami, dba o zdrowie

i kondycję fizyczną. Czy tego chcesz, czy nie, musisz rozwijać się w różnych obszarach. Owszem, można skupić się wyłącznie na inteligencji finansowej, ale brak edukacji w innych obszarach, nieposzerzanie horyzontów i brak profilaktyki zdrowotnej ograniczają Twój potencjał w zakresie zdobywania majątku i cieszenia się innymi aspektami życia. To Ty jesteś najlepszą maszyną do zarabiania pieniędzy, ale musisz regularnie inwestować w siebie, aby być w optymalnej kondycji – nie tylko teraz, lecz także w kolejnych latach. Nauka języków obcych, zdobywanie nowych umiejętności, uczestnictwo w dobrej jakości, płatnych kursach dających dostęp do wiedzy przekazywanej przez praktyków biznesu o udokumentowanej historii – to jedne z najlepszych sposobów na podnoszenie kompetencji. Czasami nie potrzeba do tego nawet pieniędzy. Wystarczy tylko inwestycja czasu, np. przeznaczenie go na przeczytanie przydatnej książki lub na spotkanie w gronie przedsiębiorców chcących wymieniać się doświadczeniami. Ale tu od razu chcę Cię ostrzec. W internecie i na rynku edukacyjnym można spotkać wielu wyspecjalizowanych szarlatanów, którzy ze szkoleń z zakresu „rozwoju osobistego” i „inwestowania w siebie” uczynili prasę drukującą dla nich pieniądze. Zachęcają do inwestowania w siebie – najlepiej poprzez zakup jak najdroższych szkoleń. Znalezienie tych sensownych i wartościowych może być prawdziwą sztuką. Jednak finansowy ninja wie, że każda taka inwestycja z założenia musi się zwrócić. Jeśli za udziałem w szkoleniach nie idzie konkretne działanie i zarabianie pieniędzy, oznacza to, że była to zła inwestycja.

Fakt 5. Nie ma modelowego portfela inwestycyjnego Spotkałeś się już pewnie ze stwierdzeniem, że inwestując, nie należy wkładać wszystkich jajek do jednego koszyka. Jeśli koszyk upadnie, to wszystkie jajka się zbiją i nie będzie co jeść. Dlatego mądre osoby zalecają, aby inwestycje poddawać dywersyfikacji, czyli inwestować w różne klasy aktywów, które nie są ze sobą wzajemnie skorelowane. W skrócie chodzi o to, aby ograniczyć ryzyko wystąpienia strat na wszystkich frontach równocześnie i aby ewentualne problemy z jedną klasą aktywów nie dotyczyły w tym samym czasie innej. To samo odnosi się do zarabiania – należy czerpać zarobki z więcej niż jednego źródła. Sama idea dywersyfikacji jest bardzo szczytna, ale nie brakuje jej przeciwników, którzy zauważają, że wcielenie tego pomysłu w życie jest bardzo trudne. Wielu osobom nie udaje się skutecznie opanować zarabiania

i inwestowania tylko w jednym obszarze, a co dopiero mówić o wielu. Nasz czas i energia nie są nieograniczone. Niemniej do podstawowych zasad redukowania ryzyka w portfelu inwestycyjnym możesz stosować się nawet wtedy, gdy koncentrujesz się wyłącznie na jednym obszarze inwestowania. Przykładowe sposoby dywersyfikacji w obrębie inwestowania we własny biznes: • zwiększanie liczby klientów – co automatycznie wpłynie na uniezależnienie się od ich obecnego grona, • zwiększanie liczby produktów i usług firmy – dodatkowe produkty to szansa na przychody także od dotychczasowych klientów, bez ponownego ponoszenia kosztów ich pozyskania, • zaoferowanie usług w modelu subskrypcyjnym – zamiast płacić raz, klient będzie ponosił stałe, comiesięczne lub coroczne opłaty za usługę. Sposoby dywersyfikacji w obrębie wynajmu nieruchomości mieszkalnych: • wynajmowanie długoterminowe pokoi zamiast całych mieszkań – w przypadku rezygnacji jednego najemcy nie będziesz miał przestoju w wynajmie całego mieszkania, • rozproszenie geograficzne poprzez kupowanie nieruchomości na wynajem w różnych miastach i oddawanie ich w zarządzanie – zabezpieczy Cię przed lokalną konkurencją i pogorszeniem warunków najmu w Twoim głównym mieście, • krótkoterminowe wynajmowanie pokoi i mieszkań – tego typu rozwiązanie jest szczególnie popularne w miejscowościach turystycznych. Sposoby dywersyfikacji w obrębie inwestowania w papiery wartościowe: • inwestowanie w akcje firm na różnych rynkach (poprzez odpowiednie ETF-y), np. w USA, Europie i Azji, • inwestowanie w obligacje średnio- i długoterminowe, • inwestowanie w certyfikaty na aktywa alternatywne, np. złoto i nieruchomości – zazwyczaj są one nisko albo ujemnie skorelowane z giełdą, co oznacza, że zyskują na wartości, gdy na giełdzie rządzi bessa (czyli długotrwały spadek cen). Otwartym pytaniem pozostaje, jakie powinny być proporcje poszczególnych rodzajów aktywów w portfelu inwestycyjnym. Nawet eksperci nie są co do tego

zgodni, ale zapamiętaj jedno: nie ma jednego modelowego składu portfela inwestycyjnego, który odpowiadałby każdemu. Warto dywersyfikować, ale zarazem nie tracić zbyt wiele czasu na poznawanie kolejnych form inwestowania. Skup się na tym, w czym już jesteś dobry, przeznaczaj energię na zwiększanie zarobków i stopy zwrotu właśnie w tym obszarze, stosując jednocześnie podstawowe, zdroworozsądkowe sposoby ograniczania ryzyka. Może się okazać, że wyjdziesz na tym lepiej. Zazwyczaj nie warto się rozpraszać.

Polisa z UFK, czyli toksyczny produkt inwestycyjny Chociaż nie omawiam w tej książce konkretnych instrumentów inwestycyjnych, to zrobię wyjątek dla produktu, którego większość z nas po prostu powinna unikać: polis inwestycyjnych z UFK, nazywanych także fachowo ubezpieczeniem na życie z ubezpieczeniowym funduszem kapitałowym (tym w istocie są) lub skrótowo programami regularnego oszczędzania, polisami unit-link czy – w żargonie doradców finansowych – „regularami”, ze względu na konieczność wnoszenia regularnych wpłat (dla jasności: dalej będę używał głównie skrótowego określenia „polisa inwestycyjna”). Niestety produkt ten jest masowo wciskany klientom przez doradców finansowych i przedstawiany jako świetny sposób długoterminowego oszczędzania. To bzdura! To nie produkt oszczędnościowy, tylko inwestycja obarczona dużym ryzykiem i olbrzymimi kosztami, zżerającymi potencjalne zyski. Produkt skonstruowany jest w taki sposób, że przeciętny, pasywny inwestor ma praktycznie zerowe szanse, by na nim zarobić. Doskonale wiedzą o tym towarzystwa ubezpieczeniowe konstruujące podobne produkty, dlatego przez długi czas uniemożliwiały rezygnację z takich wieloletnich programów oszczędzania, pobierając przy próbie odstąpienia od polisy olbrzymie opłaty likwidacyjne, konsumujące kilkadziesiąt procent zgromadzonych oszczędności – nie tylko ewentualnego zysku, lecz także całego kapitału inwestycji. Sytuacja nieco się poprawiła pod wpływem działań UOKiK (Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów), który od lat walczy z toksycznymi polisami – w efekcie opłaty likwidacyjne w wybranych towarzystwach zmalały do ok. 15%. Niemniej jednak nie czyni to z polis dobrych produktów. Nadal obarczone są olbrzymimi kosztami zarządzania i stanowią zbędne obciążenie dla portfeli. Na produkcie tym po prostu bardzo trudno zarobić. A uwzględniając opłaty likwidacyjne, straty są niemalże pewne. Stuprocentowo pewne jest zaś to, że

sporo zarobią na Tobie firma ubezpieczeniowa oraz doradca sprzedający polisę. Jeśli raczej nisko oceniasz swoje umiejętności w zakresie inwestowania, to zdecydowanie lepiej wyjdziesz na odkładaniu pieniędzy na lokatach bankowych lub stosowaniu prostej strategii inwestycyjnej sugerowanej przez Warrena Buffetta i opartej na niskokosztowych ETF-ach. Finansowy ninja zdecydowanie unika polis z UFK. Organizuje swoje inwestycje w inny sposób, nie wierząc w atrakcyjność rzekomych korzyści podatkowych oferowanych przez te polisy. Analogiczne efekty można osiągnąć dużo mniejszym kosztem.

Polisy z UFK – co musisz wiedzieć?

• Trzymaj się jak najdalej od wszelkich programów systematycznego oszczędzania opakowanych w polisy ubezpieczeniowe. • Wszystkich doradców-sprzedawców, którzy roztaczają przed Tobą piękne wizje korzyści z polis inwestycyjnych, możesz uznać za naciągaczy polujących na Twoje pieniądze. W tym przypadku nie obowiązuje zasada domniemania niewinności. • Sprzedawca polisy nie jest doradcą inwestycyjnym i najprawdopodobniej nie pracuje w firmie inwestycyjnej, która ma licencję KNF na świadczenie usług doradztwa. Mówiąc krótko: sprzedawca nie ma prawa udzielać Ci porad związanych z inwestowaniem. • Zgodnie z prawem i bez żadnych konsekwencji możesz odstąpić od umowy ubezpieczeniowej w ciągu 30 dni od daty jej zawarcia. Zadbaj tylko o uzyskanie pisemnego potwierdzenia (pieczątka z datą), że pismo z informacją o woli odstąpienia od umowy złożyłeś w terminie.

Zresztą nie tylko ja przestrzegam przed tymi produktami. Rzecznik Finansowy (dawniej: Rzecznik Ubezpieczonych) poświęcił im aż dwa obszerne raporty, prezentujące straty poniesione przez klientów, którzy zaufali doradcom finansowym sprzedającym polisy, i ostrzegające jednocześnie przed skutkami zbyt pochopnych decyzji inwestycyjnych. Oto kilka przykładów z jednego

z raportów6: • Konsument zawarł umowę na 10 lat. Przez ten okres wpłacił 11 000 zł tytułem składki. Po 10 latach otrzymał kwotę ok. 7200 zł. • Konsument wpłacił 9400 zł, po 3 latach wartość tej inwestycji to 8000 zł. • Konsument wpłacił 30 000 zł na umowę 3-letnią. Wartość wypłaconej kwoty po zakończeniu umowy to 24 000 zł. • Konsument wpłacił 90 000 zł na 4-letnią umowę. Wartość wypłaconych środków po zakończeniu umowy to kwota 64 000 zł. • Konsument wpłacił 40 000 zł. Po zakończeniu umowy po 8 latach wypłacił 12 000 zł. • Konsumentka zawarła umowę w 2001 r. Przez 10 lat wpłaciła łącznie prawie 30 000 zł. Kwota, którą otrzymała w 2012 r., to 15 772 zł. Prawda, że obrazowe przykłady? W takim razie zapraszam do lektury poniższego przewodnika po tych produktach.

Oszczędzanie czy inwestowanie? Osoby, które nie są zadowolone z oprocentowania lokat bankowych, często szukają zbliżonych do nich instrumentów finansowych. Zazwyczaj boją się inwestowania – czy to na giełdzie, czy w funduszach inwestycyjnych – i szukają czegoś „brzmiącego znajomo”, a jako produkty oszczędnościowe sprzedawane są właśnie polisy inwestycyjne. Typowy scenariusz wygląda tak: • Przychodzi klient do banku lub pośrednika finansowego i mówi, że chciałby systematycznie oszczędzać dla dziecka albo na swoją emeryturę. • Klient najczęściej stwierdza, że chciałby robić to bezpiecznie i że dotychczas pieniądze odkładał na lokatach lub kontach oszczędnościowych. • Doradca proponuje „inną formę oszczędzania”. Taką, która da lepszą stopę zwrotu niż „marne odsetki na lokacie”. Najczęściej jest to właśnie wieloletnia polisa inwestycyjna, oparta bądź na jednorazowej wpłacie, bądź na systematycznych, okresowych wpłatach stałych składek – najczęściej miesięcznych lub corocznych. Powtórzę jeszcze raz: polisy z UFK nigdy nie były i nie będą formą oszczędzania. To nie jest oszczędzanie, tylko inwestowanie – z wszystkimi jego

zaletami i wadami, a w szczególności z podjęciem ryzyka inwestycyjnego i koniecznością ponoszenia wyjątkowo wysokich opłat.

Czym jest polisa z UFK? Mówiąc w dużym uproszczeniu, jest to produkt inwestycyjny oferowany w formie ubezpieczenia na życie i dożycie. Jednak z tradycyjnym rozumieniem słowa „ubezpieczenie” produkt ten ma niewiele wspólnego. Owszem, otrzymujesz ubezpieczenie na życie, ale najczęściej jest ono ograniczone do symbolicznej kwoty, np. 1 zł. Czasami taka polisa daje jeszcze ochronę od następstw nieszczęśliwych wypadków, ale także w małej kwocie, np. 2500 zł. Po co więc to ubezpieczenie? Opakowanie wpłat w formę ubezpieczenia pozwala stworzyć tzw. wehikuł inwestycyjny, który daje możliwość inwestowania w wiele krajowych i zagranicznych funduszy inwestycyjnych oraz swobodnej konwersji jednostek pomiędzy różnymi funduszami bez konieczności zapłaty podatku Belki – tak długo, jak długo nie wypłaca się pieniędzy z polisy (odprowadzany jest on dopiero na koniec inwestycji, ale od rzeczywiście wypracowanego zysku). W przypadku zwykłego inwestowania w fundusze podatek trzeba zapłacić przy każdej sprzedaży jednostek z zyskiem (wyjątek stanowią tzw. fundusze parasolowe). Strat nie można jednak odliczyć. Czym w takim razie UFK różnią się od funduszy parasolowych? Klasyczne „parasole” dają możliwość konwertowania jednostek tylko w ramach jednego TFI, a dokładniej – w ramach konkretnego funduszu parasolowego (każde towarzystwo funduszy inwestycyjnych może prowadzić kilka odrębnych „parasoli”, jak również fundusze poza „parasolami”). Nie da się przenosić jednostek pomiędzy różnymi towarzystwami lub „parasolami”. Z kolei polisa z UFK nie ma takich ograniczeń – pozwala na swobodne korzystanie z całej palety funduszy wielu TFI (także zagranicznych), dostępnych w ofercie danego ubezpieczyciela. Większość polis inwestycyjnych ma formę programów systematycznego oszczędzania. W trakcie podpisywania umowy musisz z góry zdecydować, na jak długi okres chcesz związać się z ubezpieczycielem oraz jakiej wysokości składkę będziesz opłacać co miesiąc. UFK zakładają długi horyzont inwestycyjny, np. 5, 10, 15 lat albo i jeszcze dłużej. Są też programy, w których wpłaty dokonuje się tylko raz – na samym początku inwestycji (składka jednorazowa). W jeszcze innych istnieje możliwość podzielenia całego okresu inwestowania na etapy – tzw. składkowy

i bezskładkowy. W pierwszym wpłaca się regularne składki, w drugim nie trzeba tego robić. Ubezpieczyciele nie protestują także, gdy chcemy w dowolnym momencie powiększyć inwestycję o dodatkowe pieniądze. Dla jasności: nie traktuj tego, co opisuję, jako jedyne opcje inwestycyjne. Polis z UFK jest na rynku bardzo wiele i stale ulegają modyfikacjom. To, co przedstawiam w tym rozdziale, to bardzo wybiórcze przykłady, które mają na celu uzmysłowienie mechanizmów i konstrukcji tego typu produktów. Produkt ten jest dosyć popularny w Polsce – przede wszystkim dlatego, że wciska się go klientom, którzy przejawiają jakąkolwiek wolę systematycznego oszczędzania. Według serwisu Analizy Online aktywa polskich UFK przekroczyły w 2015 r. 56 mld zł. Aktywa ubezpieczeniowych funduszy kapitałowych Źródło: Analizy.pl

Dla porównania: w standardowych funduszach inwestycyjnych na koniec grudnia 2015 r. znajdowało się ok. 252 mld zł.

Cechy polis inwestycyjnych z UFK Dlaczego unit-linki cieszą się tak dużą popularnością? Próbując zachować

obiektywizm, muszę przyznać, że mają one kilka zalet. Poza wspomnianą już wcześniej optymalizacją podatkową (odroczona płatność podatku Belki) platformy ubezpieczycieli dają zazwyczaj dostęp do ponad setki funduszy inwestycyjnych, w tym także do specjalistycznych i zagranicznych funduszy Franklin Templeton, Fidelity oraz Quercus. Zaletą jest to, że można korzystać z nich swobodnie – bez bariery wejścia – podczas gdy w standardowym obrocie niektóre z tych funduszy wymagają minimalnej wpłaty, np. w wysokości 40 tys. euro, co praktycznie wyklucza je z portfela inwestycyjnego większości śmiertelników. Warto dodać, że w odróżnieniu od lokat bankowych – których gwarantem jest Bankowy Fundusz Gwarancyjny (BFG) – polisa jest produktem ubezpieczeniowym z wszystkimi tego zaletami i wadami. Zaletą jest możliwość wskazania osób uposażonych na wypadek śmierci, co pozwala na pominięcie standardowej procedury spadkowej. UFK chroni także zgromadzony kapitał przed ewentualną egzekucją komorniczą, ale uczciwie mówiąc, ma to marginalne znaczenie dla większości osób. Minusem są za to słabsze gwarancje. Odpowiada za nie UFG (Ubezpieczeniowy Fundusz Gwarancyjny), który po upadku ubezpieczyciela wypłaca 50% wartości ubezpieczenia, do kwoty nieprzekraczającej równowartości 30 tys. euro. Reasumując: można odzyskać maksymalnie połowę pieniędzy. Zaletą – choć jednocześnie wadą – polis inwestycyjnych jest to, że wymuszają systematyczność. Długość trwania takiego programu systematycznego oszczędzania jest z góry określona, a Ty zobowiązujesz się do terminowych wpłat kolejnych składek ubezpieczeniowych. Jeśli nie dotrzymasz terminów, grożą Ci srogie kary finansowe. Taki bat nad głową jest często jedynym argumentem przemawiającym do osób, które zarabiają niemało, ale co miesiąc wydają wszystkie pieniądze i twierdzą, że nie są w stanie nic zaoszczędzić. Zobowiązanie do wpłaty pieniędzy na polisę skutecznie zmusza je do odkładania środków. Często to właśnie taki argument w rozmowach z klientami stosują doradcy finansowi. Niemniej Ty, jako kandydat na finansowego ninja, nie powinieneś mieć takiego problemu. Płacenie za przymus systematyczności jest po prostu niepotrzebną rozrzutnością. Jeśli po doczytaniu do tego miejsca wydaje Ci się, że polisa unit-link to coś dla Ciebie, koniecznie czytaj dalej. Pora otworzyć oczy i zapoznać się z jej prawdziwymi wadami – zanim będzie za późno.

Fakt 1. Wysokie opłaty Tu jest pies pogrzebany. Polisy z UFK byłyby świetnym rozwiązaniem, gdyby nie skomplikowana struktura oraz wysokie opłaty pobierane przez ubezpieczycieli. O ile procent opłaty te obniżają wynik inwestycyjny? Niestety nie da się tego łatwo policzyć. Przedstawię tylko generalne zasady. Przypominam, że w standardowych funduszach inwestycyjnych można ponieść dwie opłaty: • prowizję za zakup, sprzedaż lub konwersję jednostek – da się jej łatwo uniknąć, kupując fundusze u dużego dystrybutora, • roczną opłatę za zarządzanie, która wynosi zazwyczaj od 0,5% do 4% w zależności od typu funduszu i wkalkulowana jest w wycenę jednostek funduszu. Te same opłaty ponosi się w przypadku inwestowania poprzez polisy inwestycyjne, ponieważ również nabywa się jednostki funduszy inwestycyjnych, a TFI nie pracują za darmo. Dodatkowym elementem są opłaty na rzecz ubezpieczycieli opakowujących fundusze w polisę: • opłata aktywacyjna – naliczana od każdej wpłacanej składki (może wynosić np. 10 zł), • opłata za zarządzanie UFK – naliczana od wartości wszystkich zgromadzonych w polisie „oszczędności” i mogąca wynosić 2–3% rocznie. To tylko przykład. W każdym produkcie jest inaczej, np. opłata w pierwszych latach może być wyższa, a w kolejnych – spadać. Tych opłat jest więcej – warto szczegółowo czytać umowę i ogólne warunki ubezpieczenia (OWU), choć nie daje to gwarancji, że wszystko zrozumiesz. Umowy i OWU celowo pisane są tak, aby ukryć fakt, że jest to produkt bardzo kosztowny. Na razie skupimy się na przeanalizowaniu powyższych danych. Czy 10 zł opłaty aktywacyjnej to dużo? To zależy, jaką płacisz składkę. Jeśli wynosi ona zaledwie 100 zł miesięcznie, to potrącenie od niej 10 zł oznacza, że już na starcie będziesz 10% w plecy! Jeśli składka wyniesie 300 zł, to nadal z każdej wpłaty oddasz ubezpieczycielowi ponad 3%! Mówiąc w dużym skrócie: nawet jeśli zarządzający TFI osiągnęliby 10% zysku z inwestycji rocznie (co jest bardzo solidnym wynikiem), to po odjęciu 4% opłaty za zarządzanie funduszami (zostaje 6%), a następnie 3% za zarządzanie UFK przez ubezpieczyciela miałbyś tylko 3% czystego zysku. Warto dodać, że w nowszych polisach opłaty za zarządzanie są bardziej cywilizowane, ale i tak

inwestowanie przez polisę jest droższe niż bezpośrednio w TFI (poprzez platformy dystrybutorów BossaFund lub SFI mBanku). Nie można też zapominać, że od tak wyliczonego wyniku należałoby odjąć ekwiwalent opłaty aktywacyjnej, która podwyższa koszty. W efekcie może się okazać, że pomimo świetnych zysków samego funduszu do Twojej kieszeni nie dociera już nic lub wręcz ponosisz stratę. I to wcale nie są wszystkie opłaty. Ubezpieczyciele potrafią obciążać właścicieli polis z tytułu: • opłat operacyjnych, • opłat za ryzyko, • opłat za przewalutowanie. Przesadzam? Niestety nie. Jest to codzienność wielu osób wrobionych w „regulary”. Sęk w tym, że powyżej analizowany przypadek dotyczył czysto hipotetycznej sytuacji, w której fundusze wchodzące w skład portfela osiągnęłyby wysoką średnią stopę zwrotu na poziomie 10%. Taki wynik jest mało realny, gdy próbuje się ograniczyć ryzyko. Jeśli w ramach polisy unitlink realizowałbyś bezpieczną strategię inwestycyjną i lokował pieniądze np. w fundusze obligacji, to po odjęciu wszystkich opłat możesz właściwie zapomnieć o dodatnim wyniku. Będziesz grubo pod kreską. Przeanalizujmy to na tym samym przykładzie co wcześniej. Załóżmy, że inwestujesz co miesiąc kwotę 200 zł, kupując za to konkretne aktywa, zarabiające brutto 8% w skali roku. ETF pobierający Inwestycja 0,15% rocznie na 8% opłaty za rocznie zarządzanie

Fundusz akcji (4% za zarządzanie rocznie) opakowany w polisę UFK, kosztującą dodatkowe 2% rocznie i 10 zł od każdej wpłaty

Aż tyle możesz stracić na opłatach

Wartość inwestycji po 5 latach

14 638 zł

11 979 zł

2659 zł

Wartość inwestycji po 10 latach

36 285 zł

25 217 zł

11 068 zł

Wartość inwestycji po 20 latach

115 632 zł

56 011 zł

59 621 zł

Porównanie wyników inwestycji

Patrzysz na liczby i widzisz zapewne wysokie opłaty. Spójrzmy na te same dane w inny sposób: odejmując od wartości inwestycji kapitał wpłacony na polisę UFK. Okazuje się, że łączne opłaty na rzecz ubezpieczycieli i TFI konsumują nawet 90% zysku, który można by osiągnąć, inwestując w bezobsługowe ETF-y! Inwestycja na 8% rocznie

Zysk wygenerowany przez ETF

Zysk wygenerowany przez polisę UFK

Jaki procent zysku zabiera efektywnie UFK?

Zysk z inwestycji po 5 latach (wpłacony kapitał to 12 tys. zł)

2638 zł

-21 zł

101%

Zysk z inwestycji po 10 latach (wpłacony kapitał to 24 tys. zł)

12 285 zł

1217 zł

90%

Zysk z inwestycji po 20 latach (wpłacony kapitał to 48 tys. zł)

67 632 zł

8011 zł

88%

Przypominam, że jest to bardzo optymistyczny scenariusz, zakładający, że fundusze inwestycyjne zbliżają się w długim terminie do średnich wartości wzrostów indeksów giełdowych – a w rzeczywistości często wcale tak nie jest. Zobaczmy, ile pieniędzy byłaby warta Twoja polisa i inwestycja w TFI, gdyby średnia stopa zwrotu spadła do 5% średniorocznie.

Inwestycja na 5% rocznie

Zysk wygenerowany przez ETF

Zysk wygenerowany przez polisę UFK

Zysk z inwestycji po 5 latach (wpłacony kapitał to 12 tys. zł)

1549 zł

-876 zł

Zysk z inwestycji po 10 latach (wpłacony kapitał to 24 tys. zł)

6808 zł

-2294 zł

Zysk z inwestycji po 20 latach (wpłacony kapitał to 48 tys. zł)

32 798 zł

-6655 zł

Ile kosztują Cię poszczególne formy inwestowania? Oto zestawienie kosztów różnych form inwestowania. Jako finansowy ninja musisz dbać o to, aby ponosić jak najniższe opłaty. Koszty inwestowania poprzez rachunek maklerski

Koszty inwestowania w funduszach inwestycyjnych

Koszty inwestowania poprzez polisy inwestycyjne z UFK

UWAGA: w tym przypadku mogą zostać naliczone dodatkowe opłaty wyszczególnione w umowach ubezpieczeń.

ETF-y dzięki małym kosztom doskonale się obronią i dadzą solidnie zarobić. Z kolei do polisy z UFK trzeba dokładać przez cały okres inwestowania i nie sposób wyjść na plus – straty będą tylko się pogłębiać. Żeby pokryć wszystkie koszty polisy inwestycyjnej, średnioroczna stopa zwrotu musiałaby wynieść powyżej 6%. Taka wysokość opłat to nie jest cicha kradzież w środku nocy. To napad z bronią w ręku w biały dzień!

Fakt 2. Bilet w jedną stronę Gdyby przyszło Ci do głowy zrezygnować z takiego kosztownego programu systematycznego oszczędzania, może nie być różowo. Zgodnie z prawem i bez żadnych konsekwencji wolno odstąpić od umowy ubezpieczeniowej w ciągu 30 dni od daty jej zawarcia. Jeśli ten okres upłynie, to umarł w butach. Kolejna szansa na bezkosztowe pozbycie się polisy pojawi się dopiero po zakończeniu okresu umownego, czyli np. po 5 lub 15 latach systematycznego wpłacania składek. A ile będzie kosztować rozwiązanie umowy z ubezpieczycielem? To zależy od tego, kiedy umowa została zawarta, z którym ubezpieczycielem oraz po jakim czasie od jej podpisania chcesz zrezygnować. Dla polis zawieranych przed 2015 r. w przypadku rezygnacji w pierwszym roku polisowym TU zatrzymywały sobie nawet 80–100% wpłaconych pieniędzy. Przeczekanie i rezygnacja dopiero po pięciu latach (przy polisie 10-letniej) oznaczały utratę „tylko” 51% pieniędzy w przypadku najbardziej złodziejskich polis. Przyznasz, że to całkiem skuteczny hamulec przed ucieczką. Polisa inwestycyjna jest jak pułapka. Na początku klienci chętnie wpłacają składki, ale z czasem coś zaczyna zgrzytać. Widząc brak rezultatów, zaczynają analizować warunki polisy i zastanawiać się, czy już uciekać, czy zacisnąć zęby i płacić dalej. To spory dylemat. Najczęściej trudno przełknąć tak dużą stratę i klienci mimo wszystko brną dalej, terminowo regulując składki. Właśnie na to liczą ubezpieczyciele, ale jest to największy błąd, jaki można popełnić. Jedna z podstawowych zasad inwestowania mówi: ucinaj straty. Zamiast łudzić się, że kiedyś się odkujesz, i powiększać stratę, warto zastanowić się, czy brnięcie w bagno ma jakikolwiek sens. Tkwisz jak mysz w pułapce i cieszysz się, że jesteś blisko sera, po który jednak trudno sięgnąć. W efekcie klient związany jest na wiele lat umową niedającą możliwości

wycofania się z inwestycji i zmuszony do samodzielnego zarządzania składem portfela oraz do podejmowania nadmiernego ryzyka inwestycyjnego w celu wypracowania jakichkolwiek zysków. A i tak może się okazać, że zwykła lokata bankowa z przeciętnym oprocentowaniem dałaby zarobić więcej niż polisa inwestycyjna, i to bez jakiegokolwiek ryzyka. Na szczęście coraz częściej po stronie ubezpieczonych stają sądy – również ich zdaniem wysokie koszty rozwiązania polis z UFK są nieuzasadnione. Dodatkowo część klauzul stosowanych w tego typu programach systematycznego oszczędzania została wpisana na listę klauzul niedozwolonych7, czyli takich, których nie wolno stosować w zawieranych umowach. To dlatego właśnie wielu rezygnujących posiadaczy polis walczy z ubezpieczycielami na drodze prawnej i niektórym z nich udaje się podpisać ugody, dzięki czemu odzyskują część potrąconych opłat likwidacyjnych. Pod naciskiem UOKiK i apeli Rzecznika Ubezpieczonych niektóre z towarzystw ubezpieczeniowych złagodziły warunki i obniżyły wysokość pobieranych opłat likwidacyjnych w dotychczas obowiązujących umowach. Warto podkreślić, że od września 2015 r. opłaty te usunięto z nowo zawieranych umów w Allianz, Avivie oraz Nationale-Nederlanden. W momencie pisania książki UOKiK prowadził postępowania przeciwko kolejnym 14 towarzystwom ubezpieczeniowym, które jak ognia unikają dokonania zmian korzystnych dla klientów.

Korzystne zmiany w polisach z UFK UOKiK stopniowo wywalcza korzystne dla klientów zmiany w polisach inwestycyjnych z UFK. W 2015 r. trzy towarzystwa ubezpieczeniowe pod presją zdecydowały się obniżyć wysokość opłat likwidacyjnych dla osób posiadających zawarte wcześniej i nadal obowiązujące umowy ze składką regularną. Opłata likwidacyjna wyrażona jest jako procent wartości całego rachunku inwestycyjnego klienta. Po lewej stronie strzałki widać wysokość starej opłaty likwidacyjnej, a po prawej – tej obniżonej w wyniku interwencji UOKiK. Rok obowiązywania umowy

1

2

3

Allianz

80% 25%

80% 13%

10% 8%

Aviva

100% 15%

60% 15%

30% 15%

Nationale-Nederlanden

30% 15%

20% 15%

10%

Fakt 3. Nikt poza Tobą nie zarządza Twoim portfelem! Uważasz, że ubezpieczycielowi należy się tak wysoka opłata za UFK, bo przecież zarządza Twoim portfelem? Prawda jest taka, że nikt nie zarządza Twoim rachunkiem. Wystawca polisy daje tylko dostęp do platformy, na której samodzielnie można dokonywać wyboru i konwersji jednostek funduszy. Na początek inwestycji na pewno zaproponuje któryś z modelowych portfeli (zazwyczaj za dodatkową opłatą), ale dalej – wolna droga… Baw się dobrze, kliencie. I chociaż mówi się, że od przybytku głowa nie boli, to akurat w przypadku bogatego wyboru różnorodnych funduszy można się pogubić. Bez wiedzy i doświadczenia narażony jesteś na podejmowanie nieprzemyślanych decyzji. W rezultacie zamiast poprawić wynik inwestycyjny, możesz go istotnie pogorszyć. A po zanotowaniu strat, tak jak w przypadku innych form inwestowania, możesz chcieć się odegrać, wchodząc w bardziej dynamiczne fundusze i wystawiając się jednocześnie na większe ryzyko inwestycyjne.

Mówiąc wprost: jeśli nie potrafisz samodzielnie budować zarabiającego portfela funduszy inwestycyjnych, to nie ma szansy, żeby polisa z UFK Ci w tym pomogła. A jak widzisz, nie da się z niej łatwo wycofać. Co z tego, że produkt daje dużą elastyczność, skoro przeciętny inwestor nie potrafi z tej elastyczności skorzystać? I tu dochodzimy do błędu logicznego leżącego u podstaw konstrukcji tego typu produktów: skoro ubezpieczyciel zakłada, że potrafisz samodzielnie zarządzać alokacją funduszy w ramach polisy, to dlaczego miałbyś dzielić się z nim efektami swojej pracy i oddawać mu 3–5% rocznie za nic? To wszystko odbywa się przy zerowym ryzyku ze strony ubezpieczyciela i jednocześnie przy zablokowaniu Ci opcji wyjścia z inwestycji bez straty sporej części kapitału. I jeszcze na dokładkę: bez możliwości optymalizacji podatkowej i całkowitego uniknięcia podatku Belki (inaczej niż w przypadku kont IKE/IKZE).

Fakt 4. Długi czas konwersji jednostek Załóżmy jednak – czysto hipotetycznie – że jesteś asem inwestowania w fundusze. Myślisz sobie: „Będę zarządzał aktywnie swoim portfelem i dokonywał konwersji jednostek uczestnictwa między funduszami. Będę monitorował kurs i reagował, gdy zacznie spadać”. W dogodnym momencie dokonujesz konwersji, czyli umarzasz (sprzedajesz) jednostki jednego funduszu, nabywając za tę samą kwotę jednostki innego funduszu, i… przekonujesz się, że nie jest to takie proste. W standardowych funduszach parasolowych taka operacja wymaga 1–2 dni. Z kolei w UFK trwa standardowo ok. pięciu dni roboczych. Przez ten okres wycena konwertowanych jednostek może się istotnie zmienić, nie dając Ci szansy na reakcję. Sprzedawcy polis inwestycyjnych często podkreślają jako atut możliwość bezpłatnego dokonywania konwersji. Zapominają jednak powiedzieć, że ich liczba jest ograniczona – zazwyczaj do 12 konwersji w roku. Za kolejne trzeba dodatkowo zapłacić, np. po 25 zł. A to znowu niekorzystnie wpływa na stopę zwrotu. Zarabiają pośrednicy, a Ty tracisz.

Fakt 5. Podatek i tak trzeba zapłacić Pośrednicy finansowi podczas spotkań sprzedażowych uwypuklają fakt, że w polisach inwestycyjnych unika się podatku od zysków kapitałowych przez cały

okres trwania inwestycji. Ta zaleta produktów unit-link jest realna, ale tylko do momentu wypłaty środków. Wtedy – o ile w ogóle pozostanie jakiś zysk do wypłaty – podatek Belki i tak zostanie potrącony. Co prawda można wypłacić (po upływie zadeklarowanego okresu inwestowania) wpłacony kapitał, a zyski pozostawić na polisie, by dalej pracowały, ale chyba nie o to chodzi. Z perspektywy opodatkowania zysków kapitałowych polisy inwestycyjne nie różnią się od standardowych funduszy parasolowych, które kosztują znacznie mniej (pobierana jest wyłącznie opłata za zarządzanie na rzecz TFI bez dodatkowych opłat dla ubezpieczyciela). Warto przypomnieć, że w fundusze można inwestować też poprzez konta IKE, w których podatku od zysków kapitałowych w ogóle się nie płaci. W ramach kont IKE do dyspozycji są programy systematycznego oszczędzania, ale o takiej optymalizacji doradcy sprzedający polisy raczej Ci nie powiedzą.

Fakt 6. Polisa to świetny zarobek,ale tylko dla branży finansowej Skoro w przypadku większości polis to klient jest zobowiązany do samodzielnego zarządzania portfelem funduszy, można się zastanawiać, dlaczego ubezpieczyciele pobierają aż tak wysokie opłaty. Prosta odpowiedź brzmi: „Bo muszą zarobić” – zarówno same towarzystwa ubezpieczeniowe, jak i cała sieć sprzedaży tego typu produktów. Tajemnicą poliszynela jest, że agent ubezpieczeniowy może otrzymać za sprzedaż polisy typu unit-link ekwiwalent rocznej składki klienta, i to już po trzech miesiącach regularnych wpłat. W uproszczeniu: jeśli zgodziłeś się opłacać składkę w wysokości 350 zł miesięcznie, to sprzedawca może otrzymać za pozyskanie Ciebie 4200 zł! Nic dziwnego, że taki poziom prowizji prowadzi do dewiacji i bezczelnego wrabiania klientów w polisy. Współpracujący ze sobą ubezpieczyciele oraz banki doskonale wiedzą, że sprzedaż „regulara” gwarantuje niezakłócony, wieloletni dopływ nowych środków z gwarantowaną, wysoką marżą – bez względu na wynik inwestycji. Naciskają więc na własne sieci sprzedaży, aby wpychały ten produkt każdemu, kto myśli o oszczędzaniu. Wyśrubowane plany sprzedażowe w połączeniu z wysokimi prowizjami prowadzą do kreatywności sprzedawców w zakresie nawijania makaronu na uszy i – mówiąc wprost – oszukiwania klientów. Aby nieco ograniczyć ten proceder, KNF wydał Rekomendację U, zakazującą

bankom występowania w podwójnej roli i w praktyce podwójnego zarabiania na produktach ubezpieczeniowych. Systematycznie na gwałcenie praw klientów przez ubezpieczycieli reaguje także Rzecznik Finansowy. Konsumenci, którzy zawarli umowę ubezpieczenia na życie z ubezpieczeniowym funduszem kapitałowym, skarżą się Rzecznikowi na: • oferowanie umowy ubezpieczenia jako bezpiecznej lokaty z wysokim zyskiem; • utratę znacznej części wpłaconych środków (nawet 100%) w przypadku rozwiązania umowy przed upływem okresu wskazanego w dniu jej zawarcia; • niepoinformowanie, iż umowa, do której przystępują, jest umową ze składką regularną, płatną np. co roku przez 15 lat, a nie składką jednorazową; • brak zysku po zakończeniu trwania wieloletniej umowy ubezpieczenia; • wysokie opłaty administracyjne i inne, pobierane w trakcie trwania umowy, o których nie informowano w momencie jej zawierania; • inne, błędne informacje co do istotnych elementów umowy, przekazywane przed zawarciem (przystąpieniem do) umowy, np. na temat przewidywanych gwarantowanych zysków (nawet kilkudziesięcioprocentowych) czy możliwości wycofania całości wpłaconych kwot w dowolnym momencie bez opłat i z zyskiem, niestosowania opłaty likwidacyjnej lub jej wysokości. Rzecznik Finansowy (dawniej: Rzecznik Ubezpieczonych)8

Wszystko to potwierdza, że najlepszym ze scenariuszy działania finansowego ninja pozostaje kierowanie się własnym zdrowym rozsądkiem i trzymanie się kilku podstawowych zasad: • Czytaj ze zrozumieniem umowy i wszystkie załączniki: ogólne warunki ubezpieczenia, regulaminy itp.

• Korzystaj tylko z tych produktów inwestycyjnych, które rozumiesz i których atrakcyjność umiesz samodzielnie przeanalizować. • Jeśli czegoś nie rozumiesz – rezygnuj lub zadawaj nawet najbanalniejsze pytania. Nie wstydź się! Kto pyta, nie błądzi. • Nie przeceniaj swoich możliwości w zakresie doboru „wygrywających” funduszy. Zazwyczaj się mylimy. Owszem, w ofercie UFK zachodzą od 2015 r. korzystne zmiany i produkty te stają się coraz bardziej cywilizowane, ale nie zmienia to faktu, że gdy kończę pisać tę książkę, polisy z UFK nadal są najdroższym sposobem inwestowania w fundusze. Umowa ubezpieczenia na życie z ubezpieczeniowym funduszem kapitałowym to umowa o bardzo wysokim stopniu skomplikowania, regulowana wieloma różnorodnymi wzorcami umownymi. Analiza jej treści przez przeciętnego konsumenta jest w praktyce niemożliwa. Nie jest on bowiem w stanie bez odpowiedniego przygotowania zrozumieć mechanizmów prawno-finansowych zawartych we wzorcach umownych, które w niektórych przypadkach nawet nie są mu doręczane. Rzecznik Finansowy9

ROZDZIAŁ 10 – podsumowanie: 1. Nie

inwestuj, dopóki nie zabezpieczysz tyłów. Nie posiadasz poduszki finansowej = nie inwestuj! Masz pieniądze, ale nie masz wiedzy = nie inwestuj! Dokształć się, czytając odpowiednie książki i blogi.

Nie wchodź w inwestycje, których nie rozumiesz. Skomplikowana konstrukcja niektórych produktów ma zazwyczaj na celu ukrycie przed Tobą rzeczywistych kosztów i faktu, że trudno na takim produkcie zarobić.

2.

3. Nie

słuchaj doradców i opracuj własną strategię inwestycyjną. Taką, która będzie zgodna z Twoimi umiejętnościami, preferencjami, nastawieniem emocjonalnym, poziomem akceptacji ryzyka i Twoim zdrowym rozsądkiem.

4. Minimalizuj opłaty i koszty. Czy to własna firma, czy inwestycje giełdowe –

wysokie koszty potrafią skonsumować część lub nawet całość zysków.

Jeśli nie chcesz być zawodowym inwestorem – inwestuj wyłącznie pasywnie. Szanuj swój święty spokój. Automatyzacja inwestowania pomaga zmniejszyć niekorzystny wpływ emocji. Nie śledź wiadomości i nigdy nie podejmuj decyzji natychmiast po otrzymaniu informacji.

5.

Stosuj dywersyfikację, lecz się nie rozpraszaj. Zachowuj minimum zdrowego rozsądku w zakresie ograniczania ryzyka, ale pamiętaj jednocześnie, że nie można być ekspertem we wszystkim. Koncentracja uwagi na jednym obszarze pozwala łatwiej pokonywać konkurencję.

6.

Większość z nas nie ma czasu na aktywne inwestowanie, ale jak już wiesz po lekturze tego rozdziału, można inwestować na rynkach kapitałowych, wcale nie poświęcając na to wielu godzin. Nie ma nic złego w unikaniu konkretnych form inwestowania. Każdy finansowy ninja sam musi sobie odpowiedzieć na pytanie, która metoda do niego pasuje. Czasami takie poszukiwania trwają latami. Ważne, żebyś pamiętał, że w inwestowaniu nie chodzi o niebotyczne zyski, lecz o maksymalne ograniczenie ryzyka i ochronę już posiadanego kapitału przy jednoczesnym umożliwieniu jego wzrostu. Zyski są pożądane, ale nie są najważniejsze. 1 http://fin.ninja/appfunds 2 Źródło: blog App Funds, artykuł Lokaty lepsze od akcji? A może jednak dolary lub złoto? – http://fin.ninja/wyniki. 3 Blog Zbyszka znajdziesz pod adresem http://fin.ninja/appfunds. 4 Raport SPIVA U.S. Scorecard, opracowany przez S&P Dow Jones Indices, oddział McGraw Hill Financial – http://fin.ninja/spiva. 5 Oryginalną treść listu znajdziesz tutaj: http://www.berkshirehathaway.com/letters/2013ltr.pdf. Zalecenia inwestycyjne znajdują się na s. 20. 6 Źródło: raport Rzecznika Ubezpieczonych Ubezpieczenia na życie z ubezpieczeniowym funduszem

kapitałowym, 7 grudnia 2012 r. – http://fin.ninja/rzecznik. 7 Rejestr taki prowadzony jest przez Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów, znajduje się pod adresem http://fin.ninja/rejestr. 8 Źródło: raport Rzecznika Finansowego (dawniej: Rzecznik Ubezpieczonych) Ubezpieczenia na życie z ubezpieczeniowym funduszem kapitałowym, 7 grudnia 2012 r. – http://fin.ninja/rzecznik. 9 Źródło: raport Rzecznika Finansowego (dawniej: Rzecznik Ubezpieczonych) Ubezpieczenia na życie z ubezpieczeniowym funduszem kapitałowym, 7 grudnia 2012 r. – http://fin.ninja/rzecznik.

Zakończenie Piszę te słowa 13 lipca 2016 r. Trwa przedsprzedaż książki i już wiem, że Finansowy ninja jest finansowym sukcesem. Decyzja o tym, by wydać książkę samodzielnie, okazała się strzałem w dziesiątkę. To prawda, że musiałem się dużo bardziej napracować i samodzielnie zadbać o każdy aspekt produkcji, a po drodze popełniłem kilka błędów. Ale dzięki takiemu podejściu wyeliminowałem pośredników, zarabiających znacznie więcej niż autor, i mogłem w pełni skorzystać z potencjału, jaki daje duża społeczność Czytelników mojego bloga. Droga finansowego ninja nie jest łatwa, nie jest też drogą na skróty, ale może być bardzo wynagradzająca. Mam nadzieję, że ta książka da Ci wystarczająco mocne podwaliny pod Twój rozwój finansowy. Przez ponad 500 stron pisałem o pieniądzach albo o tym, co się z nimi wiąże. Na końcu chcę Ci jednak powiedzieć, że pieniądze nie są najważniejsze. Dbałość o rodzinę, przyjaciół, własne zdrowie i bycie dobrym człowiekiem – to wszystko jest istotniejsze. Wspaniale, jeśli daje się te elementy pogodzić. Z jednej strony pieniądze na pewno pomagają, z drugiej – nie zastąpią tego, co naprawdę ważne. Radość z życia można czerpać także przez mądre wykorzystywanie własnej pracy i zarabianych pieniędzy dla dobra innych. Ja mocno odczuwam, że życie jest dla mnie wyjątkowo szczodre, i mam za co dziękować Stwórcy. Opanowałem odpowiednie umiejętności, stale się uczę, potrafię skorzystać z tego, co daje mi życie, i miałem szczęście znaleźć się w odpowiednich miejscach w odpowiednim czasie. Do tego uczyłem się od wielu osób. Miałem swoich szefów i mistrzów – także w internecie – z których wiedzy i know-how korzystałem, nie płacąc za to ani grosza. Uczyłem się na błędach tych ludzi. Podglądałem, czerpałem z ich doświadczeń i nie musiałem nabijać sobie własnych guzów. Dzisiaj to ja mogę i chcę dzielić się swoją wiedzą ze wszystkimi chętnymi. Zależy mi na tym, żeby jak najwięcej z nas stało się dobrze wyedukowanymi finansowo ludźmi. Mam nadzieję, że Ty też będziesz w stanie pomagać innym, byśmy wszyscy mogli korzystać z przywilejów godnego życia. Długo szukałem pomysłu na to, jak systematycznie i w zorganizowany sposób komuś pomagać. Od 2015 r. wspieram na swoim blogu Pajacyka – program dożywiania dzieci, od wielu lat prowadzony przez Polską Akcję Humanitarną (PAH) przede wszystkim w polskich szkołach. Na konto Pajacyka trafia także część zysku ze sprzedaży tej książki – dokładnie 4 zł za każdy

sprzedany egzemplarz (1 książka = 1 posiłek). Jeśli uznasz, że warto podwyższyć tę kwotę, zapraszam na stronę ›› http://fin.ninja/pajacyk ‹‹, gdzie znajdziesz szczegółową instrukcję, jak zwiększyć darowiznę. Jestem bardzo ciekawy, na ile uda się osiągnąć cele, które stawiałem przed tą książką. Przede wszystkim chciałem przedstawić Ci scenariusze związane z Twoimi finansami oraz spektrum możliwości, które daje połączenie wiedzy i wysokiej świadomości swoich potrzeb, oczekiwań i wyobrażeń. Chciałbym, żebyś mógł zacząć działać świadomie, zdecydować, kim chcesz być, i rzeczywiście stać się osobą, która żyje według własnego scenariusza – bez względu na to, jaki on jest. Wiem, że brak pieniędzy może być dużą przeszkodą, ale mam nadzieję, że przynajmniej w małym stopniu przyczynię się do jej pokonania. Jeśli ta książka w jakikolwiek sposób Ci pomoże, proszę, daj mi znać, pisząc na adres: [email protected]. Jeśli w trakcie lektury nasuną Ci się pytania natury finansowej, na które nie znajdziesz odpowiedzi, również do mnie napisz. Mam pomysł, aby kolejna książka – o ile kiedykolwiek powstanie – była zbiorem odpowiedzi na pytania adeptów finansowego ninjutsu. Na koniec pozwolę sobie jeszcze na kilka podziękowań dla osób, które miały olbrzymi udział w powstaniu tej książki, a których roli zazwyczaj się nie dostrzega. Przede wszystkim dziękuję Bogu za nieustanną opiekę, liczne talenty i wiarę w to, że to, co robię, ma sens. Dziękuję Mu też za niesamowity dar, jakim są moja cudowna Żona Gabi oraz nasze wspaniałe dzieci: Ida i Szymon. Gabi, dziękuję za Twoją miłość, anielską wyrozumiałość, codzienne wsparcie, wyrzeczenia i wiarę we mnie – przez okrągłe 20 lat naszego małżeństwa. Wierzę, że z mojej strony była to tylko nieudolna rozbiegówka i że w kolejnych latach będę Ci dawał liczne dowody na to, jak bardzo Cię kocham. Dziękuję, że zmieniasz mnie na lepsze. Idalio i Szymonie, jestem z Was dumny i cieszę się, że wyrastacie na dobrych i mądrych ludzi. Jeśli musiałbym ograniczyć się do udzielenia Wam tylko jednej rady, brzmiałaby ona tak: szanujcie pracę, ale nie pozwólcie, aby zdominowała Wasze życie i była ważniejsza od rodziny. Straconego czasu nigdy nie odzyskacie. Dziękuję także swoim rodzicom: Mamie Magdzie, Mamie Eli i Tacie Zygmuntowi za mocne fundamenty, troskę i nieustający doping. Dziękuję ponadto osobom, które włożyły masę energii w tę książkę: Marcinowi Gajosińskiemu – za tytaniczną pracę nad okładką, składem, rysunkami oraz wykresami, Łukaszowi Mackiewiczowi – za świetną redakcję i trafne uwagi, Marcie Durczyńskiej – za skrupulatną korektę tekstu, Markowi

Pawelczykowi – za rysunki małego ninja, Igorowi Wojtkowiakowi – za absolutnie świetny film zapowiadający książkę oraz Krzysztofowi Bartnikowi, który jest dobrym kompanem, był pierwszym recenzentem, a teraz pilnuje, aby przesyłki z Finansowym ninja dotarły na czas do wszystkich zamawiających. Dziękuję też Kamili Zielonce, autorce e-booka Finansowy ninja – rysunkowe streszczenie, którego wizualna forma doskonale uzupełnia treść tej książki. W szczególny sposób chcę podziękować także Marcinowi Hinzowi, który na bieżąco pomaga mi produkować podcast i bezpłatne e-booki. Dzięki wielkie! I na koniec: dziękuję Tobie – za zaufanie, zakup i lekturę tej książki. Wierzę, że to początek wspólnej podróży i że będziesz kontynuować ją na blogu ›› http://jakoszczedzacpieniadze.pl ‹‹. Powodzenia!

Materiały dodatkowe do książki ›› http://fin.ninja/bonus ‹‹ Aktualny ranking kont bankowych ›› http://fin.ninja/konta ‹‹ Aktualny ranking najlepszych lokat bankowych ›› http://fin.ninja/lokaty ‹‹

Polska Akcja Humanitarna (PAH)

Polska Akcja Humanitarna niesie pomoc osobom poszkodowanym w konfliktach zbrojnych i katastrofach naturalnych. Swoją misję realizuje zgodnie z zasadami bezstronności, apolityczności, neutralności i humanitaryzmu. PAH dociera do tych, którzy najbardziej potrzebują pomocy, ze szczególnym uwzględnieniem dzieci, kobiet i osób starszych. Zapewnia m.in. schronienie, wodę, żywność, dostęp do edukacji. Od 1992 roku pomagała łącznie w 44 krajach. Obecnie prowadzi działania w Nepalu, Somalii, Sudanie Południowym, Syrii, na wschodniej Ukrainie oraz w Polsce, gdzie od 1998 roku finansuje posiłki w szkołach i placówkach środowiskowych w ramach programu Pajacyk.

Program dożywiania dzieci Pajacyk Pajacyk to program, w ramach którego Polska Akcja Humanitarna dożywia dzieci. Od 1998 roku wspiera dzieci w Polsce, a od kilku lat także dzieci i matki karmiące z tych regionów świata, gdzie toczą się trwałe kryzysy. Pajacyk w całości finansowany jest ze środków pochodzących od darczyńców indywidualnych i firm. Program wspierają także użytkownicy internetu poprzez wizyty na stronie ›› www.pajacyk.pl ‹‹ oraz klikanie w brzuszek Pajacyka.

Program Pajacyk w Polsce

PAH w ramach programu Pajacyk wspiera dzieci, które ze względu na trudną sytuację materialną powinny otrzymywać pomoc w postaci bezpłatnych obiadów w szkole lub w świetlicy, jednak z powodu sztywnych kryteriów przyznawania wsparcia przez ośrodki pomocy społecznej lub przez zaniedbanie ze strony rodziców nie mogą na nią liczyć. Szkolny obiad jest dla nich często jedynym pełnowartościowym posiłkiem w ciągu dnia. Co więcej, motywuje do regularnego przychodzenia do szkoły. Wiele polskich rodzin żyje na granicy ubóstwa. Mają problemy z zabezpieczeniem elementarnych potrzeb dzieci: od zapewnienia pożywienia, ubrania, podręczników i przyborów szkolnych, przez zagwarantowanie odpowiednich warunków mieszkaniowych, po realizację rosnących potrzeb społecznych i kulturalnych dzieci. W Polsce w 2014 roku zasięg ubóstwa skrajnego wśród dzieci i młodzieży poniżej 18. roku życia osiągnął około 10 procent, a osoby w tym wieku stanowiły prawie jedną trzecią populacji zagrożonej ubóstwem skrajnym (źródło: GUS). PAH finansuje obiady oraz angażuje się w prace nad polepszeniem systemu pomocy w zakresie dożywiania dzieci. W drodze konkursu przekazuje na mocy umów środki finansowe polskim szkołom i świetlicom środowiskowym, które realizują pomoc. Z programu dożywiania korzysta regularnie blisko 100

placówek w całym kraju, a dzięki Pajacykowi co roku obiady je ponad półtora tysiąca dzieci. Zdaniem PAH każde dziecko w Polsce powinno mieć zagwarantowany przynajmniej jeden pełnowartościowy posiłek dziennie, którego wydania nie ograniczają żadne kryteria, w tym dochodowe. Pamiętaj o Pajacyku. Dzieci muszą jeść codziennie. ›› www.pajacyk.pl ‹‹

Bibliografia Poniżej znajdziesz polecane przeze mnie, wartościowe książki. Są one pogrupowane i w każdej z grup ułożone w sugerowanej kolejności czytania.

Książki o tematyce finansowej: Thomas J. Stanley, William D. Danko Sekrety amerykańskich milionerów Ksiądz Jacek Stryczek Pieniądze. W świetle Ewangelii. Nowa opowieść o biedzie i zarabianiu Robert Kiyosaki Bogaty ojciec, biedny ojciec Robert Kiyosaki Kwadrant przepływu pieniędzy Andrzej Fesnak Jakie decyzje finansowe podejmują bogaci i dlaczego biedni robią błędy, działając inaczej Ramit Sethi I Will Teach You To Be Rich Maciej Samcik Jak pomnażać oszczędności Maciej Samcik 100 potwornych opowieści o pieniądzach, czyli jak żyć, zarabiać i wydawać z głową T. Harv Eker Bogaty albo biedny. Po prostu różni mentalnie! Danuta Duszeńczuk Pieniądze dla Pań. Krótki kurs finansów dla każdej z nas Sławomir Śniegocki Inwestuj we własny etat

Książki dotykające tematyki wychodzenia z zadłużenia: Dave Ramsey The Total Money Makeover

Marcin Iwuć Jak zadbać o własne finanse? Sławomir Śniegocki Inwestuj we własny dług

Książki o edukacji finansowej dzieci: Gail Vaz-Oxlade Money-Smart Kids Dave Ramsey, Rachel Cruze Smart Money Smart Kids. Raising the Next Generation to Win with Money

Obowiązkowe lektury dla osób próbujących wyrwać się z etatu i przedsiębiorców: Timothy Ferriss 4-godzinny tydzień pracy MJ DeMarco Fastlane Milionera Chris Guillebeau Niskobudżetowy startup. Zyskowny biznes i życie bez frustracji Gary Vaynerchuk Ekonomia wdzięczności Peter Thiel, Blake Masters Zero to one. Notatki o start-upach, czyli jak budować przyszłość Jack Welch, Suzy Welch Winning znaczy zwyciężać Jack Welch, Suzy Welch Winning. Odpowiedzi Chris Guillebeau Szczęście w poszukiwaniach. Znajdź cel, który nada sens Twojemu życiu Gary Vaynerchuk Crush It Gary Vaynerchuk Jab, Jab, Jab, Right Hook – How to Tell Your Story in a Noisy Social World Chris Ducker

Virtual Freedom

Książki o organizacji nas samych: Greg McKeown Esencjalista. Mniej, ale lepiej Charles Duhigg Siła nawyku Gary Keller, Jay Papasan Jedna rzecz. Zaskakujący mechanizm niezwykłych osiągnięć David Allen Getting Things Done, czyli sztuka bezstresowej efektywności Dale Carnegie Jak zdobyć przyjaciół i zjednać sobie ludzi Daniel H. Pink To Sell Is Human: The Surprising Truth About Moving Others Daniel H. Pink Drive: The Surprising Truth About What Motivates Us

Książki o inwestowaniu na rynkach kapitałowych: Daniel Kahneman Pułapki myślenia. O myśleniu szybkim i wolnym Tony Robbins Money. Mistrzowska gra Edwin Lefevre Wspomnienia gracza giełdowego Burton G. Malkiel Błądząc po Wall Street Benjamin Graham Inteligentny inwestor Martin J. Pring Psychologia inwestowania Jack Schwager Czarodzieje rynku. Rozmowy z wybitnymi traderami Nassim Nicholas Taleb Czarny łabędź. O skutkach nieprzewidywalnych zdarzeń Tomasz Zaleśkiewicz, Grzegorz Zalewski

Droga inwestora. Chciwość i strach na rynkach finansowych Zenon Komar Sztuka spekulacji po latach

Książki o inwestowaniu w nieruchomości: Praca zbiorowa, red. Sławek Muturi Pomysł do wynajęcia Sławek Muturi, Robert Zduńczyk Wolność finansowa dzięki inwestowaniu w nieruchomości Sławek Muturi Zarządzanie najmem. Poradnik dla właścicielek mieszkań na wynajem