128 23
Polish Pages 370 [372] Year 2023
Książka ta powstawała w dużej mierze na podstawie treści poruszanych w trakcie seminarium na temat języków ekonomii, prowadzonego przeze mnie z doktor Barbarą Markowską w Instytucie Studiów Zaawansowanych Krytyki Politycznej w latach 2016–2019.
PRZEDMOWA PIOTR DOMINIAK Ta książka traktuje o ekonomii. Ekonomii innej niż znana z setek podręczników akademickich i tysięcy artykułów publikowanych corocznie w tak zwanych renomowanych czasopismach naukowych o międzynarodowym zasięgu. Autor zaprasza nas, byśmy spojrzeli na ekonomię i gospodarkę z odmiennej perspektywy, a właściwie z wielu perspektyw, marginalizowanych czy wręcz niedostrzeganych przez osoby parające się badaniami ekonomicznej aktywności społeczeństw i indywidualnych aktorów gospodarczej sceny. Nie będę streszczać tutaj całej książki. Wydało mi się to niemożliwe ze względu na wielość wątków i odniesień, wielowarstwowość. Zwracam uwagę na całkowicie subiektywnie wybrane elementy, które wydawały mi się ciekawe (z punktu widzenia ekonomisty) i które, mam nadzieję, dobrze odczytałem. Zaproszony do napisania tego wstępu, zastrzegłem, że mogę to zrobić tylko z pozycji ekonomisty, czując się niekompetentny w zakresie między innymi rozważań lingwistycznych, psychologicznych czy antropologicznych, choć okazały się one dla mnie naprawdę interesujące. Wielość poruszanych problemów, ich interpretacja z punktu widzenia tak wielu dyscyplin, których zaangażowania w analizy procesów gospodarczych „standardowy” ekonomista pewnie się nie spodziewa, czyni tę pracę ekscytującą, ale powoduje też, że stawia ona przed odbiorcą duże wymagania. Zastanawiałem się, czy jest to lektura dla ekonomistów. Czy
sięgnie po nią wielu z nich/nas? Czy odciśnie ona jakieś piętno na prowadzonych przez nich/nas badaniach i na nauczaniu ekonomii? Wiem jedno – ekonomiści powinni po nią sięgnąć. Nie odrzucać po przeczytaniu pierwszego zdania. Spróbować przełamać ramy, w których większość z nas tkwi. Spojrzeć na klasyczne pojęcia ekonomiczne, przez autora przywołane – jak równanie Fischera, efekt Balassy–Samuelsona, tâtonnement [próbowanie] Léona Walrasa wskaźnik finansowy FISIM (financial intermediation services indirectly measured, usługi pośrednictwa finansowego mierzone pośrednio) czy dylemat Triffina – w zupełnie inny sposób. Pierwsze zdanie książki: „Ekonomia jest sztuką rozprowadzania nadmiaru” mnie też poruszyło. Wszak jestem ekonomistą! W miarę czytania nabierałem jednak przekonania, że warto podjąć wyzwanie, jakie stawia przed nami autor. Popatrzeć na mechanizmy kształtujące gospodarkę dużo szerzej, niż zazwyczaj to robimy. Szerzej, inaczej, aby dostrzec rzeczy leżące u źródeł tego, co badamy, czasem bez głębszej refleksji. Andrzej Leder zaprasza nas do wyjścia poza własny ogródek, poza płot odgradzający ortodoksyjną ekonomię (ale także wiele nurtów heterodoksyjnych) od dynamicznie zmieniającego się, coraz bardziej zagmatwanego świata. Poza płot zbudowany ze „standardowych” metod, ujęć, koncepcji, toków rozumowań i… języka. Trochę trudu, odwagi. Warto. Przytoczone wyżej pierwsze zdanie książki brzmi rzeczywiście prowokacyjnie dla przeogromnej większości ekonomistów. Wszak wykształcono nas (mam na myśli wiele pokoleń przedstawicieli tej profesji i wielu absolwentów studiów nieekonomicznych, których programy zawierały jakieś, choćby śladowe, przedmioty dotyczące gospodarki) w przeświadczeniu, że ekonomia traktuje o rzadkości dóbr, czyli o ich niedoborze. Później niektórzy z nas uczyli kolejnych studentów tego właśnie założenia. To owa rzadkość motywowała ludzi do produkowania więcej,
lepiej, taniej. Postawienie sprawy na głowie (bo tak zapewne potraktuje to początkowo wielu czytelników), umieszczenie w centrum rozważań nadmiaru budzi naturalny opór i chyba zdziwienie tych, którzy ekonomię do tej pory znali z typowych podręczników i z elementarnych kursów tego przedmiotu. Teza ta wywodzi się z „ogólnej teorii ekonomii” przedstawionej w 1949 roku przez Georges’a Bataille’a w jego pracy Część przeklęta. Bataille to intelektualista o wszechstronnych zainteresowaniach, znany szerszej publiczności ze swych skandalizujących powieści, jako twórca „literatury transgresyjnej”, a także jako filozof nawiązujący do myśli Nietzschego. „Ogólna teoria ekonomii” Bataille’a nie przebiła się do świadomości środowisk ekonomicznych. Ale to właśnie w tej teorii nadmiar jest kluczową kategorią. Nadmiar energii, który może być zużytkowany produktywnie (na wzrost), jest marnotrawiony – na zapewnienie zbędnego luksusu albo na konflikty grożące istniejącemu systemowi (na przykład wojny, ale również dary i składane ofiary). Teoria ta nie jest optymistyczna i określenie ekonomii jako nauki ponurej, które zawdzięczamy Thomasowi Carlyle’owi, choć sformułowane z innych powodów, wydaje się do tej teorii pasować. Czy książka Andrzeja Ledera też jest pesymistyczna? Nie sądzę, by zamiarem autora było straszenie. Starał się pokazać ułomność dominującej ekonomii postrzegającej świat z bardzo wąskiej perspektywy i wyjaśnić niezwykle skomplikowane, zagmatwane mechanizmy rządzące działalnością gospodarczą. Owo przeskoczenie płotu, w obrębie którego ekonomiści prowadzą badania i tworzą swoje teorie, daje czytelnikom szansę na dostrzeżenie mechanizmów, relacji, powiązań, które umykały dotąd ich uwadze. A może, mówiąc wprost, nie mieli świadomości ich istnienia. Co z tego wynika? Krytyka systemu, w którym żyjemy, czyli kapitalizmu – to na
pewno. Czy jednak pesymizm, którym przesiąknięta jest część IV, dominuje też w całej książce? Czy jest to tylko przestroga przed czymś, co choć wysoce prawdopodobne, może nie jest nieuchronne? Przyjęcie tezy o tym, że to nadmiar jest najważniejszą kategorią ekonomiczną, pozwala autorowi nie tylko na odmienne od przytłaczającej większości ujęć spojrzenie na gospodarkę, ale przede wszystkim na dostrzeżenie uwikłania procesów ekonomicznych w przeogromną siatkę powiązań/relacji z innymi procesami społecznymi. U Ledera nadmiar energii prowadzi do nadmiernej produkcji, wytwarzania ponad niezbędne potrzeby. To zaś, jego zdaniem, służy wzrostowi systemu, który do takich efektów doprowadził, czyli globalnego kapitalizmu, albo wiedzie do zniszczenia między innymi w postaci wojny. Co się stanie, jeśli wzrost globalnej gospodarki kapitalistycznej, opartej na dominacji rynków, wyhamuje? Albo jeśli owo wyhamowanie zostanie wymuszone presją społeczną (na przykład działaniami ruchów ekologicznych, rozprzestrzenianiem się koncepcji postwzrostu, ekonomii współdzielenia)? Konflikty wewnętrzne? Globalne? Lektura książki skłania do zadawania sobie takich pytań i poszukiwania na jej stronach odpowiedzi. Ta książka zmusza do refleksji. Różnorodnych, dotyczących rozmaitych sfer naszego życia. Wytrąca ekonomistów ze stanu samozadowolenia, poczucia satysfakcji, że oto ekonomia (tak ortodoksyjna, jak i heterodoksyjna) ze swoim dotychczasowym aparatem i programami badawczymi jest w stanie objaśnić świat, w którym żyjemy. Lektura książki Andrzeja Ledera wymaga wysiłku intelektualnego. I to niemałego. Autor jest bowiem erudytą, którego wiedza każdemu czytelnikowi imponuje, ale i trochę go przytłacza. Bez tej szerokiej i wszechstronnej znajomości wielu dyscyplin tego typu książka nie mogłaby oczywiście powstać. Jak wspomniałem wcześniej, znajdujemy w niej elementy ekonomii, socjologii,
antropologii, psychoanalizy, lingwistyki, historii. Mnóstwo nazwisk, nurtów, tytułów publikacji, a mimo to autor panuje nad tym wszystkim. Nawet jeśli nasza ograniczona wiedza utrudnia nam zrozumienie wszystkiego, to mamy przekonanie, że autor wszystkie elementy intelektualnej układanki potrafi złożyć w spójny, choć bardzo skomplikowany obraz. Struktura książki oparta jest na semantyce Jacques’a Lacana. Trzy części, trzy różne perspektywy: pierwsza dotyczy kwestii reprezentacji (porządku wyobrażeniowego), druga – jest o ekonomii jako sferze znaków językowych (porządku symbolicznego), trzecia – odwołuje się do porządku realnego. W części I autor pisze o kwestii reprezentacji. Zwraca uwagę, że pierwsze dwa stulecia kapitalizmu charakteryzował konflikt pomiędzy właścicielami a pracownikami, który koncentrował się w obrębie krajów Zachodu, ale rozlewał się na cały glob w postaci kolonializmu. W XXI wieku przekształciło się to w konflikt globalny pomiędzy rozwiniętą, dominującą Północą a tą częścią świata, która jest przez ową Północ eksploatowana i marginalizowana. Obie strony nie widzą się, nie mają rzeczywistego obrazu siebie nawzajem. Są nawzajem nieobecne w swoich imaginariach. Operują kalkami odległymi od realiów. Leder, pisząc o tym wzajemnym niedostrzeganiu, nazywa je kwestią reprezentacji. Owa (nie)widzialność („można spojrzeć, ale nie zobaczyć”) umożliwia mechanizm zaprzeczenia/zakłamania. I zdarza się, że role oprawców/ciemiężycieli i ofiar się odwracają. Przykładów takich sytuacji jest w części I sporo. We współczesnym świecie strony konfliktów się rozmywają, są trudne do uchwycenia. Wcześniejsze fronty – robotnicy versus kapitaliści, partie mieszczańskie kontra partie rewolucyjne, ruchy feministyczne a tradycje męskiej dominacji – choć całkowicie nie zaniknęły, to ich znaczenie relatywnie zmalało, ponieważ ustąpiły konfliktom globalnym. „Dziś negocjacje pomiędzy polskimi górnikami a polskim
rządem zawieszone są we mgle. Ani górnicy, ani reprezentacja polityczna polskiego społeczeństwa nie mają większego wpływu na wydarzenia, które nadchodzą, i podmioty, które na nie rzeczywiście wpływają. Nie są nawet wobec nich reprezentowani”. Niedostrzeganie relacji „widzialnych”, bo bliskich grup z grupami odległymi, niemal „niewidzialnymi” wynika z komplikacji powiązań współczesnego globalnego świata. A to, zdaniem autora, ma ogromny wpływ na przepływy nadmiarowej energii. Leder podkreśla też rolę języka łączącego, ale również dzielącego ludzi. W średniowieczu takim językiem była łacina. „Tak jak język kościoła przed piętnastoma wiekami przynosił poszczególnym ludom «barbarzyńskim» uniwersalizujące pojęcia wieczności i transcendencji, tak język ekonomii niesie społeczne medium pozwalające tworzyć planetarną rzeczywistość”. A obecnie? Dawniej znajomość łaciny umożliwiała dołączenie do elit i dawała przewagę nad tymi, którzy jej nie rozumieli, teraz znajomość języka ekonomii, a praktycznie – języka finansów, jest czynnikiem dzielącym na wtajemniczonych i niewtajemniczonych, tworzącym nowe pola napięć i konfliktów. Trudno nie zgodzić się z Andrzejem Lederem, gdy pisze on: „w rodzącym się średniowieczu sieć klasztorów, siedzib biskupów, krążących mnichów i wysłanników papieskich niosących sformułowane po łacinie pisma tworzyła niepowtarzalną mapę reprezentowania, której potęga mogła konkurować z wszelką ówczesną potęgą «ziemską», lokalną, osadzoną terytorialnie i nad nią i przeważać, tak dzisiaj sieć przepływów informacji ekonomicznych i władza jej centrów jest większa niż władza jakiejkolwiek reprezentacji i woli politycznej…”. Zdaniem autora słowa składające się na język ekonomii są oparte na jednym podstawowym znaku, jakim jest znak pieniądza. I właśnie pieniądzowi Leder poświęca rozdział 1 części II, nie tylko dla ekonomistów
bardzo interesujący. „Jednostką znaczenia języka ekonomii jest zdanie oznajmujące cenę”. W przypadku ceny nie ma sensu pytanie, czy jest ona prawdziwa, czy fałszywa. Jakie są tego konsekwencje? To właśnie między innymi wyjaśnia autor w tej części książki. Pieniądz jako kategoria ekonomiczna od dawna, właściwie od zawsze, budził dyskusje i spory. Nie jest łatwo jednoznacznie go zdefiniować. Współcześnie posługujemy się rozmaitymi jego miarami (tak zwanymi agregatami), co uświadamia nam, że określenie tego, co jest, a co nie jest pieniądzem, staje się płynne. Leder słusznie przypomina, że istnieje (mniej więcej) zgoda co do tego, jakie funkcje pieniądz pełni. Zgody nie ma co do jego istoty i genezy. Hipotezy dotyczące pochodzenia pieniądza są różne. Najpopularniejsza (przynajmniej jeśli chodzi o nauczanie przedmiotu „ekonomia”) jest hipoteza wiążąca jego narodziny z rozwojem wymiany handlowej od stadium barteru. Ale są przecież i inne. Marks definiował pieniądz jako utowarowioną pracę. Do tej koncepcji laboryzmu, mającej swe źródła u Adama Smitha, nawiązuje współcześnie Mariana Mazzucato. Trzecia hipoteza to „czartalizm”, której reprezentantem jest między innymi Georg Friedrich Knapp. Wywodzi ona powstawanie pieniądza z politycznych decyzji władz państwowych. To państwo (suweren) „określa prawa pola symbolicznego, przez które przepływa rozprowadzana energia, podmiot może tylko kierować swoje pragnienie zgodnie z jego prawami”. Hipoteza czwarta, ostatnio spopularyzowana przez Davida Graebera, opisuje pieniądz jako formę długu. Autor cytuje Alfreda Mitchella-Innesa: „Pieniądzem jest kredyt i tylko kredyt” 1. Trzeba przyznać rację Lederowi, że próby monopolizowania „prawdy” przez zwolenników którejkolwiek z tych hipotez prowadzą donikąd. Błędne jest jego zdaniem założenie (w przypadku każdej z nich) jednoczynnikowej, liniowej formy przyczynowości w opisie genezy pieniądza. Uważam za słuszny pogląd, że pieniądz zrodził się „ze
zbiegu różnych przyczyn i skutków” i przyczynowość tych procesów powstawania pieniądza nie ma charakteru linearnego i jednowymiarowego, lecz jest procesem przestrzennym, konstelacyjnym, splotem różnych oddziaływań występujących w rozmaitych wymiarach. Konsekwencją takiego rozumienia genezy pieniądza jest teza, że „substancją pieniądza jest więc kilka przecinających się wymiarów relacji, wzajemnie warunkujących się i równoważących; relacje pracy, wymiany, władzy i długu”. Proces powiązań tych relacji podlega ciągłemu zaburzaniu wbrew postulatom equilibrium Léona Walrasa. Zakłócenia te są powodowane falami nadmiaru energii, która musi być rozprowadzana. W tej części książki autor przeciwstawia też pojęcie wartości językowej pojęciu wartości monetarnej, stawiając tezę, iż w języku naturalnym mamy do czynienia ze zrywaniem ciągłości formy, podczas gdy język ekonomii ową ciągłość przywraca. Rozważania na temat języka naturalnego i języka ekonomii, a szczególnie roli tego drugiego w kształtowaniu naszego imaginarium uważam za niezwykle interesujące i inspirujące dla ekonomistów próbujących opisywać zmiany współczesnych gospodarek. Lingwistyka, na pozór tak odległa od tak przyziemnych spraw jak gospodarka, jawi się dzięki autorowi jako bardzo pożyteczna perspektywa pozwalająca dostrzec wiele istotnych aspektów procesów gospodarczych, które pozostają poza polem widzenia wąsko rozumianej (i tak powszechnie uprawianej) ekonomii. Język ekonomii, oparty na cyfrach, a nie na literach, pozwala na przekraczanie barier kulturowych, ale jak zaznacza Leder: „Trzeba jednak zawsze pamiętać o tym, że niezależnie od podobieństwa form językowych ekonomii do tych występujących w naukach przyrodniczych, ekonomia nie jest opisem niczego naturalnego; powołuje do istnienia quasi-naturę. A właściwie quasi-żywioł zwany kapitalizmem”. Obserwując sposoby
prowadzenia badań i opisy gospodarczej rzeczywistości, odnoszę wrażenie, że ekonomiści rzadko zdają sobie z tego sprawę. Wśród bardzo wielu wątków i perspektyw wyróżniłbym próbę łączenia, pozornie odległych, koncepcji „wibrujących membran” ekonomii-świata Fernanda Braudela i Wielkiego Innego Jacques’a Lacana. Jedną z konkluzji jest teza, że „Ceny nie są […] określane w największej mierze przez odniesienie do towaru, który reprezentują, lecz raczej przez relację z całym systemem wszystkich cen i z konstelacją różnych cen tego samego towaru. […] Pojawia się naddeterminacja znaków przez same znaki, wypierająca odniesienie do obiektów”. Ilustracją tego jest przypadek giełdowego indeksu cen towarów żywnościowych GSCI (Goldman Sachs Commodity Index), którego wprowadzenie spowodowało istotny wzrost cen wielu towarów. Dostatecznie wiele pragnień rządzących rozprowadzaniem energii poprzez system finansowy skierowanych zostało na nowy znak – GSCI. Przyciągała je obietnica zysku, pomnożenia energii wpisanej w ten indeks. Wielki Inny u Ledera to kapitał, rynek, państwo, banki centralne. Odgrywa w przestrzeni społecznej wielką rolę, choć jej zrozumienie wcale nie jest łatwe. Wpływa na nasze zachowania po stronie podażowej i po stronie popytowej, na możliwość prognozowania przyszłości itd. „Zapewne ów Wielki Inny to społeczny świat produkcji i konsumpcji, narzucający człowiekowi jako przynależnemu do aspirującej klasy średniej pragnienie ferrari jako cechy dystynktywnej, pozwalającej czuć radość z wysokiej pozycji społecznej. Przemysł reklamowy wykorzystuje tę strukturę pragnienia. Sugerując, że w głosie płynącym z radia, chwalącym ferrari, mówi do człowieka sam Wielki Inny”. Innym jest też boska opatrzność, jak ją rozumieją purytanie. Ich indywidualne pragnienia determinowane są przez domniemane pragnienie Innego (boskiej opatrzności).
Ale Inny hiperkapitalizmu (obecnego stadium rozwoju gospodarczego) jest różny od Innego z przeszłości; mamy do czynienia z innym globalnym systemem rozprowadzania nadmiaru energii. Nadal jednak ten Wielki Inny pomaga wyjaśniać kwestie współczesnej gospodarki, na przykład ogólnej nierównowagi, zaufania, wiarołomstwa, ewolucji pieniądza, nierówności. Analiza
języka
ekonomii
jako
niezwykle
ważnego
elementu
kształtującego społeczne relacje w gospodarce jest bardzo inspirująca. „[J]ęzyk ekonomii oparty jest bowiem na konstrukcji znaku monetarnego”, pisze Leder, co jak wspomniałem, umożliwia mu przekraczanie granic kulturowych. Język ten ma jednak swoje poważne ograniczenia. Zawsze bowiem coś pozostaje poza nim „na zewnątrz”. Spektakularny przykład to pojęcie PKB, który mierzy znaczną część wyników ludzkiej aktywności gospodarczej, ale bardzo wiele jej form pozostaje poza polem jego widzenia. Ekonomistów z pewnością bardzo zainteresuje rozdział 9 o intrygującym tytule Teoria marginalistyczna i maszyny pragnące, czyli perwersje schizoanalizy. Leder konfrontuje tu między innymi teorię rynków efektywnych Eugene’a Famy oraz filozofię Gilles’a Deleuze’a i Félixa Guattariego, dostrzegając w tych koncepcjach punkty styczne. Sięgając do korzeni relacji, czy też – by użyć marksowskiego terminu – do stosunków ekonomicznych, nie pozostaje na poziomie abstrakcji, lecz przytacza wiele przykładów, również współczesnych, związanych z postępem technicznym w produkcji, a przede wszystkim w finansach. Rozwój systemu bankowego, rynku instrumentów pochodnych, powszechność bankomatów i kart kredytowych, wreszcie technologie blockchain i świat kryptowalut – to wszystko jest analizowane przez pryzmat kategorii i narzędzi w zasadzie nieużywanych ani w ekonomii głównego nurtu ani w nurtach heterodoksyjnych.
Ważne miejsce w rozważaniach Ledera zajmuje kwestia zaufania i wiarołomstwa (część III). Zaufanie jest niezbędnym warunkiem każdej relacji społecznej, a system społeczny to skomplikowany system relacji zaufania. Wiarołomstwo zaś możliwe jest dopiero na bazie fundamentalnego zaufania. To poglądy reprezentowane między innymi przez Bernarda Stieglera (ale sięgające źródłami do Kartezjusza), które nabierają nowego znaczenia w kontekście współczesnej ekonomii i gospodarki, w konfrontacji ze światem finansów, jaki widzimy wokół siebie. Pieniądz nie może istnieć bez zaufania. Nie mogą bez niego funkcjonować sprawnie system bankowy czy rynek kredytowy. To również podstawa finansjalizacji, której jesteśmy świadkami. Zdaniem autora „Finansjalizacja odpowiada fazie, w której już istniejący, przesycony i gotowy do ekspansji system ekonomiczny gwałtowanie kolonizuje nowe obszary relacji społecznych, dotychczas pozostające poza jego granicami, dopiero wykształcając ich reprezentację”. Stoi za nią zaufanie, nie do ludzi, ale do symboli postrzeganych jako trwałe w czasie, pewne, niezniszczalne. Kryzys lat 2007–2008 był kryzysem zaufania, które załamało się na skutek wiarołomstwa instytucji (ludzie kupujący instrumenty subprime ufali instytucjom je oferującym, a nie sprzedawcom). To zaufanie zostało w miarę szybko odbudowane (głównie dzięki zaangażowaniu instytucji państwa i organizacji międzynarodowych), choć obiektywnie jego podstawy wydają się kruche. Jeśli zaufanie do systemu finansowego zostałoby trwale podważone, nadmiar nagromadzonej w nim energii (zgodnie z tezą Bataille’a) doprowadziłby do rozpadu istniejącego systemu gospodarczego i do rozpętania wielu konfliktów społecznych i politycznych. O tym niebezpieczeństwie traktuje część IV. Wojna, która nadchodzi… – to tytuł części IV, w której autor przechodzi do konsekwencji, jakie z jego rozważań teoretycznych, często bardzo abstrakcyjnych, wynikają dla współczesnego świata. Opisuje narastanie
konfliktów, których intensyfikacja w pierwszych dekadach XXI wieku nas zaskoczyła. Choć jego zdaniem te konflikty narastały stopniowo, a my nie dostrzegaliśmy ich nadejścia, zaprzeczaliśmy sami istnienia ich przesłanek, wypieraliśmy możliwość ich wystąpienia. Tkwiliśmy w imaginarium, w którym na przykład nie mieściło się wystąpienie wojny. I to mimo że pojawiały się pewne zwiastuny, które Leder nazywa chlaśnięciami (slaps), sygnalizujące, że zbliża się coś burzącego nasz dotychczasowy porządek. Autor przedstawia długą listę przykładów takich chlaśnięć z ostatnich lat. To nie tylko czarne łabędzie w rozumieniu Taleba, to także szare nosorożce, coś, o czym wiemy, że nastąpi i że jest groźne, ale ignorujemy jego przyszłe konsekwencje. To właśnie je Leder uznaje za charakterystyczne dla współczesności. Zwraca uwagę, na to, że kryzysy form świata i imaginarium prowadzą albo do pewnych modyfikacji/ulepszania tego, co było, albo do katastrofy. Lecz powrót do nieco zmienionego „tego, co było” nie zmienia dystrybucji nadmiaru, w każdej postaci: „Bogaci stają się coraz bogatsi, biedni coraz biedniejsi; zaś ci, którzy królują w społeczeństwie spektaklu, pozostają na środku sceny”. I w konsekwencji: „Na jednym biegunie pola mamy kumulację potencjału nagromadzonego bogactwa w postaci obsadzonych pragnieniami znaków finansowych, kapitału, zasobów symbolicznych, wreszcie materialnych – jak choćby ziemia i fabryki. Na drugim – ogromny nadmiar gromadzącego się głodu, żalu, nienawiści, tęsknoty do zwykłego życia i strachu przed śmiercią”. Konflikty stają się nieuniknione. Przykładem są zmiany klimatyczne, o których wiemy, że następują, wiemy też, jakie będą ich efekty. Ba, wiemy, co powinniśmy robić – i…? „Katastrofa klimatyczna wydaje się progiem nie do przekroczenia. Żeby zmienić trajektorię ruchu, trzeba by zmienić fantazmat powszechnej
konsumpcji, a wraz z nim całe imaginarium naszego świata. Alternatywy, choć istnieją – spójrzmy choćby na ruch degrowth – nie mają porównywalnej siły uwodzenia”. Tak jak postwzrost (degrowth) nie przebił się jeszcze do podręczników ekonomii i do głównego nurtu badań, również koncepcja Kate Raworth – ekonomia obwarzanka (doughnut economics) – jest w gruncie rzeczy ignorowana przez zdecydowaną większość ekonomistów. A zatem nie da się nic zrobić? Leder nie daje nam wiele nadziei. Wymowa rozdziału 2 części IV jest przecież konsekwencją analiz z poprzednich części książki. No ale trochę optymizmu tu znajdziemy. Choćby w tytule tego rozdziału: A wystarczyłoby…, czyli wszyscy będziemy klasą kreatywną… Wystarczyłoby, by system symboliczny wszedł na inną trajektorię, wystarczyłoby więc nieco zmienić syntaksę i semantykę języków ekonomicznych, by można było „nie tylko ograniczyć szkody, ale wręcz aktywnie przyczynić się…”. Pozornie to niewiele, ale jak tego dokonać? A nawet jeśli będziemy wiedzieli jak, zmiana potrwa bardzo długo. Czy mamy jeszcze czas na zmianę sposobu myślenia o przyszłości? Bo: „Rządzące nami imaginarium, wraz z fantazmatem produkcji/konsumpcji opartym na eksploatacji paliw kopalnych, jest tak stabilne, tak obciążone pragnieniami miliardów ludzi, że jego zmiana będzie długotrwałym i bolesnym procesem, który albo się uda, albo, jeśli nie, doprowadzi do katastrofy o nieprzewidywalnych dzisiaj skutkach. Ta przemiana wymagać będzie fundamentalnej przebudowy relacji społecznych, co w języku przyjętym tutaj oznacza: fundamentalnej zmiany struktur symbolicznych rozprowadzających nadmiar”. Tylko dzięki kreatywności ludzi mogą (a muszą) zmienić się kierunki przepływów i treści znaków wartości. Wymaga to innej niż zapisana w
wielu
dokumentach
i
mocno
zdewaluowana
CSR
(społeczna
odpowiedzialność biznesu), odpowiedzialności, którą trzeba by zapisać w znakach języka ekonomii, w znaku pieniądza, w znakach dotyczących własności. Na razie nie wygląda to dobrze: „Z perspektywy przyjętej w tej książce niemożność tkwi w bezwładności systemu symbolicznego fundującego światowy język ekonomii. W tym, że siły, utrzymujące znaczące w ich pozycjach, obsadzające ich związki i kierujące przepływem rozprowadzanego nadmiaru, to przede wszystkim siły pragnień uprzywilejowanego miliarda ludzi zamieszkujących globalną Północ”. Ponura rzeczywistość? Leder na koniec zapala nam światełko nadziei. Przywołując Tukidydesa, woła: Potrzeba nam więcej Ateńczyków i Atenek! Ludzi mających cywilną odwagę warunkującą odwagę myślenia. Oby było wśród nich jak najwięcej ekonomistów. Czytajcie Andrzeja Ledera!
1 Alfred Mitchell-Innes, Credit Theory of Money, „The Banking Law Journal” 1914, nr 31, s. 151– 152.
Trudno nam docenić, jak niezwykłą transformację ciała społecznego pociągnęło za sobą odkrycie „ekonomii”. Koncepcja postępu cywilizacyjnego jako nieograniczonego przyrostu rzeczy produkowanych na sprzedaż była momentem definiującym nowoczesność. „Klasyczna” ekonomia nie była tylko jedną z serii nauk społecznych, ale też filozofią w szerszym znaczeniu. Starała się umieścić antropologię, teorię polityczną, teorię praktyki społecznej, wszystko w orbicie życia gospodarczego. Susan Buck-Morss
WSTĘP, CZYLI O CZYM JEST TA KSIĄŻKA Za każdym razem, gdy nie udawało się osiągnąć porozumienia, by przemieścić system monetarny z jednej trajektorii na inną, jego dalszy rozwój determinowała już tylko bezwładność 1. Barry Eichengreen Oko, którego spojrzenie gaśnie, jest prawzorem, źródłową formą gasnącego pozoru 2. Walter Benjamin Ekonomia jest sztuką rozprowadzania nadmiaru. Teza ta jest całkowicie przeciwstawna powszechnie przyjętemu rozumieniu ekonomii jako nauki wykorzystywania zasobów w warunkach deficytu. I daje do myślenia. Jeśli bowiem nie wyjdziemy od zdroworozsądkowego przekonania, że musimy radzić sobie z brakiem, lecz raczej od tezy, że to nadmiar stanowi dla nas problem, a brak jest efektem ludzkiej nieumiejętności radzenia sobie z tym nadmiarem, rozumienie niezliczonych zjawisk naszego świata głęboko się zmieni. Na przykład zmieni się rozumienie kwestii głodu 3. A przecież dialektyka braku i nadmiaru od dawna tkwi zapisana w niektórych pojęciach ekonomicznych – choćby w pojęciu wartości dodanej czy nawet w antropologicznej koncepcji wymiany. Atoli to brak stał się pojęciem, które organizuje nasze pole rozumienia tego, czym są procesy gospodarcze. Jak twierdzi Mariana Mazzucato, „Idea rzadkości/niedoboru stała się tak ważna dla ekonomistów, że na początku lat 30. kazała pewnemu
wpływowemu brytyjskiemu ekonomiście, Lionelowi Robinsowi, zdefiniować samą ekonomię jako […] «badania alokacji zasobów w warunkach niedoboru»” 4. Nieprzypadkowy czas. Świat, uderzony przez wielki kryzys roku 1929, przeżywał dramatyczne fale niedoborów – żywności, pracy, płynności finansowej i kredytu, stabilności i adekwatnej reprezentacji politycznej… Siła tego doświadczenia dała początek strywializowanemu rozumieniu ekonomii jako gospodarowania brakiem. Dziś w Wikipedii możemy znaleźć na przykład takie zdania: „Jednym z podstawowych pojęć ekonomii jest rzadkość dóbr. Niemal wszystko jest rzadkie: żadna ilość dóbr nie jest w stanie całkowicie usatysfakcjonować społeczeństwa, bez względu na stopień zamożności każdy chce mieć więcej. Ekonomia nazywa ten stan nieograniczonością potrzeb ludzkich” 5. Może jednak jest inaczej? Może w stosunku do nieprawdopodobnej kaskady energii, która do nas dociera, nasze potrzeby, a nawet coś dużo bardziej abstrakcyjnego, pragnienia 6 – których jedyną granicą jest wyobraźnia – nadal są kroplą w oceanie? Bo przecież wyobraźnia ma swoje granice… * Nadmiar 7, skoncentrowany i napierający, działa niszcząco; unicestwia wszelkie struktury, systemy i sieci, byty i powiązania zdolne do życia. Jest traumatycznym spotkaniem 8. Z drugiej strony to, co istnieje, cała struktura świata, w ogromnym stopniu służy rozprowadzaniu nadmiaru, jego naporu i ciążenia. Tworząc rozszerzającą się przestrzeń różnorodności, struktura ta napełnia współmierną energią każdy moment i każde miejsce tej różnorodności.
Traktowanie sytuacji nadmiaru jako skrajnie niebezpiecznej dla człowieka ma swoją filozoficzną tradycję. Jest to tradycja nietzscheańska. Przeformułowanie ekonomii w tym kierunku proponował francuski nietzscheanista Georges Bataille. Pisał: …światło – słońce – produkuje nas, ożywia nas i płodzi nasz nadmiar 9. Nadmiar ów rodzi nadwyżki. One, jak i owo ożywienie, są efektem światła […] Jeśli wychodząc z tych założeń, usiłujemy określić ożywiające nas prądy ekonomiczne, spostrzegamy jednocześnie nadmiar produkcji wobec niezbędnej energii i ogólny skutek tego nadmiaru: jeżeli produkujemy więcej, niż wydatkowaliśmy, aby wyprodukować, nadmiar energii wytworzonej powinien znaleźć ujście. Jeśli jest spożytkowany, to jedynie na wzrost systemu, który go wytworzył. W innym wypadku powinien zostać zniszczony […] 10.
Oto program ekonomii nadmiaru. Nadwyżki energii przekształcają się w produkcję, dalece przekraczającą to, co niezbędne. Produkcję dla produkcji. Ta pożytkuje się w postaci „wzrostu systemu, który go [nadmiar] wytworzył”. Dzisiaj – systemu globalnego kapitalizmu, tak jak ukształtował się on w drugiej połowie XX wieku. Nierównowaga nadmiaru i braku staje się źródłem nieprzerwanego ruchu produkcji, który w ludzkim świecie nazywamy ekonomią. Alternatywą jest zniszczenie, przybierające przede wszystkim postać wojny. W niniejszej książce podejmę myślowy eksperyment polegający na poważnym potraktowaniu owego podejścia: ekonomia nie jest „zarządzaniem brakiem”; ekonomia jest rozprowadzaniem nadmiaru. Nadmiar rozprowadzany jest przez sieci powiązanych ze sobą urządzeń, dyspozytywów 11, tworzących strukturę społeczną. Żywi się ona energią nadmiaru, a jednocześnie jest niezbędna właśnie jako przestrzeń rozchodzenia się i wyrównywania fal tej energii. Sądzę, że z perspektywy badania semantyki języków ekonomicznych takie podejście jest nie tylko płodne, ale wręcz niezbędne. Pozwala ono
bowiem myśleć o sieciach znaków, systemach symbolicznych, o językach wreszcie, jako o strukturach rozprowadzających nadmiar energii, a jednocześnie żywiących się tym nadmiarem. Obniżając poziom energii, system znaków minimalizuje destrukcję przez tę energię niesioną. Możliwość obniżania tego poziomu zawarta jest zaś w samej idei rozprowadzania. To oczywiście udaje się tylko częściowo. Ciągle wydarzają się zatory, przewężenia przepływów, nadmierna koncentracja lub niedobór i rozrzedzenie – wszystkie one objawiają się jako kryzysy, których (nie)ludzkim obliczem jest wojna. A jednocześnie ów system znaków może istnieć tylko dzięki rozprowadzanej energii. Od niej zależy cała jego dynamika, ruch, przepływy zmieniające losy tak jednostek, jak społeczeństw, ludów, kontynentów, całego globu. Ekspresja 12 znaków – to, jak szeroko są reprezentowane – zależna jest od tego, jak bardzo obsadzone zostaną przez ludzkie (i inne niż ludzkie) pragnienia. Obsadzenie 13, pojęcie wywodzące się z języka ekonomii libidynalnej, pozwala zrozumieć, w jaki sposób znaki, symbole, znaczące stają się jednocześnie nośnikami energii, jak ta energia przemieszcza się w strukturach, wreszcie jak przekształcenia struktur, systemów znaków, ich ewolucja w czasie karmią się energią obsadzenia, jednocześnie ją rozprowadzając. * Idea systemów znaków, łączących się w instancje 14 i tworzące dyspozytyw rozprowadzający nadmierną energię, pozwala sformułować dylemat związany z koniecznością reprezentowania dwóch zupełnie różnych form istnienia – ciągłej formy reprezentowania przepływów energii i nieciągłej formy reprezentowania ludzkiej egzystencji. To napięcie ujawnia się
w głęboko różnej konstrukcji języka – czy języków – ekonomii i języków naturalnych. Znaki tej pierwszej grupy dążą do jak najdoskonalszego reprezentowania tego, co opiera się na idei ciągłości, tworząc jednolite medium, przestrzeń przekształcania różnic jakościowych w ilościowe. Fernand Braudel, medytując nad rozwojem kapitalizmu, próbował ująć ten proces następująco: Ekonomia świata jest największą możliwą wibrującą powierzchnią, taką, która nie tylko obejmuje stan rzeczy, ale na pewnym poziomie głębokości tworzy go. W każdym razie to właśnie ekonomia świata wykształca jednolitość cen na olbrzymich obszarach, tak jak ogromny system tętnic, rozprowadzający krew w całym żywym organizmie 15.
Chodzi więc nie o reprezentowanie rzeczy, ale stanów rzeczy, a jednocześnie ich tworzenie. Dodajmy – tworzenie i reprezentowanie ich aspektu ciągłego, u Braudela nazwanego „wibrującą powierzchnią” albo – w mojej interpretującej modyfikacji tłumaczenia – „wibrującą membraną”. Cała dynamika rozprowadzania przez nią energii oznacza wyrównywanie na niej wartości – jednolitość cen oznacza pewien momentalny stan stale zaburzanej równowagi. Języki naturalne konstruują świat w zupełnie inny sposób. Myśl ta również ma inspirację nietzscheańską, to Nietzsche bowiem zauważa, że aparat psychiczny człowieka jest organem służącym do przekształcania lawiny bodźców ilościowych w jakości, obrazy – w naszym rozumieniu znaczące. Albo inaczej: że energia świata, w którym człowiek żyje, musi zostać rozprowadzona tak, by w umyśle mogły ukształtować się jakości, a więc by możliwe było reprezentowanie postaci ludzkich, zjawisk, rzeczy… Nasze „poznanie” ogranicza się do ustalenia „ilości”; lecz nie możemy się powstrzymać od traktowania owych różnic ilościowych jako jakości. Jakość jest dla nas jakąś prawdą perspektywiczną; a nie „w sobie”… Gdyby się nasze zmysły dziesięciokrotnie wyostrzyły lub stępiły, zginęlibyśmy marnie: dzięki temu bowiem, że odczuwamy zarazem stosunki
ilościowe niczym jakości [kursywa – F.N.], odnosząc je do istnienia, stają się one dla nas możliwe 16.
Co to znaczy? Stosunki ilościowe, zmienne i przecinające się strumienie nadmiaru, muszą zostać sprowadzone do takiego poziomu, w którym nie zniszczą ludzkiej zdolności reprezentowania, a następnie przekształcone w jakości, kształty, postaci. Ta gra pomiędzy językami ekonomii opartymi na idei ciągłości – reprezentującymi przepływy, proporcje i intensywności świata społecznego – a zdolnością doświadczania tych stosunków ilościowych jako oddzielnych jakości – barwy, zapachu i jednostkowości ludzkiego świata – jest jednym z głównych tematów tej pracy. Podejrzewam bowiem, że „pewn[a] niesamowito[ść] procesów ekonomicznych, w których przedmioty i znaki wykazują złowrogi upór” 17, jak pisze o nich Joseph Vogl, szczególny sposób jawienia się ekonomii w ludzkim świecie, „imperializm języków ekonomicznych” 18, wreszcie nieludzkość rządów ekonomicznych praw – wszystko to związane jest z ową dychotomią ciągłości przepływów i nieciągłości znaków, zjawisk i osób. * Spojrzenie na ekonomię jako sztukę rozprowadzania energii w żywiącej się nią sieci znaków pozwala też na kluczową dla mojego wywodu operację porównania systemu ekonomicznego do aparatu psychicznego. Myślący w zgodzie z nietzscheańskimi intuicjami Zygmunt Freud konsekwentnie bronił ekonomii popędów; przekonania, że najważniejszy w badaniu aparatu psychicznego jest „poziom energetyczny”, a poszczególne elementy psychiki i jej zjawiska, wyłaniające się w obrębie tego aparatu, muszą w jakiś sposób radzić sobie z falami nadmiernej energii. Rozmyślanie nad odniesieniem tego, co energetyczne i ciągłe, do tego, co zjawia się
w świadomości jako jej jakościowo określony przedmiot, towarzyszy mu od najwcześniejszych prac 19. W szczególności zaś Freudowskie rozumienie sytuacji traumatycznej, a więc tego, co w psychice kryzysowe, polegało na wyobrażeniu pewnej nadmiernej siły przełamującej „ochronę przed bodźcami” 20. Nerwice wojenne, których terapia nasunęła Freudowi tę myśl, pojawiały się często u żołnierzy, którzy przeżyli szok tak bliskiego wybuchu, że ich zmysły i aparat psychiczny były tą falą uderzeniową rozdzierane. Cały system instancji psychicznych i znaczących, na których te instancje się opierają, cały ten dyspozytyw, zalewany falą energii przekraczającą jego możliwości rozprowadzania, rozsypywał się, a poskładanie go, przywrócenie płynnego przepływu znaczeń w sieci symbolicznej, wymagało długotrwałego procesu terapii. Podobnie stało się ze światem po wielkim kryzysie 1929 roku i po będącej jedną z jego konsekwencji wojnie. Leczenie ran wywołanych wybuchem niespotykanych do tego czasu energii, których nikt już nie potrafił kontrolować, trwało długo. Energia frustracji, głodu i bezrobocia, obudzonej przez to wszystko ludzkiej nienawiści, energia zemsty, energia pędzących armii pancernych, energia wybuchów jądrowych. Energia, tanio zabijająca miliony ludzi… * Jacques
Lacan
wpisał
intuicje
Freudowskie
w
struktury
dwudziestowiecznego językoznawstwa. Teoria Lacana i inne związane z nią teorie francuskiego strukturalizmu oraz poststrukturalizmu, przede wszystkim myśl de Saussure’a, Deleuze’a i Guatarriego [D&G] oraz Derridy i Foucaulta, pozwalają w twórczy sposób rozwijać intuicję tkaniny znaków, znaczących,
przenikanych
potężnymi
falami
obsadzających
je
i przepływających zgodnie z ich porządkiem – ale często też je rozdzierających – energii. Można zapytać, dlaczego reprezentacje porządków ekonomicznych miałyby być interpretowane przez metafory struktur psychicznych. W istocie struktury takie jak schizofreniczność w ujęciu autorów Anty-Edypa, struktura obsesyjna i histeryczna, czyli nerwice przeniesieniowe z interpretacji lacanowskiej, narcyzm społeczeństwa amerykańskiego opisany przez Christophera Lasha czy współczesny napór perwersji można odnieść do całych społeczeństw, pokazując, jak w różny sposób konfigurowane są najważniejsze wymiary egzystencji. Te struktury określają bowiem egzystencji przeżywanie i doświadczanie. Chodzi o doświadczenie nadmiaru i braku, czasu – teraźniejszości, przyszłości i przeszłości – relacji koniecznych i tylko możliwych, generowania niepewności, granic społecznych podmiotów, ich otwartości i zamknięcia, mocy, sprawczości i jej deficytu. W dzisiejszym podziale akademickich specjalności te wymiary, rozpatrywane w skali całych społeczeństw, kształtowane są i opisywane przez języki nauk społecznych, przede wszystkim ekonomii. Wielowymiarowość świata, jego nadmiar w stosunku do naszych możliwości poznawczych, jest więc reprezentowana przez różne języki, dyskursy, których użycie określa dopiero to, co jawi się jako rzeczywistość. Jest ona inna dla języka ekonomicznego, inna, gdy przedstawiają ją pisarka lub pisarz. Te procesy reprezentowania można również rozumieć jako rozprowadzanie nadmiaru przez łańcuchy znaczących 21; to, jaka struktura wchodzi w grę, decyduje ostatecznie o obrazie, który wyłania się w naszym myśleniu. Świadomość tego, do jakiego stopnia rzeczywistość jest społecznym konstruktem, strywializowała się zresztą; w powszechnej, medialnej komunikacji często mówi się o takiej czy innej narracji jako
pewnym obrazie świata, który skonfliktowane podmioty społeczne próbują sobie wzajemnie narzucać. Wszystkie bez wyjątku języki muszą jednak spełniać zapowiedziany w cytowanym wyżej fragmencie z Nietzschego warunek zdolności reprezentowania niewyobrażalnych, stale płynących ilości, przez uchwytne, ustabilizowane w swoim znaczeniu jakości. To warunek posiadania dyspozytywu zmieniającego intensywności, przepływy, ciągi i procesy w zjawiska, które człowiek może wyobrażać i reprezentować. To zaś oznacza redukcję skali, energii, różnorodności form tego, co realne, do takiej miary, która w ten czy inny sposób daje się przedstawić. * Praca ta – konfrontująca się z problemem różnych poziomów, na których występują zjawiska ekonomiczne – ma strukturę gwiaździstą. A może raczej – spiralną. W każdej z części ujmuję fenomeny z perspektywy innego porządku. W semantyce Lacanowskiej oznacza to, że „naświetlane” są one z trzech perspektyw: wyobrażeniowego, symbolicznego, realnego. W części pierwszej rozpatruję omawiane zjawiska z perspektywy porządku wyobrażeniowego (imaginaire), czyli tego, jak świat się jawi – i jak się nie jawi. Nazywam to kwestią reprezentacji. Podstawowym tematem są tu konsekwencje niereprezentowania ogromnej części świata w imaginariach rządzących naszą wyobraźnią i wyznaczających jej granice. Sposób takiego dystrybuowania nadmiaru znaczenia, by przybrał on ludzką miarę, a więc zamiany tego, co ilościowe, w ujmowalne dla nas jakości, jest tematem drugiej części. Oznacza to badanie samego warunku, dyspozytywu, zamieniającego intensywności i procesy w znaczące różnych języków, w szczególności w znaczące języka ekonomii. W teorii Lacana jest to sfera symbolicznego (symbolique). Spojrzenie pada tu na mechanizmy
językowe generujące i skrywające zjawiska. Pojawia się pytanie o ekonomię jako sferę szczególnych znaków językowych. To w tej części, odwołując się do de Saussure’a, Simmla i Wittgensteina, rozważam głęboką różnicę w sposobie konstruowania dwóch znaków wartości: znaku reprezentującego wartość ekonomiczną, i tego reprezentującego wartość lingwistyczną. Ten pierwszy wyobraża to, co ciągłe: procesy, intensywności, przepływy, ten drugi – sferę słów, z których każde jest jakościowo różne od wszystkich innych, a więc może być określone nazwą własną. W obszarze teorii społecznej pierwszy tworzy pole symboliczne języków ekonomii, drugi – języków naturalnych. Konsekwencje tej dychotomii badam, rozważając ewolucję rozumienia ekonomii i reprezentowania w niej znaczącego pieniądza – od Quesnaya François i Adama Smitha przez Marksa, Walrasa i Samuelsona, po Friedmana i Nakamurę, od parytetu złota po teorię rynków efektywnych. Światy, które krystalizują się w każdym z tych porządków językowych, mają głęboko różne właściwości, różny stosunek do czasu, sprawczości, sieci przyczyn i skutków… * A jednak zbiegają się one w jednolitym, przeżywanym świecie, określającym warunki naszego życia. Wobec nadmiarowości tego daru, a z drugiej strony obfitości związanego z nim cierpienia żaden system reprezentowania, żadne pole symboliczne nie jest wystarczające. Dlatego Adorno mógł napisać: „Potrzeba ekspresji cierpienia jest warunkiem wszelkiej prawdy. Bowiem cierpienie jest obiektywnością, która ciąży na podmiocie […]” 22. Prawdziwą obiektywnością jest więc sfera traumatycznego spotkania, co na poziomie społecznym oznacza, przede wszystkim, konflikt społeczny.
To właśnie traktuję jako miejsce jawienia się lacanowskiego realnego. Pojęcie traumatycznego spotkania oznacza sferę, gdzie nadmiar wywołuje zaburzenia, potknięcia i błędy, w których zawsze wychodzi na jaw niewystarczalność każdego pola symbolicznego, niedomykalność każdego imaginarium… Rozkosz (jouissance) jest zresztą podobnie nadmiarowa jak cierpienie. Kwestia traumatycznego spotkania wymaga bardziej szczegółowego omówienia. Jest ono właśnie spotkaniem z nadmiarem. Nie tyle przynosi nam ono jakąś przedmiotową wiedzę, ile raczej pozycjonuje i nastraja podmiot w taki sposób, by mógł on rozprowadzić nieprawdopodobną energię owej sytuacji. Przyjmując odpowiedzialność, staje się on podmiotem etyczno-politycznym. Wykorzystuję tu odczytanie lacanowskiego pojęcia traumatycznego spotkania przedstawione przez Cathy Caruth. Pisze ona: Lacan określa relację psychiki wobec Realnego nie jako treść wiedzy o rzeczywistości, ale jako opowieść o nagłej odpowiedzialności czy też o tym, co sam w tym kontekście nazywa etyczną relacją wobec Realnego 23.
Rozważając społeczny charakter traumatycznego spotkania, tak jak jawi się ono w naszej rzeczywistości ekonomiczno-politycznej, w kolejnej części ukazuję ponadczasowy jego wymiar w napięciu pomiędzy zaufaniem a jego nadużyciem – wiarołomstwem. Odpowiedzialność, odpowiedź-innemu, jest zaufaniem, ale zaufanie to podlega nadużyciu. Za Keynesem próbuję pokazać, że gra tych dwóch pozycji określa w każdej chwili przepływy strumieni zasobów w świecie, ich zastoje i spiętrzenia, ich wysychanie i dotkliwy brak, ostatecznie zaś warunki wyzysku, bogactwa i nędzy. Tropię sposoby jawienia się zaufania i jego nadużywania – od prastarej instytucji długu ukazanej przez Davida Graebera, przez dystrybucję bogactwa w warunkach globalizacji, po mechanizmy bitcoina i blockchainu.
Nie zawsze – choć chciałbym, by było inaczej – mogę zacząć od pewnych ludzkich i zrozumiałych dla człowieka stanów i zjawisk, by następnie podążać w stronę coraz większej abstrakcji, swoistego „jądra ciemności”, które dla ludzkiego sposobu rozumienia jest abstrakcją całkowitą, tym co Gershom Scholem ujmuje frazą „obowiązuje, lecz nic nie znaczy”. Czasem strumień wywodu bierze górę nad próbą uporządkowania. * Różnice w językach opisu można ująć właśnie jako różnice w głębokości metaforycznego cięcia 24 dokonywanego poprzez nadmiar realnego. Podstawowe pojęcia i terminy pewnego dyskursu mogą lokować się na różnych i odległych od siebie poziomach uogólnienia, mogą czerpać żywotność ze skali horyzontu, który obejmują, albo ze szczegółowości faktów, w których są zakotwiczone. Różniące się opisy świata cierpią na swoiste wyosobnienie wynikające z tego, że lokując się na pewnym poziomie uogólnienia i opierając się na metaforach – a więc też pojęciach i terminach – ze swojego poziomu cięcia nie są zdolne dostrzec i przyjąć opisów inaczej skonstruowanych, wywodzących się z innego poziomu abstrakcji. Dotyczy to też wyjaśnień w polu nauk społecznych i ekonomicznych, z których część wychodzi od metafor i pojęć matematycznych opartych na prostych modelach „stanów faktycznych”, inne zaś próbują oddawać złożoność ludzkich systemów wyobrażeń, imaginariów, opierając się na uogólniających metaforach o filozoficznym lub poetyckim charakterze. To ostatnie dotyczy również wielu naukowych opracowań w obrębie teorii krytycznej, które pozostają jakby zupełnie „zewnętrzne” wobec wewnętrznej logiki języków opartych na nazywaniu „faktów” i konstruowaniu
matematycznych uogólnień, czyli przede wszystkim wobec języka ekonomii 25. Pierwszy z tych sposobów rozumienia, a więc twierdzenie, że nauka ekonomii opisuje obiektywnie istniejące procesy i zjawiska – bez względu na to, jak bardzo wydaje się naiwny – jest dziś hegemoniczny 26. Należy do pozytywistycznego paradygmatu naukowości, zakładającego obiektywne – w sensie filozoficznym: niezależne od poznającego umysłu – istnienie faktów i odzwierciedlającego charakter języków opisu naukowego. W ramach tego paradygmatu zbudowana została ekonomia neoklasyczna, która jest fundamentem całego systemu praktyk i porządków instytucjonalnych, łącznie z traktatami i układami zbiorowymi umożliwiającymi globalność. Ten paradygmat, pozornie abstrahujący od etycznych i politycznych założeń, w gruncie rzeczy przemyca je już w samym sposobie konstruowania „faktów” i ich reprezentacji. Drugi z tych sposobów myślenia, zakładający, iż język nauk ekonomicznych projektuje ekonomiczną rzeczywistość wraz z jej najbardziej podstawowymi faktami, jest dziś oczywistością w obrębie krytycznych nauk społecznych i filozofii. W książce tej posługuję się słowami „ekonomia”, „teoria” czy „język” ekonomiczny właśnie w sensie określonym przez ten sposób myślenia. Zakładam więc, że ów system znaczących, jakim jest myślenie ekonomiczne, projektuje charakter podmiotów i ich relacji w polu społecznym, następnie zaś, gdy podmioty te w skali masowej wchodzą w takie relacje – często zresztą zaskakując myślicieli – bada i opisuje je za pomocą stale dostosowywanych do tego narzędzi reprezentowania, wcześniej służących projektowaniu. *
Czy to bowiem nie język protoekonomii, pozwalający traktować każdy byt jak towar, wyrywający ów byt z jego „naturalnego”, określonego boską wolą hierarchicznego porządku, by uczynić go „wartością wymienną”, ustanawia samą możliwość pojawienia się owej praktyki społecznej, jaką jest rynek, a dziś – rynek globalny? I czy nie oznacza to, że właśnie owo nowe, rozwijane przez nowożytnych myślicieli imaginarium, z jego założeniami etycznymi i pewnikami poznawczymi, definicjami i wskaźnikami zmiany, pozwala osadzić ów byt w obrębie systemu szczególnych relacji międzyludzkich, zwanych kapitalizmem, których to relacji staje się uprzedmiotowieniem i fetyszem? Oto byt, jeszcze niedawno element „natury” starożytnych, albo danego od Boga celowego porządku stworzenia, staje się fetyszyzacją 27 stosunków między jednym indywidualnym lub zbiorowym podmiotem a drugim. Jego sensem i wartością gra się w obrębie globalnego rynku jak piłką na „płaszczyźnie immanencji”. Żaden bowiem transcendentny porządek nie może określać reguł, według których gra się odbywa. Jednocześnie te konstruowane reguły są rzeczywiste; żaden podmiot, żadna arbitralna wola nie może ich dowolnie zmieniać, o czym dramatycznie przekonały się społeczeństwa rządzone przez Stalina i Mao. Owa „bezwładność” tego, co skonstruowane, jest związana z materialnością języka, z logiką znaczącego, która podmiot tworzy; jako do problemu filozoficznego będziemy musieli do niej jeszcze wrócić. Atoli nawet jeśli przyjmujemy założenie o konstruktywistycznym i projektującym charakterze teorii ekonomicznej, liczyć się musimy z tym, że w obrębie dyskursu hegemonicznego traktuje się je jako nieszkodliwą egzotykę, dominującą w obrębie „rezerwatów myślenia”, jakimi są wydziały nauk społecznych i literatury niektórych wielkomiejskich uniwersytetów; prawie równie niewinną jak picie latte z mlekiem sojowym. „Dwie kultury”,
Two Cultures
28,
zdiagnozowane – a jednocześnie zaprojektowane – już
w latach 50. XX stulecia w obrębie anglosaskiego uniwersytetu przez Charlesa Percy’ego Snowa, pozwalają dziś, w dobie wszechstronnej hegemonii Anglosasów, utrzymywać w obrębie myślenia całej globalnej Północy „kordon sanitarny”, oddzielający myśl krytyczną od „praktycznej” nauki z jej praktycznymi zastosowaniami. Rzeczywiste rewolty są zaś dalekie od krytycznych teorii. * W oceanie tekstów wyjaśniających niesamowitość ekonomicznego świata najbardziej egzemplaryczne, bo lokujące się właśnie na przeciwnych biegunach tych sposobów konstruowania dyskursów, są dla mnie projekty Immanuela Wallersteina i Luca Boltanskiego. Obaj próbują sformułować teorie całości świata – Wallerstein robi to, pisząc o systemie-świecie, a Boltanski – pisząc o państwie ducha, które uzasadnia powszechne dążenie do dobra wspólnego. Odwołam się do nich, żeby lepiej zilustrować napięcie pomiędzy „twardą ekonomią” a jej „społecznym uzasadnieniem”. Zarówno pierwsza, jak i drugie tworzą ostatecznie, jak sądzę, jednolity system warunków, konieczny do tego, by wyłonił się świat taki, jaki jest. Wallerstein bazuje na czytaniu danych ekonomicznych – a więc opisów niezaprzeczalnych, koniecznych, choć wycinkowych – a następnie stara się w języku naturalnym sformułować uogólnienia akcentujące przepływy ujmowane w języku ekonomii. Choć to nieco mylące, możemy powiedzieć, że zajmuje się „hardware’em” struktury świata. Pisze więc o produkcji i wymianie, o wynikającej z tego centralności, peryferyjności i półperyferyjności – tak ważnej w wypadku dzisiejszej Polski – wreszcie na bazie tych pojęć, kontynuując gest Braudela, konstruuje systemowy obraz świata jako wielkiej przestrzeni przepływów dystrybuujących energie
i pozycjonujących aktorów w konkretnych miejscach systemu. Niewiele uwagi poświęca jednak imaginariom, systemom legitymizacji, uzasadnień i krytycznych argumentów, które poszczególni aktorzy, podmioty uchwycone w sieć zależności, dziedziczą i rekonstruują. Próbą uchwycenia i reprezentowania różnorodności imaginariów w historycznych i współczesnych ekumenach 29 jest projekt Luca Boltanskiego. Jak krótko i trafnie pisze o nim polski filozof krytyczny Bartosz Kuźniarz: Większość z nas stawia pytania, szuka sensu, dąży w życiu do autentycznych uzasadnień. […] Jeśli mamy w czymś uczestniczyć, równie ważna staje się prawowitość, legalność czy rzeczywiste uprawnienie (légitimité) 30.
Systemy uzasadnień, które Boltanski i Thevenot (re)konstruują, by zdać sprawę z tego, jak uprawomocniają swoje pragnienia ludzie żyjący w różnych epokach historii i właściwych im porządkach ekonomicznych, to imaginaria, wraz z właściwymi im ramami etycznymi, pozwalającymi nadawać wielkość i wagę poszczególnym działaniom, postawom i zjawiskom 31. Dlatego: Swój projekt Boltanski określa jako przejście od socjologii krytycznej „obojętnej na wartości wyznawane przez aktorów” do „socjologii krytyki” poważnie traktującej ideały, do których ludzie odwołują się […] poszukując potrzebnych im na co dzień uzasadnień.
Z perspektywy naszej lektury trzech lacanowskich porządków Boltanski, zajmując się imaginariami legitymizującymi praktyki poszczególnych ekumen, operuje tam, gdzie wyobrażeniowe chce sięgać ku realnemu; ku temu, co etyczno-polityczne. Wallerstein pozostaje zaś w symbolicznym, opisując strumienie i intensywności sytuujące się na takim poziomie metaforycznych cięć, których język naturalny unika. *
Systemy uzasadnień opisywane przez Boltanskiego określają też formę polityczną społeczeństw. Rozumienie tego, czym jest władza, kto ma prawo podejmować decyzje, jaka jest forma suwerenności, obywatelstwa i antagonizmu politycznego, wpisane są w fantazmat 32 rządzący w danym miejscu i czasie wyobraźnią społeczną. To fantazmat przebiegający łańcuchy znaczących i objawiający się w systemach prawnych, wypowiedziach polityków, w dyskursach ekspertów, w cyrkulacji obrazów sfery wizualnej, w charakterze tekstów kultury i miejsc pamięci. Korzystają one z przywileju oczywistości – większość uznaje, że „tak jest, było i będzie”. Dystrybucja władzy i definiowanie antagonizmu skorelowane są jednak z rozprowadzeniem energii; to znaki najsilniej obsadzone, o najsilniejszej ekspresji, będą powielać się w nieskończoność, wypełniając przestrzeń wizualności i koncentrując uwagę. Chodzi o znaczące suwerenne 33 tworzące dyskursy hegemoniczne, takie jak język ekonomii neoklasycznej w skali świata, a w Polsce – język konserwatywnego katolicyzmu. Uniemożliwiają one w ten sposób wyłonienie się alternatywnych struktur, porządków, celów i urządzeń. Edwin Bendyk, polski autor omawiający współczesne problemy cywilizacyjne, stawia w swojej książce z 2020 roku, W Polsce, czyli wszędzie 34, interesującą tezę. Na przełomie lat 60. i 70. XX wieku, kiedy wyczerpywał się model gospodarki fordowsko-keynesowskiej, opartej na produkcji skoncentrowanej w państwie narodowym, pojawiły się próby przekształcania jej – rozwiązywania problemu narastającej złożoności – przez delegowanie części jego reprezentacji w obręb myślenia maszynowego, przy zachowaniu roli państwa jako przestrzeni praktykowania demokracji, a także wspólnego udziału w korzystaniu z dóbr wspólnych i usług społecznych. To program demokratycznego socjalizmu Praskiej Wiosny 1968 roku, dla którego jedną z inspiracji była książka Cywilizacja
na rozdrożu zespołu Radovana Richty (1967), ale też program obalonego w 1973 roku socjalistycznego rządu Salvadora Allende, który marzył o automatycznym systemie Cybersyn, w którego „samych założeniach konstrukcyjnych wyrażać się miały wartości demokratycznego socjalizmu, polegającego na rzeczywistym uspołecznieniu procesu decyzyjnego” 35. Nieco wcześniej (w 1962 roku) ukazała się książka Capitalism and Freedom Miltona Friedmana, projektująca zupełnie inne rozwiązanie problemu złożoności społecznego dyspozytywu owej epoki. Jak pisze Bendyk, neoliberalny indywidualizm projektowany przez Friedmana to „redukcja złożoności zarządzania systemem socjopolitycznym przez ‘outsourcing’ rozwiązywania problemów społecznych na jednostki zaspokajające swoje potrzeby na samoorganizującym się rynku” 36. Sądzę, że program Rodzina 500+ jest znakomitym przykładem tej strategii. Ten epizod historyczny z lat 60. zeszłego stulecia opisuje moment wyboru. W Czechosłowacji i Chile – peryferyjnych krajach wielkich stref wpływów – pojawiły się idee państwa socjalnego jako matecznika demokracji i dóbr wspólnych, wspieranego przez skomplikowane systemy sztucznej myśli. Brzmi znajomo: dziś demokratyczna, ale też propaństwowa – choć nie anarchistyczna – lewica nieśmiało formułuje podobne programy. Wtedy jednak idee te „rozbiły się o zbrojną przemoc” – najazd wojsk Układu Warszawskiego na Pragę i zamach wojskowy Pinocheta w Santiago. Nie wiemy, jakie były szanse na rzeczywiste wcielenie w życie opisanych pomysłów, wiemy jednak, że małe społeczeństwa zorganizowane w małych państwach nie mają zdolności do transformowania struktur globalnych. Nawet model skandynawski pozostał lokalny. Z kolei klęska lewicowego rządu François Mitterranda, który w 1981 roku próbował grać we Francji przeciw hegemonii globalnych rynków, pokazuje, że również średniej wielkości państwa takiej zdolności nie mają. Utrwaliły się
hegemoniczne pola symboliczne, hegemoniczne imaginaria, hegemoniczne struktury znaczących – dawna hierarchiczna autokracja w ZSRR i jego satelitach oraz neoliberalna globalizacja reszty świata. Ta ostatnia, rozpędzając się w latach 70. i 80., ostatecznie wygrała ze sztywniejącą sowiecką autokracją. * Przywołuję ten epizod, bo pokazuje on, że proces rozprowadzania energii w skomplikowanych sieciach, tworzących społeczne urządzenia, w wielkiej mierze zależy od decyzji politycznych. Społeczeństwa zdolne są kształtować zbiorową podmiotowość etyczno-polityczną, która projektuje przyszłość. To, jaki kształt przybierze transformowanie się struktury rozprowadzania energii w postaci systemu ekonomicznego, jaka skala zjawisk przez tę transformację zostanie objęta, ku jakiej wizji społeczeństwa te przemiany będą prowadzić, jak wreszcie zostaną przekształcone zatory, przewężenia i rozlewiska przepływów, zależy od gry społecznych sił i pragnień obsadzających poszczególne struktury imaginarium, jego znaczące suwerenne. Te najsilniej obsadzone mają szanse realizacji. Stają się marzeniami, określającymi kształt przyszłej rzeczywistości. Imaginarium to bowiem stan zbiorowego umysłu i w tym sensie ekonomia jest stanem umysłu. Jest to ważne, gdyż pozwala sprzeciwić się różnym formom determinizmu. Chodzi przede wszystkim o determinizm stricte ekonomiczny. Matematyzacja reprezentowania procesów gospodarczych, dokonująca się w ciągu ostatniego wieku w ekonomii neoklasycznej, stworzyła iluzję, że są one podobne do procesów fizycznych. Ta iluzja właściwie już się rozwiała. Prace Philipa Mirowskiego, Nassima Taleba, autorów ekonomii behawioralnej i wielu innych pokazały nieprzewidywalność i chaotyczność
przebiegu zjawisk w strukturach ekonomicznych. Od początku XXI wieku doświadczamy tego w praktyczny i dotkliwy sposób. Ale poza przynoszonymi problemami ów chaos otwiera swoistą przestrzeń wolności – ponieważ nie mamy pewności, jak będzie, możemy działać, by było tak, jak być powinno. To zaś przywraca godność sporom politycznym, nadając im jednocześnie dawno niewidzianą ostrość. Sposób myślenia tej książki występuje jednak nie tylko przeciw determinizmowi ekonomicznemu i szerzej – społecznemu, ale też przeciw różnym formom determinizmu przyrodniczego, mającym przekładać się na poziom społeczny i określać rozwój oraz upadek cywilizacji. We wspomnianej pracy Edwin Bendyk pisze o „klifie Seneki”. Wykorzystuje bardzo ciekawą myśl tego konserwatywnego i pesymistycznego Rzymianina, który dwa tysiące lat temu zauważył w Listach moralnych do Lucyliusza: Byłoby to w naszej słabości oraz w naszych trudnościach jakąś pociechą, gdyby wszystko niszczało tak wolno, jak powstaje. Tymczasem zysk wzrasta powoli, a strata spiesznie 37.
Tempo narastania katastrofy klimatycznej budzi przerażenie. Skala zmian, których wymagałoby jej odwrócenie, a jednocześnie poczucie nieuchronności procesu przyrodniczego, z którym się ona wiąże, wywołują paraliżujące poczucie niemocy 38. To zaś skłania bardzo wielu ludzi – skądinąd zwykle mieszkających na bogatej Północy – do wyborów oznaczających wstrzymanie się od działania. Samo działanie wręcz, podmiotowy stosunek do rzeczywistości i związana z nim gorączkowa aktywność Homo sapiens podlegają krytycznej ocenie. Pojawia się pragnienie wycofania, mimikry, przejścia w formy przetrwalnikowe. Retoryka rewolty zamienia się w praktykę kapitulacji wobec konieczności.
Formuła, iż ekonomia jest stanem umysłu, oznacza jednak przekonanie, że konieczności wynikają raczej z bezwładności uruchomionych wcześniej procesów, nie zaś z odwiecznych praw, które nieuchronnie kierują nas ku przepaści. Sądzę, że ludzka odpowiedzialność, również za inne istoty żywe, nie pozwala na bierność. * To, że filozof zajmujący się systemami znaczeń, polami symbolicznymi i imaginariami podejmuje medytację nad systemem ekonomicznym i jego językami, nie wydaje się oczywiste. Sądzę jednak, że dziś jest to obowiązkiem filozofów. Podzielam opinię Bernarda Stieglera, że: sama filozofia […] po 1968 roku, a w jeszcze większym stopniu po upadku bloku komunistycznego, zasadniczo porzuciła [wyróżnienie – B.S.] obszar ekonomii i krytykę ekonomii politycznej 39.
Według Stieglera ma to swoje głębokie przyczyny – coraz większą automatyzację i umaszynowienie procesów myślowych decydujących o praktyce ekonomicznej, będące zresztą w interesie władców i dysponentów tych procesów. Nazywa je gramatyzacją. Niezależnie do tego, że nie zgadzam się z tą diagnozą, sądzę bowiem, że najistotniejsze jest wyrzucenie podstawowego konfliktu współczesności poza obszar reprezentowania, uznaję dalsze kroki jego rozumowania. Szczególnie gdy oskarża środowisko uniwersyteckie, uprawiające tradycyjną humanistykę, o jałowy lament, któremu towarzyszy swoiste myślowe wyparcie tych procesów, tego, co realne w zjawiskach decydujących o naszym życiu. Następuje proletaryzacja. Ten termin zapożyczony od Marksa, u Stieglera oznacza jednak coś nowego – delegowanie zdolności myślenia w obszarach decydujących o warunkach życia na zautomatyzowane, umaszynowione dyspozytywy, anonimowo rządzone przez bardzo wąskie grono grup i osób.
Proletaryzacja dotyczy nie tylko szerokich warstw – przede wszystkim klasy średniej globalnej Północy – ale w niemałym stopniu również Akademii. Mnie osobiście z „filozoficznej drzemki” obudziła jednak książka kogoś zupełnie innego – Martína Caparrósa, Głód. Jest ona bowiem próbą umieszczenia tak blisko siebie, jak to tylko możliwe, wallersteinowskich mechanizmów systemu-świata i dzisiejszych agambenowskich muselmanów, niewidzialnych postaci współczesnego ogołocenia, figur zagłodzenia, twarzy ludzi, których winniśmy zobaczyć mimo oddalenia, wytwarzanego i narzucanego przez maszyny języków ekonomicznych. Caparrós zbliża, tak jak tylko może, z jednej strony opisy znaków i procesów planetarnego systemu przepływów wartości, z drugiej – jednostkowych innych, którzy przez te strumienie znaków lokowani są w rozpaczliwym półistnieniu. Ćwierćistnieniu. Prawie nieistnieniu. To zbliżanie do siebie zupełnie różnych poziomów metaforycznego cięcia – słów głodującej mieszkanki Czadu z analizą funkcjonowania rynku futures w obszarze żywności – generuje efekt dziwności tekstu, będący znamieniem przeświecania w nim realnego. Obecność traumatycznego spotkania, którego ślad pojawia się w tekście, wytrąca z teoretycznego samozadowolenia. Wobec tych nowych form głodowego prawie-istnienia wszystkie obiektywne opisy mechanizmów rynkowych, analizy Wallersteina, a także wszystkie strategie legitymizowania, wszystkie imaginaria ukazane przez Luca Boltanskiego – wszystkie one stają się jak „miedź brzęcząca albo cymbał brzmiący”.
1 Barry Eichengreen, Globalizing Capital: A History of the International Monetary System, Princeton University Press 2008, s. 4. 2 Walter Benjamin, Pasaże, przeł. Ireneusz Kania, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2005, s. 351.
3 Kwestia głodu będzie wracać w moich rozważaniach wielokrotnie, a podstawowym źródłem jej dotyczącym jest książka Głód Martína Caparrósa (przeł. Marta Szafrańska-Brandt, Wydawnictwo Literackie 2016). 4 Mariana Mazzucato, Wartość wszystkiego, przeł. Joanna Bednarek, Wydawnictwo Ekonomiczne Heterodox 2021, s. 89. 5 https://pl.wikipedia.org/wiki/Ekonomia, dostęp 27/05/2022. 6 W książce tej wielokrotnie będę używał terminów z obszaru psychoanalizy. Mają one często nieintuicyjny sens, zaznaczam je więc, a także niektóre inne słowa, których sens nieco zmieniam, za pomocą kursywy. Na końcu zamieszczam zaś słowniczek tych określeń. 7 Nadmiar jest jednym z kluczowych pojęć tej książki. Jest on tutaj rozumiany jako energia przekraczająca zdolność jej zawierania przez wszelkie urządzenia, dyspozytywy, systemy symboliczne – sieci rozprowadzania energii. Energia, o której mowa, może mieć charakter fizyczny, ale może też być nagromadzoną energią psychiczną, na przykład nienawiści. 8 Traumatyczne spotkanie jest właśnie spotkaniem z nadmiarem. Nie tyle przynosi nam ono jakąś przedmiotową wiedzę, co raczej pozycjonuje i nastraja podmiot w taki sposób, by mógł on rozprowadzić nieprawdopodobną energię owej sytuacji. Biorąc odpowiedzialność, staje się on podmiotem etycznopolitycznym. Traumatyczne spotkanie jest pojęciem wprowadzonym przez Lacana w Seminarium XI. 4 główne pojęcia psychoanalizy, wydanie francuskie: Jacques Lacan, Le Séminaire. Livre XI, Les Quatre Concepts fondamentaux de la psychanalyse, Le Seuil 1964, s. 54. 9 Jeśli nie zaznaczono inaczej, wszystkie wyróżnienia fragmentów cytatów pochodzą od Andrzeja Ledera – przyp. red. 10 Georges Bataille, Część przeklęta, przeł. Krzysztof Jarosz, KR 2002, s. 8. 11 Będę używał zamiennie terminu „urządzenie” i „dyspozytyw”. Oba oznaczają skomplikowane struktury złożone tak ze znaków, jak związanych z nimi praktyk i niezbędnych obiektów materialnych, produkujące pewne efekty. Ich dokładne rozumienie, patrz np.: Michał Herer, Gilles Deleuze. Struktury – maszyny – kreacje, Universitas 2006, s. 11. 12 Wszystkie znaki są zawsze reprezentowane, bo są znakami wobec kogoś (coś znaczy dla kogoś). Ekspresja znaków oznacza tu zaś odpowiedź na pytanie, jak szeroko są one reprezentowane, na ile stają się elementami dyskursów hegemonicznych, tych które organizują dominujące urządzenia społeczne. 13 Obsadzenie, kateksja – w psychoanalizie „pojęcie ekonomiczne, które oznacza fakt, iż pewna energia psychiczna jest związana z wyobrażeniem lub grupą wyobrażeń, częścią ciała, jakimś obiektem itd.”. Jean Laplanche, Jean-Bertrand Pontalis, Słownik psychoanalizy, przeł. Ewa Modzelewska, Ewa Wojciechowska, Wydawnictwo Aletheia, 2023, s. 383. 14 Instancje to fragmenty urządzenia, połączone wykonywaniem pojedynczej, wspólnej funkcji, jak narządy w organizmie czy konkretne instytucje w państwie. 15 Fernand Braudel, Civilization and Capitalism, 15th–18th Century, volume III, The Perspective of the World, przeł. Sian Reynolds, William Collins Sons & Co Ltd, London and Harper & Row New York 1984, s. 83 (tłum. własne; jeśli nie zaznaczono inaczej, tłumaczenia angielskich i francuskich cytatów pochodzą od autora). 16 Fryderyk Nietzsche w: Nachlass, Gesammelte Werke, t. III, s. 861, za: Jacques Derrida w: Pismo i Różnica, przeł. Krzysztof Kłosiński, KR 2004, s. 355. 17 Joseph Vogl, Widmo Kapitału, przeł. Katarzyna Sosnowska, Wydawnictwo Krytyki Politycznej 2015, s. 5. 18 Patrz np.: B. Fine, E.P. Lazear, Economic Imperialism, „Quarterly Journal of Economics” 2000, vol. 115(1)., B. Fine, A question of economics: is it colonizing the social sciences?, „Economy and Society” 1999, nr 28:3, s. 403–425; U. Mäki, Economics Imperialism: Concept and Constraints, artykuł niepublikowany, Sage Publications 2008, 10.1177/0048393108319023, http://pos.sagepub.com hosted at http://online.sagepub.com, dostęp 30/10/2017.
19 Patrz np. wczesne dzieło z 1895: Sigmund Freud, Entwurf einer Psychologie, gdzie, jak piszą o tym Laplanche i Pontalis, „opisuje funkcjonowanie aparatu nerwowego jedynie w związku ze zmianami energii w systemie neuronów”, Laplanche, Pontalis, dz. cyt., s. 384, angielskie wydanie Entwurf…: 1966 Standard Edition, t. 1, s. 367. 20 Sigmund Freud, Poza zasadą rozkoszy, w: tegoż, Psychologia nieświadomości, przeł. Robert Reszke, KR, 2007, s. 182. 21 Znaczące to pojęcie z obszaru strukturalistycznego językoznawstwa. W najprostszym sensie znak językowy składa się z nierozdzielnie ze sobą związanych: nośnika materialnego, znaczącego (signifiant), np. dźwięku, oraz znaczenia, zwanego znaczonym (signifié). W teorii Lacana znaczące reprezentuje podmiot dla innego znaczącego. 22 Theodor W. Adorno, Dialektyka negatywna, przeł. Krystyna Krzemień, PWN 1986, s. 28. 23 Cathy Caruth, Traumatyczne przebudzenie, przeł. Katarzyna Bojarska, w: Antologia studiów nad traumą, red. Tomasz Łysak, Universitas 2015, s. 45. 24 Metaforyczne cięcie – jeżeli rozchodzący się nadmiar traktować jak pewną potencję, lub przestrzeń, to kwestia tego, na jakim poziomie szczegółowości albo ogólności przecinają je i operują użyte metafory i pojęcia, decyduje o tym, jaki charakter będzie miał dyskurs i związane z nim pole symboliczne. Metafora poetycka dąży raczej do tego, co partykularne, pojęcie filozoficzne aspiruje do ogólności. 25 Za to spostrzeżenie dziękuję Marcie Olesik. 26 Terminu „hegemonia” używam tu w sensie wprowadzonym przez Gramsciego i rozwiniętym przez Chantal Mouffe i Ernesto Laclau w książce Hegemonia i socjalistyczna strategia, przeł. Sławomir Królak, Wydawnictwo Naukowe Dolnośląskiej Szkoły Wyższej 2007. 27 Używam tu, oczywiście, pojęcia fetyszyzmu w tym sensie, w jakim używali go Marks i – z innej perspektywy – Freud. 28 Charles Percy Snow, Two Cultures, w: tegoż, Two Cultures and the Scientific Revolution, Cambridge University Press 1961. 29 Ekumena [gr. oikouménē, ‘świat zaludniony’] – geogr., stale zamieszkana i wykorzystywana gospodarczo część powierzchni Ziemi, przeciwieństwo anekumeny; słowo wprowadzone przez starożytnych Greków na określenie obszarów trwale zasiedlonych przez człowieka; https://encyklopedia.pwn.pl/haslo/ekumena;3897165.html, dostęp 12/02/2022; w tej książce używam terminu ekumena jako określenia obszaru jednej cywilizacji, wraz z jej imaginarium. 30 Bartosz Kuźniarz, Król liczb. Szkice z metafizyki kapitalizmu, Fundacja Augusta hr. Cieszkowskiego 2020, s. 289–290. Kolejne cytowanie – tamże, s. 290. 31 Luc Boltanski, Laurent Thévenot, De la justification. Les economies de la grandeur, Gallimard 1991, s. 107–108. 32 Więcej o tym w tegoż autora, Prześniona rewolucja. Ćwiczenie z logiki historycznej, Wydawnictwo Krytyki Politycznej 2014, s. 13–14. 33 Termin znaczące-suwerenne, za pomocą którego tłumaczę francuskie maître-siginifiant, wiąże się z teorią suwerenności – to znaczące decydujące o strukturze pola symbolicznego danego podmiotu – ale należy już do obszaru lacanowskiej teorii języka. 34 Edwin Bendyk, W Polsce, czyli wszędzie. Rzecz o upadku i przyszłości świata, Polityka 2020. 35 Bendyk, W Polsce…, s. 73. 36 Tamże. 37 Seneka, Listy moralne do Lucyliusza, za: Bendyk, W Polsce…, s. 46. 38 Ewa Bińczyk, Epoka człowieka. Retoryka i marazm antropocenu, PWN 2018. 39 Bernard Stiegler, Wstrząsy. Głupota i wiedza w XXI wieku, przeł. Michał Krzykawski, PWN 2017, s. 41 i następne.
I KWESTIA REPREZENTACJI, CZYLI TO, CO WYOBRAŻENIOWE
Wyobrażeniowe i realne to dwa miejsca, w których toczy się życie 1. Jacques Lacan Człowiek doświadcza życia poprzez to, jak mu się ono jawi, przedstawia w całym bogactwie wydarzeń i zjawisk, czyli poprzez wyobrażeniowe. Jednak traumatyczne spotkanie, relacja etyczno-polityczna, zlokalizowane jest w realnym. To tam rodzi się nadmiar, to stamtąd płynie gravitas, która nasyca zjawiska sensem. Życie więc, w całym swoim ciężarze, rodzi się w realnym, a jest doświadczane w sferze zjawisk, sferze reprezentowania, w wyobrażeniowym. Stanowi jakby „krótkie spięcie” tych dwóch sfer.
1 Jacques Lacan, Peut-être à Vincennes…, „Ornicar?” 1975, nr 1:3–5, s. 4.
1. REGUŁY REPREZENTOWANIA Wielkim cudem jest to, że od momentu, gdy przedmiot badania naukowego zostaje „odkryty” (wynaleziony), przejmuje sprawczość. Ekonomia jawi się dziś jako działająca w świecie; powoduje wydarzenia, wywołuje efekty. Atoli, jako że ekonomia nie występuje jako przedmiot bezpośredniego doświadczenia wśród innych przedmiotów napotykanych w świecie, by mogła stać się „widzialna” dla ludzkiego aparatu postrzegania, musi przejść proces, podstawowy dla nauki, tworzenia mapy reprezentacji 1. Susan Buck-Morss Zaciskające się szczęki globalnego konfliktu nadają formę rzeczywistości. Ten nieprawdopodobny nacisk krystalizuje się w postaci rodzącego się ogromnego bogactwa, jednocześnie zaś w otchłaniach nędzy, w które zapadają się całe ludy; rodzi ruchy społeczne i wynalazki techniczne, wywołuje wojny, przekształca języki, którymi je opisujemy, a także teorie i symbole, w imię których je toczymy. Świat jest globalny, jego globalność jest jednocześnie życiodajna i dusząca; jak imadło ściska ludzkość w jedną rzeczywistą masę. Konflikt i wzajemna zależność są produktywne, twórcze, ale też groźne. Mają energię traumatycznego spotkania. Dewastują świat natury, zastępując go quasi-naturalnym, rozpędzonym żywiołem produkcji. Z ciśnienia konfliktów i napięć wyzwala się swoisty, rozprowadzający nadmiar „wyścig myśli”. Te przekształcają się w praktyki zmieniające świat. Rozgrywa się to na wszystkich poziomach bytu społecznego, od świata idei
i poszukiwań naukowców po trud w afrykańskich kopalniach diamentów i na indyjskich wysypiskach śmieci. Przez dwa stulecia, mniej więcej od końca XVIII wieku, fundamentalny dla nas konflikt rozgrywał się w obrębie krajów globalnej Północy, wówczas zwanej Zachodem. Przybrał on postać konfliktu właścicieli i pracujących. Efekty tego konfliktu rozlewały się po całym globie, niesione przez kolonialny podbój i wyzysk, ale jego sedno, to miejsce, gdzie szczęki imadła zaciskały się najpotężniej, tkwiło na Północy. I ze miażdżonej społecznej materii wyciskały one zmianę. Dziś globalny konflikt umiejscawiamy już gdzie indziej. * Najważniejszą przyczyną innego niż dawniej umiejscowienia owego konfliktu jest wyprowadzenie ogromnej części pracy przemysłowej z obszaru dawnego Zachodu i zlokalizowanie jej poza nim. Ta teza stoi w opozycji do przekonania, że współczesna gospodarka jest oparta na pracy nieprodukcyjnej 2. Produkcja i praca produkcyjna pozostają wciąż fundamentalnym elementem ludzkiej egzystencji. Jednak globalne oddzielenie produkcji od własności i konsumpcji – przede wszystkim skala i planetarny zasięg tego oddzielenia – ma nieodwracalne konsekwencje. Nawet jeśli globalna Północ, dawny Zachód, nadal jest miejscem produkcji bardzo wielu myślowych form i przedmiotów materialnych, dla pracujących tu ludzi fundamentalne i jednocześnie różnorodne konsekwencje ma fakt, że stali się tylko częścią, ułamkiem wszystkich pracujących świata. Znamienną i nową cechą tej sytuacji jest to, że ogromne części ludzkiej rzeczywistości, strony globalnego napięcia – sporu i uzależnienia – są dla siebie wzajemnie niewidoczne. Jakby zamazane. Albo inaczej, widzą się wzajemnie poprzez fałszywe klisze ukrywające realne zależności.
Europejczycy widzą Afrykę przez pryzmat medialnych obrazów głodu i wojny, zrozpaczonych oczu matek dźwigających niemowlęta podobne do szkieletów; albo, dla odmiany, przez pryzmat turystycznych folderów all inclusive, obiecujących przymilne uśmiechy potulnej służby w nadmorskich resortach. Nie widzą rozwijającego się, miliardowego kontynentu młodych ludzi. Chińczycy postrzegają Europę jako swoisty skansen, zawieszony na końcu Nowego Jedwabnego Szlaku. Dla Amerykanina muzułmanin wysadza się razem ze swoją bombą. Dla muzułmanina Amerykanin jest krzyżowcem i Żydem. Ogromne części ludzkości pozostają więc dla siebie nawzajem nieprzejrzyste. Właśnie tę niemożność zobaczenia innych nazywam kwestią reprezentacji 3. Jak bardzo strony globalnego uzależnienia wzajemnie by się nie określały, jak mocno ich interesy i potrzeby nie byłyby ze sobą splecione w morderczym konflikcie i jednocześnie w niezbędnym przepływie rozprowadzającym energie, jak bardzo nie próbowałyby się prezentować, i tak nie mają rzeczywistego wzajemnego obrazu siebie. Nie są dla siebie obecne. Nie odgrywają roli w dramatach, które organizują wyobraźnię. Jedne nie zajmują istotnego miejsca w imaginariach tych drugich – tych mianowicie społeczności, wobec których są inne i odległe. * Przez wiele dziesięcioleci globalny konflikt był słabo widoczny. Konflikt bowiem może wyłaniać się w polu widzenia lub z niego znikać. Gdy narasta, a obecność wroga staje się dominującym elementem pola widzialności, byt społeczny rozdarty zostaje przez wojnę. Następuje społeczna polaryzacja, plemiona grupują się wokół swych „totemów”. Gdy konflikt słabnie, gdy wyrzucony zostaje poza granice społecznego myślenia, nie następuje wcale czas harmonii. Gdy świadomość konfliktu zanika, byt społeczny degraduje
się, a jego myśl zaczyna organizować jednolite pole ideologicznej, symbolicznej, kulturowej hegemonii. Zamiera ruch rozprowadzania. Prowadzi to do dramatycznych konsekwencji – nie tylko dlatego, że realne zależności nie są postrzegane i brane pod uwagę, ale również dlatego, że na ich miejscu rozpleniają się gąszcze hipotez, teorii i wyobrażeń całkowicie nierealnych. Wyrastając z podglebia tradycyjnych fantazmatów, owocują one teoriami spiskowymi i „miejskimi legendami”, „przyciętymi” do miary współczesnej sfery zbiorowej wymiany myśli albo też regresem do archaicznych uzasadnień bezradności. Kluczowym powodem tego, że myślenie degraduje się i podlega procesom regresywnym, jest fakt, że grupy społeczne i całe kręgi cywilizacyjne, postawione w obliczu wyrzucenia kluczowego antagonizmu poza sferę realnego postrzegania i politycznej reprezentacji, a więc nieprzypierane do muru, tracą motywy do realnego przemyślenia sytuacji, w której się znajdują. Do konfrontowania się z tym, co trudne do przyjęcia i naruszające wygodne tożsamości, do poważnego rozważenia swojego położenia wobec nadmiaru, naporu jego przemożnej energii i do szukania rozwiązań, co oznacza świadome podejmowanie ryzyka błędu. Nie muszą też brać pod uwagę innych, nie muszą traktować ich poważnie. * W takiej sytuacji, po stłumieniu kryzysów XVII wieku, znalazła się polska szlachta, ślepa na nędzę i rozpacz swoich „innych” – chłopskich poddanych, a także ślepa na rosnącą potęgę nowoczesnych państw ościennych. Tak było też na Zachodzie u schyłku XX stulecia, w okresie hegemonii neoliberalizmu, co diagnozowało wówczas wielu, lecz słyszało niewielu. Wśród ostrzegających była belgijska filozofka Chantal Mouffe. Zwracała
ona uwagę na pozór harmonii, z którym wiązała się wiara w możliwość rozwiązania każdego konfliktu przez dysponujących odpowiednią wiedzą specjalistów: kwestie polityczne nie są jedynie technicznymi problemami, których rozwiązywaniem mają zająć się eksperci. […] Nie może uchwycić tego dominująca tendencja w myśli liberalnej charakteryzująca się podejściem racjonalistycznym i indywidualistycznym. To dlatego właśnie liberalizm nie jest w stanie adekwatnie wyobrazić sobie pluralistycznej natury świata społecznego ze wszystkimi konfliktami wiążącymi się z pluralizmem. Są to konflikty, dla których nigdy nie da się znaleźć żadnego racjonalnego rozwiązania, stąd wymiar antagonizmu charakteryzujący ludzkie społeczeństwa 4.
Ważne w tym fragmencie jest powiązanie sprawy uobecnienia innych z pracą wyobraźni. Współczesne konsumpcyjne społeczeństwa globalnej Północy nie chcą tej myślowej pracy, nadal zanurzając się w wygodnej gnuśności, podążając za swoimi fantazmatami. Wyeliminowany, odległy głos słabszych tonie w kakofonii różnych sposobów przepowiadania hegemonicznego mitu i konsumowania owoców przewagi. To, co często nazywane jest zadziwiającym zalewem głupoty 5, wyjałowieniem debaty, powrotem dawno już przebrzmiałych przesądów czy cholerycznymi sporami o słowa – cancel culture – w ogromnym stopniu wiąże się z tą „ślepą plamką”, która przesłania realność globalnych relacji sił i antagonizmów. Bełkocąc, Północ śni nadal swoje sny. To prześnienie tego-co-prawdziwe tworzy dziwny klimat odrealnienia, określany często słowami „postpolityka”, „postprawda”, „postindustrializm”… Atoli ofiary globalnej niesprawiedliwości też są – na swój sposób – ślepe. Bardzo rzadko opisują swoją sytuację w kategoriach konfliktu. Jak głodna mieszkanka Mali miałaby sobie w ogóle wyobrazić nieprawdopodobną skalę przepływów światowej ekonomii, które ostatecznie skazują ją na nędzę? Gdy więc Martin Caparrós wielokrotnie zadaje głodującym pytanie o to, dlaczego tak jest, dlaczego głodują,
odpowiedzi najczęściej artykułują archaiczne uzasadnienia bezradności, zwykle przywołujące bóstwo i jego wyroki. Gdy zdesperowany tym reporter dociska rozmówców, pytając wprost: kto jest winien? – padają odpowiedzi wymijające, wciąż od nowa i uporczywie odwołujące się do niewzruszonego porządku świata, pełne strachu przed nazwaniem konfliktu 6. * Postaram się więc pokazać, że niedostrzegalność realnych konfliktów – będących w lacanowskim rozumieniu traumatycznymi spotkaniami – i niereprezentowanie ich stron to główna, choć nieoczywista przyczyna regresu form rozumienia i języków opowiadania współczesnego świata. Równolegle – i to będzie głównym tematem tych rozważań – warunkuje to dominację języka ekonomii jako podstawowego medium wzajemnego reprezentowania. Język ekonomii stał się – bardzo szczególnym – medium reprezentowania społeczności od siebie oddalonych i niedostrzegających się w swoich realiach, jednocześnie zaś głęboko od siebie uzależnionych. Reprezentują się one wzajemnie w kolumnach cyfr na ekranach giełdowych komputerów. Dlatego właśnie globalne uzależnienie i konflikt, wyzysk i wykluczenie nie mają własnej twarzy, wyrażają się przez symbole i wskaźniki anonimowych przepływów gospodarczych, ostatecznie reprezentowanych i dających się odczytać w strumieniach liczb. Z kolei liczba, zapisana cyframi, to znak o szczególnym nacechowaniu. Wzajemna zależność i ściśle związane z nią sprzeczności, strumień bogactwa i spychanie w przepaść, kolonialny gwałt – dług dziejów, odbierający przyszłość – i półperyferyjne próby dostosowania; wszystko to jest uśredniane, kondensowane, sprowadzane do niewielu znaczących. Takich na przykład jak pojęcie „rynków wschodzących”, kondensujące Polskę z Chinami, Chile z Arabią Saudyjską… 7.
Atoli znaki, czytelne w języku ekonomii, są zbyt abstrakcyjne dla masowej wyobraźni; jako znaczące tej wyobraźni nigdy nie są suwerenne, nie decydują o rzeczywistych pragnieniach społeczeństw i ich praktycznych działaniach. O tych decydują tradycyjne imaginaria zamknięte w granicach dawnych ekumen – ograniczonych obszarów naszych wyobrażeń, dziedzictwa przeszłych doświadczeń. W Polsce jest to opowieść o nieszczęściach narodu polskiego. * „Odległość” oddzielającą jedne społeczności-planety od innych można rozumieć na wiele sposobów. Na niewidzialność fizyczną, określoną przez odległość geograficzną, na obcość nieznanej innym historii i nieprzepowiedzianej pamięci nakłada się niedostrzegalność etyczna, związana z brakiem poczucia wspólnego losu. Widzenie kogoś jest relacją odnoszenia się do niego. Najpospolitszym mechanizmem prowadzącym do niewidzialności tych, których widzieć się powinno, jest nieodnoszenie się do nich lub zakłamywanie stosunku odniesienia, jaki zachodzi pomiędzy ich a naszym losem. Pisze o tym Susan Buck-Morss: Gdy członkowie tego samego społeczeństwa uświadamiają sobie, że „nie zamieszkują już tej samej ekonomii” […] kusi ich, by na nowo rozważyć, co są sobie wzajemnie winni 8.
I ulegają tej pokusie. Manewr ten zaś odbiera etyczny sens relacji albo głęboko ów sens zmienia. Odbiera, jeśli neguje jakikolwiek związek ich kondycji z naszą. Głęboko zmienia, jeśli – na przykład – odwraca relację kata i ofiary. Niewidzialność jest więc nie tyle problemem poznawczym, co przede wszystkim wyzwaniem etycznym i politycznym 9. To, czy coś uzyska miejsce w przestrzeni widzialności, czy też pozostanie niewidoczne, rozstrzyga się
w ciągłych konfliktach odmierzających ważność zjawisk ludzkiego świata. By cokolwiek stało się dostrzegalne, musi uzyskać wagę umożliwiającą ujawnienie. By zostało zapamiętane – wagę warunkującą przełożenie go na język opisu. O tej wadze decydują ilość i siła społecznych pragnień i społecznej niechęci, dystrybuowanych przez mechanizmy obronne 10, które kształtują określone zjawisko. Gdy takie energetyczne obsadzenie przekroczy pewien próg, zjawisko znajdzie miejsce w przestrzeniach reprezentowania, widzialności – dawniej w książkach i gazetach, współcześnie w milionach nośników światowej sieci informacyjnej, od wszelkich form mediów społecznościowych – TikToka, Twittera, Facebooka i Instagrama, po Wikipedię i Stanford Encyclopedia of Philosophy. Staje się elementem sieci znaczących. Miarą wagi w tej sieci są dziś kliknięcia, reprezentujące obsadzenie sumujące się i kondensujące uwagę milionów. Każdy język opisu jest zawsze zakorzeniony w pewnym ujęciu teoretycznym, w pewnym imaginarium czy polu symbolicznym, wraz z ramą etyczną, którą ono niesie. Ale właśnie ta rama etyczna już z góry jakby przyciąga jedne zjawiska, relacje i konflikty i nadaje im wagę, a przy tym wytłumia inne. W polskiej opowieści wagę i energetyczne obsadzenie mają nieszczęścia Polaków, nie mają jej zaś nieszczęścia innych. * Zmieniające wagę faktów oddziaływanie ramy etycznej dotyczy również języków programowo niewartościujących – takich jak dyskurs nauk społecznych czy ekonomii. Mają one ukryte ramy, które mimo pozorów neutralności głęboko wpływają na to, co wyłoni się w polu widzialności. Dokonuje się to choćby przez wybór opisywanych tematów, często opierający się na kryterium ilościowej mierzalności, albo przez sposób
konstruowania wskaźników ekonomicznych. Wartościowanie jest wpisane w ich semantykę. W obszarze ekonomii jasno pisze o tym na przykład Joseph Schumpeter: Praca analityczna zaczyna się od materiału dostarczonego przez naszą wizję spraw, a wizja ta jest ideologiczna niemal z definicji 11.
Niereprezentowanie pewnych fundamentalnych konfliktów i relacji między społecznościami globalnego świata, pomijanie ich politycznego i etycznego sensu jest więc cechą języka opisu osadzonego w takim, a nie innym imaginarium i posługującego się takimi, a nie innymi znakami. Dotyczy to większości porządków dyskursywnych, którymi się dziś posługujemy. My, to znaczy globalna Północ. Jak każdy brak w dyskursie – potknięcie, luka, nieciągłość – niereprezentowanie fragmentów ludzkiej rzeczywistości jest znaczące; wskazuje na stojący za nim ukryty problem etyczny, z którego na poziomie społecznym wynikają polityczne konsekwencje. Albo inaczej mówiąc, jest śladem nadmiaru zawartego w traumatycznym spotkaniu. Niereprezentowanie w neoliberalnym sposobie myślenia polskiego społeczeństwa jako całości składającej się ze związanych ze sobą części, dawniej zwanych klasami społecznymi, powoduje narastające zaślepienie, wyrażające się konstrukcjami takimi jak: Polacy chcą tego czy tamtego… I zaskoczenie, kiedy część Polaków dokonuje wyborów całkowicie sprzecznych z tym, czego chcą inni Polacy, ci akurat przy głosie… Niektóre wydarzenia fundamentalnie zmieniają sposób reprezentowania. Czasem powodują, że to, co dotychczas się nie prezentowało, nie miało miejsca w imaginarium, wyłania się z niebytu. Bywa też, że głęboko zmieniają sposób prezentowania się tego, czego reprezentacja była przekłamana. Warstwy imaginariów, których przeznaczeniem jest zacieranie i wytłumianie konfliktu, zostają nagle „sperforowane” przez realne. Pewni filozofowie nazywają takie zdarzenie „się Wydarzaniem”. Często wydaje się
ono niezrozumiałe, irracjonalne. W taki sposób wpływ globalnego Południa stał się na Zachodzie widzialny 11 września 2001. Wtedy, w świetle płonących wież WTC, nieodwracalnie zmieniło się nasze imaginarium, czyniąc z dawnego Zachodu globalną Północ. I ponownie wprowadzając w życie Zachodu wojnę i strach, wygnane z niego po 1945 roku 12. Dlatego podzielam pogląd, że właśnie wtedy naprawdę skończył się wiek XX. * Nędza i cierpienie ludów islamu, rozdzieranych w ciągu ostatnich dziesięcioleci przez mordercze konflikty, skrywane są przez tradycyjne imaginarium Europy, w którym tkwią niechęć do muzułmanów i negatywna ich ocena 13. Globalna wojna radykalnych islamskich ruchów fundamentalistycznych zaś, której owocem był atak na WTC – wojna przeplatająca się z działaniami reakcyjnych islamskich reżimów, jak dynastia Saudów – podsyca złe uczucia, żywiąc je okrutnymi obrazami i opowieściami. Kondycja świata islamu nie jest w żaden sposób wiązana w naszej wyobraźni z tym, jak tania była energia – czy to energia z ropy naftowej 14, czy uranu z Afryki środkowej – będąca przez dziesięciolecia fundamentem naszego dobrobytu i paradygmatu nieograniczonej konsumpcji. A to właśnie stosunek cen energii do cen zboża dotyczy setek milionów mieszkańców planetarnego islamskiego półksiężyca, jak również podobnej liczby mieszkańców globalnej Północy. W gruncie rzeczy zaś wszystkich mieszkańców Ziemi. Ludzie globalnej Północy uzależnieni są od zużywania energii z paliw kopalnych. Bez tego nasz sposób życia, niezależnie od tego, jak bardzo ekologiczne poglądy podzielamy, byłby niemożliwy. Europa oraz Japonia mają jednak bardzo ograniczone własne źródła tej energii, a amerykańskie są względnie drogie. Musimy więc zabierać ropę, gaz i uran z krajów, gdzie
występują, w ogromnej mierze – z krajów islamu. W tych zaś panuje stały deficyt żywności, więc muszą ją kupować na światowym rynku 15. Problem w tym, że proporcja cen paliw do cen żywności jest skrajnie niesprawiedliwa. Każdy z nas codziennie zachowuje się jak ktoś, komu drugi człowiek przynosi kanister benzyny, a on mu za to daje mały kawałek chleba 16. I (nie) patrzy, jak tamten z rozpaczą spogląda na tę małą kromkę. Coraz mniejszą. Setki milionów ludzi, setki milionów kanistrów, setki milionów kromek. Każdy z nas korzysta z tej benzyny i daje w zamian małą kromkę. Każdy z nas, ludzi globalnej Północy – ci bogaci, ci średniozamożni, ale też ci biedni – w tej wymianie uczestniczy. Jak – pyta Martin Caparrós – jak to jest możliwe…?! Jak to jest możliwe, że wszyscy w tym uczestniczymy? Wojna w Ukrainie rozpoczęta w 2022 roku jeszcze jaskrawiej unaoczniła owe zależności, z jednej strony prowadząc do gwałtownego wzrostu cen paliw, z drugiej – do strasznego wzrostu cen żywności. Większość mieszkańców globalnej Północy zakrzyknie więc: paliwo jest potwornie drogie – żeby się o tym przekonać, wystarczy pojechać na stację benzynową – a zyski czerpią i tak koncerny naftowe i energetyczne, ich akcjonariusze i lokalne oligarchie, jak putinowska kleptokracja czy dynastia Saudów. Prawicowi libertarianie dodadzą: i rządy, opodatkowujące paliwa. Czyż zresztą to odczucie nie utrzymuje się od dawna, czy nie był nim spowodowany bunt „żółtych kamizelek” we Francji, bunt wykluczonych, dla których koszt litra ropy stał się zbyt wysoki, by warto było dojeżdżać do pracy? Podtrzymuję jednak tezę, że dla mieszkańców globalnej Północy energia jest wciąż proporcjonalnie zbyt tania. W „rozszerzonym dzisiaj”, w dobie katastrofy klimatycznej i kryzysu paradygmatu ciągłego wzrostu, nie jest to zresztą stwierdzenie szczególnie oryginalne. To prawda, zyski akcjonariuszy
koncernów energetycznych są zbyt wysokie, oligarchie opływają w luksusy, ale nie powinno to przysłaniać tego, jak każdy z nas, mieszkańców Północy, jest kosztowny energetycznie. Rozprowadzanie energii kieruje ją na Północ. Dla nikogo nie jest tajemnicą, że przeciętny, niezwykle ekologicznie żyjący obywatel północnej Europy zużywa wielokrotnie więcej energii niż mieszkaniec Bangladeszu czy Indii 17. Oburzenie mieszkańców globalnej Północy na wysoki koszt paliw określone jest więc przez zespół wyobrażeń i mechanizmów obronnych, charakterystyczny dla tej sfery, dla ekumeny, w której funkcjonują. Obsadzenia emocjonalnych energii dystrybuowane są tu zarówno przez imaginaria tradycyjnej lewicy – z chciwymi koncernami naftowymi i ich patriarchalnymi prezesami jako głównym obiektem nienawiści – jak i przez fantazmaty populistycznej prawicy, oskarżającej rządy, państwową biurokrację i elity o podatkowe łupienie „zwykłych ludzi”. Ci zwykli ludzie zapominają jednak o tym, że w ostatecznym rozrachunku są oni udziałowcami wyzysku społeczeństw, w których nośniki energii są produkowane. Przez ogólny poziom dobrobytu, jaki zapewniają im zarówno koncerny – choć dla lewicowego ucha brzmi to dziwnie – jak i rządy. To mechanizm nazywany w ekonomii efektem Balassy–Samuelsona 18. Ukryte poczucie winy przekłada się na zajadłość oskarżeń kierowanych przeciw „innym winnym”. Często oskarżeń słusznych – tort bogactwa globalnej Północy powinien być dzielony sprawiedliwiej – ale wysuwanych w złej wierze. Niechęć do myślenia o ludziach umierających w Jemenie, wypędzanych z Syrii, o zdradzanych (w związku z ropą) Kurdach i Kurdyjkach, o głodnych mieszkańcach Nigru i Mali (w związku z uranem), o maltretowanych kobietach Afganistanu przypomina opisany przez Giorgia Agambena opór, który wywoływała i wywołuje w patrzących figura Muselmana, dochodiagi
19.
Ci muzułmanie, na których można tylko spojrzeć, ale tak, by nie zobaczyć, przestają być obecni w obiegu naszych afektów i to właśnie powoduje, że tak łatwo można ich wpisać w tradycyjne fantazmaty naszej ekumeny. Odsiecz wiedeńską, krucjaty albo rekonkwistę. * Zjawisko (nie)widzialności – patrzymy, ale tak, by nie zobaczyć – aktywuje mechanizm percepcyjny zwany zaprzeczeniem. W języku niemieckim trafniej wyraża go rzeczownik Verleugnung – odmowa uznania. Zaprzeczenie – czy odmowa uznania postrzeganego faktu – działa w niezwykle przebiegły sposób. Nie zmienia naszej surowej percepcji – obrazy na naszej siatkówce nie podlegają wyparciu – zmienia jednak dogłębnie nasze postrzeganie, ponieważ wypacza rozumienie tych obrazów. Rozważania te skłaniają francuskich psychoanalityków, Jeana Laplanche’a i Jeana Bernarda Pontalisa, do postawienia pytania: czy zaprzeczenie […] nie dotyczy zasadniczo raczej jakiegoś elementu, na którym się zasadza rzeczywistość ludzka, niż hipotetycznego „faktu percepcyjnego” 20?
Świadectwem działania zaprzeczenia jest uczuciowy chłód, zastanawiający brak emocji i empatii, które właściwie towarzyszyć winny percepcji obrazu, z założenia poruszającego. Co więcej, często w miejsce emocji nieobecnych pojawiają się uczucia przekłamane. Ten mechanizm znakomicie opisał Eric Santner 21, tworząc pojęcie narracyjnego fetyszyzmu – opowieści, która fakty rozprowadza tak, by w odczytaniu dominowała narcystyczna przyjemność, a nie trud, żałoba czy współczucie. Wobec postrzeganego cierpienia może to być jakieś litościwo-pogardliwe wynoszenie się czy zwyczajna mściwa satysfakcja. „No tak, kultura muzułmańska to kultura bierności i fatalizmu” – powiada się, przywołując obraz fellachów pod piramidami. Albo: „oni nie przeszli
oświecenia”. Frazy odrywające los tamtych ludzi od związku z naszym losem. Bo my przecież – tacy aktywni, podmiotowi i oświeceni. Obrazy ich cierpienia tracą wagę. Jeśli jednak nadal coś w nich nas dręczy, możemy łatwo odwrócić dystrybucję winy i jak Oriana Fallaci 22 w nędzy imigrantów zaludniających biedne dzielnice europejskich miast dostrzec nienawiść, mściwość, chęć zapanowania, planową inwazję. Wtedy obsady naszych afektów popłyną tak, że to oni staną się oprawcami, my zaś – ofiarami. * Nie to, żeby wśród muzułmanów nie było wielu snujących mściwe fantazje na temat dżihadu, mordowania niewiernych i półksiężyca nad kościołami. Co więcej, istnieją całe grupy, bojowe, często mordercze organizacje – jak Al Kaida, Boko Haram, Asz-Szabab czy Państwo Islamskie – te fantazje głoszące i krwawo je realizujące. Na swój sposób prowadzą one wojnę z dominacją dawnego Zachodu. Za nimi stoją duchowi i polityczni przywódcy – w Iranie, Arabii Saudyjskiej czy Pakistanie. Nie to jest jednak sednem relacji miliarda wyznawców islamu z miliardem ludzi zamieszkujących globalną Północ. Jeszcze raz – to sedno wyraża się w cenach żywności, uranu i ropy naftowej. Dotyczy ono każdego i każdej z jednego i drugiego miliarda. Ale opis tej właśnie relacji, a więc jej reprezentacja, przynależy do języka ekonomii, z całym polem symbolicznym i okrojoną ramą etyczną – a więc zdolnością widzenia czy raczej niewidzenia – które on ze sobą niesie. Przemieszczanie reprezentacji problemów w pole symboliczne ekonomii 23, w obręb ekonomicznego języka, to sposób radzenia sobie z sytuacją, w której bezpośrednie spojrzenie na naszą relację z Innym, wraz z wszystkimi tego konsekwencjami, byłoby nie do zniesienia.
Zaprzeczenie jest istotą struktury podmiotowej nazywanej perwersyjną. Postaci o takiej strukturze odnoszą się do innych – i samych siebie – przez odwracanie sensu relacji, przekłamywanie jej. To ich podstawowy sposób bycia-w-świecie. Jeżeli więc weźmiemy pod uwagę to, jaką rolę kłamstwo odgrywa w kształtowaniu społecznego imaginarium współczesnej globalnej Północy, naszej ekumeny, możemy podejrzewać, że zaprzeczenie stało się najważniejszym mechanizmem regulującym nasze myślenie. Perwersyjni przywódcy polityczni, sfera komunikacji przepełniona fake newsami, teorie spiskowe, antyszczepionkowcy i płaskoziemcy – wszystko to przekłamuje i zasłania prawdę nie do przyjęcia… Psychoanaliza mówi, że wiek XIX był wiekiem histerii, a wiek XX – narcyzmu. Może wiek XXI zaczyna się jako wiek perwersji? Przekłamania? * Niewidoczne pozostają nie tylko postaci i ich relacje, ale także figury i terytoria globalnego świata. Przejrzyste i przez to niedostrzegalne są też intensywność, gęstość i skala zjawisk, prędkość i bezruch, wzrost i jego tempo; wszystkie zjawiska związane z nadmiarem, ze wzajemnym naciskiem sił konfliktu i rozprowadzaniem jego energii. Dotyczy to także rozmycia granic społecznych bytów i wyłaniania się olbrzymich nowych pól rzeczywistości – ich huraganowego łączenia się, wzajemnego przenikania i dramatycznego rozdzierania, związanego z dystrybucją energii w nieznanej nam dotąd skali. Z jeszcze innej strony – ma miejsce przekraczanie granic w stronę zmniejszania skali zjawisk; ich subtelności, elastyczności. Jak zauważa Lewis Mumford, Amerykanin medytujący nad cywilizacji (w parafrazie Mateusza Falkowskiego):
rozwojem
rynek nie jest dziś przestrzenią daną raz na zawsze, o którą trwa walka, prędzej – „zadaną” w której istnieją połączenia i potencje jeszcze nie odkryte, nie spenetrowane,
w istocie dopiero do wytworzenia, coraz subtelniejsze, ciekawsze, coraz bardziej nieznane 24.
Jedną ze spraw najtrudniejszych jest uchwycenie nieadekwatności skali, intensywności i dynamiki opisywanych zjawisk do charakteru pojęć, które je reprezentują. Rozziewu pomiędzy zakresami znaczeniowymi tych pojęć 25 a gwałtownymi zmianami realnych warunków, które je określają i przez olbrzymie zmiany ilościowe tworzą nowe, nienazwane jakości, nowe logiki i obszary denotowania. Powiększanie się skali zjawisk powoduje, że figury myślowe, którymi operujemy, pokrywają tylko fragmenty całości procesów 26. Zawsze więc występuje pewna nieadekwatność zdolności reprezentowania znaczących do skali i dynamiki pól, które reprezentują. Na przykład skala i dynamika przepływów finansowych u progu tysiącleci wyrwała się wszelkim ukształtowanym wcześniej sposobom wyobrażania sobie banków, bankierów, giełd i rezerw złota. Albo wzrost o kilka procent rocznie powoduje, że w ciągu życia jednego pokolenia zmienia się całość substancji gospodarczej. Należałoby ujawnić więc samą sytuację, polegającą na „ucieczce” skali i dynamiki realnych zjawisk z pola naszego rozumienia i na „pościgu”, jaki prowadzą z nimi reprezentacje, znaki i pojęcia, coraz dalsze od sfery naszego codziennego doświadczenia. Wreszcie – na nieadekwatności społecznych reprezentacji, które mają odpowiadać tym nowym jakościom. Tylko bowiem reprezentacje ujmujące najważniejsze, decydujące aspekty zjawisk dynamicznych – a więc odpowiadające ich skali, intensywności, gwałtowności ruchu – pozwalają na podejmowanie adekwatnych decyzji. A tych jest niewiele. To właśnie na poziomie reprezentowania skali zjawisk 27, ich powiązań, i naszych na nie odpowiedzi rozgrywa się dylemat: czy żyjemy w świecie niedoboru, w którym wyzwaniem jest oszczędne gospodarowanie
ograniczonymi zasobami, czy też w świecie nadmiaru, w którym podstawowym problemem jest nasza niezdolność do dystrybucji zalewającej nas obfitości, wynikająca przede wszystkim ze skostniałości społecznego świata, rozdającego role uciskających i uciskanych? I mentalnych granic uniemożliwiających wyrwanie się z tego świata? Wszystkie cechy skali znikają bowiem w codziennym myśleniu, przykryte inercją zastanych obrazów, czyli wyobrażeniowym sposobem reprezentowania spraw, ludzi i rzeczy. Sposobem ukształtowanym gdzieś w odległym XX wieku. A może jeszcze w XIX… O tym właśnie mówił Zygmunt Bauman w swoim wykładzie w Polskiej Akademii Nauk z 2005 roku, kiedy stwierdził, że Heglowski „duch dziejów” pokonał kolejną krzywiznę na spirali czasu, przeskakując na poziom, w którym żaden ludzki język i żaden system reprezentacji ukształtowany w okresie ostatnich dwustu lat – w epoce nowożytnej – nie pozwala na uchwycenie naszej aktualnej sytuacji w świecie.
1 Susan Buck-Morss, Envisioning Capital: Political Economy on Display, „Critical Inquiry” 1995, t. 21, nr 2, s. 439–440. 2 Do kwestii tych wrócę w dalszych partiach książki. 3 Slavoj Žižek porusza w tekście Kryzys negacji określonej ważną dla dalszego użycia w tej pracy terminu „reprezentacja” kwestię opozycji między ekspresją a reprezentacją: „logika reprezentacji politycznej (państwo lub partie polityczne jako reprezentacje ludu) przeciwstawia się logice ekspresji (ruchy społeczne wyrażające wolną kreatywność wielości). […] Filozoficznie rzecz biorąc, oznacza to Kartezjusza/Kanta przeciw Spinozie” […]. Slavoj Žižek, W obronie przegranych spraw, Wydawnictwo Krytyki Politycznej 2008, s. 322. W moim rozumieniu terminu „reprezentacja” sytuujemy się w logice Lacanowskiej, którą rozumiemy jako Heglowskie zapośredniczenie ekspresji z reprezentowaniem, lecz zapewne z predylekcją do Kanta/Kartezjusza. 4 Chantal Mouffe, Agonistyka Polityczne myślenie o świecie, przeł. Barbara Szelewa, Wydawnictwo Krytyki Politycznej 2015, s. 18–19. 5 Bernard Stiegler analizuje problem specyficznej, współczesnej głupoty w nawiązaniu do dyskusji Derridy z Deleuze’em i Guatarrim; patrz Wstrząsy. Głupota i wiedza w XXI wieku, PWN 2017. 6 Martin Caparrós, Głód; te rozmowy powracają wielokrotnie na kartach książki, pozostawiając dławiące wrażenie beznadziei.
7 Przykładem może być mapa Emerging Markets Hot Spots 2020 portalu Global Finance; https://www.gfmag.com/global-data/economic-data/emerging-markets-hot-spots-2020, dostęp 15/12/2020. 8 Buck-Morss, Envisioning Capital, s. 438. 9 W duchu Rancière’owskiej koncepcji dystrybucji widzialności; patrz np.: Jacques Rancière, The Politics of Aesthetics. The Distribution of the Sensible, przeł. Gabriel Rockhill, Continuum 2004. 10 Mechanizmy obronne to w teorii psychoanalitycznej sposoby chronienia się przez Ja przed spostrzeżeniami, myślami i odczuciami, które byłyby trudne do wytrzymania, destabilizowałyby je. Są to na przykład: wyparcie, zaprzeczenie, wykluczenie, regresja, reakcja upozorowana, projekcja i wiele innych. 11 Joseph Schumpeter, History of Economic Analysis, Allen & Unwin 1954, s. 41. 12 Zimna wojna była źródłem strachu, ale innego rodzaju. Przypominał on ogólny strach przed śmiercią: każdy wie, że kiedyś umrze, ale żyje, jakby tego faktu nie było. Choroba, śmierć kogoś bliskiego wyrzuca ten fakt na powierzchnię świadomości. Coś takiego stało się po 11 września. 13 Monika Bobako, Islamofobia jako technologia władzy. Studium z antropologii politycznej, Universitas 2017. 14 Koszt wydobycia baryłki ropy w USA wynosił w 2015 roku 36 dolarów, a w Arabii Saudyjskiej – 10 dolarów; https://money.cnn.com/2015/11/24/news/oil-prices-productioncosts/index.html, dostęp 10/01/2021. 15 Kraje Zatoki Perskiej, zrzeszone w GCC (Radzie Współpracy Zatoki), importują średnio 90% żywności z innych krajów. Jeśli chodzi o zależność od importu z zagranicy, Katar znalazł się najwyżej z 97%, następne były Bahrajn z 92%, Kuwejt z 91% i ZEA oraz Oman z 89%, jak podaje raport (tłum. własne); https://www.arabnews.com/news/558271, dostęp 18/08/2021. 16 Ta raczej poetycka metafora okazała się w 2021 roku dość precyzyjna. Jeśli koszt wydobycia baryłki arabskiej ropy wynosi około 10 dolarów, a jedna baryłka to mniej więcej 160 litrów, to 10-litrowy kanister kosztuje 0,625 dolara. 500 g chleba kosztuje w Arabii Saudyjskiej 0,78 dolara, a w ZEA 1,25 dolara. Żródło: https://www.numbeo.com/cost-ofliving/country_price_rankings?itemId=9, dostęp 10/01/2021. 17 Electric power consumption (kWh per capita) – European Union, https://data.worldbank.org/indicator/EG.USE.ELEC.KH.PC?locations=EU&view=map&year=2014, dostęp 26/08/2022. 18 Efekt Balassy–Samuelsona sugeruje, że wzrost płac w sektorze dóbr zbywalnych we „wschodzącej” gospodarce doprowadzi też do wyższych płac w sektorze dóbr niezbywalnych (usług); https://www.investopedia.com/terms/b/balassasamuelson-effect.asp#:~:text=The%20BalassaSamuelson%20effect%20suggests,service)%20sector%20of%20the%20economy, dostęp 31/10/2022. 19 Muselman, „muzułman” – umierający na chorobę głodową więzień nazistowskich obozów; dochodiaga – człowiek w podobnej kondycji, z radzieckich łagrów. Niemożność widzenia Muselmana analizuje Giorgio Agamben w Co zostaje z Auschwitz, przeł. Sławomir Królak, Sic! 2008. 20 Jean Laplanche, Jean-Bertrand Pontalis, Słownik psychoanalizy, przeł. Ewa Modzelewska, Ewa Wojciechowska, Wydawnictwa Szkolne i Pedagogiczne 1996, s. 376–377. 21 Eric Santner, History Beyond the Pleasure Principle: Some Thoughts on the Representation of Trauma, w: Probing the Limits of Representation. Nazism and the Final Solution, red. Saul Friedlander, Cambridge, Mass. 1992, s. 147. 22 Oriana Fallaci, Wściekłość i duma, przeł.Krzysztof Hejwowski, Cyklady 2003. 23 Zjawisko zwane imperializmem ekonomicznym – patrz przypis 18 na s. 25. 24 Mateusz Falkowski, O maszynach 1. Wiek XVII a filozofia techniki, PWN 2014, s. 48. 25 Pomiędzy ich ekstensją (denotacją) – a więc sumą szczegółowych nazywanych zjawisk, ich miejscem w systemie znaków, ich subsumpcji pod określone kategorie.
26 Odpowiedzią na kwestię skali jest w pewnym stopniu ekonomia geograficzna w stylu Davida Harveya i jego kontynuatorów. To ekonomia przestrzeni próbująca uchwycić związki zjawisk najodleglejszych. Rozszerzyła ona w ogromny sposób pole naszego rozumienia. Nadal bardzo trudne, również dla tego paradygmatu, pozostaje jednak uchwycenie dynamiki, ruchu zmian ilościowych, rozsadzających jakości. W Polsce cały nurt ekonomii geograficznej znakomicie omówił Kacper Pobłocki w pracy Kapitalizm. Historia krótkiego trwania, Bęc Zmiana 2017. 27 Patrz: Neil Smith, Uneven Development. Nature, Capital, and the Production of Space, Blackwell 1991, s. 135–147.
2. REPREZENTOWANIE – KILKA SPOSTRZEŻEŃ HISTORYCZNYCH Krótkie chwile reprezentacji skupiają się w takim momencie wydarzenia, który pozwala to wydarzenie ująć w częściowo zrozumiały obraz; na nim dopiero następnie osadza się ocena epoki 1. Olivier Remaud Dlaczego twierdzę, że owa „przejrzystość rzeczy”, i w związku z tym problematyczność kwestii reprezentacji, jest tak niezwykle istotną cechą odróżniającą dzisiejszy świat od tego sprzed drugiej fali globalizacji – czyli mniej więcej z połowy XX wieku? Powojenne dekady pokoju, do lat 70., były na Zachodzie okresem szczególnym. Przestrzeń produkcji – poza autarkicznym imperium ZSRR – była w dużym stopniu ograniczona do Zachodu. Najważniejszy konflikt społeczny wykrystalizował się w obrębie jednej przestrzeni politycznej. Więcej – aktorzy tego konfliktu, właściciele i pracujący byli zlokalizowani w jednej przestrzeni reprezentacji, w jednym imaginarium, i mogli być w nim stosunkowo adekwatnie reprezentowani. Wreszcie, na skutek doświadczeń II wojny światowej powszechny był lęk przed bezpośrednim konfliktem zbrojnym. Konflikt nie zamieniał się w szaleństwo wojny, ale uzyskiwał reprezentację polityczną w obrębie instytucji zapośredniczających, które rozprowadzając jego energię, obsadzały nią – często przeciwstawne – projekty zmiany społecznej i tworzyły przyszłość. Stawał się więc płodny, generował „wyścig myśli”.
Dekady te cechowały się więc tym, że w społecznym imaginarium były reprezentowane siły i podmioty zbiorowe tworzące pole społecznego bytu i antagonizmu. Tak pisze o tym Didier Eribon, kość z kości francuskich proletariuszy, opisując krajobraz polityczny lat 50. i 60. we Francji: Być podmiotem politycznym znaczyło polegać na rzecznikach, za których pośrednictwem robotnicy, „klasa robotnicza”, istnieli jako ukonstytuowana grupa, jako świadoma siebie klasa 2.
Była więc klasa robotnicza. Burżuazja. Wyłaniała się klasa średnia. Kobiety jako podmiot polityczny. Był lumpenproletariat i byli chłopi. Imigranci. Nieco później – przedstawiciele mniejszości – etnicznych, religijnych, seksualnych i innych. Mniej więcej wiadomo było, jakie są interesy różnych grup, która partia je reprezentuje, o co toczy się spór. Można było ten spór nazwać i opisać. Podmioty polityczne definiowały swoją tożsamość przez głównego antagonistę. Ruch robotniczy widział tego antagonistę w burżuazji i jej politycznej reprezentacji, partie mieszczańskie – w ruchach rewolucyjnych 3. Ruchy feministyczne – w zakodowanej w patriarchacie męskiej dominacji. Dziś zajmowanie takiej pozycji jest bardzo trudne. Przypomina ruch we mgle, w której kłębią się cienie płaskoziemców i reptilian, przysłaniające rzeczywiste relacje sił. Charakterystyczne dla epoki mediów społecznościowych ciągłe odkrywanie wrogów w tych, których jeszcze przed momentem traktowało się jak najbliższych sojuszników, jest dla tej sytuacji symptomatyczne. Nie mogąc bowiem nazwać relacji z innymi – tak wrogami, jak sojusznikami – rozpływającymi się w nieuchwytnej kakofonii świata, spontanicznie szuka się prostszych strategii pozycjonowania się. Najczęściej tożsamościowych, to znaczy opartych na ciągłym utwierdzaniu się w byciu sobą. Przez odcinanie się od innych – podobnych. Inaczej mówiąc, społeczne pozycje relacyjne zastępowane są przez tożsamościowe,
relacja – nawet antagonistyczna – z innym zastępowana jest przez relację z samym sobą. Polska mistrzem Polski. * W tamtych czasach istniały jednak jeszcze wielkie partie (rzeczywiście) socjaldemokratyczne, chadeckie i konserwatywne, związki zawodowe, pracodawcy, a także promoskiewscy komuniści, lewica alternatywna i anarchosyndykaliści, ruchy kobiece, sytuacjoniści i zwolennicy akcji bezpośredniej, byli też prawicowi radykałowie i partie chłopskie; wszyscy odnosili się, z aprobatą lub niechętnie, do tego samego systemu instytucjonalnego – parlamentaryzmu – i używali słów i pojęć powszechnie zrozumiałych, by wyrazić swoje postulaty i nadzieje, a także rozczarowanie, gniew czy urazę. Istniały bowiem wspólne języki, pozwalające uzależnionym od siebie i skonfliktowanym stronom – hegemonom i grupom podporządkowanym – wspólnie nazywać punkty sporne, przecinające się „przestrzenie doświadczeń” i „horyzonty oczekiwań” 4. Oczywiście, o te języki toczono zacięte walki polityczne, istniały też zawsze grupy ludzi i ludzkie potrzeby pozbawione głosu, ale ostatecznie chodziło raczej o przemieszczenia w obrębie wspólnego świata znaczeń oraz o poszerzenie zakresu spraw nazywanych niż o tę szczególną i systemową niezdolność imaginariów do reprezentowania, której przejawów doświadczamy dopiero dziś. Skala tak wyłanianych podmiotów zbiorowych odpowiadała skali sceny politycznej, zamkniętej w obrębie państwa narodowego. Również skala zjawisk ekonomicznych miała być trzymana w ryzach; w dużej mierze po to stworzono w 1945 roku system Bretton Woods 5. Ta współmierność, podobna siła i skala podmiotów politycznych i zjawisk ekonomii,
gwarantowała rzeczywistą sprawczość podmiotów społecznych. Negocjacje płacowe pomiędzy IG Metall a związkiem pracodawców mogły doprowadzać do kompromisu, który dawał satysfakcję związkowcom, stopę zysku przemysłu zaś naruszał w stopniu umiarkowanym. Dziś negocjacje pomiędzy polskimi górnikami a polskim rządem zawieszone są we mgle. Ani górnicy, ani reprezentacja polityczna polskiego społeczeństwa nie mają większego wpływu na wydarzenia, które nadchodzą, i podmioty, które na nie rzeczywiście wpływają. Nie są nawet wobec nich reprezentowani. * Użyte w takim kontekście słowo „reprezentacja” ujawnia swoje podwójne znaczenie. Ukazuje ono podmioty społeczne i jednocześnie je urzeczywistnia. Opisuje bowiem widzialność: zdolność nazywania realnych relacji i bytów przez dominujące języki, dyskursy czy narracje, co oznacza powoływanie ich w ten sposób do istnienia w świecie społecznym, w zgodzie z hobbesowskim w istocie założeniem, że „jedność [tego, co istnieje – A. L.] trzeba zawsze dopiero wytworzyć [wyróżnienie M.F. ]; że nie istnieje ona z natury” 6. „Odpowiednie dać rzeczy słowo!” – przez krótki czas, choć nigdy w pełni, w obrębie ekumeny Zachodu ten postulat Norwida się spełniał. Relacje, podmioty i konflikty mogły być w miarę adekwatnie opisywane, co umożliwiało orientację i zajmowanie pozycji w przestrzeni społecznej. Reprezentowane, zaczynały też oddziaływać na inne podmioty i zjawiska, wpływały na relacje, w ten sposób realnie uczestnicząc we wspólnocie losu. Wspólne języki pozwalały więc na konstytuowanie się podmiotów bytu społecznego we wspólnej przestrzeni znaczeń. To zaś pozwalało na urzeczywistnianie się drugiego, ściśle politycznego sensu słowa
„reprezentacja”: podmioty te mogły w miarę adekwatnie reprezentować swoje realne interesy, potrzeby i pozycje we wspólnie zbudowanych – a zwykle też wywalczonych w historycznych walkach – instytucjach reprezentowania, związanych z demokracją. Z jednej strony był to ciąg urządzeń reprezentowania politycznego – od wspólnot terytorialnych i rad pracowniczych, poprzez partie polityczne, związki zawodowe, ruchy i organizacje społeczne, po instytucje samorządowe i parlamentarne. Z drugiej – były to instrumenty reprezentowania w imaginarium, infosfera historycznie rozwijająca się od książek i czasopism, przez radio, telewizję i wreszcie nowoczesne media sieciowe, umożliwiające stały przepływ obrazów i znaczeń. Wszystko to pracowało na utrzymanie poczucia dotyczącego co najmniej dużych grup obywateli, że identyfikują się one z tym systemem reprezentacji, praktykami i urządzeniami i że mają na nie wpływ. Niezależnie od tego, że powoli ten wpływ traciły. * Gdzieś obok reprezentowanego w miarę adekwatnie świata istniał też Wschód, „komunizm” – półperyferyjny obszar wschodniej Europy, dawnego imperium rosyjskiego i Chin – na Zachodzie w gruncie rzeczy traktowany jako antyświat. Istnienie „antyświata” nie naruszało bezpośrednio systemu reprezentowania w obrębie ekumeny na zachód od Łaby, charakterystyczne jest na przykład to, że jak pisze Mariana Mazzucato, po wojnie: Poza państwami socjalistycznymi idea, że obliczenia dochodu narodowego powinny być oparte na sumie wszystkich dochodów tworzących „ogólną granicę” produkcji, upowszechniła się błyskawicznie w wielu krajach 7.
Jednocześnie ciążenie owego antyświata wpływało znacząco na wewnętrzną równowagę sił politycznych w obrębie dawnego Zachodu. Zmieniało wagę poszczególnych elementów, mocno wpływając na to, co jawiło się w sferze
widzialności. Reprezentacja robotników i – szerzej – lewicy, uzyskiwała pewną gravitas, korzystając jak gdyby z samego istnienia alternatywy. Upadek świata „komunizmu” był jednym z elementów nieodwracalnie zmieniających tę równowagę. „Lewicowość” została wchłonięta przez reżim produkcji/konsumpcji, czego znanym symptomem stały się gadżety z Che Guevarą. Warto może zaznaczyć, że wywodzimy się z tamtego, „drugiego” świata, który dziś już nie istnieje, zjedzony przez ten „pierwszy”. Tamta perspektywa tkwi jednak nadal w naszym oku, dlatego być może spoglądamy na dawny Zachód trochę z boku, poniekąd z ukosa. Istniał wreszcie świat trzeci, ten-inny-świat, jak go nazywa Martin Caparrós, dziś – globalne Południe. Niezależnie od różnych inicjatyw mających na celu jego upodmiotowienie – jak dawno już zapomniany ruch Państw Niezaangażowanych – główni gracze nigdy nie traktowali go poważnie. Jego widzialność była wyłącznie widzialnością przedmiotu neokolonialnej penetracji, zapośredniczoną przez obrazy i narracje przefiltrowane przez warstwy myślenia „orientalistycznego”, kształtującego imaginarium Zachodu. Edward W. Said zapoczątkował wykładnię 8 tego, jak w wyobraźni Zachodu raporty podróżników, powieści i urzędowe sprawozdania, wiersze, malarstwo, teatr i opera, ale też badania naukowe, geografia, etnologia i antropologia fizyczna, przedsięwzięcia ekonomiczne, transportowe, handel i niewolnictwo, działania instytucjonalne i sztuka wojny, głodzenie całych populacji i sprzedaż opium, wreszcie teorie postępu i zacofania – a więc wszystkie te znaczące – ukształtowały wspólnie jednolity konglomerat, zwany przez Saida „orientalizmem”. Przez długi okres rządził on wyobraźnią Zachodu. I zapewne w dużej mierze rządzi jeszcze dzisiaj.
To właśnie takie konglomeraty słów i rzeczy francuscy myśliciele poststrukturalistyczni nazwali urządzeniami albo dyspozytywami – systemami znaków, przedmiotów, instytucji i fetyszyzowanych społecznych praktyk, wypełniających imaginarium, tworzących pole symboliczne pewnej ekumeny. Do jakiegoś stopnia urządzeniami takimi są też metody badania i opisu zależności ekonomicznych. Konstrukcja taka jak PKB, z założenia badająca dochody, produkcję i wydatki pewnego kraju, ukrywa w obszarze zysków korporacyjnych i generowanych przez sektor finansowy wyzysk wszystkich ludzi żyjących poza tym krajem 9. Do tej sprawy jeszcze wrócimy. * Języki reprezentowania – wraz z całym polem symbolicznym, które niosły – ukształtowały się w okresie gwałtownych konfliktów społecznych, wojen, rewolt i rewolucji XIX i pierwszej połowy XX wieku. Rozprowadzały energię tych konfliktów. Pozwalały tworzyć potężne podmioty społeczne, wśród nich – podmioty rewolucyjne, ale też urządzenia świata ekonomicznego, jak choćby banki centralne i ich porozumienia. Język bowiem, przez samą swą strukturę, tworzy możliwości kształtowania się podmiotów indywidualnych i zbiorowych; tych, które mogą wypowiadać się jako „ja” albo „my” 10, ale też tych, które wypowiadają się poprzez działanie, aktantów. Rzeczywiste, materialne konflikty nadają im substancję, ale język wyznacza im pozycję i określa zakres działań. Paradoksalnie, takimi podmiotami były też biurokratyczne europejskie imperia, które po 1870 roku przeorały kształt świata, tworząc pierwszy porządek globalny – porządek kolonializmu. Takim był też proletariat przemysłowy Zachodu, najpotężniejszy podmiot pierwszej połowy XX wieku.
Ogromny sukces języka stworzonego w XIX wieku przez Marksa powinien zresztą dawać do myślenia. Zwykle tłumaczy się go prostą formułą „byt określa świadomość”; robotnicy zepchnięci w nędzę znajdowali w marksizmie opowieść oddającą ich kondycję i pozwalającą na wyrażenie ich interesów. Koncentracja mas ludzkich w fabrykach Zachodu ujednolicała postawy i pragnienia, język tworzył znaczące, które tej jednolitej sile nadawało tożsamość, a przede wszystkim znaczące suwerenne, które reprezentowało ją jako rewolucyjny proletariat i pozwalało rozbijać zastane, zniewalające struktury. Musimy w tym rozumowaniu wprowadzić jednak sorelowską korektę. Ta możliwość ścisłego połączenia pola społecznego – robotników fabrycznych – z całym polem symbolicznym rewolucyjnego socjalizmu, a potem komunizmu, nie byłaby możliwa, gdyby wraz z tworzeniem się proletariatu nie następowało nie tylko wydziedziczenie z dóbr materialnych, ale przede wszystkim wyjście z hegemonicznej kultury tradycyjnej. Proletariat nie ukształtowałby się, gdyby nie nastąpiło wyjście z „wiejskiego domu niewoli” – z kultury wsi, żyjącej ciągle w świecie „przedłużonego średniowiecza”, w której dominowała obrazowość chrześcijaństwa. Była to akulturacja, opisywana przez mieszczańskich obserwatorów jako „zdziczenie” dzielnic robotniczych epoki dickensowskiej. Ludzie opuszczeni przez kulturę tradycyjnej wsi i jej język, którym dla ludu wiejskiego było chrześcijaństwo, stłoczeni w dzielnicach nędzy „jak szczury”, ale jednak już oderwani od „kretynizmu życia wiejskiego”, jednocześnie zaś odcięci od rozpędzającej się kultury mieszczańskiej 11, byli więc zawieszeni tymczasowo w swoistej pustce. Już nie było tego, co dawne, ale jeszcze nie pojawiło się to, co nowe. I właśnie dlatego mogli z taką zachłannością i naiwną wiarą wpisać się w „dobrą nowinę”, którą nieśli im suchotniczy misjonarze XIX-wiecznego socjalizmu.
Sądzę, że Marks był znacznie wybitniejszym filozofem polityki niż ekonomistą. I nie jest to przypadek. Tylko wola polityczna może okiełznać naturalną bezwzględność kapitalizmu. Być może największą polityczną przenikliwością Marksa było wyczucie właśnie tego historycznego momentu, w którym ogromne masy przemysłowych robotników, wypędzonych ze wspólnego pola symbolicznego Zachodu – tradycjonalistycznego chrześcijaństwa – i zgromadzonych w fabrykach, przekształcić można było językiem Manifestu, by uczynić z nich olbrzymi podmiot rewolucji, armię, której pragnienie wyznaczało – w pewnym momencie historycznej dziejowości – horyzont czasu 12. * Podmioty społeczne, ukształtowane w „wieku imperiów”, nie przetrwały „wieku skrajności” 13 – wojen XX stulecia – i drugiej fali globalizacji. Tradycyjne opowieści przedstawiające świat utraciły swoich bohaterów. W gruncie rzeczy rozpadowi uległy nawet zbiorowe „postaci” kształtowane przez tradycyjne opowieści. Dawna klasa robotnicza, która jako podmiot zbiorowy kształtowała historię XX stulecia, na globalnej Północy uległa regresowi i przekształceniu w prekariat. Pracujący, robotnicy, wyłonili się jako olbrzymi byt w „tym innym świecie”, którym jest globalne Południe. W sensie politycznym ten byt nie stał się jednak – jeszcze? – znaczącym potencjalnej rewolucyjnej zmiany, nadchodzącej z przyszłości. Klasy średnie, w XIX i XX wieku główne nośniki dyskursów demokracji – ale też nacjonalizmu – próbują odzwierciedlać w swoich stylach życia fantazmatyczną tożsamość globalną. W tej jeszcze przed chwilą dominował ideał indywidualistycznej konsumpcji, w gruncie rzeczy takiej samej dla wszystkich. Dziś jednak coraz ważniejszy jest strach przed „zemstą ziemi”: klimatycznym armagedonem, wracającą falami pandemią
i wreszcie napływem dzisiejszego „wyklętego ludu ziemi”, nędzarzy z globalnego Południa, imigrantów. Narody, jako wspólnoty zrośnięte nie tylko za sprawą wspólnego języka, ale również pewnego organicznego związku terytorialnych zależności i wspólnotą losu, rozrywane są przez kontynentalną skalę procesów, z jednej strony uzależnienie od międzynarodowych korporacji czy szerzej finansjalizacji gospodarki, z drugiej zaś przez procesy demograficzne, migracje i rozpad spoistości kulturowej. * Atoli kształtująca się w ciągu ostatnich dziesięcioleci i fundamentalna dla naszego świata sieć realnych zależności i konfliktów musiała znaleźć jakiś porządek reprezentowania. Taki porządek, który pozwalał najsilniejszym podmiotom tej nowej realności umiejscawiać się w tworzącej się przestrzeni, w jej węzłowych punktach, gdzie rodzą się decyzje i działania, innym zaś opierać się i budować swoją pozycję przeciw tym dominującym. Nowe sfery koncentracji nadmiaru rozprowadzane były w nowych przestrzeniach symbolicznych. Rozprowadzanie zaś znaczących rodziło nowe podmioty i zmuszało je do zajmowania pozycji, kształtując konflikty. Najprostszy z konfliktów przeciwstawia tych, którzy żywią się energią nadmiaru – pracą, zasobami, różnorodnością – tym, którzy, przeciwnie, są przez tamtych wyrywani z dawnych uzależnień i wprzęgani w nowo kształtujące się terytoria, reżimy i urządzenia, w taki sam sposób, w jaki dawni poddani byli „przywiązywani do ziemi”. Pozwala on instytucjom, organizacjom, ruchom i ludziom – zarówno tym, którzy kierują przepływami dóbr, sił i znaczących, jak i tym, którzy próbują im się przeciwstawiać – umiejscawiać siebie i innych w huraganie zmieniających się realiów, wyłaniających się ogromnych pól rzeczywistości
i kształtujących się zbiorowych podmiotów z tą nową rzeczywistością związanych. W roku 2000, ostatnim roku dawnego tysiąclecia, Hardt i Negri znaleźli taką nazwę, znaczące, dla tego procesu: Na naszych oczach rodzi się Imperium. Przez kilka dekad – kiedy upadały reżimy kolonialne, a wkrótce potem runęły sowieckie bariery na drodze kapitalistycznego rynku światowego – byliśmy świadkami nieuchronnej i nieodwracalnej globalizacji wymiany gospodarczej i kulturowej. Wraz z globalizacją rynku i łańcuchów produkcyjnych wyłonił się też globalny ład– nowa logika i struktura rządów; nowa forma suwerennej władzy. Podmiot polityczny, jakim jest Imperium, skutecznie kontroluje globalną wymianę i sprawuje suwerenne rządy nad światem 14.
Przez sekwencję konfliktów i kryzysów – od lat 70. XX stulecia po dziś dzień – ten „ład” kształtował się, kierował ruchem przepływów, wręcz ów ruch generował. Za siecią przepływów podążał zaś, krok w krok, system prawny, rama i kościec imaginarium, określający kierunki, reguły i „ciążenie” nowej rzeczywistości, nowego jej urządzenia, czasem ją zresztą wyprzedzając. Tężał i sztywniał w postaci umów międzynarodowych, traktatów i dyrektyw, od konsensusu waszyngtońskiego po kolejne rundy GATT. Niezależnie od tego, że dziś, w dobie post-COVID, nowych wojen o zasoby i „skracania łańcuchów dostaw” przez kapitał, który odkrył swoje narodowe pochodzenie, na wyrost jest twierdzenie, że podmiot ten „skutecznie kontroluje globalną wymianę”, a nawet twierdzenie, iż proces globalizacyjny jest „nieuchronny i nieodwracalny”, to wyłonienie się owego Imperium jako reprezentacji czegoś realnego jest faktem. * Nowe urządzenie, porządek prawny rozprowadzający siły i graczy wyłaniającego się globalnego świata, zbudowane zostało na podstawie – czy
raczej jako emanacja – języka neoklasycznej ekonomii
15.
Wiele cech tego
języka predestynuje go do takiej roli; głębszą ich analizą zajmiemy się na dalszych stronach tej książki. Dwie z tych właściwości wymagają jednak uchwycenia już teraz. Nowy reżim reprezentowania musiał, z jednej strony, odzwierciedlać i projektować siły, ich przepływy i konfiguracje, z drugiej zaś uciekać od tradycyjnych imaginariów rządzących historycznie ukształtowanymi ekumenami. Konieczność takiej „ucieczki” wiązała się – i nadal wiąże – z tym, że tradycyjne języki – systemy znaczących i związane z nimi pola symboliczne, takie jak „Naród Niemiecki”, „Świat Zachodu” czy „Orient” – wpływały i wpływają przez swoje ramy etyczne na kierunki przepływów i wagi obsad społecznej energii. Kształtowanie się zaś owych przepływów i obsad w nowy sposób, tak by włączały one coraz większe liczby i skale podmiotów, było warunkiem koniecznym utworzenia się nowego, globalnego urządzenia. Jeśli fantazmat polski ukazuje Niemców przez pryzmat trupich czaszek na esesmańskich czapkach, to fundamentalna więź tych dwóch społeczeństw, oparta na tym, że ogromna część gospodarki polskiej – a więc polskich pracujących – wykonuje pracę na rzecz niemieckiej produkcji, eksportowanej następnie na cały świat, nie mieści się w etycznej ramie określonej
przez pamięć
II wojny światowej.
Uczucia
Polaków,
rozprowadzane w tej ramie, nie dopuszczają jakiegokolwiek rzeczowego obrazu Niemców. To zaś przeszkadza nowemu urządzeniu. Trwał więc i nadal trwa konflikt pomiędzy tradycyjnymi imaginariami rządzącymi światem Zachodu a nowym polem symbolicznym, z jego urządzeniami kształtującym się w skali planetarnej. Mimo że dawne imaginaria utraciły zakorzenienie w realnych stosunkach ekonomicznych i społecznych, nadal z wielką siłą nadają kierunek mobilizacji społecznej
energii, wynosząc do istnienia najbardziej różnorodne – i nieco osobliwe – podmioty polityczne. W całej Europie, także w Polsce, jawią się one na przykład jako ruchy antyeuropejskie. Kształtują wydarzenia takie jak brexit. Nadają energię ruchom antyszczepionkowym, uniemożliwiającym ograniczenie skali pandemii. Głębokie przemieszczenia w realnym jawią się jako katastrofy rzeczywistości. Świadczą o tym procesy chaotyczne – w rozumieniu teorii katastrof – przebiegające w polu symbolicznym. Jak na razie jest tylko jeden język, który – choć się chwieje – wychodzi z tych wstrząsów obronną ręką. To język globalnej ekonomii. * Podobnie jak łacina we wczesnym średniowieczu łączyła izolowane ludy i społeczności, dziś język ekonomii łączy „sumę peryferii”, składającą się na współczesny świat. W powstającej wówczas „barbarzyńskiej Europie”
16
łacina pozwalała
tym, którzy się nią posługiwali, przede wszystkim ludziom Kościoła, ujmować całość ówczesnego uniwersum. Doradcom barbarzyńskich królów, opatom klasztorów i biskupom powstającej communitas christiana pozwalała przedstawiać, czyli reprezentować, zjawiska i wydarzenia w prowincjach bliskich i dalekich, analizować związki nieujmowalne w tradycyjnych językach lokalnego życia, łączyć to, co odległe, i odnosić wydarzenia do niewidzialnego świata chrześcijańskiego imaginarium. Odzwierciedlać w tym starym, lecz odnowionym języku cały ówczesny świat. Czytając listy czy sprawozdania, dzięki niezrozumiałym dla większości swoich poddanych łacińskim znakom biskup Bambergu „widział” papieski dwór w Rzymie, saskich panów prowadzących swoje
małe wojenki, targi niewolników w Pradze i słowiańskich władców pędzących na nie swoich pogańskich pobratymców, główny „towar” na tych targach 17. Widział ich wszystkich jako siły i postaci w obrębie orbis christianum, którego samo przedstawienie-jako-całości nie byłoby możliwe, gdyby nie łacina. Ten ostatni aspekt trzeba tu ponownie podkreślić. Reprezentacje językowe nie są tylko odzwierciedleniem tego, co już istnieje. Często jest odwrotnie – ustanawiają one nowe potencjalne wymiary rzeczywistości, w których dopiero realizują się zjawiska i wydarzenia 18. W odniesieniu do średniowiecza znakomicie opisał to Ernst Kantorowicz, pokazując, jak wprowadzenie pojęcia duchowego ciała króla umożliwiało konceptualizację ciągłości władzy królewskiej mimo fizycznej śmierci władcy 19. * Było to zapewne elementem szerszego zjawiska. Chrystianizacja pogańskich królestw we wczesnym średniowieczu oznaczała nie tylko ich wejście w obręb „uniwersalnej cywilizacji” i wzmocnienie pozycji politycznej przyjmującego chrzest władcy. Przez cały system pojęć – reprezentacji tego, co wiecznotrwałe, transcendentne wobec zmiennych losów ziemskiego życia – chrześcijaństwo ustanawiało pole symboliczne, w którym trwałość i ciągłość uzyskiwały ogromną wagę, wpisywały się w ramę etyczną, rządzącą dalszym rozwojem imaginarium, wartościowaniem zjawisk. Decydowało o ekonomii libidynalnej, i rozprowadzają się pragnienia.
o
tym,
jak
konfigurują
Oto przykład: idea zemsty rodowej, jeden z fundamentów kultury ludów „barbarzyńskich”, wypierana była przez „pogłówne”, płacenie za zadaną śmierć; rewolucyjny charakter tej zmiany, przekształcenia ramy etycznej imaginarium, będący głównym tematem książki Modzelewskiego
Barbarzyńska Europa, polegał na „daniu szansy” na trwanie ludzkiego życia tam, gdzie wcześniej zemsta i śmierć były „dobrem najwyższym”, a dokonanie zemsty rodowej – najwyższym obowiązkiem. Jednocześnie był to moment, gdy pieniądz pojawił się jako centralny obiekt i główne medium stosunków międzyludzkich. Mediatyzując bezpośredniość gniewu i zemsty, zamieniał je bowiem w odroczenie, w którym oczekiwanie na satysfakcję kompensowane było przez skrupulatność rozliczenia. David Graeber opisuje zaczerpniętą z antropologicznej wyobraźni sytuację, w której ktoś okaleczył kogoś innego, ten zaś nie sięga po natychmiastową zemstę, lecz stawia sprawę przed zgromadzeniem. Graeber pisze: To właśnie w takich okolicznościach ludzie stają się drobiazgowymi legalistami i mają skłonność do reagowania gniewem, jeśli czują, że otrzymali jedno ziarenko mniej, niż im się słusznie należy. […] Co więcej, wymierzanie grzywien wymagało stałego określania ekwiwalencji 20.
Zgodnie z intuicjami Freudowskimi uraza i chęć zemsty zamieniają się, przez odroczenie, w żądanie sprawiedliwości, która musi zostać wymierzona. Graeber pisze: Istnieją przekonujące dowody na to, że nasze pieniądze powstały właśnie w taki sposób – angielskie słowo „płacić”, to pay, pochodzi od słowa oznaczającego „uspokoić”, „załagodzić”, jak wówczas, gdy należało dać komuś coś cennego, aby na przykład wyrazić […] jak bardzo chcielibyśmy uniknąć sytuacji, w której [nasze wykroczenie] stanie się […] przyczyną większego rozlewu krwi 21.
Podsumowuje więc: pierwsze pieniądze [z]wykle nie służą […] do kupowania rzeczy, lecz przebudowy stosunków międzyludzkich. Przede wszystkim do aranżowania małżeństw i rozstrzygania sporów, zwłaszcza tych, które powstają w wyniku zabójstw i poniesionej szkody 22.
Atoli samo trwanie ludzkiego życia, za którego przerwanie trzeba było płacić pogłówne, mogło stać się wartością dzięki wniesionej przez chrześcijańskie imaginarium idei zbawienia duszy nieśmiertelnej. Równolegle zaś budowały się idee nieziemskiego źródła królewskiej władzy, trwałości dynastii, rozszerzania jej „ludzkiego zasobu”, istnienia miast… Stabilność tych elementów uwarunkowana była pojawieniem się samej idei trwania niezależnego od chwilowego tryumfu czy klęski, od przymusu zemsty i żądzy podboju, od oszałamiającego zysku z handlu niewolnikami i rozkoszy zabijania wrogów… Wymiar transcendencji, wprowadzony w rzeczywistość „barbarzyńskich” wieków przez chrześcijaństwo, tworzył podwaliny trwałości i stabilności niezbędnych wówczas do budowania jakiejkolwiek cywilizacji. * Dziś w miarę przenikliwy analityk finansowy z Wall Street, City, Frankfurtu czy Szanghaju w kolumnach liczb przebiegających ekrany „widzi” kopalnie miedzi w Chile, ich relacje z tymi w Polsce, plantacje palm olejowych zastępujące wycinane lasy deszczowe Brazylii, rząd PiS i Putina, a także kredyty Chin dla Afryki. Przeniesienie myślenia – rozprowadzania znaczeń – w sferę ciągłości, intensywności i dystrybucji energii, a to właśnie zapewnia język ekonomii, pozwala łączyć zjawiska nie do połączenia i tworzyć skale, które dotąd nie istniały w języku naturalnym. Co więcej, ów analityk powinien być zdolny do określania wagi tych zjawisk i wpływania na proporcje tych wag. Co zatem reprezentują informacje na ekranie monitora giełdowego? Pokazują rozwój procesu, zmiany intensywności i gęstości w polu sił społecznych świata lub jego części, wraz z otwierającymi się „oknami” pozwalającymi na ingerencję. „Informacja na ekranie giełdowym
to [bowiem] okazja do działania, a nie prawda lub fałsz” Kacper Pobłocki.
23,
jak zauważa
Tak jak język kościoła przed piętnastoma wiekami przynosił poszczególnym ludom „barbarzyńskim” uniwersalizujące pojęcia wieczności i transcendencji, tak język ekonomii niesie społeczne medium pozwalające tworzyć planetarną rzeczywistość. Rozprzestrzenia jednocześnie „fetyszyzm towarowy” jako podstawową formę upodmiotowienia, z rynkiem jako jedynym jego Innym 24. Sądzę więc, że monopol instytucji finansowych i ich potęga we współczesnym świecie wynikają nie tylko z przemocy, ale również z tego, że są jedynym systemem językowym o globalnym zasięgu, systemem tworzącym jednolite medium. Znaki tego systemu łączą ze sobą takie faktyczne sytuacje, jak wyzysk w kopalniach uranu, dewastacja puszczy amazońskiej, prace laboratoriów w Bochum, Paryżu, Hong Kongu czy Dolinie Krzemowej, fundusze emerytalne i hedgingowe, wojny i bunty, choroby i krzywe narodzin… Reprezentacje polityczne w większości są ograniczone do państw narodowych. W najlepszym wypadku mają skalę kontynentalną, obejmując – jak USA, Chiny czy Indie – prawie całą, ale też tylko określoną ekumenę. System tworzony przez język ekonomii może, jak „oko Saurona” spoglądające ze swojej wieży, zwrócić się na każde wydarzenie czy proces na planecie i zamienić je w znak finansowy, w formę monetarną… Dlatego menedżerowie instytucji finansowych – podobnie jak biskupi we wczesnym średniowieczu – wcale nie muszą być niezwykle bystrzy 25. Sama pozycja w systemie, miejsce, które zajmują w strukturze, język, którym operują, pozwalają im, a właściwie zmuszają ich, by kondensowali i agregowali w znaki finansowe te wszystkie rozproszone zjawiska, z których składa się globalny świat.
To znaczy tych, które składają się na całość ujmowaną przez język ekonomii. Jednakże język ten nie jest zrozumiały dla wszystkich. Co więcej, ponieważ powołuje do istnienia całe pola i wymiary nowej rzeczywistości, jest praktycznie nieprzekładalny na języki naturalne, te zaś nie mogą znaleźć adekwatnych reprezentacji dla huraganowych przemian. I tak jak w rodzącym się średniowieczu sieć klasztorów, siedzib biskupów, krążących mnichów i wysłanników papieskich niosących sformułowane po łacinie pisma tworzyła niepowtarzalną mapę reprezentowania, której potęga mogła konkurować z wszelką ówczesną potęgą „ziemską”, lokalną, osadzoną terytorialnie i nad nią i przeważać, tak dzisiaj sieć przepływów informacji ekonomicznych i władza jej centrów jest większa niż władza jakiejkolwiek reprezentacji i woli politycznej. Nawet tej o skali kontynentalnej, o czym boleśnie przekonał się Donald Trump. To jest właśnie Imperium, którego władza ukonstytuowała się, zanim jeszcze zakrzepła w międzynarodowym porządku instytucjonalnym.
1 Olivier Remaud, Mała filozofia przyspieszenia historii, „Przegląd filozoficzno-literacki” 2011, nr 1, s. 277. 2 Didier Eribon, Powrót do Reims, przeł. Maryna Ochab, Karakter 2019, s. 34. 3 Ponownie Didier Eribon: „Słowo «lewica» miało konkretny sens. Chodziło o to, żeby bronić swoich interesów i być słyszalnym, a działo się to, oprócz momentów strajków i manifestacji, przez delegowanie «przedstawicieli klasy robotniczej» i przywódców politycznych, którym zawierzono i których wszystkie decyzje w konsekwencji akceptowano, a przemówienia powtarzano”, Eribon, Powrót…, s. 34. 4 Pojęcia Reinhardta Kosselecka; patrz: Semantyka historyczna, Wydawnictwo Poznańskie 2001. 5 Barry Eichengreen, Globalizing Capital, s. 132–133. 6 Falkowski, O maszynach, s. 80. 7 Mazzucato, Wartość wszystkiego, s. 105. 8 Rozwijaną później przez teorię postkolonialną. 9 Bardzo ciekawym przykładem jest tu wskaźnik finansowy FISIM (Financial Intermediation Services Indirectly Measured, usługi pośrednictwa finansowego mierzone pośrednio, tłum. Reverso). Już sama nazwa ujawnia skryty aspekt tej wielkości. W publikacjach międzynarodowego Funduszu
Walutowego znajdujemy Appendix 3 do BPM 6 (Podręcznik Bilansu Płatniczego i Międzynarodowych Pozycji Inwestycyjnych 6/ Balance of Payments and International Investment Position Manual 6), który wyjaśnia, że „FISIM eksportu obejmuje mierzone pośrednio usługi finansowe świadczone na podstawie aktywów pożyczkowych i zobowiązań depozytowych instytucji finansowych będących rezydentami, w przypadku których kontrahentem jest jednostka niebędącą rezydentem” (tłum. własne). Wikipedia, bardziej bezpośrednia, mówi: „Skrót FISIM – w Systemie Rachunków Narodowych jest to oszacowanie wartości usług świadczonych przez pośredników finansowych, takich jak banki, za które nie są pobierane żadne jawne opłaty; zamiast tego usługi te są opłacane jako część marży między stawkami stosowanymi dla oszczędzających i pożyczkobiorców. Przypuszcza się, że oszczędzający otrzymaliby niższą stopę procentową, a pożyczkobiorcy płaciliby wyższą stopę procentową, gdyby wszystkie usługi finansowe miały jawne opłaty” (tłum. własne). Wnioskuję z tego, że firmy krajów bogatych płaciłyby drożej za usługi finansowe, gdyby opłaty za transakcje z zagranicznymi kontrahentami nie były ukrywane, a w związku z tym część z nich transferowana była do tychże kontrahentów, często zapewne z krajów słabszych ekonomicznie. Financial Intermediation Services Indirectly Measured; https://www.imf.org/external/pubs/ft/bop/2014/pdf/BPM6_A3F.pdf oraz FISIM, https://en.wikipedia.org/wiki/FISIM, dostęp 20/01/2022. 10 Émile Benveniste, O subiektywności w języku, przeł. M. Abramowicz, w: Podmiot w języku i kulturze, red. Jerzy Bartmiński i Anna Pajdzińska, UMCS 2008, s. 21–29. 11 Pisze o tym Eric Hobsbawm, Wiek rewolucji, przeł. Marcin Starnawski, Katarzyna Gawlicz, Wydawnictwo Krytyki Politycznej 2013, s. 316. 12 Ta myśl wyłoniła się w dyskusjach z Mikołajem Ratajczakiem, znawcą Marksa, któremu dziękuję. 13 Eric Hobsbawm, Wiek skrajności, przeł. Julia Kalinowska-Król, Marcin Król, Politeja 1999. 14 Michael Hardt, Antonio Negri, Imperium przeł. Adam Kołbaniuk, Sergiusz Ślusarski, W.A.B. 2005. 15 Immanuel Wallerstein, Analiza systemów-światów. Wprowadzenie, przeł. Katarzyna Gawlicz, Marcin Starnawski, Dialog 2007, s. 178; patrz też: https://www.britannica.com/topic/Washingtonconsensus, dostęp 21/09/2022. 16 Przywołuję termin Karola Modzelewskiego, opisujący okres wczesnego średniowiecza. Najważniejszy aspekt tej epoki to państwo- i kulturotwórczy wysiłek ówczesnych „barbarzyńskich” władców. Patrz: Barbarzyńska Europa, Iskry 2004. 17 Przemysław Urbańczyk, Trudne początki Polski, Fundacja na Rzecz Nauki Polskiej 2008. 18 Nie jest to tożsame z performatywną funkcją języka. Nie chodzi o bezpośrednie spowodowanie działania, lecz najprawdopodobniej o powołanie pewnego wymiaru czy przestrzeni, w której określone działanie jest możliwe. Chodzi więc raczej o transcendentalny warunek możliwości, w którym pewne potencjalności mogą się zrealizować albo nie. 19 Ernst Kantorowicz, Dwa ciała króla. Studium ze średniowiecznej teologii politycznej, przeł. Maciej Michalski i Adam Krawiec, red. nauk. wyd. pol. Jerzy Strzelczyk, Wydawnictwo Naukowe PWN 2007. 20 David Graeber, Dług, przeł. Bartosz Kuźniarz, Wydawnictwo Krytyki Politycznej 2018, s. 88–89. 21 Tamże, s. 87. 22 Tamże. 23 Pobłocki, Kapitalizm, s. 104. 24 Stiegler, Wstrząsy, s. 449 i nast. 25 Nawet jeśli, jak twierdzi Mazzucato, monopolistyczna pozycja sektora finansowego powoduje, że jego pracownicy, skupieni przede wszystkim na swoich „premiach”, nie cechują się wcale szczególną skłonnością do ryzyka ani rzeczywistą przenikliwością, to twierdzę, że nie jest ona im potrzebna. Mazzucato, Wartość wszystkiego, s. 179–180.
II KWESTIA ZNAKU – CZYLI SYMBOLICZNE
Funkcja wyobrażeniowa podlega determinacji symbolicznej 1. Jacques Lacan Wszystkie zjawiska, znaczące, ujmowane przez podmiot jako obiekty, wszystkie postaci, rzeczy i sprawy, których pragnie i które są przedmiotem jego troski, determinowane są przez logikę znaczącego, zapisaną w systemie symbolicznym. System symboliczny – albo raczej systemy, pola symboliczne – rządzą ruchem owych znaczących, determinując jednocześnie pozycje podmiotu; to, jak będzie się prezentował wobec Innego. To, kim będziesz: konsumentem, wytwórcą, bezdomnym czy rentierem, określone jest więc przez przepływy znaczących w polu symbolicznym.
1 Lacan, Écrits, s. 464.
3. NIE SUBSTANCJA, ALE FORMA LOGICZNA …obowiązuje, lecz nic nie znaczy. Gershom Scholem 1 Czy w języku ekonomii jest coś, co predestynuje go do odgrywania roli, którą odgrywa we współczesnym świecie? Czy tkwi to w jego charakterze, czy może wynika z historycznego zbiegu okoliczności, takiego choćby jak to, że ostatnia globalizacja odbyła się pod dyktando świata anglosaskiego, na dodatek w okresie, kiedy świat ten żywił niezachwianą wiarę w prawdę, którą uchwycić może właśnie tylko język ekonomii? Czyli też ze związanej z tym dystrybucji władzy politycznej, określonej przez podział zasobów ekonomicznych, także kapitału symbolicznego? Język ekonomii, ten język, który łączy wszystkie rejony globu, lingua franca globalnego świata, ma swoje zdania, słowa i litery. Słowa tego języka – takie jak derywaty, PKB, współczynnik Giniego, papiery sekurytyzacyjne, stopa dyskontowa i referencyjna, kapitał, inflacja, reflacja i deflacja, krótka sprzedaż i SPV (z angielskiego – special purpose vehicle) oraz wiele, wiele innych – opierają się na jednym podstawowym znaku, znaku pieniądza. Zawierają go w sobie, jakby był jakąś tajemniczą literą, która zawsze założona jest w każdym słowie tego języka. To alef tej mowy. Znak ten wchodzi w skład wszystkich należących do niej, niosących sens wypowiedzi rozprowadzających nadmiar, nasyconych energią zmieniającą się w wartość. Z naszej perspektywy ostatecznie oznaczają określanie cen jako reprezentacji wartości każdej rzeczy, materialnej i niematerialnej.
Znaki i słowa łączą się więc wrócimy – w wypowiedzi. Tak analitycznej, w języku naturalnym przez to, czy można jej przypisać
– w specyficzny sposób, do którego jak, zgodnie z postulatami filozofii znaczenie wypowiedzi określone jest prawdę lub fałsz, jednostką znaczenia
języka ekonomii jest zdanie oznajmujące cenę. Taki był sens filozoficznej rewolucji zaproponowanej przez Friedricha von Hayeka, kiedy twierdził, że na rynkach nie handluje się rzeczami, tylko informacjami dotyczącymi wartości rzeczy. Z perspektywy Bataille’owskiej – cząstkami energii przez rzecz skupianymi. Od razu widzimy, że między tymi dwoma sposobami określania znaczenia, językiem naturalnym i językiem ekonomicznym, istnieje jakaś fundamentalna różnica. Cena, na przykład, nie może być fałszywa. Owszem, możemy ją określać jako nieadekwatną, coś może być zbyt drogie lub zbyt tanie, ale to inna rzecz niż logiczna prawda lub fałsz. Nieadekwatność cen wynika z tego, że określa je całość systemu – pola symbolicznego – a nie odniesienie do rzeczy. Żeby uchwycić, jak to się dzieje, opisać początkowe piętra konstrukcji tego rodzaju sensu, wyrazić szczególny charakter języka ekonomii, żeby wreszcie uchwycić jego hegemonię we współczesności, trzeba zacząć od podstawowego znaku, jakim jest znak pieniądza. A dopiero potem uchwycić budowę jednostek wyższego rzędu – wyrazów czy zdań. Czy jednak pieniądz-jako-znak jest rzeczywiście znakiem języka? A w każdym razie czy ma taką samą logiczną konstrukcję jak znaki języków naturalnych? * O ile w dyskusji o funkcji pieniądza – jako środka wymiany, miernika wartości, środka przechowywania i chronienia tejże, środka płatniczego
i przedmiotu handlu 2 – panuje mniejsza lub większa zgoda, o tyle co do jego istoty nie ma porozumienia. W zastanawiający sposób ujmuje to polski teoretyk prawa: „W aktualnym stanie prawnym brak jest legalnej definicji «pieniądza», co wynikać może z trudności sformułowania jego jednoznacznej definicji z uwagi na złożoność tego pojęcia, tak w rozumieniu prawnym, jak i ekonomicznym” 3. Mówi się tu więc, że porządek prawny, będący kośćcem systemu symbolicznego i organizujący przebiegi praktyk społecznych, nie potrafi zdefiniować jednego z najważniejszych elementów, na których te praktyki się opierają. Z uwagi na jego złożoność! Nigel Dodd rozpoczyna swoje dzieło na temat pieniądza, pisząc: „w tej książce moim celem jest cofnięcie się i rozpatrzenie jeszcze raz natury pieniądza, w szczególności jego natury społecznej, nie tylko w świetle konkretnych wydarzeń i nastrojów politycznych, ale jako takiej” 4, zaraz potem jednak dodaje: „niezależnie od tego, jak wiele bogactwa empirycznego ostatnie doniesienia dokładają do naszego rozumienia pieniądza, nie ma wspólnego poglądu na to, co można uznać za pieniądz w najogólniejszym sensie” 5. Ole Bjerg 6 – ekonomista używający teorii Slavoja Žižka do analizy procesów ekonomicznych – zauważa, że pieniądz jest jednym z tych pojęć, do których stosuje się słynne i paradoksalne lacanowskie „…nie istnieje” 7: „teoria [pieniądza] będzie musiała zawrzeć w sobie fakt, że pieniądz nie może być uchwycony przez jedną, spójną teorię” 8 – pisze. Samo w sobie jest to filozoficznie zastanawiające: jak ekonomia, dziedzina aspirująca do ścisłości, może posługiwać się czymś, co nie ma definicji? Na ogół spór toczy się o to, z czego pieniądz się wywodzi, jaka jest jego geneza, albo inaczej – jaka jest jego substancja 9 albo medium 10, w którym powstaje. Można by sądzić, że tą substancją zawsze są pewne relacje społeczne, jednak w każdej koncepcji akcent kładzie się na inny tych relacji
rodzaj. Najczęściej przyjmuje się cztery teorie tej genezy, w skrócie: barter, praca (laboryzm), państwo i prawo (czartalizm), kredyt. Najbardziej dziś popularna wśród neoklasycznych ekonomistów koncepcja głosi, że pieniądz jest efektem i medium wymiany, pewnego rodzaju towarem, który wyłonił się, zastępując barter, czyli zamianę jednej rzeczy na inną. Przez wieki funkcję tę pełniły metale szlachetne. Zacytuję Adama Smitha: każdy roztropny człowiek wszelkich epok, od czasu gdy wprowadzono podział pracy, musiał oczywiście tak starać się pokierować swoimi interesami, by każdego czasu oprócz właściwego produktu swej pracy posiadać jeszcze pewną ilość takiego czy innego towaru, o którym mógł sądzić, że prawdopodobnie mało kto nie zechce przyjąć go w zamian za produkt swojej pracy. […] [W]e wszystkich krajach nieodparte racje zmusiły, jak się zdaje, ludzi do tego, by do tych celów wybrali metale, a nie żaden inny towar 11.
Trudno wyrazić to jaśniej. To właśnie teoria barteru. William S. Jevons sformułował ją w sposób istotny dla naszych dalszych rozważań: pieniądz rozwiązuje „problem wzajemnego spotkania potrzeb” 12, jego funkcją jest maksymalizacja satysfakcji kupujących i sprzedających; środek, który najpełniej to realizuje, funkcjonuje jako znak reprezentujący wartość. W myśli Adama Smitha tkwi też zupełnie inna koncepcja dotycząca „substancji”, z której miałby wywodzić się pieniądz: Praca przeto stanowi rzeczywisty miernik wartości wymiennej wszelkich towarów. […] Zawierają one [pieniądze ] wartość określonej ilości pracy, jaką wymieniamy na coś, o czym w danym razie sądzimy, że zawiera wartość równej ilości pracy 13.
Oczywiście za naczelnego przedstawiciela laboryzmu, koncepcji, według której pieniądz ucieleśnia pracę, nie uważa się Adama Smitha, lecz Karola Marksa. Do jego szczegółowego wywodu, w którym zmienia on pracę w złoto, powrócimy. Sądzę, że siłą tego rozumowania była przede wszystkim jego polityczna nośność; definiując pieniądz jako utowarowioną
pracę, mógł Marks też zdefiniować wyzysk, a więc dać moralny i polityczny oręż masom robotników zachodniej ekumeny w walce z właścicielami fabryk. Dziś do laboryzmu zdecydowanie odwołuje się Mariana Mazzucato. * W drugiej połowie XX wieku zwycięska teoria neoklasyczna wróciła do tego, co krytycy z początku XXI wieku, tacy jak David Graeber, nazywają „mitem barteru”, teorii głoszącej, że relacją, z której wyrasta pieniądz, jest relacja wymiany. Opór krytyków tej teorii budzi całkowite usunięcie roli państwa czy suwerena 14 z opowieści o genezie pieniądza; tworzy ją wizja społeczeństwa spokojnych producentów, którzy chodzą na targ i wymieniają się towarami, które oceniają jako równowartościowe. Jakby nie wiedząc, że istnieją władza, prawo i przemoc i że one też – a może przede wszystkim – uczestniczą w tworzeniu pieniądza. Skądinąd w tej sprawie Simmel zrobił bardzo ciekawą uwagę 15, otóż żeby do wymiany w ogóle doszło, musi zachodzić nierówność subiektywnie ocenianej wartości – każda ze stron wymiany musi bardziej cenić rzecz posiadaną przez tę drugą niż swoją. Oznacza to, że po wymianie każda ze stron ma poczucie, że nabyła „większą wartość” niż przed wymianą. A to oznacza, że doświadcza swoistej przyjemności, niezależnej od satysfakcji związanej z konsumpcją. Jest jakaś różnica pomiędzy wartością wymienną, która określona jest jako równa, a wartością przypisywaną rzeczy, której się pragnie. Może jest to rodzaj różnicy pomiędzy wartością wymienną a użytkową? W lacanowskim myśleniu tajemnica kryje się w odróżnieniu obiektu pragnienia i przyczyny pragnienia, która jest z nim związana, ale jednocześnie niezależna. Negocjując wymianę, obie strony ukrywają
przyczynę pragnienia i zamieniają ją w usymbolizowaną, wyrażoną w języku ekonomii wartość wymienną, która w ten sposób się wyrównuje. Moment utowarowienia skrywa przyczynę pragnienia, obiekt małe a. Jednak po dokonaniu się wymiany przyczyna pragnienia wraca, a to w postaci satysfakcji – krótkotrwałej zwykle - ze zdobycia rzeczy, a to zmieniając się w zysk kupca, który wiedząc o niej, przy sprzedaży podwyższa jej cenę. Trzecią więc koncepcją, opowiadającą genezę pieniądza, jest teoria, zgodnie z którą to suweren, poprzez decyzję polityczną, ustanawia pieniądz. Najpełniej tę teorię sformułował Georg Friedrich Knapp, który w pierwszym zdaniu swojej pracy pisze: Prawo tworzy pieniądz. Teoria pieniądza musi więc zajmować się historią prawa 16.
Władza państwa, władza suwerenna, powołuje więc pieniądz do życia przez akt prawny i ucieleśnia go, bijąc monetę, drukując pieniądz fiducjarny albo legitymizując znaczące pojawiające się na ekranach naszych narzędzi elektronicznych, a odsyłające do sum zdeponowanych przez nas na kontach bankowych. To właśnie „czartalizm”. W lacanowskim rozumieniu tej teorii regulacja prawna, wprowadzana przez suwerena, odgrywa podwójną rolę. Z jednej strony generuje pieniądz jako przyczynę pragnienia 17, z drugiej monopolizuje prawo do ustanawiania go. Zakazuje bezpośredniego dostępu do jego kreacji: obywatel nie ma prawa tworzyć, drukować pieniądza 18. Zakaz jest też jednak źródłem siły pragnienia. W tej koncepcji to suweren określa prawa pola symbolicznego, przez które przepływa rozprowadzana energia; podmiot może tylko kierować swoje pragnienie zgodnie z tymi prawami.
Ta myśl tłumaczy trzy zjawiska. Z jednej strony, powszechne pragnienie posiadania pieniędzy, wynikające nie tylko z pragnienia dóbr, które można za nie kupić. Człowiek pragnie pieniędzy. Z drugiej, monopol państwa, którego konsekwencją jest to, że suweren rozdaje pieniądze i suweren je odbiera. Z trzeciej zaś, nieuchwytność pojęcia pieniądza – przyczyny pragnienia. Tutaj bowiem pieniądz, w odróżnieniu od obiektu pragnienia, czyli towaru – opiera się symbolizacji, czyli wpisaniu w dyskurs wartości wymiennej, tłumaczący jednoznacznie jego miejsce w imaginarium. Czwarta koncepcja dotycząca genezy pieniądza głosi, że jest on formą kredytu, a więc oznacza dług. Twórca teorii kredytowej Alfred MitchellInnes ujmuje to bardzo lapidarnie: Pieniądzem jest kredyt i tylko kredyt. […] Krótko mówiąc, teoria kredytowa to tyle: sprzedaż i nabycie czegokolwiek to wymiana towaru na kredyt 19.
Jest to teoria, która zakłada, z jednej strony, kredyt jako niematerialną formę pieniądza i w tym jest podobna do czartalizmu, z drugiej zaś kredyt jako relację między dwoma podmiotami prywatnymi, co zbliża ją do teorii barteru. Krytyka teorii kredytowej jako teorii, według której kredyt wiąże z sobą dwa prywatne podmioty bez udziału suwerena, opiera się na tezie, że przy spotkaniu dwóch zupełnie obcych sobie ludzi i wymianie czegokolwiek na dług nie byłoby wspólnej miary wartości 20. W gruncie rzeczy powinno to dotyczyć także barteru. Ten argument przypomina sformułowany przez Wittgensteina argument przeciw możliwości istnienia języka prywatnego – według tej koncepcji porozumienie dwóch improwizujących nowy język rozmówców nie byłoby możliwe, bo żaden z nich nie znałby wspólnych reguł użycia tego powstającego języka 21. W przypadku teorii kredytowej pierwotna wartość jednostki też nie mogłaby być zaimprowizowana.
* Wszystkie te cztery teorie zakładają jednoczynnikową, linearną formę przyczynowości opisującej genezę pieniądza. Oto ma istnieć pewna wyabstrahowana z całości systemu społecznego relacja – wymiany, władzy, pracy, długu – która na zasadzie jednoznacznego wiązania przyczyn i skutków doprowadza do pojawienia się pieniądza. W gruncie rzeczy spór teoretyków polega na tym, że każdy z nich domaga się monopolu prawdy, eliminując teorie pozostałych. Ich argumenty należą przy tym do klasycznego repertuaru metafizyki – poszukują, niemalże w platońskim stylu, istoty zjawiska. Jedną z tez dalszych rozważań będzie twierdzenie, że jest to podejście błędne. Jak większość zjawisk społecznych pieniądz jest fenomenem wyłaniającym się ze zbiegu różnych ciągów przyczyn i skutków, jego przyczynowość ma więc charakter nie linearny, jednowymiarowy, lecz przestrzenny, konstelacyjny, łączący różne oddziaływania rozgrywające się w różnych wymiarach. W gruncie rzeczy odzwierciedla on całość systemu społecznego, rozprowadzającego nadmiar. Przedstawione w czterech opisanych koncepcjach sfery oddziaływań wzajemnie się więc warunkują; można powiedzieć, że się przecinają, a na tych przecięciach, z napięcia przeciwstawnych dynamik, wyłania się konkretne zjawisko, jakim jest z jednej strony wartość, z drugiej zaś jej reprezentant – pieniądz. Istotne jest jeszcze jedno rozróżnienie, poprzedzające rozważania o wzajemnych relacjach poszczególnych koncepcji genezy pieniądza. Wszystkie wymienione teorie opisują swoiście rozumiane medium – relację społeczną – z którego pieniądz miałby się wyłaniać. Któraś z tych relacji – czy to relacja wymiany, relacja władzy, pracy czy kredytu – ma być substancją, w której wyłaniają się wartość i pieniądz. Teorie te nie zajmują się jednak logiką samego pojęcia wartości, tym, jak ono jest generowane na
poziomie konstrukcji logicznej. Nie zajmują się też odniesieniem tego pojęcia do znaku, który go reprezentuje – pieniądza. Jak ujął to trafnie (w innej sprawie) polski filozof Mateusz Falkowski, „wyjaśnienie światopoglądowe zakłada pojęcie jako już dane, nie troszcząc się o wewnętrzną konstrukcję pojęcia i jej genezę” 22. * Chcę prześledzić logikę konstruowania znaku finansowego na poziomie operacji językowej poprzedzającej logicznie, a może raczej warunkującej, relację czy relacje społeczne, które stanowią substancję pieniądza. Chcę więc oddzielić pytanie o logikę konstruowania wartości monetarnej od pytania o splot relacji społecznych, w których ta logika działa. Sądzę, że potrzebne jest teoretyczne opracowanie tego zagadnienia – wyłonienie pewnej logicznej konstrukcji – dopiero potem zaś można będzie odnieść uzyskaną konstrukcję do kwestii medium, substancji czy zespołu relacji społecznych, będących warunkami możliwości jawienia się fenomenu znaku monetarnego
23.
Jest to oczywiście gest analityczny, rozdzielający elementy
pewnej organicznej całości, niezbędny jednak dla zrozumienia jej specyfiki. W następnych krokach tego rozdziału sięgnę więc do teorii strukturalistycznej, by spróbować określić językową logikę budowania zjawiska wartości. Wychodząc od pewnych rozważań Ferdynanda de Saussure’a, spróbuję za pomocą myśli Georga Simmla i Ludwiga Wittgensteina przeciwstawić pojęcie wartości językowej pojęciu wartości monetarnej 24. Przedstawię tezę, że podstawowa różnica polega na zrywającej ciągłość strukturze języka naturalnego, w przeciwieństwie do przywracającej ciągłość formy języka ekonomii. Trafnie ujmuje to Kacper Pobłocki: „Spekulacja oraz rozumienie kapitalizmu jako sposobu akumulacji opierają się z kolei na idei ciągłości [wyróżnienie – K. P.], która
zapewniana jest przez kapitał” 25. Kapitał jest jednak (zgodnie z tezą Susan Buck-Morss, mówiącej o sprawczym, performatywnym charakterze teorii ekonomicznej) językowym pojęciem zmieniającym świat. Dopiero wypracowawszy to przeciwstawienie, wrócę, za pomocą pojęciowego aparatu Jacques’a Lacana, do kwestii medium, z którego wywodzi się pieniądz. Będę postulował, że kluczowym warunkiem społecznego funkcjonowania języka ekonomii i jej praktyk jest równowaga jednoczesnego ruchu w każdym z tych splotów relacji społecznych, które zakłada się jako generujące pieniądz. Substancją pieniądza jest więc kilka przecinających się wymiarów relacji, wzajemnie się warunkujących i równoważących: relacji pracy, wymiany, władzy i długu. Równowaga ta jest nieustannie zaburzana, choćby przez stale napływające fale nadmiaru, energii, która musi być rozprowadzana. Nie ma więc charakteru equilibrium Leona Walrasa, postulowanego przez teorię neoklasyczną, odpowiadając raczej pojęciu stale zaburzanego procesu u Ludwiga Lachmanna 26. By jednak wymiary relacji społecznych mogły wzajemnie się przenikać, muszą się (re)prezentować jako pewne continua, mieć charakter ciągły, przestrzenny. Jak przenikające się strumienie światła w hologramie, generujące postaci, albo kłębiące się masy wilgotnego powietrza, chmur czy mgły, które przecinając się, wyłaniają kształty, relacje społeczne oparte na jednostkowych, oddzielonych od siebie zachowaniach, przekształcane są przez język ekonomii w postać zjawisk ciągłych – gradientów, przepływów, wymiarów. W zgodzie z Nietzscheańskimi intuicjami przekształcenie oddzielonych od siebie jakości w ciągłe medium umożliwia określanie konkretnych wartości w konkretnym momencie czasowym, czyli wypowiadanie zdań języka ekonomicznego.
Sądzę, i spróbuję tego dowieść, że formę różnych ustrojów społecznych można interpretować jako następowanie po sobie prób zmonopolizowania organizacji społecznej w którymś z tych wymiarów. Takie wyłaniające się hegemonie – w XX wieku radziecki komunizm, globalny kapitalizm pod dyktando MFW i Banku Światowego w końcówce wieku czy narastający na początku XXI stulecia, pozbawiony jednego centrum, reżim produkcji/konsumpcji – prowadzą jednak zwykle do katastrof społecznych, z których wyłaniają się dopiero nowe formy chwiejnej równowagi. Końcowy fragment tej części będzie więc próbą analizy tego, jaka jest wewnętrzna logika etapu hiperkapitalistycznego rozwoju, w którym żyjemy, etapu nazywanego antropocenem albo kapitałocenem 27. Pojęciowość schizoanalizy Deleuze’a i Guattariego [D&G] okaże się zadziwiająco adekwatna do opisu zjawisk ekonomicznych określających współczesność. Doprowadzi nas to do pytania, jaka struktura zbiorowej podmiotowości spośród tych postulowanych przez psychoanalizę oddaje ekonomiczny charakter cywilizacji, w której żyjemy. Neuroza? Narcyzm? Psychoza? Perwersja? Znaczenie tego pytania tkwi w tym, że tylko adekwatna diagnoza pozwala na zastosowanie skutecznej terapii. Zanim do niej jednak dojdziemy, zacznijmy od logiki wartości i jej znakowego reprezentanta. * Pytanie o logikę kształtowania się samego zjawiska wartości i jej znaku, mimo że pozornie ma tylko formalny charakter, jest pytaniem dla dalszego wywodu kluczowym, szczególnie w kontekście porównania znaku języka naturalnego i znaku monetarnego, podstawowego znaku języków ekonomicznych. Gdyby sposób konstruowania tych dwóch typów znaków był taki sam, to można by podejrzewać, że język ekonomii – tak ten używany
w teorii, jak ten praktyk gospodarczych – jest po prostu takim samym językiem jak inne. Może sztucznie wymyślonym, bliższym więc esperanto niż łacinie, ale jednak „zwykłym” językiem. Co oznaczałoby, że jego cechy nie różnią się zbytnio od cech innych języków, a więc to nie one determinują jego szczególną rolę we współczesnym świecie. Jest ona efektem okoliczności politycznych, dystrybucji władzy i zasobów, ale nie ma charakteru zapisanego w strukturze samego znaczącego. Jeśli nie, jeśli znak języka ekonomii nie jest skonstruowany tak samo jak ten w językach naturalnych – a to właśnie będę starał się udowodnić – to w samej specyfice znaków języka ekonomicznego tkwią warunki określające bardzo wiele cech rzeczywistości, którą dziś uważamy za naturalnie daną 28. Jeżeli więc znaki języka ekonomii mają szczególny charakter i różnią się od zwykłych znaków języka, to determinują pewne zjawiska niezależnie od tego, jak rozumie się relacje społeczne, z których wyłania się pieniądz w systemie ekonomicznym. Tak jak specyfika znaku językowego i związanego z nim systemu określa charakter ludzkiego sposobu komunikowania się niezależnie od tego, jak rozumiemy genezę języka, tak logika konstytuowania się znaku monetarnego jest warunkiem określającym pewne specyficzne cechy systemu ekonomicznego, w którym funkcjonujemy. Niezależnie od tego, jak chcemy rozumieć jego substancję – jako pracę, barter, władzę czy kredyt. Odwołanie się przeze mnie do teorii strukturalistycznej i wyrastającego z niej poststrukturalizmu przy próbie rozważania kwestii specyficznego charakteru języka ekonomii ma głębsze powody niż tylko jasność i perswazyjność grafów de Saussure’a. Strukturalistyczny sposób myślenia szczególnie mocno akcentuje to, że pozycja znaku – znaczącego w polu symbolicznym – określa jednocześnie tak charakter społecznych praktyk, jak i językowy ich opis. Pozwala rozumieć „wstrząs”, który dokonuje się
w świecie, gdy zmienia się logika rządząca sposobem konstruowania znaku, tkwiącego w każdym słowie ten świat stwarzającym. Wstrząs ten nie dotyczy tylko tego, co dzisiaj powszechnie uznawane, sposobu nazywania rzeczywistości, ale – podkreślę to jeszcze raz – głęboko zmienia praktyki, które określają każdy ludzki gest, relacje, w które wchodzą ludzie, funkcjonowanie urządzeń społecznych. Wreszcie, zmienia sposób dystrybucji społecznych energii przez całą tę strukturę przepływających, to, w jaki sposób rozprowadza się nadmiar. * Logiki konstruowania znaków określają bowiem to, czego podmioty działania się spodziewają i jaki cel stawiają sobie w momencie, w którym wykonują jakikolwiek gest w kierunku materialnego świata. Kreślą ich imaginaria. Nie chodzi przy tym tylko o to, jak ludzie świadomie nazywają obiekty i działania. Chodzi o to, jak – w dużym stopniu poza swoją świadomością – klasyfikują i określają rzeczywistość, która ich otacza. Jak rozumieją horyzont stale rozwijający się przed nimi, horyzont życiowych praktyk, poczynając od najprostszej orientacji w świecie – określenia ja i jego pozycji w czasie i przestrzeni – po subtelne odróżnienia różnych sposobów istnienia obiektów – na przykład rzeczy rzeczywistych i nierzeczywistych, możliwych lub nieosiągalnych. Wszystko to strukturyzuje się jak język. Przyjmuję więc jako punkt wyjścia lacanowski postulat wyrażony w zdaniu: „nieświadomość ma strukturę języka”. Jaki jest jego sens w tym odczytaniu? Oto prekariusz idący do magazynu wielkiego koncernu, by zarobić na chleb, zna pozycję i logikę słowa „zarobić”, wie, czym jest „magazyn”, jego uniwersum symboliczne ustawia „pracę” w opozycji do
„czasu wolnego”, wie, że czas pracy jest czasem, który sprzedaje pracodawcy, i że za zarobek może kupić burgera w sieci barów… Materialna sprawczość języka ekonomicznego określa charakter codziennych praktyk naszego życia; określa też to, że bez zastanowienia przyjmujemy coś, co powinno być dla nas ciągłym powodem do zdziwienia – łatwość, z jaką cywilizacja niepohamowanej maszynowej produkcji, stworzona w naszej ekumenie, stała się cywilizacją globalną. Mimo wciąż ponawianych prób przeciwstawienia się jej ekspansji, prób odwołujących się najczęściej do „dawnych dobrych czasów”, uśrednia ona ostatecznie ludzkie działania i ujednolica „oblicze tej ziemi”. Alef języka ekonomii, pieniądz jako litera każdego jej słowa, podporządkowuje sobie działania komunikacyjne wszystkich języków we wszystkich ekumenach świata. Nie trzeba odwoływać się do naszej wiedzy na temat funkcjonowania ludów przednowoczesnych, co robi wielu krytyków współczesnego paradygmatu ekonomicznego, by zrozumieć, że choć logiki określające ścieżki ich funkcjonowania były inne, określane przez inne pola symboliczne, na ogólnym poziomie również miały ów językowy, symboliczny charakter. Nasze zaś imaginarium, ukształtowane przez stosunki panujące w społeczeństwie, w którym żyjemy – społeczeństwie hiperkapitalistycznej produkcji i bezwzględnie te stosunki determinuje.
konsumowania
–
jednocześnie
W gruncie rzeczy skłaniałbym się do posthumanistycznej konkluzji, że większość bliskich nam istot żywych – nawet jeśli nie komunikuje się językiem rozpoznawalnym przez nas jako język – dysponuje podobną strukturą podmiotowości jak człowiek; ich nieświadomość ma strukturę – swoistego – języka. Identyfikują obiekty i odróżniają je od innych, rozpoznają je jako obiekty istotne ze względu na pewne praktyki, a więc też intencjonalności,
którymi
dysponują.
Uczestniczą
w
procesie
rozprowadzania nadmiaru. Na pewno są aktantami w rozumieniu Brunona Latoura. Sądzę też, że to właśnie jest koniecznym warunkiem porozumienia, często głębokiego, które łączy istoty ludzkie i inne niż ludzkie.
1 Gershom Scholem, Żydzi i Niemcy, eseje, listy, rozmowa, przeł. Marzena Zawanowska i Adam Lipszyc, Sejny 2006, s. 292. 2 Za: Encyklopedia Zarządzania, https://mfiles.pl/pl/index.php/Pieni%C4%85dz, dostęp 21/04/2022. 3 Andrzej Nowak-Farred., Finanse publiczne i prawo finansowe, C.H. BECK 2011, s. 33. 4 Nigel Dodd, The Social Life of Money, Princeton 2014, s. 4. 5 Tamże, s. 5. 6 Ole Bjerg, Making Money (tłum. własne), Verso 2014, s. 90 i następne. 7 Najbardziej znanym przykładem zastosowania tej frazy jest: „stosunek płciowy nie istnieje”. 8 Bjerg, Making Money, s. 83. 9 Określenia „substancja” używa Karol Marks w Kapitale, Książka i Wiedza 1951, s. 48. 10 Termin „medium” zapożyczam od Davida Ricardo, który pisze: „Gdy mówię więc o zmiennej cenie, zmiana będzie zawsze rozumiana jako umiejscowiona w towarze, a nigdy w medium, w którym jest szacowana”, David Ricardo, Principles of Political Economy and Taxation, w: The works and correspondence of David Ricardo, Cambridge University Press, 1981, s. 53. 11 Adam Smith, Badania nad naturą i przyczynami bogactwa narodów, przeł. A. Prejbisz, B. Jasińska, PWN 1954, s. 31. 12 William Stanley Jevons, Money and the Mechanism of Exchange, D. Appleton & Co 1875, s. 51. 13 Smith, Badania…, s. 38–39. 14 Słów „suweren”, „suwerenność” używam tutaj w sensie Schmittiańskim – suwerenem jest ten, kto ostatecznie podejmuje decyzję polityczną. Termin „znaczące-suwerenne”, za pomocą którego tłumaczę francuskie maître-siginifiant, wiąże się z teorią suwerenności – to znaczące decydujące o strukturze pola symbolicznego danego podmiotu – ale należy już do obszaru lacanowskiej teorii języka. 15 Georg Simmel, Filozofia pieniądza, przeł. Andrzej Przyłębski, Wydawnictwo Fundacji Humaniora, Poznań 1997, s. 42. 16 G. F. Knapp, The State Theory of Money, Macmillan & Company Limited, St. Martin Street, 1924, s. 1. 17 Teoria Lacana odróżnia obiekt pragnienia, rzecz, której pragnę, na przykład ferrari, od przyczyny pragnienia, „tego czegoś” w tej rzeczy, która powoduje, że pragnę właśnie tej rzeczy, tego ferrari. Przyczyna pragnienia jest czasem utożsamiana z „obiektem małe a”, niepodlegającym symbolizacji. Najprościej: często nie wiem, dlaczego pragnę jakiejś rzeczy, ale jej pragnę. Podobnie bywa z miłością – pragnę jakiejś osoby, ale nie wiem do końca dlaczego. Ta niemożność wyrażenia przyczyny pragnienia to właśnie niepodleganie symbolizacji. 18 Bjerg, Making Money, s. 105. 19 Alfred Mitchell-Innes, Credit Theory of Money, „The Banking Law Journal” 1914, nr 31, s. 151–152.
20 Goeffrey Ingham, The Emergence of Capitalist Credit Money, w: Credit and State Theories of Money: The Contributions of A. Mitchell Innes, red. Randall Wray, Edward Elgar Publishing 2004, s. 173–222. 21 Skądinąd jest to argument równie klasyczny i uznany, co budzący wątpliwości. Można by powiedzieć, że mogliby dojść do porozumienia co do wartości drogą „prób i błędów”, czyli czegoś na wzór tâtonnement [próbowania] Walrasa, polegającego na tym, że sprzedający ogłasza cenę i sprawdza, czy zgadza się na nią tylu kupujących, by sprzedał towar. Podobnie kupujący. Ceny zbiegać się będą do punktu równowagi – equilibrium. 22 Mateusz Falkowski, O maszynach. Tom 1 Wiek XVII a filozofia techniki, PWN, Warszawa 2022, s. 11. 23 Terminów „znak monetarny”, „znak finansowy” używam synonimicznie z terminem „pieniądz”. 24 „Wartość monetarna”, pojęcie używane przez de Saussure’a, oznacza wartość reprezentowaną przez pieniądz. 25 Pobłocki, Kapitalizm, s. 437. 26 Ludvig Lachmann, The Market as an Economic Process, Blackwell 1986. 27 Patrz: omówienie tych pojęć u Ewy Bińczyk: Epoka człowieka. 28 Np. opisany przez Marksa fetyszyzm towarowy, jako cecha stosunków produkcji, jest więc ściśle związany z prymatem pewnego medium językowego, którego logika umożliwia właśnie ukształtowanie się tego fetyszyzmu, podobnie jak freudowskie symptomy, nawet jeśli ujawniają się w ciele, przefiltrowane są przez logikę języka naturalnego.
4. PIENIĄDZ JAKO FORMA JĘZYKOWA W końcu w alfabecie finansowym tak mało jest znaków. Nie sposób ułożyć z nich poematu, poruszającego duszę 1. Tom Clancy W swoich notatkach, znanych jako Szkice z językoznawstwa ogólnego, oraz w wykładach zatytułowanych Kurs językoznawstwa ogólnego Ferdynand de Saussure rozważa zagadnienie analogii pomiędzy znakiem języka naturalnego i znakiem pieniądza. Dostrzega pomiędzy nimi mocne, strukturalne podobieństwo. Analogia ta będzie dla mnie punktem wyjścia. De Saussure, formułując swoje pytania, nie przechodzi od pieniądza do języka, tylko porusza się w kierunku przeciwnym, przechodząc od języka do pieniądza. To, że zagadnienia ekonomiczne są dla niego ubocznym, a nie centralnym obiektem zainteresowania, to, że podejmuje je tylko mimochodem, pozwala mu na spojrzenie „z zewnątrz”, poniekąd „z ukosa”, bez przyjmowania pewnych oczywistości jako danych. Ta pozycja, jak sądzę, nadaje jego zapytywaniu wywrotową przenikliwość. W swoich szkicach zastanawia się więc: „Czy istnieje w zbiorze znanych nam rzeczy coś, co może być dokładnie porównane z językiem?” 2. Z kolei w rozdziale o Wewnętrznej dwoistości wszystkich nauk operujących wartościami, w cyklu spisanych wykładów, pokazuje analogię między językoznawstwem i ekonomią: „tu bowiem [w językoznawstwie], podobnie jak w ekonomii politycznej, stajemy wobec pojęcia wartości…” 3. Następnie udziela odpowiedzi na pytanie postawione w szkicach – znak językowy, podobnie jak monetarny, ma pewną wartość, logiczna konstrukcja
wartości [wyróżnienia – F. S. ] pozwala dokładnie je ze sobą porównywać 4. Ta konstrukcja pojęcia wartości, jak zobaczymy, opiera się na przecięciu dwóch wymiarów. Teza ta ma dla niego szczególne znaczenie, związane z podstawowym dla całej jego językoznawczej koncepcji przekonaniem o arbitralnym charakterze związku pomiędzy znakiem językowym a jego desygnatem – obiektem, który znak oznacza. Przekonanie to określało jego rozumienie ludzkiej wolności 5. Wolność nazywania znaków językowych, pozwalająca na dowolne i nieskończone zmiany znaczeń, jest dla człowieka fundamentalna. To był też fundament jego antropologii, filozoficznej wizji człowieka. Pytanie swoje rozwija więc w taki sposób: czy istnieje jakiś fakt z życia społecznego redukowalny do pewnej formuły, która byłaby w pewnym momencie, w jakim się ją przyjmuje, konwencjonalna, całkowicie pozbawiona naturalnego odniesienia do przedmiotu, całkowicie dowolna i niezależna od niego; po drugie, która byłaby w istocie swej niearbitralnym i niedowolnym produktem czegoś, należącego do tego samego rodzaju, co ją poprzedzało 6.
W zdaniu tym de Saussure kreśli dwie osie, które pozwolą mu na rozważenie kwestii znaku. Znak to według niego z jednej strony związek pomiędzy tym, co znaczące, a tym, co oznaczane, z całą jego arbitralnością, z drugiej zaś zależność owej „formuły, która oznacza” – znaczącego – od czegoś podobnego, czegoś, co ją poprzedza i w niedowolny sposób się z nią wiąże, zapewne innego znaczącego. Jeśli przyjmiemy, że dla ludzkiej zdolności operowania znakami arbitralność 7 łączenia znaczącego i znaczonego jest kluczowa, pomost łączący sprawę języka i sprawę pieniądza jawi się w zupełnie wyraźny sposób. Żyjący w tej samej epoce co de Saussure Georg Simmel, myśliciel przenikliwie analizujący pieniądz w duchu filozofii pokantowskiej, ujmował
pytanie o arbitralność w następujący sposób: W dyskusji na temat istoty pieniądza zewsząd nasuwa się pytanie, czy pieniądz, aby wykonywać swe funkcje mierzenia, wymiany, reprezentowania wartości, sam jest i musi być wartością, czy też wystarcza, gdy tę wartość zastępuje jako liczman, jako czysty znak i symbol, z istoty pozbawiony własnej wartości substancjalnej 8 .
Odpowiedź Simmla głosi, że podobnie jak znaczące u de Saussure’a, pieniądz to „czysty znak i symbol”. Przywołuję jednak refleksję Simmla z innego jeszcze powodu. Z podobnym co u de Saussure’a punktem wyjścia, przekonaniem o arbitralności związku znaku z oznaczanym, wiąże się u Simmla filozoficzne i przekraczające perspektywę językoznawcy pytanie o logiczną operację ustanawiającą relację w drugim wymiarze tworzącym wartość – relację między „formułami podobnymi”, znaczącymi z których jedno „poprzedza” drugie. * Zatrzymajmy się jednak przy jeszcze jednej kwestii wyprzedzającej filozoficznie porównanie znaku języka naturalnego i pieniądza. Analogia językoznawstwa i ekonomii polega, zdaniem de Saussure’a, na tym, że „w obu tych naukach chodzi o system równoważników między rzeczami różnego rzędu […]” 9. Co to są „rzeczy różnego rzędu”? To rzeczy przynależące do dziedzin, które są zupełnie różne w porządku bytu, co znaczy, że różnią się rządzące nimi porządki logiczne. Jeśli chce się je ze sobą zestawiać, konieczne jest więc znalezienie takiej logiki, która dostarczyłaby nam pomostu, owego systemu równoważników, łączących, zapośredniczających „rzeczy różnego rzędu”. Musi więc pojawić się jakaś forma ciągłości, łącząca to, co wydaje się jakościowo zupełnie różne. Barwnie pisze o tym de Saussure w Szkicach z językoznawstwa ogólnego:
Tożsamość językowa ma w sobie to coś absolutnie wyjątkowego, że implikuje ona połączenie dwóch różnych elementów. Gdyby nas poproszono z jednej strony o zidentyfikowanie pewnego rodzaju blachy żelaznej, złotej, miedzianej, z drugiej zaś gatunku zoologicznego pewnego konia, wołu, barana, to byłyby to dwa łatwe zadania; gdyby jednak zażądano od nas ustalenia, jaki „gatunek” reprezentuje to dziwaczne połączenie blachy żelaznej przyczepionej do konia, złotej blaszki nałożonej na wołu czy też barana noszącego miedzianą ozdobę, zaprotestowalibyśmy, uznając to zadanie za absurdalne. Językoznawca musi zrozumieć, że jest od pierwszej chwili i za jednym zamachem postawiony przed takim właśnie absurdalnym zadaniem 10.
W przykładzie tym de Saussure pokazuje, że kawałek metalu można łatwo zidentyfikować przez odniesienie go do innego kawałka metalu, a gatunek zwierzęcia przez odniesienie go do innych gatunków. Ale połączenie pewnego metalu i zwierzęcia? Samo w sobie jest arbitralne. Mogłaby je jednak tłumaczyć na przykład kultura danego społeczeństwa, system mitów i wierzeń, które łączą żelazo z końmi, a złoto – z bydłem. Dla człowieka zanurzonego w tej kulturze połączenie jest oczywiste, dla zewnętrznego obserwatora – nie do końca zrozumiałe. Co ciekawe, Adam Smith, projektując na sposób rynkowy nowożytny charakter relacji społecznych, przyznał taką samą moc myślicielom łączącym w pojęciach najbardziej oddalone od siebie obiekty myślowe. Zauważa to Susan Buck-Morss, pisząc na temat projektu Smitha: Filozofowie, podobnie jak wynalazcy maszyn, znajdują zatrudnienie w „łączeniu mocy najdalszych od siebie i różniących się obiektów” 11.
Spostrzeżenie to lokuje filozoficzną aktywność konstruowania pojęć w obszarze podobnym do tego, w którym operują budowniczowie maszyn. Łączą moce najdalszych od siebie obiektów, tworząc urządzenia rozprowadzające energię, nadmiar. Tę myśl przyswoję i będę się do niej odwoływał.
W istocie każdy użytkownik języka korzysta z takich urządzeń, jedynie nie jest tego świadomy. Słysząc dźwięki, natychmiast przywołuje arbitralnie powiązane z nimi znaczenie, które w innym języku oznaczone będzie za pomocą zupełnie innych dźwięków. Użytkownicy jednego języka wiedzą jednak bez udziału refleksji, że dźwięki tworzące słowo „wół” oznaczają wołu. Podobnie ma się rzecz z każdym użytkownikiem obiegu pieniężnego. Używa on pieniądza bez zastanawiania się nad arbitralnością związku między materialnym nośnikiem znaku a wartością rzeczy. Oczywistość i jednocześnie zagadkowość tego faktu były jasne tak dla Simmla, jak i Marksa – bądź co bądź, jak pisał Leszek Kołakowski, filozofów niemiec‐ kich. Jednak o ile dla Simmla był to przedmiot podziwu dla ludzkiej zdolności do abstrakcji od związków „naturalnych”, o tyle Marks spoglądał na tę naturalizację fetyszyzmu towarowego – zdolności czynienia z każdej rzeczy towaru mającego wartość rynkową – z niechęcią 12. Nawiązując do tego, co pisałem wcześniej o genezie pieniądza, chciałbym postawić tezę, że pozwalający je łączyć „system równoważników między rzeczami różnego rzędu” de Saussure’a można opisać jako efekt przecinania się zróżnicowanych i pozostających w napięciu pól symbolicznych, warunkujący pojawienie się konkretnych fenomenów. Pole konkretnej pracy, przecinając się z polem wymiany, tworzy towary, którym miary dostarcza pole suwerenności, określając, co jest znakiem pieniądza i jaka jest jego wartość. Efektem takich przecięć są więc właśnie wartość i jej reprezentant – pieniądz. To przecinanie i dostrajanie do siebie różnych pól symbolicznych to praca społeczna, która jest koniecznym warunkiem pojawienia się owych ekwiwalentów, czyli równoważników. Nawiązując do cytowanego wcześniej Nietzschego 13 – to ciągłe „ważenie” jakości i dostosowywanie tych wag do siebie, łączenie ich. Właśnie łącząc zupełnie
różne obszary relacji społecznych, tworzy człowiek znaki – znaczące – pozwalające mu na nieskończoną genezę sensów i odrywanie się od literalnego, wymuszanego przez najprostsze potrzeby, rozumienia jawiących się bytów 14. * Zgodnie z tezą de Saussure’a kamieniem węgielnym pomostu łączącego owe przynależne do różnych porządków „rzeczy” jest konstrukcja logiczna, którą nazywa on „wartością”. Wartość językowa w lingwistyce i wartość monetarna w ekonomii byłyby więc analogiczne. Co więcej, według de Saussure’a te dwie wartości, dwa pojęcia, mają taką samą konstrukcję logiczną. Gdyby miał w tej sprawię rację, pieniądz byłby po prostu jeszcze jednym znakiem językowym. Jak jednak zobaczymy, pomimo pewnej analogii istnieje poważna różnica w sposobie konstruowania tych dwóch ujęć wartości – językowej i monetarnej. Różnica ta ma dla nas kluczową wagę, może bowiem stać u podstaw głęboko odmiennych strategii formowania zarówno praktyk społecznych, jak i mających je opisywać ujęć teoretycznych. Jeśli te „rozbiegające się” strategie budowania języków oparte są na różnych logicznych przesłankach, a więc też na różnych ontologiach bytu społecznego, to możemy przyjąć, że są one w głębokim sensie nieprzystające. Nie tylko na poziomie teoretycznym. Wyczuwamy nieprzystawalność rzeczywistości określanej przez język ekonomii do świata widzianego z perspektywy codziennego doświadczenia za sprawą wrażenia, które, jak już wspomnieliśmy, Joseph Vogl nazwał niesamowitością języka ekonomicznego. Z naszej perspektywy wrażenie to wywoływane jest właśnie przez rozbieżność logik konstruujących znaki tych języków; logik, które z jednej strony rządzą się
różnymi prawami, z drugiej zaś przecinają się i stale, równolegle, określają nasze funkcjonowanie w świecie. Aby przeanalizować tę kwestię, wróćmy do pytania o „coś” podobnego do języka, do pytania o system monetarny. Na porównanie tych dwóch struktur, języka i pieniądza, pozwala de Saussure’owi wspomniana teza o wartościach: nawet poza obrębem języka, wszystkie wartości rządzą się tą paradoksalną zasadą. Składają się one zawsze: z rzeczy niepodobnej dającej się wymienić na tę rzecz, której wartość mamy określić; z rzeczy podobnych, które można porównać z tą rzeczą, o której wartość nam chodzi. Oba te czynniki są niezbędne, aby mogła zaistnieć wartość. Tak więc dla oznaczenia, ile jest warta moneta pięciofrankowa, musimy wiedzieć: a) że można ją wymienić na określoną ilość czegoś innego, na przykład chleba; b) że można ją porównać z podobną wartością tego samego systemu, na przykład monetą jednofrankową, czy też z monetą innego systemu (dolarem itp.). Tak samo wyraz może być wymieniony na coś niepodobnego: wyobrażenie; poza tym może być porównany z inną rzeczą tego samego rodzaju: z drugim wyrazem 15.
Cytat ten wymaga kilku uwag. Po pierwsze, w języku saussure’owskiego strukturalizmu w obu wypadkach mamy do czynienia z jednej strony ze znaczonymi – obiektami myśli, obrazami mentalnymi, desygnatami, z drugiej zaś ze znaczącymi – dźwiękami, literami i innymi materialnymi elementami ludzkiego sposobu komunikowania się, które arbitralnie, a jednocześnie nierozłącznie, odnoszą się do znaczonych. W systemie monetarnym chleb będzie więc znaczonym, zaś 5 franków – znaczącym. W systemie językowym podobnie: bochenek chleba może być znaczonym, zaś słowo „chleb” – znaczącym. Po drugie, wartość pieniężna rodzi się na przecięciu dwóch wymiarów: wymiaru wymiany, którym rządzi logika ekwiwalencji – wymieniamy dwie różne rzeczy, których wartość uznajemy za równą – i wymiaru porównania – odnosimy do siebie dwie podobne „wartości”, różniące się w jakimś ściśle określonym kontekście.
Zależności te można przedstawić za pomocą następujących grafów:
Rys. 1.
Zgodnie z oznaczeniami, które na nich występują, dla wartości językowej s to znaczone, a S i S′ to znaczące, natomiast dla wartości monetarnej chleb (bread) jest znaczonym, a $1 i $5 to znaczące. Znaczące jest tym, co podlega porównaniu z innym znaczącym, podobnie jak (w przykładzie de Saussure’a) „moneta pięciofrankowa” porównywana jest z „monetą jednofrankową” albo pewien ciąg dźwięków z innym ciągiem. * Czy te porównania znaczących – dźwięku z innym dźwiękiem i pieniądza z innym pieniądzem – stanowią tę samą operację logiczną? To kluczowe dla nas pytanie, od niego bowiem zależy to, czy system monetarny możemy uznać za „synonimiczny” z językiem, czy też tylko doń zbliżony. Pytanie to zapisać można w taki sposób: na ile S odniesione do S′ jest równoznaczne z 1$ < 5$? Na pierwszy rzut oka widać, że nie są to te same operacje. S odniesione do S′, jak wielokrotnie zauważa de Saussure, oparte jest na negacji:
są to pojęcia czysto różnicujące, określone nie pozytywnie przez ich treść, lecz negatywnie przez
ich
związki
z
innymi
składnikami
systemu.
Najdokładniej
można
je
scharakteryzować mówiąc, że są tym, czym nie są inne 16.
Logiczny pomost, łączący i jednocześnie przeciwstawiający sobie różne elementy struktury w wypadku systemu językowego, należy zapisać w postaci negacji, a nawet dysjunkcji (albo–albo) – S/S′. De Saussure podkreśla ten „dysjunktywny” aspekt systemu językowego w wielu miejscach; rozumiemy słowo „wół”, ponieważ nie jest ono słowem „byk”, nie jest słowem „baran”… i tak dalej, w nieskończoność. Dodatkowo dysjunkcja działa na obu poziomach tego systemu: odróżniamy głoskę p, bo nie jest głoską b ani f. Negacja pojawia się tu, zanim pojawi się znaczenie. Jest jednym z elementów postulowanego przez Nietzschego urządzenia, przekształcającego ilości w jakość. Tę najważniejszą z mojego punktu widzenia cechę saussure’owskiego systemu językowego precyzyjnie ujmuje Paolo Virno w swoim tekście Negacja jest pieniądzem języka: Stawką [tezy] o pierwotnej negacji nie jest to, że odpowiada jej jakaś określona klasa znaków; ona poprzedza samo formowanie się znaku 17.
Virno rozwija swoje rozumowanie, doprowadzając je do twierdzenia: Jak pieniądz reprezentuje wartość dóbr, tak samo „nie” wyraża nieistnienie języka 18.
Czy jednak negatywność pieniądza i negatywność języka przekładają się w taki sam sposób na operacje „formowania się znaku”, znaczącego, w tych dwóch sferach? Gdyby z różnicą pomiędzy 1$ i 5$, znaczącymi systemu monetarnego, rzeczy miały się tak samo jak z różnicą pomiędzy znaczącymi systemu językowego, sugestia Virno i de Saussure’a o bliskiej analogii systemu językowego i monetarnego byłaby słuszna. Ja jednak bronić będę tezy, że analogia pomiędzy znakami systemu monetarnego i językowego ma
inny charakter, co więcej, że same w sobie są one inaczej skonstruowane, opierają się na innej operacji logicznej. * Georg Simmel wprowadza w swojej Filozofii pieniądza podejście teoretyczne, które pozwala na uchwycenie różnicy pomiędzy językami naturalnymi a językiem ekonomii. Przedstawia myślowe narzędzie pozwalające przekładać różnice nieporównywalnych jakości, w języku naturalnym ujmowanych przez negację, na różnice intensywności w ciągłym medium. Dwa całkiem odmienne zjawiska, które temu samemu podmiotowi sprawiają taką samą radość, charakteryzuje, przy całej ich odmienności, równość siły lub stosunku do owego podmiotu […]. I jeśli nawet wartość w ogóle nie jest niczym innym jak subiektywnym odczuciem, naszą odpowiedzią na wrażenia pochodzące od rzeczy, to przynajmniej ta […] jakość, poprzez którą rzeczy w ogóle działają na wartościujący zmysł człowieka, musi być u obu ta sama 19.
Trzeba odnotować, że porównanie jakościowo różnych zjawisk staje się dla Simmla możliwe tylko dzięki wprowadzeniu „podmiotu” tej operacji, elementu, dla którego de Saussure nie widział miejsca w swojej konstrukcji. Krytycy tej koncepcji mogą więc z łatwością twierdzić, że mamy tu do czynienia z jednostkowymi, „subiektywnymi odczuciami”, które z wartością towarów wyrażoną w pieniądzu niewiele mają wspólnego. Żeby pokazać, jak subiektywne odczucie jest obiektywizowane jako wartość, Simmel rozwija teorię miary, wyłożoną w podrozdziale Kwestie pomiaru. Podstawą tej operacji jest porównanie proporcji. Wartość każdej rzeczy wyrażona być może jako część pewnej całości. Operacja opiera się na kantowskim z ducha założeniu, że w podmiocie tkwi całość kategorii reprezentujących świat, a „subiektywną odpowiedź”, którą podmiot formułuje w obliczu wrażeń pochodzących od rzeczy, można uchwycić jako
część owej całości. Przyjęcie tego założenia umożliwia zamianę jakościowego opisu każdej rzeczy na ilościowe wyrażenie jej wartości – jako części, ułamka całości. Przypomina to sytuację, w której oddziaływanie jednego przedmiotu, powiedzmy samochodu 20 pewnej marki, na pragnienie podmiotu, można wyrazić jako jedną siłę odczucia, a oddziaływanie innego jako inną siłę. W ten sposób obiekty (również mentalne) o różnych jakościach można porównywać pod względem ilościowym: większa siła – mniejsza siła oddziaływania. To jednak jeszcze nie proporcja. Dalej więc Simmel postuluje możliwość odniesienia do siebie całości sumy wszystkich znaczonych (towarów) i całości sumy znaczących (znaków monetarnych). Każdy pojedynczy towar jest określoną częścią dostępnej ogólnej sumy towarów, jeśli tę ostatnią określimy jako A, to towar nazwać można 1/M z A. Jego cena jest odpowiednią cząstką ogólnej ilości pieniądza, i jeśli tę ostatnią nazwiemy B, to wynosić ona będzie 1/M z B 21.
Zdanie to jest świetne pod względem metafizycznym i pełne tajemnic. Dlaczego uważamy, że proporcja 1/M z A, czyli pojedynczy towar (a właściwie wrażenie od niego pochodzące) jako cząstka ogólnej sumy towarów, jest dokładnie odwzorowywana w B, czyli w ilości pieniądza, jako 1/M z B? W jaki sposób określona wartość towaru wyraża się jako cena? Przyjmuje tu Simmel, że warunkiem możliwości tej operacji, a więc w ogóle zdolności do społecznego reprezentowania wartości jako pewnej zmiennej ilościowej, jest zrównanie dwóch całości: ogólnej ilości towarów i ogólnej ilości pieniądza. Jest to też warunek możliwości tkwiący u podstaw każdej teorii ekwiwalencji, czyli również wymiany. Poprzedza on więc logicznie wszystkie teorie ekwiwalencji zbudowane na bazie
konkretnych koncepcji genezy pieniądza i tego, z substancji jakich relacji społecznych się wywodzi. W ekonomii owa ekwiwalencja funkcjonuje jako równanie Fischera: PT = MV + M′ V′ 22
Wartość zostaje tu już jednak zastąpiona ceną. Do kwestii tej wrócimy. Simmlowskie zrównanie jest jednak założone, a nie wywiedzione. Zestawienie (Gleichsetzung) wartości jakiegoś towaru i wartości pewnej sumy pieniędzy nie oznacza równości (Gleichung) prostych czynników, lecz pewną proporcję, to jest równość dwóch ułamków, których mianowniki to – z jednej strony – suma towarów, z drugiej – suma pieniądza […] określonego obiegu ekonomicznego. Jako równanie dochodzi ona do skutku przez to, że obie te sumy ze względów praktycznych zostają a priori uznane za równe sobie 23. Simmel proponuje więc rodzaj równania ujawniającego przekształcenie wartości w cenę jako proporcję:
W liczniku jako ak mamy wartość poszczególnego towaru k, w mianowniku sumę wartości wszelkich towarów ponumerowanych od 1 do n, gdzie k należy do n, w liczniku jako xk wartość pieniężną tego towaru, w mianowniku zaś sumę wszystkich wartości monetarnych, całą sumę wartości pieniądza w świecie. Filozoficzną podstawą tej operacji jest przyjęcie, że
istnieją [bowiem] pewne ogólnoludzkie fakty i założenia, przyjmowane jako oczywiste, tworząc jakby ich [międzyludzkich relacji] wspólny mianownik (Generalnenner), wobec którego różnice indywidualne spełniają rolę określonego licznika, przez co dopiero wytwarzają całość relacji 24.
Z czego wynika, że „ekwiwalencja tych całościowych ilości istnieje jako efektywne, nawet nieuświadomione a priori…” 25. To będę nazywał „równaniem Simmla”. * Analogiczną formułę znajdujemy też u Marksa, który w Kapitale pisze: „masa środków cyrkulacji potrzebna w procesie cyrkulacji świata towarów jest już wyznaczona przez sumę cen [wyróżnienie – K. M. ] towarów. Istotnie, pieniądze reprezentują realnie tylko tę sumę złota, która idealnie jest wyrażona w ogólnej sumie towarów. Równość tych sum jest więc oczywista” 26. Opisując genealogię tej formuły, którą wyprowadza od Monteskiusza, poddaje ją jednak krytyce. Sedno krytyki polega na tym, że „jest zupełnie niezrozumiałe, w jaki sposób wartości użytkowe [wyróżnienie – K.M.], całkowicie ze sobą nieporównywalne, mają być wymieniane en masse na znajdującą się w danym kraju masę srebra i złota. Jeśli przez jakąś sztukę magiczną sprowadzimy świat towarów do jednego łącznego towaru” 27, to otrzymamy dokładnie formułę Simmla. Ostatecznie krytyka Marksa wyprowadza dyskutowaną operację, polegającą na nieświadomym zrównywaniu wartości sumy towarów i sumy pieniądza, ze swojej laborystycznej teorii wartości, w której wartość użytkowa, również pracy, podlega utowarowieniu 28. Sedno sprawy tkwi jednak w tym, że dla Simmla nie jest to operacja a posteriori, empiryczne uznanie tej równości po takim czy innym jej wyprowadzeniu z określonej, zdefiniowanej jako substancja pieniądza relacji społecznej, tylko założenie równości– i w tym sensie jest to gest a priori 29.
Koncepcja pewnego a priori, zrównującego całkowite ilości dwóch zupełnie różnych jakościowo bytów i tworzącego w ten sposób podstawę pozwalającą określić ich proporcjonalne wartości, jest filozoficznie błyskotliwa. Odpowiada postulowanej przez Smitha roli filozofa, który niczym inżynier łączy najróżniejsze rzeczy, tak by mogły działać razem 30. Jeśli przyjmiemy, że język naturalny i język ekonomii to dwie formy rozprowadzania nadmiaru, a więc reprezentacje traumatycznego spotkania z realnym, które dopiero później zaczyna przejawiać się w postaci zdań, formuł obu tych języków, to musimy uznać oczywistość tego zrównania, które postuluje Simmel. Towary to ustanowione przez język mieszczański określenie dystrybucji materialnej formy nadmiaru, ich wartość pieniężna to dystrybucja jego formy symbolicznej. Jedno wydarzenie jawi się w dwóch językach opisu 31. Myśl Simmla zmusza nas do uznania, że właśnie to metafizyczne założenie jest kluczowe dla wszystkich złożonych operacji współczesnej ekonomii. Opiera się ono na porównaniu. To zmusza nas więc do dalszego zapytywania: jakie są przedjęzykowe warunki możliwości takiej operacji? By więc wyświetlić charakter owej „sztuki magicznej”, o której pisze Marks, albo „nieuświadomionego a priori”, które umożliwia wyrażenie i komunikowanie porównania dwóch wielkości nieporównywalnych, a więc jest fundamentalnym warunkiem możliwości funkcjonowania pieniądza, będziemy musieli powrócić do saussure’wskiego pytania o to, czy pieniądz jest analogonem znaku językowego, czy też nie. * Simmel zakłada, że operacją logiczną jednoczącą znaczące wartości monetarnej jest porównanie proporcji 32. To prowadzi nas do następnego,
kluczowego elementu rozumowania: porównanie proporcji przywraca ciągłość tam, gdzie negacja wcześniej ją zerwała. Waga tej zmiany staje się zrozumiała, gdy powrócimy do saussure’owskiej genealogii znaku językowego. Nadaje ona językoznawczą treść klasycznej myśli filozofii języka, zgodnie z którą język, nazywając rzeczy, zrywa hipotetyczną ciągłość doświadczania świata. Myśl ta stanowiła istotne metafizyczne założenie tworzącego się antropologicznego projektu Adama Smitha: W eseju Język, dodanym do wydania Teorii uczuć moralnych z 1761 roku, daje on wyraz swojej fascynacji faktem, iż „stopniowo ludzkość nauczyła się rozcinać i dzielić prawie każde wydarzenie w wielką liczbę metafizycznych części, wyrażanych przez różne części mowy, różnorodnie kombinowanych w różnych członach każdej frazy i zdania” 33.
W XX wieku podobnie pisał o tym pogromca metafizyki Martin Heidegger: „Język, owo rozdźwięczenie ciszy, jest wtedy, gdy wydarza się różnica. Język istoczy się jako wydarzanie się różnicy dla świata i rzeczy” 34. Odwołanie do strukturalistycznego rozważenia kwestii ciągłości i nieciągłości pozwala na wpisanie postulatu Simmla o nieświadomym a priori, leżącym u podstaw możliwości wyrażenia wartości monetarnej, w precyzyjniejszy język strukturalizmu. Dzięki temu uzyskamy też wreszcie odpowiedź na pytanie o językowy charakter znaku monetarnego, pieniądza. Przypomnijmy, wracając do Kursu…, jak tworzy się znak językowy: podstawowa operacja strukturyzująca jest w jego przypadku wyznaczana przez charakterystyczny paradygmat logiczny negacji/dysjunkcji: Z punktu widzenia psychologicznego myśl nasza – abstrahując od jej wyrażenia za pomocą wyrazów – jest tylko bezkształtną i nieokreśloną masą. Filozofowie i językoznawcy zawsze zgodnie uznawali, że bez pomocy znaków nie bylibyśmy zdolni odróżnić dwóch wyobrażeń w sposób jasny i niezmienny. Wzięta sama w sobie, myśl jest jak gdyby mgławicą, gdzie nic nie musi być z konieczności rozgraniczone. Nie ma wyobrażeń ustalonych z góry i nic nie jest wyraźne przed pojawieniem się języka 35.
Już ten fragment pokazuje wagę tworzenia się systemów znaków, języków, dla nadania struktury czemuś, co miało charakter bezkształtnej masy myśli. To nadanie struktury jest warunkiem wszelkiej ludzkiej aktywności, tak myślowej, jak i praktycznej. Z drugiej strony i z przyjętej w tej pracy perspektywy, to właśnie aktywność rozprowadzania energii warunkuje tworzenie się struktury, każdy element systemu językowego zawdzięcza jej swoją możliwość istnienia. „Bezkształtna masa myśli” jest w tym kontekście raczej pewną metaforą; przed zaistnieniem jakiegokolwiek systemu znakowego myśl nie istnieje, zaś sama przestrzeń myślenia rozwija się i kształtuje wraz z rozprowadzaniem struktury znaków przez energię nadmiaru. De Saussure robi jednak jeszcze jeden krok, pokazując, jak język strukturyzuje samą materialną stronę wypowiadania – dźwiękowe uniwersum dostępne człowiekowi: Czy może w przeciwieństwie do tego mglistego królestwa dźwięki stanowią same przez siebie jakieś byty z góry opisane? Także nie. Substancja dźwiękowa nie jest bynajmniej bardziej stała czy bardziej ścisła; nie jest to forma, której kształt myśl musi przybrać, podobnie jak odlew przyjmuje kształt swej formy, lecz materiał plastyczny, dzielący się z kolei na wyraźne części w celu dostarczenia niezbędnych dla myśli elementów znaczących. Możemy więc akt językowy w całości – to znaczy język – przedstawić jako szereg kolejnych podziałów wewnętrznych, ciągłych, zarysowanych równocześnie na nieokreślonym planie wyobrażeń (A) oraz na planie dźwięków (B), nie lepiej określonym; schemat ten można by w najogólniejszym przybliżeniu przedstawić w następujący sposób:
Rys. 2.
U de Saussure’a mamy więc do czynienia z procesem, który kondensuje wydzielony fragment ciągłej „mgławicy” myśli – na przykład A – i ujmuje go za pomocą obrazu dźwięku, również wydzielonego z ciągłej masy B. Wszystko, co nie-A w myśli, wszystko, co nie-B w dźwięku, jest odrzucane. Zrywana jest ciągłość „mgławicy myśli” i „masy dźwięków”. Pozostaje relacja znaczonego s. =A/A′ i znaczącego S = B/B′, którą opisać można jako znak S/S′, a więc połączenie – arbitralne i jednocześnie nierozerwalne – dwóch elementów przeciwstawionych wszelkim innym elementom. Ten proces w skomplikowany sposób zmienia percepcję rzeczywistości, czy raczej zmienia sposób jej konstruowania; taki jest właśnie sens filozoficznej uwagi o języku zrywającym ciągłość świata. To zerwanie ciągłości odbywa się na pewnym poziomie systemu, na innym pozostaje on ciągły. Wyraża to świetnie inna metafora, której używa de Saussure: Wyobraźmy sobie powietrze w zetknięciu z płaszczyzną wodną: jeżeli zmieni się ciśnienie atmosferyczne, powierzchnia wody dzieli się na szereg pofałdowań, czyli fal; te właśnie falowania dają wyobrażenie o związku […] – o zespoleniu się myśli z materiałem dźwiękowym 36.
Nasza świadomość stale identyfikuje owe fałdy jako znaczące, odnosząc je do innych znaczących, jednocześnie zaś w naszej nieświadomości stale odbywa się ruch w ciągłym medium języka, przemieszczanie od jednego wypowiadanego znaczącego do innego 37. Jednak na poziomie uświadamianego systemu językowego to owe szczyty fal, w których skondensowana jest maksymalna energia znaczeń, świadomie jawią się jako znaczące i wchodzą w relację opozycji z wszystkimi innymi znaczącymi. Proces kondensacji, któremu towarzyszy zerwanie ciągłości przez wzajemne przeciwstawienie poszczególnych elementów, jest koniecznym
momentem tworzenia się systemu języka; możemy określić go jako transcendentalny warunek kształtowania się dowolnego ludzkiego – a zapewne też i nie-ludzkiego – systemu językowego 38. Simmel podaje filozoficzną eksplikację tego warunku: Ograniczona zdolność odbiorcza naszej świadomości z jednej strony, a oszczędzająca energię celowość jej użycia z drugiej powodują, że spośród niezliczonych aspektów i cech przedmiotów naszego zainteresowania realnie postrzegana jest zawsze tylko niewielka część 39.
Podobnie rozumował pewien inny myśliciel, próbujący łączyć kwestię znaczenia z wymogami energetycznymi w projektowanej przez siebie ekonomii psychicznej. Freud, bo o nim tutaj mowa, nazywał ten moment Einziger Zug (trait unaire u Lacana); w momencie owym ruch myśli, dynamika związana z tym, co Simmel nazwał „celowością jej [myśli] użycia”, określa i oddziela to, co w znaczeniu znaku zachowywane, i to, co odrzucane. Łączył ów ruch z ekonomią, której podporządkowana jest reprezentacja językowa. Można powiedzieć, że tak Simmel, jak i Freud przynależą w tym aspekcie do tradycji nietzscheańskiej, postrzegającej świadomość i cały aparat psychiczny jako urządzenie chroniące przed nadmiarem. * Jeżeli przyjmiemy przedstawioną tu logikę jako kształtującą znaki języka naturalnego, pojawi się nowy problem. Polega on na tym, że w owym procesie kondensacji znaków i zrywania ciągłości język coś traci; przestaje reprezentować pewien aspekt rzeczywistości. Przestaje mianowicie reprezentować wartości ciągłe, w ogóle ciągłości, intensywności, gradienty…
Zauważył to w ciekawym tekście Kilka uwag o formie logicznej
40
Ludwig Wittgenstein. Jeśli teraz spróbujemy przejść do rzeczywistej analizy, znajdziemy formy logiczne wykazujące bardzo nikłe podobieństwo z normami języka potocznego. Zetkniemy się z formami przestrzeni i czasu, z całą różnorodnością przestrzennych i czasowych przedmiotów, takich jak kolory, dźwięki, etc., etc., z ich gradacją, ciągłymi zmianami i kombinacjami w rozmaitych proporcjach, z wszystkim tym, czego nie możemy uchwycić zwykłymi środkami wyrazu. I tutaj pragnę uczynić moją pierwszą istotną uwagę dotyczącą logicznej analizy rzeczywistych fenomenów: to jest to, że aby je reprezentować, liczby (wymierne i niewymierne) muszą wejść w strukturę samych zdań atomowych.
Całe rozumowanie Wittgensteina pokazuje jednak, że język naturalny nie uwzględnia ostatniego postulatu. Dlatego przekonuje: sądzę, że w tej analizie spotykamy się z logicznymi formami całkowicie różnymi od tych, których oczekujemy wiedzeni przez język potoczny. Pojawienie się liczb w formach zdań atomowych nie jest, moim zdaniem, po prostu cechą szczególnego symbolizmu, ale istotną i co za tym idzie, niezbędną cechą reprezentacji. Liczby będą musiały wejść w te formy, gdy – jak powinniśmy powiedzieć w zwykłym języku – mamy do czynienia z własnościami dopuszczającymi gradację, tj. własnościami takimi, jak długość interwału,
wysokość
tonu,
jasność
lub
czerwień
odcienia
koloru,
etc.
Charakterystyczne dla tych własności jest to. że jeden ich stopień wyklucza wszelkie pozostałe. Jeden odcień barwy nie może równocześnie mieć dwóch różnych stopni jasności lub czerwoności, dźwięk dwóch różnych natężeń etc.
Sednem jest tu spostrzeżenie, że logiczna konstrukcja tego, co Wittgenstein nazywa „formą”, jest inna niż typowa konstrukcja znaków językowych; wychodzi ona poza logikę, na podstawie której zbudowany jest język naturalny. Forma językowa byłaby sposobem reprezentowania ciągłości. Takiej, w której zachodzą „ciągłe zmiany i kombinacje w różnych proporcjach”, gdzie „mamy do czynienia z własnościami dopuszczającymi gradację” takimi jak „wysokość tonu, jasność lub czerwień”, albo… cena. Cena, podobnie jak każde oznaczenie punktu w pewnym ciągłym medium – odcień barwy, natężenie tonu – ma tę właściwość, że „jeden ich stopień
wyklucza wszystkie pozostałe”; jeśli coś kosztuje 5$, to w tej samej chwili i miejscu nie kosztuje 7$ 41. Wittgenstein próbował ująć pewną specyficzną cechę reprezentowania ciągłości – „własności dopuszczających gradację”. Zjawisko, które jakościowo jest już dość dokładnie zdefiniowane – jak „odcień barwy” – i tak może zmieniać w sposób ciągły swoją intensywność, gradient, każdy zaś punkt tej zmiany w jej kontinuum jest jedyny, wyklucza wszystkie pozostałe i – dodajmy – różni się od nich jak jedna liczba od drugiej. O ile więc w określeniu jakościowym możemy osiągnąć precyzję w rodzaju stwierdzenia „to jest jasny karmin”, to reprezentując gradient jasności liczbą, uzyskujemy możliwość o wiele precyzyjniejszego opisu tej właściwości: jasność tego karminu to tyle a tyle kandeli… Ta cecha, operowanie w ciągłym medium, pozwalającym na jednoznaczne określanie wartości w określonym punkcie, jest warunkiem matematyzacji języka ekonomii. Przecinanie się krzywej podaży i popytu, wyznaczające punkt równowagi oznaczający rynkową cenę, jest właśnie przykładem realizacji tej możliwości. Co więcej, wczytując się w istotny fragment cytowanego tekstu: „pojawienie się liczb w formach zdań atomowych nie jest, moim zdaniem, po prostu cechą szczególnego symbolizmu, ale istotną i co za tym idzie, niezbędną cechą reprezentacji”, możemy uznać, że Wittgensteinowi nie chodzi o samo wprowadzenie liczb w język naturalny, lecz o to, że liczby wchodzą w strukturę zdań atomowych, zmieniając jednocześnie ich formę, logikę ich konstruowania. Ujmuje to w następujący sposób: „twierdzenie atomowe musi być tak samo różnorodne jak stopień, który przypisuje, tak więc liczby muszą wejść w formy zdań atomowych” 42. Co to znaczy? Otóż język, w który wejdą formy wyrażające ilościowy aspekt zjawisk ciągłych, zmieni się nieodwracalnie. Będzie budował nowy
sposób kategoryzowania świata, a więc też określał nowy rodzaj relacji społecznych. Mimo że znaki reprezentujące ciągłość, znaki finansowe, osadzone są w konstrukcjach języka naturalnego, ich semantyka projektuje imaginarium coraz dalsze od tego, ukształtowanego przez świat codziennego doświadczenia. Gdy stwierdzam: „Nasdaq ruszył z kopyta”, to choć formułuję zdanie brzmiące jak zwykła wypowiedź języka naturalnego, wprowadzam nową kategoryzację świata, w którym żyjemy. Jak zauważa Buck-Morss, obserwujemy to już u Smitha; utowarowienie, rozumiane jako nadanie pieniężnej wartości jakościom ludzkiego świata, zmienia ontologię społeczną, projektując zupełnie nowy charakter przestrzeni ludzkich relacji: Jakie jest to ciało społeczne, do którego [niewidzialna ręka] przynależy? Po pierwsze i najważniejsze, to ciało zbudowane z rzeczy, sieć towarów krążących w wymianie, łączącej ludzi, którzy nie widzą ani nie znają się wzajemnie. To właśnie rzeczy czynią to ciało „cywilizowanym” 43.
Buck-Morss odsłania więc głęboką zmianę ontologii społecznej, której istotnym warunkiem, obok specjalizacji pracy, jest określenie każdej rzeczy – aż po rzeczy niematerialne, takie jak uprzedmiotowione relacje międzyludzkie – jako przedmiotu mającego cenę, a więc towaru. Określenie to jest możliwe, bo towar włączony jest w ciągłe medium wartości wymiennych, gdzie jego wartość jest proporcją, ułamkiem apriorycznie i nieświadomie przyjętej całości. Po to więc, by rzecz mogła stać się czymś, co ma wartość wymienną, musi wpierw powstać ciągłe medium, w którym wartości porównywane są ze sobą na zasadzie proporcji. * Saussure’owskie grafy, po przedstawionej analizie, zmieniają swoją postać, ujawniając różnicę pomiędzy znakiem języka naturalnego a pieniężną formą
językową, czyli znakiem kształtującym język ekonomii, pomiędzy reprezentacją wartości językowej i wartości pieniężnej. Znaczące i znaczone wartości językowej po analizie jawią się jako oparte na negacji/dysjunkcji (coś jest tym, czym jest, bo nie jest wszystkim innym), wartości pieniężne zaś – jako oparte na porównaniu proporcji, tego, jaką część całości stanowi wartość czegoś.
Rys. 3.
Trzeba zwrócić uwagę na to, że skomplikowane operacje, reprezentowane przez diagramy, są nieuświadomione i jawią się jako odczucie większego lub mniejszego „stopnia” synonimii w przypadku wartości językowej lub większej lub mniejszej wartości w przypadku wartości monetarnej. Tym, co łączy nieskończoną pracę negatywności, tworzącą pole języka naturalnego, z pracą tworzenia jednorodnej całości, w której da się określać proporcje, jest dystrybucja energii nadmiaru. Są to jednak bardzo różne strategie rozprowadzania: z jednej strony będzie to nietzscheańskie przekształcanie ilościowego nadmiaru w jakości, z drugiej – tworzenie ciągłej „wibrującej membrany” Braudela. A jednak obie są rozprowadzaniem energii traumatycznego spotkania, dystrybuującym ją w tworzącej się w ten sposób strukturze.
Simmel również opisuje głęboką różnicę zachodzącą pomiędzy opisem jakości rzeczy a ich reprezentacją ilościową: Rozmaitość czynników – sił, substancji i zdarzeń – […] wymusza ich kondensację w obejmującej je symbolice, służącej do obrachowywania […] [;] ilościowe określenia rzeczy jak gdyby się usamodzielniają. Rozwijające się zróżnicowanie naszego przedstawiania prowadzi do tego, że pytanie o „ile” oddziela się psychologicznie od pytania o „co”, bez względu na to, jak bardzo zadziwiające byłoby to z punktu widzenia logiki 44.
Łącząc Wittgensteina z de Saussure’m i Simmlem, możemy powiedzieć, że forma językowa, którą jest znak monetarny 45, istnieje i powstaje jako pewna operacja logiczna odwracająca pierwszy proces kondensacji znaku językowego, opisany przez de Saussure’a – odwrócenie to polega na przywróceniu ciągłości. Albo raczej na dialektycznym przekroczeniu pierwszej kondensacji i stworzeniu nowej jakości, nowego typu ciągłości. Znak monetarny jest zjawiskiem różnym od znaku językowego w językach naturalnych; jest raczej fenomenem granicznym, odwracającym proces kształtowania się typowego znaku językowego i tworzącym możliwość uchwycenia punktowych, lokalnych wartości w zjawiskach ciągłych ludzkiego świata – ich gradientach, dynamikach i przepływach, natężeniach, intensywnościach, wspólnych granicach przenikających się pól… Jak przekonuje Wittgenstein, ta forma językowa powinna być „niezbędnym elementem reprezentacji”. Zgadzając się z tym, dodam, że element ten już istnieje i obejmuje znaczący obszar życia społecznego. To język ekonomii. Towarzyszy on więc ludzkim językom prawie od zawsze, jak swoisty sobowtór, cechując się całą niesamowitością tej postaci. Zauważa to wspomniany już Vogl, mówiąc o niesamowitym uporze zjawisk ekonomicznych, negatywnie zaś ocenia – u początków refleksji filozoficznej w naszej ekumenie – potępiający chremastykę Arystoteles.
* Marta Olesik, polska filozofka, zwraca uwagę 46 na paradoksalny efekt opisanego procesu rozwijania do ciągłości skondensowanego wcześniej znaku. Przywracając ciągłość w obrębie Saussure’owskiej „masy myśli”, kształtowanie się formy językowej, jaką jest znak monetarny, zmienia w obrębie systemu znaczone/znaczące uprzywilejowany kierunek ruchu, odnoszenia się, z pionowego na poziomy. Ważny staje się nie związek znaku pieniądza z towarem, ale związki pomiędzy samymi znakami monetarnymi. Ceny odnoszą się do cen, produkty finansowe do innych produktów. Zaczyna dominować więc nie tyle reprezentowanie rzeczy przez znaki, co płynny ruch w ciągłym medium znaczącości. Tak właśnie wyłania się „wibrująca membrana” ekonomii świata Braudela. Ruch na tej powierzchni, w tym medium, kierowany jest właśnie gradientami, różnicami intensywności, punktowo reprezentowanymi przez liczby, znaki ilości. Jakby przywrócenie ciągłości w przestrzeni reprezentowania tworzyło ogromną płaszczyznę, w której różnice jakościowe przedmiotów stają się znowu różnicami obsady energetycznej i rozprowadzając ją błyskawicznie, ześlizgują się ku punktom osobliwym, maksimom i minimom, pozwalając na to, by jak pisał Simmel: „ilościowe określenia rzeczy usamodzielniły się”. Oznacza to też osłabienie ruchu referencji, łączącego znak monetarny z przedmiotem, a uprzywilejowanie tego, który łączy ilościowe wartości znaków z innymi znakami. W zaproponowanych tu saussure’owskich grafach oznacza to przewagę poziomej gałązki nad pionową. Proces gospodarczy tworzy więc dynamiczną, „wibrującą” membranę, w której rozprowadzane są formy językowe wartości monetarnych, reprezentujące obsady energetyczne i powstałe przez oderwanie od jakościowej różnorodności form życia. Ujednolicają one reprezentowanie
obszarów, ciągłych przestrzeni procesu gospodarczego, pokazując przede wszystkim zdania o charakterze: w tym wymiarze wartość, rosnąc, osiąga taki poziom, w tamtym – maleje, do poziomu takiego a takiego. A jednocześnie Braudelowska membrana języka finansów najszybciej rozprowadza nadmiar. Ta łatwość, swoiste nadprzewodnictwo, paradoksalnie sprzyja „rozhuśtywaniu” przepływającej energii – jej koncentracji w jednych miejscach i deficytowi w innych. Czyli bogactwu i nędzy. Jak maksima i minima pewnych funkcji pozwalają charakteryzować przestrzenie przez nie przebiegane, tak system wartości monetarnych – według Braudela – ujednolica i określa obszary ekumen. Atoli nadanie ciągłego charakteru procesom reprezentowania wartości, a więc przejście od jakościowego do ilościowego sposobu myślenia, nie oznacza, że wszystkie procesy w uniwersum ekonomicznym nabierają charakteru ciągłego. Wręcz przeciwnie – stworzenie struktury generującej ciągłość uwypukla zerwania tej ciągłości, momenty chaotyczne, powodujące skokowe zmiany. Giovanni Arrighi, kontynuator myśli Braudela, pisze: „nasze cykle [systemowe cykle akumulacji] ujawniają naprzemienność faz ciągłych zmian z fazami zmian nieciągłych” 47. Do tej sprawy jeszcze wrócimy. * Olesik zwraca uwagę na jeszcze jeden aspekt tej zmiany w sposobie reprezentowania. Odrywając się od świata znaczeń, w procesie rozwijania znaków monetarna forma językowa zaczyna w swoich intensywnościach nadreprezentować się wobec samej siebie. To zjawisko odpowiada zależności, którą w swoich metapsychologicznych – czyli filozoficznych – pismach przedstawiał Freud. Zaczynał więc od opisania procesu tworzenia się znaków języka naturalnego:
Procesy myślowe jako takie są bowiem pozbawione jakości […]. W celu użyczenia im jakości kojarzone są one przez człowieka ze wspomnieniami słownymi – ich resztki jakościowe wystarczą, by ściągnąć na siebie uwagę świadomości i skierować od niej nową obsadę ruchliwą ku myśleniu 48.
Oto „obsada ruchliwa” procesów myślowych, płynna energia odpowiadająca za ruch w saussure’owskiej masie myśli, w procesie tworzenia zdolności językowej, ściągana jest ku „jakościowym resztkom” wspomnień słownych – znaczącym – by zamieniać się w pierwszym procesie kondensacji w znaki języka. Opisuje tu więc Freud – strukturalista avant la lettre – tworzenie się związku między znaczonym a znaczącym. W drugim ruchu jednak opisuje to, co za Simmlem nazwaliśmy przywracaniem ciągłości. Ten drugi proces, rozwinięcie znaku i odtworzenie ciągłości w medium myślowym, powoduje, że: myśląc abstrakcyjnie, narażamy się na niebezpieczeństwo zaniedbania związków słów z nieświadomymi wyobrażeniami rzeczy i nie sposób zaprzeczyć, że nasze filozofowanie zyskuje wtedy niepożądane podobieństwo, w sposobie wyrażania się i w treści, do sposobu funkcjonowania schizofreników 49.
Ten trop, w którym oddalanie się ku abstrakcji, odrywanie ilościowych znaczeń od jakości – materialnej i użytkowej warstwy oznaczania – popycha ekonomię w stronę swoistego szaleństwa, okaże się niezwykle znaczący przy badaniu współczesnej ewolucji światowego systemu ekonomicznego, tak na poziomie praktyk, jak rozwoju reprezentującej go i kształtującej teorii ekonomicznej. Coś uderzającego tkwi w słowach Simmla, który zauważając przemieszczanie się rzeczywistości ku abstrakcji, dodaje: „bez względu na to, jak bardzo zadziwiające byłoby to z punktu widzenia logiki”. Rozpędzona abstrakcja, w której żyjemy, nie jest logiczna z punktu widzenia normalności świata życia codziennego. Jak sobowtór nigdy nie jest dokładnie tożsamy z istotą, której zdaje się być kopią, funkcjonuje bowiem zgodnie z innymi regułami niż te rządzące
światem oryginału, tak ekonomia, choć w konstruowaniu swoich znaków działa podobnie do języka, to jednak posługując się w tej konstrukcji inną logiką, przenosi akcent na zupełnie inne aspekty świata społecznego niż te ujmowane przez języki naturalne. Opisując świat społeczny, stworzony przez ludzką praktykę, używa form językowych bliższych tym, które charakterystyczne są dla matematycznego przyrodoznawstwa, opisującego naturę, choć z nimi nie tożsamych 50. Język ekonomii powołuje więc do istnienia swoistą quasi-naturę, funkcjonującą w świecie społecznym 51. Podobnie jak świat natury uchwycony w języku przyrodoznawstwa istnieje jako hipotetyczna ciągłość, stale zmieniająca się przestrzeń zależności, tak świat społeczny, uchwycony przez język wartości ekonomicznych, zaczyna przypominać jakiś rodzaj żywiołu – rozlewającej się, samoistnej mocy, porównywalnej do pól elektromagnetycznych czy zjawisk meteorologicznych. Dlatego jego reguły, opisywane w naukach ekonomicznych za pomocą narzędzi podobnych do tych używanych do przedstawiania procesów ciągłych w przyrodzie, są też często przez ekonomistów przedstawiane jako fragment niepoddających się dyskusji praw natury 52. To podobieństwo ułatwia generalizację; z prawami ekonomicznymi ma być tak, jak z regułami przyrodoznawstwa; tak jak prawa fizyki „obowiązują” wszędzie, niezależnie od ekumen, pól symbolicznych danego obszaru kulturowego i języków, w których są wypowiadane, tak reguły ekonomiczne mają mieć uniwersalny charakter. I rzeczywiście, oparcie ekonomii na formie językowej uprzywilejowującej ciągłość, a nie typowym znaku językowym, na cyfrze, a nie na literze, ułatwia przenikanie języka ekonomicznego przez wszystkie kulturowe bariery, granice ekumen. Trzeba jednak zawsze pamiętać o tym, że niezależnie od podobieństwa form językowych ekonomii do tych
występujących w naukach przyrodniczych, ekonomia nie jest opisem niczego naturalnego; powołuje do istnienia quasi-naturę. A właściwie quasi-żywioł zwany kapitalizmem.
1 Tom Clancy, Zęby Trygrysa, przeł. Paweł Martin, Amber 2004, s. 208. 2 Ferdinand de Saussure, Szkice z językoznawstwa ogólnego, przeł. Magdalena Danielewiczówna, Dialog 2004, s. 192. 3 Ferdinand de Saussure, Kurs językoznawstwa ogólnego, przeł. Krystyna Kasprzyk, PWN 2002, s. 103–104. 4 Tamże, s. 139. 5 Tamże, s. 96–97, 99, 101. 6 Tamże, s. 192. 7 Ta arbitralność dotyczy poziomu społecznego, indywidualnie człowiek oczywiście nie może zmieniać znaczeń słów, choć czasem zdarza się to osobom dysponującym zdolnością poetycką. 8 Simmel, Filozofia pieniądza, s. 95. 9 Saussure, Kurs…, s. 103. 10 Saussure, Szkice, s. 35. 11 Buck-Morss, Envisioning Capital, s. 447–448. 12 „Marks odnotował w Zarysie krytyki ekonomii politycznej, że w społeczeństwach tradycyjnych wymiana odbywała się na granicy między społecznościami; z tej perspektywy, jak twierdził, społeczeństwo kapitalistyczne można uznać za «niespołeczne». Georg Simmel kontrargumentował w Filozofii pieniądza, że przeżycie owego doświadczenia utraty tradycyjnej wspólnoty było uwalniające, wymiana pieniężna bowiem nakłada limity na zasięg wzajemnych zobowiązań, ograniczając w ten sposób społeczne więzy nakładane na jednostkę” [przekład A.L.], Buck-Morss, Envisioning Capital, s. 438. 13 Patrz cytat z Nachlass… na stronie 23–24. 14 Tworząc pojęcia, filozof podejmuje skądinąd świadomą próbę dokonywania tego rodzaju połączeń, w poprzek hierarchii per genus et differentiam [przez rodzaj i różnicę]. 15 Saussure, Kurs…, s. 139. 16 Saussure, Kurs…, s. 140. 17 Paolo Virno i Timothy Campbell, The Money of Language: Hypotheses on the Role of Negation in Saussure, „Diacritics” 2009, vol. 39, nr 4, s. 158. 18 Tamże, s. 160. 19 Simmel, Filozofia pieniądza, s. 96. 20 Posługuję się przykładem samochodu, bo jest on dość powszechnie pożądanym towarem w naszej kulturze, a jednocześnie siła odczucia wywoływanego przez różne marki może być bardzo różna. 21 Simmel, Filozofia pieniądza, s. 97. Podobnie Marks w tekście określanym jako Kapitał 1.1 pisze: „Pojedynczy towar jawi się nie tylko jako część całkowitego produktu kapitału, jako całkowity dzielnik [aliquoter Teil] produkowanego przez niego lot”; Karol Marks, Kapitał 1.1. Rezultaty bezpośredniego procesu produkcji, przeł. Mikołaj Ratajczak, PWN 2013, s. 10.
22 Gdzie: M — ilość pieniądza gotówkowego w obiegu, V — szybkość obiegu pieniądza gotówkowego, M′ — ilość pieniądza bezgotówkowego, V′ — szybkość obiegu pieniądza bezgotówkowego, P — przeciętny poziom cen, T — ogólna liczba transakcji w obrocie towarowym. Alfred Marshall sformułował inną od omawianej wyżej wersję „równania wymiany”, która sprowadza się do postaci równania popytu na pieniądz: M/P = kY, gdzie: M — ilość pieniądza w obiegu, P — poziom cen, Y — pieniężna wartość produktu narodowego brutto, k — współczynnik wyrażający, jaką część dochodu Y podmioty gospodarujące chcą przetrzymywać w postaci realnych zasobów pieniężnych. Równanie Marshalla, zwane też „równaniem z Cambridge” lub „równaniem dochodowym” (w odróżnieniu od transakcyjnego), można sprowadzić do tradycyjnego równania, zakładając, że k jest odwrotnością prędkości obiegu pieniądza V. Po wielkim kryzysie gospodarczym 1929–1933 ekonomia keynesowska odrzuciła tezę o neutralności pieniądza i ostro krytykowała ilościową teorię pieniądza. Powrót do niej dokonał się w latach 70. XX wieku w postaci monetaryzmu, którego głównym teoretykiem jest Milton Friedman. Patrz: Danuta Drabińska, Ilościowa teoria pieniądza, https://encyklopedia.pwn.pl/haslo/ilosciowa-teoriapieniadza;3914184.html#:~:text=Fishera%3A%20PT%20%3D%20MV%20%2B%20M,liczba%20trans akcji%20w%20obrocie%20towarowym, dostęp 11/10/2022. 23 Simmel, Filozofia pieniądza, s. 100. Podobnie na s. 98. 24 Tamże, s. 100. 25 Tamże, s. 98. 26 Marks, Kapitał, Książka i Wiedza 1951, s. 123. 27 Marks, tamże, s. 130 przypis 80. 28 Uwagę na to zwrócił mi Mikołaj Ratajczak, któremu za to dziękuję. 29 Simmel, Filozofia pieniądza, s. 104. 30 Patrz przypis 11 na s. 99. 31 Jest to zgodne z semantyką teorii Lacana. Realne – w jego Lacanowskim rozumieniu – nie podlega mierzeniu i mierze, nie może być utożsamione z żadną relacją społeczną, taką jak praca, z której można by wyprowadzić substancję pieniądza. W semantyce Lacana traumatyczne spotkanie, źródło energetycznego nadmiaru, logicznie bowiem poprzedza samo tworzenie się systemu symbolicznego, do którego należy wszelka miara. Przypomnijmy – system symboliczny jest przecież sposobem rozprowadzania i reprezentowania tego traumatycznego spotkania; jest jego sposobem organizowania się w ludzkim polu reprezentacji. Oddziaływanie realnego należy traktować raczej jak Kantowską ideę regulatywną, określającą konstelacje i ciążenia niedające się uchwycić w konkretnej matematycznej operacji. 32 Zupełnie wprost wypowiada to przedstawiciel współczesnego czartalizmu David Graeber: „To, co nazywamy pieniądzem, nie jest w ogóle rzeczą. Jest to sposób matematycznego porównania ze sobą różnych przedmiotów przy użyciu proporcji”; Graeber, Dług, s. 73. 33 Buck-Morss, Envisioning Capital, s. 447. 34 Martin Heidegger, Unterwegs zum Sprache, s. 27, w: Gesamtausgabe, bd 12, red. FriedrichWilhelm von Herrmann, Verlag Vittorio Klostermann 1985, s. 27, przeł. Michał Stemerowicz, przekład zmodyfikowany. 35 Saussure, Kurs…, s. 135. 36 Saussure, Kurs…, s. 136. 37 Por. Andrzej Leder, Nauka Freuda w epoce „Sein und Zeit”, Fundacja Aletheia 2007, s. 184– 185. 38 Można twierdzić, że pisząc o ciągłym medium myśli i dźwięków, de Saussure przekracza granice strukturalistycznego językoznawstwa jako nauki o znakach i stawia pewną filozoficzną tezę na temat rzeczywistości przedjęzykowej. Sądzę jednak, że tezę ową interpretować trzeba jako postulat dotyczący
możliwego istnienia dwóch alternatywnych, a jednocześnie przenikających się przestrzeni symbolicznych, dwóch logik, jednej opartej na nieciągłości i negacji/dysjunkcji, drugiej opartej na ciągłości. Ta druga, logika ciągłości, jest przez de Saussure’a projektowana retroaktywnie, poprzez badanie symptomów jej występowania w języku i ujmowanym językowo świecie takim, jaki jest nam dany. Tak jak suma szczególnych zjawisk pojawiających się w świadomości pozwala psychoanalizie postulować nieświadomość, tak suma osobliwości języka pozwala de Saussure’owi postulować logikę ciągłego medium, które dopiero poprzez procesy kondensacji tworzy system znaków, pozwalający na wyłonienie się rzeczywistości językowej. 39 Simmel, Filozofia pieniądza, s. 99. 40 Wittgenstein, Kilka uwag o formie logicznej, „Przegląd Filozoficzny — Nowa seria” 1997, r. VI, r. 1 (21), s. 153, za: Philosophical Occasions 1912–1951, red. James Klagg i Alfred Nordmann, Hackett Publihing Comp. IN 1993, s. 31. 41 Ten fakt, ku mojemu zaskoczeniu, wywołał liczne głosy polemiki. Mówi się: „Na Allegro ten sam przedmiot kosztuje raz 25, a tuż obok 50 złotych”. No tak. Ale to jest właśnie „tuż obok”; inny sprzedawca, inna pozycja na portalu. Podobnie jest z tradycyjnymi targami, gdzie jabłko u jednego sprzedawcy może kosztować więcej, a u sąsiedniego – mniej. Jednak u tego konkretnego sprzedawcy, w tym konkretnym momencie, kosztuje tyle a tyle, nawet jeśli chwilę później zmieni tę cenę wskutek targowania się. To będzie chwilę później. 42 Ludwig Wittgenstein, Kilka uwag o formie logicznej, s. 154. 43 Buck-Morss, Envisioning Capital, s. 452. 44 Simmel, Filozofia pieniądza, s. 114. 45 U Marksa występuje pojęcie „formy pieniężnej”… 46 Marta Olesik, niepublikowany tekst: Three Membranes of Delusion: Schreber, Malebranche and the Financial Market. 47 Giovanni Arrighi, The Long Twentieth Century Money, Power, and the Origins of Our Times, Verso 1994, 2010, s. 25. 48 Sigmund Freud, Objaśnianie marzeń sennych, przeł. Robert Reszke, Aletheia 2007, s. 515– 516. 49 Sigmund Freud, Nieświadomość, w: Zofia Rosińska, Freud (wybór pism), Wiedza Powszechna 2002, s. 225. 50 Krytykę tej strategii, wyrażonej w hipotezie equilibrium i wielu innych, najbardziej konsekwentnie przedstawia Philip Mirowski; patrz w szczególności: More Heat then Light. Economics as Social Physics, Physics as Nature’s Economics, Cambridge University Press 1991. 51 Zauważa to Lukács; taki sens ma u niego pierwsza i druga natura w Teorii powieści (PIW 1968). 52 Mirowski, More Heat…
5. CAŁOŚĆ I NIESKOŃCZONOŚĆ Świadomość nie polega więc na adekwatnym przedstawianiu bytu, na dążeniu do pełnej jasności, w której taka adekwacja zachodzi, ale na wychodzeniu poza tę grę świateł. Emmanuel Lévinas 1 Charakteryzując specyfikę ciała społecznego projektowanego w filozofii Adama Smitha, Susan Buck-Morss pisze: Rozrastając się przez partogenetyczne podziały, niewidoczne w niczym poza efektami utowarowienia, niewrażliwe na ludzkie odczucia, nieprzenikane przez ludzką wolę, ciało-zrzeczy „cywilizowanego” społeczeństwa rośnie, teoretycznie bez granic. Jest o wiele większe niż społeczeństwo moralności, które przekracza i ogarnia sobą 2.
Zdanie to zapowiada wiele ważnych myśli. Dla nas najważniejsze w tym momencie są te, które dotyczą zjawisk związanych ze wzrostem i granicami sfery określonej przez dany język. Oto ciało społeczne budowane przez język ekonomii, ciało-z-rzeczy, „rośnie, teoretycznie, bez granic”. Zapowiada to nieskończony wzrost sfery ekonomicznej w czasie, w saussure’owskiej diachronii. Z roku na rok przybywa towarów, utowarowionych relacji i odpowiadających im sum znaków monetarnych. Jednak w danym momencie, w chwili, w synchronicznym cięciu 3, jest inaczej. Sfera ekonomiczna musi mieć granicę, w każdym momencie bowiem jest pewną całością, całością tego, co wlicza się w system wskaźników ekonomicznych – która przybiera postać na przykład PKB albo wielkości gospodarki światowej, której skalę w 2020 raport McKinseya określa mniej więcej na 1,5 tryliona dolarów amerykańskich 4.
Rys. 4. Objaśnienie rysunku na profilu internetowym McKinseya, link w przypisie 4.
Sama możliwość konstruowania takich wartości, niezależnie od tego, czy są wiarygodne, zakłada pewną granicę tego, co bierze się pod uwagę w bilansie. W tym sensie gospodarka może rosnąć w czasie – choć dziś jej nieskończony wzrost został zakwestionowany przez katastrofę klimatyczną – ale z drugiej strony w danym momencie musi być zbiorem posiadającym granicę. Nawet jeśli zakładamy wewnętrzne „partogenetyczne podziały” w tym zbiorze – stale pogłębiające różnorodność i zwiększające wartość – to aby ową wartość można było oznaczyć i reprezentować znakiem monetarnym wyrażającym cenę, konieczne jest określenie obszaru wycenianych obiektów, a więc granicy tego, co mierzone. U McKinseya są to ujmowane razem zasoby instytucji finansowych, warte mniej więcej 500 bilionów dolarów, zasoby finansowe pozostające w rękach osób prywatnych
lub państw – kolejne 500 bilionów dolarów, i zasoby niefinansowe – tyleż [patrz rys. powyżej]. Susan Buck-Morss zwraca też uwagę na to, że sfera określona przez nią, za Smithem, jako „społeczeństwo moralności” – którą będę nazywać ciałem etyczno-politycznym – jest wielokrotnie mniejsza niż konstelacja tworząca ciało-z-towarów. Powoduje to skala określona przez cechy relacji z innym: „przyjemność naturalnej sympatii”, gdy mój współtowarzysz wczuwa się w moją sytuację, tak jak ja w jego sytuację, powoduje, że powściągam swoje pasje, tak by nie przekraczać tego, co jest do zaakceptowania w oczach innego […]. Ale społeczeństwo-z-rzeczy cywilizacji jest ślepe na te ograniczenia 5.
Rozumowanie to opiera się na założeniu, że rzeczywiste relacje z ludźmi możliwe są w skali, która w porównaniu ze skalą rynku jest niewielka. Nie uwzględnia jednak ono pewnych cech reprezentowania relacji w języku naturalnym. Jego swoistej mocy, polegającej na zdolności kreowania podmiotów zbiorowych, których skala dalece przekracza wszystko, co dotyczy podmiotu indywidualnego. Paradoksalną i zaskakującą cechą języka naturalnego jest bowiem to, że w każdej chwili tkwi w nim otwarcie na nieskończoność, podczas gdy konstrukcja formy monetarnej wymaga założenia całości posiadającej granicę. Okazuje się więc, że to właśnie ciało etyczno-polityczne Buck-Morss jest potencjalnie nieskończone, w odróżnieniu od zawsze ograniczonego ciała-z-rzeczy. * Próbując opisać filozoficzne konsekwencje tej różnicy, odwołuję się do konceptualizacji zaproponowanej przez Emmanuela Lévinasa w jego Eseju o zewnętrzności: Odróżnimy ideę nieskończoności od idei całości, stwierdzając filozoficzny prymat tej pierwszej 6.
Jak Lévinas rozumie ów prymat nieskończoności? Jest to relacja z nadmiarem zawsze wobec totalności zewnętrznym, jakby obiektywna całość nie wypełniała całej miary bytu, jakby inne pojęcie – pojęcie Nieskończoności [wyróżnienia – E.L.] – musiało wyrazić tę transcendencję wobec całości.
Dwie przestrzenie formalne, z których jedna jest zamkniętą całością, a więc ma brzeg, krawędź, nawet jeżeli może się stale wewnętrznie różnicować i rosnąć w czasie, zaś druga jest otwartą nieskończonością, pozbawioną krawędzi, różnią się fundamentalnie pod względem właściwości, które nimi rządzą. Można więc powiedzieć, że mamy tu do czynienia z dwiema różnymi topologiami, określającymi różne logiki. Jak pokazuje w przytaczanym tekście Paolo Virno, nieskończoność języka naturalnego wynika z jego absolutnej negatywności, tak głębokiej, że dla człowieka trudnej do pomyślenia 7. Oczywiście, u Lévinasa „nieskończoność wydarza się (se produit) w relacji Toż-samego z Innym”, to znaczy w relacji osobowej podmiotu i Innego. Dlatego mówię tylko o odwołaniu się do jego konceptualizacji. Sądzę jednocześnie, że w kontekście rozważania różnicy pomiędzy relacją człowieka z ekonomiczną quasi-naturą i relacji z naturą po prostu, rozumianą raczej jako physis – to, co zawsze przekracza wszelką wiedzę, jaką o niej mamy – myśl Lévinasa okazuje się trafna. W języku naturalnym bowiem, jak pisze filozof, „[k]ażda wiedza, o ile jest intencjonalnością, zakłada ideę nieskończoności, nieadekwatność par excellence” 8. Ekonomia jest natomiast pewną całością o określonych granicach i to reprezentuje jej język. Zawsze ma pewne wnętrze i zewnętrze. Natura, physis, jest nadmiarem, który każdą granicę przekracza. Jest wszechświatem dla nas sensownym i sumą wszystkich wszechświatów, wykraczającą poza aktualnie dane granice sensu. Ci spośród ekologów, którzy personalizują naturę, idą właśnie za tą intuicją filozoficzną. Jacques
Lacan skonceptualizował ją, tworząc pojęcie Wielkiego Innego, który jest jednocześnie sumą możliwych znaczących systemu językowego i reprezentowaną przez nie postacią osobową. Tak rozumiany Inny staje się uosobieniem owego etyczno-politycznego ciała, które w koncepcji Buck-Morss sytuuje się w opozycji do ciała-zrzeczy. Jednak w jej słowach wydaje się ono ograniczać do wspólnoty ludzkiej, w której króluje „«przyjemność naturalnej sympatii», gdy mój współtowarzysz wczuwa się w moją sytuację, tak jak ja w jego sytuację” 9. To powoduje, że skala ciała etyczno-politycznego jest nieporównanie mniejsza niż ciała-z-rzeczy. A jednak… Literalnie rozumiane, ludzkie doświadczenie rzeczywiście jest ograniczone przez skalę wspólnoty, którą antropologowie określają jako stosunkowo niewielką – coś o skali dużej wsi. Język pozwala jednak na rozszerzanie doświadczenia wspólnoty ku nieskończoności. Ujmując rzecz inaczej, jest ono reprezentowane przez nieskończoność języka naturalnego. Jeśli odniesiemy tę myśl do lacanowskiej wizji Wielkiego Innego jako systemu językowego, to wbrew intuicji Susan Buck-Morss okaże się, że owo ciało etyczno-polityczne „sięga tam, gdzie sięgają granice mojego języka”. Jednocześnie pozwala doświadczać „przyjemności naturalnej sympatii”, również wobec najodleglejszych innych, wobec całości ciała etycznopolitycznego. Muszą oni tylko być przez język reprezentowani, muszą znaleźć się w przestrzeni widzialności. Co więcej, Wielki Inny właśnie „stanowi to powściągające mnie zwierciadło, poprzez które przyglądam się sobie i określam” 10, co jest być może najważniejszą cechą ciała etycznopolitycznego. Jeśli tylko nie zostanie ono przysłonięte albo perwersyjnie przekształcone w obiekty ciała-z-rzeczy. *
W zaskakujący, a jednak wcale nie przypadkowy sposób opozycja pomiędzy nieskończonością a całością odzwierciedla się w różnicy pomiędzy znakiem językowym lingwistyki a znakiem monetarnym ekonomii. Ten pierwszy, oparty na negacji/dysjunkcji S/S′, konstruowany jest przy założeniu sformułowanym przez de Saussure’a, że: „żadne z tych słów nie ma nigdy wartości innej, jak tylko zależną od negatywnej pozycji, jaką zajmuje w stosunku do słów pozostałych” 11. Znak językowy syntetyzuje w sobie nieskończoność możliwych odniesień do wszystkich możliwych bytów, wszystkie potencjalne relacje, a więc ostatecznie nieskończoność relacji. Jest to lingwistyczne wyrażenie metafizycznej intuicji Leibniza, piszącego w Nowych rozważaniach dotyczących rozumu ludzkiego o odniesieniu tego, co indywidualne, do tego, co nieskończone: indywidualność ogarnia sobą nieskończoność i ten tylko, kto to zdolny jest pojąć, może poznać zasadę indywiduacji tej czy innej rzeczy; co pochodzi ze wzajemnego wpływu (w zdrowym rozumieniu) wszystkich rzeczy wszechświata jednych na drugie 12.
W uniwersum każdego z języków naturalnych zawarta jest potencjalna otwartość na nieskończoność relacji wszechświata 13. Ba, w każdym znaku każdego z takich języków skondensowana jest ta potencjalna otwartość na „wpływ wszystkich rzeczy wszechświata jednych na drugie”, jak pisze Leibniz. Uniwersum językowe nie ma sztywnej granicy i nie ma zewnętrza, potencjalnie może włączyć w siebie wszystko, a to oznacza, że w językach naturalnych wszystko może znaleźć nazwę. Z drugiej strony sprawa wzrostu uniwersum języka w czasie nie jest w ogóle problemem lingwistyki. Inaczej jest z językiem ekonomii. Całość, jakkolwiek byłaby wielka, jest czymś, co ma granicę, jest skończone, zostawia poza sobą pewne zewnętrze. Język ekonomii oparty jest bowiem na konstrukcji znaku monetarnego jako równaniu proporcji, te zaś oparte są na założeniu pewnych miar całości, tkwiących w mianownikach tych proporcji i zawierających w sobie owe
miary: całości wartości towarów i całości wartości pieniądza. Te całości, mimo że nieprzeliczalne, muszą mieć atrybut określoności, a więc też granicę, poza którą coś pozostaje 14. To coś „poza” będzie następnie zagarniane, włączane w obręb całości. Jest to zgodne z twierdzeniem mówiącym, że język ujmujący całość relacji ekonomicznych pewnego społeczeństwa zawsze pozostawia coś „na zewnątrz” siebie. Są to koszty ludzkie, dewastacja środowiska albo długookresowe problemy, które w krótkim – ujętym w granicach całości – wymiarze czasu się nie ujawniły. W swojej książce o retoryce i marazmie antropocenu Ewa Bińczyk pokazuje 15, jak horyzont dziesięcioleci, kluczowy dla rozumienia katastrofy klimatycznej, jest słabo reprezentowany w rachunku ekonomicznym, czyli języku określającym podstawowe zdania tego systemu. Nawet gdybyśmy, jak to się często dziś postuluje, wprowadzili koszty dewastacji środowiska do ceny produktów 16, czyli wprowadzili je w obręb reprezentowanej całości, coś innego znalazłoby się poza granicą. Inną taką całością, tworzoną przez język ekonomii i pozostawiającą ogromne zewnętrze, jest pojęcie produktu krajowego brutto – PKB 17 czy przywoływany wcześniej global balance sheet McKinseya. Jedną z najważniejszych cech odróżniających ekonomiczną quasi-naturę od physis świata naturalnego jest więc kwestia skończoności. Chodzi o posiadanie granicy przez całość ekonomiczną, a więc całość-wartościtowarowej czy całość-wartości-monetarnej, i bezgraniczny charakter nieskończoności, jaką jest physis, przyroda, odzwierciedlająca się w językach naturalnych. Braudelowskie „wibrujące membrany” ekonomii to membrany największe z możliwych. Granicą jest tu więc możliwość; pola ekonomiczne łączą to, co możliwe do połączenia w danej epoce i systemie politycznym, tworząc ogromne całości, ale zawsze pozostawiając coś na zewnątrz.
1 Emmanuel Lévinas, Całość i nieskończoność. Esej o zewnętrzności, przeł. Małgorzata Kowalska, PWN 1998, s. 13. 2 Buck-Morss, Envisioning Capital, s. 452. 3 De Saussure zwraca uwagę, że podobnie jak język, ekonomia musi być rozpatrywana w wymiarze diachronicznym i synchronicznym; Kurs…, s. 103. 4 Żeby stworzyć globalny bilans, dodajemy wszystkie realne aktywa gospodarcze, wszystkie aktywa finansowe ze wszystkich sektorów (w szczególności włączając sektor finansowy), w sposób analogiczny do tego, w jaki korporacja buduje swój bilans. Na poziomie funkcjonalnym globalny bilans ma trzy splatające się składniki: bilans realnej gospodarki, bilans finansowy zasobów pozostających w rękach osób prywatnych lub państw i bilans sektora finansowego. Każdy z nich to mniej więcej 500 bilionów dolarów, czyli mniej więcej sześciokrotna równowartość PKB. McKinsey Global Institute, https://www.mckinsey.com/industries/financial-services/our-insights/the-rise-and-rise-of-the-globalbalance-sheethow-productively-are-we-using-ourwealth#:~:text=The%20global%20balance%20sheet%20and,%24160%20trillion%20to%20%24510%20 trillion, dostęp 1/05/2022. 5 Buck-Morss, Envisioning Capital, s. 452. 6 Emmanuel Lévinas, Całość i neskończoność, s. 9. Następne dwa cytowania: tamże, s. 5 i 9. 7 Paolo Virno, Timothy Campbell, The Money…, s. 151–152. 8 Lévinas, Całość i nieskończoność, s. 11. 9 Buck-Morss, Envisioning Capital, s. 452. 10 Tamże, s. 452. 11 Saussure, Szkice, s. 84. 12 G. W. Leibniz Nowe rozważania dotyczące rozumu ludzkiego, PWN 1955, t. 2, s. 32. 13 Świetnie pokazuje to de Saussure w zawartym w Szkicach wywodzie na temat elementów, do których odniesienie oddaje słowo „księżyc”. Przytacza „dziesięć czy dwanaście” tych odniesień – od miesięcznych faz po płomień nocy – ale sama różnorodność przykładów pokazuje od razu, że mogłaby to być nieskończoność odniesień. W tym sensie „zasada indywiduacji” słowa „księżyc”, opierająca się na nieskończonym odniesieniu przez negację do nieskończonej liczby zawiera w sobie ów „wpływ wszystkich rzeczy na inne” o których pisał Leibniz. Saussure, Szkice, s. 84. 14 Marks pisze o pieniądzu jako o skończonej postaci formy ekwiwalentnej. Marks, Kapitał, s. 61. 15 Bińczyk, Epoka człowieka. 16 Przykładem tego jest oczywiście funkcjonujący już system EU-ETS (EU Emissions Trading System) mniej lub bardziej włączający w cenę energii koszt ocieplenia klimatycznego; patrz: https://ec.europa.eu/clima/eu-action/eu-emissions-trading-system-eu-ets_en, dostęp 06/01/2022. 17 Mazzucato, Wartość wszystkiego, s. 103, Joseph Stiglitz, Mismeasuring our lives. Why GDP Doesn’t Add Up, The New Press 2010 i Report by the Commission on the Measurement of Economic Performance and Social Progress, https://ec.europa.eu/eurostat/documents/8131721/8131772/StiglitzSen-Fitoussi-Commission-report.pdf, dostęp 24/04/2023. Inna sprawa, że produkt krajowy brutto oblicza, jak sama nazwa wskazuje, dochody i wydatki w całości pewnej gospodarki krajowej.
6. CIAŁO-Z-RZECZY. ANONIMOWOŚĆ PORZĄDKU EKONOMICZNEGO? Bo litery są nam policzone. Marek Bieńczyk [Tworki] W poprzednim podrozdziale pokazałem, jak możliwe jest znalezienie logiki odróżniającej system języka naturalnego od systemu języka finansowego. Pojęcie wartości językowej jest skonstruowane inaczej niż pojęcie wartości monetarnej. W dalszych krokach okazało się, że rozwijanie tak skonstruowanych znaków języka ekonomii umożliwia stworzenie ciągłego medium, braudelowskiej „wibrującej membrany” ekonomii-świata, czy, inaczej mówiąc, formalnej przestrzeni o charakterze quasi-naturalnym, a wraz z nim stworzenie systemu form językowych, wartości ilościowych, lokujących się w punktach osobliwych tej przestrzeni. Jak zauważa jednak Hegel w Encyklopedii nauk filozoficznych 1, gdy tylko coś oddzielimy, musimy zaraz z powrotem to połączyć, by móc uchwycić je w jednym akcie myślenia. To wspomniana wcześniej konieczność łączenia obiektów przynależnych do różnych porządków, charakterystyczna tak dla językoznawców, jak filozofów i konstruktorów maszyn. Relacja dwóch logik konstrukcji znaku – języka naturalnego i języka ekonomii – staje się problemem dwóch możliwości rozumienia porządku ekonomicznego jako anonimowej mechaniki albo traumatycznego spotkania dwóch podmiotów. Do kwestii tej wrócimy, wpierw konieczne jest jednak przemyślenie jeszcze jednej sprawy – relacji tego, co indywidualne i zbiorowe
w konstytuowaniu się wartości. Będzie to też miejsce wejścia w lacanowską konceptualizację problematyki pieniądza i wartości. Simmel
lokuje
kondensujące
wartość
medium
w
podmiocie.
Przypomnijmy: Dwa całkiem odmienne zjawiska, które temu samemu podmiotowi sprawiają taką samą radość, charakteryzuje, przy całej ich odmienności, równość siły lub stosunku do owego podmiotu […]. I jeśli nawet wartość w ogóle nie jest niczym innym jak subiektywnym odczuciem, naszą odpowiedzią na wrażenia pochodzące od rzeczy, to przynajmniej ta […] jakość, poprzez którą rzeczy w ogóle działają na wartościujący zmysł człowieka, musi być u obu ta sama 2.
Tekst Simmla sprawia wrażenie, jakby przedstawiał oddziaływanie rzeczy na podmiot indywidualny. Jak wspominałem, rozumowanie to służy często jako argument pozwalający zarzucić koncepcjom podobnie skonstruowanym, iż są one oparte na kryterium subiektywnym, indywidualnym. Czy jednak siła radości lub stosunku do przedmiotu jest rzeczywiście tylko subiektywna? Całe zrekonstruowane przez nas rozumowanie dotyczące porównywania proporcji, mieszczących w liczniku właśnie siłę subiektywnego odczucia, w mianowniku jednak pewną całość określoną jako suma, sugeruje, że nie porównujemy po prostu owych subiektywnych odczuć. Porównujemy ułamki o wspólnym mianowniku. Wspólnym, a więc zapośredniczającym coś, co jest społeczne 3. Pytanie, na które będę chciał udzielić odpowiedzi w następnych akapitach, dotyczy więc charakteru tych całości, które niezbędne są, by wartość monetarna, jako pewne urządzenie społeczne, była w ogóle możliwa. W szczególności intrygujące jest pytanie, czym właściwie jest ta całość, którą Simmel nazywa sumą wartości towarów. O ile można dość łatwo zrozumieć, czym jest cała suma wartości monetarnych, suma wartości
pieniądza w obrocie, o tyle pojęcie sumy wartości towarów wydaje się mniej jasne. Tworzenie go Marks określał jako sztuczkę magiczną. Wracając do propozycji Simmla, jeśli jest to suma wszystkich „radości”, które wszystkie możliwe towary mogą sprawić, to nie bardzo wiemy, na czym to sumowanie w podmiocie wszystkich potencjalnych radości miałoby polegać. Czy Simmel proponuje jakąś odpowiedź? Owszem: Gdyby założyć, że ogólna suma pieniądza – przy pewnych restrykcjach – stanowi równoważnik ogólnej sumy przedmiotów do sprzedaży, to nie trzeba by tego jeszcze uznawać za mierzenie jednego przez drugie. Tym, co odnosi je do siebie w relacji ekwiwalencji, jest bowiem tylko stosunek obu do ustanawiającego wartości człowieka i jego praktycznych celów 4.
„Człowiek” ustanawiający wartości, które pozwalałyby odnosić obie ogólne sumy do siebie, nie jest oczywiście pojedynczym człowiekiem. Wartości nie są bowiem ustanawiane indywidualnie, każdy z nas zastaje je jako już zdeterminowane społecznie. Określa je całość ludzkiego świata, całość imaginarium. Podobnie w języku naturalnym, związek znaczących i znaczonych jest arbitralny tylko z punktu widzenia całości społeczeństwa; pojedynczemu użytkownikowi języka jawi się on jako konieczny i jednocześnie oczywisty 5. Pies to „pies”, nawet gdybym chciał go nazwać innym ciągiem liter, na przykład „grrr”. Rada Języka Polskiego mogłaby jednak zadekretować taką zmianę i zapewne po stu latach zmiana stałaby się ona uzusem. W tym fragmencie tkwi jeszcze jedna ważna myśl: do ow yc h‐ w a r to ś c i s i ę dą ży, kategoria „celów”, która ujmuje w skrócie myśl, wprowadza więc też wymiar pragnień, a przez to – wymiar sekwencji czasowych, zawsze określających podmiotowość. *
W post-saussure’owskiej strukturze stworzonej przez Jacques’a Lacana odnajdujemy dokładnie relację pragnień indywidualnego podmiotu i tego, co społeczne, Wielkiego Innego. Ta relacja jest zapośredniczona przez znaczące. Jest to struktura pozwalająca zrozumieć, jak indywidualne odczucia przekładają się na wspólne określanie wartości. Właśnie lacanowski Wielki Inny jest społecznym „Człowiekiem”, ustanawiającym te wartości i wyznaczającym cele, obiekty pragnienia. Wielki Inny jest bowiem z jednej strony niesioną przez nas w dorosłym życiu pierwotną figurą rodzicielską, nadającą sens i wagę każdemu indywidualnemu pragnieniu, z drugiej zaś – społecznie określoną sumą wszelkich możliwych znaczeń, a właściwie znaczących, w których owo pragnienie się sytuuje. Pisze o tym Lacan: „Pragnieniem człowieka jest pragnienie Innego” 6. To zdanie w swojej dwuznaczności ujawnia podwójną intencję – z jednej strony człowiek pragnie być upragnionym przez Innego, z drugiej, z tej właśnie przyczyny uzgadnia swoje pragnienie z tym, jak i czego Inny – w jego mniemaniu – od niego oczekuje. Radość, którą konkretny obiekt, zjawisko, w nim wywołuje, jest określona właśnie przez to, na ile jest zgodna z domniemanym oczekiwaniem Innego – dystrybuującego wagę poszczególnych rzeczy w przestrzeni wszelkich obiektów. A mówiąc inaczej, z domniemanym oczekiwaniem rządzącym siłą obsadzenia określonego obiektu, kateksji, której podmiot doświadcza jako siły swojego pragnienia. Pojedynczy podmiot czuje więc, że czegoś chce, ale jego pragnienie okreś‐ lone jest przez uwewnętrznioną przez niego hierarchię społecznego wartościowania. To właśnie w ten sposób dystrybuuje się na poziomie społecznym energia indywidualnych pragnień. W lacanowskiej teoretyzacji dynamika pragnienia, rozwijającego się pomiędzy podmiotem a Innym, decyduje o wszelkich cząstkowych, indywidualnych „chceniach” tej lub innej rzeczy.
Pragnienie posiadania ferrari nie jest w pierwszej mierze określone przez „indywidualne, praktyczne cele” jednostki, lecz przez to, że Wielki Inny jej świata pragnie, by pragnęła ona ferrari. Zapewne ów Wielki Inny to społeczny świat produkcji i konsumpcji, narzucający człowiekowi jako przynależnemu do aspirującej klasy średniej pragnienie ferrari jako cechy dystynktywnej, pozwalającej czuć radość z wysokiej pozycji społecznej. Przemysł reklamowy wykorzystuje tę strukturę pragnienia, sugerując, że w głosie płynącym z radia, chwalącym ferrari, mówi do człowieka sam Wielki Inny. To jednak, że niektórzy pragną ferrari bardziej, a inni mniej, określone jest przez indywidualne różnice fantazmatów rozwijających się w strukturze imaginarium, w strukturze pola symbolicznego. W teorii ekonomicznej skonceptualizował tę kwestię Vilfredo Pareto 7, określając ilościowo, ile jednego dobra konsument jest skłonny oddać za dodatkową jednostkę drugiego dobra, zachowując ten sam poziom użyteczności 8. O ile jednak jego koncepcje określają nieźle, jak odbywa się porównanie wartości 9, dajmy na to marzenia o ferrari i wielu tysiącach oszczędnych obiadów w stosunku do braku ferrari i tysiącu obfitych obiadów, to zupełnie nie odpowiadają na pytanie, dlaczego jeden człowiek decyduje się jednak na głodowanie dla ferrari, a drugi nie. * Pragnienie Innego, określające pragnienie podmiotu, niekoniecznie zresztą dotyczy rzeczy. Być może najlepszym przykładem działania tej zależności – determinacji pragnienia indywidualnego podmiotu przez domniemane pragnienie Innego – jest etyka protestancka opisana przez Maxa Webera 10, szczególnie w wersji stworzonej przez Kalwina i praktykowanej przez purytanów. Wiedza o tym, że Inny – boska opatrzność – upatrzył sobie mnie
do zbawienia, pozostaje dla mnie niedostępna, lecz jednocześnie siła mojego pragnienia, dzięki której mogę realizować nakaz ascezy wewnątrzświatowej i odnosić wewnątrzświatowy sukces, jest tego wybraństwa przejawem. W Weberowskiej opowieści o purytanach istotny jest z perspektywy lacanowskiej niewidzialny, a więc ukryty w podmiotowej nieświadomości charakter Bożego pragnienia. Wierny nie wie, czy został wybrany – to niewidzialna ręka go wskazała – jednak powodzenie w życiu ziemskim usprawiedliwia jego przekonanie, że zostanie zbawiony. Ten aspekt myślenia kalwinistów, a może szerzej myślenia o działaniu opatrzności w życiu ziemskim, wiązany jest często z teologiczną genealogią Smithiańskiej koncepcji niewidzialnej ręki 11. Ta postsekularna teza pociąga jednak za sobą cały splot problemów. Działanie opatrzności – której niewidzialność i niedostępność zradykalizowane zostały w myśleniu nowożytnym za sprawą zapoczątkowanego przez Ockhama przełomu nominalistycznego – można bowiem interpretować na dwa sposoby. Albo jako niezrozumiały i arbitralny gest Bożej woli, w duchu teologii luterańskiej, albo w duchu kartezjańskim jako pewnego rodzaju skryty mechanizm, kryjący się za różnorodnością form świata. Zgadzając się z ogólną tezą Hansa Blumenberga o samodzielności pojęć nowożytnych 12, sądzę, że zbyt silne wiązanie „niewidzialnej ręki” współczesnej teorii ekonomicznej z arbitralnością opatrzności przysłania nowoczesną specyfikę tego pojęcia, określającego raczej maszynę albo dyspozytyw niż wolę opatrzności. Wizja porządku społecznego jako mechanizmu stawia nas wobec takiego oto dylematu: jeśli rozumieć nowożytny porządek społeczny jako maszynę, dyspozytyw, to zarazem przestaje się go rozumieć jako relację podmiotową, w której ktoś jest odpowiedzialny za coś. W tej koncepcji tylko anonimowe
mechanizmy rynku odpowiadają za skandal nędzy i głodu czy demoralizację niesioną przez skrajne bogactwo. Istotą usprawiedliwienia, po które sięga od czasów Hayeka neoliberalizm, jest właśnie ów anonimowy charakter społecznego mechanizmu. Susan Buck-Morss pokazuje, że zakorzeniony jest on w samym Smithiańskim projekcie społecznego ciała-z-rzeczy, „łączące[go] ludzi, którzy nie widzą ani nie znają się wzajemnie”. Ten dylemat przedyskutować można, sięgając do późnych wykładów Michela Foucaulta. * Przypomnijmy: koncepcja nowożytnego mechanizmu władzy, zwanego wpierw „biopolityką”, a potem gouvernementalité, rozwijana jest w Foucaultowskiej interpretacji ekonomii neoliberalnej do niej przez radykalizację nominalizmu:
13.
Badacz dociera
Jeśli jednak wydzielamy z systemu języka czy myśli moment zdarzenia dyskursywnego, to nie po to, by tworzyć pył rozproszonych faktów. Zdobywamy w ten sposób pewność, iż nie odnosimy owego momentu do czynników syntetyzujących 14.
W konsekwencji umieszcza on samą maszynę determinującą działanie społecznego ciała coraz głębiej w indywiduach pozbawionych cech podmiotowych. Wskazuje na to Michael Walzer: W dobie późnego kapitalizmu dochodzi do implozji procedur kontroli, co czyni nadzór ekonomicznie bezzasadnym. Jego funkcje przejmuje „straż wewnętrzna”, poprzez którą manifestuje się wszechobejmujące spojrzenie zinternalizowanej władzy. Głównie w tym nieortodoksyjnym znaczeniu używa Foucault kategorii „neoliberalizmu”, zwracając uwagę, że mechanizmy samoregulacji („niewidzialna ręka”) i gwarancji społecznej homeostazy są niejako wprojektowane w psychofizyczną strukturę odpodmiotowionego indywiduum 15.
W języku Lacana te wprojektowane mechanizmy to właśnie Inny. Nie dotyczą one jednak tylko relacji władzy – kontrola związana jest tu z dystrybucją pragnienia. Z perspektywy mojego wywodu jednak główny
problem z powszechnie znaną interpretacją niewidzialnej ręki przedstawioną przez Foucaulta polega właśnie na podtrzymywaniu niesionego przez teorię ekonomiczną przekonania, iż relacja między aktantami w nowoczesnej gospodarce, na rynku, jest rzeczywiście anonimowa, mechaniczna i ostatecznie pozbawiona twarzy, że rządzi nią mechanizm skrytej i rozproszonej władzy, którą równie dobrze można by nazwać organizacją społeczną albo strukturą ludzkiej wspólnoty. Jak twierdzi Susan Buck-Morss, Foucault afirmował tę wizję: W swoich późnych wykładach Foucault odniósł się bezpośrednio do Bogactwa Narodów, mówiąc życzliwie o „łagodnej nieprzejrzystości” systemu ekonomicznego, którego funkcjonowanie jest poza wiedzą, a więc też władzą państwa 16.
Sądzę jednak, że nominalistyczna wizja władzy, wizja anonimowego, uwewnętrznianego „mechanizmu bez twarzy”, unieruchamia swoje własne krytyczne ostrze. Zgadzam się więc z tezą Marcina Hylewskiego, który opisuje zmagania późnego Foucaulta polegające na tym, by: zrozumieć, w jaki sposób władza nierealna stała się wszechpotężna. Późny Foucault, który próbuje mierzyć się z tym zadaniem, jest zupełnie bezradny. Subtelnie wszechobecne i nieskończenie złożone ogromy Nowej Władzy skutecznie chronią ją przed konceptualnym ujęciem 17.
Problem jest jednak znacznie głębszy. Teza o anonimowości władzy zinternalizowanej w podmiotach uniemożliwia konceptualizację władzy politycznej, jedynej, która jest zdolna nałożyć jarzmo na rozpędzoną siłę kapitalistycznej quasi-natury. Wypowiada to Susan Buck-Morss: Gdy Foucault chwali niewidzialność Smithiańskiej ręki, niepozwalającej suwerenowi na zdobycie wiedzy wystarczającej do kontrolowania pola społecznego indywidualnych pragnień, zapomina o stronie przeciwnej zagadnienia, o tym, że pragnące indywidua też nie mają tej wiedzy, która jest żywotnie ważna dla [kształtowania się] skutecznej odpowiedzi politycznej. Dzisiaj, gdy politycy państw narodowych czują się tłamszeni przez nacisk globalnej gospodarki, afirmacja niemożności reprezentowania ekonomii może stać się
narzędziem w rękach reakcyjnego nacjonalizmu, którego rozkwit uwarunkowany jest ślepotą zasłaniającą obiektywne determinanty współczesnego życia społecznego 18.
Z perspektywy Lacanowskiej Foucault zachowuje tylko umieszczony w podmiocie mechaniczny aspekt Innego, unicestwiając – również tkwiący w podmiocie – relacyjny wymiar tego pojęcia. Lacan też zmagał się z tym problemem. W jego semantyce oba aspekty społecznego ucieleśnienia opatrzności – jako spersonalizowanej woli i jako automatycznie działającego mechanizmu – łączy koncepcja, w której ludzki świat jest jednocześnie tuché, traumatycznym spotkaniem, i automatonem, systemem reguł porządku symbolicznego 19. Nasza interpretacja ujmuje to w taki sposób: w polu symbolicznym energia traumatycznego spotkania jest rozprowadzana przez quasi-mechaniczne reguły systemu, uwewnętrzniane przez podmioty jako logika znaczącego. Wizja niewidzialnej ręki jako nieuświadamianego Innego, będącego jednocześnie automatonem i tuché, pozwala więc na jednoczesne śledzenie z jednej strony mechanizmów dystrybucji ekonomicznych mocy, z drugiej zaś – procesów nadawania twarzy odniesieniom kryjącym się za tymi mechanizmami. Tuché, będące traumatycznym spotkaniem z Innym, źródłem wszelkiej społecznej energii, skrywane jest przez rozprowadzające tę energię relacje społeczne, automaton. Relacje te jawią się współcześnie, powtórzmy, w postaci zaprojektowanej przez Smitha sfery mechanizmów rynkowych, ciała-z-rzeczy, „sieci towarów krążących w wymianie, łączącej ludzi, którzy nie widzą ani nie znają się wzajemnie”. * Samo sformułowanie pytania o to, jak w ogóle dochodzi do wymiany, podstawowej relacji rządzącej społecznym ciałem-z-rzeczy, ma również swój warunek możliwości. „Wzajemne spotkanie potrzeb” 20, jak określa ten
warunek William S. Jevons, wymaga przyjęcia hipotezy ekwiwalencji, zgodnie z przywołanym przez Marksa postulatem Arystotelesa: „nie może być wymiany bez równości, a równości bez współmierności” 21. Perspektywa przestrzeni społecznej wyznaczanej przez Innego pozwala zaproponować następujące określenie: czyż nie jest tak, że sam akt wymiany – uzgadniania wartości towarów, a więc siły pragnień – jest możliwy tylko dlatego, że pragnienia poszczególne operują w przestrzeni wspólnej pragnienia Innego, narzucającej ogólny ekwiwalent? Bez tego nikt nigdy nie mógłby uznać, że jego pragnienie surduta jest porównywalne z czyimś pragnieniem smartfona. Zachodzi tutaj ważna dla nas analogia ze zdolnością rozumienia wypowiedzi innego podmiotu (a więc nie Wielkiego Innego) 22. Bez struktury języka, określonej przez podobne rozmieszczenie znaczących suwerennych (signifiants-clefs), ruch w przestrzeni znaczących nigdy nie odzwierciedlałby się w podmiocie, do którego mówi drugi podmiot. Mielibyśmy więc do czynienia z „mową psychotyczną”, która mimo używania słów języka jest niezrozumiała 23. Jak pisze Bruce Fink, interpretator i tłumacz Lacana: „niezdolny do tworzenia nowych znaczeń poprzez użycie starych słów w metaforach, psychotyk wymyśla nowe terminy [neologizmy] i przypisuje im znaczenie, które często opisuje jako niewyrażalne, niemożliwe do zakomunikowania” 24. Można tę sytuację zilustrować jeszcze w taki sposób: oto kierowca samochodu jedzie po pewnej trasie w pewnym mieście, a jego pilot podaje mu, owszem, nazwy ulic odpowiadające nazwom ulic tej miejscowości, ale rozmieszczone zgodnie z logiką zaczerpniętą z opisu Niewidzialnych miast Italo Calvino 25 – budynki zawieszone w próżni, mosty wiodące donikąd, ulice zwężające się w nieskończoność…
Tak samo wymiana dóbr nie dochodziłaby do skutku bez Innego jako przestrzeni organizowania się pragnień. To w tym medium stają się one współmierne. Ponownie przenikliwie ujmuje to Simmel: System ekonomiczny jest zatem oparty na abstrakcji, na stosunku ekwiwalentnej wymiany, równowadze między ofiarą a zdobyczą; [ale] w rzeczywistym procesie, w którym system ten funkcjonuje, nierozerwanie związany jest z fundamentem i końcowym efektem: z pragnieniem i jego zaspokojeniem 26.
Gwarantem ekwiwalentnej wymiany, równowagi pragnień i zaspokojeń, jest abstrakcja – Wielki Inny, pragnienia ważący, nadający im proporcjonalną wartość, tworzący ciągłą przestrzeń, w której jedne rosną, inne maleją, jeszcze inne zaś wyrzucane są poza tę przestrzeń. Tam, gdzie nie ma wspólnego Innego, wymiana zamienia się w wojnę. * Przeniesienie kwestii wartości z uniwersum de Saussure’a w uniwersum lacanowskie głęboko zmienia topologię – strukturę odniesień w formalnej przestrzeni i dynamikę ruchu w niej się odbywającego – myślenia o pieniądzu jako znaku, a raczej formie językowej, czy wreszcie o społecznym urządzeniu. Wynika to przede wszystkim z różnicy w sposobie rozumienia znaczącego, czyli znaku, tak językowego, jak monetarnego. Znakomicie tłumaczy to francuski językoznawca Michel Arrivé, pokazując, jak u Lacana zmienił się sposób czytania saussure’owskiego diagramu „dwóch mgławic”: „Dla Saussure’a zachodzi «wzajemne ograniczanie się jednostek» […] znaczącego i znaczonego […]. Niczego takiego nie znajdziemy u Lacana. Jest za to «autonomia» […] znaczącego w odniesieniu do znaczonego” 27. Sam Lacan pisze:
Ten [Saussure’owski] schemat jest dyskusyjny. Widać bowiem wyraźnie, że w wymiarze diachronicznym dochodzi czasem do przesunięć i że wciąż ewoluujący system ludzkich znaczeń przemieszcza się i modyfikuje zawartość znaczących, które pojawiają się w różnych rolach. […] Pod tymi samymi znaczącymi następują na przestrzeni wieków nowe przesunięcia znaczenia, które dowodzą, że nie da się ustalić wzajemnie jednoznacznej zgodności między oboma systemami 28.
Zgodnie z tą tezą zachodząca w każdym momencie zmiana całego systemu znaczeniowego zmienia też wartość znaczących. Pogłębia to autonomię systemu znaczących w stosunku do znaczonych, autoreferencyjność systemu znaczących. Jesteśmy tu znacznie bliżej Braudelowskiej „wibrującej membrany”, na której powierzchni stale odbywa się ruch punktów osobliwych, znaczących monetarnych – cen. Jeżeli przyjmiemy, że znaczenie zdań, które przez ceny wypowiadamy, polega na wyrażaniu wartości towaru umiejscowionego w określonym punkcie systemu ekonomicznego i w określonym momencie w czasie, to tezę, że „wciąż ewoluujący system ludzkich znaczeń przemieszcza i modyfikuje zawartość znaczących”, trzeba rozumieć w taki sposób, że każda zmiana w każdym miejscu systemu gospodarczego może wpływać i wpływa na ceny w dowolnym innym miejscu tego systemu. Ceny nie są więc określane w największej mierze przez odniesienie do towaru, który reprezentują, lecz raczej przez relację z całym systemem wszystkich cen i z konstelacją różnych cen tego samego towaru. Choć nie jest to koncepcja equilibrium Leona Walrasa, na pewno zakłada, jak u niego, powiązanie wszystkich rynków. Pojawia się naddeterminacja znaków przez same znaki, wypierająca odniesienie do obiektów, zauważona przez Martę Olesik. *
W odniesieniu do żywności precyzyjnie opisał to Frederick Kaufman w swoim artykule Bańka żywnościowa. Jak Wall Street zagłodziła miliony i jak uszło jej to na sucho. Przykład tej tragedii ilustruje jednocześnie subtelną dialektykę tuché i automatonu, opisaną przez Lacana. Wyłania więc twarz skrytą za anonimowością „niewidzialnej ręki”. Przypomnijmy: Historia żywności przybrała przykry obrót w roku 1991 […]. Był to rok, w którym Goldman Sachs uznał, że nasz chleb powszedni może stanowić znakomitą inwestycję. Rolnictwo, oparte na rytmie skiby i ziarna, nigdy wcześniej nie przyciągnęło uwagi bankierów z Wall Street, dla których źródłem bogactwa nie była sprzedaż realnych dóbr, lecz manipulacja ulotnymi pojęciami takimi jak ryzyko albo dług zabezpieczający 29.
Abstrakcja usamodzielniła się, stała się ontologicznie samoistna i zaczęła funkcjonować jako wartość… Kaufman pisze dalej: W roku 1991 wszystko, co mogło zostać przekształcone w abstrakcję finansową, zdążyło już przejść przez ich ręce. Nietknięta pozostawała żywność. I oto analitycy banku Goldman Sachs, ze zwykłą sumiennością i dokładnością, zajęli się przekształcaniem żywności w pojęcie. Wybrali 18 produktów, które mogły stać się towarami, i przygotowali eliksir finansowy obejmujący krowy, świnie, kawę, kakao, kukurydzę tudzież parę odmian pszenicy.
Nakreślono granicę zbioru obiektów, które wpierw zaczęły podlegać kondensacji do finansowego znaku, a następnie rozwinięciu do zdań anonsujących ceny: Ocenili wartość inwestycji poszczególnych elementów, pomieszali i poskładali części, redukując coś, co było zbiorem realnych obiektów, w formułę matematyczną możliwą do wyrażenia jedną liczbą: Goldman Sachs Commodity Index. Po czym wystawili akcje tego wskaźnika [na giełdę].
W ten sposób reprezentacje, wyrażone w języku znaków finansowych, udało się sprowadzić do jednego punktu osobliwego, reprezentującego wartość w danym momencie. Jednak ten punkt osobliwy, cena GSCI, miała niewiele wspólnego z żywnością, a wiele wspólnego z cenami innych wskaźników funkcjonujących na rynku finansowym. Zdania języka ekonomii, wyrażające
ceny, zaczęły odnosić się przede wszystkim wzajemnie do siebie. Było to możliwe, bo ich wartość – wartość wskaźnika GSCI – była niesiona siłą zaufania do znaczącego suwerennego, jakim jest brand Goldman Sachs, większą od siły zaufania niesionej przez inne znaczące, na przykład Pekao S.A. Jak zwykle, produkt wypromowany przez Goldmana chwycił. Ceny surowców zaczęły rosnąć, najpierw wolno, potem szybciej. Wówczas więcej ludzi postawiło pieniądze na Goldman Index, inwestorzy z satysfakcją obserwowali wzrost akcji, rosnące ceny śniadań, obiadów i kolacji absolutnie nie poprawiły warunków życia nas wszystkich, którzy próbujemy się wyżywić.
Ta opowieść dokładnie ilustruje sposób działania siły obsadzenia konkretnego obiektu. Miliony spojrzeń i miliony pragnień tych, którzy rządzą rozprowadzaniem energii przez system finansowy, skierowały się na nowy znak finansowy, stworzony przez Goldman-Sachsa. Skierowały się na ów znak, bo jego widoczność była gwarantowana dzięki sile przyciągania zapewnianej przez samą moc znaku tej firmy. Była ona reprezentowana w sposób potężniejszy niż większość innych znaków w globalnym obiegu. Wszyscy mający już pieniądze pragnęli więc obietnicy zysku – pomnożenia energii – wpisanej w Goldman Index. Dlaczego jednak ani inwestorzy, ani zwykli obserwatorzy rynku nie dostrzegli traumatycznego spotkania kryjącego się w tej operacji? Spotkania milionów inwestujących z milionami głodnych? Spotkania, które jawi się też w opisywanym wcześniej odniesieniu milionów muzułmanów do milionów ludzi globalnej Północy, w wymianie ropy na chleb? Twarz tej operacji jest skryta. Dlatego można ją opowiedzieć w języku ciała-z-towarów: inwestorzy, przewidujący stopniowy wzrost cen, zaczęli kupować akcje indeksu, rozhuśtali go ogromnymi sumami, którymi dysponują, nadając wzrostowi cen żywności w każdym punkcie świata skalę
adekwatną do skali globalnego rynku finansowego. Żeby dostrzec twarz, trzeba by dodać: co uczyniło jedzenie niedostępnym dla milionów żyjących na krawędzi i doprowadziło do dramatycznego rozszerzenia obszarów głodu. A także, pośrednio, do arabskiej wiosny i wojen domowych w krajach islamskiego półksiężyca po 2008 roku. Przedstawiony przez Kaufmana opis samego mechanizmu kondensacji, rozwijania i dystrybucji, który zaczerpnąłem z książki Martina Caparrósa Głód, mógłby funkcjonować jako interesujące ucieleśnienie filozoficznej intuicji Tufte’a, że finansowe reprezentowanie nie zależy już od bezpośredniej analogii ze światem fizycznym […], co znaczy, w prosty, a jednocześnie głęboki sposób, że każda zmienna ilość może zostać związana z każdą inną zmienną ilością 30.
Oznacza to, że tworzenie ciągłej przestrzeni ekonomicznej, „wibrującej membrany” Braudela, pozwala wykreować sieć symboliczną, fascynującą nowymi możliwościami i skalą połączeń, które otwiera, a przysłaniającą tych, którzy uchwyceni są w jej oka. Oto dokonujące się przez usamodzielnienie abstrakcji otwarcie nowego obszaru, nowego wymiaru reprezentowania – będącego swoistą pustką – kieruje przepływ ku niemu, wypełniając go, jak wodospadem, nowymi znaczącymi i jednocześnie koncentrując w nim, bardziej niż kiedykolwiek, rozprowadzaną energię. Taka energia wymaga jednak silniejszych strukturalnych więzów, silniejszego systemu znaczących opanowujących strumień. W nowoczesności rolę tę odegrało pojawienie się nauk statystycznych, archiwów, instytucji policyjnych w rozumieniu Foucaulta, przynależnych suwerenności o skali państwa narodowego. Ogólnie – biopolityki czy gouvernementalité… Nastąpiło zagęszczenie systemu symbolicznego, pozwalające na operowanie olbrzymią społeczną energią milionów ludzi.
Caparrós w swojej książce unika jednak koncentracji na samym mechanizmie „niewidzialnej ręki”. Chce, by przez anonimowość i uwodzącą błyskotliwość systemu symbolicznego, „wibrującej membrany”, przeświecały kontury ludzkich twarzy. By dostrzegalni byli ci, którzy nie zjedzą kolacji, bo inni odnotują wzrost wartości swoich akcji. Albo, w języku Lacana, byśmy dostrzegali nie tylko automaton, maszynę ekonomicznego mechanizmu, ale również tuché, traumatyczne spotkanie. Pisze Głód wbrew temu, co nazwałem kwestią reprezentacji. * W paradygmacie lacanowskim opowiedzenie społecznego wymiaru traumatycznego spotkania staje się możliwe, bo każde znaczące jest zawieszone na wektorze relacji, wychodzącej poza system symboliczny (automaton), lecz stale nań oddziałującej. Zawieszone jest na relacji człowieka z Innym (tuché), a poprzez to – z innymi. Jest to spotkanie tworzące rdzeń społecznego ciała etyczno-politycznego. Spotkanie traumatyczne, społeczny konflikt, którego energia rozprowadzana być musi przez sieć znaczących, przez strukturę systemu symbolicznego. Wiąże się to z lacanowską definicją znaczącego, które przestaje być nierozdzielnie związane ze znaczonym, a staje się reprezentantem podmiotu wobec znaczącego suwerennego reprezentującego Innego 31. Relacja reprezentowania jest tu konieczna, ponieważ zarówno sam podmiot, jak i Wielki Inny nie jawią nam się bezpośrednio 32, sytuują się poza polem symbolicznym. Oznacza to, że nie uświadamiamy sobie ich relacji, jest nam ona dana właśnie za pomocą reprezentowania przez znaczące, czyli wypowiedzi albo zjawiska, a w ekonomii przez to-co-utowarowione i jego cenę. Tak w przestrzeni lacanowskiej ucieleśnia się projekt Smitha, projekt
„ciała-z-towarów”, zapośredniczającego relację ludzi „niewidzących się wzajemnie”. W naszym postrzeganiu te znaczące odnoszą się właściwie po prostu do siebie wzajem, bez ludzkiego pośrednictwa. Można to zilustrować takim diagramem:
Rys. 5.
Ukazuje on, że w naszej świadomości jawi się tylko odniesienie S′ do S. Podmiot jest tu podmiotem bez właściwości, pozycją w polu symbolicznym 33, nicością, która może przyjąć każde możliwe znaczenie, być reprezentowana przez każde możliwe znaczące. Inny jest zaś sumą tych wszystkich możliwych znaczeń, reprezentowaną przez znaczące suwerenne. Ilustruje to myśl Akwinaty przywołująca Arystotelesa: „Dlatego Filozof mówi w III księdze O duszy, że «dusza jest w pewien sposób wszystkim»” 34.
Wszystkim, a więc też niczym; może przyjąć formę każdej rzeczy, każdego obiektu, każdego znaczącego 35. Relacja podmiotu i Innego przemieszcza się w niewidoczny sposób wokół „struktury ludzkich znaczeń”, stale na nie wpływając niby społeczne pole grawitacyjne, określające wagę poszczególnych obiektów-znaczących i łącząc je w relacjach, jawiących się jednak jako autoreferencyjne.
Gdy podmiot reprezentowany przez znaczące „przedstawiciel klasy średniej” pragnie znaczącego „ferrari”, Wielki Inny odpowiada mu zdaniem ze znaczącym „300 000 euro”. Możemy więc powiedzieć, że cena, wyrażona za pomocą znaku monetarnego, jest sensem tego zdania wypowiadanego w języku ekonomii. Jak w języku naturalnym, sens zdania staje się jasny dopiero na jego końcu, kiedy, obrazowo mówiąc, postawi się kropkę; i tak kropką zdania: „wartość ferrari wynosi…” jest określenie „300 000 euro”. Określa ono jednocześnie pozycję podmiotu, który nagle widziany jest jako „zamożny przedstawiciel klasy średniej-wyższej”. Tak zdanie języka naturalnego, jak zdanie dotyczące wartości okreś‐ lonego dobra rozwijają się w czasie. Elementy niezakończonego jeszcze zdania mogą zmienić sens swoich elementów, jeśli zmienią się słowa to zdanie dopełniające 36. By jego sens się domknął, musimy je zakończyć, co reprezentowane jest postawieniem na końcu kropki. W przypadku zdań języka ekonomicznego rozwijanie się zdań w czasie wyrażają ciągłe fluktuacje cen poszczególnych obiektów na rynkach. Kiedy jednak chce się postawić kropkę w danym momencie – „chcę kupić ferrari dziś, w poniedziałek o 17.00” – cena z tego momentu będzie wyrażała ekonomiczny sens decyzji. Podobnie zamknięcie dnia na giełdzie jest zakończeniem wypowiedzi dotyczących wartości akcji i innych instrumentów finansowych. To „postawienie kropki” w zdaniu: wartość akcji ABB wynosi dzisiaj 28,48 CHF 37. Co jednak, gdy notowania odbywają się cały czas, bez przerwy, bo gdy zamyka się giełda w Londynie, pracuje jeszcze ta w Nowym Jorku, a gdy zamknie się ta w Nowym Jorku, otwiera się w Tokio czy Hongkongu? Zdania nigdy się nie kończą, nigdy nie są domykane, sens płynie, podmiot wypowiadania nigdy nie określa, kim jest. Kontury jego twarzy się zacierają.
1 Georg Wilhelm Friedrich Hegel, Encyklopedia nauk filozoficznych, przeł. Światosław Florian Nowicki, PWN 1990, s. 119. 2 Simmel, Filozofia pieniądza, s. 96. 3 Pojęcie wspólnego/brakującego mianownika w teorii społecznej, patrz: Introduction, w: The missing denominator, red. Jan Sowa, Biennale Warsaw 2019. 4 Simmel, Filozofia pieniądza, s. 98. 5 Saussure, Kurs…, s. 92–93. 6 Lacan, Écrits, s. 628. 7 Vilfredo Pareto, Manuale di economia politica, Società Editrice Libraria 1909. 8 Sean Ross, How does marginal utility relate to indifference curves in microeconomics?, https://www.investopedia.com/ask/answers/040715/how-does-marginal-utility-relateindifference-curvesmicroeconomics.asp, dostęp 16/04/2022. 9 Mazzucato, Wartość wszystkiego, s. 92. 10 Maks Weber, Etyka protestancka i duch kapitalizmu, przeł. Bogdan Baran, Piotr Miziński, Aletheia 2010. 11 Teologiczne źródła koncepcji „niewidzialnej ręki” szczegółowo omawia Bartosz Kuźniarz w swojej książce Król liczb. 12 Patrz: Hans Blumenberg, Prawowitość epoki nowożytnej, przeł. Tadeusz Zatorski, PWN 2019. 13 W szczególności: wykłady w Collège de France z lat 1970–1984. 14 Michel Foucault, Archeologia wiedzy, przeł. Andrzej Siemek, PWN 1977, s. 53. 15 Michael Walzer, za: Marcin Hylewski, Nowa socjologia władzy Michela Foucaulta?, „Nowa Krytyka” 2019, nr 42, s. 96. 16 Buck-Morss, Envisioning Capital, s. 450. 17 Hylewski, Nowa socjologia…, s. 98. 18 Buck-Morss, Envisioning Capital, s. 466. 19 Jacques Lacan, Seminar, Book XI. The Four Fundamental Concepts of Psychoanalysis, przeł. Alan Sheridan, W.W. Norton 1978, s. 53–62. 20 William Stanley Jevons, Money and the Mechanism of Exchange, D. Appleton & Co 1875, s. 51 21 Marks, Kapitał, s. 63. Przy pominięciu uwagi Simmla o asymetrii pragnień koniecznej dla aktu wymiany. 22 Pisałem już o niej, omawiając kwestię prywatnego języka u Wittgensteina. 23 Nie generuje w podmiotach izomorficznych trajektorii tworzących podobne atraktory. 24 Bruce Fink, Kliniczne wprowadzenie do psychoanalizy lacanowskiej, przeł. Łukasz Mokrosiński, Wydawnictwo Andrzej Żórawski 2002, s. 141. 25 Italo Calvino, Niewidzialne miasta, przeł. Alina Kreisberg, Czytelnik 1975. 26 Simmel, Filozofia pieniądza, s. 39. 27 Pełny cytat: „Najlepszym sposobem na opisanie przepaści dzielącej ich stanowiska jest zwrócenie uwagi na wyraźną opozycję. Dla Saussure’a istnieją «wzajemne rozgraniczenia jednostek» […] znaczącego i znaczonego. Oto słynny obraz kartki: «nie można przeciąć przodu bez jednoczesnego przecięcia tyłu» […]. Niczego takiego nie można znaleźć u Lacana. Istnieje natomiast «autonomia» […] znaczącego w stosunku do znaczonego”. M. Arrivé, Linguistics and Psychoanalysis Freud, Saussure, Hjelmslev, Lacan and others, John Benjamins Publishing Co. 1992, s. 126.
28 Jacques Lacan, Seminarium III. Psychozy, przeł. Jacek Waga, PWN 2014, s. 220–221. Przekład zmodyfikowany za: Le séminaire, Livre III. Les psychoses, 1955–56, Seuil 1981, s. 135. 29 Za: Martin Caparrós, Głód, s. 332 i następne. Tekst Kaufmanna cytowany za Martinem Caparrósem. 30 Buck-Morss, Envisioning Capital, s. 455. 31 Lacan, Écrits, s. 819. 32 Dlatego w lacanowskiej „algebrze” znaczące podmiotu i znaczące Innego są przekreślone, a więc puste: S i A. Mogą przyjąć dowolną wartość. 33 Patrz: Andrzej Leder, Pole podmiotowe i pozycja podmiotowa, czyli o urokach analizy pozoru, „Przegląd Humanistyczny” 2011, nr 2(425). 34 Tomasz z Akwinu, Summa theologiae, I, 14, c; Traktat o Bogu, przeł. G. Kurylewicz, Z. Nerczuk, M. Olszewski, Znak, s. 200–201. 35 Pamiętać trzeba, że w konceptualizacji Lacanowskiej każdy obiekt materialny, a nie tylko fonem czy litera, może być, a właściwie jest znaczącym. 36 Na przykład: zdanie „Jesteś wspaniałą…” ma zupełnie inny sens, gdy dopełni się przez „Jesteś wspaniałą aktywistką”, a zupełnie inny, gdy pojawi się: „Jesteś wspaniałą katastrofą”. 37 https://www.google.com/search? q=cena+akcji+abb+na+dzisiaj&oq=cena+akcji+abb+na+dzisiaj&aqs=chrome..69i57.7788j0j7&sourceid= chrome&ie=UTF-8, dostęp 10/05/2022.
7. JAK PRZEDSTAWIONA KONSTRUKCJA ZNAKU FINANSOWEGO WPŁYWA NA SPOSOBY ROZUMIENIA ŹRÓDŁA WARTOŚCI? Wszystkie modele są złe, ale niektóre są przydatne. George Box Lacanowska konceptualizacja pozwala wyprowadzić nieuświadomioną mentalną operację zrównywania sum wartości towarów i pieniądza ze świata psychiki indywidualnej i nadać jej społeczny sens. Operacja ta staje się, w lacanowskim rozumieniu, formą obecności Wielkiego Innego. Można więc teraz zadać pytanie, jak ów Wielki Inny jawi nam się w naszym świecie społecznym? Wracamy do hipotezy ze wstępu – ekonomia jest sposobem rozprowadzania nadmiaru w taki sposób, by nadmiar ten nie eksplodował destrukcją. Atoli „energia w ogóle”, której rozprowadzanie tworzy ekonomię, to pojęcie niezwykle ogólne, niezdefiniowane precyzyjniej przez odniesienie do świata społecznego i ludzkich relacji. Jaka jest więc społeczna substancja owej Braudelowskiej „wibrującej membrany”, po której przepływają strumienie energii ekonomicznej, uchwytywane w osobliwych punktach wartości – cenach? Możemy teraz ponownie podjąć kwestię społecznego charakteru owej przestrzeni, w której operacja konstruowania wartości monetarnej jest możliwa. Jak postulował de Saussure, w wypadku języka naturalnego owym kondensowanym i dzielonym w procesie konstruowania języka medium była
ciągła masa myśli i dźwięków. Co jednak jest ową quasi-ciągłością, która określana jest w trakcie tworzenia się formy językowej – znaku pieniądza? W obrębie teorii ekonomicznej to pytanie leży u źródła sporu o źródło wartości zmieniających się w ceny, a więc o to, co buduje przestrzeń systemu relacji gospodarczych, co jest jego „substancją”, będąc jednocześnie substancją pieniądza. Mamy więc wspomnianą już teorię pieniądza jako towaru powiązanego z rynkiem, laborystyczną teorię pieniądza, widzącą w nim ucieleśnienie pracy, teorię wiążąca pieniądz z instancją państwa w roli suwerena, czy wreszcie – teorię pieniądza jako produktu systemu kredytowego. Każda z tych teorii przekształca relacje społeczne w pewną formę ciągłości, w której zachodzi proces dystrybucji. Pokażę to, rozpatrując laborystyczną teorię pieniądza. Jednocześnie, niezależnie od tego, mamy rozumieć społeczną substancję owej przestrzeni ciągłości; przyjmuję, że sama operacja logiczna przekształcania relacji nieciągłych, opozycyjnych, w ciągłe stanowi warunek możliwości ukonstytuowania się znaku pieniądza. Mówimy o dyskutowanej wcześniej operacji zamiany dysjunkcji na proporcję, zamiany z postaci, w której „treścią znaku jest wszystko, co nim nie jest” – czyli odniesienie do nieskończoności – na taką, gdzie ową treścią jest określenie znaku jako ułamka pewnej całości. Przypomnijmy bowiem, nie mamy tutaj do czynienia z żadnym medium istniejącym w „naturalny” sposób – jak physis – czasowo czy nawet logicznie poprzedzającym wyłaniające się w nim formy. W ekonomicznej quasi-naturze to raczej formy logiczne tworzą medium, w którym same się wyłaniają. W tym sensie, jak pisał Simmel, „ilościowe określenia rzeczy usamodzielniają się” – ontologicznie, dodałbym – i wyrywają z pęt logiki przedmiotowej, „jak dziwne by to nie było dla [zwyczajnej] logiki”. Jesteśmy jak najdalej od Arystotelesowskiego schematu hylemorficznego,
tutaj forma warunkuje substrat, w którym następnie sama może podlegać zmianie; stawać się ruchem generującym stale nowe, usamodzielniające się wymiary tego substratu, wymiary tworzące zwrotnie nowe formy umożliwiające nowe praktyki świata społecznego. * Wcześniej pisaliśmy już o tym, jak różne teorie pieniądza bazują na różnych sposobach definiowania medium określanego jako źródło wartości. Przyjęcie takiego czy innego substratu relacji tworzących wartość jest jednym z podstawowych gestów filozofii pieniądza. Zgodnie z lacanowską semantyką ów substrat, z którego rodzi się pieniądz, wspólne medium, to przestrzeń Wielkiego Innego. Już u Adama Smitha znajdujemy zdania wskazujące na owego Innego, kierującego działaniami pojedynczego podmiotu w taki sposób, że każdy człowiek „myśli tylko o swym własnym zarobku, a jednak w tym, jak i w wielu innych przypadkach jakaś niewidzialna ręka kieruje nim tak, aby zdążał do celu, którego wcale nie zamierzał osiągnąć” 1. Dąży mianowicie do korzyści całego społeczeństwa 2. Innym więc, którego ręka nieuchronnie przekształca indywidualne dążenia w korzyści całego społeczeństwa, jest rynek. Znaczącym reprezentującym Innego, wobec którego wszystkie inne znaczące się prezentują – w języku korporacyjnym powiedzielibyśmy: „raportują” – jest rynek. Albo rynki – ten splot instytucji ekonomicznych i finansowych. W dzisiejszym świecie, świecie ekonomii neoklasycznej, ta odpowiedź na pytanie o źródło wartości wydaje się większości ekonomistów oczywista. Dotyczy to w szczególności całego odłamu teorii ekonomicznej, którego genealogia sięga Adama Smitha, Jean-Baptiste’a Say i rozwija się do teorii Leona Walrasa, Carla Mengera i szkoły wiedeńskiej, matematyzowanej dalej
przez Williama S. Jevonsa i Alfreda Marshalla. Oto natychmiast narzuca nam się obraz działania rynku i rynków. Ta konwencja oznacza, że gdy mieszkaniec przedmieść sprawdza, jakie samochody oferuje rynek, słowem „rynek” oznacza Wielkiego Innego, ku któremu kieruje wszystkie swoje pragnienia. Jednocześnie sądzi, że rynek oczekuje od niego, by kupił, dajmy na to, ferrari, bo jego status jako konsumenta i pracownika dzięki temu wzrośnie. Swoje pragnienie dostosowuje więc do pragnienia Innego. U Smitha, a więc w momencie ustanowienia teorii ekonomicznej jako teorii hegemonicznej dla nowożytności 3, pojawia się połączenie dwóch omówionych już przez nas gestów – dowartościowania rynku jako miejsca działania „niewidzialnej ręki” i zrównania ekonomii, quasi-natury powoływanej do istnienia przez ludzkie działania, z naturą tout court: Planiści zaburzają przebieg oddziaływania natury na ludzkie sprawy, a wystarczy nie więcej niż pozostawić ją własnemu biegowi i dać jej uczciwą szansę, by dążyła do swych własnych celów, określonych we własny sposób […]. Poza pokojem, przyjaznym opodatkowaniem i ludzkim systemem sądowniczym niewiele więcej trzeba, by wynieść państwo z najgorszej barbarii do najwyższego stopnia zasobności; wszystko inne przynosi naturalny bieg rzeczy 4.
Oznacza to, że owym medium, w którym następuje krystalizowanie się pieniądza, nie jest już przestrzeń relacji społecznych, z całą ich specyfiką, lecz po prostu natura, physis, nieodróżnialna od tej badanej przez nauki przyrodnicze. To założenie będzie miało ogromne konsekwencje dla współczesnego rozumienia usytuowania ekonomii. Jak wiemy, u samego Smitha tkwi jednak zalążek zupełnie innego sposobu rozumienia Innego. Zwraca na to uwagę krytyczny wobec Szkota współczesny zwolennik wolnorynkowej ortodoksji Murray Rothbart: [Adam Smith] wprowadził liczne nudziarstwa i rozróżnienia w coś, co w dziele Turgota i innych było niemal czystym mistrzostwem laissez-faire. W tym procesie okazał się po
prostu nieodzownym prekursorem Marksa 5.
Można bowiem owo medium, formę ciągłości pozwalającą na różnicowanie wartości, wywodzić z innej relacji społecznej. Karol Marks za Ricardo (a dzisiaj ponownie Mariana Mazzucato), odnajduje inną „jakość, poprzez którą rzeczy w ogóle działają na wartościujący zmysł człowieka”. Tą jakością jest zakrzepła w towarach praca. To praca jest owym ciągłym medium albo substancją 6, w której pracuje dyspozytyw tworzenia wartości. Jak pokażę, podlega ona tej samej Simmlowskiej apriorycznej operacji, którą wyłoniliśmy, analizując tworzenie się znaku finansowego na bazie relacji wymiany. * Jak praca zamienia się w pieniądz? Zacznijmy od tego, że w znajdującej się w podrozdziale Kapitału analizie dwoistego charakteru pracy zawartej w towarze dowiadujemy się, iż jakościowe różnice pomiędzy różnymi rodzajami prac można zredukować do różnicy w ilości ludzkiej pracy w ogóle 7. Pozwala to zastosować dwuwymiarowy schemat de Saussure’a: w jednym, pionowym wymiarze odnosimy coś określonego jako jakość, konkretną ludzką pracę – powiedzmy Marksowskiego krawca – do czegoś niepodobnego, czasu pracy ogólnej, w drugim zaś, poziomym wymiarze ten czas pracy ogólnej do czegoś podobnego o innej wartości ilościowej, innego czasu pracy ogólnej. Graficznie można przedstawić to tak:
Rys. 6.
Podobnie jednak jak w wypadku wartości monetarnej, przekształcenie różnych jakościowo prac w różne ilości abstrakcyjnej ludzkiej pracy wymaga zastosowania formy proporcji 8, pozwalającej na wprowadzenie współmierności. Przecież zawsze mierzymy konkretny czas jakościowo określonej pracy, a nie „ludzkiej pracy w ogóle”. Przeliczenie na „ludzką pracę w ogóle” musi więc zamienić jakościowe atrybuty różnych rodzajów prac – krawca, szewca, górnika czy pielęgniarki – w abstrakcyjną ludzką pracę, którą można by reprezentować ilościowo. Proporcje, za pomocą których „różne rodzaje prac sprowadzane są do pracy prostej jako jednostki miary 9”, muszą odwoływać się do jakiejś idei wspólnego mianownika, a więc skorzystać z tego, co nazwać można równaniem „simmlowskim”. Jeżeli w diagramie wartości pieniężnej de Saussure’a mamy znaczone, czyli towar, i znaczące, czyli pieniądz, a przejście pomiędzy nimi zakłada aprioryczną ideę całości wartości towarów równą całości wartości pieniądza, to w analogicznie utworzonym diagramie pracy mamy znaczone (praca konkretna, jakościowa) i znaczące (praca w ogóle, abstrakcyjna), ale jedyną drogą przeliczenia jednego na drugie byłoby uznanie, że istnieje coś w rodzaju ilościowej sumy czasów prac jakościowo różnych (podobnie jak suma wartości jakościowo
różnych towarów w proporcji Simmla), która a priori jest równa sumie czasu „ludzkiej pracy w ogóle” (podobnie jak suma wartości pieniężnej Simmla), a ilość pracy konkretnej byłaby ułamkiem tej sumy, dającym się określić jako część sumy ludzkiej pracy w ogóle.
Rys. 7.
W schemacie tym p to praca konkretna, jakościowo określona, natomiast o to praca ogólna. Oznaczałoby to, że tak jak nieświadomie dokonujemy szacowania wartości za pomocą pewnego apriorycznego założenia dotyczącego zrównania sumy wartości towarów i sumy wartości pieniędzy, podobnie szacujemy wartość pracy, zrównując sumę czasów prac konkretnych i sumę czasu abstrakcyjnej ludzkiej pracy, a następnie określając wartość ułamka, w
którego
liczniku
występuje
określony
czas
konkretnej
pracy,
w mianowniku zaś – suma całości czasu prac konkretnych. Dlaczego ekonomia socjalistyczna, rozwijana w systemie radzieckim, nie mogła na tej podstawie określać cen, którymi w tej gospodarce naprawdę się posługiwano? Skłonny byłbym twierdzić, że próbowała ona stale operować w związku „pionowym” – czasu pracy i związanej z nim wartości. Rynek zaś, jak o tym pisałem, przywiązuje większą wagę do „membrany cen”, związków między nimi. Ostatecznie wychodzi od tego, co
się prezentuje, cen samych, i dopiero przez nie określa wartość, zamiast działać odwrotnie. Wrócimy do tego, dyskutując teorię marginalizmu. * Jak cząstki ogólnej, abstrakcyjnej pracy ludzkiej zamieniają się u Marksa w znaki monetarne? Rekonstrukcję zacznijmy od zdania, które pokazuje pewien strukturalistyczny rys jego rozumowania: Nazwa rzeczy jest czymś zewnętrznym w stosunku do jej istoty. […] [N]azwy pieniężne wyrażają jednocześnie i wartość towarów, i odpowiednie części pewnej miary wagowej kruszcu, skali pieniężnej 10.
W
zdaniu
tym
ponownie
pojawia
się
więc
dwuwymiarowość
Saussure’owskiego grafu:
Rys. 8.
Marks uważał, że pieniądz to kruszec. Podstawowym atrybutem tego medium, które Marks odkrył w kruszcu – złocie, była ciągłość, czyli zdolność od reprezentowania relacji ilościowych: ponieważ różnice pomiędzy wielkościami wartości są czysto ilościowe, towar pieniądz musi być zdolny do reprezentowania różnic czysto ilościowych, a więc musi się nadawać do dowolnego dzielenia i ponownego łączenia tych części. Złoto i srebro posiadają właśnie te cechy z natury 11.
Logika przekształcania się złota z substancji użytkowej w miarę wartości, a więc tworzenia się formy pieniężnej, opisana została w Kapitale, w rozdziale Towar i pieniądz. Oparta jest ona na Heglowskiej dialektyce tego, co partykularne, i tego, co ogólne. Jak pisze Jean-Joseph Goux, do którego jeszcze wrócimy, „istnieje głęboka więź pomiędzy genezą formy pieniężnej u Marksa i «przedstawieniem genezy pojęcia» u Hegla” 12. To logika dialektyczna, która wpierw pozwala porównać wartość dwóch towarów, z których jeden staje się miarą drugiego i ustanowić ogólny ekwiwalent, który staje się pieniądzem 13, w efekcie zaś doprowadza do sytuacji, w której jeżeli przyjrzeć się bliżej, okaże się, że dla każdego posiadacza towaru każdy cudzy towar stanowi szczególny ekwiwalent jego towaru, a więc jego towar stanowi ogólny ekwiwalent wszystkich innych towarów 14.
Ta dialektyczna logika kształtuje marksowską formę pieniężną. * Wszystkie simmlowskie równania mają jedną funkcję: za pomocą proporcji tworzą ciągłe medium, w którym możliwe jest ilościowe szacowanie wartości. I tak jak medium pragnienia podmiotu i jego zaspokojenia staje się społeczne przez odniesienie do Wielkiego Innego, ważącego wszystkie pragnienia indywidualne, czyli Rynku, tak medium abstrakcyjnej ludzkiej pracy też tworzy swoje odniesienie do Wielkiego Innego – tym Innym będzie Kapitał 15. Przyjrzyjmy się owej figurze Innego. Przemieniając pieniądze na towary […], wkładając w ich martwą przedmiotowość żywą siłę roboczą, kapitalista przemienia wartość, czyli minioną, uprzedmiotowioną, martwą pracę w kapitał, w wartość, która sama się pomnaża, w żywego potwora, który zaczyna „pracować”, jak gdyby ogarnięty szałem miłosnym 16.
Wybrałem ten fragment ze względu na obraz kapitału jako „żywego potwora”, który ogarnięty szałem miłosnym, pragnieniem, zaczyna „pracować”. Marks puszcza tutaj cugle poetyckiej namiętności, tworząc metaforyczną wizję quasi-naturalnego monstrum, aktywnego w nieprawdopodobny, napięty do granic możliwości sposób. To odpowiada właśnie obrazowi kapitalizmu jako całości urządzenia społecznego, quasinatury; obrazowi, który wyłonił się z badania konsekwencji zamiany języka opisu świata z języka naturalnego na język ekonomii. Ów potwór jest ogarnięty „jak gdyby szałem miłosnym”; pragnie. Jak wiemy, pragnie się mnożyć, pomnażać 17. Staje się więc Wielkim Innym, którego pragnienie określa pragnienie każdego z uczestników tego gigantycznego ruchu: Posiadacz pieniędzy, jako świadomy [i nieświadomy – A.L.] przedstawiciel tego ruchu, staje się kapitalistą. […] Obiektywna treść tej cyrkulacji – pomnażanie wartości – jest jego subiektywnym celem; jako kapitalista, czyli kapitał uosobiony, obdarzony wolą i świadomością [oraz nieświadomością – A.L.] działa on o tyle tylko, o ile wyłączną pobudką jego operacyj jest przywłaszczanie w coraz to większych rozmiarach bogactwa abstrakcyjnego. […] Nie jest też jego celem jednorazowy zysk, lecz jedynie nieustanny ruch osiągania zysku 18.
Kapitalista, świadomie lub nieświadomie, zawsze realizuje domniemane pragnienie kapitału, Wielkiego Innego, i wszystko, co robi, robi po to, żeby owo pragnienie niepowstrzymanego wzrostu realizować. Ono staje się jego pragnieniem, co więcej, w pewnym momencie staje się pragnieniem podmiotu społecznego, jakim jest cała kapitalistyczna ekumena. wszystko to jawi się jako siła produkcyjna kapitału, nie zaś jako siła produkcyjna pracy, co najwyżej jako siła produkcyjna pracy o tyle, o ile jest ona tożsama z kapitałem, w każdym razie nie jako siła produkcyjna pracy pojedynczego robotnika ani też robotników zespolonych [Kombinierten] w procesie produkcji 19.
Znaczącym suwerennym S(A), reprezentującym kapitał jako Innego, staje się pieniądz, ale ten w cyrkulacji przynoszącej zysk: „P- T- P [pieniądztowar-pieniądz] jest więc w rzeczywistości ogólnym wzorem kapitału, takiego, jaki się bezpośrednio ukazuje w sferze cyrkulacji” 20. Znaczącym reprezentującym podmiot staje się kapitalista, gnany fantazmatem zysku. * Ziemia obiecana to jedyny chyba tekst polskiej kultury oddający owo pulsowanie potwora-kapitału. Nie jawi się owa potęga w Lalce, która z pozoru wydaje się apologią rodzącej się wówczas burżuazji. Lalka pokazuje raczej, jak polski kupiec, nawet taki, któremu udało się zgromadzić wielki majątek, służył potworowi arystokratycznej pychy. Jego Inny nie chciał rosnąć jako kapitał, chciał trwać jako niezmienny status „szlachetnie urodzonych” 21. Opowieść o Wokulskim jest więc zwiastunem pojawienia się rodzimego kapitalizmu, ale czegoś w niej brak. Gdzie bowiem opisane są losy owego twardego kupca, gdy budował swój majątek? Dlaczego dla Prusa, poza krótką wzmianką o wielkoduszności rosyjskiego patrona, przygody Wokulskiego w Rosji nie są warte opowiedzenia? Nieprawdopodobne przestrzenie, które musiał pokonywać, targi z rosyjskimi bogaczami, skala transakcji, których w Polsce nikt pewnie nie umiał sobie wyobrazić? Jego spojrzenie na „nacmienów”, ludy niesłowiańskie żyjące obok Rosjan. Mordwa, Tatarzy, Tadżykowie i Kazachowie… Spojrzenie zmieniające skalę myślenia społecznego podmiotu, jakim jest polskie społeczeństwo. Poprzez losy angielskiego kupca, zwanego po chińsku Tai Panem, James Clavell opowiada historię założenia brytyjskiej kolonii w Hongkongu. I przedstawia coś, co do dziś kształtuje wyobraźnię Anglosasów 22 – nieprawdopodobne przestrzenie oceanów, targi z chińskimi mandarynami,
sumy, którymi operowali monopoliści kontrolujący w połowie XIX wieku praktycznie cały handel herbatą. Opisuje chińskie uczty, piratów, kurtyzany… A w tle cały czas czuje się potwora kapitału, który swoim oddechem przenika wszystkich bohaterów. Ten potwór zdaje się nie płynąć w żyłach Wokulskiego. Tak naprawdę zabije go potwór pańskiej pychy. Balzac, owszem, opisywał nieszczęśliwe miłości swoich bohaterów, ale wiedział, że ich uczucie podporządkowane było logice kapitalistycznej gorączki. Uczucie Wokulskiego oddaje hołd imaginarium polskiej klasy hegemonicznej – ziemiaństwa. Rozpaczliwie pragnąc uznania, próbuje się wpisać w ciasnotę i próżność tej klasy. Zapomina więc o swoim powołaniu, o tym że ostatecznie jest przede wszystkim „personifikacją kapitału” i w zgodzie z tym powinien kochać. I ginie. Ta słabość, niewiara w siebie, pozostanie dziedzictwem polskiej klasy średniej. * Powróćmy do kapitału jako Innego. Wiemy, że zanim abstrakcyjna praca ludzka stanie się wartością, ważona jest jeszcze przez siłę produkcyjną, ponieważ „czas pracy zmienia się z każdą zmianą siły produkcyjnej pracy” 23.
W rozdziale o towarze siła produkcyjna określona jest tak: Siła produkcyjna jest oczywiście siłą produkcyjną użytecznej, konkretnej pracy i określa w istocie tylko stopień efektywności celowej działalności produkcyjnej w danym okresie […] 24.
Jednak w notatkach składających się na część III pierwszego tomu Kapitału sprawa się komplikuje:
Społeczne siły produkcyjne pracy albo siły produkcyjne pracy wprost społecznej, uspołecznionej (wspólnej) poprzez kooperację, podział pracy w obrębie atelier, zastosowanie maszyn i w ogóle przekształcenie procesu produkcji przez świadome zastosowanie nauk przyrodniczych […] odpowiadające temu wszystkiemu pracowanie na wielką skalę [wyróżnienia – K.M.] 25.
Z perspektywy naszego rozumowania siła produkcyjna jest pojęciem bardzo ciekawym, bo strukturalnym; siła produkcyjna zależy od struktury społecznej, w której pracę się wykonuje. Na siłę produkcyjną przekłada się nie tylko jakość maszyny, stosowanie nauk, technologii itd., ale przede wszystkim skala pola wciągniętego w produkcję – pracowanie na naprawdę wielką skalę. Świetnym i strasznym przykładem jest tu opisane przez Erica Hobsbawma
26,
a potem przez wiele i wielu innych połączenie
dostarczającej niewolników Afryki z dostarczającą bawełny Ameryką i spragnionymi taniego płótna Indiami w początkowej fazie rewolucji przemysłowej. Z Indiami produkującymi opium, przewożone przez angielskie statki do Chin, źródła herbaty, ponownie wiezionej do angielskich portów – od Bristolu po Liverpool – i do Ameryki… I osadzenie w centrum tego układu maszyny tkackiej, która staje się symptomem tego połączenia, dyspozytywu. Maszyna tkacka, dzieło techniki, jest jednocześnie właśnie symptomem relacji łączącej to-co-nie-do-połączenia, „wibrującej membrany” Braudela, która sama w sobie produkuje wartość 27. Warunkiem tego połączenia, relacji, jest nie tylko technika maszynowa, ale też całość cywilizacyjnego urządzenia kolonializmu. Bez tego ogromnego dyspozytywu, zawierającego powieści Kiplinga, pracę ministerstwa kolonii w Londynie, budowę kolei żelaznych i polowania na tygrysy w Indiach, dyspozytywu dostarczającego moralnej, instytucjonalnej i faktycznej legitymizacji tej całej – w sensie dosłownym morderczej – pracy, o wiele trudniej byłoby – zgodnie z tezą Luca Boltanskiego
o konieczności moralnego sankcjonowania każdej ludzkiej formacji społecznej – utrzymać sieć relacji o takiej skali. W sile produkcyjnej „użytecznej, konkretnej pracy”, która jednak zawsze też jest pracą społeczną 28, zbiega się całość stosunków społecznych całej ekumeny, tak jak w znaczącym zbiega się całość znaczeń pola danego języka 29. Kontynuując to rozumowanie, można rzec, że suma całości pracy ogólnej, abstrakcyjnej ludzkiej pracy tworzy przestrzeń, w której krzepną jakościowo różne towary 30. Ich wzajemne pozycjonowanie się jako konkretnych, jakościowo zdefiniowanych rzeczy określone jest przez dysjunkcję – płótno nie jest surdutem 31 – ale przestrzeń, w której się pozycjonują, jest sumą ilości abstrakcyjnej pracy ludzkiej. Jednorodna ludzka praca jest więc ciągłością, jej suma tworzy osnowę ludzkiego świata, w którym dopiero mogą pojawić się węzły, „skrzepy” pracy, jako wartości użytkowe, znaczące, rzeczy. Być może więc ludzka praca w ogóle jest właśnie topologią, usamodzielniającą się abstrakcją, umożliwiającą rozwinięcie się struktury społecznego podziału pracy i jego znaczeniowych pozycji, rzeczy, znaczących? Na pewno tak można by zinterpretować postulaty Marksa i szerzej wszelkiego laboryzmu.
1 Smith, Badania…, s. 46. 2 Tamże, s. 42. 3 Oczywiście, wcześniej byli jeszcze merkantyliści i fizjokraci, ale broniłbym opinii, że Smith był tym, który ustanowił ekonomię jako hegemoniczną (w sensie Gramsciego) teorię społeczną nowożytności. Podobny pogląd znajdujemy u Erica Hobsbawma, Susan Buck-Morss i innych. 4 Za: John Rae, Life of Adam Smith, Augustus M. Kelley 1895/1965, s. 62. 5 Za: David A. Reisman, Adam Smith on Market and State, „Journal of Institutional and Theoretical Economics (JITE)”, Vol. 154, No. 2 (Jun. 1998), s. 357–358. 6 Marks nie używa kategorii medium; czasem sięga do metafizycznej kategorii „substancji”: „substancją wartości surduta i płótna są one [praca krawiecka i tkacka] o tyle tylko […] o ile
abstrahujemy od ich szczególnej jakości – tak że obie posiadają tę samą jakość, mianowicie obie są ludzką pracą (Marks, Kapitał, s. 48). 7 Marks, Kapitał, s. 47, 54. 8 W krytyce Broadhursta, przestawionej przez Marksa (Kapitał, s. 59), pojawia się bezpośrednio wyrażona myśl, że wartość jest ułamkiem, a więc proporcją, a nie liczbą całkowitą. 9 Marks, Kapitał, s. 47. 10 Tamże, s. 106. 11 Tamże, s. 95. 12 Jean-Joseph Goux, Économie et Symbolique, Seuil, 1973, s. 14. 13 Marks, Kapitał, s. 89–93. 14 Tamże, s. 92. 15 Podobną koncepcję przedstawił Mikołaj Ratajczak w swoim artykule Desire and Intellect: Individuation in Capitalism, or Simmel vs. Marx, „Polish Sociological Review” 2018, nr 4(204). 16 Marks, Kapitał, s. 207. 17 Tamże, s. 163. 18 Tamże, s. 162. 19 Marks: Rezultaty bezpośredniego procesu produkcji, K1.1, s. 94, przekład zmodyfikowany. 20 Marks, Kapitał, s. 165. 21 Znakomitą porównawczą analizę tej formy świadomości proponuje Xawery Pruszyński w swojej książce W czerwonej Hiszpanii, reportażu z podróży do ogarniętego wojną domową kraju z lat 1937– 1938. Pokazuje, jak burżuazja hiszpańska, po osiągnięciu pewnego poziomu bogactwa, zamienia je na własność ziemską, a nie reinwestuje go w produkcję. Podobny proces dostrzega w Polsce. Trafnie diagnozuje Wielkiego Innego tych kultur, ducha arystokratycznego, pogardzającego pracą i produkcją, zainteresowanego tylko utrwalaniem swego statusu… 22 Skądinąd odwołanie do tego fantazmatu było jedną z sił, które doprowadziły do brexitu. 23 Marks, Kapitał, s. 42. 24 Tamże, s. 49. 25 Marks, Kapitał 1.1, s. 93. 26 E. Hobsbawm, Wiek rewolucji, s. 56–61. 27 Wcześniejszym przedsięwzięciem o podobnej skali było utworzenie w XIII wieku imperium Mongołów, które utworzyło ogromne euroazjatyckie pole połączeń i relacji, rozciągające się od Chin po Europę i Bliski Wschód. 28 Ten stopień złożoności strukturalnej „prostych prac” opisuje, paradoksalnie, Milton Friedman w swoim słynnym przykładzie z ołówkiem. 29 Patrz: cytowane wyżej słowa S. Buck-Morss: „Wielkim cudem jest to, że od momentu gdy przedmiot badania naukowego zostaje „odkryty” (wynaleziony), przejmuje sprawczość. Ekonomia jawi się dziś jako działająca w świecie; powoduje wydarzenia, wywołuje efekty” – s. 27, przypis 40. 30 Marks, Kapitał, s. 48. 31 Zostaje to ujęte w stwierdzeniu: „ponieważ żaden towar nie może odnosić się do siebie jako ekwiwalentu […] z powłoki cielesnej innego towaru musi uczynić formę swej własnej wartości”, Marks, Kapitał, s. 50.
8. PRZECINANIE SIĘ PRZESTRZENI SPOŁECZNYCH RELACJI KRYSTALIZUJE SIĘ W POSTACI ZNAKU PIENIĄDZA …wydaje się, że nasze zrozumienie tej teorii jest jeszcze nie dość głębokie, abyśmy mogli zaakceptować obraz […] rzeczywistości, do jakiego ona prowadzi 1. Roger Penrose Nasuwa się pytanie, dlaczego właściwie „skrzepy pracy” pojawiają się w tych miejscach, tych pozycjach tej przestrzeni, w których się pojawiają, a nie innych? Dlaczego wyrabia się surduty i smartfony, a nie płócienne kule i nieskończone rowy na wydmach? Absurdalność tego pytania jest tylko pozorna; abstrakcyjna ludzka praca mogłaby się realizować w dowolny sposób; co więcej, w całkowicie zdegradowanej, pozbawionej symbolicznej celowości pracy łagru czy obozu koncentracyjnego często realnie realizowała się i realizuje całkowicie „bez sensu”. Co determinuje strukturyzowanie się pola, topologii pracy? Surduty i smartfony pojawiają się jako towary, skrzepy pracy, bo są komuś do czegoś potrzebne. Ta oczywista odpowiedź kryje w sobie nieoczywisty problem. Jak bowiem potrzeby, a właściwie pragnienia 2, wpisują się w pole pracy ogólnej? Pytanie to można sformułować w języku lacanowskim. W naszej cywilizacji dysponujemy dwoma sposobami rozumienia Wielkiego Innego ekonomii i jej podmiotu. Jeżeli uznamy, że podstawowym fantazmatem
cywilizacji Zachodu, naszej ekumeny, jest fantazmat produkcji, ciągłego wzrostu, namnażania się quasi-natury, że Wielkim Innym organizującym wszelkie podmiotowe aktywności jest kapitał, a wszystkie podmioty – indywidualne i zbiorowe – podlegają jego sankcji, oddając mu swoją żywą pracę, to nie ma w tym fantazmacie miejsca na pragnienia, rynek i „niewidzialną rękę”. Jesteśmy przede wszystkim producentami. Jeśli jednak rządzi nami pragnienie towarów, ciągłej konsumpcji, określone przez Wielkiego Innego rynku i jego niewidzialną rękę, to cały dyskurs Marksa opisujący kapitalizm i jego monstrualną naturę staje się, jak to sugerował Leszek Kołakowski, mglistym oparem filozofii niemieckiej. Indywidualne pragnienia, strukturyzowane społecznie przez Innego rynku, prezentują się jako użyteczności końcowe towarów, wyrażone w cenie, praca zaś w nie włożona nie ma praktycznego znaczenia dla tego wydarzenia. Jesteśmy przede wszystkim konsumentami. Otwiera to wrota do wykorzystania tezy o pragnieniu i użyteczności do ustanowienia marginalistycznej miary wartości: „wartość rzeczy mierzymy jej użytecznością dla konsumenta” 3. Użyteczność związana jest z pragnieniem, konsument odczuwa pragnienie i choć w miarę jak ilość skonsumowanych obiektów rośnie, pragnienie maleje (jak w słynnym przykładzie z batonikiem Mars, którego kolejna sztuka jest znacznie mniej kusząca od pierwszej), nadal może być ono przedstawione jako ułamek sumy wszystkich pragnień, określających wartość wszystkiego, czego podmiot może pragnąć. * Jak widać, pytanie o to, czy mamy tylko jedno medium, w którym krystalizuje się wartość towaru jako jego cena, staje się tu pytaniem kluczowym. Każda teoria genezy pieniądza bronić będzie swojego sposobu
wyprowadzania jego wartości z takiej czy innej „substancji”. Może to być rynek, może to być praca albo suwerenność państwa, wreszcie – kredyt. To one mają być źródłami owego nadmiaru, energii rozprowadzanej przez strukturę ekonomicznej „wibrującej membrany”. W semantyce lacanowskiej problem ten przybiera postać pytania o to, czy pole podmiotowe organizowane jest przez pojedynczy i tylko jeden fantazmat, jak twierdzi lacanowska – a także marksowska 4 i rynkowa – ortodoksja, czy raczej przez ich wiązkę. Siła dyskursów hegemonicznych każe nam przyjmować jedną przyczynę zjawiska. Zachód po swoim zwycięstwie w 1989 roku był tak zdominowany przez język neoliberalizmu, że w głównym nurcie mówiono wyłącznie o „neutralnej gospodarce rynkowej”, a określenie „kapitalizm”, podkreślające klasowy charakter tego systemu, pojawiało się tylko w dyskursie zmarginalizowanych wówczas środowisk lewicowych. Wcześniej jednak bywało zupełnie inaczej; w apogeum wpływu dyskursów rewolucyjnych, mniej więcej od lat 20. do 60. XX wieku, to termin „kapitalizm” bywał kluczem otwierającym rozumienie stosunków społecznych. Dziś zresztą ten język znowu słychać: od czasu kryzysu 2007 roku, ruchów Occupy, książki Piketty’ego Kapitał w XXI wieku 5, oddziaływanie tak rozumianego Innego znowu porządkuje obrazy na naszej siatkówce. Można jednak przyjąć inną hipotezę dotyczącą medium, w którym organizuje się znak monetarny – taką mianowicie, że zawsze mamy do czynienia ze wzajemnym warunkowaniem się różnych wymiarów genezy pieniądza. Innymi słowy, z przecinaniem się pól społecznej rzeczywistości; pól pragnień zapośredniczonych przez rynek, pól pracy tworzącej marksowski kapitał, i innych, o których mówimy, rozpatrując genezę znaków monetarnych.
Można tu przywołać obraz przesyconego roztworu jednej substancji, mieszającej się z roztworem innej i sam niewspółbieżny ruch tych płynów, różnice w ich gęstości i lepkości powodują to, że trąc wzajemnie o siebie, cząsteczki jednego stają się dla drugiego jądrami krystalizacji, że wytrącają się w nich stałe elementy, materialne drobiny. Każde z tych pól organizowane jest przez inny aspekt wyabstrahowany z nadmiaru, tworzonego przez niewiarygodny poziom komplikacji relacji społecznych; nadmiaru, którego rozprowadzaniem jest ekonomia. I znowu, w semantyce Lacana każde z nich określone jest przez odmienne odniesienie podmiotu i Innego. To zaś oznacza, że może być opisane przez pewną określoną strukturę psychiczną: obsesyjną, narcystyczną albo perwersyjną czy schizofreniczną. Każda z nich bowiem inaczej opisuje wzajemne pozycjonowanie podmiotu właśnie i Innego. Można by na przykład przyjąć, że w przypadku przenikania się pola rynku i pracy ogólnej obiekty krystalizują się tam, gdzie znajdą się pozycje najintensywniej obsadzone w polu pracy przez wektory zbiorowego pragnienia. Albo inaczej – jesteśmy wszyscy zanurzeni w reżimie produkcji-konsumpcji, społecznym ciele-z-towarów Susan Buck-Morss. Pierwszy element, produkcja, to pole pracy, drugi to pole pragnienia; nie można ich jednak rozpatrywać w oddzieleniu. Ich wzajemne oddziaływanie stanowi o ontologii ciała-z-towarów, przede wszystkim zaś o możliwości niepowstrzymanego wzrostu tego „ciała”. Przecinanie się pola pracy i pola pragnienia ma swoje maksima; to w nich wyłaniają się znaczące w swojej materialnej formie. Musimy więc mieć pracę utowarowioną i przechwyconą przez kapitał, a jednocześnie rynek, gdzie pragnienia organizują się i odnoszą do siebie w przestrzeni określonej przez Wielkiego Innego. Musimy też określać trajektorie przecięć
tych pól i maksima tych trajektorii, by mógł wyłonić się z jednej strony towar, z drugiej zaś forma monetarna, znak wartości, cena. * Jak wiadomo, medium, w którym dokonuje się operacja tworzenia formy językowej pieniądza, można zdefiniować jeszcze zupełnie inaczej. Nowoczesna teoria monetarna (Modern Monetary Theory, MMT) 6 – a szerzej, wszelki czartalizm – proponuje inną relację społeczną jako medium, w którym tworzy się pieniądz. Przez ostatnie 4 tysiące lat (co najmniej, jak to ujął Keynes) nasz system monetarny był systemem pieniądza państwowego. Upraszczając, można powiedzieć, że jest to system, w którym państwo dokonuje wyboru pieniężnej jednostki rozliczeniowej, nakłada zobowiązania (podatki, dziesięcinę, kary i opłaty) denominowane właśnie w tej jednostce pieniężnej oraz emituje walutę, akceptowaną w regulowaniu tych zobowiązań 7.
Nowoczesna teoria monetarna głosi, że pieniądz nie jest ani towarem, ani ekwiwalentem ogólnym pracy. To państwo kreuje pieniądz. Jest on więc instrumentem tworzenia relacji, zależności pomiędzy suwerenem a poddanym – czy obywatelem. Co to znaczy? Suwerenność jest, jak wiemy, wzajemną relacją – a właściwie przestrzenią relacji – w której poddani/obywatele uznają władzę, a władza obejmuje ich swoim panowaniem 8. Materializuje się to w jednej z najważniejszych – i najstarszych – prerogatyw suwerena, prawie do emisji pieniądza. Monopolu emisji pieniądza. Rządził ten, kto bił monetę. Umieszczał na niej swój wizerunek, tak by każdy, kto pieniądza używa, musiał też uznać jego hegemonię 9. Bił więc monetę, dystrybuował, zadłużając poddanych, a następnie ściągał daniny i podatki. I robi to również dziś. Zgodnie z MMT głównym zadaniem systemu podatkowego jest bycie siłą napędową waluty. Jednym z powodów, dla których ludzie akceptują suwerenną walutę, jest fakt, że podatki
muszą być płacone właśnie w tej walucie. Nikt początkowo nie uznałby waluty, gdyby nie była ona wymagana przy regulowaniu płatności 10.
Jeżeli wpiszemy tę tezę w lacanowskie rozumienie tego, czym jest znak monetarny, to ustanawia on relację podmiotu indywidualnego z Wielkim Innym, którym jest suweren, władza państwa. Jako pieniądz emitowany, jest – jak na przykład dolar – najbardziej rozpoznawalnym znaczącym władzy państwa. Powierzany obywatelowi staje się długiem, wreszcie zaś jako pieniądz oddawany suwerenowi w postaci podatku jest wyrazem akceptacji, uznania jego suwerenności 11. W tej teorii formalną przestrzenią, w której krystalizuje się pieniądz, jest więc przestrzeń suwerenności, władzy państwa. To owa władza krystalizuje go w jednostkach monetarnych, gwarantuje możliwość cyrkulacji, która tworzy rynek i podział pracy. Paradoksalnie, postulowane wyżej przecinanie się pola pracy i pola pragnienia możliwe jest tylko w polu suwerenności 12. Jest tak, tylko bowiem władza suwerenna jakiejś formy państwa pozwala wyrwać tak pracę, jak pragnienie spod władzy lokalnej, rodowej najczęściej wspólnoty i obdarzyć taką skalą, w której możliwe jest ukonstytuowanie przecinających się pól. To proces utowarowienia pracy i pragnień. Na dobre, jak uważa Smith czy Simmel, albo na złe, jak uważa Marks, ale też Polanyi. Suwerenność jawi się tu choćby przez zapewnienie bezpieczeństwa na drogach handlowych wychodzących poza obszar jednej wsi. Ta w uderzający sposób hobbesowska interpretacja tego, czym jest pieniądz, wyraziła się już u samego Smitha. „Książka Smitha jest tak naprawdę zestawem instrukcji dla polityków” 13, pisze Mariana Mazzucato. Później zaś dla ekonomistów ze szkoły skupionej wokół czasopisma „Ordo”. Sama idea ekonomii politycznej jest też w gruncie rzeczy uznaniem tego, że język ekonomii warunkowany jest przez kontekst polityczny.
Czy nie można sformułować hipotezy, że dopiero przecinanie się tych pól tworzy świat społeczny, z jego napięciem pomiędzy trudną do uchwycenia i reprezentowania uniwersalnością ludzkiego społeczeństwa a oddzielnym, wyosobnionym istnieniem poszczególnych domen społecznej aktywności? Że właśnie to przecinanie się ciągłych przestrzeni uruchamia dynamikę rozprowadzania nadmiaru, traumatycznego spotkania i jego energii? Że subtelna – i nigdy stabilna – równowaga dystrybucji tych energii społecznych daje szansę na krystalizowanie się obiektów pragnień w formie, w której je napotykamy? * Znamy z historii sytuacje, w których poszczególne wymiary tej społecznej przestrzeni były, lub są, redukowane. W formacji, którą Karl A. Wittfogel 14, idąc za Marksem, nazwał azjatycką – a która powróciła w XX wieku w państwach radzieckiego imperium – zredukowany był wymiar pragnienia rzeczy. W istocie społeczeństwo zorganizowane było wyłącznie w wymiarze władzy, w przestrzeni suwerena, wymuszającego produkcję. To ją i tylko ją reprezentowały wszelkie znaczące, ze znakiem monetarnym włącznie. Konsekwencją tej
redukcji
było jednak rozpuszczanie się granic
poszczególnych istnień, tożsamości i podmiotowości. Trafnie ujmuje to Susan Buck-Morss: niezależnie od tego, jak zbiurokratyzowana byłaby organizacja, w kapitalizmie punkty rynkowego dystansu [pomiędzy ludźmi] – a więc też wolności indywidualnej – tworzą samą tkankę społeczeństwa. W radzieckim socjalizmie przeciwnie, zadłużenie każdego było „nieskończone” nawet (i oczywiście, szczególnie) zadłużenie członków Partii; społeczna wymiana symboliczna – społeczne zobowiązanie i poświęcenie – było rozumiane jako bezgraniczne, zostało zamienione w „potworną technologię dominacji” 15 .
Argumentacja zwolenników tezy o istnieniu formacji azjatyckiej wprowadza zastanawiający dylemat dotyczący kwestii własności. Jej brak w systemie
azjatyckim, jak również radzieckim, oznaczał, że wszelka pozycja w społeczeństwie, wszelka funkcja i zawód były długiem wobec państwa. Od
robotnika,
któremu
powierzono
kilof,
po
sekretarzy
partii,
współczesnych kapłanów, którym powierzono obsługę kontaktu z Prawdą, każdy był zadłużony wobec całości zorganizowanego społeczeństwa. I oczywiście, to nie pragnienie towarów określało skalę indywidualnie zaciągniętego długu, tylko pozycja w teokratyczno-biurokratycznej hierarchii. Pole pragnienia, wymiar rynku, było skrajnie zredukowane. Ten naturalny stan długu, w którym żył każdy człowiek, nie wymagało instytucji kredytu, papierów dłużnych, precyzyjnego rozliczania… Egzekucja mogła nastąpić w każdym momencie. Zapewne najbliżej „czystej” formy tego systemu były Chiny doby rewolucji kulturalnej i Kambodża Czerwonych Khmerów. Jednakże każda „teokracja” – w szerokim sensie rozumienia tego słowa – skłania się ku takiej właśnie ontologii bytu społecznego. Dopiero gdy pojawia się instytucja własności prywatnej, ograniczającej własność Państwa, wycinającej z tamtej jakby określone obszary autonomii, wyłania się to, co Susan Buck-Morss nazwała „punktami rynkowego dystansu”. W wyidealizowanym obrazie tego systemu – wbrew Graeberowi, a w zgodzie z ideologią libertarian – nikt nie jest nic winien nikomu. Znika wymiar powinności wobec ciała etyczno-politycznego. I dlatego właśnie – w zgodzie z Graeberem – system ten musi tworzyć całe skomplikowane urządzenie generujące zadłużenie. Tam, gdzie dług wobec społeczeństwa czy bogów nie jest przyjmowany jako implicite oczywisty, musi powstać system, który explicite oznacza każde konkretne zadłużenie jednostki. System kredytowy, w którym pragnienie uczestnictwa w ciele-z-towarów pcha do wyzbywania się siebie. Znak finansowy, pieniądz, jest niezbędny jako znamię tego wywłaszczenia.
Zauważa to też tradycja Braudelowska. Zanim więc bliżej przyjrzę się projektowi Giovanniego Arrighiego, zacytuję tu fragment jego pracy, opisujący stan pośredni między tymi dwiema „czystymi formami” systemów i jego ewolucję: Sieci akumulacji kapitału były początkowo całkowicie osadzone w sieciach władzy i im podporządkowane. Sukces w pogoni za zyskiem w tych okolicznościach uwarunkowany był tym, by organizacje przedsiębiorców były jednocześnie potężnymi państwami, o czym świadczy doświadczenie oligarchii kapitalistycznych północnych Włoch. Były one nie tylko liderami w procesie akumulacji kapitału, ale też w procesie tworzenia państw, a także – prowadzenia wojen.
Arrighi, jak sądzę, opisuje tu moment, gdy na poziomie „mikro” istnieje już projekt uwolnienia człowieka od długu wobec wszelkich „bogów”, skonceptualizowany we Florencji przez Machiavellego i jego wizję relacji społecznych, której ostrze mierzyło we wszelkie zobowiązanie wobec transcendencji. Absolutnie koniecznym warunkiem realizacji tego projektu jest jednak suwerenność państwa, „księcia”, emitującego znak finansowy, znaczące długu, uznawane przez obywateli i stopniowo akumulowane jako kapitał. To zaś ostatecznie oznacza zależność, zadłużenie kapitału wobec państwa i państwa wobec kapitału. Dalsza ewolucja, opisana przez Arrighiego, wygląda tak: Atoli w miarę jak sieci akumulacji rozwijały się, obejmując cały świat, uwalniały się od sieci władzy [suwerennej] i wręcz zaczynały nad nimi dominować. W rezultacie w pogoni za władzą rządy muszą przodować nie tylko w procesie tworzenia państw i prowadzenia wojen, ale również w procesie akumulacji kapitału 16.
Czy więc w XX stuleciu ów proces wyswobadzania się z wszelkich więzów suwerenności osiągnął swoje apogeum? Taką sugestię można znaleźć u Davida Harveya:
W kapitalizmie zawsze istniała delikatna równowaga pomiędzy władzą finansową i państwową, ale załamanie się systemu fordowsko-keynesowskiego w sposób oczywisty oznaczało przesunięcie w stronę wzmocnienia władzy kapitału finansowego kosztem państwa narodowego 17.
Gdzie dziś przecinają się pola genezy kształtujące znak finansowy? * Co dzieje się, gdy władza polityczna, suwerenność, okazuje się niezdolna do konkurowania skalą z własnym, skondensowanym znaczącym? Materialnym wyrazem tego procesu jest usamodzielnienie się globalnego systemu kredytowego. Musimy więc omówić kredytową teorię pieniądza Alfred Mitchell-Innes, jeden z jej twórców, wyraża ją tak: Pierwszej klasy kredyt jest najcenniejszym rodzajem własności […]. Kredyt, a nie złoto czy srebro, jest tym rodzajem własności, którego wszyscy ludzie pragną, której zdobycie jest ostatecznym celem wszelkiej wymiany 18.
Szczególną rolę, którą w dzisiejszym systemie pieniądza jako kredytu odgrywa kredyt bankowy, w interesujący sposób opisuje Ole Bjerg: ta forma kredytu jest powszechnie akceptowana jako nominał. Wartość i płynność kredytu bankowego odrywane są od szczególnego kontekstu wymiany […] [;] są więc wysublimowaną formą pieniądza kredytowego, w której cena i wartość się zbiegają. To sprawia, że kredyt
bankowy może
funkcjonować
jako
ekwiwalent
ogólny
kredytowego systemu pieniądza 19.
Podstawową rolą banków jest dzisiaj produkowanie kredytu opartego na systemie rezerw cząstkowych. Chodzi o strategię, w której banki tworzą ogromne ilości znaków pieniężnych w oparciu o powierzone im depozyty, stanowiące znikomą część tych tworzonych ilości. Czwartym medium relacji społecznych, w których lokowana jest substancja pieniądza, jest więc kredyt. Pod koniec XX wieku system ten
usamodzielnił się w skali, która „wydaje się dziwna dla zwykłej logiki”, że ponownie posłużę się sformułowaniem zaczerpniętym od Simmla. Genezę tego systemu opisał David Graeber. Wrócimy do tego, rozważając kwestię zaufania i wiarołomstwa. Wcześniej spróbuję jednak prześledzić filozoficznie ujęte warunki owej dominacji wymiaru kredytowego we współczesności.
1 Roger Penrose, Nowy umysł cesarza, przeł. Piotr Amsterdamski, Tomasz Lanczewski, Warszawa 2019, s. 429. 2 „Chcę tego, czego pragnę, a nie tego, czego potrzebuję” mówi pewna bohaterka filmu Love, actually z 2003 roku. Potrzeby określają to, co konieczne do życia; obiektem pragnienia może być wszystko. Wbrew często spotykanemu poglądowi poza ekstremalnymi sytuacjami ludzie wyżej stawiają swoje pragnienia niż potrzeby. 3 Tak Mariana Mazzucato streszcza koncepcję marginalistyczną Alfreda Marshalla (Mazzucato, Wartość wszystkiego, s. 87). 4 Atoli przykład Marksa dotyczący różnicy wartości pszenicy w latach urodzaju i w latach nieurodzaju pokazuje, że uwzględniał on różnice w sile pragnienia, inaczej obsadzającego obiekt w zależności od kontekstu społecznego; patrz: Marks, Kapitał, s. 42. 5 Thomas Piketty, Kapitał w XXI wieku, przeł. Andrzej Bilik, Wydawnictwo Krytyki Politycznej 2015. 6 L. Randall Wray, Nowoczesna teoria monetarna, MMT, przeł. Paweł Umiński, Heterodox 2018. 7 Tamże, s. 24. 8 W teorii niemieckiej suwerenność wiązała się z zaufaniem i wolą narodu, które uosabiał suweren. Ta koncepcja pojawia się w Versuch einen Neuen Theorie des Geldes Adama Müllera z 1816 roku, a jak pisze Ingham, jej kulminację stanowi Staatliche Theorie des Geldes G.F. Knappa z 1905 roku. Ta myśl zainspiruje potem koncepcje ekonomiczne teoretyków skupionych wokół pisma „Ordo”, a potem – niemiecką Społeczną Gospodarkę Rynkową. 9 Ten system trwa do dzisiaj – wizerunki suwerenów na banknotach dają do myślenia. Nawet brak wizerunku na banknotach euro jest pustym znaczącym – niemożność ustanowienia wspólnej suwerenności w tej wspólnocie zmusza do tego, by zastąpić ją symbolem relacji – obrazem mostu. 10 L. R. Wray, MMT, s. 27. 11 Tamże, s. 28. 12 Na temat relacji pól podmiotowych patrz: Andrzej Leder, Rysa na tafli, PWN 2016, wstęp. 13 Mazzucato, Wartość wszystkiego, s. 59. 14 Karl A. Wittfogel, The Oriental Despotism, a Comparative Study of Total Power, Yale University Press, 1957. 15 Buck-Morss, Envisioning Capital, s. 438. 16 Giovanni Arrighi, The Long Twentieth Century, s. 103. 17 David Harvey, The Condition of Postmodernity: An Enquiry into the Origins of Cultural Change (1989) 1990, Blackwell, s. 165.
18 Alfred Mitchell-Innes, Credit Theory of Money, „The Banking Law Journal” 1913, nr 30, s. 377. 19 Bjerg, Making Money, s. 130.
9. TEORIA MARGINALISTYCZNA I MASZYNY PRAGNĄCE, CZYLI PERWERSJE SCHIZOANALIZY Dla schizofrenika całe symboliczne jest realnym 1. Jacques Lacan W swojej błyskotliwej książce z 1984 roku, zatytułowanej Fałszerze języka, Jean-Joseph Goux zauważa równoległość dwóch kryzysów określających współczesność: kryzysu referencji – czy też reprezentacji – językowej i upadku parytetu złota. Błyskotliwość intuicji Goux polega na zauważeniu wspólnych warunków określających te fenomeny. Zadaje więc pytania: Czy jest przypadkiem to, że kryzys powieści i malarstwa realistycznego w Europie zbiega się w czasie ze zmierzchem złotego pieniądza? I że narodzinom sztuki, która stała się „abstrakcyjna”, towarzyszy skandaliczny i upowszechniający się aktualnie wynalazek niewymienialnego znaku monetarnego 2?
Myśl Goux powstała w reakcji na dwa zjawiska przełomu lat 60. i 70. XX stulecia. Był to, po pierwsze, proces głębokiej przemiany w strukturalistycznym rozumieniu znaczącego, będący w filozofii początkiem poststrukturalizmu. Proces ten objawił się między innymi dyskutowanym przez nas przeniesieniem przez Jacques’a Lacana akcentu z nierozerwalnego, choć arbitralnego związku znaczącego ze znaczonym na samodzielność znaczącego, stającego się jedynym reprezentantem nieuchwytnego podmiotu w relacji z równie nieuchwytnym Innym. Po drugie zaś, był to proces utraty przez znak monetarny odniesienia do jakiegokolwiek materialnego nośnika, rozpoczęty w 1972 roku przez zawieszenie przez
Richarda Nixona parytetu złota, rozpad systemu Bretton Woods i początek nowego etapu finansjalizacji ekonomii światowej. Opowiadając o dalszym ciągu, możemy pokazać nabierający prędkości ruch po tak nakreślonych trajektoriach, prowadzący do dzisiejszej formy cywilizacji globalnej. Równoległymi opisami, w których te linie ujścia 3 się zbiegają, są hipoteza rynków efektywnych Eugene’a Famy i filozofia Gilles’a Deleuze’a i Félixa Guattariego (D&G). * Anty-Edyp, najbardziej radykalna książka dyspozytywu D&G 4, rozpoczyna się od apologii maszyn pragnących: Wszędzie są maszyny, i to wcale nie w przenośni: maszyny maszyn, z ich sprzężeniami, z ich połączeniami. Maszyna organ jest podłączona do maszyny źródła: gdy jedna emituje przepływ, druga go przecina. […] W ten sposób wszyscy jesteśmy brikolerami, każdy ze swoją małą maszyną. Maszyna organ łączy się z maszyną energii, od zawsze przepływy i przerwy 5.
Czyż wydobyta z elementarza ekonomii 6 definicja użyteczności: „jeśli po zjedzeniu hamburgera Twoje samopoczucie poprawia się, to w języku ekonomicznym możemy powiedzieć, że Twoja użyteczność rośnie”, nie opisuje dokładnie sprzężenia maszyn pragnących? Oto maszyna źródło (hamburger) zbliża się do maszyny organu (układu trawiennego), produkując zadowolenie. „Zawsze istnieje jakaś maszyna produkująca przepływ oraz inna, która działa, przecinając i pobierając przepływ (pierś–usta)” 7. Przecinając, zjadanie kolejnych hamburgerów obniża bowiem poziom zadowolenia, aż w pewnym momencie nie chce się już ich jeść – „od zawsze przepływy i przerwy”, jak piszą D&G. Maszyny pragnienia, konsumenci – chcą, maszyny przerywające, towary – zaspokajają.
Mówi teoria schizoanalizy:
marginalistyczna,
którą
spróbujemy
odnieść
do
Ceny odzwierciedlają zatem użyteczność towarów dla nabywców. Im rzadszy dany towar – im wyższa jego użyteczność krańcowa – tym więcej gotowi są za niego zapłacić konsumenci 8.
Teoria ta operuje więc znakiem wartości, ceną, i umieszcza go dokładnie w miejscu przecięcia pola pracy produkcyjnej i pragnień konsumentów na rynku, koncentrując się tylko na samym przecięciu tych olbrzymich pól. Rzuca skupiony snop światła na ten właśnie moment – sprzężenie maszyny produkcji i maszyny konsumpcji – zadowalając się stwierdzeniem, że cena jest bezpośrednią miarą wartości 9. Pozostawia w cieniu tak pracę, jak suwerenność, wreszcie – źródło pragnienia. To jednak wytycza drogę ku ostatecznemu odcięciu wszelkiego kontekstu, który wychodzi poza skończoną bezpośredniość znaczącego monetarnego w postaci ceny. * Odcięcie kontekstu pozwala na takie oto sformułowanie Johna Batesa Clarka, pioniera rewolucji marginalistycznej: Celem tej pracy [jego Dystrybucji bogactwa z 1899 r.] jest wykazanie, że podział dochodu społeczeństwa jest regulowany przez prawo naturalne i że to prawo, gdyby działało bez tarć, dałoby każdemu czynnikowi produkcji odpowiednią ilość bogactwa przez ten czynnik wytwarzanego. Jakkolwiek płace mogą być ustalane przez swobodnie zawierane umowy między poszczególnymi ludźmi [czyli bez związków zawodowych i innych „niedoskonałości rynku”], stawki płac, które wynikają z takich transakcji, mają tendencję do zrównania się z tą częścią produktu, który jest powiązany z samą pracą; i [z drugiej strony] jakkolwiek odsetki [czyli zysk] mogą być korygowane przez podobnie wolne negocjacje, to naturalnie dążą do zrównania się z ilorazem, który niezależnie odzwierciedla [odpowiednią] część kapitału 10.
J.B. Clark wierzy w skuteczność „równania Simmla”. Jest ono oczywiście skuteczne, tylko jeśli abstrahuje się od wszelkiego kontekstu społecznego,
choćby określającego funkcję związków zawodowych w rozprowadzaniu energii konfliktu jako traumatycznego spotkania. To znaczy, jeśli traktując świat tylko jako całkowicie utowarowiony, przestanie się reprezentować moment spotkania ciała-z-towarów i ciała etyczno-politycznego. Jeśli jednak damy wiarę argumentom Piero Sraffy i Joan Robinson, rozwiniętym w Cambridge Capital Controversy – dyskusji z lat 50. XX wieku, toczącej się pomiędzy ekonomistami z Cambridge w Anglii i Cam‐ bridge w USA (Robert Solow i Paul Samuelson) – to okaże się oczywiście, że nie ma tu żadnego „prawa naturalnego”, tylko błędne koło. Główny argument ekonomistów angielskich, odnoszący się do części argumentu Clarka na temat zysku z kapitału, głosił, że zyski z kapitału nie dają się oszacować, bo sam kapitał jest złożeniem obiektów, których wartość jest empirycznie niemierzalna. Jeśli tak, to cena, płaca czy stopa zysku z kapitału wyznaczane są na zasadzie błędnego koła; to raczej ona sama, owa stopa zysku, wyznacza wartość kapitału, z której to wartości później jest wyprowadzana 11. Skądinąd jest to wniosek nadal całkowicie zgodny z simmlowskim założeniem, że suma wartości wszystkich towarów i suma wartości pieniądza, których zrównanie jest konieczne, by móc wyznaczyć wartość pojedynczego towaru, wynikają z założeń a priori i nie są empirycznie mierzalne. W semantyce lacanowskiej oznaczałoby to, że w obrębie systemu symbolicznego realne jest tylko reprezentowane, nie zaś bezpośrednio dostępne. A każda reprezentacja przycina się i dostosowuje do ram imaginarium, w którym się odbywa. Ekonomiści jednak głoszą, że teoria ekonomiczna jest nauką empiryczną. To błędne koło zostaje syntetycznie uchwycone poprzez zupełnie inne metaforyczne cięcie, w charakterystycznym fragmencie Anty-Edypa – „nie istnieją bowiem dziedziny czy obiegi względnie niezależne: produkcja jest
natychmiastową konsumpcją i zapisem (enregistrement), zapis i konsumpcja bezpośrednio ustanawiają produkcję […] 12” . W istocie więc użyteczność marginalna to miejsce spojenia maszyn pragnących i przecinających Deleuze’a i Guattariego. * Trzeba zwrócić uwagę na to, że maszyny pragnące D&G krystalizują się na innym poziomie egzystencji niż człowiek rozumiany jako całość: „pragnienie nie ustaje w łączeniu ciągłego przepływu z obiektami częściowymi, które ze swej istoty są podzielone i dające się dzielić” 13. Takie umiejscowienie maszyn pragnących wymaga jednak odłączenia ich od tego urządzenia, które konstytuuje człowieka jako jednostkową podmiotowość w relacji z Innym języka naturalnego, czyli od konstrukcji edypalnej: Edyp zakłada nieprawdopodobną represję maszyn pragnących. Z jakiego powodu i w jakim celu? Czy rzeczywiście poddanie mu się jest czymś koniecznym i pożądanym 14?
Waga gestu otwierającego trajektorię schizoanalizy polega na tym, że figura Innego 15 przestaje odgrywać jakąkolwiek rolę w konstrukcji rzeczywistości: „czego chce mój ojciec? Czy może mi dać coś więcej? To nie do pomyślenia! Dajcie mi spokój” 16. Konsekwencją zaś tego odrzucenia jest głęboka deterytorializacja 17 ludzkiego podmiotu: Człowiek nie jest już królem stworzenia, ale raczej tym, kto styka się z ogromem życia we wszystkich formach i rodzajach, kto odpowiada nawet za gwiazdy i zwierzęta, kto nieprzerwanie podłącza maszynę organ do maszyny źródła, drzewo do swojego ciała, pierś do ust, słońce do tyłka, kto jest wiecznym sługą maszyn świata 18.
To ujęcie ma piorunujące efekty. Z jednej strony „nie ma już człowieka ani natury, istnieje wyłącznie proces, który nawzajem je wytwarza i łączy ze sobą maszyny” 19; pokazuje się więc naturę-człowieka jako sumę relacji maszynowych, maszyn świata,
istnienie przeniesione zostaje w obręb maszynowej sfery quasi-naturalnej, zadziwiającej sfery produkcji-dla-produkcji, w której jakiekolwiek ludzkie motywy, określone przez Innego – choćby to, co za Buck-Morss nazwaliśmy społecznym ciałem etyczno-politycznym – tracą znaczenie. Wyłania się rozpędzona quasi-natura jako jedyna sfera bytu. Z drugiej strony – ujęcie to rozbija ludzką podmiotowość na sumę gestów i narzędzi, będących łączeniem ze sobą maszyn pragnących, maszyn organów i maszyn źródeł. „Bez wątpienia każda maszyna organ interpretuje cały świat zgodnie z własnym przepływem, zgodnie z energią, która z niej wypływa: oko interpretuje wszystko z perspektywy widzenia, mowę, rozumienie, sranie, pieprzenie…” 20. Perspektywa każdego narządu, stającego się źródłem potrzeby, a może jeszcze bardziej domagania 21, określa momentalną energię, kierunek jej ruchu i maszynę towar, który ten ruch zatrzymuje, kumulując. Każde takie zespolenie maszynowe, pragnieniesprite, chęć-ferrari, żądza-prostytutka, istnieje tylko we właściwej sobie chwili, oderwanej od wszystkich innych chwil, chwili stającej się momentalną wiecznością, niezwiązaną z każdą inną potrzebą, chęcią, żądzą czy domaganiem płynącymi z innego organu czy innego miejsca w przestrzeni przecinających się pól pragnień, kapitału, pracy, władzy… Wszędzie maszyny produkujące i pragnące, maszyny schizofreniczne, wszystkie gatunki życia; kategorie „ja” i „nie-ja”, zewnętrzności i wewnętrzności nic już nie znaczą 22.
Jest dokładnie tak, jak w teorii marginalistycznej, gdzie reflektor skierowany jest na samo połączenie maszynowego fragmentu z innym maszynowym fragmentem – użyteczności towaru z żądzą, domaganiem, pragnieniem, z którymi jest zespolone 23, natychmiastowej produkcji z natychmiastową konsumpcją. Weźmy na przykład pieniądze. „Produkowane” są teraz przez tkwiące w ścianach maszyny – bankomaty – do których nasze pragnienie podłącza
się za pomocą znaczącego kraty debetowej i kredytowej. Ta maszyna, pojawiająca się tam, gdzie dokonujemy wypłaty z bankomatu, stosuje się do opisu D&G: Maszyny zawieszają się na ciele bez organów jako wielość punktów dysjunkcji, które dzielą powierzchnię siatką współrzędnych i między którymi przeplata się cała sieć nowych syntez 24.
Te punkty dysjunkcji, w których zawieszają się maszyny pragnące, to nowe, cząstkowe quasi-podmiotowości hiperkapitalizmu. Oznacza to zaś, że ekonomia generuje podmiot zbiorowy, ciągłą quasinaturę, samą siebie wszechogarniającą, a jednocześnie narcystycznie wpatrzoną w rozprowadzone na jej powierzchni zespolenia maszyn pragnących i zatrzymujących, tworzących rojące się, jak mrówki na mrowisku, pod-podmiotowości cząstkowe. Jej skala i sposób reprezentowania skrzętnie omijają piętro bytu, na którym egzystuje człowiek, z jednej strony swoją skalą przekraczając je, z drugiej – ukrywając osobność losu pojedynczych ludzi i całych społeczności, rozbijając ich i je na maszynypragnące. Ukazuje się tutaj użyteczność czytania procesów ekonomicznych przez pryzmat struktur psychicznych. Schizoanaliza D&G opisuje świat quasipsychotyczny. Psychotyczność zaś nie odróżnia tego, co symboliczne, znaków, słów i terminów, od tego, co realne, traumatycznych relacji między istotami. Utożsamia każde znaczące, z całą jego materialnością, fonetycznym czy graficznym kształtem, z realnością traumatycznego spotkania. Dlatego schizofrenik dopatruje się w drobnych znakach epokowych zdarzeń, unikając rzeczywistych spotkań z innymi. By zmieniać świat, próbuje przekształcać substancję znaczących, tworząc zadziwiające neologizmy, które wyrzuca w otaczającą go przestrzeń przesyconą znakami.
To wszystko zaś logicznie opiera się na strukturze znaku finansowego, z jego dowartościowaniem ciągłości. Na możliwości „upłynnienia” relacji pomiędzy znaczącymi, tworzącymi „wibrującą membranę”, bez odniesienia do tego, co mają oznaczać – rzeczy, osób i istot. Membrana rozprowadza energię traumatycznych spotkań, nie napotykając żadnych przeszkód. To jest moment, w którym wyzwala się „dodatnie sprzężenie zwrotne” napędzające produkcję-dla-produkcji… znaczących. Każde znaczące może bowiem stać się obiektem pragnienia dla jakiejś cząstkowej maszyny pragnącej. Jak opisywane przez Slavoja Žižka słodzik bez cukru, kawa bez kofeiny czy masturbacyjne, cząstkowe pochwy i fallusy bez istot ludzkich, kobiet, mężczyzn. * Wbrew opisanym tu ideom D&G sformułowałbym podejrzenie: może nie chodzi tu jednak o schizofreniczność? Może inna struktura odpowiada temu opisowi? Coś tu bowiem się zacina… Deleuze i Guattari nazywają swój projekt schizoanalizą. Ich maszyny pragnące rozproszone są jednak na ciele bez organów, na kapitale, co więcej, to jemu zawdzięczają swoje funkcjonowanie: „Maszyny i czynniki do tego stopnia zaczepiają się na kapitale, że ich funkcjonowanie jest już dokonywanym przez niego cudem” 25.
Tak jakby to jednak pragnienie zysku, a nie tylko landowskiej produkcjidla-produkcji, decydowało o ich pracy. Co więcej, nawet u Nicka Landa: Pilnie strzeżoną tajemnicą kapitału-jako-procesu jest jego przeciwskuteczność w dziele zachowania cywilizacji mieszczańskiej, która wczepiła się weń niczym karzeł ujeżdżający smoka 26.
Ale jest tu wyraźnie powiedziane, to karzeł podmiotowości mieszczańskiej ujeżdża smoka kapitału, to on ustanawia dla niego reguły! Być może ci,
którzy paleni są oddechem tego smoka, nie widzą karła, ale to właśnie on zajmuje miejsce Innego w traumatycznym spotkaniu, którego doświadczają. Zmiana
sposobu
myślenia
o
strukturze
współczesnego
świata
ekonomicznego – od psychozy do perwersji, ma poważne konsekwencje dla naszego rozumienia jego istoty. W psychozie podmiot rozpływałby się, automatyzm autoreferencyjnych procesów usamodzielniał i narzucał swoją przez nic już nie kontrolowaną logikę całemu światu. Tak często opisuje się dziś działanie rynków finansowych. Jednak hipoteza o perwersyjnym charakterze naszego systemu-świata zmusza do postawienia pytania: kto jest tym podmiotem, który zajął miejsce Innego i narzuca swoje użycie 27 całemu światu? To w perwersji bowiem podmiot ustanawia się w miejscu Innego, uznając regułę swojego użycia za jedyne prawo 28. Czy wręcz nie można by powiedzieć, że perwersja utożsamia użycie z prawem? Paradoksalnie, użycie pozbawione relacji z Innym, wektora pragnienia, rozpada się na cząstki, musi więc skupić się na materialnych obiektach użycia, stających się fetyszami. Fetysz towarowy staje się fetyszem użycia. Kto jest więc owym podmiotem użycia: klasa średnia globalnej Północy? Jeden procent najbogatszych, niezależnie od usytuowania na mapie współczesnego kapitalizmu? Perwersyjni przywódcy polityczni, korzystający z niechęci swoich społeczeństw do zetknięcia z realnym? Niezależnie od tego, którą z tych odpowiedzi wybierzemy, hegemoniczny podmiot współczesnego świata ekonomicznego nie rozpłynął się w psychozie, owszem, króluje teraz w miejscu Innego. I mówi nam, dokonując perwersyjnego sprzeniewierzenia: „twoje pragnienie jest twoim prawem”. Jedyną maszyną zatrzymującą D&G staje się więc produkowany towar. Jak fetysz w sadomasochistycznej grze, zatrzymujący sobą pragnienie; lśniący, obrzmiały, ekscytujący do granic…
A następnie odrzucany, choćby w postaci stosów markowych ubrań, walających się na plażach Afryki, Azji, tego-innego-świata.
1 Jacques Lacan, Écrits, Seuil 1966, s. 392. 2 Jean-Joseph Goux, Les Monnayeurs du langage, Éd. Galilée 1984, s. 9. 3 Linia ujścia, linia łącząca punkty zbiegu w teorii perspektywy, to w filozofii Deleuze’a i Guattariego linia deterytorializująca pewną strukturę. 4 Odwołuję się tu do propozycji Michała Herera, by samych autorów książki Anty-Edyp rozumieć jako pewien podwójny dyspozytyw, przedstawionej we wstępie jego książki o filozofii Deleuze’a i Guattariego: Michał Herer, Gilles Deleuze. Struktury – maszyny – kreacje. 5 Gilles Deleuze, Félix Guattari, Anty-Edyp, przeł. Tomasz Kaszubski, Wydawnictwo Krytyki Politycznej 2017, s. 5. 6 Ewelina Nojszewska, Podstawy ekonomii, Wydawnictwa Szkolne i Pedagogiczne SA, Warszawa 1995, następny cytat s. 81. 7 Deleuze, Guattari, Anty-Edyp, s. 9. 8 Mazzucato, Wartość wszystkiego, s. 88. 9 Tamże, s. 90. 10 Jonathan Schlefer, The Assumptions Economists Make, Belknap Press: imprint of Harvard University Press 2017, s. 101. 11 Marc Lavoie i Mario Seccareccia zwracają uwagę: możesz myśleć o kapitale jako o wiązce nakładów towarowych, wyprodukowanych materialnie – różnorodnych towarów, takich jak maszyny i wyposażenie, surowce, środki transportu itd. – których wartość zależy od stopy zysku. Jedną z lekcji płynących z Dyskusji z Cambridge Dotyczącej Kapitału było to, że aby wyjaśnić dystrybucję dochodu, nakłady kapitału materialnego nie mogą być traktowane w taki sam sposób jak praca i ziemia, chyba że świadomie zaangażujemy się w błędne koło. Czego nawet znani ekonomiści głównego nurtu nie zauważają w Dyskusji z Cambridge Dotyczącej Kapitału. What Even Famous Mainstream Economists Miss About the Cambridge Capital Controversies, https://www.ineteconomics.org/perspectives/blog/what-even-famous-mainstream-economists-missabout-the-cambridgecapitalcontroversies#:~:text=What%20Even%20Famous,JUN%2015%2C%202015, dostęp 8/03/2022. 12 Deleuze, Guattari, Anty-Edyp, s. 7. 13 Tamże, s. 9. 14 Tamże, s. 6. 15 Jak zobaczymy, każdego Innego, poza tym reprezentowanym przez Kapitał. 16 Deleuze, Guattari, Anty-Edyp, s. 5. 17 Skądinąd zapowiedziana już w myśli Lacana i pojęciu podmiotu zdecentrowanego. 18 Deleuze, Guattari, Anty-Edyp, s. 8. 19 Tamże, s. 6. 20 Tamże, s. 9. 21 Tak o domaganiu pisze Bogna Choińska: „Domaganie jest konkretne: kiedy jestem głodny, domagam się dobrego jedzenia. Powstaje pytanie: dlaczego domagam się jedzenia, zamiast po prostu jeść? Domaganie odróżnia się od potrzeby przez fakt kierowania się ku Innemu (czyli w tym kontekście:
«jestem głodny – nakarm mnie»)”. Bogna Choińska, Podążanie za pragnieniem jako postulat etyczny psychoanalizy, „Nowa Krytyka” 2015, nr 35, s. 83. 22 Deleuze, Guattari, Anty-Edyp, s. 6. 23 Zgodnie z Benthamowską definicją użyteczności: Mazzucato, Wartość wszystkiego, s. 87. 24 Deleuze, Guattari, Anty-Edyp, s. 16. 25 Deleuze, Guattari, Anty-Edyp, s. 14. 26 Nick Land, Ze śmiercią w aliansach. Uwagi o Tanatosie i produkcji pragnień, przeł. Piotr Graczyk, „Kronos” 2015, nr 3(34), s. 119. 27 Pojęcie użycia wprowadził Tadeusz Komendant, jako polski odpowiednik jouissance. 28 Jacques Lacan, Kanta Sadem, przeł. Tadeusz Komendant, „Twórczość” 1989, nr 8.
10. HIPOTEZA EQUILIBRIUM, RYNKI EFEKTYWNE A MODALNOŚCI CZASU Dlaczego nowocześniejsze pojęcia „porządku” nie przeniknęły do dyskursu ekonomii? Krótka i brutalna odpowiedź brzmi […]: częściowo przeniknęły do dyskursu ekonomii, ale były tak odrzucające dla ekonomistów neoklasycznych, że zostały stłumione albo okaleczone nie do poznania 1. Philip Mirowski W tym rozprzężeniu znaczeń jeszcze jedna kategoria ulega dramatycznemu przekształceniu. To przepływ czasu. W ludzkim rozumieniu konstruowany jest on zawsze w relacji z Innym 2 i obarczony niepewnością dotyczącą przyszłości. Atoli, gdy zostanie pozbawiony wektora organizującego relację pragnienia, nagle rozpada się na wysepki bezczasowości, momenty, w których niemożliwe jest spotkanie podmiotowości z konsekwencjami własnych gestów, nadchodzącymi z przyszłości. A to właśnie jest warunkiem rozciągnięcia podmiotowości w czasie, jej ek-statyczności. Po prostu – bez Innego nie ma rozumianej w ludzki sposób przyszłości. Jeśli bowiem podstawowa oś czasu konstytuuje się poprzez pytanie, adresowane przez podmiot do Innego – czego chcesz? – a możliwość zadania tego pytania związana jest z ciągle nawracającym odraczaniem odpowiedzi, które to odraczanie właśnie rozciąga się w wymiar czasu, to zespolenie maszyny-pragnącej z maszyną-przecinającą i oderwanie ich od strukturyzującej pole znaczących relacji podmiotu z Innym prowadzi do rozpadu osi czasowej.
Rozpada się logiczna struktura modalności czasu – przeszłość jako sfera konieczności, teraźniejszość jako sfera realności, przyszłość jako sfera potencjalności 3. Wszystko nabiera jednolitych cech. Dlatego wypowiedź podmiotu bez Innego, również na temat przyszłości, cechuje zupełna pewność. Nie ma różnych możliwości, jest tylko absolutna pewność konieczności. Jest tak, jakby podmiot ten tkwił w teraźniejszości-jakopunkcie-wieczności, w którym dla Innego nie ma miejsca. Zupełnie inaczej funkcjonuje zwyczajny, ludzki podmiot, edypalny, neurotyczny jak każdy – ten będzie zawsze niepewny kształtu wydarzeń przyszłych. Bo choć Inny nim rządzi, on nie zna jego pragnienia. * W ludzkim myśleniu, osadzonym w języku naturalnym, kształtu przyszłości nie znamy. Dążymy ku niej poprzez wyobrażenie pragnienia Innego, antycypację che vuoi?, „czego pragniesz?”. Według Lacana bowiem pragnienie jest pytaniem 4. W eseju Czas logiczny pokazana jest sytuacja, w której każdy z trzech ludzi umieszczonych w pułapce musi określić swoją tożsamość przez obserwację tożsamości dwóch pozostałych. Gdy mu się to uda, będzie mógł wyjść. Strażnik mówi: Jest was tutaj trzech. A oto pięć krążków, które różnią się jedynie kolorem: trzy są białe, a dwa są czarne. Bez mówienia, który wybrałem, przyczepię każdemu z was jeden taki krążek na plecach, a więc poza zasięgiem waszego wzroku; wszelki bezpośredni dostęp jest wykluczony w związku z tym, że nie ma tu żadnej możliwości przeglądania się 5.
Będą więc obserwować się wzajemnie i – biorąc pod uwagę działania dwóch pozostałych – każdy z nich spróbuje określić kolor krążka zamocowanego na jego plecach. Istota sofizmatu polega na tym, że każdy z nich rozwiązuje ten sam problem; musi przedstawić sobie to, co drugi
i trzeci zaobserwują, a następnie odtworzyć rozumowanie, które przeprowadzą: Jestem biały i oto, jak do tego doszedłem. Ponieważ moi koledzy byli biali, pomyślałem, że gdybym to ja był czarny, każdy z nich mógłby wywnioskować: „Gdybym ja też był czarny, inny natychmiast by się zorientował, że sam jest biały, i szybko wyszedł, a więc nie jestem czarny”. I obaj wyszliby razem, przekonani, że są biali. Ponieważ niczego takiego nie zrobili, to znaczy, że muszę być biały, tak jak oni. Doszedłszy do tej konkluzji, poszedłem w stronę drzwi, by podzielić się moim wnioskiem 6.
Jako że każdy z trzech potrzebuje czasu, by krok po kroku przeprowadzić to wnioskowanie, każdy z nich zatrzymuje swoje działanie, swój ruch. Sekwencja kroków logicznych rozumowań zamienia się w upływ czasu. Dokładnie w chwili, w której uzyskują pewność, próbują ją wykorzystać i podejmują działanie, rzucając się w kierunku wyjścia. Jako że jednak robią ten krok równocześnie, mają wrażenie, że pomylili się w rozumowaniu, które przecież było oparte na założeniu, że ruch innych jest wstrzymany, zatrzymują się więc. Wyprowadzają nowe wnioski z tej nowej sytuacji i znowu ruszają… W tym eksperymencie umysłowym ważne jest to, że podmioty budują upływ czasu w momencie zatrzymania działania, które z kolei podyktowane jest dokładnie takim samym wstrzymaniem działania przez innych. Czas wyłania się, gdy unieruchomiony podmiot odtwarza w sobie logiczną konstrukcję, która tłumaczy wstrzymanie działania tego innego, obserwującego trzeciego i jego samego. Antycypacje dotyczące przyszłości są więc obciążone niepewnością, stąd ciągłe przerwy, luki w ludzkim działaniu praktycznym, służące ocenie tego, jak społeczny Inny spogląda na nas po tym, jak wykonaliśmy dany gest. To momenty poświęcone szukaniu potwierdzenia i antycypacji oceny. Pisze Lacan:
dialektyczna zmienność działań, pragnień i wartości charakteryzuje ludzkie zachowanie, czyni je podatnymi na zmianę nie tylko z chwili na chwilę [a więc skokowo], lecz w sposób ciągły oraz sprawia, że mogą one zająć całkowicie przeciwne wartości […] 7
Z tej skomplikowanej gry współczesna ekonomia wyabstrahowuje i usamodzielnia jedynie wymiar ciągłości. Ten wymiar, który podlega matematyzacji w postaci równań różniczkowych, przenoszących konieczność z teraźniejszości w przyszłość. Pisze o tym Mariana Mazzucato: [Alfred] Marshall jako matematyk posługiwał się
rachunkiem różniczkowym
zapożyczonym z fizyki newtonowskiej, by stworzyć teorię działania gospodarki […]. Marshallowi tak bardzo zależało na podkreśleniu roli sił równoważących w gospodarce, z ich łagodnymi krzywymi dającymi się opisać za pomocą rachunku różniczkowego, że jako motto swoich wydanych w 1890 r. Zasad ekonomii wykorzystał łacińskie powiedzenie Natura non facit saltum, przytoczone przez Darwina w jego pracy O pochodzeniu gatunków z 1859 roku, głoszące, że natura nie działa za pomocą skoków i zerwań, ale przyrostów, ewolucji 8.
Likwidując jakościowy skok pomiędzy teraźniejszością i przyszłością – skok wyrażający się w postaci różnicy pomiędzy rzeczywistością tego, co jest, i tylko możliwością tego, co będzie – ekonomia neoklasyczna może zastąpić go ciągłością tego, co konieczne – w duchu Laplace’a, który pisał przecież: Umysł, który by w danym momencie posiadał wiedzę na temat wszystkich sił działających w naturze, i położenie wszystkich rzeczy, z których świat się składa […], ująłby w tym samym równaniu ruchy największych ciał w kosmosie i najmniejszych atomów; nie pozostałoby dla niego nic niepewnego, a przyszłość, tak jak przeszłość, stanęłyby przed jego oczyma 9.
To największa korzyść, którą przynosi przyjęcie założenia o matematycznej pewności równań ekonomicznych, podobnej do tych opisujących ruchy ciał niebieskich. *
Być może najmocniej ta tendencja do zmieniania skokowego i nieregularnego charakteru relacji międzyludzkich, z całym ładunkiem niepewności w nich zawartych, w ciągłe medium zależności rynkowych, pozornie unicestwiających niepewność, ujawniła się w hipotezie equilibrium Leona Walrasa. Wychodząc od prostego założenia o równoważeniu się podaży i popytu dzięki mechanizmowi tatônnement, próbowania, prowadziła ona do tezy, iż „istnienie nadmiernej podaży na jednym rynku musi być wyrównane przez nadmierny popyt na innym, tak że oba te czynniki równoważą się” 10. Popyt na jedno dobro (jeden rynek) może, w pewnym sensie, płynnie przenieść się na inne dobro (drugi rynek). W połowie XX wieku ten model płynnego dążenia do równowagi ujęty został w równania różniczkowe przez Paula Samuelsona oraz Kennetha Arrowa, H.D. Blocka i Leonida Hurwicza 11. Konsekwentną krytykę pojęcia equilibrium, przeprowadzoną z perspektywy metodologii nauk matematycznych, przedstawił Philip Mirowski 12. Podstawą jego argumentacji jest stwierdzenie, iż „metafora, która zdominowała teorię neoklasyczną, utożsamiająca «użyteczność» z energią potencjalną, rozlaną w «przestrzeni towarów»” 13, metafora, która pozwalała wierzyć w rozwiązywanie liniowych równań określających ceny równowagi, nie bierze pod uwagę, że również w fizyce myślenie deterministyczne uznane zostało za wycinek o wiele szerszego zbioru niedeterministycznych sposobów myślenia. Atoli przez wzgląd na zdolność przepowiadania przyszłości, co oznacza odbieranie przyszłości jej niepewnego charakteru, myślenie deterministyczne miało i ma przewagę. W gruncie rzeczy teorie niedeterministyczne przez długi czas były spychane z pola widzenia myślicieli. Znakomicie ujął to angielski matematyk Ian Stewart:
Jeżeli możemy równanie rozwiązać za pomocą wzoru, to jego rozwiązania będą się ipso facto zachowywać w regularny i analizowalny sposób. […] Będziemy aktywnie wyszukiwać problemy, do których stosują się nasze metody, a ignorować resztę. Nie będziemy nawet chować ich pod dywan: aby to robić, musimy co najmniej wiedzieć o ich istnieniu 14 .
To dlatego ekonomiści neoklasyczni czuli niechęć do nowocześniejszych, jak to nazwał Mirowski w motcie tego rozdziału, form porządku. Te nowe formy porządku zakładają, że sama przestrzeń genezy znaków finansowych, choćby cen na rynkach, zmienia się pod wpływem samego przebiegu procesu. Jej ciągłość zrywana jest przez różnorodne „katastrofy”, przez co sama jej struktura podlega ciągłej zmianie. Hipoteza equilibrium, zauważa Mirowski, operuje natomiast w przestrzeni niezmieniającej się pod wpływem samego procesu 15. Nawet w fizyce jest to newtonowskie „przybliżenie”; fizyka relatywistyczna je porzuca. Rozprowadzanie energii stale zmienia strukturę, w której się odbywa; to właśnie chcę wyrazić za pomocą ogólnej tezy o polu symbolicznym tworzącym się w miarę dystrybucji energetycznego nadmiaru. W jeszcze większym stopniu dotyczy to quasi-natury opisywanej w ekonomii – ma ona charakter społeczny, a „wszystkie procesy społeczne są zależne od [zewnętrznego] kontekstu i własnej historii” 16 Przestrzeń, w której operują, która właściwie je konstytuuje, jest dialektycznie zależna od tego, co się w nich zdarzy. Każdy krok procesu społecznego nieodwracalnie zmienia przestrzeń społecznych relacji, medium, w którym ten proces się dokonuje, ta zmiana zaś określa następny krok procesu, i tak dalej… Nieliniowy charakter długofalowych serii cen dostrzegł Benoît Mandelbrot, jeden z twórców matematycznej teorii chaosu. Dzięki tej teorii wiemy, że nawet małe przyczyny mogą mieć kolosalne skutki – słynny motyl trzepocący skrzydłami w Brazylii i wywołujący huragan nad USA. Otóż z badań Mandelbrota wynikało, że podobnie jest na rynkach, a także że widoczne jest to w wykresach rozkładów cen, rozrzuconych w nieregularny
sposób i skupiających się w licznych punktach „równowagi”. Nawet interwencje „arbitrażu”, mające stabilizować ceny, ostatecznie mogą działać dokładnie odwrotnie, rozrzucać je 17. Takie procesy zachodzą w przestrzeniach chaotycznych, zmieniających się gwałtownie pod wpływem zachodzących w nich wydarzeń. * Rozumowanie Lacana, przedstawione w eseju Czas logiczny, daje znacznie lepszą wykładnię społecznej komplikacji tatônnement niż opis samego Walrasa. Przede wszystkim uzasadnia, dlaczego przyszłość w wymiarze relacji 18 nie może być pewna i znana. Istotę tego myślowego eksperymentu można opowiedzieć tak: wyobrażam sobie, co jeden-inny będzie myślał o moich przyszłych działaniach; wyobrażam sobie też, co drugi-inny będzie myślał o działaniach tego pierwszego, wynikających z tego, co ten pierwszy myśli o przyszłych działaniach moich. Muszę więc podjąć działania wyprzedzające ich wnioski. Z tego zaś wynika logiczny status przyszłości – nie jest ona pewna, nie jest naocznie dana jak teraźniejszość lub wyobrażeniowo – jak przeszłość. Ten model działania rynku bliższy jest raczej intuicjom Keynesa, piszącego: Większość ludzi w rzeczywistości nie zajmuje się obmyślaniem trafniejszych prognoz prawdopodobnej dochodowości jakiegoś obiektu w całym okresie jego życia, ale głównie przewidywaniem zmian w konwencjonalnej podstawie ocen nieco wcześniejszej, zanim zorientuje się w nich publiczność….
Czyli zakłada coś, „antycypując pewność”, ponieważ Obchodzi ich nie to, ile jakiś obiekt inwestycyjny jest naprawdę wart […], lecz to, na ile w trzy miesiące lub w rok później wyceni go rynek pod wpływem zbiorowej psychiki 19.
Ruchy cen na giełdzie są więc, zgodnie z propozycją Keynesa, ciągłą grą przewidywań tego, jak zachowają się inni pod wpływem tego, jak przewidują oni moje zachowania. Odtwarzając jeszcze raz społeczny sens rozumowania Lacana: mamy podmioty w sytuacji niepewności i częściowej wiedzy na temat warunków tej sytuacji. Każdy z nich podejmuje kolejne decyzje na podstawie obserwacji zachowania pozostałych. Tak właśnie działa rynek. Aby jednak decyzję podjąć, musi odtworzyć rozumowanie innych dotyczące jego samego. Po przeprowadzeniu dedukcji, w czasie której trwa w bezruchu, podejmuje decyzję, którą wprowadza w życie, podobnie jak jego partnerzy. Kupuje, podnosząc cenę, albo sprzedaje, obniżając ją. Musi ją podjąć, aby inni go nie wyprzedzili. Antycypuje więc pewność, której nie ma. Ale każde wprowadzenie decyzji w życie, każdy zaobserwowany ruch innych w zasadzie podaje w wątpliwość przesłanki poprzedniej decyzji, prowadzi więc do zatrzymania jego ruchu. To zatrzymanie, powtórzone przez innych, potwierdza jednak pierwsze rozumowanie, powoduje więc ruch… W żadnym momencie nie następuje stabilizacja przekonania na temat Che vuoi? Innego – w rynkowym sensie zaś: ceny – i nie osiąga się jakiegoś equilibrium, bo każdy stan destabilizuje swoje własne przesłanki. To raczej seria katastrof, oczywiście w rozumieniu teorii chaosu. W tym eksperymencie myślowym Lacan pokazuje więc, jak czas społeczny rodzi się ze skomplikowanej relacji łączącej podmioty, z obarczonych niepewnością rozumowań, przeprowadzanych przez te podmioty wzajemnie na swój temat, i z wymuszonych decyzji, których sekwencja określa następne decyzje. Tworzy on czasowo-przestrzenne medium, w którym z jednej strony czas rozwija się skokowo – jak kiedyś czas giełd od otwarcia do zamknięcia – z drugiej zaś każdy następny przebieg czasowy określony jest przez sieć relacji, determinowanych przez
szacowanie nieznanych intencji innych i konieczne decyzje. Stałym czynnikiem jest tu niepewność w kwestii pragnienia innych podmiotów i związanych z tą niepewnością działań. Fascynujące jest w tym wywodzie spostrzeżenie, że owe decyzje składają się na quasi-deterministyczny przebieg, którego jednak żaden z uczestników sytuacji, ani nawet jej obserwator – ekonomista teoretyk – nie jest w stanie przewidzieć. Dlatego Lacan nazywa ten konstrukt sofizmatem. * Istotą niepewności określającej przyszłość jest niepewność co do pragnienia Innego. Niemożność udzielenia odpowiedzi na pytanie Che vuoi? powoduje, że nie znamy jego odpowiedzi na to, co dla niego mamy. To właśnie powoduje zatrzymania, oczekiwanie na reakcję i przyspieszenia relacji między ludźmi, ich spontaniczną nieciągłość.
nagłe
W swojej hipotezie equilibrium Leon Walras próbuje przekroczyć to ograniczenie. Nawet jeśli traktować ową hiptezę jako normatywną, a nie deskryptywną, ostatecznie jawi się jako preskryptywna, w sensie projektowania pewnej rzeczywistości. Sądzę, że jej powodzenie i konsekwentna obrona przez takich teoretyków jak Aaron, Block i Hurwicz – oraz wielu praktyków – wiąże się z syndromem „poszukiwania pewności”, wyrażonym w cytowanym fragmencie z Iana Stewarta. Ponieważ w jakichś przedziałach czasowych i na pewnych terytoriach równania liniowe, wynikające z hipotezy Walrasa, pozwalają nam na formułowanie sensownych zdań języka ekonomicznego – formułowanie zdań mówiących o cenach w przyszłości – ignorowane są procesy chaotyczne i przypadkowe. Ignorowanie ich było możliwe do czasu, kiedy na ludzkość wypadło mnóstwo „czarnych łabędzi” i „szarych nosorożców”, a na place, jak po
2008 roku, zaczęły wychodzić zbuntowane tłumy, nowa twarz procesów ekonomicznych. Jednak, mimo że to nastąpiło, ciągłość przenosząca poczucie pewności poza granice ekumen, finansjalizacja światowej ekonomii związana z globalizacją, przyciąga do siebie społeczne energie. Wraca przez to stale, a tłumy z placów, inni i Inny, znikają w ogniu wojny, głodu, zarazy, śmierci. Do tego zagadnienia szczegółowo wrócę w następnej części, dotyczącej traumatycznego spotkania. Odwracalność procesów ekonomicznych rozgrywających się w ciele-ztowarów znowu bierze górę nad niepewnością życia i nieodwracalnością śmierci, dotykającymi ciała etyczno-politycznego. Granice ekumen i ich językowej reprezentacji, formy obdarzone trwaniem i wykluczające inne formy – wszystko to staje się przenikalną materią niestawiającą oporu „wibrującym membranom” ekonomii. A z drugiej strony, proteuszowa zdolność ekonomii do przenikania przez wszystkie bariery, jej potęga pozwalająca łączyć ogromne przestrzenie i tworzyć, jak pisał Braudel, ich „krwiobieg”, wynika w nie najmniejszym stopniu właśnie z owej dystrybucji pewności. * Unicestwienie czasu, a raczej włączenie go w wibrującą membranę ekonomicznego ujednolicania cen, ucieleśniło się ostatecznie w koncepcji rynków efektywnych. Znakomicie zapowiedział je Milton Friedman w wystąpieniu z 20 grudnia 1971 20 przygotowanym dla Chicago Mercantile Exchange 21, zatytułowanym The Need for Futures Market in Currencies [Potrzeba rynku kontraktów terminowych dla walut]. Nic w tym wystąpieniu nie jest przypadkowe, wszystko jest symptomatyczne – połączenie osoby wypowiadającej, miejsca
wypowiadania, obiektu wypowiedzi i momentu, w którym jest wypowiadana, zamienia się w przestrzenno-czasowy dyspozytyw, określający trajektorię wydarzeń i rozprowadzający energię. Rok 1971 to rok, w którym Nixon zawiesza wymienialność dolara na złoto, unicestwiając system z Bretton Woods i zrywając z referencyjną i towarową koncepcją znaku monetarnego, rok początku dzisiejszej finansjalizacji światowej ekonomii, a jednocześnie początek trzeciej fali globalizacji. Chicago Merc, giełda, której początki wiążą się z kontraktami na przyszłe zbiory amerykańskich płodów rolnych, a która w latach 80. i 90. XX stulecia, wciągając w ten rynek produkcję rolną całego świata, zaczęła podnosić ceny podstawowych zbóż, wcześniej dostępnych w ubogich krajach dla ludzi biednych, do poziomu, na którym chcieli za nie płacić ludzie bogaci, korporacje, wreszcie fundusze inwestycyjne, lokujące w nich zakumulowane bogactwo. Milton
Friedman,
prorok
rynkowego
wyznania
wiary,
który
z uprzystępnienia neoklasycznej teorii ekonomicznej „maluczkim” uczynił cel i znak swojej działalności ekonomicznej i politycznej, a słynnym przykładem z ołówkiem 22 wciągnął w pole myślenia rynkowego miliony ludzi, sam stał się symbolem, znaczącym głębokiej przemiany teoretycznej całego ekonomicznego pola, co przypieczętowane zostało o(d)znaczeniem go w 1976 potężnym znakiem, jednym ze znaczących suwerennych naszej ekumeny – nagrodą Nobla. I wreszcie sam obiekt, którego potrzebę Friedman ogłosił. Rynek kontraktów terminowych dla walut, czyli miejsce, gdzie wypowiada się zdania dotyczące wzajemnego odniesienia cen, miejsce ważenia znaków monetarnych reprezentujących poszczególne obszary suwerenności, miejsce spotkania ciała-z-towarów z ciałem etyczno-politycznym.
Możemy sformułować pytanie: co właściwie znaczy to, że dzisiaj, w postaci kontraktów terminowych, ustalamy przyszłą wartość cen? Argumentacja Friedmana zaczyna się od zaufania. „Jak długo [banki centralne] ufały, że limity [wahań kursów] będą utrzymywane w nieskończoność, ryzyko podmiotów zaangażowanych w handel zagraniczny było pomijalne” 23. Jednak gdy to się zmieniało, gdy zaufanie spadało, gdy narastało przekonanie o zmianie wartości jednej waluty wobec innej – wtedy marki wobec dolara – wszyscy dysponujący dolarami zaczynali kupować marki, uruchamiając mechanizm samospełniającej się przepowiedni – wzrostu wartości marki i spadku ceny dolara. Nawet jeśli banki centralne Niemiec i Japonii próbowały temu zapobiec, ich zasoby były zbyt małe, by zrównoważyć ruch rynków finansowych. Co właściwie znaczy to, że zasoby banków centralnych, nawet połączonych, nie są wystarczające, by skontrować ruch „rynków”? Jeśli owym „medium” banków centralnych, z którego tworzą one zasoby finansowe, jest suwerenność państw, to dostrzegamy tu oczywisty moment, gdy skala zasobów, którymi operuje kapitał – albo rynek – przekracza jakąkolwiek siłę suwerenności. To zaś musi doprowadzić do rozpadu systemu, gwarantowanego przez suwerenów, co Friedman odnotowuje z satysfakcją w podtytule: Koniec Bretton Woods: otwarcie możliwości dla wibrującego rynku kontraktów terminowych
24.
Nie wiemy, czy Friedman
czytał Braudela, ale powtórzenie wizji czegoś wibrującego, co łączy i synchronizuje najbardziej niejednorodne wymiary rzeczywistości, jest tu zastanawiające. Główny argument Friedmana brzmi mniej więcej tak: jeśli suweren gwarantuje stałość kursów, to ogromna rzesza inwestorów wyznaczająca przestrzeń zasobów finansowych, czyli rynki, nie będzie zainteresowana angażowaniem się w kontrakty terminowe na przyszłe wartości walut 25.
Ponieważ Banki Centralne utrzymują małe wahania kursów, rynki obstawiające przyszłe wartości mają niewiele do zrobienia, aż do momentu, gdy skrystalizuje się skokowa zmiana kursu, bo wtedy rynki angażują swoje zasoby we wzmocnienie tego ruchu i nagle cała energia systemu przemieszcza się w jedną stronę. A ponieważ skala rynków kapitałowych jest większa niż siła politycznych suwerenów, następuje gwałtowna zmiana kursu. Te wydarzenia – nagłe przemieszczenia wartości jednych walut wobec innych – są zaskakujące, chaotyczne, mają charakter katastrof albo „czarnych łabędzi” Nassima Taleba. A dzieje się tak dlatego, że sztywny kurs w okresach stabilizacji zniechęca do przewidywania, czyli reprezentowania przyszłości. Ponieważ więc teraźniejszość albo jest nadmiernie stabilna, albo nagle rozpada się w chaotycznej katastrofie, reprezentacja przyszłych wydarzeń nie wydaje się możliwa. Ani w jednym, stabilnym, ani w drugim, kryzysowym wypadku, nie da się włączyć przyszłości do teraźniejszości systemu, bo nikt, przede wszystkim kapitał, nie pragnie jej reprezentować w „tym-tutaj-teraz”. W języku Lacana oznacza to, że pytanie Che vuoi?, pytanie o to, czego chce Inny-jako-rynek, pozostaje bez odpowiedzi. Jest to więc sytuacja zwyczajna: nie znamy przyszłości, odpowiedź padnie dopiero kiedyś, ale wtedy pojawi się już inna przyszłość, która ze swoim pytaniem Che vuoi? znowu będzie nieznana. Rozwija się oś czasowa, z właściwym sobie atrybutem niepewności, budzącej w nas normalny, neurotyczny lęk. * Problem Friedmana polegał na tym, jak przekształcić Innego-rynek, tak by odpowiedź na pytanie o jego pragnienie była natychmiast udzielana, by przyszłość była reprezentowana w teraźniejszości.
Oznacza to też pytanie o to, jak zmienić system, tak żeby zmiany nie następowały w postaci gwałtownych przemieszczeń. Innymi słowy, żeby małe, kumulujące się procesy zachodzące w systemie były reprezentowane poprzez odpowiednie zmiany wartości. Wiązałoby się to z natychmiastowymi przemieszczeniami punktów osobliwych – cen, reprezentujących odpowiedź Innego-rynku na temat przyszłości. To istota procesów „różniczkowych”. I w tym sensie płaszczyzna rynku stałaby się „wibrująca” – wibrowałaby czy migotała ciągłym ruchem punktów spotkania pragnień i kontraktów, punktów osobliwych, cen. W semantyce lacanowskiej oznaczałoby to, że system sztywnych kursów temu nie sprzyjał, bo tworzył „jak gdyby” system saussure’owski, to znaczy taki, którego znaczenia nie „płyną” w trakcie trwających procesów wymiany, w trakcie trwających „wypowiedzi”. Płynięcie znaczeń oznaczałoby wyjście z saussure’owskiej sztywności związku znaczącego ze znaczonym. Ale to, jak już wiemy, oznaczałoby też zamianę nieciągłej, skondensowanej w stałych znaczeniach znaków struktury na ciągłe medium, w którym wyróżniane są tylko stale przemieszczające się punkty osobliwe ruchu. Oznaczałoby lingwistykę poststrukturalizmu, schizoanalizy. Jak zauważał Goux, zastanawiająca jest historyczna zbieżność uwolnienia języka naturalnego od referencji i ekonomii od parytetów, złota czy wzajemnego odniesienia walut w systemie Bretton Woods. Dla Friedmana takie medium, w którym możliwy byłby ciągły ruch cen, stanowiłyby rynkowe zmiany wzajemnej wartości znaków pieniężnych, pozbawione usztywniającej ramy narzucanej przez suwerenne – podmiotowe – państwa. Kursy „będą się zmieniać w odpowiedzi na mniejszą presję” 26, co oznacza, że nawet dyskretne przemieszczenia w polu rynkowych sił będą na nie wpływały, ruch wibrowania „w bardziej elastycznym systemie” 27 będzie powstawał w odpowiedzi nawet na zwiewne zmiany w polu. A takie
są reprezentacje przyszłości; kursy, jako miejsce spotkania sił w owym polu, będą więc reagować również na nie. To pierwszy warunek Friedmana. Realizacją tego warunku miał być rynek kontraktów terminowych na waluty. Jeśli kontrakt terminowy oznacza, że podmiot A za pół roku dostarczy ileś- tam-czegoś podmiotowi B za taką a taką cenę, to cena kontraktu terminowego reprezentuje dzisiejsze oczekiwania wielu podmiotów – Innego-rynku – co do kształtowania się przyszłej ceny tego-czegoś w stosunku do ceny zapisanej w kontrakcie. Mamy więc dwa piętra cen – cenę kontraktu terminowego na towar, tu walutę, dzisiaj, i cenę towaru/waluty w tym terminie na rynku. Gdy w dniu zapadalności ta ostatnia będzie wyższa niż ta zapisana w kontrakcie terminowym, jego posiadacz wygra, bo kupi walutę taniej. Jeśli będzie niższa, przegra, bo kupi ją zgodnie z posiadanym kontraktem terminowym, a więc drożej. Gdy Inny-rynek przewiduje, że cena tego-czegoś będzie wyższa, cena kontraktu idzie w górę. Jeśli przewiduje, że coś-tam będzie taniało, cena kontraktu idzie w dół. Spojrzenie przez pryzmat lacanowskiej konstrukcji czasu logicznego pozwala dostrzec, że reprezentowanie tej przyszłej wartości to akt, w którym podmiot, determinując swoją przyszłą pozycję, ujawnia ją innym, którzy na tej podstawie determinują swoje przyszłe pozycje, ujawniając je innym, i tak dalej… Tu w gruncie rzeczy pojawia się mocny drugi warunek Friedmana, zawierający w sobie sedno teorii rynków efektywnych. Tylko aktualne, skondensowane reprezentowanie całego ogromu najbardziej różnorodnych oczekiwań co do przyszłej wartości różnych znaków pieniężnych w jednolitym systemie pozwala w pełni, a więc w całości, reprezentować przyszłość, przenosić ją w teraźniejszość. To oznacza, że tworzyć rynek kontraktów terminowych muszą również ci, którzy nie są zainteresowani
kupowaniem czegoś-tam, na przykład towaru takiego jak zboże albo waluty, nawet za pół roku, są zaś gotowi otwierać pozycje, czyli trzymać kontrakty terminowe przez jakiś czas, by w pewnym momencie je sprzedać, w ich odczuciu – korzystnie. Czyli spekulanci 28. Jest tak dlatego, że po to, by taka reprezentacja była możliwa, skala wartości nagromadzonego nadmiaru, tworząca pole, w którym się operuje, musi być bardzo duża, znacznie większa niż sumy, które proponują sami zainteresowani sprzedażą czy kupnem określonych towarów. Muszą więc wejść do gry inwestorzy finansowi, których zasoby reprezentują skalę systemu jako taką, a nie skalę konkretnej transakcji w jakimś segmencie systemu. Istota drugiego warunku Friedmana polega jednak na tym, że przy odpowiedniej liczbie i skali takich zagregowanych oczekiwań – często przeciwstawnych, wzajemnie się modyfikujących – antycypująca niepewność zniknie, bo przyszłość będzie możliwie dokładnie reprezentowana w teraźniejszości. Zbliżanie się do pewnego punktu w czasie będzie powodowało wibrujące spływanie cen futures ku punktom osobliwym, które właśnie w tym terminie się spotkają. Przyszłość przestaje być niepewna, nie tkwi już w sferze możliwości, a staje się prawie-pewna, realna, obecna już teraz. * Myślenie Friedmana należy do potężnego teoretycznego strumienia, który między 1952 a 1973 ukształtował teorię rynków efektywnych 29. Jak zauważa Ole Bjerg, „teorie te, ukształtowane pierwotnie w środowisku akademickim, […] stopniowo przejęte zostały przez praktyków handlujących na rynkach finansowych, w efekcie kształtując samo działanie tych rynków” 30.
Jednak teoria ta idzie krok dalej niż koncepcja Friedmana. Filozoficzną jej istotę najprościej można ująć tak, że łączy ona absolutną konieczność z pełną przypadkowością, eliminując tkwiącą pomiędzy nimi antycypującą niepewność. Zacząć można od przypadkowości, jak Burton G. Malkiel: wszystkie kolejne zmiany cen reprezentują losowe odstępstwa od poprzednich cen. Zatem zmiany cen nie będą miały związku z przeszłymi zmianami cen 31.
Eliminowanie antycypującej niepewności sformułował w swoim doktoracie już w 1900 roku Louis Bachelier. Rozwijając koncepcję prawdopodobieństwa zdarzeń niezależnych, przedstawił hipotezę, że zmiany cen na rynkach finansowych są właśnie losowymi zdarzeniami niezależnymi i że do ich badania można zastosować analizę stochastyczną (czyli właśnie stworzoną do badania ciągów zdarzeń losowych i niezależnych) Konsekwencją tego podejścia było stwierdzenie:
32.
Wydaje się, że rynek, by tak powiedzieć zbiór spekulujących, nie musi wierzyć w określonym momencie ani we wzrost, ani w spadek, dla każdej podanej ceny jest bowiem tyle samo kupujących co sprzedających […]. W danym momencie rynek nie wierzy ani we wzrost, ani w spadek prawdziwej ceny [wyróżnienia – L.B.] 33.
Jeśli rynek reprezentuje całość przestrzeni ekonomicznej, to „dla każdej podanej ceny jest […] tyle samo kupujących co sprzedających”, oznacza to więc, że rynek, jako Inny, nie wierzy, nie ufa ani we wzrost, ani w spadek ceny. Ole Bjerg daje bardziej współczesną wykładnię tej tezy: Zakumulowana wiedza kupujących i sprzedających na rynku oznacza, że przewidywanie przyszłych ważnych wydarzeń jest już wcielone w aktualne ceny akcji i innych papierów wartościowych 34.
Teoria rynków efektywnych dowodzi więc dosłownie tego właśnie, że przyszłe zdarzenia są już reprezentowane na wibrującej płaszczyźnie rynku. Scala ona nie tylko wszelkie wymiary przestrzenne – geograficznie i etycznie oderwane od siebie ekumeny – ale powoduje spływanie punktów
osobliwych z przyszłości w teraźniejszość. Zgodnie z tą teorią pewność oferowana przez cenę na rynku finansowym unicestwia niepewność, pytanie kierowane do Wielkiego Innego, pytanie Che vuoi? Paul Samuelson, znany nam już ze sporu Cambridge, w swoim artykule o symptomatycznym tytule: Dowód na to, że poprawnie antycypowane ceny zmieniają się losowo z 1965 roku, w taki sposób ujął sedno tej teorii, wyprowadzając wniosek z wyeliminowania niepewności: Na konkurencyjnych rynkach dla każdego sprzedającego znajdzie się kupujący. Gdyby było się pewnym, że pewna cena wzrośnie, już dawno by wzrosła 35.
Oznacza to z perspektywy filozoficznej, że gdyby przewidywało się zmianę ceny, ale było jej niepewnym, to owo przewidywanie określałby kierunek ruchu cen. Jednak pewność na temat przyszłości natychmiast odzwierciedliłaby się w teraźniejszości, w gruncie rzeczy już to się stało, jedyny więc możliwy ruch cen to ruch losowy. Aprioryczne 36 rozumowanie, na którym oparta jest koncepcja Bacheliera, zmienia u niego kierunek – jeśli ceny są poprawnie antycypowane, zmieniają się losowo, a ponieważ gdyby nie były poprawnie antycypowane, już byłyby inne, więc poprawnie antycypowane być muszą. * Do filozofii fundującej teorię rynków efektywnych krytycznie odnosił się John M. Keynes. Już w 1936 roku pisał: Nie możemy też uzasadniać naszego zachowania, argumentując, że człowiek w stanie niewiedzy ma jednakowe szanse popełnienia błędu w obu kierunkach, tak że prawdopodobieństwa zmian dodatnich i ujemnych są jednakowe. Łatwo można wykazać, że zakładanie arytmetycznej równości prawdopodobieństw na podstawie niewiedzy prowadzi do absurdu 37.
Argument Keynesa jako żywo przypomina wątpliwości, jakie neurotyczna – czyli normalna – osobowość zawsze ma wobec tych szaleńców, którzy w sprawie pragnień Innego skłaniają się ku pewności. A co, zadaje sobie pytanie normalny neurotyk, jeśli Inny jednak pragnie czegoś innego? Wyprowadzanie pewnych wniosków z naszej niewiedzy na temat tego Che vuoi? „prowadzi do absurdu”! Dlatego o spekulujących Keynes pisze: „obchodzi ich […], na ile w trzy miesiące lub w rok później wyceni go [jakiś obiekt inwestycyjny] rynek pod wpływem zbiorowej psychiki”. Czyli Innego, o którego nastrojach, jak wynika z następnych zdań akapitu, niewiele wiemy. Podsumowuje więc nieco pesymistycznie: „społecznym zadaniem trafnej inwestycji powinno być przezwyciężenie ciemnych mocy czasu i niewiedzy, przysłaniających przyszłość 38”. Nic podobnego nie zachodzi w teorii rynków efektywnych. Neurotyczna niepewność każdej spekulacji, odtwarzająca logikę osi czasu – od możliwego przyszłości, przysłoniętego przez „ciemne moce czasu i niewiedzy”, przez realne decyzji inwestycyjnych, ku koniecznemu przeżytych kryzysów i katastrof przeszłości – zamienia się w maniakalną pewność. Przyszłość traci jakąkolwiek samoistność. Stąd założenie o niemożliwości spekulacji 39. Dlatego sądzę, że dla hiperkapitalizmu przełomu tysiącleci najbardziej charakterystyczna jest reklama z 2012 roku, gdzie pragnienie rywalizuje ze Sprite’em, czyli towarem, zaspokojeniem 40. W sposób pozornie absurdalny to Sprite – towar – maszyna przerywająca – zawsze wygrywa. To właśnie na rynku efektywnym, jak stwierdza Samuelson, cena Sprite’a jest taka, że pragnienie jest natychmiast zaspokajane. „Gdyby miała wzrosnąć, toby już wzrosła”. Ostatecznym miejscem zbiegania się linii
ujścia tej ontologii jest sytuacja, w której pragnienie nie ma szans, bo towar już je wyprzedził swoją ceną. Dlatego rynek efektywny musi wracać do nieefektywności, by znowu wprowadzać niepewność, czyli warunek pragnienia. * Barry Eichengreen pisze o polemice, jaką z tezą Miltona Friedmana na temat płynnych kursów wymiany walut, opierających się na rynkach spekulacyjnych, przedstawił Ragnar Nurske. Najprościej mówiąc, Nurske zakładał, że oscylacje mają tendencję do wzmacniania się, rezonansu. Friedman kontrargumentował, że oscylacje mają tendencję do wygaszania się 41. Jak pokazaliśmy, Mandelbrot dowiódł, że proces rynkowy ma charakter stochastyczny, może więc być i tak, i tak. Właśnie jednym ze sposobów zrozumienia badań Mandelbrota jest teoria rynków efektywnych, z jej uzasadnieniem losowego charakteru zmian cen i wchłonięciem przyszłości przez teraźniejszość. Można jednak inaczej tłumaczyć to, że czasem oscylacje rynkowe mają tendencje do wzmacniania się, a czasem – do wygaszania. Eichengreen wprowadza tu zupełnie nowy wymiar, wymiar, który przenika z ciała etyczno-politycznego, wymiar zaufania. Intensywność spekulacji walutą zależała od wiarygodności zaangażowania rządu w utrzymanie standardu złota. Tam, gdzie wiarygodność była największa, kapitał nadal płynął w stabilizujących kierunkach […]. Gdzie wiarygodność była wątpliwa, destabilizujące spekulacje potęgowały presję wywieraną na rząd, który starał się równoważyć sprzeczne interesy 42.
Eichengreen pokazuje, że „losowe” zmiany cen zależą od stopnia zaufania Innego, jakim jest rynek, do suwerena. Inny, rynek, przestaje być
„nieporuszonym poruszycielem” Bacheliera, który zawiera w sobie wszystko, wie wszystko, a więc niczego nie pragnie i w nic nie musi wierzyć, tylko raczej niepewnym siebie podmiotem, który z niepokojem obserwuje zachowania suwerena i na ich podstawie antycypuje swoje ruchy. Tę antynomię trafnie ujmuje Kacper Pobłocki: O ile temporalność gospodarki rynkowej zamyka się w teraźniejszości, o tyle kapitalizm jest systemem, który bazując na nadziei na przyszły zysk, łączy teraźniejszość z przyszłością 43.
Łączy je jednak w taki sposób, który niepewność przyszłości poprzez zaufanie zamienia w znak wartości. Wtóruje mu David Harvey: Jeśli dojdziemy do wniosku, że to dalszy wzrost produkcji tworzy popyt na wczorajszą nadwyżkę produktu i że kredyt jest potrzebny do wypełnienia luki czasowej, to wynika z tego również, że napędzana kredytem akumulacja kapitału według stopy procentowej jest także warunkiem przetrwania kapitalizmu. Tylko wtedy dzisiejsza ekspansja może zmieść wczorajszą nadwyżkę 44.
Kredyt, czyli to, co oparte na zaufaniu. Nick Land, zawierzywszy AntyEdypowi na początku XXI wieku i nie znosząc etyczno-politycznego „naddatku” nakładanego na psychozę hiperkapitalizmu, próbuje wyrwać się tej logice, twierdząc, że: w miarę „ewolucji” kapitału racjonalizujące go alibi, dostarczane mu przez produkcję-dlazysku, staje się coraz absurdalniejsze, a w końcu łuszczy się, jak warstwa taniego lakieru podczas wybuchu dodatniego sprzężenia zwrotnego napędzającego produkcję-dla-produkcji” 45,
My jednak pójdziemy tropem zaproponowanym przez Eichengreena.
1 Philip Mirowski, The Rise and Fall of the Concept of Equilibrium in Economic Analysis, „Recherches Économiques de Louvain/Louvain Economic Review” 1989, vol. 55, nr 4, s. 449–450. 2 Co Lacan pokazuje w eseju Czas logiczny; do tej sprawy wrócimy.
3 Patrz: Andrzej Leder, Był kiedyś postmodernizm… Sześć esejów o schyłku XX stulecia, IFiS PAN 2018. 4 Lacan, Seminarium III; Fink, Kliniczne wprowadzenie…, s. 147. 5 Jacques Lacan, Czas logiczny, s. 162. Korzystam z tłumaczenia Forum Polskiego Pola Lacanowskiego na seminarium z Markiem Straussem 20.05.2017. 6 Tamże, s. 162. 7 Lacan, Le séminaire, Livre III. Les Psychoses, Seuil 1981, s. 32. 8 Mazzucato, Wartość wszystkiego, s. 86. 9 Pierre Simon de Laplace, za: Philip Mirowski, The Rise and Fall of the Concept of Equilibrium…, s. 447. 10 https://www.investopedia.com/terms/w/walraslaw.asp#:~:text=Walras’s%20law%20is%20based%20on,market%20being%20out%20of%20balance, dostęp 5/05/2022. 11 Kenneth J. Arrow, H.D. Block, Leonid Hurwicz, On the Stability of the Competitive Equilibrium II, „Econometrica” 1959, nr (27), s. 82–109. 12 Philip Mirowski, The Rise and Fall of the Concept of Equilibrium… 13 Tamże, s. 449. 14 Ian Stewart, Czy Bóg gra w kości? Nowa matematyka chaosu, przeł. Michał Tempczyk, Włodzimierz Komar, PWN 2001, s. 68. 15 Mirowski, The Rise and Fall…, s. 455. 16 Tamże. 17 Tamże, s. 464. 18 Tamże, The Rise and Fall…, s. 451. 19 John M. Keynes, Ogólna teoria zatrudnienia, procentu i pieniądza, przeł. Michał Kalecki, Stanisław Rączkowski, PWN 2012, s. 136. 20 Milton Friedman, The Need for Futures Markets in Currencies, „Cato Journal” 2011, vol. 31, nr 3. 21 Chicago Mercantile Exchange (CME), potocznie znana jako Chicago Merc, to giełda handlu kontraktami futures i opcjami […] w sektorach rolnictwa, energii, indeksów giełdowych, walut, stóp procentowych, metali, nieruchomości, a nawet pogody; https://www.investopedia.com/terms/c/cme.asp, dostęp 18/03/2022. 22 Istnieją tysiące wersji wykładu, w którym się on pojawia, np. na portalu Neoliberal https://www.reddit.com/r/neoliberal/comments/huo24n/milton_friedman_lesson_of_the_pencil/, dostęp 12/02/2022. 23 Friedman, The Need…, s. 635. 24 Tamże, s. 636. 25 Tamże. 26 Tamże, s. 637. 27 Tamże. 28 Tamże, s. 638. 29 Bjerg, Making Money, s. 47. 30 Tamże. 31 Burton G. Malkiel, Efficient Market Hypothesis, w: Eatwell, J., Milgate, M., Newman, P., red., Finance, Palgrave Macmillan 1989, s. 128.
32 Louis Bachelier, The Theory of speculation, przeł. D. May, „Annales scientifiques de l’Ecole Normale Superieure”, 1900, ser. 3,17, s. 21–86, Version 1, 2011. 33 Tamże, s. 26. 34 Bjerg, Making Money, s. 49. 35 Paul Samuelson, Proof That Properly Discounted Present Values of Assets Vibrate Randomly, „The Bell Journal of Economics and Management Science” 1973, vol. 4, nr 2, s. 41. 36 Aprioryczne według Ole Bjerga (Making Money, s. 49–50). 37 Keynes, Teoria…, s. 134. 38 Tamże, s. 136 i 137. 39 Bjerg, Making Money, s. 53. 40 https://www.youtube.com/watch?v=elTZ3a3tufg, dostęp 17/04/2022. 41 Eichengreen, Globalizing Capital, s. 49, 50. 42 Tamże, s. 72. 43 Pobłocki, Kapitalizm, s. 117. 44 David Harvey, The Enigma of Capital and the Crises of Capitalism, Oxford: Oxford University Press, 2010, s. 112–113. We fragmencie tym zapamiętamy „lukę czasową”, do której wrócimy. 45 Land, Ze śmiercią w aliansach..., s. 119.
III ZAUFANIE I SPRZENIEWIERZENIE – CZYLI TRAUMATYCZNE SPOTKANIE Z REALNYM
Realne jest domeną tego, co utrzymuje się poza symbolizacją 1. Jacques Lacan Jest coś, co nie daje się reprezentować, co zaburza każde imaginarium, co pozostaje nieopisane, nawet gdy wydaje nam się, że nasz opis świata jest pełny. Swoim ciążeniem wprawia w ruch proces symbolizacji, nadaje mu sens, określa jego ramy. Ale poznajemy je raczej przez brak i pomyłkę, przez gorycz porażki, nadużycie zaufania, piętrzenie się trudności… To traumatyczne spotkanie, to realne.
1 Jacques Lacan, Écrits, Seuil 1966, s. 388.
11. UZASADNIENIE SZCZEGÓLNEGO STATUSU RELACJI ZAUFANIA …wartość jednostki walutowej nie jest miarą wartości przedmiotu, lecz miarą naszego zaufania do innych istot ludzkich 1. David Graeber Czego potrzeba, by powierzyć komuś coś wartościowego? Trzeba mu zaufać. A żeby powierzyć coś, czego utrata byłaby nieodwracalna, dorobek całego życia? Trzeba obdarzyć go wielkim zaufaniem. A jeśli nie chodzi o dorobek jednego ludzkiego życia, ale o owoce wysiłku całej generacji? O lata i dziesięciolecia trudu milionów ludzi, zamienione w aktywa? Co jest warunkiem pozwalającym powierzyć komuś coś aż tak cennego? Wydawałoby się, że jeszcze więcej zaufania. Nie jest to jednak proste. Często bowiem zaufanie bywa w takiej sytuacji wymuszone, jest zaufaniem przypartego do muru, przerażonego, działającego pod presją konieczności. Nasze myślenie ma tendencję do prostej ekstrapolacji: w miarę, jak rośnie wartość dobra powierzanego, rosnąć też musi dobrowolnie ofiarowywane zaufanie. W końcu, gdybyśmy nie mieli zaufania, to nie powierzalibyśmy dobra i trzymali je w jakiejś komodzie. Jest jednak inaczej, pewne dobra przygniatają swoim ciężarem. Zbyt cenne, by móc pozostać w naszych rękach, tworzą sytuację zagrożenia i zmuszają, by powierzyć je innym. Sama ich obecność jest traumatycznym nadmiarem,
który domaga się rozprowadzenia. To wydaje się kluczowym elementem rozważań o zaufaniu i wiarołomstwie. Teoretycy rational choice 2, koncepcji antropologicznej fundującej współczesną wersję ekonomii neoklasycznej, zbyt często przyjmowali jeden podstawowy schemat sytuacji ufności; zaufanie jest w nim darem, który można po prostu ofiarować albo nie. Obdarzający zaufaniem jest, w fundamentalnym sensie, wolny wobec tego wyboru i może racjonalnie oceniać potencjalne zyski i straty swoich decyzji. Istnieją wprawdzie ograniczenia związane z tradycją kulturową lub osobistą historią danego podmiotu, ograniczają one jednak coś, co z istoty jest aktem wolnej woli: zaufać albo nie zaufać 3. Oczywiście, szczodrzej ofiarowując zaufanie, osiągamy liczne korzyści, czy to natury ekonomicznej, czy społecznej; jeśli ograniczymy naszą ufność, to najwyżej dotknie nas utrata owych korzyści, będziemy sobie spokojnie tkwić w naszym zaścianku nieufności. Kalkulujemy sobie te zyski i straty, i tyle 4. Ten sposób myślenia dominuje zresztą w Polsce, w kraju jednego z najniższych wskaźników zaufania społecznego. Tu „lepszy wróbel w garści niż gołąb na dachu”, zwłaszcza, gdy o gołębiu ktoś tylko opowiada… Wizja rational choice oparta jest na bardzo szczególnej i dość niefrasobliwej antropologii. Człowiek, podmiot, po prostu sobie jest. To zaś, w jakim stopniu obdarza zaufaniem innego, nie ma na owo „jest” większego wpływu. Bywa jednak zupełnie inaczej. Czasem istnienie, życie człowieka wisi tylko na nitce zaufania. Czasem podmiot wie, że albo powierzy się innemu, albo wszystko, co ma, łącznie z istnieniem, bezpowrotnie utraci. Czasem jest pod ścianą i przerażonym wzrokiem szuka tego, kto zechce przyjąć ciężar jego życia. Jest w momencie traumatycznego spotkania.
Sądzę zresztą, że tak jest zazwyczaj. Często po prostu tego nie zauważamy. To antropologia przeczuta przez Hobbesa, kiedy stwierdza, że władcy ufamy ze strachu o nasze życie. Antropologia, w której to zgoda na przyjęcie ciężaru czyjegoś zaufania jest darem. Podkreślmy to odwrócenie – nie zaufanie jest tu darem, darem jest to, że ktoś jest gotów wziąć na siebie ciężar zaufania drugiej osoby. Może tego jednak nie traktować jako daru, tylko jako dług. I za to przyzwolenie, za zgodę na to, by inni mu ufali, żądać wynagrodzenia 5. * W Uzasadnieniu metafizyki moralności Immanuel Kant pokazał, że jakakolwiek moralność, aby być etyczna w swojej istocie, musi być uwarunkowana przez wolność 6. Wolność jest więc warunkiem koniecznym moralności indywidualnej, moralności jednostki, dobrowolnie wiążącej się z innymi jednostkami. Musimy działać, jakbyśmy (als ob) byli wolni. Chytrość rozumu tkwi oczywiście w owym „jakbyśmy”; nie wiemy, czy jesteśmy, ale działać musimy tak, jakbyśmy byli. Zniewolenie jest możliwe właśnie dlatego, że doświadczamy naszego życia, jakbyśmy byli wolni. W tym sensie wolność jest warunkiem możliwości zniewolenia. Gdyby nikt nie miał poczucia wolności, nie doświadczałby kajdan jako zniewolenia. Możemy to rozumowanie przenieść na sytuację relacyjną. Co bowiem, jeśli zastanawiamy się nad relacją jako fundamentem antropologii? Gdy uznajemy, że wpierw pojawia się relacja, potem osoba? Że nie istnieje się indywidualnie, bo samo istnienie podmiotu wisi na nitce wezwania Innego, innych? Kiedy zakładamy, że istnienie indywidualne zawsze określa się poprzez odniesienie do innego? Mniej lub bardziej w lévinasowski czy lacanowski sposób?
Co jest warunkiem możliwości tego rodzaju antropologii, antropologii relacyjnej, antropologii odniesienia, Ja–Ty, Ja–My, Ja–On/Ona? Takim warunkiem jest zaufanie. Jak wolność jest metafizycznym warunkiem moralności indywidualnej, tak zaufanie jest warunkiem wszelkiej relacji. Zaufanie rozumiane jako konieczność, jako nieuchronnie nakładany na nas warunek, bez którego nie jest możliwy żaden codzienny gest. Musimy działać, jakbyśmy (als ob) ufali innym. Nie wiemy, czy możemy ufać, ale musimy działać, jakbyśmy ufali. I podobnie jak w przypadku wolności i zniewolenia, dopiero na bazie fundamentalnego zaufania możliwe jest wiarołomstwo. Fundamentalne zaufanie jest koniecznym warunkiem wszelkiej relacji społecznej. Jeśli bowiem przekręcam rano kurek z gazem, to ufam, że nie nastąpi wybuch. Jeśli wychodzę na ulicę, to obdarzam zaufaniem ludzi, zakładając, że nie rzucą się na mnie albo nie wskażą szyderczym gestem – tego tutaj nie chcemy… Jeśli w bólu idę do lekarza, to ufam, że poda mi lekarstwo, a nie placebo czy truciznę. Wbrew pozorom, nawet gdy jestem skuty łańcuchem z wrogiem, muszę zaufać, że nie rzuci się na mnie i nie zacznie dusić. Każdy z gestów wykonywanych w świecie oparty jest tak naprawdę na całym systemie zależności, a każdy krok w ich budowaniu wymaga zaufania. Przekręcając kurek z gazem, ufam, że ludzie podłączający płytę do instalacji dokręcili wszystkie śrubki i gaz się nie ulatnia. Ale też że wiedzieli, co mają dokręcić do czego. Że ten, kto konstruował instalację, miał umiejętności, odpowiednio certyfikowane, i że te certyfikaty nie są sfałszowane, a jego umiejętności są prawdziwe. Że… System społeczny jest więc skomplikowanym systemem relacji zaufania. Bez nich społeczeństwa się degradują. Znamy takie sytuacje – społeczeństwa „upadłe”, toczące wojnę domową, poddane brutalnym dyktaturom, przeżarte niepohamowaną żądzą zysku. Sytuacje mniejszości prześladowanych przez
większość… Degradacja i związany z nią rozkład zaufania (wiarołomstwo) mogą mieć różne oblicza – od skrajnych, jak obcinanie głów i sprzedawania kobiet na targowiskach w Państwie Islamskim, przez szczucie nienormatywnej seksualności w demokraturach, po zapisywanie pacjentom zabójczych opiatów – zamiast znacznie skuteczniejszych i droższych terapii – przez lekarzy w USA, będące wyrazem strukturalnych nierówności. I oczywiście, namawianie milionów ludzi do brania kredytów, na których spłacenie nigdy nie będzie ich stać. * W obrębie społeczeństwa masowego, zorganizowanego przez system prawny, instytucjonalny i wspólnotę imaginarium – dziś najczęściej na poziomie państwa narodowego – obdarzenie zaufaniem i jego przyjęcie przestaje być kwestią indywidualnie podejmowanego ryzyka. Obdarzanie zaufaniem innych jest konieczne ze względu na wymogi życia – nie najmniej ważnym z tych wymogów jest skrajna specjalizacja pracy – przyjęcie go zaś wymuszane jest w ramach relacji społecznej ujętej przez normę prawną. Oznacza to, że przyjęcie zaufania staje się obowiązkiem. Niepewność, stanowiąca istotę stosunków między ludźmi, zamieniana jest na pewność gwarantowaną przez prawo. Rozważmy znaną sprawę, w której pewien drukarz odmówił wykonania usługi osobom z organizacji broniącej praw LGBTQA+. Otóż zawarty w prawie zakaz dyskryminacji nie pozwala na to, zobowiązując drukarza do świadczenia usług bez względu na żywione przekonania. Prawo do ufania, że ten, kto podjął się pewnej roli, wywiąże się z niej, jest więc mocno ujęte w kodeksach, odmawiających możliwości niewykonania usługi ze względu na pewne cechy – religię, pochodzenie etniczne, orientację seksualną – osoby zlecającej jej wykonanie.
W gruncie rzeczy cały system relacji społecznych regulowanych przez prawo oparty jest na zamianie indywidualnych, a więc tylko potencjalnych, decyzji na zachowania konieczne, wymuszone przez obowiązek. Kantowski imperatyw kategoryczny działałby tak samo, gdyby ludzie postępowali w zgodzie z nim. Związek między możliwością zaufania w relacjach indywidualnych a jego koniecznością w skali społecznej jest fundamentalnie ważną zmianą logiki. Świetny przykład tego przejścia – oparty na zupełnie innej tematyce – pokazuje Timothy Snyder w swojej książce o dziedzictwie Zagłady w Europie Wschodniej 7. Zauważa, że gdy życie ludzkie zależy od moralnej lub niemoralnej postawy jednostek – jak w przypadku ukrywanych w okresie zagłady Żydów, zależnych od indywidualnych decyzji ukrywających – mamy w istocie do czynienia z klęską społeczeństwa i instytucji. Z sytuacji hobbesowskiego stanu wojny, w której obdarzony zaufaniem ma wybór, może je przyjąć albo nie, a obdarowujący ponosi ryzyko odrzucenia, przechodzimy dzięki prawu państwowemu do sytuacji, w której przyjęcie zaufania wymuszone jest przez konieczność prawną. Kiedy prawo i system instytucji je chroniący rozsypuje się, wracamy do stanu wojny wszystkich przeciw wszystkim. Ochrona obywateli jest bowiem obowiązkiem społeczeństwa zorganizowanego w demokratyczne państwo, a jego rozpad powoduje, że wymuszone zaufanie staje się zależne od złej lub dobrej woli jednostek. I znowu – otwiera drogę do wiarołomstwa. Z drugiej strony, Aleksander Sołżenicyn w swoich książkach, szczególnie w Oddziale chorych na raka 8, przeprowadził apologię właśnie decyzji jednostek – wartości całkowicie indywidualnych decyzji poszczególnych ludzi ratujących innych, w przeciwieństwie do ludzi skazujących ich na piekło. Można to zrozumieć; w społeczeństwie, w którym rządzi zasada zinstytucjonalizowanej nieufności – tak jak w stalinowskiej
Rosji lat 30. – obdarzenie kogoś zaufaniem, a potem przyjęcie tego zaufania, stanowiło jedyny sposób odbudowania relacji społecznej, zdewastowanej przez system terroru. Społeczeństwo i jego instytucje tworzą mechanizm, który przetwarza samą tylko, obarczoną niepewnością możliwość dobra i zła – potencjalne zaufanie i zdradę w sytuacjach indywidualnych spotkań ludzi – w pewność systemu zaufania społecznego, gwarantującego bezpieczeństwo poszczególnym istotom ludzkim. Gwarantem jest konieczność zawarta w powszechnym obowiązywaniu prawa i jego znaczących – form językowych, powszechnie uznanych znaków, kierujących w sposób nieodwołalny i w zasadzie nie podlegający dyskusji ludzkimi zachowaniami 9.
Działanie tej konieczności, ukrytej pod pozorami wolnego wyboru, jest ważnym tematem tych rozważań. Może się ona bowiem realizować w dwóch wymiarach: w ciele etyczno-politycznym, gdzie prawo jest – a w każdym razie winno być – wyrazem zbiorowej woli, albo w ciele-z-towarów, gdzie konieczność zaufania generowana jest przez ciągłość wibrującej membrany, ogarniającej wszystko i wszystkich. Tę asymetrię będę wielokrotnie przywoływał w dalszej części książki.
1 Graeber, Dług, s. 66. 2 Antropologiczny punkt widzenia teorii rational choice znakomicie uchwycił John Elster: „Podstawową jednostką życia społecznego jest indywidualne ludzkie działanie. Wytłumaczyć instytucje społeczne i społeczną zmianę to pokazać, jak wyrastają z działań i interakcji jednostek” (za: Martin Hollis: The Philosophy of Social Sciences, Cambridge University Press 1994, s. 109). 3 Patrz np.: Piotr Sztompka, Zaufanie, Znak, 2007. 4 Teorie racjonalnego wyboru utrzymują, że jednostki muszą przewidywać wyniki alternatywnych sposobów działania i obliczać, co będzie dla nich najlepsze. Racjonalne jednostki wybierają alternatywę, która prawdopodobnie da im największą satysfakcję, patrz np.: Anthony Heath, Rational Choice and Social Exchange, Cambridge University Press, 1976, s. 3.
5 W gruncie rzeczy, według Ole Bjerga, w takiej sytuacji są w naszych społeczeństwach banki. Bank wynagradzamy za to, że uwalnia nas od ciężaru naszych pieniędzy; w praktyce obdarzamy go też zaufaniem jako instytucję, a nawet symbol. Dzieje się tak nawet mimo tego, że w teorii nienawidzimy banków. Według Bjerga, jeśli konkretny bank nadużyje tego zaufania, przestaje być bankiem; nie narusza to jednak zaufania do instytucji banku, czyli pewnej idealizacji, obiektu pragnienia ufności. Jeżeli załamuje się zaufanie do instytucji, czyli następuje proces regresywny, kryzys społeczny ma dewastujące skutki, jak w 2007 roku. Ole Bjerg, Making Money, s. 128. 6 Immanuel Kant, Uzasadnienie metafizyki moralności, przeł. Roman Ingarden, PWN 1953, s. 88–89 i następne. 7 Timothy Snyder, Czarna ziemia. Holokaust jako ostrzeżenie, przeł. Bartłomiej Pietrzyk, Znak 2015, s. 413–414. 8 Aleksander Sołżenicyn, Oddział chorych na raka, przeł. Michał B. Jagiełło, Rebis 2010. 9 Ten charakter przejścia od jednostkowej wolnej woli do podmiotowości ogólnej jest dziedzictwem Kantowskiej Krytyki praktycznego rozumu, zgodnie z którą imperatyw kategoryczny zmusza do zadania pytania, czy reguła mojego jednostkowego postępowania – wybór między różnymi możliwościami – mógłby stać się normą powszechną, czyli regułą obowiązku. Skądinąd rozumowanie Ole Bjerga, twierdzącego, że bank, który nadużywa zaufania, po prostu przestaje być bankiem, ma właśnie typowo kantowski charakter.
12. ZAUFANIE, KREDYT, DŁUG Zaiste, pewność jest dla normalnego podmiotu czymś najrzadziej spotykanym 1. Jacques Lacan Rozważając kwestię ufności i sprzeniewierzenia, Bernard Stiegler zauważa, że obdarzając zaufaniem, stajemy się na swój sposób wierzycielami 2. To polskie słowo oznacza kogoś, kto ma wiarę, wierzy, gotów jest zawierzyć. Etymologia ta pojawia się też w niemieckim słowie Gläubiger (wierzący), oznaczającym wierzyciela, a także w językach romańskich, w których cała grupa słów związanych z pożyczaniem, wiarygodnością i wiarołomstwem wywodzi się od łacińskiego credere, wierzyć 3. Swoją drogą to uderzające, jak słowo wierzyciel: ten-który-wierzy, utworzone w podobny sposób jak nauczyciel: ten-który-uczy, czy stroiciel: ten-który-stroi, przesunęło się w języku naturalnym – odzwierciedlając praktyki społeczne – na mroczną, zimną stronę. Zgodnie z teorią pieniądza wywodzącą go z kredytu, społecznie zagwarantowane „prawo, które nabywa wierzyciel, by [niezależnie od okoliczności – A.L. ] odzyskać dług” 4, zamienia tę relację w nienasycone żądanie. Mitchell-Innes pisze w związku z tym: Znaczenie czasownika „płacić” [to pay] wywodzi się z korzenia „uspokajać”, „pacyfikować” „zaspokajać” i choć dłużnik musi być zdolny do zaspokojenia swojego wierzyciela, naprawdę ważną charakterystyką kredytu nie jest prawo bycia „spłaconym”, ale prawo, które daje dłużnikowi, do wyzwolenia się za jego pomocą z zadłużenia [– prawo uznane przez wszystkie społeczeństwa] 5.
Co oznaczałaby niemożność wyzwolenia się od długu? Chodzi o różne formy niemożliwego do wygaszenia długu symbolicznego, w których żyje człowiek w społeczeństwie tradycyjnym. Według Mitchella-Innesa,pieniądz powstaje jako możliwość spłacenia tego zadłużenia, jako forma wygaszenia długu symbolicznego. Nawet bowiem jeśli z urodzenia nikt nie jest nikomu nic winien, imaginaria wielu społeczeństw skonstruowane są tak, jakbyśmy (als ob) od urodzenia byli zadłużeni. Wobec bogów i ludzi 6. Dziś jednak spłacanie długu nie jest wyzwoleniem; zadłużenie kojarzy się przede wszystkim z bezwzględną chciwością i z kredytem jako formą uzależnienia, zniewolenia. Jest to ważny, a może nawet najważniejszy element wywodu Davida Graebera na temat moralnego statusu długu. Pisze on: [N]ie ma lepszego uzasadnienia dla stosunków opartych na przemocy, nadania im pozorów moralności, niż przedstawienie ich w kategoriach długu – przede wszystkim dlatego, że to ofiara sprawia wówczas wrażenie strony postępującej niewłaściwie 7.
W stosunku do kredytu i długu można więc zderzyć dwa stanowiska. Pierwsze reprezentuje Stiegler, który twierdzi, że credere, niezależnie od tego, jakie nadużycia rodzi, jest niezbędnym i koniecznym warunkiem relacji społecznych. Drugie, które można przypisać Graeberowi, wyraża się w poglądzie, że oprawcy zawsze wmawiają swoim ofiarom, że te są im coś winne 8. Przywołując źródłosłów związany z zaufaniem jako fundamentem wszelkiej relacji, zajmuję stanowisko w tym sporze; uważam że w nadużyciu i wiarołomstwie związanym z praktykami kredytowymi i długiem tkwi przewrotność sprzężona z perwersją, odwróceniem znaczenia tego, co jest koniecznym elementem ludzkiego życia. Relacji opartych na zaufaniu. Wiarołomstwo jest możliwe właśnie dlatego, że istnieje zaufanie. Ale tylko
zaufanie, którym perwersyjnie żywi się wiarołomstwo, jest warunkiem możliwości relacji społecznych. Jest spoiwem, które łączy. Kartezjusz, w interpretacji Bernarda Stieglera, pokazuje 9, że zaufanie jest nie tylko spoiwem wszelkiej relacji społecznej; aby można było wykonać jakikolwiek ruch w przestrzeni myślenia, zaufanie również jest konieczne. Bez niego podmiot jest sparaliżowany i rozpada się. Staje się więc podmiotem psychotycznym, pozbawionym tak Innego, jak swojego własnego centrum. Co więcej, jak pokazuje Ole Bjerg 10, tak skomplikowane relacje społeczne jak te konstytuowane przez znak finansowy, pieniądz, są możliwe nie tylko dzięki zaufaniu do innego, ale przede wszystkim dzięki zaufaniu do zaufania Innego, ufności, że inni też ufają. Jest to więc struktura o charakterze lacanowskiego pragnienia (pragnę-być-pragniony), bo też można powiedzieć, że zaufanie jest jedną z form tej relacji. * Być może najlepiej wyraził te myśli Pierre Bourdieu, tworząc pojęcia kapitału społecznego i symbolicznego. W rozdziale 7 książki Zmysł praktyczny, zatytułowanym Kapitał symboliczny, pisze: Wiadomo, że kapitał symboliczny to kredyt w szerszym znaczeniu, czyli coś w rodzaju zaliczki, rabatu, otwartego rachunku, i że może być przyznany tylko na mocy wiary [wyróżnienie – P.B.] grupy w tych, którzy dają jej największe gwarancje [wyróżnienie – P.B.] materialne i symboliczne 11.
Można tę myśl dyskwalifikować, zarzucając jej, w stylu Foucaulta, poddanie języka społecznego reżimowi ekonomii, można jednak też – odwrotnie – uznać jej pojęcia za pomost pozwalający przywrócić ekonomię człowieczeństwu, dający jej znaczącym twarz 12.
Skądinąd jest oczywiste, że Bourdieu zdawał sobie sprawę z różnicy pomiędzy praktyką społeczną, opartą na niepewności relacji społecznej, lacanowskiego Che vuoi?, i na tylko potencjalnym, niepewnym charakterze odpowiedzi na dar zaufania, a jej włączeniem w system praw rynkowych, czyli reprezentowanie ekonomiczne, narzucające konieczność. W tym sensie uprzedzał on zarzuty Foucaulta. Dowodzi tego ważne dla nas rozumowanie otwierające wywód Bourdieu. Zwraca on uwagę na to, że: Sprowadzając tę ekonomię [czyli społeczne relacje ludów rdzennych, tradycyjnych – A.L.] do jej „obiektywnej” prawdy, ekonomizm niszczy jej specyfikę, polegającą właśnie na owym rozdźwięku pomiędzy „obiektywną” prawdą a społecznym wyobrażeniem produkcji i wymiany 13.
Wynika to z faktu, że: Konstrukcja teoretyczna retrospektywnie włącza odwzajemnienie daru w intencję daru; w efekcie przekształca w mechaniczne szeregi obowiązkowe akty zarazem ryzykownego i koniecznego improwizowania codziennych strategii. Natomiast nieskończona złożoność owych strategii wiąże się z tym, że nieujawniony rachunek dającego musi się liczyć z nieujawnionym rachunkiem obdarowywanego, czyli zaspokoić jego wymagania, udając, że o nich nie wie. W tej samej operacji konstrukcja teoretyczna sprawia, że znikają warunki możliwości instytucjonalnie zorganizowanego i zagwarantowanego nierozpoznania[wyróżnienie – P.B.] 14.
Co znaczy dla nas ten fragment? „Konstrukcja teoretyczna” to umieszczenie relacji społecznych w medium języka ekonomicznego, ujawniającego ukryty rachunek tkwiący w wymianie darów; przeniesienie myślenia o relacji w strukturę znaków ekonomicznych i zdań wyrażających wartość jako cenę. Przekształca to „akty improwizowania codziennych strategii”, ryzykowne, bo niepewne, w „mechaniczne szeregi”, których mechaniczność polega właśnie na tym, że są zdeterminowane charakterem języka ekonomii. Jeśli nie dokona się operacji przeniesienia w obręb deterministycznego języka ekonomii, każdy obdarowujący „ryzykuje”, ponieważ rachunek obdarowywanego
pozostaje nieujawniony. Obdarowujący jest w sytuacji relacji z Innym i zadawania sobie pytania: czego Inny chce? Che vuoi? Bourdieu pokazuje, jak instytucjonalizacja teoretycznego podłoża relacji, wyrażenie jej w języku ekonomii, przenosi ją z poziomu „instytucjonalnie zorganizowanego i zagwarantowanego nierozpoznania” na poziom „mechanicznych szeregów obowiązkowych”. Dokonuje się tu więc przemiana społecznej niepewności w ekonomiczny rachunek, a więc zamiana zwyczajnej niepewności dotyczącej przyszłości na hipotetyczną pewność praw ekonomicznych. Jak możemy odnieść zdania Bourdieu do naszych dotychczasowych rozważań? „Konstrukcja teoretyczna”, czyli symbolizacja w języku ekonomicznym, „retrospektywnie włącza” to, co stanowi treść przeżywanego świata pewnego ludu – z całą charakterystyczną dla tego ludu niepewnością, dotyczącą wymagań Innego – w dyspozytyw języka ekonomii, jej pole ciąg‐ łości, z gradientami wartości i warunkami ekwiwalencji. Ten gest unicestwia jednak „instytucjonalnie zorganizowane nierozpoznanie”, to znaczy taką relację z Innym, w której jego pragnienie jest nieznane. Unicestwia więc zaufanie do osoby, żywiące się niepewnością, zaufanie cementujące więź społeczną. Bourdieu zwraca uwagę, że niepewność jest efektem skomplikowanej i zinstytucjonalizowanej organizacji społecznej, pozwalającej na silniejsze obsadzenie zaufania, nadanie mu wagi w indywidualnych relacjach. Sam podkreśla tę myśl. Hipotetyczna pewność przebiegów ekonomicznych wyzwala podmiot z więzi społecznej, generującej niepewność konieczną dla obdarzenia innych zaufaniem. Z perspektywy ekonomii jako dystrybucji nadmiaru zaufanie jest relacją koncentrującą energię społeczną i jednocześnie dystrybuującą ją w swoje bieguny – podmioty relacji zaufania. To warunkuje wielokrotnie opisywaną
społeczną efektywność wyższego poziomu zaufania, w ekonomii – zmniejszenie dzięki niemu kosztów pośrednich. W ten sposób tworzy się sieć społeczna, jako pewna forma dystrybucji energii. Jak jednak zobaczymy, koncentrowanie energii w wymiarze zaufania wymaga pracy, i to niemałej. W tym sensie utrzymanie „instytucjonalnie zorganizowanego i zagwarantowanego nierozpoznania”, warunkującego zaufanie, jest energetycznie bardziej kosztowne, niż mogłoby się wydawać. Wbrew logice poszukiwania pewności właściwej dla nowożytnego paradygmatu zapisanego w Rozprawie o metodzie, więź społeczna, relacja, zaufanie, cementowane są raczej przez niepewność odpowiedzi Innego. Co więcej, by je podtrzymać, społeczność musi wykonać pewien wysiłek chronienia albo nawet konstruowania niepewności. * Staranie teorii ekonomicznej, by niepewność dotyczącą przyszłej odpowiedzi Innego przekształcić w pewność jawiącą się w teraźniejszości w postaci określonej ceny, którą nadaje się tej przyszłej odpowiedzi – operację, na której opierają się futures, kontrakty terminowe, a którą teoretycznie ujmuje hipoteza rynków efektywnych – traktuje Bourdieu jako redukcję tego złożonego wysiłku. Tego wysiłku pozbawia nas sprzedawca w banku, mówiący: „zwrot z kapitału jest matematycznie zagwarantowany”. Zachęcając do zaciągnięcia kredytu albo lokowania pieniędzy w instrumentach finansowych, uwalnia nas od ciężaru znoszenia niepewności. A jest to poważny ciężar, wymagający pracy od każdego. Miliony ludzi chcą więc wierzyć takim komiwojażerom. Jeśli wpiszemy to rozumowanie w ramy diagnozy stawianej przez Narcissism Christophera Lascha, a więc tezę o narcyzmie jako hegemonicznej strukturze podmiotu późnej nowoczesności, to wyłoni się
strukturalne wyjaśnienie tego zjawiska. Im bardziej bowiem środowiskiem człowieka stawały się warunki produkcji i konsumpcji „faworyzując[e] tworzenie pól stosunkowo autonomicznych, czyli zdolnych do ustalania własnej aksjomatyki” 15, zorganizowane przez neoklasyczną teorię rynków efektywnych – i jej odpowiednik w humanistyce, wizję maszyn pragnących i przerywających D&G – tym mniej w wyobraźni ludzkiej pozostawało miejsca na pragnienie Innego. Na niepewność przyszłości i „zinstytucjonalizowane nierozpoznanie”, skomplikowany dyspozytyw produkujący siły pchające ku relacjom. Odpadało pragnienie pozycjonowania się w odniesieniu do Innego i innych, a także konieczność zaufania jako swoistego pascalowskiego „zakładu” stawiającego na więź. Zastępował je narcyzm jako forma istnienia w społecznym czasie i społecznej przestrzeni późnego XX wieku, forma redukująca złożone, edypalne więzi dawnych społeczeństw. Narcyzm, przedsionek tak perwersji, jak psychozy. Niepewność zakrada się jednak również w ten obszar relacji społecznych, gdzie system ekonomiczny ma przekształcać niepewność etycznej decyzji innego w konieczne przebiegi zdarzeń. Najbardziej perswazyjny wykład działania niepewności – praw teorii katastrof – w świecie ekonomicznym dał Nassim Nicholas Taleb w swojej książce o czarnych łabędziach 16. Libańczyk – wypędzony ze swej „Szwajcarii Bliskiego Wschodu” przez zupełnie nieprawdopodobną wojnę – mógł wiedzieć, że żadna teoria nie określa przyszłości w sposób pewny. Do czarnych łabędzi dołączyły szare nosorożce i „matka wszystkich katastrof” – katastrofa klimatyczna. *
17
Michele Wucker
Jeśli przypomnimy hipotezę, że ekonomia to rozprowadzanie nadmiaru przez system symboliczny, to opisane przez tych teoretyków sytuacje uzyskują głęboki filozoficzny sens. Lacanowska teoria mówi, że realne jest tym, co wymyka się wszelkiej symbolizacji, co więcej, wszelką symbolizację rozrywa. Praktyki ekonomiczne oparte na systemach znaków finansowych to złożone dyspozytywy wspierające się na sieciach symboli, zmniejszające niszczącą nadmiarowość stale napływających energii i nierówno je dystrybuujące. A jednocześnie, zgodnie z mechanizmem opisanym w pierwszej części tej książki, ukrywające traumatyczne spotkanie, które w ten sposób znika z pola naszego widzenia. Pisze Martin Caparrós: Niedożywienie ubogich w krajach ubogich polega na tym, że ludzie jedzą za mało i ani ich ciała, ani umysły nie rozwijają się prawidłowo. Ubodzy w krajach bogatych jedzą wiele taniego jedzenia śmieciowego – tłuszczu, cukru, soli – i tyją do monstrualnych rozmiarów 18.
Nieznający się wzajemnie ludzie odnoszą się do siebie tylko przez relację z wyłaniającymi się rzeczami, niesionymi falami energii. Odnoszą się do siebie przez swoją pozycję w siatce dystrybuowanych dóbr. Uznają tę pozycję za bezproblemową. Systemy symboliczne chronią tak właśnie ukształtowany system relacji społecznych przed siłą traumatycznego spotkania. Chroniąc przed konfliktem. Milionom zadowolonych obywateli [globalnej Północy] wygodniej było nie analizować kwestii dostępu do żywności w kategoriach dystrybucji; pięknoduchom łatwiej było przyjąć, że problem leży w braku, a nie w rabunku 19.
To znowu Caparrós. Rozprowadzanie potencjału traumatycznego spotkania, konfliktu, to skomplikowana praca ogromnych sieci dystrybuujących rzeczy i symbole. Ale ta praca nigdy nie jest w pełni skuteczna; równowaga podlega ciągłej destabilizacji, choćby dlatego, że energia ciągle napływa, kumulując tam, gdzie już jest jej wiele, a wyjaławiając obszary już ubogie.
Na tym polega jej charakter lacanowskiego realnego. I dlatego możliwe są takie zdania: Europejskie krowy są stworzeniami mającymi największe na naszym globie bezpieczeństwo żywnościowe. […] Dlatego przywódca chłopski z Vidarbhy, zapytany, jakie jest jego marzenie jako rolnika indyjskiego, odpowiedział: „marzeniem rolnika indyjskiego jest urodzić się powtórnie jako krowa europejska” 20.
Czego znamieniem jest dziwność, upiorność pewnych zdań? Naporu realnego. Nadmiar rozprowadzanej energii ostatecznie destabilizuje więc każdy system pewności, wypuszczając czarne łabędzie, szare nosorożce i nieprawdopodobne cyklony rozchwianego klimatu. * Wróćmy do Bourdieu. Rozważając w dalszych częściach rozdziału pracę symboliczną, zauważa on, że podtrzymywanie istnienia świata relacyjnego wymaga ciągłego nakładu pracy. Dotyka tu poruszonej już przez nas kwestii: wszelka rozmaitość – chmura rozciągnięta, zajmująca fragment świata i pozwalająca na wyznaczanie różnych i różnorodnych pozycji – by móc być przestrzenią relacji, wymaga „z góry” pewnej pracy rozprowadzania, a więc i energii. Przestrzeń jest energią pozwalającą rozprowadzać energię. Ziemia chroni się przed kaskadą promieni kolejnymi warstwami atmosfery, kożuchem zieleni pochłaniającej promienie i przetwarzającej ją w istoty żyjące, oceanicznymi otchłaniami z ich pojemnością cieplną, odbijaniem przez lądolody… – to ekonomia Bataille’a. Energia popędowa musi zostać rozprowadzona przez projektowany przez Freuda „aparat psychiczny”, obsadzając kolejne skonfliktowane i równoważące się instancje: id, superego i mediujące ego; to właśnie „ekonomia psychiczna”. Według Lacana energia traumatycznego spotkania, tego, co realne, musi być rozprowadzona przez system symboliczny.
Bourdieu ujmuje związek pomiędzy relacjami a pracą w taki sposób: W pracy odtwarzania ustalonych relacji [wyróżnienie – P.B.] – jak święta, ceremonie, wymiany darów, wizyt i uprzejmości, a zwłaszcza małżeństwa – równie niezbędnej grupie jak odtwarzanie ekonomicznych podstaw jej egzystencji…
Przerywam cytowanie – do którego wrócę – by jeszcze raz powtórzyć. Relacje, żeby istnieć, wymagają ciągłego odtwarzania. Warunkiem formalnym każdej takiej relacji jest zaufanie, jednak utrzymanie zaufania jest trudem. Zaufanie to praca. Praca tworząca wartość. Wynika z tego, że, po pierwsze: relacja i warunkujące ją zaufanie są trudniejsze niż ich brak, po drugie: w samym istnieniu relacji tkwi praca podtrzymująca – reprodukująca relację – co znaczy, że zagęszczanie się sieci relacji, zgodnie z równaniem simmlowskim, prowadzi do koniecznego wyłaniania się odpowiadającej temu zagęszczeniu ilości reprezentujących je znaków wartości. W języku naturalnym będą to znaki strukturyzujące różne społeczne odniesienia – na przykład cały świat związków i powinowactw rozpoznawanych przez ludy tradycyjne (rdzenne). „Materią” tych związków będzie zaufanie, zawsze niepewne, oparte na formule Che vuoi? Gdy język naturalny przenikany być zacznie przez język rządzony przez semantykę ekonomiczną, będzie to ilościowe gromadzenie się znaków monetarnych, czyli wzrost sumy pieniądza znajdującej się w obrocie. Rozszerzanie i zagęszczanie pola relacji społecznych prowadzi do wzrostu masy pieniądza, która może zamienić się w kapitał. Taki jest też, jak sądzę, sens zdania Braudela: Pozwolę sobie na podkreślenie jakości, która wydaje mi się jakąś istotową cechą ogólnej historii kapitalizmu: jego bezgraniczna elastyczność, jego zdolność do zmiany i adaptacji [wyróżnienie – F.B.]. Jeśli, jak wierzę, jest jakaś jedność w kapitalizmie, od trzynastowiecznych Włoch do dzisiejszego Zachodu, to właśnie w tym: owa jedność musi być znaleziona i odnotowana 21.
Ma to piorunujące konsekwencje. Zdanie mówiące o pracy koniecznej dla podtrzymywania świata relacyjnego Bourdieu kończy tak: praca konieczna do ukrycia funkcji wymian jest nie mniej konieczna niż praca wymagana do wypełnienia funkcji 22.
Podkreśla w ten sposób jeszcze raz, że język relacji ekonomicznych wymaga zatopienia w „ideologii”, urządzeniu warunkującym powstawanie relacji społecznych, chroniącym w gruncie rzeczy ich samoistny sens – kapitał symboliczny. Co nie znaczy, że ów kapitał znowu nie jest przekształcany w znaki monetarne, puchnące kapitałem stricte ekonomicznym 23. Pisze o tym, w zgodzie z myślą Žižka, Ole Bjerg: ideologia nie jest zniekształceniem tego, jak „rzeczy naprawdę się mają”. Przeciwnie, ideologia jest koniecznym warunkiem wstępnym tego, żeby sprawy ujawniły się „tak, jak naprawdę się mają” 24.
To hipoteza zakładająca, że każde społeczeństwo wymaga funkcjonowania tych dwóch zupełnie różnych porządków reprezentowania i symbolizacji: symbolizacji opartej na języku naturalnym, produkującej kapitał symboliczny, i tej opartej na języku relacji ekonomicznych, produkującej kapitał finansowy.
1 Lacan, Seminarium III, s. 137. 2 Stiegler, Wstrząsy, s. 354. 3 Tamże. 4 Mitchell-Innes, Credit Theory of Money, s. 152. 5 Alfred Mitchell-Innes, What is Money?, „The Economic Journal” 1914, vol. 24, nr 95, s. 392– 393. 6 Graeber, Dług, s. 81–85. 7 Tamże, s. 11.
8 Tamże. Skądinąd również Graeber, pisząc o pieniądzu fiducjarnym, zauważa, że opiera się on wyłącznie na zaufaniu społecznym (s. 76). 9 Stiegler, Wstrząsy, s. 354. 10 Bjerg, Making Money, s. 110. 11 Pierre Bourdieu, Zmysł praktyczny, przeł. Maciej Falski, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego 2008, s. 162. 12 Tak pisze o tym polska badaczka Barbara Markowska: „Albo jesteśmy świadkami wszechekonomizacji całej rzeczywistości społecznej, oznaczającej podporządkowanie różnych pól logice wąsko i dosłownie pojętego interesu ekonomicznego, zgodnie z hasłem «pieniądz rządzi światem» […]. Albo zjawisko to wynika z rozszerzenia sensu samej ekonomii i nadaniu jej kulturowego – a więc symbolicznego – wymiaru. W ten sposób podchodzi do tego Bourdieu, postulując opracowanie ogólnej ekonomii praktyk jako nauki o zaspokajaniu potrzeb nie tylko materialnych (klasyczna ekonomia polityczna), ale również niematerialnych takich jak prestiż, władza i uznanie”. Kapitał jako kategoria analityczna: Marks – Bourdieu, „Zoon Politikon” 2015, nr 6, s. 111–112. 13 Bourdieu, Zmysł praktyczny, s. 156. 14 Tamże, s. 154. 15 Bourdieu, Zmysł praktyczny, s. 155. 16 Nassim Nicholas Taleb, Czarny łabędź. Jak nieprzewidywalne zdarzenia rządzą naszym życiem, przeł. Olga Siara, Zysk i S-ka 2020. 17 Michele Wucker, The Gray Rhino: How to Recognize and Act on the Obvious Dangers We Ignore, St Martin’s Press, 2016. 18 Caparrós, Głód, s. 396. 19 Tamże, s. 595. 20 Tamże, s. 235–236. 21 Fernand Braudel, Civilisation and Capitalism, 15th-18th Century, vol. II: The Wheels of Commerce, przeł. Sian Reynolds, William Collins Sons & Co, Harper & Row 1982, s. 433. 22 Bourdieu, Zmysł praktyczny, s. 154. 23 O przechodzeniu kapitału symbolicznego w finansowy, przy jednoczesnym zachowaniu ich specyfiki, pisze Bourdieu na stronach 171–175 Zmysłu praktycznego. 24 Bjerg, Making Money, s. 112.
13. FINANSJALIZACJA Finansjalizacja oznacza dla nas wzrastającą rolę finansowych motywów, finansowych rynków, finansowych aktantów i finansowych instytucji w działaniach krajowej i międzynarodowej gospodarki 1. Gerald A. Epstein W swoim pomnikowym dziele na temat faz rozwoju nowożytnego kapitalizmu, The Long Twentieth Century, Giovanni Arrighi stawia kluczową tezę dotyczącą przyczyn finansjalizacji: wszystkie dotychczasowe wielkie etapy rozszerzania kapitalistycznej ekonomii-świata ujawniały swoją dojrzałość przez osiągnięcie stadium ekspansji finansowej. Za Braudelem utożsamiamy początek ekspansji finansowej z momentem, w którym największe przedsięwzięcia gospodarcze poprzedzającego etapu rozszerzenia przerzucają energię i środki z towarów na rynki pieniężne 2.
Przedstawia to z pomocą Marksowskich formuł kapitału, MCM’, gdzie: Kapitał pieniężny (M) oznacza płynność, elastyczność, wolność wyboru. Kapitał utowarowiony (C) to kapitał inwestowany w konkretną kombinację wejścia i wyjścia, mającą dać zysk. Oznacza więc konkretność, sztywność, a także zawężanie czy wręcz zamykanie możliwości. M’ znaczy rozszerzoną płynność, elastyczność i wolność wyboru 3.
Zgodnie z tą koncepcją Arrighi ujmuje kapitał jako pewną relację społeczną: wolność wyboru, elastyczność, płynność. Dlatego właśnie kapitał jest pieniężny – z konieczności musi posługiwać się formą językową, jaką jest znak monetarny, tylko ten bowiem reprezentuje płynność, elastyczność, a także intensywność czy gradient; wszystkie oparte na ciągłości.
Człowiek kapitału jest bardziej wolny niż przemysłowiec, nie mówiąc już o robotniku. Paradoksalnie, Arrighi zgadza się tu z Hayekiem. Z perspektywy traumatycznego spotkania elastyczność kapitalizmu w dobie finansjalizacji polega również na tym, że: „machina kapitalizmu nie wie, co zrobić z setkami milionów ludzi. Są zbędni. […] Nie są proletariatem – trybikami potrzebnymi, żeby machina działała – są odpadkami” 4. To ponownie Caparrós, któżby inny. * Wracając do systemów symbolicznych: sednem samej finansjalizacji ma być to, że w późnej fazie każdego z etapów rozwoju kapitalizm przechodzi w MM’, kapitał finansowy, który bezpośrednio daje jeszcze więcej kapitału finansowego. Tak oto genueńscy kupcy przełomu XV i XVI wieku, jeszcze krótko wcześniej korzystający z przywilejów w handlu z Bizancjum, mieli porzucić handel jakimikolwiek towarami, by kapitały pożyczać po prostu koronie hiszpańskiej. Hiszpańskie floty, zbudowane za genueński kapitał, przywoziły z Nowego Świata złoto zrabowane przez konkwistadorów – jeszcze więcej kapitału. Wenecjanie, również w XVII wieku, porzucili inwestycje w galery i towary, by swoimi pieniędzmi zasilić rozwijające się centrum kolonialnego handlu w Amsterdamie, odbierając odsetki od kapitału. Holendrzy z Wilhelmem Orańskim, wylądowawszy w listopadzie 1688 w Torbay, narzucili Anglikom – poprzez „chwalebną rewolucję” – formę ustrojową promującą gwałtowny rozwój kapitalizmu 5 i w ten sposób „przekazali pałeczkę” 6, wycofując się do działalności bankierskiej 7. I wreszcie, jak pisze Arrighi: Zaproponowałem koncepcję długiego XX stulecia jako składającego się z trzech faz: (1) finansowa ekspansja późnego XIX i wczesnego XX stulecia, w trakcie której struktury „dawnego” reżimu brytyjskiego zostały zniszczone, a stworzone zostały struktury reżimu
„nowego” amerykańskiego; (2) ekspansja „materialna” lat 50. i 60. XX wieku, w czasie której dominacja „nowego” reżimu Stanów Zjednoczonych przełożyła się na rozszerzenie w ogólnoświatowej skali handlu i produkcji; oraz (3) ostatnia ekspansja finansowa, w trakcie której struktury „starego” reżimu Stanów Zjednoczonych są niszczone, a „nowy” reżim jest prawdopodobnie w trakcie tworzenia 8.
Problematyczne w koncepcji cyklów Arrighiego pozostaje pytanie, co właściwie oznacza sam moment finansjalizacji, inwestowania pieniądza jako kapitału – w pieniądz, czyli MM’? Kiedy pieniądz zamienia się w towar i potem znów w pieniądz, wzrost wartości jest zrozumiały. Atoli, jeżeli zgodnie z założeniem Marksa sama cyrkulacja pieniądza nie miałaby dawać wzrostu kapitału, to jak właściwie miałoby być możliwe to, że w formule MM’ pieniądz wyjęty ze spekulacji daje większą sumę niż pieniądz włożony? Susan Buck-Morss wyraża tę wątpliwość w następujący sposób, komentując Quesneyowskie graficzne przedstawienie obiegu dóbr jako źródła bogactwa: Sto lat później [po wydaniu Tablic ekonomicznych] Marks uznał w Quesnay tego, który dostrzegł, iż „wartość dodatkowa rodzi się w sferze produkcji, nie zaś cyrkulacji” […]. Jednocześnie „obraz” zaproponowany przez Quesnay pozwalał na stopienie w jednym i tym samym ciele społecznym tych dwóch schematów, cyrkulacji (przepływu okrężnego) i produkcji (schemat płodności) 9.
Zresztą sam Marks w analizie pieniądza jako środka cyrkulacji pisał, że „cyrkulacja wciąż wydziela pieniądz” 10. Ludzki świat społeczny i jego materialne przejawy nie mogą istnieć bez niezmierzonych ilości stale i bez przerwy wykonywanej pracy, tworzącej wszystkie wymiary relacji społecznych, a jednocześnie stale podtrzymującej każdy byt, każdą rzecz w miejscu, które ta rzecz zajmuje. Pracę tę nadal rzadko nazywa się pracą, choć dziś coraz częściej wprowadzana jest ona do rachunku ekonomicznego. Jako „praca opiekuńcza”, „praca domowa” i inne,
najczęściej wykonywane przez kobiety, reprezentują nieprawdopodobną wartość finansową – według szacunków NYT z 2020 są to rzędy wielkości trylionów dolarów 11. Wyprowadzona z Bourdiańskiej inspiracji koncepcja pracy relacyjnej pozwala połączyć dokładnie te dwie sfery, o których pisze Susan BuckMorss. Z jednej strony praca relacyjna jest produkcją wymagającą pracy, z drugiej jest cyrkulacją, każda relacja bowiem jest przepływem pozwalającym rozprowadzać energię, orientującą jej przepływ i lokującą jej nadmiar w podmiotach. I wymagającym trudu. Co więcej, każdy materialny produkt, przedmiot, jest „skrzepem” tego przepływu; zawsze też ma więc charakter relacyjny. Trzeba jednak zauważyć, że część pracy relacyjnej nie ma charakteru podtrzymującego istniejące, zastane, odwieczne relacje – a na tych skupia się omawiający tradycyjną kulturę Maghrebu Bourdieu – lecz raczej jest pracą zrywania ustalonych związków, przemieszczania ich biegunów i ustanawiania nowych. Jak pokazał de Saussure, dzięki arbitralności związku znaczącego i znaczonego człowiek, jako użytkownik języka, stale tego dokonuje. W kapitalizmie staje się to szczególnie intensywne, „cyrkulacja obala czasowe, przestrzenne i indywidualne granice wymiany produktów” 12, jak pisze Marks, a znaczy to, że może zacząć łączyć „indywidua” – podmioty, wspólnoty – poza geograficznymi, historycznymi i psychologicznymi terytorializacjami. Tworzy się „wibrująca membrana” albo „ciało bez organów”, na którego powierzchni spotykają się maszyny pragnące. Nieprawdopodobna, przecinająca granice ekumen podróż Marco Polo z Włoch do Chin też była tworzeniem relacji, pracą ustanawiania odniesień, rozprowadzaniem energii.
* Kacper Pobłocki, antropolog, proponuje krytyczną dyskusję tez Arrighiego, starając się przenieść je z paradygmatu czasowego w przestrzenny 13. Zamiast opisu linearnej i europocentrycznej historii cyklów zwiększających skalę funkcjonowania kapitalizmu proponuje uwzględnienie nieciągłego i uprzestrzennionego sposobu myślenia o nim 14. Zwraca uwagę na to, jak w trakcie kolejnych przemieszczeń na kolejne piętra skali wydarzeń ekonomicznych – od Wenecji i Genui do Amsterdamu, od Amsterdamu do Londynu, od Londynu do Nowego Jorku – gospodarka pieniężna za każdym razem podporządkowywała sobie nowy obszar relacji społecznych. Dokonywała więc ekspansji nie tylko w przestrzeni geograficznej, ale też w ciągle kolonizowanych przez ekonomiczną semantykę nowych wymiarach ludzkiej egzystencji. Włosi uzbrajali, a pośrednio „wynajmowali” hiszpańskich i portugalskich żołnierzy, by ci rabowali właśnie „odkryte” ziemie. Holendrzy Wilhelma Orańskiego podporządkowali władzy kapitału wojsko, bijące Hiszpanów, uwewnętrzniając je w systemie reprezentowania ekonomicznego. Następnie zaś, opierając się na tym, tworzyli na wyspach korzennych faktorie, nie zapuszczając się jednak w głąb tych ziem. Anglicy wpierw objęli swoją władzą także terytoria kolonizowanych krajów, a następnie podporządkowali pieniądzowi pracę i maszyny, niosące rewolucję przemysłową. To ostatnie nieprawdopodobnie zwiększyło skalę energii reprezentowanych w systemach ekonomicznych, tworząc warunki dla pierwszej globalizacji końca XIX wieku. Wreszcie, Amerykanie uczynili z urbanizacji i komunikacji przestrzeń relacyjną, generującą zysk w absolutnie nowej skali. Pobłocki podsumowuje: Każdą kolejną hegemonię czy fazę rozwoju kapitalizmu można zatem rozumieć jako osobne urządzenie przestrzenne, to znaczy materialny sposób organizacji pieniądza…
…czyli sposób ujawniania się w jednolitym języku ekonomicznym – na „wibrującej membranie” Braudela – kolejnych struktur i relacji, wcześniej niepoddanych reprezentowaniu w tym języku. Każda z nich opierała się na długiej fazie ekspansji towarowej, kiedy to kapitalizm wciągał do swego wnętrza sfery wcześniej autonomiczne (jak wojskowość czy produkcja) i wytwarzał cały nowy sposób życia. W chwili gdy ten model zaczynał szwankować, przerzucano się na spekulację finansową 15.
W rozumieniu semantyki ekonomicznej najistotniejszy jest tu proces włączania w przestrzeń reprezentowania kolejnych obszarów życia, kolejnych przestrzeni relacyjnych, z całą pracą, która je podtrzymuje, a także z warunkiem ich istnienia, społecznie rozumianym zaufaniem, na którym jednak, pamiętajmy, obficie krzewi się wiarołomstwo. Z perspektywy kapitalizmu stają się one wtedy widzialne, reprezentowane, energia je rozprowadzająca zaczyna płynąć w systemie ekonomicznym. Utowarowienie oznacza tu więc nie tylko zamianę wartości użytkowej na wymienną, ale włączenie relacji dotychczas istniejącej poza semantyką ekonomii w ekonomiczny system reprezentowania. Dziś – w globalną sieć finansową. Władcy pieniądza, osadzeni w kluczowych węzłach sieci, mogą używać rozprowadzanej przez znaki finansowe energii do rozszerzania samej tej sieci zasięgu. Czyli, w duchu Nicka Landa, rozszerzania sfery „produkcji dla produkcji”. Tym, co tu produkowane, są nowe możliwości rozprowadzania energii w dyspozytywach finansowych. Właśnie to, że mamy tu do czynienia z ruchem w przestrzeniach relacyjnych, operujących tak w geograficznych topografiach, jak i w czasie, pozwala przekroczyć osiowy dla książki Pobłockiego dylemat „przestrzeń czy czas”, „geografia czy historia” i mówić o pewnej topologii, wielowymiarowej rozmaitości zawierającej tak czas, jak przestrzeń;
rozmaitości, w której zachodzi reprezentacja ekonomiczna jako rozprowadzanie. Kolejne hegemonie włączają kolejne potężne wymiary ludzkiej i przyrodniczej rzeczywistości relacyjnej w system reprezentowania, którego prawa decydują o dalszej dystrybucji zmobilizowanych energii tkwiących w relacjach. Za teoretykiem obrazowego reprezentowania tego, co liczbowe, Edwardem F. Tuftem, pisze Susan Buck-Morss: Pieniądz jest miarą gospodarczej aktywności, uniwersalną reprezentacją wszystkich towarów [i tego, co może zostać utowarowione – A.L.] […] Całkowicie nowym jest fakt, że w przeciwieństwie do wcześniejszych map konstrukcja graficzna [reprezentująca relacje finansowe] „nie jest już zależna od bezpośredniej analogii do świata fizycznego. […] Oznaczało to po prostu, ale jednocześnie w dość głęboki sposób, że dowolną zmienną wielkość można umieścić w stosunku do dowolnej innej wielkości zmiennej, mierzonej dla tych samych jednostek obserwacji” 16.
Tak określona przestrzeń, w której dowolna wielkość łączy się z inną, staje się przestrzenią formalną, zawierającą w sobie tak geografię ekonomicznych związków, jak historię społecznych przemian. Jednocześnie ta przestrzeń jest zawsze przestrzenią stosunków społecznych, z całą ich nadmiarowością, zarówno wtedy, gdy obejmuje relacje, takie jak praca produkcyjna, jak relacje wymiany czy to, co nazywamy kapitałem symbolicznym. Jest nią nawet wtedy, gdy obejmuje przestrzeń natury. Ta bowiem z punktu widzenia społecznego nie istnieje, jeśli nie jest biegunem relacji, którą nawiązuje z nią człowiek. Nawet posthumanistyczne opisy natury-bez-człowieka pisane są, jak na razie, przez ludzi. * Można teraz, w duchu proponowanej tu semantyki, głęboko przeformułować tezę Arrighiego. Po pierwsze, finansjalizacja nie jest schyłkowym etapem
rozwoju pewnego „przestrzennego urządzenia”, powstałego gdy, jak pisze Pobłocki, po „wciągnięciu do swego wnętrza” dotychczas „autonomicznych sfer” „model zaczynał szwankować” i „przerzucano się na spekulację finansową”. Nie jest więc konsumowaniem lunchu, na który zapracowano wcześniej 17. Kapitał finansowy nie jest też oznaką jałowiejącego końca epoki, kiedy to nagle pieniądz miałby się w jakiś alchemiczny sposób rodzić z pieniądza. I nie jest czymś pustym, cudownym zrobieniem „czegoś z niczego” 18. Finansjalizacja odpowiada fazie, w której już istniejący, przesycony i gotowy do ekspansji system ekonomiczny gwałtownie kolonizuje nowe obszary relacji społecznych, dotychczas pozostające poza jego granicami, dopiero wykształcając ich reprezentację. Wykorzystuje zakumulowaną w sieciach znaków energię, by rozciągnąć ją na „terytoria”, które pozostawały dotąd poza jego zasięgiem. Jak we wcześniej przytoczonym przykładzie, gdzie praca niewolników na plantacjach bawełny połączona została przez brytyjską flotę z angielskimi centrami przemysłu włókienniczego i rynkiem płótna Indii. Powracające statki zaś – dopóki Anglia tego nie zakazała – mogły przewozić kolejnych porwanych mieszkańców Afryki na amerykańskie plantacje. Jeszcze w czasach XVIII- i XIX-wiecznego kolonializmu te zjawiska – wyludnianie Afryki zachodniej, trud, przemoc i nędza plantacji Luizjany, tanie płótno zalewające Indie, umierająca kasta indyjskich tkaczy – wyłaniały się jako nagle gromadzące się ogromne sumy pieniędzy, sygnalizujące skok skali obejmowanych obszarów. Kapitał ogarniał więc nowe terytoria, ale reprezentował je tylko w postaci znaków języka finansowego (gromadzącego się kapitału) i jego zdań (cen). Dopiero z czasem pojawiały się inne formy reprezentowania, operujące językiem naturalnym. Choćby ta, która poruszając społeczeństwo Anglii obrazami
nędzy ludzi porywanych i sprzedawanych w niewolę, drogą decyzji politycznej doprowadziła w 1807 roku do zakazania przewozu niewolników na brytyjskich statkach. Istotny jest tu moment, w którym obszary relacji, nowo obejmowane przez język ekonomiczny, dopiero zaczynają być w nim reprezentowane. Równanie Simmla powoduje, że nagłemu wzrostowi włączonych do systemu struktur relacyjnych – również takich jak niewola, przemoc, wyzysk – odpowiada gwałtowny wzrost ilości znaków monetarnych. Zwiększanie skali relacji społecznych „wydziela” odpowiednio więcej pieniądza, który płynie ku centrom ekonomicznej grawitacji. Słaba jeszcze reprezentacja powoduje jednak, że znaki mnożą się w najprostszej formie, reprezentującej podstawowy, ilościowy aspekt kolonizowanego obszaru społecznych związków i zmieniającej rozkwitające bogactwo plantatorów i fabrykantów, a także nędzę zniewolonych ciał w zdania języka ekonomicznego, których sensem jest cena. Cena niewolnika, cena płótna, cena pracy w fabryce… Zaczynało się to od zmiany jakości w miary ilościowe: W An American Grammar Book Hortense Spillers pisze, że Afrykanie wpakowani do luku statku byli oznaczani, zgodnie z euro-zachodnimi standardami, nie jako mężczyźni czy kobiety, ale jako własność o różnym rozmiarze i masie 19.
Marta Olesik dopisuje następny krok w tym procesie: „Na statku dokonuje się, jak pisze Ian Baucom, transformacja ciała w cenę, znak funkcjonujący w obiegu wartości” 20. Właśnie to, że owe utowarowione relacje społeczne – na przykład zniewolenie – zaczynają być reprezentowane w języku ekonomii, pozwala na zadziałanie „równania Simmla” i natychmiastowe zwiększenie ilości znaków monetarnych. Traumatyczne spotkanie – człowieka z prawem własności – znalazło a jednocześnie osobliwą ekspresję – cenę.
swoją
symboliczną,
* Dzięki włączeniu opisanej przez Bourdieu „pracy podtrzymywania” odniesień, zachowywania określonego poziomu złożoności połączeń, znaki monetarne rozprowadzają nadmiar energii. Rozprowadzając, przekazują jednocześnie jej część, poprzez Braudelowską „wibrującą membranę”, ku centrum systemu w postaci wyzysku i akumulacji. Atoli, korzystając ze spływania punktów osobliwych – cen – w nowe miejsca kolonizowanego obszaru, ujawniają się w postaci wracających sum inwestowanych. Gra tych dwóch procesów to wspomniane gwałtowne procesy ubożenia i bogacenia się, związane z objęciem nowego obszaru relacji społecznych przez reprezentowanie ekonomiczne. Lawinowy skok skali środków, którymi operują banki i rynki finansowe przełomu XX i XXI wieku, wiąże się z tej perspektywy z wykładniczym wzrostem skali reprezentowanych w globalnym systemie relacji po włączeniu do światowej gospodarki społeczeństw Południa, przede wszystkim jednak Chin i Indii, oraz przeniesieniem tam ogromnej części produkcji. Gerald A. Epstein, ekonomista badający finansjalizację, pisze: W oczywisty sposób więc, gdzieś w drugiej połowie lat 70., a może na początku 80., w wielu krajach miały miejsce przesunięcia strukturalne o dramatycznych proporcjach, które doprowadziły do znaczącego wzrostu transakcji finansowych, odsetków z nieruchomości, zyskowności firm finansowych, i części dochodu narodowego przypadających posiadaczom walorów finansowych 21.
Epstein ma zapewne na myśli przede wszystkim USA i Wielką Brytanię. Ale z perspektywy traumatycznego spotkania globalnej Północy i Południa już sam fakt wyłonienia się na Południu ogromnej ilości robotnic i robotników – w 2020 roku liczba ludzi zatrudnionych w przemyśle wynosiła w Chinach 220 milionów, przy sile roboczej wielkości 784 milionów osób; więcej niż
kiedykolwiek w Europie 22 – wyłonienia się ogromnej masy ludzi sprzedających swoją utowarowioną pracę wytwórczą, fundamentalnie zmienia skalę ekonomicznym.
tego-co-reprezentowane
w
globalnym
systemie
Podobnie wyłonienie się nowej azjatyckiej klasy średniej wielokrotnie zwiększa skalę wszelkich relacji społecznych. To nowe azjatyckie mieszczaństwo to około 30–40% tych społeczeństw; w 2020 roku jego liczebność szacuje się na 700 milionów w Chinach i 293 miliony w Indiach 23. Pojawiło się więc około trzech razy więcej przedstawicieli klasy średniej, niż było ich łącznie w USA i Europie w połowie XX stulecia. W sumie miliard ludzi, którzy wchodzą w skomplikowane relacje społeczne. To oznacza kolejne, wykładnicze zwiększenie sfery relacyjnej, która ponownie, w odpowiednio większej skali, „wydziela” pieniądz. Jak na razie proces ten reprezentowany jest tylko w sferze języka ekonomicznego. Nadmiar generowany przez traumatyczne spotkanie, jakim jest włączenie pracy – produkcyjnej i relacyjnej – tych milionów ludzi, rozprowadzany jest przez nadprzewodliwość „wibrującej membrany” światowej ekonomii. Jej znaki płyną, akumulują się, kondensują, generując w centrach finansowych nowe, nieprawdopodobne zasoby energii. Wszelkie bardziej skomplikowane wypowiedzi, reprezentujące ludzki los, cierpienie, radość, nowo powstające piękno, dopiero się tworzą, ale ich reprezentowanie w ekumenie Północy jest słabe, cząstkowe, nie decyduje o kształcie imaginarium. Płynące z Południa teksty kultury – powieści Arundhati Roy, ekonomia Amartyi Sena, teoria postkolonialna czy nawet tak skomplikowane urządzenia jak dyspozytyw „nowego jedwabnego szlaku”, zaproponowany przez Chiny – nadal nie weszły w pole symboliczne północnej ekumeny z taką siłą, by je całkowicie przekształcić. Ono się tylko
ugina. Na zasadzie bezwładności, związanej z interesami i pragnieniami „północnej” klasy średniej, chciałoby wrócić do dawnego kształtu. Nowe znaczące suwerenne – punkty reorganizujące całe imaginarium – dopiero nadejdą, w coraz bardziej złożony sposób reprezentując – w praktykach materialnych, ruchach społecznych, w systemie prawnym, w opisie tekstualnym, w nowej obyczajowości i nowym fantazmacie – nową przestrzeń relacyjną i tworząc nowy dyspozytyw, i wchłaniający te sposoby myślenia, które nami rządziły.
przekształcający
Ogromne przestrzenie relacyjne, kolonizowane, obejmowane na zasadzie subsumpcji wraz z całą pracą, jakiej wymaga ich Bourdiańskie utrzymywanie, pomału przebijają się do sfery reprezentowania, a skomplikowana ich sieć ujawnia się jako „nowy sposób życia”, nowy dyspozytyw, nowa ekumena wreszcie. * Podsumujmy ten eksperyment myślowy. Finansjalizacja historycznie pojawiała się, gdy pewien nowy obszar relacji społecznych podlegał „subsumpcji” pod język ekonomiczny. Dotyczy to tak zasięgu – nowy obszar geograficzny – jak głębi, gęstości tych relacji, wreszcie ich gatunkowej różnorodności. Każdy taki ruch ujawniał się w postaci skokowego wzrostu zasobów pieniężnych w „starych” centrach dystrybucji kapitału. Tak właśnie opisywane przez Arrighiego włączenie przez Wilhelma Orańskiego wojskowości w obszar szacowania i zarządzania ekonomicznego „pogłębiało” możliwości kapitalizmu, a jednocześnie „reprezentowało się” w postaci zwiększenia samej masy kapitału. Zresztą, jak twierdzi Graeber, fakt pojawienia się wojsk najemnych w starożytności był koniecznym warunkiem pojawienia się pieniądza jako gotówki.
Podobną rolę odegrało tak krytycznie oceniane przez Polanyia włączenie w obszar reprezentowania ekonomicznego ziemi i pracy najemnej (a także pieniądza). Przytaczam syntetyczne i trafne, jak sądzę, streszczenie głównego argumentu Polanyia, przedstawione przez Nigela Dodde’a: Polanyi twierdzi, że rozwój gospodarki rynkowej utknął w momencie, gdy próba pełnego urynkowienia „nieprawdziwych” towarów: ziemi, pracy i pieniądza, poniosła porażkę. Te ostatnie są „nieprawdziwe” w tym sensie, że nie produkuje się ich bezpośrednio dla sprzedaży, ale wyabstrahowuje z samego sedna zasad organizujących społeczeństwo. Praca to nazwa, którą nadajemy ludzkiemu działaniu nierozdzielnie związanemu z życiem. Ziemia to inne określenie natury. A pieniądz jest tylko oznaką społecznej siły nabywczej. Podporządkowanie któregokolwiek z tych „towarów” wyłącznie siłom podaży i popytu –‐ wystawienie ich na sprzedaż na wolnym rynku – doprowadziłoby do „destrukcji społeczeństwa” 24.
Zgodnie jednak z argumentacją Simmla – ale też Webera i innych przedstawicieli myślenia o modernizacji jako racjonalizacji – wyosabnianie poprzez abstrakcję poszczególnych obszarów życia, wcześniej będących tylko momentem pewnej jednolitej i ciągłej materii społecznego egzystowania, jest sednem zmiany świata, poddanego ludzkiemu umysłowi. To właśnie w ten sposób buduje się owa formalna rozmaitość, o której pisze Susan Buck-Morss i w której łączyć można dowolnie wybrane momenty, zmieniając przebiegające ją trajektorie, formując jej abstrakcyjny kształt i topologię. W dobie krytyki antropocenu władza ta wywołuje lęk, lecz jej istnienie nie budzi wątpliwości. Na podstawie prac wielu autorów Pobłocki 25 pokazuje, że od praw dotyczących obrotu ziemią w Anglii i USA XVIII wieku po „uwolnienie ekonomicznego potencjału drzemiącego w ziemi” w ciągu ostatnich dziesięcioleci w Azji 26 źródłem narastania masy kapitału było reprezentowanie własności ziemi, jako relacji społecznej, w systemie ekonomicznym. To możliwość zaciągania kredytu w oparciu o własność
ziemską, zbywania jej i nabywania, „produkowała” pieniądz. Pobłocki zauważa: Aż do 1914 roku europejski kapitalizm zdominowany był przez „własność nieruchomą, a nie mobilną”, a „największe fortuny zbijano nie w przemyśle, ale za pomocą handlu, ziemi czy bankowości” 27.
Jednocześnie cytowany przez niego historyk Arno J. Mayer łączy ten motyw z charakterem ówczesnej formy cywilizacyjnej, imaginarium: dominowały przedindustrialne interesy, elity przedburżuazyjne, niedemokratyczne ustroje, przednowoczesne idiomy artystyczne oraz archaiczne idiomy mentalne 28.
Ciekawy aspekt tej tezy wiąże się z przypuszczeniem, że nawet w „wieku imperiów” – po 1870 roku – istotnym elementem akumulacji, zwiększania skali sum pieniężnych, którą operowali właściciele i które krążyły w społeczeństwie, była zmiana sposobu reprezentowania różnych relacji społecznych w języku ekonomii. Nowy charakter praw własności reprezentował się w kapitale. Można te zmiany określić w inny sposób: pojawiał się nowy typ organizacji warunku, jakim jest zaufanie. Coraz szerszy jego obszar wyłączany był z obszaru relacji osobistych i przenoszony na teren przymusu prawnego, obowiązującego tych, którzy nic o sobie nie wiedzą, nie znają swojej twarzy. Następowało też natychmiastowe przenoszenie każdej zmiany, rozszerzającej zasięg urynkowionego zaufania społecznego, na skok w skali owej ciągłej przestrzeni, którą reprezentuje język ekonomii, zwiększenie więc ilości znaków monetarnych – pieniądza. * Wbrew powyżej przytoczonej tezie Polanyia twierdzącego, że rozwój gospodarki rynkowej utknął w momencie, gdy objął pracę i ziemię, sądzę, iż objęcie językiem ekonomii pracy – wyjęcie jej z obszaru „ludzkiej
aktywności tożsamej z życiem” i uczynienie z niej towaru, podlegającego mierzeniu w taki sam sposób jak wszystkie substancje ciągłe 29 – miało kluczowe znaczenie właśnie dla rozwoju gospodarki rynkowej. To właśnie dzięki temu skoncentrowana praca mogła zacząć być reprezentowana jako kapitał, który zwrotnie zamieniał się w kapitał stały, umaszynowienie. Umaszynowienie w sposób wykładniczy zwiększało intensywność relacji społecznej, jaką jest praca, to zaś oznaczało odpowiednie, nagłe zwiększanie całości reprezentowanego pieniądza. Problemem nie jest więc sam fakt włączenia naturalnych relacji w abstrakcyjne medium. Ta oscylacja pomiędzy „naturalnością” ziemi i pracy a ich abstrakcyjnym reprezentowaniem rozbija „jedność miejsca i czasu” w dramacie gospodarczym i jest jednocześnie warunkiem koniecznym nowego połączenia różnych scen tego dramatu. Problemem jest jednak rozziew pomiędzy skalą i charakterem tej abstrakcji a wymiarem ludzkiego doświadczenia. To tutaj rodzi się traumatyczne spotkanie. Epopeja łącząca rabowaną Afrykę, amerykańskie plantacje bawełny i indyjskie targi płótna, której symptomem była maszyna tkacka, wymagała nieodwracalnego utowarowienia, a często unicestwienia milionów ludzkich istnień. Angielskich dzierżawców ziemi wywłaszczanych i przepędzanych do fabryk, Afrykanów sprzedawanych na plantacje, umierających z głodu indyjskich tkaczy. Rodził się „wyklęty lud ziemi”. Podobnie było, gdy nastąpiła przemysłowa wojna, której skala przekroczyła w latach 1914–1918 wszystko, co wcześniej ludzie nazywali „wojną”. Po jednej stronie księgi bilansowej narastały miliony utraconych ludzkich istnień, po drugiej – milionowe sumy zadłużenia odpowiadające zadawanej śmierci. Zadawanie śmierci także bowiem jest relacją, tym razem jednak pochłaniającą wartość. Nieodwracalność śmierci zamieniona została
w to, co zawsze trzeba zwrócić – wartość pieniężną. Realne weszło w symboliczne. Ironicznie pasuje tu zdanie Marksa: W pierwszej połowie swej cyrkulacji towar [utowarowione odbieranie życia – A.L.] zamienia się z pieniądzem na miejsca. Dzięki temu jego postać użytkowa [żołnierz – A.L.] przechodzi ze sfery cyrkulacji do sfery konsumpcji. Miejsce jego zajmuje postać jego wartości, czyli jego maska pieniężna 30.
Znaczące – a pieniądz to właśnie znaczące, reprezentujące utowarowiony podmiot, człowieka w pewnej relacji – nie podlegają zniszczeniu. Ludzie zaś – owszem. Dlatego europejskie kraje musiały po wojnie zwracać Ameryce zadłużenie, zaciągnięte, by można było nieodwracalnie unicestwić miliony ludzkich istnień.
1 Gerald A. Epstein, red., Financialization and the World Economy, Edward Elgar 2005, s. 3. 2 Arrighi, The Long Twentieth Century s. 103. 3 Tamże, s. 21. 4 Caparrós, Głód, s. 692–693. 5 Bank of England powołany został w 1694, sześć lat po koronacji Wilhelma Orańskiego. Jednym z pierwszych działań tej instytucji było ustanowienie pieniądza papierowego, pozwalającego na praktycznie nieskończone zwielokrotnianie ilości pieniądza w obiegu; patrz: Helen Grela, niepublikowany artykuł The underexamined role of money and how it undermines Nozick’s case for rights libertarianism. 6 Don Kalb, Financialization and the capitalist moment: Marx versus Weber in the anthropology of global systems, „American Ethnologist” 2013, Vol. 40, No. 2 (May), s. 261. 7 Arrighi, The Long Twentieth Century, s. 21–22. 8 Tamże, s. XII (przedmowa). 9 Buck-Morss, Envisioning Capital, s. 443. 10 Marks, Kapitał, s. 119. 11 Gus Wezerek, Kristen R. Ghodsee, Women’s Unpaid Labor is Worth $10,900,000,000,000, https://www.nytimes.com/interactive/2020/03/04/opinion/women-unpaid-labor.html, dostęp 15/09/2022. 12 Marks, Kapitał, s. 119. 13 Braudel (1977: 66–7) Arrighi, The Long Twentieth Century, s. 31. 14 Pobłocki, Kapitalizm, s. 451–455. 15 Tamże, s. 172. 16 S. Buck-Morss, Envisoning Capital, s. 455, cytowany fragment: Edward F. Tufte, The Visual Display of Quantitative Information, Cheshire, Connecticut, 2001, s. 46
74.
17 Pobłocki, Kapitalizm, s. 172. 18 Tamże, s. 137. 19 Christina Sharpe, In the Wake. On Blackness and Being, Duke University Press 2016, s. 73–
20 Marta Olesik, niepublikowany artykuł Burzliwa historia – obrazy-mapy Franka Bowlinga a koniunktury gospodarki-świata. 21 Epstein, red., Financialization…, s. 4. 22 Number of employed people in China from 2012 to 2022, https://www.statista.com/statistics/251380/number-of-employed-persons-inchina/#:~:text=The%20labor%20force%20of%20China,were%20working%20in%20rural%20areas, dostęp 17/09/2022; China – Employment In Industry (% Of Total Employment), https://tradingeconomics.com/china/employment-in-industry-percent-of-total-employment-wb-data.html, dostęp 17/09/2022. 23 Number of the middle class population in China in 2002 and 2020 (in millions), https://www.statista.com/statistics/875874/middle-class-population-in-china/, Economic boom will see 500 million Indians enter middle-class within a decade, https://www.consultancy.asia/news/2144/economic-boom-will-see-500-million-indians-enter-middleclass-within-a-decade, dostęp do obu adresów 1/08/2021. 24 Nigel Dodd, Social Life of Money, Princeton University Press 2015, s. 279–280. 25 Pobłocki, Kapitalizm, s. 444–448. 26 Np. Herbert Heaton, Financing the Industrial Revolution, „Bulletin of the Business Historical Society” 1937, vol. 11, nr 1; Andro Linklater, Owning the Earth. The Transforming History of Land Ownership, Bloomsbury 2013, You Tien Hsing, The Great Urban Transformation. Politics of Land and Property in China, Oxford University Press 2012, za: Pobłocki, Kapitalizm, s. 443–450. 27 Pobłocki, Kapitalizm, s. 448. 28 Arno J. Mayer, za: Pobłocki, Kapitalizm, s. 448. 29 Patrz część I, rozdział 1. 30 Marks, Kapitał, s. 121.
14. SYMBOLE ZAUFANIA Ludzie praktyki są bardzo czuli na to, co zwykli nazywać stanem zaufania, i przywiązują do tego dużą wagę. Ale ekonomiści nie poddawali tego problemu starannej analizie […] 1. John Maynard Keynes Warunkiem istnienia świata relacyjnego jest zaufanie. Praca relacyjna wykonywana jest tam, gdzie energia traumatycznego spotkania, zawsze nadmiarowa i zawsze destrukcyjna, rozprowadzana jest przez przestrzeń zaufania. Ten warunek, zaufanie, jest dynamicznie zmienny; może wzrastać, może też – pod wpływem sprzeniewierzeń – rozsypywać się i kurczyć. Ponieważ wraz z nim rozszerza się i kurczy przestrzeń relacyjna, świat społecznych związków, towarzyszą temu, jak ukazuje „równanie Simmla”, gwałtowne wahania ilości znaków monetarnych, pieniądza. To zaś zobaczyć możemy, gdy dochodzi do kryzysu. Podmiot i Inny rekonfigurują wtedy swoje wzajemne pragnienia, ba, ta sytuacja rekonfiguruje samo rozumienie tego, kim jest podmiot i Inny. Ich relacja i ich zaufanie muszą stać się abstrakcyjne, wymuszone, przekraczające skalę indywidualnego życia i indywidualnej wolności. Wtedy staje się tym zaufaniem, o którym pisałem na początku tego rozdziału. Wydarzeniem, w którym powierzający dobro przerażonym spojrzeniem szuka kogoś, kto owo dobro zechce przyjąć. I otwiera drzwi dla sprzeniewierzeń. *
Kryzys finansowy 2007–2008, najważniejsze dotąd ekonomiczne wydarzenie XXI wieku, od dawna nazywany był właśnie „kryzysem zaufania”. Co bardziej przenikliwi ekonomiści opisywali od dawna mechanizm wielkiego kredytu, który amerykańskiej gospodarce, a wraz z nią chronionej przez nią Europie 2 – w sumie większej części globalnej Północy – pozwalał latami żyć ponad stan. Ten mechanizm oparty był na iluzjach, wyobrażeniach i władzy znaczących suwerennych oraz dyspozytywów, na których od XIX wieku opierała się hegemonia dawnego Zachodu, takich jak orientalizm, wraz z należącymi do niego karabinami maszynowymi, czy międzynarodowy system monetarny. Urządzeń dla reszty świata reprezentujących fantazmatyczne pragnienie dominacji „białych ludzi”. Seria „chlaśnięć” budzących ze snu, następujących po sobie kryzysów, począwszy od tego finansowego, przez pandemiczny, wojnę w Ukrainie i katastrofę klimatyczną z jej społecznymi i politycznymi konsekwencjami, pożarła iluzje, poczucie dobrobytu i bezpieczeństwa. Istnieje jednak głęboki związek pomiędzy ówczesnym transferem znaków monetarnych ku Północy a dzisiejszym, stale pogłębiającym się „kryzysem ufności”, który stopniowo rozbija społeczne instytucje gwarantujące ludziom Północy bezpieczeństwo. W 2007 roku zaczęło się od braku wzajemnego zaufania podmiotów ekonomicznych, który podminował gotowość do udzielania sobie przez nie pożyczek. I tak dalej, i tak dalej… Wprowadźmy jednak do tych rozważań poruszoną wyżej kwestię przymusu. Konieczności. Braku wyboru. Siły, która stukrotnie wzmacniała potencjalną gotowość do „zaufania”. Chiny produkują wszystko. Produkcja odbywa się w tysiącach fabryk, gdzie pracują masy robotników. Jeszcze niedawno było to możliwe między innymi dlatego, że wieś chińska stanowiła rezerwuar ludzi nielegalnych, urodzonych bez pozwolenia, a więc praktycznie pozbawionych praw
obywatelskich. Rodzina chińska musiała się ubiegać o pozwolenie na urodzenie dziecka. Jeśli pojawiało się nadliczbowe potomstwo, to formalnie go nie było. W tym miliardowym społeczeństwie istniała więc ogromna podklasa, którą bieda i reżim polityczny zmuszały do nieproporcjonalnego wysiłku ekonomicznego, której praca nie kosztowała prawie nic. Dziś kosztuje więcej, ale nie zmienia to faktu, że jak pisałem wyżej, skala występowania robotniczej pracy najemnej zwiększyła się w drugiej połowie XX wieku skokowo. Owoce tej pracy – zabawki, ubranka, gadżety, a dziś coraz częściej zaawansowana elektronika, maszyny i inwestycje infrastrukturalne – sprzedawane były i są na całym świecie za rzeczywiste pieniądze. Płynęły i płyną one stałym strumieniem do dysponentów gospodarki chińskiej 3. Ale zdolność do ich absorpcji na rzecz chińskiego społeczeństwa, nawet po uwzględnieniu wyłonienia się olbrzymiej klasy średniej, jest ograniczona. Zresztą ta klasa średnia, przez cyrkulację, czyli pracę relacyjną, dokłada się do proliferacji znaków monetarnych. Bez przerwy rośnie więc ich zasób. Jako dolarów 4. Mechanizm ten dotyczy nie tylko Chin, ale wszystkich gwałtownie rozwijających się krajów dawnego „trzeciego świata”, który pędzi za nasyconym już w XX wieku światem bogactwa – globalną Północą, nie zwracając uwagi na przepaść katastrofy klimatycznej. Góry pieniędzy rosną w Indiach, Indonezji i Brazylii, w krajach eksportujących surowce energetyczne, jak Rosja czy Arabia Saudyjska. Te góry pieniędzy są przerażające, rzucają cień na politycznych dysponentów ekonomicznej. Zmuszają do postawienia pytania: co z tym robić? *
władzy
Pieniądze nie mogą sobie tak po prostu leżeć. Są przepływem, ruchem, potencjałem; zatrzymane stają się nicością wsysającą tych, którzy nimi dysponują. Tezauryzacja, zamiana ich na jakieś kruszce i trzymanie w ukrytych skarbcach było dobre w epoce feudalnej. Dlatego nagromadzony dorobek pracy milionów ludzi, zamieniony w miliardowe czy bilionowe sumy pieniędzy, jest dla tych, którzy nimi dysponują, zbyt ciężki, przytłaczający. A może należałoby użyć innej metafory: on parzy im ręce. Chińscy i wszelcy podobni im władcy stają więc przed wyborem, co zrobić z tym parzącym dłonie skarbem. A konkretnie: w co inwestować rosnące masy pieniędzy. Jak przenosić te znaki finansowe, wraz z niesionym przez nie i odpowiadającym im potencjałem utowarowienia. Powtórzę raz jeszcze; to nie jest swobodna decyzja: albo zainwestuję, albo nie… To sytuacja bezwzględnego przymusu, w której odpowiedzialny za te miliardy wysoki urzędnik i wszyscy mu podlegli drżą na myśl o spojrzeniu sekretarza biura politycznego albo szejka i o pytaniu, które nieuchronnie będzie mu towarzyszyć: „A jak tam, towarzysze, bracia, z wykorzystaniem naszych nadwyżek eksportowych?”. To jest ich traumatyczne spotkanie. Drżą również przed tym, że nieprawidłowa odpowiedź zostanie wykorzystana przez setki ostrzących sobie zęby rywali. Co więc mogą zrobić z ową masą znaków finansowych? Mogą budować nowe fabryki, drogi, zapory, wieżowce… Oczywiście, dysponenci wielkich sum pieniędzy robią to; ale to wszystko za mało. Mogą więc, wykupując ich dobra, wyzuwać ze środków do życia ludzi w krajach jeszcze słabszych. Dzisiaj na przykład to, żeby nowa, chińska – podobnie jak stara, euroamerykańska – klasa średnia mogła codziennie jeść mięso, wymaga rekwirowania ziemi dzierżawców w takich krajach jak Madagaskar. Z tym, że ci dzierżawcy, w odróżnieniu od tych angielskich z XIX wieku, nie pójdą już do żadnych fabryk. Nie ma ich na Madagaskarze, są w Chinach.
Są odpadkami, z którymi nie wiadomo, co robić. Albo wiadomo, ale nikt nie ma odwagi. […] Niepotrzebni nie zostają zatem odsunięci, tkwią w niemiłym stanie zawieszenia 5.
Tak pisze o nich niezawodny Caparrós. Muselmanen, dochodiagi – tak powiedziałby Agamben. * Jak zauważa Barry Eichengreen, zdolność absorpcji kapitału przez każdą rodzimą gospodarkę w fazie ekspansji jest zbyt słaba: Oszczędzanie 50% PKB i inwestowanie prawie takiej samej sumy było dla Chin niemożliwe, i w sensie ekonomicznym, i politycznym. Rozprowadzenie rok po roku takiej ilości dodatkowego kapitału – budowanie niezliczonych nowych fabryk i tam – musiało powodować znaczące nieefektywności. Nie było też społecznie akceptowalne, by gospodarstwa domowe odraczały konsumpcję w nieskończoność 6.
Władcy krajów biednych mogliby więc podnieść płace. To się dzieje, ale bardzo powoli, wszak cała maszyna działa dzięki temu, że robotnik globalnego Południa pracuje prawie za darmo… Nie, taki postulat postawić mogliby jacyś, nie przymierzając, komuniści. Ale to przecież chińscy przywódcy są komunistami, więc już naprawdę nie wiadomo, kto miałby te postulaty formułować. Tak czy inaczej, obejmowanie ogromnych nowych obszarów relacji społecznych, przede wszystkim pracy i zaufania, przez jednolite reprezentowanie ekonomiczne, subsumpcja tych relacji pod język finansowy i „wydzielanie” mas znaków pieniężnych z tym procesem związanych, zmuszało decydentów, tkwiących w węzłach suwerenności, do decyzji, gdzie skierować ten strumień. Tak było w Chinach, w Rosji, gdy sprzedawała ropę po sto kilkadziesiąt dolarów za baryłkę, podobnie w Arabii Saudyjskiej, a wcześniej w Japonii… Na szczęście była jeszcze Ameryka. Eichengreen komentuje:
Wszystkie te nadmierne oszczędności musiały gdzieś się przenieść. Jeśli te kraje miały nadwyżkę na rachunkach bieżących, innymi słowy, ktoś inny musiał mieć deficyt. […] Tym kimś były Stany Zjednoczone. W efekcie inne kraje kupowały roszczenia finansowe wobec Ameryki, a Ameryka kupowała towary z innych krajów 7.
Komu miał bowiem zaufać chiński dyrektor banku, rosyjski „siłowik”, saudyjski książę? Swemu koledze? Towarzyszowi z „organów”? Kuzynowi z innej matki? Nie! Oni zaufają temu, kto powie: ja to wezmę! Właśnie tak. Żeby zdobyć ich zaufanie, wystarczy odpowiedzialnie powiedzieć: ja to biorę! Wbrew pozorom niewielu weźmie biliony dolarów. Każdy, kto ogląda filmy gangsterskie, wie, że wzięcie znalezionej walizki pieniędzy jest niebezpieczne. Jest nieszczęściem. Klątwą. Chiński dysponent miliardów dolarów z radością witał amerykańskiego emitenta obligacji, który mówił: biorę wszystko, oddam z procentem: Głównym beneficjentem tego stanu rzeczy okazał się nikt inny, tylko Stany Zjednoczone. By zapobiec presji inflacyjnej, niesionej przez ogromne zyski Chin z eksportu, Bank Ludowy musiał zniwelować nadwyżki uzyskane w zagranicznych walutach eksporterów. Najlogiczniejszym sposobem lokowania tych nadwyżek było nabycie amerykańskich obligacji skarbowych, których rynek był płynny i głęboki. Na ten interes zgodzić się mogły oba kraje. Stany Zjednoczone miały więc przewagę komparatywną w tworzeniu i eksporcie płynnych aktywów finansowych, Chiny zaś miały przewagę komparatywną w produkcji i eksporcie dóbr przemysłowych 8.
Co oznacza stwierdzenie, że „najlogiczniejszym sposobem lokowania tych nadwyżek było nabycie amerykańskich obligacji skarbowych”? Otóż ich emitent był w zasadzie jedynym, który się zjawiał. Wybawiał z kłopotów, więc „siłowik” pił z nim najlepiej zmrożoną wódkę, pustynny książę zapraszał na polowanie z sokołem, a chiński oligarcha organizował wielką kolację z 768 dań. Kochali go wówczas, bo uwalniał ich od strasznej góry pieniędzy. Jednocześnie go jednak nienawidzą. Jak lud Han nienawidzi upiorów zza morza, ludzie Ummy niewiernego, a spadkobiercy Bizancjum – łacinników.
Paradoksalnie, zaufanie do Ameryki opiera się na mieszaninie fascynacji, niechęci, zazdrości i bezradności. Chwilowo zresztą nienawiść ewidentnie bierze górę. Nic to jednak nie zmienia. Kto bowiem jest godny zaufania? Tam, gdzie rządzi siła, jest nim ten, którego nie mogę zniszczyć. Chińczyk wiedział, jak kruchy jest Ruski. Ruski wiedział, że za chwilę Chiny mogą zadrżeć. Wszyscy mieli świadomość, że islamskie reżimy i królestwa to beczka prochu. A Ameryka wydawała się niezniszczalna. Więc tylko jej można było powierzyć góry pieniędzy 9. O tym zjawisku pisał Emmanuel Todd w swojej pracy After the Empire 10. Jednocześnie interpretował je jako świadectwo schyłku amerykańskiej hegemonii, bo zaufanie na tym etapie opiera się na „ideologii” i armii, a nie na ekonomii. Bronię innego rozumienia tej sytuacji – ideologia od zawsze jest częścią ekonomii, armia zaś stała się nią, zgodnie z tezą Arrighiego, co najmniej od czasów Wilhelma Orańskiego. Hegemonia ekonomiczna jest symbiotycznie związana z hegemonią militarną i symboliczną, czyli ideologiczną. Ta ostatnia, symboliczna, oznacza potężne obsadzenie symboli określających tę czy inną hegemonię, jej znaczących suwerennych. Z tego zaś wynika nie tyle to, że Ameryka traci hegemonię, lecz najwyżej to, że jej hegemonia opiera się na innej zasadzie niż hegemonistyczne aspiracje Chin. „Stany Zjednoczone miały więc przewagę komparatywną w tworzeniu i eksporcie płynnych aktywów finansowych, Chiny zaś miały przewagę komparatywną w produkcji i eksporcie dóbr przemysłowych” – pisze Eichengreen. Na dodatek, za środki wracające w postaci zapłaty za amerykańskie papiery skarbowe Amerykańscy inwestorzy kupowali firmy za granicą, wzmacniając ostatecznie swoją globalnie dominującą pozycję 11. *
Trzeba zwrócić uwagę na fakt, że owo wymuszone zaufanie, o którym mówimy, jest zaufaniem do wyobrażeń, a w lacanowskiej semantyce – do znaczących. Staje się to zupełnie wyraźne, gdy przypomnimy o konstrukcji wzorcowej dla naszego rozumowania – o zaufaniu, którym u Hobbesa poddani nolens volens obdarzają suwerena. Wyobraża go Lewiatan. Już sama nazwa wskazuje na twór poruszający się na granicy rzeczywistości i imaginarium. Podobnie było z Ameryką w latach 90. Jej banki, Chase Manhattan, Salomon czy Lehman Brothers i Citibank, potęga militarna, floty ponumerowane od jednego do dziesięciu i samoloty na literę F, jej miasta z drapaczami chmur – WTC i Sears Tower, jej komputery i teledyski, i filmy, filmy, filmy, które to wszystko opowiadały ludziom na całym świecie; oto były symbole przyciągające marzenia. Tworzyły sieć znaczących, w której rozprowadzana była energia pragnień milionów, nie, miliardów ludzi. Znaczące te są powszechnie znane, uniwersalne, i właśnie dzięki temu tak trwałe. Znaki, w odróżnieniu od rzeczy, które oznaczają, są bowiem niezniszczalne 12. Kto musiał powierzyć wielkie dobra, kto szukał powiernika, zwracał się właśnie ku tym znakom. Miast zaufać sąsiadowi, to, co miał, powierzał owym symbolom pewności. Zaufanie bowiem nie jest zaufaniem do ludzi po prostu, ale zaufaniem do symboli i znaków, oznaczających aspekt człowieczeństwa, który wiąże się z trwałością w czasie, z pewnością i niezmiennością, z niezniszczalnością wreszcie. Postuluję więc zmienioną antropologię: na przełomie tysiącleci amerykański emitent obligacji, który sprzedawał je chińskim czy arabskim decydentom, pozwalając pozbyć się gór pieniędzy, tak naprawdę nie był traktowany jak człowiek. Stanowił dla nich jedynie symbol stabilnego porządku instytucjonalnego, który w ich przerażonej wyobraźni reprezentował „prawie wieczność”. Był znaczącym reprezentującym podmiot. W skali zjawisk, o których tu mówimy, skali nieskończenie
przekraczającej możliwości pojedynczego człowieka, wymuszone zaufanie może dotyczyć tylko znaków i symboli. To ku nim płyną ogromne energie nadmiaru. I oczywiście dzięki temu zyskują one ogromną wartość i równie wielką władzę. * Tworzą też jednak ogromne problemy. Pojawia się na przykład zjawisko zwane dylematem Triffina. Kraj, którego waluta pełni funkcję rezerwową dla całego świata, musi ją stale dodrukowywać, żeby zaspokoić popyt zagraniczny, związany z rosnącą skalą przestrzeni ekonomicznej. Popyt na dolary utrzymuje ich wysoką cenę, co powoduje, że towary tego kraju są drogie, a importowane – tanie 13. To wywołuje deficyt bilansu płatniczego danego kraju. Zeznając przed Kongresem Stanów Zjednoczonych w 1960 roku, ekonomista Robert Triffin wyłożył fundamentalny problem dotyczący międzynarodowego systemu walutowego. Gdyby USA przestały prowadzić politykę deficytu bilansu płatniczego, wspólnota międzynarodowa straciłaby swoje największe źródło dodatkowych rezerw. W rezultacie brak płynności mógłby pchnąć światową gospodarkę w spiralę konfliktów, prowadzącą do niestabilności. Gdyby zaś deficyt Stanów Zjednoczonych się utrzymał, stały strumień dolarów zasilałby dalej światowy wzrost ekonomiczny. Za to nadmierny deficyt USA (nadmiar dolarów) naruszyłby zaufanie w wartość dolara USA. Pozbawiony zaś zaufania, przestałby być traktowany jako światowa waluta rezerwowa 14.
Z perspektywy filozoficznej problemem jest tu rozdarcie wartości waluty rezerwowej, takiej jak dolar, pomiędzy reprezentowaniem skali wymiany światowej i reprezentacją skali ekonomicznej, jaką jest gospodarka Stanów Zjednoczonych 15. Obsadzenie przez pragnienia ludzi z całego świata utrzymuje tę wartość na wysokim poziomie, ale to zmniejsza popyt na amerykańskie towary reprezentowane przez dolara. Jednocześnie dolar stworzył jednolitą „wibrującą membranę”, dzięki której dobra produkowane przez globalne Południe płynęły na Północ, generując rozwój. Trafne wydaje
się tutaj stwierdzenie Vijaya Prashada na temat tego procesu: „nie był autarkiczny, tylko pozostał zależny od maszyny długu i konsumeryzmu krajów Północy” 16. Zinstytucjonalizowane społeczne zaufanie jest dziś fundamentalnym czynnikiem równowagi sił w świecie o globalnym zasięgu. By w tym świecie działać, konieczne są skomplikowane, wielopiętrowe systemy, ostatecznie oznaczające już tylko zaufanie do znaków, a może zaufanie do zaufania innych do znaczących reprezentujących Innego. Do niedawna był to jeden z elementów przytłaczającej resztę świata władzy globalnej Północy. Dysponująca ograniczoną siłą militarną Europa opierała się na władzy, którą daje zaufanie do jej symboli, od Mercedesa, przez koniaki i wina bordeaux, aż po bezpieczeństwo, demokrację i skandynawski model społeczny. Dlatego gdy pojawiło się euro, mogło ono zacząć odgrywać rolę symbolu zaufania 17. Chiny próbują zaś tworzyć taki symbol, lansując znaczące „nowego jedwabnego szlaku”, które ma koncentrować pragnienia i zaufanie ekumeny euroazjatyckiej (a właściwie azjatoeuropejskiej). Zaufanie jest jednocześnie elementem władzy symbolicznej, która pozwala globalnej Północy z pozornie czystym sumieniem korzystać z włączenia całego trudu milionów żółtych lub brązowych pracowników.
1 John M. Keynes, Ogólna teoria zatrudnienia, procentu i pieniądza, przeł. Michał Kalecki, Stanisław Rączkowski, PWN 2012, s. 131. 2 Eichengreen, Globalizing Capital, s. 219 i nast. 3 Tamże, s. 214. 4 Kacper Pobłocki, za Arrighim, zauważa, że już samo ustanowienie dolara jako waluty rozliczeniowej w transakcjach ropą naftową było wyrazem hegemonii USA. W naszym kontekście oznacza to, że było wyrazem hegemonii w sferze symboli, których działanie ma jednak rzeczywiste skutki. Pobłocki, Kapitalizm, s. 160. 5 Caparrós, Głód, s. 693. 6 Eichengreen, Globalizing Capital, s. 216. 7 Tamże, s. 211.
8 Tamże, s. 189. Podobnie Pobłocki: Kapitalizm, s. 159. 9 Eichengreen, Globalizing Capital, s. 211. 10 Slavoj Žižek, W obronie przegranych spraw, przeł. Julian Kutyła, Wydawnictwo Krytyki Politycznej s. 319–320. 11 Tamże, s. 212. 12 Ten postulat, skądinąd oczywisty na gruncie strukturalizmu, znakomicie wyjaśnił Jacques Derrida w tekście Doręczyciel prawdy (przeł. Andrzej Wajs, w: Główne problemy współczesnej fenomenologii, red. Jacek Migasiński i Marek Pokropski, Wydawnictwo Uniwersytetu Warszawskiego 2017). 13 Na przykład w okresie Bretton Woods Stany Zjednoczone, utrzymując ze względu na polityki wewnętrzne stały kurs w stosunku do złota, a jednocześnie zalewając rynek fiducjarnym pieniądzem, doprowadziły do ucieczki złota ze swojego banku centralnego, bo inwestorzy kupowali ich walutę tanio, kupowali za nią złoto – tanio – i sprzedawali drożej. Żeby nie dewaluować dolara, Stany musiały podnosić stopę dyskontową i dusić popyt wewnętrzny; patrz: Eichengreen, Globalizing Capital, s. 131. 14 Henr H. Fowler, The Dollar Glut, https://www.imf.org/external/np/exr/center/mm/eng/mm_sc_03.htm, dostęp 24/06/2022. 15 Julia Horowitz, komentatorka ekonomiczna CNN, pisała w tekście Jak Stany Zjednoczone eksportują inflację do innych krajów? z 28 września 2022: „Stanowisko Fed również pchnęło dolara do najwyższych wartości od dwóch dekad w stosunku do koszyka głównych walut. Chociaż jest to pomocne dla Amerykanów, którzy chcą robić zakupy za granicą, jest to bardzo zła wiadomość dla innych krajów, ponieważ wartość juana, jena, rupii, euro i funta spada, co sprawia, że import podstawowych artykułów, takich jak żywność i paliwo, jest droższy. Ta dynamika – w której Fed zasadniczo eksportuje inflację – zwiększa presję na lokalne banki centralne”; https://edition.cnn.com/2022/09/28/investing/fed-interest-rates-dollar-global-consequences/index.html, dostęp 12/01/2023. 16 Vijay Prashad, The Poorer Nations. A Possible History of the Global South, Verso 2013, s. 37, za: Pobłocki, Kapitalizm, s. 161. 17 Eichengreen, Globalizing Capital, s. 218.
15. INTELIGENCJA CZŁOWIEKA, INTELIGENCJA KRYSZTAŁU Cyfrowe hypomnemata stały się osnową, która gramatyzuje wszelkie relacje społeczne (rodzinne i przyjacielskie, relacje w pracy, relacje handlowe, finansowe, polityczne, dyplomatyczne, pozauniwersyteckie itd.), które układają na nowo sploty retencyjne najgłębszego życia psychicznego, […] w których gęstnieją najbardziej zinstytucjonalizowane formy życia społecznego […] 1. Bernard Stiegler Bernard Stiegler, francuski filozof podejmujący próbę zasypania przepaści pomiędzy akademicką humanistyką a językiem nowoczesnych technologii, pokazuje, że proces eksterioryzowania – umaszynowienia – znaków i symboli zaufania trwa od dawna. Już wprowadzenie pisma jest gestem, w którym wiedza staje się czymś zewnętrznym i bezpośrednio niezależnym od konkretnego, wypowiadającego ją człowieka. Stiegler nazywa ten proces gramatyzacją. Stąd spór Platona z pismem, podjęty w XX wieku przez wielu, również Derridę 2, który upomina się o sygnaturę tekstu, znaczące podmiotowości autora. Często jednak zauważa się, że słowa wypowiadane – a nie zapisane – również nie są zdolne oddać barwy, zapachu, specyfiki doświadczenia wewnętrznego. Czy więc sam język, również ten mówiony, z całą stabilizującą doświadczenie strukturą zakodowaną w relacjach gramatycznych, trybach, okresach, czasach i przypadkach, nie jest uzewnętrznieniem skomplikowanej przestrzeni egzystencjalnej człowieka, tej
wewnętrznej topologii relacyjnej, która z całym swoim nadmiarem właśnie w ten sposób, w sensie dosłownym, podlega w języku symbolicznemu uproszczeniu, gramatyzacji? Heideggera zmagania z metafizyką zapisaną w językach były właśnie próbą odwrócenia tego najbardziej pierwotnego procesu, w którym utrwalone okresy logiczne przysłaniają prześwit, w którym jawi się prawda-nieskrytość. Z kolei lament Polanyia nad utowarowieniem ziemi, pracy i pieniądza winien zaczynać się od krytyki języka. Jednak upływ historycznego czasu powoduje, iż gramatyzacja – proces eksterioryzowania i autonomizacji symboli – zatacza coraz szersze kręgi i pogłębia się. Stiegler zwraca uwagę na to, jak w renesansie jej skalę zwielokrotnia druk, przede wszystkim niepomiernie zwiększając liczbę tych, którzy uzyskują dostęp do utrwalonej w symbolach wiedzy. Następnym krokiem jest umaszynowienie pracy: [proces] reprodukcji i powtórzenia czasu odruchów, które stały się automatycznymi ruchami maszyny – jak słowo, które stało się tekstem u progu dziejów rozumianych jako Geschichte, a które obecnie, dzięki cyfryzacji i syntezie mowy, jest „pisane” i „czytane” automatycznie 3.
Zastępowanie fizycznego trudu przez maszyny nieprawdopodobnie zwiększyło skalę wykonywanej pracy, zmieniającej się w kapitał. Współcześnie jednak eksterioryzacji podlegają nie tylko same symbole i proste czynności, ale również procesy myślowe – praca, którą można, operując symbolami, wykonać. Już fotografia i film prowadzą w tym kierunku, jednak od czasu pojawienia się komputerów, także domowych, przez smartfony, po sztuczną inteligencję, tempo i skala komplikacji autonomizujących się procesów rośnie wykładniczo. Z drugiej strony mają one coraz większy wpływ na charakter i formę myślenia kolejnych pokoleń ludzi, którzy muszą – i chcą – poddawać się „formatom”
narzucanym
przez
architekturę
eksterioryzowanego
przetwarzania myśli. Wiemy, jak media społecznościowe, portale streamingowe i personalizacja przekazów docierających do milionów odbiorców coraz silniej determinują tak treści, jak formy myślenia. Treści – obietnice łatwo dostępnej rozkoszy – i formy – bezpośredniość, brak odroczenia i mediatyzacji. Zanik sztuki myślenia teoretycznego. Właśnie to Stiegler określa mianem proletaryzacji: proces upowszechnionej proletaryzacji […], która upłynnia i likwiduje wszystkie formy wiedzy i umiejętności, w tym również, a obecnie przede wszystkim, umiejętności teoretyczne [wyróżnienie – B.S.] 4.
Z perspektywy, którą obieram w tej pracy, to, co Stiegler nazywa proletaryzacją i przeniesieniem wiedzy w obręb „maszyny”, czyli gramatyzacją, jest fundamentalnym procesem, w którym pole myślenia, a więc też proces rozprowadzania nadmiaru, przestaje być związane z ludzkim podmiotem jednostkowym, grupowym czy nawet zbiorowym, a staje się przestrzenią obejmującą podmioty i maszyny połączone wspólnym przepływem i ruchem. W opisie francuskiego myśliciela złożone relacje społeczne i ich reprezentacja w myśleniu teoretycznym ulegają zastąpieniu przez umaszynowione, zalgorytmizowane procedury, zewnętrzne wobec ludzkiego myślenia. Ten proces, zapoczątkowany samym wynalazkiem pisma, rozszerza się przez rewolucję Gutenberga, nowoczesne środki komunikowania, aż po internet, zmieniając węzły i znaczące suwerenne całego procesu dystrybucji znaków i energii. To właśnie ten proces tworzy w pewnym stopniu najważniejsze urządzenia przyszłości. * Wiemy też, że te procesy mogą być groźne, prowokując regres społeczny i kulturowy; do niebezpieczeństw z nimi związanymi jeszcze powrócimy.
Można jednak na to umaszynowienie spojrzeć w jeszcze inny sposób. Chcę zaryzykować taką myśl. Jest coś zadziwiającego w komplementarności najprostszych nawet narzędzi i ludzkiego ciała – łącznie z plastycznością umysłu, który do narzędzi się dostosowuje. Topór, miecz, pług, koło garncarskie, warsztat tkacki, pędzel malarza… Można osiągnąć mistrzostwo w ich użyciu, jakby były daną przez physis potencjalną częścią ludzkiego organizmu. Jakby ręka i narzędzie były stworzone dla siebie. Nawet jeśli według Lewisa Mumforda narzędzie to jeszcze nie maszyna, to jednak owa komplementarność rozwija się właśnie od potęgowania prostych ludzkich władz przez użycie narzędzi, po tworzenie się skomplikowanych urządzeń łączących świat maszynowy i człowieka, osiągających zupełnie nowe poziomy funkcjonowania. Jeśli więc Marks zauważa, że wyjaśnieniem anatomii małpy jest anatomia człowieka, to może w tym duchu trzeba czytać fragment z Grundrisse: Środek pracy przechodzi przez różne metamorfozy, z których ostatnią jest maszyna albo raczej automatyczny system maszyn [wyróżnienie – K.M.] (system maszyn automatyczny jest tylko najbardziej skończoną, najbardziej adekwatną formą systemu maszyn i tylko on przekształca maszyny w system. Automat ten składa się z licznych organów, mechanicznych i intelektualnych, tak że sami robotnicy stanowią tu tylko jego świadome członki) 5.
Wyjaśnieniem anatomii człowieka jest tu fizjologia systemu maszyn. Zwykle wizja robotnika jako „mechanicznego i intelektualnego organu” jakiegoś maszynowego organizmu budzi przerażenie i opór. Jawi się jako apogeum Stieglerowskiej proletaryzacji. Czy wyjaśnieniem anatomii, ciała, umysłu, egzystencjalnego miejsca człowieka w bycie ma być możliwość stania się „świadomym członkiem” wielkiego, mechaniczno-intelektualnego automatu, który stopniowo wyłania się we współczesnej cywilizacji?
U wspomnianego Lewisa Mumforda, komentowanego przez Mateusza Falkowskiego, można znaleźć inną perspektywę: „Na dalszą metę to specyficzne ograniczenie umocniło nasze «ja»…” [pisze Mumford]. Wyzwalający charakter ma tutaj wprost zewnętrzna natura wszelkich relacji [wyróżnienie – M.F.]. Problem jednostek i z jednostkami polegał dotąd na zbyt bezpośrednich stosunkach, ściśle właśnie na braku stosunków [wyróżnienie – M.F.] z racji oporu, niedopasowania, zużycia. Dopiero automatyzująca maszynizacja umożliwia jakiekolwiek stosunki… 6.
Czy bowiem naturalnym środowiskiem człowieka, jego intelektu i ciekawości świata nie jest właśnie świat dyspozytywów, coraz bardziej skomplikowanych urządzeń, które osłaniają go przed bezpośredniością, nadmiarem natury? Przed chłodem, upałem, głodem, brutalnością drapieżników i bliźnich – traumatycznością spotkań z nimi? Czy struktury społeczne, obyczaje, rytuały miłosne i polityczne, wszystko, co nazywamy civility, a Bourdieu – habitusami, nie są właśnie dyspozytywami, chroniącymi nas przed bezpośredniością traumatycznego spotkania? Mumford paradoksalnie utożsamia je z „oporem, niedopasowaniem, zużyciem”, bo czyż nie jest tak, że traumatyczne spotkanie, ze swoim nadmiarem i bezpośredniością, umożliwia jakąkolwiek relację? Trzeba jednak jego energię rozprowadzić, bez tego staje się w bataille’owski sposób niszcząca. Rozprowadzaniu zaś służą złożone dyspozytywy, których częścią jest to, co umaszynowione. Czy nie jest więc niesłychaną arogancją ustanawianie jakiejś ontologicznej granicy między inteligencją ludzką a tą potencjalnie opartą na kryształach? I zakładanie, że relacja – której natura jest przecież zewnętrzna wobec każdej z nich osobno – nie może tych dwóch inteligencji połączyć? Te pytania trzeba postawić i rozwinąć. Tak jak bowiem kiedyś przypisywanie istotom zwierzęcym braku inteligencji, dziś odwracanie się
od hipotezy o inteligencji – a także wrażliwości – kryształów może być okrutnym błędem. * Wracając do języków ekonomicznych: symbole zaufania są zatem eksterioryzowane. Eksterioryzacja symboli zaufania w obszarze ekonomii – poza pismem, które pozwalało rejestrować i reprezentować kwestie zasobów i długu – polegała od najdawniejszych czasów na związaniu ich z prostymi przedmiotami, jakimi były monety, a potem banknoty. W nowożytności emisja banknotów oznaczała ustanowienie Wielkiego Innego, reprezentującego suwerena, który w postaci banku centralnego gwarantował to, że papier banknotu zamieniony zostanie na żądanie na trwalszą, złotą monetę. Powtórzmy: łączenie rynków wymagało jednoczesnego łączenia podmiotów reprezentowanych przez symbole zaufania, znaczące, jakimi były materialne formy pieniądza – moneta czy banknot. A to oznaczało konieczność ustanawiania Wielkiego Innego, do którego reprezentacja byłaby skierowana. Stawały się nim banki centralne, delegaci suwerena. Gwarantowały stabilność (zaufanie do) znaku, tak by przepływ dóbr mógł być reprezentowany na coraz większych przestrzeniach przez przepływ tego samego w gruncie rzeczy znaczącego. Bank centralny stawał się więc gwarantem zaufania, niezbędnego do zwiększania skali obrotu tworzącej się, jednolitej przestrzeni kapitalizmu. Tak było z ustanowionym w roku 1694 Bank of England 7. Podobnie wyglądało to w innych krajach Europy. Pisze Graeber: Sto lat przed Bogactwem narodów doszło do dwóch prób powołania państwowych banków centralnych, we Francji i w Szwecji, jednak w obu przypadkach skończyły się one spektakularną klęską. Niedoszłe banki centralne wypuściły noty pieniężne o charakterze
głównie spekulacyjnym, których wartość załamała się w chwili, gdy inwestorzy stracili w nie wiarę 8.
Spekulacyjny charakter był sygnałem przeniewierstwa, obsada zaufania została więc z tych znaków wycofana. Ostatecznie we Francji Banque de France powstał dopiero w latach 1800–1848; w Rosji Bank Państwowy ustanowiony został dekretem cara w roku 1860, w Niemczech Reichsbank założono w 1875. Co więcej, w 1890 roku, kiedy pojawiły się wątpliwości, czy Bank Ang‐ lii dysponuje rezerwami złota koniecznymi do obrony funta szterlinga, uzupełnienie tych rezerw przez Bank Francji i Państwowy Bank Rosji pozwoliło na odbudowę zaufania londyńskich rynków i stabilizację ówczesnej światowej waluty 9. Oznaczało to pojawienie się nowego, kontynentalnego Innego, stojącego za poszczególnymi bankami centralnymi, który to Inny pozwalał, by znak finansowy epoki „płynął” po wibrującej membranie obejmującej ówczesny świat. I to jego reprezentowała aż do Wielkiej Wojny „światowość” funta 10. Współcześnie obieg znaków finansowych zamienia się w samoistnie przebiegające poza ludzkim umysłem procesy przepływów i stabilizowania. To dalszy ciąg opisanej przez Stieglera gramatyzacji, pociągającej za sobą proletaryzację. Ma to swoje konsekwencje, narastanie liczby ludzi niepotrzebnych: […] należą do ludzi ewidentnie zbędnych, a eliminacja zbędnych jest naturalną konsekwencją naszego modelu rozwoju. Co nie znaczy, że koniecznie musi do niej dojść. Dojdzie pod warunkiem, że nie będziemy umieli tego procesu powstrzymać 11.
Caparrós prezentuje tu umiarkowany pesymizm. A może jednak istnieją podstawy do pewnej dozy optymizmu? Tym pytaniem zajmę się w ostatnim rozdziale.
* Kiedyś uznawano, że rolą banków jest pośredniczenie, a napływ pieniądza do gospodarki zależy w przeważającej mierze od banku centralnego 12. Każda operacja międzybankowa, odnotowywana na ich rachunkach w banku centralnym, pozwalała na kontrolę obiegu prywatnie kreowanego pieniądza. To pozwalało delegatowi suwerena strzec przed pojawieniem się nadużycia zaufania. Wobec Wielkiego Innego systemu finansowego, sieci banków centralnych, wszystkie operacje były reprezentowane. W pewnym sensie jest tak do dzisiaj, jednak już od końca XX wieku, jak piszą przedstawiciele MFW Jaromir Benes i Michael Kumhof: kluczową rolę w aktualnie funkcjonującym systemie monetarnym Stanów Zjednoczonych odgrywają stworzone przez prywatne instytucje środki depozytowe, podczas gdy emitowane przez rząd pieniądze odgrywają pomijalną rolę i pod względem ilościowym, i jako konceptualna [podstawa systemu] 13.
Nową regułą jest tu multiplikacja mechanicznie dystrybuowanych znaków zaufania, które, choć jeszcze gwarantowane przez suwerena, Wielkiego Innego, zaczynają się obywać bez niego. Jest to więc realizacja wizji D&G, w której na ciele bez organów maszyny pragnące (i przecinające) spotykają się bez potrzeby jakichkolwiek hierarchicznych porządków. Jednocześnie jest to możliwe ze względu na eksterioryzację automatycznych mechanizmów kontrolnych – karta kredytowa generuje kredyt, ale jednocześnie system odnotowuje, gdzie ten kredyt został zaciągnięty, jak jest spłacany, co za niego zostało kupione… Foucaultowski nadzór staje się algorytmem, jest gramatyzowany. Eksterioryzowane algorytmy kredytujące i kontrolujące pokrywają się więc ze sobą i pozwalają na multiplikację mechanicznie działającego zaufania, tak jak w XIX wieku maszyny pozwalały na eksterioryzację fizycznej pracy.
Algorytmy jednak nie piszą się same. Ktoś zleca ich tworzenie, ktoś je programuje. Cathy O’Neill, nazywająca algorytmy „bronią cyfrowej zagłady”, pisze: wiele z metod wpisywało w systemy oprogramowania, które w coraz większym stopniu zarządzały naszym życiem, ludzkie uprzedzenia, brak zrozumienia oraz stronniczość. […] Same modele zaś miały tendencję do karania osób ubogich i wykluczonych, sprawiając zarazem, że bogaci stawali się coraz bogatsi 14.
I to jest traumatyczne spotkanie tych, w których dyspozytywie, sposobie reprezentowania innych, tkwią uprzedzenia, z tymi, którzy są w tych dyspozytywach „źle reprezentowani”. Ono kryje się za nowymi fazami rozprowadzania, procesem gramatyzacji i proletaryzacji opisywanym przez Stieglera. * Jednym ze szczytowych momentów eksterioryzacji i umaszynowienia relacji zaufania są kryptowaluty – z których najbardziej znane to bitcoiny – i stojący za nimi mechanizm blockchainu (łańcucha bloków). Szczególnie dotyczy to obszarów, gdzie zaufanie już dawno z relacji osobistej, prywatnej i opartej na dobrej – lub złej, w przypadku wiarołomstwa – woli, stało się relacją anonimowych dla siebie wzajemnie uczestników, zinstytucjonalizowaną, opartą na prawnym i proceduralnym – często wymuszanym przez algorytmy – przymusie i kontroli. Na przykład w obszarze umów rynkowych, gdzie najważniejszy jest utowarowiony fragment relacji międzyludzkich. Dotychczas występowała tu zawsze „strona trzecia”, będąca gwarantem zaufania. I rejestr eksterioryzowany w tradycyjny sposób, poprzez pismo. Księga zastępująca pamięć. Przykładem takiej eksterioryzacji, która dokonała się już dawno, jest zwykła księga rachunkowa. Czym jest więc
w tym kontekście blockchain? Ciekawą odpowiedź proponuje Henrik Suikkanen: Blockchain to zdecentralizowana księga rachunkowa, która ułatwia zaufanie i umożliwia odbywanie transakcji peer-to-peer, bez gwarancji trzeciej strony 15.
W tym zdaniu pojawiają się dwie podstawowe funkcje tej księgi rachunkowej, przeniesionej z tradycyjnej formy zapisu w świat wirtualny. Zacznijmy od tego, że księga rachunkowa też jest zapisem wszystkich przeszłych transakcji, ale tylko jednego podmiotu gospodarczego. Opiera się na człowieku wykonującym zawód zaufania publicznego – księgowym. Jest on więc tą trzecią stroną, która gwarantuje prawidłowość wymian i rzetelność ich pamięci. Księgowy jest też delegatem suwerena, władzy politycznej, bo jego kompetencje i uczciwość gwarantowane są przez system egzaminów państwowych, których zaliczenie jest warunkiem uzyskania uprawnień, a wszelkie jego nadużycia są przez państwo ścigane i surowo karane. Co więcej, państwo zmusza go do chronienia siebie i klienta przed ryzykiem błędu poprzez przymusowe ubezpieczenie. Mamy tu więc do czynienia z zamianą zaufania z relacji prywatnej i osobistej na stosunek wymuszony prawnie – ufam swojemu księgowemu, bo nawet jeśli się pomyli, uzyskam zwrot strat dzięki przymusowemu ubezpieczeniu. Blockchain zapewnia rzetelność ksiąg rachunkowych bez udziału strony trzeciej, bez suwerena, gwarantując zaufanie na innej zasadzie: wszystkie komputery przetwarzające Bitcoin mają dostęp do księgi rachunkowej zawierającej wszystkie transakcje od momentu utworzenia Bitcoina, wszystko, co jest widoczne, to adresy publiczne [udostępnione w sieci – A.L.] użyte do transakcji 16.
Pozwala więc na zapis wszystkich transakcji wszystkich podmiotów, co więcej, przy każdej transakcji cała ta historia jest sprawdzana. Mamy tu więc umaszynowienie pamięci, która automatycznie kontroluje przeszłość,
gwarantując zaufanie, uniwersalną i absolutną pamięć wszystkich operacji, które w ogóle się zdarzyły, niezmienność przeszłych zapisów i pełną identyfikację uczestników rynku, bez identyfikacji ich postaci w świecie rzeczywistym. Tym razem to przeszłość jest błyskawicznie przenoszona w czas teraźniejszy. Technika
Blockchain zastępuje
„księgę
rachunkową”,
którą
są
rozliczenia pomiędzy rachunkami poszczególnych banków, przeprowadzane w banku centralnym, przez stale aktualizowaną, niepoddającą się modyfikacjom i fałszerstwom „księgę rachunkową”, przekazywaną sobie wzajemnie przez użytkowników sieci przy każdej transakcji. Oznacza to wyeliminowanie hierarchicznej struktury, „trzeciej strony” mającej być gwarantem rzetelności. Może zresztą dotyczyć to też innych relacji społecznych wymagających zinstytucjonalizowanego zaufania. Na przykład księgi wieczyste rejestrujące zmiany w relacji posiadania nieruchomości, też są, podobnie jak księgi rachunkowe, systemem zaufania, gwarantowanym przez Państwo. Suweren ma również swojego delegata – notariusza. Gdyby więc blockchain miał zastąpić również ten i jeszcze inne podobne systemy, to ograniczyłby sferę politycznej suwerenności tradycyjnego państwa na rzecz systemu sieciowego, kłącza D&G. To zresztą jest polityczne pragnienie, które odnaleźć można w manifestach zwolenników kryptowalut. Algorytmy nie piszą się jednak same. * Algorytmy dotyczące bitcoinów napisał Satoshi Nakamoto. W swoim artykule Bitcoin: A Peer-to-Peer Electronic Cash System 17 [Bitcoin:
Elektroniczny system pieniężny oparty na sieci peer-to-peer] z 2008 roku – roku globalnego kryzysu zaufania, w nie najmniejszym stopniu wywołanego przez przeniewierstwa instytucji mających zapewniać nadzór i bezpieczeństwo transakcji finansowych – w niezwykle prosty sposób wyjaśnił sposób działania kryptowalut opartych na technologii blockchain. Kroki konieczne, by sieć działała, są następujące: 1 Nowe transakcje są przekazywane do wszystkich węzłów/użytkowników. 2 Każdy węzeł/użytkownik zbiera transakcje w blok. 3 Każdy węzeł/użytkownik pracuje, by rozwiązać skomplikowany proof-of-work [problem] dla swojego bloku. 4 Gdy rozwiąże ten problem, [czyli uzyska] proof-of-work, przekazuje blok do wszystkich węzłów/użytkowników. 5 Węzły/użytkownicy przyjmują blok, jeśli transakcje w nim są ważne i nie powtarzają się. 6 Węzły/użytkownicy wyrażają przyjęcie bloku, podejmując pracę nad stworzeniem następnego bloku w łańcuchu, używając skrótu (hash) do przyjętego bloku jako poprzedzającego skrótu (hash) nowego. Węzły/użytkownicy zawsze uznają najdłuższy łańcuch za ten właściwy i pracują nad wydłużeniem go 18.
Kiedy zakłada się na swoim komputerze portfel umożliwiający transakcje w bitcoinach, czyli tworzy się węzeł/użytkownika, całość historii wszystkich transakcji wszystkich użytkowników jest sprawdzana w ciągu 24 godzin, a potem ta księga jest elementem pamięci portfela i jakakolwiek próba jej sfałszowania generuje błąd. Satoshi Nakamoto sugeruje, że przyrost pamięci komputerów w węzłach będzie zawsze wyprzedzał przyrost masy transakcji do weryfikacji. Najciekawsza w procesie tworzenia łańcucha bloków (blockchainu) jest kwestia produkcji czasu, jaką jest mining, kopanie. Na kwestię czasu, a także pewności i społecznie generowanej niepewności, natknęliśmy się już, rozpatrując teorię rynków efektywnych i wartości marginalnej. W zaskakujący sposób okazało się, że niepewność i odroczenie są generowane społecznie.
W świecie sieciowym króluje prawie równoczesność, sygnał elektroniczny rozchodzi się z szybkością światła. Jest to jednak tylko (quasi) równoczesność, bo nowe wydarzenia (transakcje) generowane w sieci mogą docierać do poszczególnych węzłów w różnych sekwencjach. Produkowałoby to różnicę w treści księgi. Mogłoby być też sposobem na oszustwo 19. Jak można zneutralizować różnice sekwencji? Przypomnijmy, transakcje zorganizowane są w bloki; te znajdujące się w jednym bloku traktowane są jako jednoczasowe. Każdy blok w łańcuchu ma określone miejsce – wskazuje na poprzedni, a więc sekwencja bloków jest określona. Wszystkie węzły muszą zgodzić się na jedną, określoną sekwencję. To znaczy, że te, które otrzymały informację najwcześniej, muszą poczekać, opóźnić jej rejestrację do momentu, kiedy otrzymają ją te, które są najpóźniejsze. Trzeba więc wygenerować (quasi) upływ czasu. Robi się to w taki sposób, że każdy blok musi zawierać rozwiązanie zadania matematycznego, wspólnego dla wszystkich węzłów/użytkowników. Zadanie polega na przekształceniu przez specjalną funkcję treści całego bloku do postaci krótkiego ciągu znaków spełniających określony warunek. Gdy wszystkie węzły w sieci robią to równolegle, zadanie rozwiązywane jest w około 10 minut. Po tym czasie węzeł, który rozwiązał zadanie, wysyła rozwiązanie do innych, sytuując swój blok jako następny w sekwencji tworzącej łańcuch. Pierwszy jest zwykle węzeł/użytkownik dysponujący największą mocą obliczeniową. Rozwiązywanie zadania rozciąga „chwilę” w sposób, który powoduje, że wydarzenia w całej sieci ustawiają się w tę samą sekwencję, czyniąc z czasów pracy indywidualnych węzłów/użytkowników jednolity czas całej sieci. Podobnie jak w modelu opisanym w Czasie logicznym Lacana, tworzy się w ten sposób „czas społeczny”. I podobnie jak tam, gdzie podmiot
wstrzymywał swoje działanie, by dostosować je do działania innych, którzy robili dokładnie to samo, gdyż dostosowywali się do niego, tu również węzeł/użytkownik wstrzymuje działanie, by dostosować je do innych, którzy rozwiązując tę samą funkcję, robią dokładnie to samo. To wstrzymanie się od bezpośredniego działania – u Lacana człowieka, u Satoshiego maszyny – generuje upływ czasu. Pojawia się on w przestrzeni relacji – społecznych albo wirtualnych. Jest niezbędne, by teraźniejszość mogła stać się przeszłością. By księga rachunkowa, blockchain, była jednolitą księgą transakcji przeszłych. By nie stała się, w odróżnieniu od odbywającej się w quasi-permanentnej teraźniejszości komunikacji maszyn dokonujących transakcji giełdowych, nigdy niedokończonym zdaniem, którego sens nie może być przedstawiony w ludzkim porządku czasowym, zdanie niedokończone bowiem nie ma sensu 20. Jednocześnie, to wytworzenie przeszłości zastępującej permanentną teraźniejszość, społeczne tworzenie czasu, umożliwia zaufanie. Tylko bowiem w niepodlegającej już zmianie przeszłości umieścić można wspólną i jednolitą wiedzę na temat stanu rzeczy, warunek zaufania. Tę funkcję właśnie od zawsze spełniały księgi rachunkowe, księgi wieczyste i inne formy ujednolicania wiedzy na temat tego, jak rzeczy się mają. Dziś ta społeczna funkcja podlega umaszynowieniu. Okazuje się jednak, że tworzenie społecznego czasu jest bardzo kosztowne energetycznie. * W 2018 roku, mniej więcej dziesięć lat po pojawieniu się kryptowalut, powierzających światu maszynowemu społeczne zaufanie, Max J. Krause i Thabet Tolaymat opublikowali artykuł zatytułowany Kwantyfikacja kosztu energetycznego i węglowego kopania kryptowalut 21. Okazało się, że praca
komputerów, konieczna do rozwiązywania równań warunkujących genezę czasowego porządku w blockchainach, jest bardziej, niż mogło się wydawać, podobna do pracy w kopalniach, przynajmniej na poziomie wydatku energetycznego. Wydobycie równowartości dolara w bitcoinie pochłania mniej więcej 17 megadżuli energii, w porównaniu z 4, 5 i 7 megadżulami w przypadku wydobycia miedzi, złota i platyny 22. Ta rozrzutność energetyczna została podsumowana krytycznie w artykule „Guardiana”, omawiającym badania Krausego i Tolaymata: „Kopanie” to nazwa procesu, w którym regulowane i sprawdzane są blockchainy, takie jak te, o które oparte są kryptowaluty. Na przykład w wypadku bitcoina, ze względu na brak scentralizowanej instancji potwierdzającej transakcje, waluta jest oparta o „kopaczy”. Kopacze ostatecznie zaczynają ze sobą konkurować o to, by zmarnować jak największą ilość energii, wykonując kwintyliony niepotrzebnych działań arytmetycznych na sekundę. Szczęśliwy zawodnik wygrywa nagrodę, wartą około 80 tysięcy dolarów w bitcoinach, jak i ‐ prawo do potwierdzenia wszystkich transakcji wykonanych w ciągu ostatnich 10 minut 23.
Wygląda więc na to, że rozproszone i eksterioryzowane w świat wirtualny zaufanie jest bardzo „drogą”, energochłonną relacją. Droższą niż praca w kopalniach metali! To daje do myślenia. Jeżeli zaufamy Krausemu i Tolaymatowi – jeżeli, bo może nowsze technologie pozwolą zużywać mniej energii – to z perspektywy rozumienia ekonomii jako procesu rozprowadzania energii w sieci relacji nasuwa się pewien dość nieoczywisty wniosek. Przyjmijmy, że mamy dwa zupełnie różne rodzaje pracy: tę, o której pisali Marks i Engels w Manifeście komunistycznym, rozpuszczającą wszelkie międzyludzkie relacje przez zastępowanie ich towarami, i tę stabilizowania relacji, o której pisał Bourdieu w Kapitale symbolicznym. Ciągły napływ towarów oznaczałby fetyszyzację wszelkich relacji bezpośrednio międzyludzkich i ich zanik, w zgodzie z tym, co Buck-Ross nazywa tworzeniem się społecznego ciała-z-rzeczy, a Stiegler
proletaryzacją, dbałość zaś o międzyludzkie związki, nadawanie im nazw, czyli reprezentowanie ich w języku – chronienie przed fetyszyzmem towarowym i tworzenie ciała etyczno-politycznego. Jeżeli więc przyjmiemy fundamentalną ontologię dzielącą możliwe relacje na te różniące i te tożsamościujące, a w języku D&G deterytorializujące i reterytorializujące, to ta pierwsza praca, produkująca towary w miejsce relacji, należy do grupy różniących, dynamicznych, związanych z ruchem i restrukturyzujących topologię społeczną. Ta druga zaś, utrzymująca relację opartą na zaufaniu, należy do grupy relacji tożsamościujących i oznacza stabilizację pewnej konfiguracji społecznej topologii (a więc relacji podtrzymujących daną terytorializację czy imaginarium pewnej ekumeny). Blockchain
jest
umaszynowieniem
zaufania,
sprzyja
więc
Stieglerowskiej proletaryzacji. Jednak jednocześnie pokazuje, że sama produkcja warunków możliwości zaufania jest bardzo kosztowna energetycznie. Jest więc procesem dwuznacznym, w którym łączy się eksterioryzacja i uprzedmiotowienie relacji zaufania z możliwością jej rozproszenia. A przede wszystkim – zmierzenia jej kosztu energetycznego. Jeśli więc wniosek z tego procesu mierzenia przeniesiemy na same sieci relacji społecznych, zawsze opartych na pewnym minimum zaufania, to możemy sformułować taką oto hipotezę. Być może jest jakaś fundamentalna różnica energetyczna pomiędzy pracą rozpuszczania relacji, deterytorializujących, a tą podtrzymującą relację. Wyniki badań dotyczących „kopania” pokazywałyby, że tożsamość, stabilizacja relacji zaufania, podtrzymywana przez rozproszoną sieć zaufania (blockchain), jest energetycznie „droższa” niż ruch i produkowanie zastępujących relacje towarów, utowarowionej pracy dążącej do zapośredniczenia wszelkich relacji społecznych. Najprościej mówiąc,
produkowanie towarów jest energetycznie tańsze niż podtrzymywanie relacji. Towary zwykle uważamy za w jakiś sposób droższe i „cięższe”, mające większą gravitas, niż relacje. Ale wydaje się, że jest dokładnie odwrotnie. To utrzymywanie świata relacji społecznych, zapobiegających temu, co Stiegler nazwał proletaryzacją, jest droższe, wymaga większych energetycznych „nakładów”. Dlatego właśnie kapitalizm, po „ockhamowsku” oszczędny, rozmywa wszelkie stabilne, relacyjne struktury, jest uosobioną „różnią”, dąży do zastąpienia skomplikowanego świata związków międzyludzkich i reprezentującej go gramatyki czasów warunkowych i zaprzeszłych przez uniwersum „produkcji dla produkcji” Nicka Landa i rozciągnięty na wieczność czas teraźniejszy. * Można postawić hipotezę, iż sama rosnąca sieć relacji odzwierciedla się w języku ekonomicznym jako rosnąca liczba znaków monetarnych, pieniędzy, kapitału finansowego. Szczególną wagę ma tu uznanie, że ów wzrost niezależny jest od tego, czy są to relacje pomiędzy podmiotami w świecie „realnym”, czy eksterioryzowane i poddane Stieglerowskiej gramatyzacji relacje w świecie wirtualnym. Przyrost liczby tych ostatnich przyspiesza od lat 80. zeszłego stulecia jak rakieta. Komputery komunikujące się z komputerami 24 generowały w różnych obszarach wykładniczo rosnące sieci. Jedną z nich jest block‐ chain, eksterioryzujący społeczne zaufanie. Inną – handel wysokich częstotliwości, prowadzony przez algorytmy łączące rynki w globalną sieć. Jak pisze Kacper Pobłocki:
Broker, który klika myszką, aby kupić akcje określonej firmy, nie jest w stanie dostrzec, że jego zamówienie „leci” po łączach przez kilka mili- albo nanosekund. Algorytmy są w stanie wyłapać taką intencję zakupu i złożyć – nawet o kilka nanosekund szybciej – identyczne zamówienia. Jako że popyt na określone akcje wzrasta, automatycznie rośnie też ich cena 25.
W tym samym okresie, jak już o tym pisałem, wykładniczo rosły sumy pieniędzy podporządkowanych „wzorcom akumulacji, w których zysk tworzy się w coraz większej mierze przez łańcuchy finansowe, a nie handel i produkcję towarów” 26, czyli finansjalizacji. Można więc podejrzewać związek pomiędzy tymi zjawiskami. Im gęstsza sieć połączeń pomiędzy rosnącą liczbą aktorów w świecie ekonomicznym, również tych wirtualnych, tym większe sumy wydzielane przez cyrkulację w tej sieci, ujawniające się jako stale przepływające, rosnące kapitały, których geneza nie do końca jest jasna dla analityków. I w tym sensie można rozumieć dość tajemnicze zdania Duménila i Levy’ego z 2005 roku: Większość lewicowych analityków, jeśli nie wszyscy, zgadza się, że „neoliberalizm” jest ideologiczną ekspresją przywrócenia władzy finansów […] i choć powrót hegemonii finansów dokonywał się w bliskim związku z umiędzynarodowieniem kapitału i globalizacją rynków […] to finanse dyktują ich formy i zawartość w tym nowym stadium internacjonalizacji 27.
Finansjalizacja przełomu XX i XXI wieku oznacza, podobnie jak te poprzednie, kolonizację przez kapitalizm nowego obszaru relacyjnego. Pojawienie się masy znaków finansowych jest najprostszym językiem, którym wyraża się owo nowe stadium. Zanim bardziej złożone reprezentacje wyjdą ze swych ekumen, ten najprostszy język narzuca swoją formę wszystkim stosunkom. Jak pisze nieco tautologicznie Epstein: „finansjalizacja to rosnący wpływ finansowych motywów, finansowych rynków, finansowych podmiotów i finansowych instytucji…” 28. Tautologia
nie jest tu jednak przypadkowa, jak a=a fundujące każdą logikę, bo wyraża prostotę reprezentowania nowo „subsumowanego” obszaru. Wiek XVII podporządkował logice kapitału prowadzenie wojny, XVIII – połączył przez europejskie floty najdalsze obszary świata, XIX zaś dokonał subsumpcji przemysłowej pracy produkcyjnej pod kapitał. Ostatni etap finansjalizacji, poza kontynuowaniem w skali globu – a więc włączaniem w robotników do procesu produkcji i średniej do świata konsumpcji –
wszystkich poprzednich procesów Chinach i Indiach miliarda nowych pięciusetmilionowej nowej klasy kolonizuje nowo tworzącą się
rzeczywistość relacyjną, relacje wirtualne zachodzące pomiędzy cyfrowymi aktantami, by użyć terminu wprowadzonego przez Latoura. Szybkość, z jaką cyrkulacja przebiega w tej sieci, jej globalny zasięg, stale rosnąca liczba cyfrowych aktantów – albo, mówiąc za Satoshim Nakamoto, rosnąca liczba węzłów/użytkowników – powodują gwałtowny, niekontrolowany i nieskończony proces narastania funduszy. Dlatego aktualny cykl finansjalizacji, wbrew oczekiwaniom, nie chce się zakończyć.
1 Stiegler, Wstrząsy, s. 480. 2 J. Derrida, Sygnatura, zdarzenie, kontekst, przeł. Janusz Margański, w: Marginesy filozofii, KR 2002. 3 Stiegler, Wstrząsy, s. 332. Inspiruje się on przy tworzeniu tego pojęcia odczytaniem przez Simondona (tamże, s. 329, przypis 36) fragmentów o maszynie w Zarysie krytyki ekonomii politycznej Marksa. 4 Stiegler, Wstrząsy, s. 123. 5 Karol Marks, Zarys krytyki ekonomii politycznej, przeł. Zygmunt Jan Wyrozembski, Książka i Wiedza 1986, s. 565–566. 6 Falkowski, O maszynach, s. 34. 7 Wraz z utworzeniem Banku Anglii (BOE) w 1694 r. zaczęły się kształtować nowe forma i struktura pieniądza: formą były papierowe banknoty i depozyty bankowe, a jego struktura opierała się na kredycie. Powstał z długu państwa wobec banku, który po raz pierwszy został zabezpieczony przyszłymi wpływami podatkowymi, które Parlament przeznaczył na spłatę zadłużenia i spłatę odsetek. Patrz: niepublikowany artykuł Helen Grela The underexamined role of money and how it undermines Nozick’s case for rights libertarianism.
8 Graeber, Dług, s. 63. 9 Eichengreen, Globalizing Capital, s. 33–34. 10 Podobnie argumentuje Polanyi; patrz Wielka Transformacja, przeł. Maria Zawadzka, PWN 2010, s. 21. 11 Caparrós, Głód, s. 694. 12 Bjerg, Making Money, s. 170–173. 13 Jaromir Benes, Michael Kumhof, The Chicago Plan revisited, IMF Working Paper, https://www.imf.org/external/pubs/ft/wp/2012/wp12202.PDF, dostęp 28/04/2023, s. 10, za: Bjerg, Making Money, s. 170, przypis 18. 14 Cathy O’Neill, Broń matematycznej zagłady, przeł. Marcin Zieliński, PWN 2017, s. 27. 15 Henrik Suikkanen, Economic and Institutional Implications of Blockchain, Master’s thesis, 16/9/2017, Aalto University, School of Economics, s. 1. 16 Merrilee Gibbs Davolt, Bitcoin: How does it Work and Where is it Going?, https://www.mckendree.edu/academics/scholars/gibbs-davolt-issue-27.pdf, dostęp 17/06/2022. 17 Satoshi Nakamoto, Bitcoin: A Peer-to-Peer Electronic Cash System, https://bitcoin.org/bitcoin.pdf, dostęp 17/06/2022. 18 Tamże, s. 3. 19 Użytkownik A wysyła informację do B, że płaci mu za towar (trans #1), tamten wysyła towar, użytkownik A wysyła informację, że płaci z tej samej puli sobie samemu (trans #2), ta informacja dochodzi do większości użytkowników wcześniej niż (trans #1), więc (trans #2) jest dodawana do blockchainu, a (trans #1) – nie. Użytkownik B traci towar i pieniądze. 20 Patrz s. XXXX niniejszej pracy. 21 Max J. Krause, Thabet Tolaymat, Quantification of energy and carbon costs for mining cryptocurrencies, https://www.nature.com/articles/s41893-018-0152-7, dostęp 17/06/2022. 22 Tamże. 23 Alex Hern, Energy cost of ‘mining’ bitcoin more than twice that of copper or gold, https://www.theguardian.com/technology/2018/nov/05/energy-cost-of-mining-bitcoin-morethan-twicethat-of-copper-or-gold, dostęp 17/06/2022. 24 „W 1981 Reuters wprowadził system elektroniczny, który wpierw „połączył 145 instytucji w 9 krajach, a potem dołączył Hongkong, Singapur i Bliski Wschód”; Pobłocki, Kapitalizm, s. 104. 25 Tamże, s. 105. „W 2008 roku 65 procent wszystkich transakcji na amerykańskiej giełdzie miało taki charakter”. 26 G. Krippner, What is Financialization? University of California 2004, s. 14, za Gerald A. Epstein, red., Financialization and the World Economy, Edward Elgar 2005, s. 3. 27 Tamże, s. 5. 28 Tamże, s. 3.
16. WIAROŁOMSTWO …i na tym polega urok systemu: nie trzeba robić nic złego, żeby czerpać korzyści z cudzego nieszczęścia 1. Martin Caparrós Zaufanie jest warunkiem możliwości wiarołomstwa. Innymi słowy, jest warunkiem koniecznym do tego, żeby ktoś mógł oszukać kogoś. Nawet z perspektywy filologicznej wiarołomstwo łamie wiarę, a więc zawierzenie komuś. Podobnie sprzeniewierzenie. Również po niemiecku – w którym to języku, jak pamiętamy, wierzyciel oznaczany był słowem Gläubiger – wiarołomstwo to der Treubruch, dokładnie złamanie wiary. Natomiast we francuskim i angielskim pojawia się łacińskie słowo perfidia, wywodzące się z połączenia korzenia fides z przedrostkiem per, oznaczającym w językach indoeuropejskich przekroczenie. Mamy więc ponownie połączenie wiary, zaufania i jakiegoś rodzaju nadużycia, bliższe polskiemu prze-nie-wierzeniu. Ogromny, kształtujący się pod koniec XX wieku system zawierzania, wierzycielstwa, kredytu, stworzył równie wielki obszar możliwego wiarołomstwa, sprzeniewierzenia, perfidii, zdrady. Jego kluczową dynamiką była asymetria reprezentowania, warunkująca asymetrię obsadzeń decydujących o przepływach. * Wydawałoby się, że wraz z momentem, w którym „rozżarzony węgielek” miliardowych sum parzących ręce decydentów w różnych biednych krajach
przerzucony został w ręce amerykańskich emitentów obligacji, problem przestał być palący. Jednak nawet w rękach maklerów z Wall Street ów problem pozostawał gorący. Trzeba go było komuś podrzucić, a to znaczy, że olbrzymie pieniądze, które teraz leżały na kontach amerykańskich instytucji finansowych, trzeba było komuś pożyczyć. Komu? Najlepiej tym co zawsze. Obywatelom. Przede wszystkim obywatelom USA i innych krajów Północy. Trzeba było namówić miliony ludzi, by brali kredyty; budowali domy, kupowali samochody, ciuchy, kształcili się, bawili 2… Dlatego jeśli Zygmunt Bauman mówi, że źródłem kryzysu była deregulacja polityki kredytowej, dopuszczona 20–30 lat temu przez neoliberalne rządy i połączona z nią „spuszczona z łańcucha” ludzka chęć użycia, a Leszek Balcerowicz wspomina o zbyt niskich stopach procentowych stosowanych przez amerykańską rezerwę federalną, to należy do tego dodać trzeci element, który jednak w istocie jest warunkiem dwóch poprzednich. Ten trzeci element to właśnie parcie ogromnej liczby znaczących monetarnych, które, reprezentując włączenie we wspólną ekonomiczną przestrzeń sieci relacji, wyciśniętych z trudu i z ziemi reszty świata – przede wszystkim dzięki włączeniu w globalny obieg pracy i życia milionów biednych: Chińczyków, mieszkańców Indii, Malajów… gdzieś musiały zostać rozdystrybuowane. Swoją rolę odegrało też nasilanie eksploatacji kopalnych źródeł energii. Niesiona przez to wszystko niespotykana energia musiała zostać rozprowadzona. Sposobem rozprowadzenia okazało się podnoszenie poziomu życia mieszkańców ówczesnego Zachodu. Rósł on dzięki powierzaniu owoców owego ogromnego zwiększenia skali i zasięgu kapitalistycznego uniwersum ludziom skrytym za symbolami zaufania stworzonymi przez Amerykę. Napór nadmiaru, generowanego przez to wszystko, pozwalał w obrębie samego
Zachodu – stającego się obecnie globalną Północą – nie przejmować się już przy udzielaniu kredytów regułami bezpieczeństwa banków, zasadami wyceny kredytów, w ogóle systemem zinstytucjonalizowanego zaufania. Nadmiar wyciekał porami tego systemu, rozmywając go coraz bardziej. Pozwalał na zaufania naruszenie, sprzeniewierzenie, wiarołomstwo. A nawet je wymuszał. * Przeciętny Amerykanin brał kredyt hipoteczny, kupował duży dom. Budował go amerykański przedsiębiorca, dając pracę paru amerykańskim robotnikom (i kilku imigrantom). Potem wyposażenie domu, niemiecka zmywarka, japoński samochód dla filipińskiej niani, żeby dowozić dzieci do szkoły 3. Kupował do niego dzieło sztuki stosunkowo nieznanego artysty 4. Wszystko to dzięki wyciśniętym z ludzi i z ziemi pieniądzom, które parzyły chińskich, rosyjskich czy saudyjskich dysponentów. Pisze Eichengreen: Stany Zjednoczone były zadowolone, bo mogły konsumować więcej, niż produkowały. Ogromne chińskie oszczędności i apetyt władz chińskich na amerykańskie obligacje skarbowe, podobnie jak na papiery wartościowe agencji federalnych takich jak Fannie Mae i Freddie Mac, pomogły w sfinansowaniu deficytu budżetowego, który był konsekwencją cięć podatkowych Busha z 2001 roku. Pozwoliły amerykańskim właścicielom domów na refinansowanie kredytów hipotecznych i na wydanie na konsumpcję odsetek z oszczędności 5.
Fannie Mae i Freddie Mac sprzedają papiery wartościowe oparte na kredytach hipotecznych. W ten sposób zakumulowane chińskie znaki finansowe przepływały, wraz z nagromadzoną w nich energią trudu i relacji, do emitentów papierów skarbowych, ci zaś zalewali nimi konsumentów, w postaci kredytów hipotecznych, które dalece przekraczały to, co konsumenci ci mogli zakumulować własną pracą.
W tym kontekście interpretacja spadku części, jaką stanowiły dochody z pracy, przy jednoczesnym wzroście zadłużenia pracowników w USA i innych krajach Północy, nie jest tak jednoznaczna, jak proponuje wielu, także Mariana Mazzucato, pisząca: Konsekwencją wzrostu nierówności dochodów i majątku było to, że pracownicy, aby podtrzymać standard życia, którym cieszyli się od końca drugiej wojny światowej do lat 80., musieli zaciągać coraz większy dług. W szerszej perspektywie gospodarczej oznaczało to, że gdyby zadłużenie gospodarstw domowych nie rosło, popyt byłby niższy, podobnie jak sprzedaż. Sektor finansowy zapełnił tę lukę, oferując nowe formy kredytu, a generowane w ten sposób odsetki i opłaty umożliwiły ekspansję systemu 6.
Kluczowe są tu te dwa sformułowania: „musieli zaciągać coraz większy dług” i „sektor finansowy zapełnił tę lukę, oferując nowe formy kredytu”. W pierwszym uwzględnienie skutków włączenia globalnego Południa w przestrzeń globalnej ekonomii prowadzi do zamiany słowa „musieli” na „mogli”: klasa średnia mogła zaciągać coraz większy, tani dług; w drugim trzeba dodać: „dzięki transferowi ogromnych mas pieniądza spoza krajów Północy, finansjalizacji nowych obszarów świata, sektor finansowy oferował obywatelom tych krajów nowe formy kredytu”. W gruncie rzeczy znaczy to, że w poziomie życia klasy średniej coraz mniejszą rolę grają dochody z własnej pracy, a coraz większą korzystanie z owoców wyzysku globalnego Południa. Bez względu na to, jak powyższe stwierdzenie byłoby nieprzyjemne dla postępowych przedstawicieli północnej klasy średniej, jego oczywistość bardzo łatwo udokumentować. Wystarczy przyjrzeć się raportom wielkich funduszy inwestycyjnych i emerytalnych. * Przykładem może być norweski fundusz ropy 7, którego zaletą jest stosunkowo duża przejrzystość prezentowanych informacji, przy
zwracającym uwagę bezkrytycznym do nich stosunku. Na stronie głównej władze funduszu deklarują: Norweski fundusz ropy albo Rządowy Globalny Fundusz Emerytalny, jak brzmi jego oficjalna nazwa, został utworzony po tym, jak odkryliśmy ropę w Morzu Północnym. Ustanowiono go, by chronił gospodarkę przed wzrostami i spadkami dochodów z ropy. Służy też jako rezerwa finansowa i jako długofalowy plan oszczędnościowy, tak by aktualne i przyszłe pokolenia mogły korzystać z naszego bogactwa w ropę 8.
Efekty działania funduszu w 2021 roku są zwizualizowane w poniższej grafice:
Rys. 9.
Fundusz, dysponujący prawie 1 bilionem 400 miliardami dolarów, inwestuje w bardzo wielu biednych czy średniozamożnych społeczeństwach, osiągając ogromne zyski. Biorąc pod uwagę fakt, że początkowy kapitał opiera się na
eksporcie paliw kopalnych, a dochód na transferze zysków z Chin, Indii i licznych innych krajów 9, budzą się wątpliwości co do strony traumatycznego spotkania, po której znajduje się „czyste” i progresywne społeczeństwo norweskie. Szczególnie że z „naszego bogactwa” korzysta mniej więcej 5 milionów osób – tylu obywateli liczy Norwegia – podczas gdy zyski ze swojej pracy i zasobów przekazuje im miliard albo dwa miliardy – a może pięć? – osób, żyjących w krajach, w których fundusz inwestuje. Gdy porównać rzędy wielkości, okazuje się, że jednemu Norwegowi czy jednej Norweżce zyski przekazuje kilkuset, a może nawet około tysiąca ludzi. „Wibrująca membrana” Braudela, łącząca najbardziej odległe ekumeny, umożliwia ten przepływ. Fundusze emerytalne globalnej Północy inwestują też w coś, co dzisiaj znowu ujawnia swoją stale rosnącą, nieprawdopodobną wartość. W ziemię. Portal GRAIN, piszący o sobie w taki sposób: „GRAIN jest małą międzynarodową organizacją non profit, która działa, by wspierać drobnych rolników i ruchy społeczne w ich walce o kontrolowane przez wspólnoty i różnorodne biologicznie systemy żywności” 10, diagnozuje: W ciągu ostatniego dziesięciolecia pieniądze z funduszy emerytalnych napędzały ogromny ruch sektora finansowego w stronę inwestycji w ziemię uprawną. Obserwacja wskazuje, że rośnie liczba funduszy emerytalnych i sumy pieniędzy tak przez nie inwestowanych. To bezprecedensowe przejmowanie ziemi rolnej przez instytucje finansowe ma poważne skutki dla wspólnot wiejskich i systemów żywnościowych. Trzeba mu się przeciwstawić. Pozwolenie na to, żeby firmy regulowały swoją politykę za pomocą wewnętrznych, na własną rękę przygotowanych dyrektyw, to przepis na katastrofę 11.
Chińskie wykupywanie ziemi dzierżawców na Madagaskarze, o którym pisałem wcześniej, jest więc powielaniem praktyki, którą stosuje na ogromną skalę globalna Północ. Można by dalej cytować, choćby Global Pensions Asset Study 12 i wiele innych źródeł danych, ale sprawa jest oczywista. Dzięki globalizacji Północ
tworzy potężne instrumenty transferu bogactwa, pieniądza, energii. Włączenie setek milionów ludzi spoza naszej ekumeny w globalny proces produkcji i kolejnych w konsumpcję uruchamia olbrzymią falę nadmiaru, która poprzez strukturalne połączenia rozprowadzana jest w obrębie społeczeństw Północy. Strukturalne połączenia opierają się w ogromnym stopniu na instrumentach finansowych, będących – jako papiery wartościowe – znaczącymi obsadzanymi zaufaniem. * Swoją drogą jest coś niepokojącego w jednostronnym skupieniu skądinąd przenikliwych analityków, takich jak Balcerowicz, Bauman, Mazzucato, a nawet Arrighi 13, na związkach ekonomicznych zachodzących w obrębie naszej i tylko naszej cywilizacji, naszej ekumeny. I pomijaniu jej uzależnienia od „reszty świata”. Sektor finansowy „wyczarował” nowe formy kredytu? Finansjalizacja to „darmowy lunch”? Praca niematerialna może odbyć się bez materialnej? Jakbyśmy żyli sami, w swojej bańce, ślepi na olbrzymią sferę realnego, reprezentowaną w naszym imaginarium tylko przez puchnący sektor finansowy. I konkretne korzyści, które każdy mieszkaniec globalnej Północy z niego czerpie. Korzyści są nierówno podzielone – słynny 1% czerpie ich najwięcej. Ale poza nim – czerpiemy je wszyscy, my, czyli owo 10%, 700 milionów ludzi, żyjących we względnym dobrobycie na globalnej Północy. Wracając do naszego fin de siècle’u: te całkiem materialne korzyści, które wynikają z obsadzenia kontrolowanej przez globalną Północ semantyki ekonomicznej przez pragnienia całego świata, przepływały do mieszkańców naszej półkuli właśnie w postaci kredytów dla osób, których dotychczas na kredyt (i własność) „nie było stać”. W książce Mazzucato pojawia się zdanie Colina Crouncha 14 o zadłużaniu gospodarstw domowych w ekumenie
Północy przez sektor finansowy jako „sprywatyzowanym keynesizmie”. Zamiast długu państwa, pozwalającego na rozkręcanie konsumpcji i koniunktury, rozkręcał ją dług prywatny. Krytyka tego terminu pomija jednak pewną istotną zmienną. Klasyczny keynesizm opierał się na zadłużaniu państwa w imię tegoż przyszłych dochodów. Sprywatyzowany keynesizm był realnie transferem ogromnych sum powierzonych przez resztę świata tym, którzy dysponowali symbolami zaufania. Dopiero w wyniku tego powierzenia „ludzie wydawali pieniądze. Od Londynu po Hongkong sektory handlu i rozrywki w centrach finansowych robiły świetne interesy” 15. * Kiedy po upadku Lehman Brothers przez świat zaczął się przetaczać gigantyczny kryzys zaufania, rządy i banki centralne stały się zupełnie niepomne na rygory ilościowej teorii pieniądza, skodyfikowanej jako równanie Fishera: PT = MV + M′ V′ 16, dla uproszczenia PT=MV, czyli podaż towarów T pomnożona przez poziom cen tychże; P musi być równa podaży pieniądza M pomnożonej przez szybkość cyrkulacji V. W gruncie rzeczy jest to ścisła forma tego, co nazywam „równaniem Simmla”.
Rządy i banki centralne zaczęły wlewać w gospodarki ogromne ilości znaków finansowych, fiducjarnego pieniądza drukowanego. Im bardziej kurczyły się zasoby zaufania między poszczególnymi podmiotami, tym bardziej banki centralne USA i Europy wypełniały przestrzeń relacyjną znakami tegoż zaufania, licząc na to, że zaufanie powróci. Zwykle tego rodzaju działania powodują jednak spadek zaufania do pieniądza, słabnące obsadzenie jego znaczącego, co oznacza spadek jego wartości, czyli inflację. Wzrost podaży pieniądza (M) po jednej stronie równania powoduje wzrost cen towarów po drugiej. Jednak po 2008 roku to nie nastąpiło. Żeby równanie pozostało równaniem, jeśli podaż towarów (T)
i ich ceny (P) pozostały stałe, to przy wzroście ilości znaków monetarnych (M) szybkość przepływów (V), czyli cyrkulacja, musiała zmaleć. I tak się też stało 17. Obywatele globalnej Północy zaczęli mniej wydawać, ponieważ ich zaufanie w pewność przyszłości się skurczyło. Kurczenie się zaufania społecznego, które rządy i banki centralne chciały „przykryć” powodzią znaków zaufania, pieniędzy fiducjarnych, skłaniało społeczeństwa bogatsze do przechowywania tych nadmiarowych znaków zaufania „na przyszłość”. Ostatecznie zmniejszało to skłonność do wydawania i inwestowania, a więc cyrkulację. Jest jednak coś jeszcze. Analizy ekonomistów globalnej Północy mają tendencję do ignorowania wpływu rosnącej produkcji globalnego Południa na tego rodzaju procesy. Jest to związane z kwestią reprezentacji. Można jednak zaryzykować hipotezę, że rosnąca podaż pieniądza (M) była równoważona przez rosnącą podaż owoców utowarowionych relacji pracy i konsumpcji na tymże Południu, wpływającą paradoksalnie na podaż towarów (T), która jednak liczona jest, jako PKB, dla każdej gospodarki narodowej oddzielnie, nie uwzględnia więc tego, co dzieje się poza granicą tejże gospodarki. Rosnące utowarowienie relacji społecznych mogło wyrażać się choćby presją konkurencyjną produkcji globalnego Południa, uniemożliwiającą wzrost cen na rynkach globalnej Północy. Jednocześnie tempo wchłaniania nowo emitowanych znaków monetarnych przez gospodarkę wielkich producentów, takich jak Chiny, trwało. Trwało do czasu, gdy pandemia, a następnie wojna w Ukrainie zerwały łańcuchy dostaw i jeszcze głębiej naruszyły społeczne zaufanie. Ta ślepa plamka, w której giną ogromne fragmenty świata, to potężny przejaw wiarołomstwa. *
Kredyt hipoteczny winien zostać spłacony. Wprawdzie David Graeber 18 pokazał, jak absurdalna jest skądinąd idea egzekwowania każdego długu, niezależnie od okoliczności, szczególnie po dziesiątkach lat, ale umowy kredytowe właśnie tak były – i są – formułowane. Po dwudziestu, trzydziestu latach hipotetyczny konsument powinien spłacić dom na przedmieściu, na który, jak mu się wydawało, było go stać 19. Zapewniał go o tym pracownik banku, oceniający jego zdolność kredytową. Sęk w tym, że co najmniej część bankowców wiedziała, iż nie chodzi tu o własną zdolność wypracowania majątku przez owych biorących pożyczki ludzi, tylko o pozbycie się napływających strumieni znaków wartości, mogących ich zatopić. W gruncie rzeczy pracownik banku niczego nie oceniał, działał pod presją widma nadmiaru, który stale napływał. „Macie pożyczać!!!” – mówili szefowie mniejszym szefom, a ci jeszcze mniejszym, aż po konsultantów, którzy mówili to przeciętnym ludziom w całych Stanach Zjednoczonych 20. I nie tylko tam. Wiedzieli więc, że obywatele nie spłacą kredytów, ale zmuszali pracowników, by namawiali ich do zaciągania pożyczek. W ogromnym napięciu podejmowali ryzyko pożyczania pieniędzy, świadomi, iż zapewne nigdy nie zostaną zwrócone. Zauważa Eichengreen: niskie stopy procentowe umożliwiały im [pożyczającym] refinansowanie kredytów hipotecznych i przekierowywanie oszczędności z odsetek na konsumpcję. Te spostrzeżenia skłaniały do mniejszego optymizmu w kwestii odporności deficytu, jako że niespotykanie niskie stopy procentowe nie mogły pozostać takie na zawsze, a ceny domów nie mogły ciągle rosnąć i musiały zacząć spadać. Na razie jednak był to problem przyszłości 21.
Dlaczego więc to robili? Wbrew pozorom sytuacja dyrektorów i prezesów wielkich instytucji finansowych dawnego Zachodu nie różni się aż tak bardzo od tej, w której egzystują decydenci w krajach dopiero rozwijających się. Nie grozi im wprawdzie kula w łeb ani tortury, ale już
niełaska akcjonariuszy, zepchnięcie na boczny tor kariery, wyrzucenie w ciągu jednego dnia z luksusowego gabinetu na ulicę… Bycie gorszym. To wszystko może się zdarzyć– nie! – musiało się zdarzyć tym, którzy nie potrafili zapewnić odpowiednich zysków. Dlatego przez tamte dwadzieścia lat bankierzy odżegnywali się od dłużników spieszących ze zwrotem pieniędzy. Odżegnywali się, bo musieli lokować pieniądze, które napływały z całego świata. A skąd wiemy, że wiedzieli? Po pierwsze, bankowcy nie są głupi. A po drugie, śladem dającym do myślenia jest również fakt, że wymyślili oni sprzedawanie ryzyka kredytów tam, gdzie rodził się nadmiar 22. Kupującymi nie byli wyłącznie Chińczycy czy Rosjanie, ale także instytucje finansowe starej Europy. * W tym miejscu musimy poruszyć temat sekurytyzacji. Pierwszy raz terminu tego użył podobno w 1977 roku udzielający wywiadu dziennikarce pracownik firmy Salomon Brothers 23. Czym jest więc sekurytyzacja? Piękną metaforę stworzył Jacques Rueff, który relację między USA a globalnym Południem po odejściu od standardu złota opisał jako: „dziecinną grę, gdzie zwycięzca za każdym razem oddaje paciorki przegranemu” 24. Ta gra realizuje się w pełni w operacjach sekurytyzacji. Jej instrumenty to credit default swaps 25, czyli papiery sprzedaży ryzyka kredytowego. Instytucja sprzedaje ryzyko temu, kto ma nadmiar środków i gotowość tracenia ich. Jak pisze Mazzucato za Markiem Lavoie: Na poziomie makroekonomicznym ryzyko nie znika, tylko zostaje przeniesione na innych pośredników w formie ryzyka kontrahenta. Jego zniknięcie z bilansów początkowych właścicieli i częsty brak jasności co do tego, kto je przejął, sprawia, że sytuacja na tym rynku jest szczególnie niestabilna 26.
Jeśli spojrzeć na system ekonomiczny jako dystrybucję zaufania, to sekurytyzacja jest ostateczną formą koniecznego nadużycia. Jest zaprogramowanym wiarołomstwem i w tym sensie, w semantyce lacanowskiej, jest prawdziwym syntomem – symptomem ujawniającym prawdę systemu 27. Prawda ta dotyczy konieczności powierzania wylewającego się nadmiaru tym, którzy reprezentują się znakami zaufania, w ten sposób tworząc możliwość takiego powierzania. Inaczej mówiąc: dysponują kapitałem symbolicznym, który na to pozwala. Są zdolni tworzyć znaczące zaufania, ściągające energię obsadzenia z całego świata. Dotyczyło to amerykańskich instytucji finansowych, dlatego tak zacięcie zwalczały one dążenia władzy politycznej do ograniczenia zasięgu ich działania. Bernard Stiegler zauważa: Martin Feldstein, profesor ekonomii na Harvardzie, główny doradca ekonomiczny prezydenta Reagana, nie widział nic nieodpowiedniego w tym, że branża finansowa wydała miliardy dolarów na lobbing wśród amerykańskich polityków 28. Pracował w AIG, ono zaś jest firmą ubezpieczeniową, która zabezpieczyła dużą część CDS-ów [instrument wymiany ryzyka upadłości dłużnika] […], a te legły u podstaw kryzysu z 2008 roku. Jest to mechanizm rozrzedzania odpowiedzialności, który wciąż obowiązuje i który ułatwia spekulacje na rzecz spadku, wymierzone w państwa „suwerenne” przez agencje ratingowe 29.
Pozostawmy na razie agencje ratingowe i ich władzę nad suwerennością państw i wróćmy do sekurytyzacji. W swojej najlepszej formie jest więc to sprzedawanie innym podmiotom części zysku, ale wraz z całym ryzykiem związanym z jego osiąganiem. Jeżeli bankier udziela kredytu, to ponosi ryzyko, że zaciągający kredyt go nie spłaci. Otóż może sprzedać, za żywe pieniądze, komuś trzeciemu obietnicę, że jeśli kredytobiorca będzie spłacał swój dług, to on podzieli się zyskiem z tym trzecim. Ale jeśli kredytobiorca
nagle przestanie spłacać, pieniądze tego trzeciego przepadają. W ten sposób bankier prawie całkowicie anuluje swoje ryzyko. Sprzedając obietnicę, już dostał pieniądze, a ryzyko ponosi ktoś trzeci. Jeśli pożyczający dłużnik kredytu nie odda, to ten, kto odkupił od bankiera obietnicę wraz z ryzykiem, przegra. To właśnie zdarzyło się, na skalę masową, w latach 2007–2008. * Owym trzecim był w zasadzie cały świat poza Stanami Zjednoczonymi. Zwłaszcza europejskie instytucje finansowe, trzymające na kontach ogromne sumy z funduszy emerytalnych starzejących się obywateli, chętnie kupowały obietnice amerykańskich banków, takich jak Salomon Brothers czy niesławnej pamięci Lehman Brothers 30. Dziesiątki lat Europejczycy z zaufaniem powierzali znaczną część swoich zarobków wielkim bankom i ich instytucjom emerytalnym. Te zaś kupowały papiery oparte na amerykańskich pożyczkach hipotecznych, wraz z ryzykiem, że pożyczki te nie zostaną spłacone. Oczywiście, owe obietnice kupowali też z zamkniętymi oczami wspominani tu już chińscy, rosyjscy czy arabscy dysponenci bogactw. Pozwalały bowiem pozbywać się zatapiającego ich nadmiaru 31. Kupowali oni zaś amerykańskie papiery, bo po pierwsze, Amerykanie je oferowali, a po drugie, wszyscy mówili: „no, kto jak kto, ale Lehman Brothers nie zbankrutuje”. Ufali sile i trwałości amerykańskich symboli porządku finansowego. Ufali, że nawet gdyby coś potoczyło się nie tak, to amerykańska władza polityczna, suweren, nie pozwoli na niewypłacalność instytucji stanowiących nośnik owej symbolicznej pewności. W tej niezbyt odległej epoce zaufanie stanowiło potężną siłę, której rozmach był odwrotnie proporcjonalny do jej dzisiejszego ograniczenia. Co więcej, finansiści mówili wówczas, że możliwe są operacje finansowe bez ryzyka. Jak pisze Mariana Mazzucato:
W 2006 roku Alan Greenspan, przewodniczący Rezerwy Federalnej, i Tim Geithner, były przewodniczący Banku Rezerwy Federalnej Nowego Jorku, stwierdzili, że instrumenty pochodne są czynnikiem stabilizującym, ponieważ rozkładają ryzyko na różne instytucje finansowe, które są najlepiej przygotowane, by sobie z nim radzić 32.
Rozkładają ryzyko. Czyje ryzyko? Ich ryzyko. I ogólnie, ryzyko ludzi ówczesnego Zachodu. Ono praktycznie znika. A pojawia się zupełnie gdzie indziej. Następuje przepływ możliwości, zwiększają się one w świecie globalnej Północy, zmniejszają – na globalnym Południu, bo możliwości, które ma podmiot, są odwrotnie proporcjonalne do ryzyka. Co znaczy, że nagle zwiększa się ryzyko tych kilku miliardów mieszkańców biednych krajów, którzy i tak żyją w nędzy. W pewnym sensie jest im więc wszystko jedno. Niezależnie od deklarowanych intencji twórców tego rodzaju instrumentów sekurytyzacja przenosiła ryzyko z bogatych na biednych 33. Nie do końca można więc zgodzić się z diagnozą Mariany Mazzucato, która twierdzi, że ciężar nadużyć wielkich instytucji finansowych przerzucony został na państwa i pracujących globalnej Północy. W o wiele większym stopniu przerzucono go na mieszkańców globalnego Południa. Dlatego też Keynesowska z ducha propozycja Hymana Minsky’ego, jeszcze z lat 80., by państwo stało się „pracodawcą ostatniej szansy” i „kredytodawcą ostatniej szansy” (co i tak się stało), ale żeby w zamian sektor finansowy został poddany ścisłym regulacjom 34, była nierealna, bo już wtedy nawet amerykańskie państwo nie dysponowało suwerennością obejmującą tę globalną przestrzeń przepływu i rozprowadzania. I w ten właśnie sposób zadziałała sekurytyzacja – przeniosła ryzyko na biednych. Zgodnie z przewidywaniami mieszkaniec amerykańskich przedmieść przestał spłacać swój kredyt. Niektóre banki, jak Lehman Brothers, zbankrutowały. Amerykański rząd do tego dopuścił. Wszyscy zaczęli podejrzewać, że strumienie pieniędzy wysychają – co zresztą nie było prawdą, bo tak naprawdę wyschły tylko źródła zaufania – że zostały
one wydane na domy, samochody, ciuchy i elektroniczne zabawki kupowane przez zachodnich konsumentów. Jeśli nawet inne banki dostały rządową pomoc, oznaczającą drukowanie pustych pieniędzy, to i tak wszystko zaczęło tracić wartość. Kupione kiedyś wraz z ryzykiem obietnice okazały się obietnicami bez pokrycia. Ponieważ amerykańscy kredytobiorcy przestali spłacać kredyty, zgodnie z treścią umów sekurytyzacyjnych pieniądze, za które Europejczycy, Rosjanie, Chińczycy i wszyscy inni kupowali ryzyko – myśląc że tak naprawdę nie ma ryzyka – zostały przez nich bezpowrotnie stracone. Nieludzki trud ludzi z „tego innego świata” sfinansował kilkanaście lat prosperity Ameryki i innych krajów Zachodu 35. To tu bowiem pozostały dobra, które w okresie prosperity zbudowano i kupiono, oraz – last but not least – urocze wspomnienie dziesiątka lat niepowstrzymanej konsumpcji. * No dobrze, ale jak amerykańscy bankierzy, którzy wiedzieli o tym, że mieszkańcy amerykańskich przedmieść nie są zdolni do spłaty kredytów, mogli podejmować tego rodzaju ryzyko? Przecież wiedzieli, nie mogli nie wiedzieć! Mocno punktuje to Graeber: Simon Johnson, będący w tym czasie głównym ekonomistą MFW, ujął tę sprawę zwięźle w artykule w „The Atlantic”: „Niemal wszyscy autorzy regulacji, ustawodawcy i akademicy, zakładali, że szefowie banków wiedzą, co robią. Teraz już wiemy, że tak nie było”. Rzecz jasna Johnson pomija scenariusz, w którym ludzie z AIG [i innych instytucji finansowych – A.L.] zdawali sobie doskonale sprawę, co się wydarzy, ale po prostu się tym nie przejmowali, ponieważ wiedzieli, że walec i tak przejedzie po kimś innym 36.
Skuteczność bankowego lobbingu nie wynika więc z tego, że bankowcy, jak sugeruje Mazzucato, zwykle noszą garnitury tych samych firm co politycy (choć zapewne droższe), tylko z tego, iż politycy zdali sobie sprawę, że
międzynarodowa aktywność instytucji finansowych pozwala na transfer zysków, czyli wyzysk. Na transfer z krajów zadłużonych i biednych do bogatych. Olbrzymia skala tego transferu pozwalała na gwałtowny wzrost fortun najbogatszych, ale pozwalała też podnosić poziom życia szerokich warstw, przede wszystkim klasy średniej na globalnej Północy. A to ona wybiera polityków. Często mówi się o zaślepiającej żądzy zysku. O niemoralności i bezwstydzie. O rozpasaniu… i takie tam różne. Uprawia się moralizatorstwo w ekonomii, zapominając o amoralności ekonomii politycznej, o tym, że kategorie moralne są poza granicą całości, która jest terenem refleksji naprawdę ekonomicznej. Jednak istota rzeczy jest, jak sądzę, inna. Tak, zapewne amerykańscy finansiści wiedzieli, co robią. Nie mieli jednak zbyt dużego wyboru. To właśnie w tym miejscu sfera możliwości, pozornie określająca indywidualne wybory, zamienia się na poziomie społecznym w konieczność. Musieli pożyczać wylewające się z kont ich banków pieniądze. Wciskali więc pożyczki tym, w przypadku których było oczywiste, że ich nie spłacą, a następnie sprzedawali ryzyko tym, którzy musieli pozbyć się gór pieniędzy wyciśniętych z niewolniczej pracy ludzi i rabunkowej eksploatacji ziemi… Finansiści sprzedawali ryzyko, by uzyskane miliardy znowu wciskać w postaci pożyczek 37. I tak da capo… Na co liczyli? Może na to, że system oparty na iluzorycznym zaufaniu nie może jednak zawieść. Że działanie tej iluzji będzie wystarczające, by podtrzymać krążenie w nieskończoność. Znaczyłoby to, iż dali się omamić sile zaufania do własnych symboli. Obsadzali je pragnieniem, które w istocie było narcystyczne. Naprawdę uwierzyli, że „co jak co”, ale ich własne, amerykańskie i brytyjskie banki nie mogą upaść. Jak kanclerz
brytyjskiego skarbu, Gordon Brown, który mógł w 2004 ogłosić: „Nie wrócimy już do starego cyklu wzrostu i kryzysu” 38. Byliby wtedy postaciami żywcem wyjętymi z XVII-wiecznej refleksji Blaise’a Pascala: tak długo powtarzali pewien rytuał, aż obdarzyli jego treść samoistnym bytem. Znaczyłoby to jednak, że pozwolili skapitulować krytycznemu rozumowi, przestali myśleć, wykonywali tylko mechaniczne gesty. Nawet zburzenie WTC, wydarzenie najbardziej znaczące z możliwych, nie było dla nich wystarczającym ostrzeżeniem. Być może wielu przestało myśleć. Ale nie wszyscy. Niektórzy, zgodnie z uwagą Graebera, doskonale wiedzieli, co się dzieje. Mieli świadomość, że kiedyś ten kołowrót się zatnie, chociażby dlatego, że pewnego dnia mieszkaniec przedmieść przestanie spłacać kredyt. Jednak ten dzień jeszcze nie nadszedł. Na razie odsetki jeszcze spływały, a to znaczyło, że nadal można było kupować, sprzedawać, pożyczać, sekurytyzować, a wieczorem jechać do domu wielkim land cruiserem. To jeszcze nie było dziś, to dawało kolejne dwadzieścia cztery godziny, dobę wykradzioną pewności, że straszne musi nadejść. Dlatego, zawsze groziło – i grozi – im to, co opisuje Nick Land: Jest coś takiego jak stawanie się bogatym nędzarzem, stawanie się wykolejeńcem na kokainie – i stanowi ono integralny moment cynizmu charakteryzującego awangardę kapitału 39.
„Stan wyjątkowy”, w którym żyje się przecież z dnia na dzień, nie dotyczy tylko uciśnionych; dzisiejszych „muzułmanów”, „dochodiagów”, wyrobników, imigrantów. Giorgio Agamben trafnie rozszerza pole myśli Benjamina – po przeciwnej stronie spektrum ludzkiego losu stan wyjątkowy dotyczy tych, którzy ustanawiają reguły gry, dzisiejszych suwerenów siedzących w wielkich wieżach biurowców Manhattanu i City. Nieprzypadkowe jest agambenowskie skojarzenie tego świata
z rzeczywistością obozu, światem, w którym jedyną regułą jest przeżyć dzień. Ci nieco bardziej przenikliwi mieli świadomość, że ni prawa, ni symbole nikogo nie ochronią przed upadkiem. * Najbardziej przenikliwi wiedzieli jednak, że gdy nagle wszystko się załamie, tak naprawdę nic się nie zmieni. Zdawali sobie sprawę, że ów iluzoryczny, nadmuchany balon musi pęknąć, ale jednocześnie domyślali się, że ostatecznie nie poniosą konsekwencji tej katastrofy. I tego właśnie doświadczamy obecnie, jeszcze przez moment. Przypomnijmy zdanie Bataille’a cytowane we wstępie: „nadmiar energii wytworzonej powinien znaleźć ujście. Jeśli jest spożytkowany, to jedynie na wzrost systemu, który go wytworzył. W innym wypadku powinien zostać zniszczony”. Pewność, że nic się nie zmieni, wynikała z tego, iż wielki kryzys to sytuacja albo–albo. Są tylko dwa wyjścia. Pierwsze jest takie, że kryzys może prowadzić do wojny, rewolucji i głębokiej zmiany układu sił politycznych, a ostatecznie też stosunków władzy symbolicznej w świecie (do tego doprowadził kryzys lat 30. i wszystkie wydarzenia które nastąpiły po nim). To w zdaniu Bataille’a oznacza zniszczenie. Bywa też jednak i tak, że do wojny nie dochodzi, a hegemon polityczny przerzuca koszty kryzysu na biednych, zachowując swą symboliczną potęgę. To właśnie dzieje się dzisiaj. Mimo tego, że Chiny wyrastają na realnego konkurenta i powoli budują swoją pozycję, Ameryka i cała globalna Północ są jeszcze politycznie, militarnie i symbolicznie wystarczająco potężne, by układ sił nie mógł się znacząco zmienić. Erozja hegemonii symbolicznej globalnej Północy postępuje, przede wszystkim z powodu katastrofy
klimatycznej, jednak dziś nawet Chiny nie są jeszcze gotowe przejąć roli lender of last resort nadziei. Tak więc ostatecznie biedni, którzy i tak toną w nędzy, stają się jeszcze biedniejsi. Średniozamożni nieco ubożeją. A bogaci? Co sobie poużywali, to ich! Caparrós rozważa, czy nie można by rozwiązać tego problemu na drodze rewolucji. My czynimy ludzi wyzutych z wszystkiego „niepotrzebnymi”, a może oni mogliby wyzuć nas? Ktoś musiałby policzyć, co by się stało, […] gdybyśmy zniknęli. Gdyby bowiem zniknęło 10% nas – te 700 milionów skupiające w swoich rękach 80% bogactw świata [to znaczy globalna Północ – A.L.] – reszta jadłaby bardzo dobrze. A może opłacałoby się bardziej, żeby zniknął sławny 1% – 70 milionów skupiające 40% bogactw. Tak czy owak, ci, którzy by zostali, mieliby o wiele za wiele i mogliby zacząć walczyć o tę nadwyżkę – tworząc na nowo grupę uprzywilejowanych, która po dłuższym czasie zagarnęłaby wystarczająco dużo, by mógł zostać odbudowany sektor ludzi jedzących mniej, niż potrzeba. Nie wystarczyłoby, żebyśmy zniknęli 40.
Należy do tych, którzy pamiętają XX wiek. I jego rewolucje, przegrane i zwycięskie, szczególnie te zwycięskie. Pragnienie realnego, jak nazwał to Alain Badiou, zamieniające się w pola śmierci. I rozprowadzanie nadmiaru – zamienione w dystrybucję braku. Czy to znaczy, że nie należy robić nic? Na pewno nie. Na Zachodzie wszyscy (tak, tak, nawet my, Polacy), przez wiele lat korzystaliśmy z tego, że finansiści robili to, co robili, i hipokryzją byłoby udawać, że to nas nie dotyczy. Koszty były tym wyższe, im większy był stopień ślepego komfortu moralnego, zaprzeczenia, pozornej niewiedzy o tym, skąd brał się gwałtowny wzrost dobrobytu tamtej epoki. Dlatego też Europejczycy, mistrzowie obłudy, ostatecznie zapłacili większy haracz niż Amerykanie. Dlatego też głęboka, choć amoralna racjonalność tkwi w tym, że bankrutujące i ratowane za pieniądze podatników banki wypłaciły swoim
menedżerom milionowe premie 41. Oni bowiem, w ramach dzisiejszej semantyki ekonomicznej, postępowali słusznie, sprzedając ryzyko nieuchronnej katastrofy. Inne działanie byłoby nieracjonalne. Natomiast chińscy sekretarze, rosyjscy „siłowicy” i arabscy książęta nie mieli innego wyjścia, jak owo ryzyko kupować, płacąc życiem swoich poddanych i bogactwami swoich ziem. Naszej Ziemi. Inne działanie również nie byłoby racjonalne. A my wszyscy, żyjący gdzieś pomiędzy, mogliśmy tylko zamykać oczy, ufać, że tak być musi, i kupować te zabawki, tak tanie, że aż niewiarygodne.
1 Caparrós, Głód, s. 673. 2 Eichengreen, Globalizing Capital, s. 214. 3 Pisze o tym np. Vijay Prashad: The Poorer Nations, s. 37. 4 O rynku sztuki patrz: David Harvey, The Condition of Postmodernity, Blackwell 1989. 5 Eichengreen, Globalizing Capital, s. 190. 6 Mazzucato, Wartość wszystkiego, s. 158. 7 https://www.nbim.no/en/, dostęp 22/07/2022; dziękuję Jędrzejowi Malko za zapoznanie mnie z portalami tego i wymienionych dalej funduszy. 8 Tamże. 9 W pliku znajdujemy listę inwestycji z podziałem na kraje, tamże. 10 Grain, https://www.grain.org/en/article/6059-the-global-farmland-grab-by-pensionfunds-needs-tostop?fbclid=IwAR0pl61OrAyb9_G5PBfZtLeyPXCiqc_bYe8GYXBrR9j_XVtDGPpQ4pPUC0#map, dostęp 25/07/2022. 11 Tamże. 12 Global Pension Assets Study – 2019, https://www.thinkingaheadinstitute.org/en/Library/Public/Research-and-Ideas/2019/02/Global-PensionAsset-Survey-2019? fbclid=IwAR360FmHm3J4Sx6ZMWH447bksd2J58hMGEmMLgJpn1ZA0yzwnVssIppURHI, dostep 25/07/2022. 13 Dyskutuje ten problem Žižek w tekście Kryzys negacji określonej, zawartym w zbiorze W obronie przegranych spraw [Žižek, W obronie…, s. 316]. Polemizuje on tam m.in. z koncepcją Negriego, iż sednem współczesnej pracy, tworzącej wartość dodatkową, jest praca „generowana przez wolne mózgi zdolne do innowacji. Wolność jest jedyną wartością, która nie ogranicza się do reprodukcji bogactwa, ale która je zwiększa i puszcza w obieg” [Negri, 2007: 170]. Žižek odpowiada na to: „Z jednej strony mamy ponowoczesne spółki, które są przykładami kryteriów Negriego […]; a z drugiej materialne procesy produkcji […] sweatshopy ze ścisłą «fordowską» organizacją pracy, gdzie tysiące ludzi składają komputery i zabawki, zbierają banany lub kawę, kopią węgiel lub diamenty itd. […] Outsourcing [czyli przeniesienie produkcji materialnej poza świat globalnej Północy – A.L.] stał się
raczej regułą niż wyjątkiem, te dwie strony nawet bezpośrednio nie odnoszą się do siebie, łączy je (mediuje między nimi) kapitał”. Zgadzam się z takim postawieniem problemu. Inną sprawą jest kwestia tego, czym jest „praca produkcyjna” – problem stale obecny w rozważaniach ekonomistów, istotny dla książki Mariany Mazzucato Wartość wszystkiego. Sądzę, że w istocie praca intelektualna – jako produkcja form – też jest pracą produkcyjną, podobnie – tworzenie relacji. 14 Colin Crouch, Privatised Keynesianism: An unacknowledged policy regime, „The British Journal of Politics and International Relations” 2009, vol. 11, za: Mazzucato, Wartość wszystkiego, s. 160. 15 Mazzucato, Wartość wszystkiego, s. 170. 16 Gdzie: M – ilość pieniądza gotówkowego w obiegu, V – szybkość obiegu pieniądza gotówkowego, M′ – ilość pieniądza bezgotówkowego, V′ — szybkość obiegu pieniądza bezgotówkowego, P – przeciętny poziom cen, T – ogólna liczba transakcji w obrocie towarowym. Alfred Marshall sformułował inną od omawianej wyżej wersję „równania wymiany”, która sprowadza się do postaci równania popytu na pieniądz: M/P = kY, gdzie: M – ilość pieniądza w obiegu, P – poziom cen, Y – pieniężna wartość produktu narodowego brutto, k – współczynnik wyrażający, jaką część dochodu Y podmioty gospodarujące chcą przetrzymywać w postaci realnych zasobów pieniężnych. Równanie Marshalla, zwane też „równaniem z Cambridge” lub „równaniem dochodowym” (w odróżnieniu od transakcyjnego), można sprowadzić do tradycyjnego równania, zakładając, że k jest odwrotnością prędkości obiegu pieniądza V. Po wielkim kryzysie gospodarczym 1929–1933 ekonomia keynesowska odrzuciła tezę o neutralności pieniądza i ostro krytykowała ilościową teorię pieniądza. Powrót do niej dokonał się w latach 70. XX w., w postaci monetaryzmu, którego głównym teoretykiem jest Milton Friedman. Danuta Drabińska, Ilościowa teoria pieniądza, https://encyklopedia.pwn.pl/haslo/ilosciowa-teoriapieniadza;3914184.html#:~:text=Fishera%3A%20PT%20%3D%20MV%20%2B%20M,liczba%20trans akcji%20w%20obrocie%20towarowym, dostęp 11/10/2022. 17 Inflation—why now and not post-2008?, https://www.fraserinstitute.org/article/inflationwhynow-and-not-post-2008, Adam Hayes, Why Didn’t Quantitative Easing Lead to Hyperinflation?; https://www.investopedia.com/articles/investing/022615/why-didntquantitative-easing-leadhyperinflation.asp, dostęp 16/10/2022. 18 Graeber, Dług, pierwsze rozdziały. 19 Eichengreen, Globalizing Capital, s. 214. 20 Mazzucato, Wartość wszystkiego, s. 154. 21 Eichengreen, tamże, s. 214. 22 Richard Duncan, The new depression. The Breakdown of the Paper Money Economy, John Wiley & Sons 2012, s. 23–28. 23 Łukasz Reksa, Bank i Kredyt, luty 2004, s. 59. 24 Jacques Rueff, Pobłocki, Kapitalizm, s. 158, przypis 26. 25 Co to jest swap ryzyka kredytowego (CDS)? Swap na zwłokę w spłacie kredytu (CDS) to ‐ finansowy instrument pochodny, który umożliwia inwestorowi „wymianę” lub zrównoważenie jego ryzyka kredytowego z ryzykiem innego inwestora; Adam Hayes, What Is a Credit Default Swap (CDS), and How Does It Work?, https://www.investopedia.com/terms/c/creditdefaultswap.asp, dostęp 21/01/2022. 26 Mazzucato, Wartość wszystkiego, s. 153. 27 Lacan, Écrits, s. 235. 28 Stiegler, Wstrząsy, s. 39, przypis 40. 29 Tamże. 30 Mazzucato, Wartość wszystkiego, s. 171–173.
31 Pod koniec lat 90. finansowanie deficytu obrotów bieżących w USA pochodziło od zagranicznych inwestorów zwabionych syrenim śpiewem Nowej Gospodarki. Teraz głównymi zagranicznymi nabywcami amerykańskich aktywów były banki centralne i rządy, a ich zakupy przybierały głównie formę dłużnych papierów wartościowych, które były preferowaną formą rezerw. Eichengreen, Globalizing Capital, s. 217. 32 Bank of England, Financial Stability Report, grudzień 2011, s. 16, za Mazzucato, Wartość wszystkiego, s. 153. 33 Tamże, s. 147. 34 Tamże. 35 Eichengreen, Globalizing Capital, s. 191. 36 Graeber, Dług, s. 26. 37 Pobłocki, Kapitalizm, s. 165. 38 Za: Mazzucato, Wartość wszystkiego, s. 171. 39 Land, Ze śmiercią w aliansach..., s. 119. 40 Caparrós, Głód, s. 695. 41 Mazzucato, Wartość wszystkiego, s. 171.
IV WOJNA, KTÓRA NADCHODZI…
Istnienie człowieka niesie w sobie szaleństwo, będące granicą jego wolności 1. Jacques Lacan Granicą, którą przekracza się, wchodząc w obszar szaleństwa – wojny wszystkich ze wszystkimi – jest granica wolności. Wolności innego. To „stan wyjątkowy” właściwy uaktywnionej psychozie. Wtedy nic, co można zrobić innemu, nie jest już niemożliwe.
Wojna ekonomiczna, pustosząca obecnie ziemię, jest jedynie powolną fazą wypowiedzianej już wojny, nadciągającego gwałtownie i błyskawicznego natarcia, gdyż w sytuacji, w której nie dochodzi do bezpośrednich starć, umacnia ona potęgę militarną jako potęgę klasową 2. Paul Virilio …a właściwie już nadeszła. Bo czymże, jeśli nie „wojną, która nadchodzi”, jest cały niedawny ciąg zdarzeń, od arabskiej wiosny 2010 roku, przez kolejne przewroty, rzezie i zmagania w Libii, Egipcie, Iraku, Sudanie, Jemenie, Afganistanie czy najtragiczniejszy zapewne w tym szeregu konflikt w Syrii? Czymże jest, prowadzona na wzór wojen pierwszej połowy XX wieku, napaść Rosji na Ukrainę? I jej konsekwencje – jeszcze dotkliwszy głód w północnej Afryce i w reszcie globalnego Południa? I kolejne fale uciekinierów tonących w Morzu Śródziemnym albo w bagnach na granicy Polski i Białorusi? Im bliżej epicentrum starć w uliczkach otaczających kairski plac Tahrir, tym trudniej oddychać. Dlatego towarem pierwszej potrzeby są tu maski, które lepiej lub gorzej chronią przed gazem łzawiącym rozpylanym na potęgę przez policję. Najprostszą, papierową, można kupić już za kilkadziesiąt groszy, plastikowe są trochę droższe. Śmiałkowie, którzy zapuszczają się najbliżej starć, mają nawet kaski i gogle, pozostałym demonstrantom wystarczają sprzedawane na miejscu flagi i koszulki z symbolami rewolucji, która na przełomie stycznia i lutego obaliła prezydenta Hosniego Mubaraka 3.
Dlaczego więc tak naprawdę nie czujemy, że wojna już jest? Sieć, którą tworzy nasze imaginarium, nie dopuszcza do głosu rozdzierającej świadomości – znaczącego – wojny. Nawet kiedy wydarzenia perforują tę tkaninę z myśli i słów, nawet gdy fakty stają przed
naszymi oczami, odpowiedzią jest powtarzanie zdań i gestów, które przez ostatnie lata i dziesięciolecia się sprawdzały. Każda ekumena ma swoje formuły. Polacy, którzy wojen przeszłych doświadczali zwykle przez obecność obcych wojsk na swoim terytorium, poprzez okupacje i rekwizycje, mordy swoich i mordowanie innych, łapanki, upokorzenia i powstania, nie do końca czują, że wojna już się toczy. Nawet obecność milionów Ukrainek i Ukraińców w polskich miastach nie zmienia tego faktu; dla jednych to jakiś rodzaj święta, dla innych – inwazja żebraków. Wojna bez bezpośrednio obserwowanych walk i bez okupacji to w Polsce nie wojna. Atoli w przeszłości dla wielu społeczeństw tocząca się wojna, nawet taka, w której uczestniczyły, była czymś doświadczanym pośrednio, raczej poprzez symptomy i chlaśnięcia 4. Takim chlaśnięciem w czasie II wojny światowej były na przykład dla Anglików bombardowania Londynu czy upadek Singapuru, a dla Amerykanów – zatopienie floty w Pearl Harbor. Dla społeczeństw globalnej Północy, w odróżnieniu od reszty świata, cechą specyficzną puchnącego dzisiaj konfliktu jest więc raczej narastanie zwiastunów, a nie rzeź. Te zwiastuny mają charakter kolejnych chlaśnięć – kryzysowych sytuacji, w których nagle okazuje się, że nic już nie działa tak jak dawniej. Takim chlaśnięciem była pandemia, takim chlaśnięciem jest kryzys energetyczny wywołany wojną w Ukrainie. W społeczeństwach, których dotykają, chlaśnięcia uruchamiają różne przeciwstawne procesy, czasem rozwojowe, czasem regresywne. Na przykład regres demokracji. Zapowiedzią wojny, choć raczej wewnętrznej, jest więc dryf wielu krajów demokratycznych w kierunku różnych form dyktatury. Państwa tracą charakter polis, wspólnot obywateli, którzy są sobie równi chociażby formalnie, w sensie prawnym. Stają się obozami jenieckimi, filtracyjnymi,
koncentracyjnymi, w których jedna część społeczeństwa więzi inną, odbierając jej wszelkie prawa. Bo dyktatura jest wojną jednej części społeczeństwa przeciw innej. Wojną prowadzoną za pomocą sił policyjnych, ale często też, jak na wojnę przystało, za pomocą wojska. Wydarzenia w USA, gdzie uzbrojeni zwolennicy Donalda Trumpa szturmowali Kapitol, jak również wydarzenia w wielu innych krajach – od Iranu i Rosji po Turcję i Hongkong – świadczą o narastaniu „skłonności” do dyktatury. Także w Polsce, gdzie policjanci w cywilu bili kobiety pałkami teleskopowymi, mundurowi łamali ręce demonstrującym dzieciom, a Straż Graniczna i WOT przerzucały osoby chore i ciężarne przez drut żyletkowy. Oznacza to, że być może zwolennicy idei równości i szerzej – obrońcy demokracji będą znowu musieli nauczyć się walczyć. To bowiem, czy prowadzimy wojnę, czy nie, nie jest zależne od naszego pragnienia. Jest zależne od pragnienia Innego. To Inny wyznacza nam rolę, którą będziemy musieli odegrać. Gdy w latach 30. Raymond Aron bronił swojej pracy doktorskiej, poświęconej granicom pacyfizmu, Jean Hyppolite, pacyfista, znany z wprowadzenia Hegla do myśli francuskiej, powiedział mu: jeśli jest tak, jak Pan pisze, to ja wycofam się z życia publicznego i będę uprawiał swój ogródek. Aron odpowiedział: wróg przyjdzie po Pana do tego ogródka.
1 Lacan, Écrits, s. 176. 2 Paul Virilio, Prędkość i polityka, przeł. Sławomir Królak, Sic! 2008, s. 85. 3 Agnieszka Lichnerowicz, Marta Urzędowska, Plac Tahrir żąda demokracji, https://wyborcza.pl/7,75399,10692202,plac-tahrir-zada-demokracji.html, dostęp 4/10/2022. 4 Tym terminem określam nagłe uderzenia kryzysu – jak batem – które pozostawiają blizny, uruchamiają społeczne reakcje, ale nie są fundamentalną zmianą sytuacji. Angielskim odpowiednikiem jest słowo slap. Podobna intuicja tkwi w koncepcji doktryny szoku Naomi Klein, pisze ona jednak przede wszystkim o tym, jak kapitalizm wykorzystuje sytuacje kryzysowe, by podporządkowywać sobie nowe terytoria. Naomi Klein, Doktryna Szoku, przeł. Hanna Jankowska i in., Muza 2008.
17. ŚWIAT FORDOWSKO-KEYNESOWSKI Technika i technologia zawsze są urządzeniami [dispositifs] przyspieszenia i z tego względu zawsze są bronią. Cywilizacja jest natomiast tym, co polega na zaprzęganiu tej broni w służbę na rzecz troski, a więc na rzecz systemów opieki, jakimi zawsze są systemy społeczne 1. Bernard Stiegler Jak pisałem, kryzys pewnej formy świata i reprezentującego go imaginarium rozwija się na zasadzie albo–albo. Albo prowadzi do fundamentalnej zmiany całej struktury reprezentowania, całego pola symbolicznego, albo – po okresie rozchwiania – całość ta wraca do stanu mniej lub bardziej tożsamego z poprzednim, często tylko „reformistycznie” zmienionego. Žižek tak pisał o relacji thatcheryzmu i blairyzmu po kryzysie lat 70.: „Blair powtórzył thatcheryzm, wynosząc go do rangi pojęcia” 2. Dlatego możliwe jest określenie Harveya „reżim fordowsko-keyensowski”, oznaczające system produkcji przemysłowej udoskonalony przez keyensowskie modyfikacje, tworzące systemy opieki. Ten reżim żywi się spalaniem ropy i innych paliw kopalnych. Rozprowadza ich energię. Powroty do tego-co-już-było po okresach kryzysu są możliwe i dość prawdopodobne, bo imaginaria cechuje nieprawdopodobna wręcz bezwładność. Energetyczne obsady, utrzymujące każdy element systemu w jego pozycji, są efektem równoważenia przeciwstawnych sił, stabilizowania się konfliktów, a to oznacza, że wszelkie zmiany struktury są stopniowo neutralizowane. W konsekwencji jednak dystrybucja nadmiaru
we wszelkiej postaci – nadmiaru energii, nadmiaru widzialności, nadmiaru finansowego – nie zmienia się. Bogaci stają się coraz bogatsi, biedni coraz biedniejsi; ci zaś, którzy królują w społeczeństwie spektaklu, pozostają na środku sceny. Ale te różnice potencjału – rozumianego dosłownie i metaforycznie – owocują kumulacją nierozprowadzonych sił. Na jednym biegunie pola mamy kumulację potencjału nagromadzonego bogactwa w postaci obsadzonych pragnieniami znaków finansowych, kapitału, zasobów symbolicznych, wreszcie materialnych – jak choćby ziemia i fabryki. Na drugim – ogromny nadmiar gromadzącego się głodu, żalu, nienawiści, tęsknoty do zwykłego życia i strachu przed śmiercią. Te nadmiary żywiołowej siły, które wzbierają lokalnie, w najuboższych nawet gospodarkach, są w istocie najniebezpieczniejszymi czynnikami destrukcji 3.
Oczywiście, systemy mogą ewoluować. Stają się coraz bardziej złożone, coraz szerzej rozprowadzając energię i zmniejszając gwałtowność konfliktów. Taki sposób zmieniania świata to w istocie program politycznego reformizmu. Być może jest to najlepsza, najbardziej ludzka droga wprowadzania zmian i ustanawiania (przywracania, jeśli była?) sprawiedliwości. Wprowadzania zmian poprzez dodawanie kolejnych znaczących w polu symbolicznym, reprezentujących coraz liczniejsze możliwe pozycje podmiotowe 4. Takie, które tworzą „systemy opieki, jakimi zawsze są systemy społeczne”. O destrukcyjnej energii nadmiaru tak dystrybuowanej w okresie fin de siècle’u pisałem w Rysie na tafli: Ta odmiana niszczącej siły nie działa bezpośrednio, nie ujawnia się przez właściwe sobie zjawiska: przemoc czy unicestwienie. Nie znajdując miejsca w zbyt gęstej siatce symboli – stworzonych przecież, by jej zaprzeczać – podmywa je jakby, a im silniej napiera, tym gęstsze stają się oczka sieci, która ma ją zatrzymać. Im gęstsza zaś sieć pola symbolicznego, tym silniejszy napór, więc znowu tym obficiej tworzone są rzeczy i alegorie rzeczy, wypełniające każde puste miejsce, przez które mogłoby wychynąć zniszczenie. Ona zaś, śmierć, choć sama
sparaliżowana, natychmiast unieruchamia każdy nowo pojawiający się znak, gest; zniekształca to, co jest przejawem życia, zmienia je w karykaturalny sposób, pozbawia zwykłego znaczenia i budzi grozę 5.
* Co pewien czas ta strategia dystrybucji i redystrybucji zderza się jednak z granicą, natrafiając na ścianę. Nierzadko wtedy, gdy zerwane są możliwości wzajemnego reprezentowania. Albo – jak dziś – gdy główną drogą reprezentowania staje się drgająca membrana światowego systemu finansowego, przenosząca tylko znaki sił, niereprezentujące tych, którzy są tych sił nośnikami. Rzeczywiste zastąpienie jednej struktury inną, jednego systemu światowego przez inny, ma najczęściej charakter katastrofy, wydarzenia, co prawie zawsze oznacza, że wiąże się z wojną. Medytował nad tym Jan Patočka, czeski fenomenolog, piszący w czasach zniewolenia Czechosłowacji przez Rosję radziecką: Dlaczego energetyczna przemiana świata musi się dokonywać w formie wojny? Dlatego że wojna, ostra opozycja, jest najskuteczniejszą metodą szybkiego wyzwolenia nagromadzonych sił. Rozłam jest potężnym środkiem, którego – mówiąc mitologicznie – Siła używa niejako do przejścia z potencji w akt 6.
Bataille nadaje temu procesowi bardziej dwuznaczny charakter, budując alternatywę pomiędzy naszymi możliwościami działania a destrukcyjną siłą nadmiaru: Albowiem jeśli sami nie znajdziemy w sobie siły, aby zniszczyć zbędną energię, nie może ona zostać spożytkowana i – na podobieństwo nie dającego się ujarzmić zwierzęcia – to ona zniszczy nas, padniemy ofiarą nieuchronnej eksplozji 7.
W słowach Bataille’a, że niedający się ujarzmić system nas zniszczy, odczytujemy dziś perspektywę samozniszczenia systemu produkcji/konsumpcji opartego na paliwach kopalnych wraz z określającym
go i warunkującym imaginarium. Procesy zaś, które nazywa on „zniszczeniem zbędnej energii” i jej „spożytkowaniem”, na które „musimy znaleźć siłę”, oznaczają taką zmianę struktury, która przesunęłaby narastający nadmiar z miejsca hiperbolicznej koncentracji ku tym, z których ta energia jest wysysana, ustanawiając elementarną sprawiedliwość. System dzisiaj działa bowiem tak, że sam nadmiar energetycznej obsady, skoncentrowany w symbolach zaufania o globalnym charakterze, kieruje strumienie energii właśnie ku tym symbolom. Nadmiar ściąga jeszcze większy napływ nadmiaru. * To właśnie strukturalny charakter międzynarodowego systemu ekonomicznego powoduje, że zmiana jego trajektorii jest bardzo trudna. Pisze Eichengreen: niezdolność do osiągnięcia porozumienia, które byłoby konieczne, by przemieścić system walutowy z jednej trajektorii rozwoju na inną, umożliwia mu dalsze podążanie zgodnie z jego dotychczasowym pędem. Jedyne [ostatnio – A.L.] znaczące przykłady innego przebiegu zdarzeń to alianci zachodni w czasie i po zakończeniu II Wojny Światowej, którzy wykazali się niezwykłą solidarnością polityczną wobec hitlerowskiego i radzieckiego zagrożenia, tworząc wpierw system Bretton Woods, a potem Wspólnotę Europejską (dziś Unię Europejską) […] 8.
Można jednak zadać pytanie, czy utworzenie tych dwóch dyspozytywów, systemu Bretton Woods i Wspólnot Europejskich, było rzeczywistą „zmianą trajektorii”, czy raczej zapewnieniem systemowi możliwości podążania zgodnie z własnym pędem, tylko w zupełnie innej skali? System przemieścił wprawdzie swoje centrum z Londynu do Nowego Jorku, ale reguły jego działania, podstawowa semantyka i syntaksa zaprojektowanego przez Adama Smitha urządzenia, rozwiniętego do światowego systemu ekonomicznego w jego fordowsko-keynesowskiej postaci, pozostała niezmieniona.
Zmiana była więc przede wszystkim zmianą skali systemu, wojenne katastrofy to ujawniły, a alianci zachodni potrafili odpowiedzieć, tworząc urządzenie odpowiadające rozmachem nowej skali ekonomicznego pola symbolicznego. Ciąg katastrofalnych wydarzeń XX stulecia można porządkować na różne sposoby. Inspirujące jest przenikliwe spostrzeżenie Alaina Badiou, mówiące o tym, że XX wiek cechowała pasja realnego 9. Co miał na myśli? Wielkie rewolucyjne ideologie polityczne, które starły się w II wojnie światowej, hitlerowski nazizm i stalinowski komunizm, były próbą przerwania hegemonii pola symbolicznego ekonomii, reprezentowanego politycznie przez potęgę Anglosasów. To właśnie były próby perforacji tego, co symboliczne, przez rewolucyjny napór realnego. W szczególności wiara w możliwość urządzenia świata w zgodzie z bezpośrednio i bez utowarowienia wyrażonymi potrzebami ludzi pracy była właśnie pasją realnego, o której pisał Badiou. Jeśli więc brać pod uwagę właśnie takie próby wyrwania świata spod władzy języków ekonomii, można by wydarzenia XX wieku uporządkować w dwie fazy. Pierwsza była faza wznoszącego się dążenia do zmiany: najpierw tworzące się w reakcji na pierwszą globalizację „wieku imperiów” i marazm fin de siècle’u wielkie ruchy rewolucyjne, wybuch Wielkiej Wojny, ujawnienie jej przemysłowego charakteru… Potem, w apogeum tego konfliktu, nastąpiła druga faza, związana z niezdolnością ludów do zniesienia traumatycznego spotkania z realnym, o którym Patočka pisze tak: front jest absurdem par excellence. […] to, co dla człowieka najbardziej drogocenne, jest tu bezlitośnie rozrywane na strzępy. Jedyny sens ostaje się w dowodzie, że świat, który coś takiego rodzi, musi zginąć 10.
W ten sposób narodziły rewolucyjne próby zmiany wszystkiego, rozlewające się przez cały świat. Wśród nich rewolucje w Rosji i w Niemczech i przechwycenie ruchów rewolucyjnych przez hitleryzm i stalinizm. Druga faza rozwoju XX stulecia oznacza stopniowy powrót do dawnych reguł porządkowania świata w językach ekonomicznych, ale w nowej skali: klęska Niemiec w starciu z Zachodem i Rosją w II wojnie światowej, ujawnienie wielkich zbrodni hitleryzmu i stalinizmu, odbudowa Zachodu i powolne wykrwawianie się anachronicznego i autorytarnego projektu radzieckiego w czasie zimnej wojny, rozwój teorii neoklasycznej jako dominującego pola symbolicznego Zachodu i wreszcie powrót hegemonii rynkowego kapitalizmu powiązanego z liberalną demokracją po 1989 roku, ponowny „koniec historii” i kolejna globalizacja 11. Jak to dla Europy opisał Tony Judt 12, właśnie katastrofa wojny Hitlera, a wcześniej Wielkiej Wojny, zmieniła pole sił, w którym krystalizowała się struktura nowego, a jednak starego imaginarium. Nowego, bo była to hegemonia Ameryki i Sowietów, a nie Europy. Starego, bo ostatecznie to przepływy znaków finansowych coraz silniej wpływały na charakter relacji społecznych i politycznych. W świecie Zachodu to nowe/stare pole sił utrwalone więc zostało przez kolejne, montowane pod wpływem wcześniejszych doświadczeń urządzenia. Wpierw przez Bretton Woods, potem Wspólnoty Europejskie, i wreszcie pojawienie się Imperium w sensie Hardta i Negriego. System fordowsko-keynesowski był sednem tych urządzeń. Działał, bo zasilany był dystrybucją ogromnego nadmiaru energii, i jej też służył. Te dyspozytywy uwarunkowały zadziwiającą stabilność prawie osiemdziesięciu lat pokoju na Zachodzie; struktura okazała się wyjątkowo odporna na wstrząsy, których przecież nie brakowało.
* Przetrwała ona przede wszystkim dokonujące się na początku lat 70. przejście z systemu dolara-reprezentującego-złoto, systemu Bretton Woods, na system dolara reprezentującego paliwa kopalne, przede wszystkim ropę naftową 13. Jak pisze Kacper Pobłocki: Był to efekt świadomej i długofalowej polityki. Najpierw Amerykanie, między innymi wprowadzając plan Marshalla oraz eksportując swój styl życia oparty na posiadaniu samochodu, domku na przedmieściach i konsumpcji, doprowadzili do tego, że europejskie gospodarki przestawiły się z węgla na ropę… 14.
Na czym opierała się ta „świadoma i długofalowa polityka”? Co było jej warunkiem możliwości? Nie wystarczy powiedzieć, że transfer znaków finansowych, pieniądza, w postaci planu Marshalla, umożliwił eksport stylu życia. Potrzebne były jeszcze dwa czynniki. Po pierwsze, przekonanie europejskich elit i dużej części rodzącej się klasy średniej, że tylko amerykańska potęga militarna może powstrzymać Związek Radziecki. Czyli zaufanie do amerykańskiej siły. To właśnie ono, zaufanie do siły i związanej z nią stabilności, pozwalało na rezygnację z rodzimych złóż węgla na rzecz odległych złóż ropy – morskie szlaki osłaniane były, ostatecznie, przez amerykańskie lotniskowce. I właśnie zaufanie do siły USA reprezentowane było przez „zasadę, że za ropę, wydobywaną na Bliskim Wschodzie, płaci się w dolarach” 15. W szczególności, w latach 70., kiedy decydowało się, jaki znak finansowy będzie reprezentował globalne zasoby ropy naftowej, amerykański dolar praktycznie nie miał konkurenta. Choć może, gdyby to nie broń amerykańska, lecz radziecka wygrała izraelsko-egipską bitwę pancerną na Synaju w czasie wojny Jom Kippur w 1973 roku, Amerykanom nie udałoby się narzucić owej zasady. Odchodzenie od Bretton Woods miałoby wtedy inną trajektorię.
Po drugie, i na głębszym poziomie, pragnienie owego „samochodu, domku na przedmieściach i konsumpcji”. Amerykanie najpełniej zrealizowali model cywilizacyjny zaprojektowany przez Adama Smitha, „ciało zbudowane z rzeczy, sieć towarów krążących w wymianie, łączącej ludzi, którzy nie widzą ani nie znają się wzajemnie”, jak opisała go, przypomnijmy, Susan Buck-Morss 16. Stworzyli potężny fantazmat. Pragnienie reszty świata, a bezpośrednio po wojnach pierwszej połowy XX wieku – przede wszystkim Europy, obsadzało obrazy niesione przez ową konstrukcję fantazmatyczną, czyniąc z nich indywidualnie przeżywane ideały, których realizacji domagał się jednak wspólny Wielki Inny. To dawało owej nowej formie stosunków społecznych ogromną siłę przyciągania, niezależnie od tego, do jakiej kultury należeli ludzie, którymi to pragnienie rządziło. Ten mechanizm nadal działa, powodując rozlewanie się reżimu produkcji/konsumpcji na całą planetę. Ludzie pragnący rzeczy nie mają bowiem właściwości, „nie widzą ani nie znają się wzajemnie”, mogą więc należeć do dowolnej ekumeny. Dopiero katastrofa klimatyczna może zatrzymać ten proces. Jak na razie dzieje się to poprzez wojnę. Najbardziej znaczącym skutkiem globalnego ocieplenia jest bowiem narastanie konfliktów. Od 15 marca 2011 roku do dziś na naszych oczach ponad pół miliona ludzi w jednym tylko kraju zginęło, a 13 milionów straciło swój rodzinny dom. Syria w 40% zrównana jest z ziemią, a zniszczenia, te materialne, są większe niż w Polsce po II wojnie światowej. Dramatu milionów ludzi nie da się wyrazić – konflikt zbrojny dotknął absolutnie każdą rodzinę w kraju, w którym trwa najkrwawsza wojna tego stulecia 17.
Wojna w Syrii stanie się kiedyś symbolem, znaczącym, wojen klimatycznych XXI wieku. Zaczęła się od pustynnienia „zielonego półksiężyca” – jednego z pierwszych miejsc rewolucji neolitycznej sprzed ponad 10 tysięcy lat –
głodu na wsi i ucieczki ludzi do miast. Zamieniła się w dewastację ludzkiego świata. Za nią przyszła wojna w Ukrainie. * W roku 1998, trzydzieści lat po rewolcie 1968 roku i trzy lata przed 11 września, pisał Marcel Gauchet, francuski historyk idei: Byliśmy świadkami zaskakującego zmniejszenia napięć w ciągu ostatniego ćwierćwiecza, a przemoc lat 60. wydaje nam się z perspektywy czasu ostatnim wybuchem płomieni i jednocześnie symulakrum 18.
Dynamika rewolty lat 1967–1968 daje do myślenia. Opierała się ona na sojuszu grup realnie upośledzonych – wyzyskiwanych, jak robotnicy we Francji czy Afroamerykanie w USA – z uprzywilejowanymi w gruncie rzeczy dziećmi powojennego boomu gospodarczego 19. Polityczne ostrze buntu tych dwóch grup było więc zwrócone w zupełnie różnych kierunkach. Robotnicy toczyli dawną, XIX-wieczną walkę klas. Gdy we Francji znaleźli się, ni z tego, ni z owego, w sytuacji strajku generalnego – po którym, jak wiadomo, już tylko rewolucja – nagle się wycofali 20. Nie byli gotowi na próbę przejęcia władzy i całkowitej zmiany systemu; po drodze musieliby się zderzyć z czołgami francuskiej armii generała Massu, stacjonującej w Niemczech. Moskwa, mająca ogromny wpływ na największy francuski związek zawodowy, CGT, też tego nie chciała. Z rewolucyjną Francją nie było jej po drodze. Bunt czarnych pracujących w przemyśle w wielkich miastach Północy USA, związany z rozczarowaniem ruchem praw obywatelskich – w 1967 zabity zostaje Martin Luther King, chwilę później rozpoczyna się „wielkie zamykanie” Afroamerykanów w więzieniach 21 – i stagnacją poziomu życia w wyniku obniżenia wartości pieniądza spowodowanego kosztami wojny
w Wietnamie, miał charakter gwałtownej rewolty, rozpaczliwych zamieszek, ruchów walczących, takich jak Czarne Pantery. Te grupy jednak – i robotnicy Europy, i Afroamerykanie – dość szybko znaleźli się na marginesie głębokiej zmiany systemu ekonomicznego, zapoczątkowanej w latach 70. Po oparciu dolara o ropę i wyprowadzeniu produkcji poza Zachód w latach 80. stali się wykluczonymi – ludźmi niepotrzebnymi, z którymi nie do końca wiadomo, co zrobić. Sytuacja, gdy ogromny podmiot politycznego konfliktu dawnego Zachodu – robotnicy – stał się niepotrzebny, zdezintegrowany i pogardzany, w najlepszym wypadku zamieniając się w prekariat, okazała się dla ludzi składających się na ten społeczny byt nie do wyobrażenia, nie do zaakceptowania. W społeczeństwie, w którym człowiek określa siebie poprzez miejsce zajmowane w systemie produkcji – miejsce zatrudnienia – brak pracy to jedna z najbardziej bezpośrednich form braku tożsamości funkcjonalnej 22.
Traumatyczność tej sytuacji skłania ich dziś do racjonalizowania; rozprowadzania traumy w sieci urojeń. Jest to podstawa populistycznych teorii spiskowych, fantazmatycznych wyobrażeń europejskich mas ludowych o różnych zadziwiających „planach elit”, na przykład „wielkim resecie” 23 – a także o chęci elit do tego, by wymienić białoskórą, niepotrzebną i zubożałą ludność europejskiej prowincji na bardziej pokornych, kolorowych imigrantów. Albo, w Ameryce, o spiskach reptilian przeciw prawdziwym ludziom. Te rojenia przegranych i niepotrzebnych zastąpiły walkę polityczną; ich rodzenie się pod koniec wieku skrywane było przez „zaskakujące zmniejszenie napięć” opisane przez Marcela Gaucheta, i wyłaniającą się hegemonię neoliberalizmu. Możliwe było również dzięki ogromnemu zwiększeniu szybkości przepływu znaków wartości między Południem
a Północą w tworzącej się globalnej membranie światowej gospodarki, niejako ponad głowami osieroconych 24 klas ludowych dawnego Zachodu. W zgodzie z uwagą Paula Virilio: Skracanie dystansu stało się strategicznym faktem brzemiennym w nieprzewidywalne skutki natury ekonomicznej i politycznej, zjawisko to stanowi bowiem wyraz zanegowania przestrzeni jako takiej 25.
Proletariat przegrał, bo szybkość przepływów w globalnym systemie gospodarczym pozwoliła wyprowadzić wojnę klasową, kluczowy konflikt określający dzieje, z Północy. Symulakryczne starcie lat 60. wygrały zrewoltowane przeciw dawnej burżuazji dzieci klasy średniej. Słychać to w słowach Étienne’a Balibara, uczestnika tej rewolty: „Myśleliśmy, że obalamy burżuazję, a utorowaliśmy drogę hiperkapitalizmowi” 26. Dzisiaj, gdy dawne te dzieci powoli kierują (kierujemy?) się ku „domom spokojnej starości”, zwane są „boomerami”. Ich (nasze?) pole symboliczne, znakomicie reprezentowane przez schizoanalityczne rozważania D&G, okazało się o wiele lepiej przystosowane do płynnego kapitalizmu końca tysiącleci niż osadzone w strukturach XIX-wiecznej tradycji wyobrażenia na temat walki klas. Etyczny sens tego simulacrum rewolucji świetnie rozumiał Pasolini, piszący w dobie rewolty ’68: Nienawidzę was, drodzy studenci […] Kiedy wczoraj, na Valle Giulia, tłukliście się z policjantami, ja byłem za policjantami. Bo policjanci są dziećmi biedaków […] 27.
Wówczas jednak my, „boomerzy”, reprezentowaliśmy przyszłość, tak jak dzisiaj reprezentujemy przeszłość. *
Nieprawdopodobny nadmiar energii, gwarantowany przez dziesięciolecia eksploatacji ropy, uczynił wizję powszechnej konsumpcji najbardziej powszechnym fantazmatem końca XX wieku. Możliwość rozprowadzania tego nadmiaru w nieprzebranych zasobach rzeczy i form, znaczących zastępujących twarze, stawała się obietnicą kierunkującą pragnienie najpierw setek milionów, a potem miliardów ludzi. Paradoksalnie, ten fantazmat załamuje się nie z powodu braku energii, braku zasobów, ale z powodu granicy w dystrybucji, niemożności wyrzucenia poza system ostatniego nośnika przemian energetycznych, dwutlenku węgla. Ten otacza ziemię płaszczem, izoluje ją od nieskończonej możliwości rozprowadzania, gromadzi napływający nadmiar, energię. Realizuje się przepowiednia Bataille’a: „nie może ona zostać spożytkowana i – na podobieństwo niedającego się ujarzmić zwierzęcia – to ona zniszczy nas”. Katastrofa klimatyczna wydaje się progiem nie do przekroczenia. Żeby zmienić trajektorię ruchu, trzeba by zmienić fantazmat powszechnej konsumpcji, a wraz z nim całe imaginarium naszego świata. Alternatywy, choć istnieją – spójrzmy choćby na ruch degrowth 28 – nie mają porównywalnej siły uwodzenia. I choć w świadomości ekologicznej początku stulecia, podobnie jak w nowoczesnych teoriach nauk społecznych, jak choćby w Actor-Network Theory (teorii aktora-sieci, ANT) Brunona Latoura, spełnia się przepowiednia Paula Virilio z połowy lat 70.: Zadając ludziom powolną śmierć przez niszczenie środowiska, w którym żyją, nowoczesna wojna ekologiczna, w swej spełnionej postaci, w zdumiewający sposób wskrzesza duszę w jej pierwotnym „etnologicznym” rozumieniu, jako „manę”, niezróżnicowaną, potencjalną substancję rozproszoną w otoczeniu, nie tyle indywidualną, lecz mnogą, wielokształtną i płynną, skupiającą się i zastygającą w rozmaitych ciałach (społecznych, zwierzęcych, terytorialnych…) 29.
…ich siła przekształcania imaginarium, zastąpienia rządzącego światem Północy fantazmatu, przemieszczenia znaczących suwerennych, jest
niewystarczająca. Polska filozofka antropocenu Ewa Bińczyk konstatuje to w taki sposób: jakże wspaniała byłaby możliwość zaproponowania na zakończenie tej pracy całego wachlarza inspirujących utopii. Niestety, nie natknęłam się na nie, badając dyskursy antropocenu. […] Gdybyśmy tylko umieli dostarczyć alternatywnych wizji przyszłości, zanim dopuścimy do katastrofy 30.
Atoli jak ta niezwykle gęsta struktura naszego świata miałaby się zmienić? Bezwładność tego systemu na pewno jest większa od tego, który ukształtował cywilizację mieszczańską fin de siècle’u wraz z pierwszą globalizacją. A jednak wiemy, że wszystkie ewolucyjne, reformistyczne próby przekształcania świata wówczas się załamały, by otworzyć drogę wojnie. Stąd powtarzane często przez różnych krytyków współczesności twierdzenie, że łatwiej wyobrazić sobie koniec świata niż koniec kapitalizmu, i związany z tym, przywołany przez Ewę Bińczyk „marazm antropocenu”. * O przebiegu wydarzeń, również tego, co jest reprezentowane, decyduje dziś konstelacja dwóch najważniejszych sił, zderzających się w nowym, planetarnym konflikcie. Jeden element to katastrofalne zmiany na globalnym Południu, a zwłaszcza wywołana katastrofą klimatyczną koniunkcja zalewania i pustynnienia i idąca za tym gwałtowna reakcja co najmniej części tamtejszych społeczeństw, które próbują nie zapadać się znowu w śmiertelną nędzę, lecz przenieść na Północ. Drugi to niechęć do zmian, a przede wszystkim utraty nawet części dobrobytu, i płynąca stąd skłonność do zaprzeczenia, cechująca globalną Północ.
Na obie nakłada się zmiana reżimu produkcji, związana z przenikaniem sztucznych inteligencji w obręb systemów produkowania i rozprowadzania, którą Bernard Stiegler nazywa nieco dziwacznie, ale obrazowo „mutacją materiału przemysłowego” 31, cyfryzacją, „gramatyzacją”, a ostatecznie automatyzacją produkcji i myślenia. Na poziomie ekonomicznym ten konflikt ujawnia się jako trwająca już wojna akcjonariuszy wielkich firm – którymi jesteśmy my wszyscy, szeroko rozumiana klasa średnia Północy – przeciw całym społeczeństwom, postrzeganym jako niepotrzebne, ale przez to groźne. Przeciw niepotrzebnym, skoncentrowanym na globalnym Południu, choć wyłaniającym się również pomiędzy nami. Stiegler pisze: Jest to wojna prowadzona przy wykorzystaniu tychże firm przeciwko narodom, i to w imię „demokracji”, rozumianej przede wszystkim jako swobodna przedsiębiorczość oraz w imię praw człowieka rozumianych przede wszystkim jako odstąpienie od problemu praw ekonomiczno-gospodarczych 32.
Swobodna przedsiębiorczość silnych uzasadnia odstąpienie od praw słabych. Dlatego „rozpoczynający się XXI wiek faktycznie wprowadził sytuację rewolucyjną” 33, ale ta rewolucja to nie barykady i przejmowanie władzy 34, lecz raczej stopniowa implozja, „mutacja metafizyczna” w sensie uchwyconym przez Houellebecqa 35 – przygotowująca się skrycie nowa dystrybucja znaczeń w świecie, której towarzyszy nowy sposób kształtowania się człowieka i ludzkiej myśli. Skrytość tej przemiany przerywana jest momentami przez drastyczne wybuchy energii, chlaśnięcia, a potem znów wszystko wraca na dawne tory. Na drodze rzeczywistej zmiany politycznej stoi dziś brak planetarnego podmiotu, który mógłby stanąć naprzeciwko tej formy globalnego systemu rozprowadzania nadmiaru, którą znamy, a którą opisuje się jako
hiperkapitalizm. Podmiotu, który mógłby szukać i znaleźć znaczące mogące go reprezentować. Takie, jakim dla robotników XIX wieku było określenie „proletariat”, a dla mieszczan XVIII – znaczące „obywatel”. Brak takiego znaczącego, które mogłoby być wspólne dla mieszkanek i mieszkańców Somalii, Nigerii, francuskich „żółtych kamizelek” i warszawskiego prekariatu (nie mówiąc o milionach chińskich robotników), uniemożliwia wyłonienie się globalnego podmiotu politycznego, zdolnego zakwestionować hegemoniczne pragnienie, pragnienie produkcji i konsumpcji oraz jego dystrybucję w obrębie imaginariów narodowych. Ostatnim, do tej pory, aktywnym wcieleniem pojęcia „ludzkości” była idea rewolucyjnego internacjonalizmu rozwijana w XX wieku – zdyskredytowana, kiedy jej wyznawcy w Rosji doszli do władzy 36.
Internacjonalizm nie wrócił do mody. Jak pod koniec XIX wieku w Europie, dziś na świecie polityką rządzą biurokratyczne imperia, zamknięte w granicach kontynentalnych ekumen. Tam i wtedy zaś, gdzie sytuacja rewolucyjna nie znajduje politycznej artykulacji, nadchodzi wojna.
1 Stiegler, Wstrząsy, s. 425–426. 2 Žižek, W obronie…, s. 295. 3 Bataille, Część przeklęta, s. 32. 4 Świetna rekonstrukcja takiego procesu, w którym rewolucyjny potencjał proletariatu zamieniał się w coraz bardziej różnorodne pragnienia i pozycje „mieszczaniejących” robotników Zachodu, zawarta jest w przywoływanej już książce Laclau i Mouffe Hegemonia i socjalistyczna strategia… 5 Andrzej Leder, Rysa na tafli, PWN 2023, s. 30. 6 Jan Patočka, Eseje heretyckie z filozofii dziejów, przeł. Andrzej Czcibor-Piotrowski i in., Aletheia 1998, s. 171. 7 Bataille, Część przeklęta, s. 32. 8 Eichengreen, Globalizing Capital, s. 4. 9 Alain Badiou, The Century, przeł. Alberto Toscano, Polity Press 2007. 10 Patočka, Heretyckie eseje…, s. 173.
11 Witold Orłowski, Inna Polska. 1918–2018. Alternatywne scenariusze naszej historii, Rebis 2018. 12 Tony Judt, Powojnie. Historia Europy od roku 1945, przeł. Robert Bartołd, Rebis 2010. 13 Timothy Mitchell, Carbon Democracy, Verso 2013. 14 Pobłocki, Kapitalizm, s. 160. 15 Tamże. 16 Buck-Morss, Envisioning Capital, s. 450. 17 10 lat destrukcji i rozlewu krwi. Rocznica wojny domowej w Syrii, https://pcpm.org.pl/10-latdestrukcji-i-rozlewu-krwi-rocznica-wojny-domowej-w-syrii.html, dostęp 4/10/2022. 18 Marcel Gauchet, La democratie contre elle-même, Gallimard 2002, s. 230. 19 David Harvey, The Enigma of Capital, Oxford University Press 2011, s. 170–171. 20 Na życzenie Moskwy, dodajmy. Patrz: Maurice Agulhon, La Republique, t. II: 1932–1997, Pluriel 2013, s. 364–368. 21 Jason Stanley, Jak działa faszyzm, przeł. Antoni Gustowski, Aleksandra Stelmach, Wydawnictwo Krytyki Politycznej 2021. 22 Caparrós, Głód, s. 693. 23 „[J]est to plan globalnej elity na wprowadzenie komunistycznego światowego ładu przez zniesienie własności prywatnej, a jednocześnie wykorzystanie pandemii COVID-19 do rozwiązania problemu przeludnienia oraz do zniewolenia szczepionkami tej części ludzkości, która wyjdzie z tego cało”. Ivan Wecke, Wielki Reset, czyli nadchodzą rządy korporacji, przeł. Maciej Domagała, https://krytykapolityczna.pl/swiat/wielki-reset-nadchodzarzady-korporacji-wecke/, dostęp 04/10/2022. 24 Na temat „porzucenia” klas ludowych przez elity napisano wiele książek; patrz np.: Christo-pher Lasch, The Revolt of the Elites: And the Betrayal of Democracy, W. W. Norton & Company 1994. 25 Virilio, Prędkość i polityka, s. 171. 26 Étienne Balibar, w czasie wykładu w IF UW w 2011 roku. 27 Pier Paolo Pasolini, Nienawidzę was, drodzy studenci, http://lewica.pl/blog/ikonowicz/17568/, dostęp 20/08/2022. 28 Jason Hickel, Mniej znaczy lepiej. O tym, jak odejście od wzrostu gospodarczego ocali świat, przeł. Jerzy Paweł Listwan, Karakter 2021. 29 Virilio, Prędkość i polityka, s. 100. 30 Bińczyk, Epoka człowieka, s. 280. 31 Stigler, Wstrząsy, s. 346. 32 Tamże, s. 414. 33 Tamże, s. 346. 34 Tamże, s. 347. 35 Michel Houellebecq, Cząstki elementarne, przeł. Agnieszka Daniłowicz-Grudzińska, W.A.B. 2005, s. 6. 36 Caparrós, Głód, s. 520.
18. A WYSTARCZYŁOBY… CZYLI WSZYSCY BĘDZIEMY KLASĄ KREATYWNĄ… Możemy przejść na takie metody gospodarowania, które nie tylko ograniczają do minimum szkody, ale wręcz aktywnie przyczyniają się do regeneracji ekosystemów 1. Jason Hickel No właśnie, wystarczyłoby. Wystarczyłoby, by system symboliczny wszedł na inną trajektorię, wystarczyłoby więc nieco zmienić syntaksę i semantykę języków ekonomicznych, by można było „nie tylko ograniczyć szkody, ale wręcz aktywnie przyczynić się…”. W gruncie rzeczy wiemy, co trzeba by zrobić. Na przykład nierówności dochodów. Wystarczyłoby włączyć prawa socjalne, a więc prawo do godnej zapłaty za wykonywaną pracę, do opieki zdrowotnej, do edukacji, do dachu nad głową i jeszcze paru innych w obręb katalogu praw człowieka. Albo potraktować poważnie to, że są one już w tym katalogu zapisane. Oznaczałoby to, że struktura systemu prawnego, kośćca każdego pola symbolicznego, zaczęłaby się zmieniać. Że nagle widoczne stałoby się to, że jesteśmy w relacji z głodującymi w Rogu Afryki, że głód jest „naszą sprawą”, a oddzielenie go od nas systemem granic, tkwiących głównie w imaginarium, jest katastrofą. Że jest naszą sprawą, by chiński albo filipiński robotnik lub robotnica dostawali za swą pracę płacę porównywalną do tej otrzymywanej przez Polaka albo Niemca. I żeby nie było to „równanie w dół”, z którym mamy do czynienia dzisiaj.
Oczywiście, to program swoistego planetarnego reformizmu. Jest on i tak dość rewolucyjny. Trzeba by bowiem wyrwać się z granic imaginariów związanych z granicami państw narodowych. Ponownie Caparrós: Przynależność narodowa to ograniczenie pojęcia ludzkości, akceptacja dla swego rodzaju egoizmu. Jeśli przyjmuję, że powinienem okazywać większą solidarność względem grupy ludzi legitymizującej się tym samym co ja dokumentem, kładę podwalinę pod zasadę wykluczenia 2.
Tożsamość narodowa, zrodzona w czasie Rewolucji Francuskiej jako forma upodmiotowienia ludu, w społeczeństwach dzisiejszej globalnej Północy służy za alibi uzasadniające odmowę widzenia tych, którzy są „poza granicą własnej skóry”. Nacjonalizm jest wspólnotą łatwą, a to, co łatwe, jest najczęściej dosyć marne. Albo relacja ze światem pozaludzkim, naturą. Gdybyśmy dali głos temu, co pozaludzkie, tak jak w drugiej połowie XX wieku dano głos ludzkim wspólnotom niereprezentowanym w dotychczasowym systemie demokracji tworzonych przez „silnych” – mniejszościom etnicznym, kulturowym, osobom chorym i niepełnosprawnym, niemym dotąd orientacjom seksualnym i identyfikacjom genderowym – łatwość eksploatacji i niszczenia tego pozaludzkiego zmniejszyłaby się. Międzynarodowe poruszenie wywołała w ostatnich latach seria niezwykłych orzeczeń sądowych w Nowej Zelandii. W 2017 roku rzeka Whanganui – trzecia najdłuższa z rzek tego kraju, od dawna uważana za świętą przez lud Maorysów – została uznana za osobę w obliczu prawa 3.
Wyobraźmy sobie rzeczników praw natury, występujących przed parlamentem Brazylii w imieniu wypalanego lasu tropikalnego, a gdy to nie pomoże, mających prawo przenieść kwestię na poziom Zgromadzenia Ogólnego ONZ… Wyobraźmy sobie adwokatów pozywających w Polsce
z urzędu myśliwych za strzelanie do chronionych wilczych szczeniąt… Wyobraźmy sobie wreszcie prawo chroniące świadomą sztuczną inteligencję przed wyłączeniem… * Inwazja sztucznej inteligencji w obręb reżimu produkcji/konsumpcji, „mutacja materiału przemysłowego”, jak ją nazywa Stiegler, jest być może najbliższa temu, co Houellebecq nazwał kiedyś „mutacją metafizyczną”. Porównywał zmianę w sposobie rozprowadzania znaczeń, która nastąpiła wraz z upowszechnieniem się chrześcijaństwa u schyłku epoki antycznej, do „mutacji”, która nastąpiła wskutek rewolucji naukowej rozpoczynającej epokę nowożytną. W obu przypadkach zwracał uwagę na ukryty, „techniczny” niemalże charakter zmiany w podstawowej strukturze znaczeń cywilizacji, zmiany, która jednak z czasem przesyciła całą epokę we wszelkich jej przejawach. Zapośredniczenie procesów dystrybucji nadmiaru przez urządzenia maszynowe, przetwarzające znaki i symbole, ma trudny do oszacowania wpływ na życie ludzi. Same procesy wzajemnego reprezentowania się przez podmioty o różnej skali zapośredniczone zostają przez urządzenia techniczne, oparte na algorytmach kształtujących przekazy. Algorytmy zaś nie są niewinne. Nie tylko przenoszą uprzedzenia, fetyszyzujące już istniejące nierówności, ale też wzmacniają fantazmat produkcji/konsumpcji, ukazując świat w formie maszyn pragnących D&G. Dzieci, które kontaktują się ze sobą za pomocą mediów społecznościowych, uczestnicząc jednocześnie w całej strukturze świata przez te media przepływającej, postrzegają, kategoryzują i przeżywają relacje inaczej niż ci wszyscy, którzy wcześniej w takim środowisku nie musieli istnieć. Są bardziej podatne na „zaszyte” w algorytmach semantyki
i syntaksy, jak choćby pragnienie bezpośredniości, bezpośredniej satysfakcji bez odroczenia czy „podzielność uwagi”, pozwalającą na poddanie się stymulacji w różnych wymiarach przez różne kanały komunikacji, w poszukiwaniu jak najszybszej jouissance. Wielkie wibrujące membrany gospodarczych ekumen, pomiędzy którymi nieprzerwanie przepływają strumienie znaków finansowych przesyłanych 24/7 przez algorytmy giełdowych ośrodków obliczeniowych, tworzą środowisko, w którym żadne zdanie się nie kończy, „jutro jest już dzisiaj”, a wszelki nadmiar ekonomiczny natychmiast zasysany jest w stronę „centrów grawitacji” systemu. Czas niezbędny do refleksji i podjęcia decyzji zanika, bo wskaźniki rynków finansowych stale mówią: „już jest za późno”. Wydawałoby się więc, że kolejny etap „gramatyzacji” ludzkiego świata przez urządzenia jest przede wszystkim zagrożeniem. Sądzę, że jest inaczej… * Rządzące nami imaginarium, wraz z fantazmatem produkcji/konsumpcji opartym na eksploatacji paliw kopalnych, jest tak stabilne, tak obciążone pragnieniami miliardów ludzi, że jego zmiana będzie długotrwałym i bolesnym procesem, który albo się uda, albo, jeśli nie, doprowadzi do katastrofy o nieprzewidywalnych dzisiaj skutkach. Ta przemiana wymagać będzie fundamentalnej przebudowy relacji społecznych, co w języku przyjętym tutaj oznacza: fundamentalnej zmiany struktur symbolicznych rozprowadzających nadmiar. Zmienić się będą musiały drogi dystrybuowania, same dystrybuowane znaki, rządzące nimi centra – znaczące suwerenne, wreszcie sposób rozumienia samych źródeł nadmiaru, źródeł energii, które płynąć będą w nowo tworzących się sieciach symboli.
Ten proces będzie wymagał nieprawdopodobnych zasobów twórczego myślenia. Myślenia, które w zgodzie ze wstępnymi rozważaniami tej książki, na wzór filozofa/inżyniera opisywanego przez Buck-Morss, będzie zdolne łączyć z sobą to, co wydaje się nie do połączenia, znajdować drogi, których nigdy jeszcze nie wytyczono, w przestrzeniach, których chwilę temu nie było i być nie mogło. Myślenia więc, które będzie potrafiło tworzyć nowe trajektorie znaczenia, reprezentować nowe sytuacje (pozycje) podmiotu przez nowe znaczące, łączyć je z bardzo odległymi Innymi, by uzyskać taką skalę, taką gravitas, która będzie mogła zachwiać niepodzielnie panującym reżimem produkcji/konsumpcji. Wejść z nim w konflikt i tę walkę wygrać. Ponieważ konflikt ten będzie wymagał nieprzebranych zasobów twórczego myślenia we wszystkich obszarach, narzuca się przekonanie, że albo staniemy się wszyscy klasą kreatywną, albo nie będzie nas wcale. To przekonanie uderza w lęk związany z zastępowaniem ludzkiej pracy przez maszyny. Automatyczne kasy w supermarketach, automatyczni kierowcy, inteligentna broń… Toby Walsh, dość pogodny australijski badacz sztucznej inteligencji, rozważa kwestię „Jakie możliwości i wiedzę należy opanować, by pozostać konkurencyjnym wobec maszyn? 4”. Jego odpowiedź, którą nazywa „trójkątem możliwości”, jest właściwie nieco beztroska i lakoniczna 5, ale daje do myślenia. Pracę przyszłości, w całości kreatywną, dzieli na tę, która kreować będzie nowe możliwości manipulowania materią, czyli coś w rodzaju pracy badawczej, tę, która tworzyć będzie nowe przestrzenie relacji emocjonalnych, a wraz z nimi – dodałbym – rzeczywistość etyczno-polityczną, i na tę, która tworzy niepowtarzalne artefakty, artystyczne i rzemieślnicze… W charakterystyczny dla anglosaskiego pozytywizmu sposób Walsh dowartościowuje nauki przyrodnicze i inżynierię, a dewaluuje kreatywność w obszarze relacji etyczno-politycznych. Modyfikując jego rozpoznanie,
można powiedzieć, że kreatywne badania materii, dziedziny nauki i inżynierii, mogą wchłonąć olbrzymią grupę ludzi żyjących na ziemi. Wystarczy przejrzeć programy badawcze już istniejących laboratoriów, by zauważyć, że każdy atom, cząsteczka, łańcuch cząstek, białko, fala czy zjawisko tworzą pytania, na które odpowiedź wymaga kreatywnej pracy dziesiątków ludzi. Bytów takich są miliony, a ich konfiguracji i funkcji – miliardy, przy czym każde badanie wymaga sprawdzenia, a potem przemyślenia w kontekście dobra planety itd., itd. Maszyny myślące, samouczące się sieci neuronalne i inne formy „gramatyzacji” mogą tu być sojusznikiem raczej, rozmówcą i partnerem, a nie konkurencją. Trzeba by już dzisiaj dać szansę miliardom ludzi, by ich potencjał twórczy mógł kreować nową rzeczywistość. To zaś oznacza całkowitą zmianę dystrybucji – ale też wartościowania – dóbr, którymi ludzkość dysponuje. Muszą zmienić się kierunki przepływu, musi też zmienić się treść znaków wartości. Tego dokonać może tylko drugi obszar ludzkiej kreatywności, obszar nieco lekko nazywany przez Walsha emocjonalnym. Od polityki troski, przez kontestację i krytykę współczesnych form skrajnego indywidualizmu i rywalizacji o zasoby, patriarchalnych hierarchii, obłudnych powrotów do religii, po całkowicie nowe projekty etycznopolityczne, to wszystko będzie wymagało ogromnego zaangażowania kolejnych milionów, a może więcej, ludzi. Niemożliwe? Słabo dostrzeżony na globalnej Północy wielki strajk pracowników rolnych i robotników w Indiach zmobilizował w listopadzie 2020 roku 250 milionów ludzi 6. Ćwierć miliarda. Wykonali wielką pracę. Strajk taki jak ten to bowiem również, a może przede wszystkim, jest „praca emocjonalna”, ta praca, która zmienia przestrzeń etyczno-polityczną subkontynentu, kontynentu, świata. Tu też właśnie, w sferze etycznopolitycznej, skoncentruje się zapewne konflikt, wojna, która nadchodzi. Już
dzisiaj strony „zbroją się”, tworząc systemy uzasadnień w duchu Boltanskiego, a może bardziej Roberta Jay Liftona, amerykańskiego psychologa i psychiatry, pokazującego, że: nawet w przemocy zupełnie indywidualnej, gdy powiedzmy mąż zabija żonę, albo kobieta zabija swego męża, jest taki moment, który można nazwać momentem moralnym w dokonaniu morderstwa. […] Zatem akt mordu staje się moralnie konieczny. Jest [jednocześnie] aktem perwersji w takim sensie, że ma utwierdzić czyjś system moralny albo poczucia ja przez niszczenie, przemoc, morderstwo innego 7.
Backlash, międzynarodowa reakcja, retrotopie, obrona „życia” i „wartości”, a z drugiej strony coraz radykalniejsza kontestacja globalnego porządku ekonomicznego – wszystko to przygotowuje wojnę w sferze etycznopolitycznej. Wreszcie
sztuka.
Wszystko,
co
tworzy
unikalne
formy,
byty
niepowtarzalne, a więc to, co dziś szeroko określane jest właśnie jako sztuka, jest pracą, która temu, co niewyrażone w przestrzeni emocjonalnej i etyczno-politycznej, we wszelkiej nowej przestrzeni, nadaje widzialną formę. Jest laboratorium, w którym nowe konstelacje uzyskują naoczną, namacalną formę. Tak działają sztuki wizualne, tak działa nowoczesny teatr krytyczny, tak działają wszelkie teksty kultury. Również to, co nazywaliśmy „po prostu rzemiosłem”, tworzy formy i praktyki głęboko modyfikujące wrażliwość. Polerowanie drewna w warsztacie stolarskim spowalnia myśli, wytrenowane wcześniej, by pragnąć wszystkiego bez odroczenia. Sztuczne myślenie może tu stać się „aktantem sojuszniczym”, a nie zagrożeniem. Nowe sposoby rozprowadzania nadmiaru, nowe poszukiwania miejsca, z którego nadmiar jako źródło energii popłynie, znajdują się na początku źródeł tej globalnej przebudowy języków, pól symbolicznych i sposobów rozprowadzania. Niezależnie od konkretnej dyskusji, toczącej się
w obszarze technicznym: OZE, konwencjonalna energia jądrowa, zimna synteza, Słońce, kosmos… istotne jest przekonanie, że naszym problemem jest raczej nadmiar – choćby gazów cieplarnianych – z którego rozprowadzeniem musimy nauczyć się sobie radzić, a nie brak. Również nadmiar traumatycznego ludzkiego doświadczenia, które nierozprowadzone, niszczy wszystko, jest wojną. * Zagadnieniem najbliższym tematu tej książki są kwestie semantyki i syntaksy znaków ekonomicznych, którymi się posługujemy. Należy więc przemyśleć i zredefiniować te znaki, co dotyczy szczególnie znaków należących do obszaru relacji własności i wartości. Własność można by zdefiniować jako przecięcie wolności i odpowiedzialności. Te wymiary istnieją w swoistym napięciu, wolność dysponowania jest dziś fundamentem pojęcia własności, ale trzeba by podkreślić drugi wymiar tego pojęcia – im więcej własności, tym więcej odpowiedzialności. Dla myśli krytycznej jest dziś już oczywiste, że każda własność stanowi powierzenie jakiemuś podmiotowi pewnego zasobu. Platformy internetowe i portale społecznościowe są miejscem powierzenia reprezentacji miliardów ludzi, dlatego oczywiste też wydaje się uspołecznienie zarządzania tymi instytucjami. Zgodnie jednak ze stwierdzonym przez Snowa oddzieleniem „dwóch kultur” owa oczywistość nie przenika w obręb „twardej nauki”, a także porządku prawnego i instytucjonalnego, określającego przepływy zasobów. Powierzenie jest więc formą relacji zaufania, na której oparta jest własność prywatna. Jako forma odpowiedzialności. Filozoficznie bowiem odpowiedzialność jest relacją zwrotną wobec zaufania. W etycznym projekcie Emmanuela Lévinasa:
Oddanie to opisane zostanie jako odpowiedzialność Toż-samego za Innego, jako poprzedzająca wszelkie pytanie odpowiedź na bliskość Innego 8.
Lévinas w Polsce nie jest rozumiany jako myśliciel radykalny. Zbyt mocno na jego recepcji odcisnęło się religijne w gruncie rzeczy odczytanie, proponowane przez Józefa Tischnera. Jeśli jednak zrozumie się go jako twórcę najdalej idącej filozofii relacyjnej, akcentującej wzajemną zależność podmiotów, to jego myśl wydaje się jak najodpowiedniejsza dla przedefiniowania relacji własności. Obdarzający
zaufaniem,
powierzający,
budzi
w
powierniku
odpowiedzialność. Wszelka inna odpowiedź jest sprzeniewierzeniem się powierzeniu, wiarołomstwem. Odpowiedź nierozdzielnie związana jest z tym, że Inny, każdy inny, jest w tej relacji bliski, bezpośrednio obecny. Wbrew oddaleniu uwarunkowanemu przez kwestię reprezentacji pozostaje bliski w sensie etyczno-politycznym, ponieważ jego specyficzne i przypadkowe cechy, kilometry dzielące jego kraj od naszego, jego tożsamość, miejsce zamieszkania, przynależność państwowa, religia, nie odgrywają w tej relacji żadnej roli. Podobnie, choć ze względu na medium relacji inaczej niż u Smitha, gdzie ludzie nieznający i niewidzący się wzajemnie połączeni są ciałem utowarowionym, znoszącym ich odrębne tożsamości, relacja odpowiedzialności w sensie Lévinasa nie zależy od kontekstu wyznaczonego przez skomplikowaną sieć tradycyjnych fantazmatów i imaginariów: jest to dotknięcie przez Innego, którego nie znam – który nie posiada żadnej tożsamości i który, jako Inny, nie będzie z niczym utożsamiony.
Projekt Smitha i projekt Lévinasowski należą do całej serii projektów filozoficznych obalających świat tradycyjny, przednowoczesny. Te dwa projekty łączy radykalizm w odrzuceniu opartych na tożsamościach imaginariów. Różnią się jednak radykalnie pod względem tego, jakie
znaczące czynią nośnikiem relacji. U Smitha ludzie odnoszą się do siebie za pośrednictwem rzeczy. Tworzą ciało-z-towarów. Zupełnie inaczej jest u Lévinasa. Relacja etyczno-polityczna z Innym jest całkowicie bezpośrednia, jej znaczącym jest twarz 9. Pytanie, jak ten postulat można wpisać w zapośredniczające, a jednocześnie rozprowadzające energię okresy języka ekonomicznego. Powierzenie jako relacja jest źródłem własności. Jako urządzenie własność indywidualna z jednej strony chroni przed „nieskończonym długiem”, opisywanym przez Graebera i Susan Buck-Morss, z drugiej oznacza odpowiedzialność za to, co powierzone. Tak zdefiniowana relacja powierzenia musiałaby w nowym porządku prawnym zostać wpisana w samą definicję własności. Tylko wtedy zaczęłaby wpływać na trajektorie przepływów znaków finansowych, określających rozprowadzenie bogactwa i nędzy. Obdarzony zaufaniem, jak to już wcześniej pokazano, zwiększa w gruncie rzeczy zasób swojej własności, ale jednocześnie – musi za zaufanie wziąć odpowiedzialność. Jeśli więc, jak to dzieje się dzisiaj, pobiera opłatę za przyjęcie zaufania, w gruncie rzeczy odcina się od odpowiedzialności za innego. Zaufanie zaś, na które nie ma odpowiedzi w postaci odpowiedzialności, zostaje sprzeniewierzone. Ostatecznie ustanawia się wiarołomne zbieranie zasobów zaufania, połączone z odcinaniem się od odpowiedzialności za tych, którzy zaufanie to powierzyli. Tak właśnie można streścić to, co stało się podczas kryzysu lat 2007– 2008. *
Odpowiedzialność – na przykład społeczna – biznesu, czyli właścicieli, stała się dziś zdewaluowanym sloganem. Ma charakter dobrowolnej działalności charytatywnej w środowisku, którego podstawowy język – język ekonomii i jego znaki – żadnej odpowiedzialności związanej z własnością nie uwzględnia. Jak więc sprawić, by rzeczywista ekonomia nie ośmieszała idei odpowiedzialności? Odpowiedzialność
prawdziwa
musiałaby
być
wprowadzona
w konieczność gwarantowaną przez język, prawa ekonomiczne. Oznaczałaby przymus uwzględnienia – w postaci obsadzenia wartością – tej relacji zwrotnej, która łączy dysponującego znakami zaufania z tymi, którzy mu zaufanie powierzają. Musiałaby więc, powtórzmy, zostać zapisana w podstawowych słowach języka ekonomii, w znaku pieniądza
10
i wskaźnikach ekonomicznych, na pewno zaś w znakach dotyczących własności. Nawet bowiem całkowicie neoliberalna w duchu Stanford Encyclopedia of Philosophy zapytuje w rozdziale dotyczącym własności piórem Jeremy’ego Waldrona: Jaki model wspólnoty, w najszerszym sensie, tworzy dany system praw własności oraz sposób ich krążenia w społeczeństwie? Jakim rodzajom międzyludzkich relacji dany system własności sprzyja? Jaki etos działań gospodarczych z niego wyrasta: etos obsesji efektywności, etyki rywalizacji czy współdzielonej troski o tych, którym powodzi się gorzej 11?
Gdyby więc odpowiedzialność wpisana została w podstawowe znaki ekonomii, jej wskaźniki i pojęcia, w szczególności te definiujące własność, wtedy, wraz z lingua franca współczesnego świata, docierałaby do tego, co dzisiaj znajduje się zbyt daleko i od samej własności oddzielone jest nieprzepuszczalną granicą. Spełniałaby wtedy Lévinasowski warunek, by [o]dpowiedzialność za drugiego człowieka, która nie jest akcydensem przydarzającym się podmiotowi, lecz poprzedza w nim istotę, nie czekała na wolność, dzięki której zostałoby
podjęte zaangażowanie wobec drugiego człowieka 12.
Wartość własności – wyrażona w znakach języka ekonomicznego – obsadzana byłaby przez wspólne doświadczenie. Być może w zebraniach akcjonariuszy uczestniczyliby ci, którzy dźwigają konsekwencje wojny ekonomicznej dzisiejszego świata. To na przykład wynika z krytyki różnego rodzaju dochodów z renty, przedstawionej przez Mazzucato 13. * Czy jest to możliwe? J.M. Keynes, w katastrofalnych latach 30., tuż po wybuchu wielkiego kryzysu w 1929 roku, medytował nad wpływem czasu i ludzkich oczekiwań na rzeczywistość ekonomiczną. Widział, jak w chłostanych nieszczęściami Niemczech „właśnie ta nieustanna rozpacz stała się źródłem nazistowskiej polityki namiętności, oparciem dla procesu ujarzmiania przez faszystów niemieckiego ludu” 14. Nie zamienił jednak wniosków, które wyciągnął, na krytykę zewnętrzną wobec języka ekonomii. Spróbował wpisać swoją refleksję w sam ten język, redefiniując jego pojęcia; między innymi – odróżniając krańcową efektywność kapitału od ogólnie rozumianej „dochodowości, efektywności czy wreszcie użyteczności kapitału”, albo po prostu stopy procentowej, za którą pożycza się pieniądze 15.
Zwrócił on bowiem uwagę na to, że [b]łąd polegający na tym, że krańcową efektywność kapitału rozpatrywano przede wszystkim w zależności od bieżących dochodów z aparatu wytwórczego, co byłoby słuszne jedynie w stanie statycznym, w którym nie wchodzi w grę wpływ zmieniającej się przyszłości na teraźniejszość, miał taki skutek, że zostało przecięte ogniwo, jakim teoria powinna łączyć dzień dzisiejszy z jutrem 16.
Uwzględnienie zmieniającej się przyszłości, w szerszej mierze wpisane w definicje znaków ekonomicznych, wpłynęło na całą syntaksę, gramatykę
praktyk ekonomicznych, przekształcając reżim fordowski na fordowskokeynesowski, stanowiący podstawę powojennego ładu Bretton Woods 17. Dla Europy trochę zbyt późno. Podobnie stałoby się, gdyby znaczenie relacji odpowiedzialności wpisane zostało w definicję znaków języka finansowego, przede wszystkim tych związanych z własnością. Prowadziłoby to do zredefiniowania ich statusu prawnego i społecznych relacji, które one budują. Wystarczyłoby wykonać tych parę ruchów, zapewne jeszcze kilka innych, i świat by się zmienił. Tylko że nikt ich nie wykonuje. Jak to możliwe? Z perspektywy przyjętej w tej książce niemożność tkwi w bezwładności systemu symbolicznego fundującego światowy język ekonomii. W tym, że siły, utrzymujące znaczące w ich pozycjach, obsadzające ich związki i kierujące przepływem rozprowadzanego nadmiaru, to przede wszystkim siły pragnień uprzywilejowanego miliarda ludzi zamieszkujących globalną Północ. To one przesuwają znaczące PKB, tak by liczyło tylko to, co „w granicach własnej skóry”. Pragnienia tego-innego-świata, ludzi niepotrzebnych, nie niosą się we wspólnej przestrzeni znaczeń tak, by cokolwiek zmienić, przesunąć, przemieścić. Dopiero, gdy traumatyczne spotkanie z nadmiarem – głodu, nienawiści, pogardy i pragnienia zemsty – ujawnia się, jak w zamachu na WTC, coś w polu znaczeń się przemieszcza. Chlaśnięcia jak ból nagłego dotknięcia koszulą Dejaniry. Powoli wyzierające spod tkaniny znaczące wojny. Jak zauważa Lévinas: „niewybaczalna wina wobec bliźniego jest niczym koszula Dejaniry, zrobiona z mojej skóry” 18. Jak na razie chlaśnięcia uruchamiają jednak mechanizm zaprzeczenia.
* W swojej pracy na temat języka psychoanalizy Jean Laplanche i JeanBernard Pontalis dogłębnie analizują Freudowskie koncepcje mechanizmów obronnych. Jeden z najciekawszych rozdziałów dotyczy mechanizmu zaprzeczenia rzeczywistości 19. Jest on jednym z mechanizmów pozwalających na to, by dziś hegemoniczna klasa średnia globalnej Północy mogła nie widzieć i nie dostrzegać dramatycznej sytuacji, w której znalazła się ona sama, a jeszcze bardziej większość ludzi żyjących na globalnym Południu, wreszcie planeta jako ekumena wszystkich istot żyjących. Zaprzeczenie działa w niezwykle przebiegły sposób. Nie zmienia naszej surowej percepcji, obrazy na naszej siatkówce nie podlegają wyparciu, jednak zarazem dogłębnie zmienia nasze postrzeganie, ponieważ wypacza rozumienie tych obrazów. Niczym odłamek szkła w oku Kaja, bohatera baśni Andersena, zatruwa dobro, a nadaje blask złu. Zniekształca każde ludzkie uczucie i postawę. Zaprzeczenie odgrywa też niezwykle istotną rolę w ekonomii afektywnej – gdyby podmiot pojął znaczenie postrzeganych faktów, on/ona musiałby/musiałaby skonfrontować się z całą gamą trudnych, powiązanych z tymi faktami uczuć. G d y podmiot zastępuje rozumienie postrzeganej sceny narracją fetyszystyczną, może zachować jouissance i lekceważyć emocjonalny ciężar z tą sceną związany. Dodajmy, że zaprzeczenie jest podstawowym mechanizmem obronnym w sytuacji perwersji. Co mamy na myśli, kiedy mówimy o narracji fetyszystycznej? W fundamentalnym tekście History Beyond the Pleasure Principle: Some Thoughts on the Representation of Trauma, opublikowanym w 1992 roku, Eric Santner przedstawia następującą definicję:
Przez narracyjny fetyszyzm rozumiem konstrukcję i sposób przedstawienia narracji świadomie lub nieświadomie zaprojektowanej w celu zatarcia śladów traumy lub straty, które doprowadziły do tej narracji powstania 20.
Istotą wyjaśnienia Santnera jest przypisywanie narracyjnemu fetyszyzmowi chęci opowiedzenia o traumatycznym wydarzeniu – na przykład odniesieniu ran na wojnie – jednak bez przeżywania trudnych emocji niezbędnych do jego autentycznego przepracowania. Postawa taka nie ma na celu zapomnienia, chodzi o fakt uświadomiony, jednak bez przechodzenia przez jakikolwiek proces żałoby: Fetyszyzm, w takim znaczeniu, w jakim używam tutaj tego terminu, jest, w przeciwieństwie [do żałoby] strategią, w ramach której dąży się dobrowolnie do przywrócenia zasady przyjemności bez odniesienia się do […] innych zadań i ich przepracowania 21.
Poruszające obrazy na naszych siatkówkach – płonące wieże WTC, tłumy okupujące Wall Street czy plac Tahrir, umierający z głodu w Jemenie czy Somalii, płonące Aleppo, a potem Kijów, Mariupol czy Odessa – i nagły wzrost kosztów energii, dotyczący każdego Europejczyka – mogłyby wywołać głęboką refleksję dotyczącą naszej cywilizacji. Konsekwencją byłoby ponowne przemyślenie priorytetów i „oczywistości”, z którymi żyliśmy. Oznaczałoby to jednak głębokie i trudne doświadczenie etyczne, konfrontujące nas z poczuciem winy, z lękiem oraz żałobą po „raju utraconym” społeczeństwa konsumpcyjnego. Skąd te emocje? Zachodni umysł musiałby zaakceptować fakt, że nasze bezpieczeństwo i komfort życia się skończyły, a myśl ta wywołałaby poczucie zranienia i niesprawiedliwości. Co więcej, zachodni umysł musiałby przyjąć do wiadomości, że ponosimy winę wobec planety i innych ludzi żyjących w globalnym świecie. Zmuszałoby to do wzięcia na siebie ciężaru odpowiedzialności. Zachodni umysł musiałby zaakceptować fakt, że byliśmy w błędzie i że czas to zmienić. Przeczuwana, ta przyszłość
retroaktywnie oddziałuje na teraźniejszość, spychając społeczeństwa globalnej Północy w stronę teorii spiskowych i narracji fetyszystycznych, uwiarygadnianych przez figury „perwersyjnych ojców”, polityków przyzwalających na ośmieszanie odpowiedzialności i zaufania. Spycha w kierunku autorytarnych populizmów. Pisał kiedyś o XVII-wiecznej wojnie Sébastien Le Prestre de Vauban: Zadaniem fortyfikacji jest nie tyle zatrzymanie wojsk w miejscu czy zapanowanie nad nimi, ile kierowanie ich ruchami, a wręcz ich ułatwianie 22.
Dziś, w XXI wieku, dyktatorzy zdecydowanie lepiej niż demokraci rozumieją tę myśl Vaubana. Recep Erdoğan, kierujący tysiące i dziesiątki tysięcy syryjskich uchodźców ku greckim wyspom, albo Łukaszenka z Putinem, pędzący mieszaninę wszystkich ludów Południa, czarnoskórych, brązowych, skośnookich, ku podlaskim bagnom – mieszaninę tę przedstawiciele polskiej prawicy nazywają „wojskami inwazyjnymi” w nowej wojnie hybrydowej – przemieszczają masy owych „wojsk” ze swoich autorytarnych twierdz ku wielkiej twierdzy Europa. Po niemiecku brzmi lepiej: Festung Europa. Twierdza, której twórcy zapomnieli o tym, co Vauban zdefiniował, jako zadanie fortyfikacji: kierowanie ruchem wojsk. Podobnie dzieje się na wszystkich pograniczach z tym-innym-światem. Mechanizm zaprzeczenia został już zmobilizowany. Zachodni umysł nie chce się konfrontować z sensem postrzeganych przez siebie obrazów; gotów jest wytworzyć łańcuch samooszukańczych wyjaśnień. Stąd liczne fetyszystyczne narracje. Media społecznościowe, często oskarżane o to, że stanowią źródło i przyczynę skłonności do samooszukiwania, rzeczywiście pozwalają doraźnie tworzyć rozchodzące się w sieci z prędkością światła konstrukcje, wypaczające rozumienie postrzeganych faktów. Czy jednak zjawiska
związane z mediami społecznościowymi nie są bardziej symptomem niż przyczyną coraz bardziej przytłaczającej siły zaprzeczenia, głównego mechanizmu obronnego globalnej Północy? Czy to nie nasze pragnienie, by wszystko trwało jak dotąd, decyduje o tym, jak bardzo tego zaprzeczenia potrzebujemy? I czy to nie politycy, nawiązujący do takich opowieści i pragnień, przyjmują role perwersyjnych figur ojcowskich, dopuszczających do głosu jouissance, nienawiść, pogardę i nadużycia różnych form władzy, pomimo przerażających obrazów w naszym oku? Symptomatyczny był tu szturm zwolenników Trumpa na Kapitol. Ten symptom pokazał kolejny raz, że polityka masowa działa dzięki władzy nad wyobraźnią mas. To ona określa wybory polityczne ludów. Kluczową stawką sporu politycznego jest więc dzisiaj zdobycie władzy nad wspólną wyobraźnią. To zaś dokonuje się w obrębie państw narodowych, bo medium tej walki pozostaje język naturalny, konstruujący imaginaria w obrębie tradycyjnych ekumen. Przenosząc produkcję poza granice działania kruchego konsensusu, równowagi społecznej i politycznej wypracowanej po II wojnie światowej, a zachowując w jego obrębie konsumpcję, zachodnie mieszczaństwo znalazło się w sytuacji późnego Rzymu; jego miasta zamieszkiwane były przez masy ludzi niepotrzebnych, utrzymywanych z bezwzględnego wyzysku niewolników i prowincji. Ten miejski lud nie mógł jednak znaleźć sensu ani w rozdawanym zbożu i oliwie, ani w igrzyskach. Znalazł go w religiach transcendencji, chrześcijaństwie, a chwilę później w islamie. Niepokojąca reminiscencja. * Francuski filozof Rémi Brague, raczej konserwatywnej proweniencji, rozważał relację Tukidydesa z wojny peloponeskiej. Zadaje on pytanie: na
ile Tukidydes był Ateńczykiem? Każdemu wiadomo, że był nim w sensie etnicznym i politycznym. Jednak dla Brague’a jego „ateńskość” wynika z czego innego. Pisze: Wiemy, że Tukidydes, Ateńczyk czy nie, zasługuje na pochwały nowożytnych historyków. Wie, jak opowiadać bezstronnie i uznawać krzywdy zadawane przez obie strony. Jest jednak jeden moment, w którym postępuje, w głębokim sensie, jak Ateńczyk. I nie jest to jakiś konkretny szczegół w jego pracy, lecz ogólna intencja, którą się w niej kieruje 23.
Dlaczego przywołuję filozoficzny tekst o pismach historyka dotyczących wojny, która toczyła się 2500 lat temu? Sądzę, że rozważając pisma Tukidydesa o konfrontacji Aten ze Spartą, Rémi Brague, w sposób nie do końca zgodny ze swoją konserwatywną wizją świata, wypowiedział pewien kluczowy moment dotyczący prawdy, odwagi myślenia i nadziei radykalnej. Tej, która jest zaprzeczona. Tej, która dopiero nadchodzi. W bolesny sposób. „Niezadowalanie się tym, co jest już dostępne, to specyficznie ateńska postawa, podczas gdy Spartanie dążą do ochrony swoich έτοίμα (I, 70, 4)”, to znaczy gotowych formuł, odziedziczonych wzorów. Tradycyjny sposób pojmowania świata przez Spartę, bez konfrontowania się z krystalizującą się rzeczywistością, pielęgnuje zaprzeczenie. Rémi Brague kontynuuje, używając mocnych słów: „Odmowa podejmowania ryzyka, brak odwagi (άταλαίπωρος) to dokładne przeciwieństwo postawy ateńskiej”. Odwagi myślenia, należy dodać, bo odwagi fizycznej, na wojnie, nie sposób było Spartanom odmówić. Filozof zamyka swój wywód w sposób dla nas kluczowy: „Perspektywa, którą samorzutnie przyjmują ludzie patrząc na własną przeszłość, jest «spartańska». Perspektywa Tukidydesa jest – wręcz przeciwnie – zdecydowanie «ateńska»”. Dodałbym, że perspektywa, którą przyjmują –
w większości – ludzie Północy patrzący na swoją teraźniejszość, też jest niestety spartańska. Nawet jeśli Ateny przegrały wojnę, pokazując, w jaki sposób demokracja może popełnić samobójstwo, ta część kultury europejskiej, która zainspirowana jest przez tę polis, pozostaje, jak pisze Rémi Brague, z ducha ateńska. Przede wszystkim z powodu odwagi myślenia, jak najdalszej od lekkomyślności. Odwagi myślenia, stanowiącej raczej podstawę odwagi cywilnej. Dodajmy: przeciwieństwem zaprzeczenia jest nie tylko odwaga myślenia, lecz także niezłomność uczuć. Nieustępliwość, elastyczne trwanie wobec przeciwności, określane często angielskim słowem resilience. „Ateńczyk zdolny jest stawić czoła rzeczywistości 24”, pisze Brague.‐ Również, a może zwłaszcza, dzisiaj, Atenka. Jeśli więc myślimy o tym rodzaju odwagi, którego potrzebujemy, to nie tylko Tukidydesa wspomnieć winniśmy, ale też Lizystratę, kobiecą postać Arystofanesa; tę, która zwołała kobiety Grecji przeciw wojnie.
1 Jason Hickel, Mniej znaczy lepiej. O tym, jak odejście od wzrostu gospodarczego ocali świat, Karakter 2021, s. 368. 2 Caparrós, Głód, s. 521. 3 Hickel, Mniej znaczy lepiej, s. 371. 4 Toby Walsh, To żyje! Sztuczna inteligencja. Od logicznego fortepianu przez zabójcze roboty, PWN 2018, s. 189. 5 Tamże, s. 189–190. 6 India: Over 250 million workers joined protesting farmers in one of the biggest nationwide strikes ever, https://www.business-humanrights.org/en/latest-news/india-over-250million-workersjoined-protesting-farmers-in-one-of-the-biggest-nationwide-strikesever/, dostęp 29/10/2022. 7 An Interview with Robert Jay Lifton, w: Trauma. Explorations in Memory, red. Cathy Caruth, JHU Press 1995, s. 141. 8 Lévinas, Inaczej niż być lub ponad istotą, przeł. Piotr Mrówczyński, Aletheia 2000, s. 47, następne cytowanie z tej samej strony. 9 Próbę zapośredniczania przedstawia w swojej książce Andrzej Waśkiewicz, już sam jej tytuł o tym mówi: Ludzie-rzeczy-ludzie. O porządkach społecznych, w których rzeczy łączą, a nie dzielą,
Universitas, Kraków 2020. 10 Jednym z pomysłów są waluty lokalne; patrz: Christopher Lindstrom, Susan Witt, Local currencies in the 21st century: understanding Money, Building Local Economies, renewing community, https://centerforneweconomics.org/publications/local-currencies-in-the21st-centuryunderstanding-money-building-local-economies-renewing-community/, dostęp 23/10/2022. 11 Property and Ownership, https://plato.stanford.edu/entries/property/#JustLibeCons, dostęp 23/102022. 12 Lévinas, Inaczej…, s. 192. 13 Mazzucato, Wartość wszystkiego, s. 66, 67. 14 Virilio, Prędkość i polityka, s. 56. 15 Keynes, Ogólna teoria…, s. 121. 16 Tamże, s. 128. 17 Eichengreen sugeruje, że to nie (relatywna) sztywność kursów okresu Bretton Woods, ale przede wszystkim polityka pełnego zatrudnienia połączona z polityką podnoszenia płac (a więc efekty traumatycznego doświadczenia faszyzmu i rewolucji oraz presji komunizmu), były podstawą prosperity i ogromnej ekspansji ekonomicznej Zachodu w tym okresie. Eichengreen, Globalizing Capital, s. 98, 107. 18 Lévinas, Inaczej…, s. 184. 19 Laplanche, Pontalis, Słownik…, s. 376–377. 20 Eric L. Santner, History Beyond the Pleasure Principle: Some Thoughts on the Representation of Trauma, w: The Holocaust. Theoretical Readings, red. Neil Levi i Michael Rothberg, Edinburgh University Press 2003, s. 147. 21 Tamże. 22 Virilio, Prędkość i polityka, s. 22. 23 Rémi Brague, Introduction au monde grec. Etudes d’histoire de la philosophie, Champs Essais 2005 [wszystkie cytaty przełożone przez A.L. z francuskiego oryginału], s. 44, kolejne trzy cytowania z tej samej strony. 24 Tamże, s. 51.
SŁOWNICZEK Che vuoi? – „czego chcesz?”, pytanie, które określa stałą niepewność podmiotu w stosunku do pragnienia Innego, ujawniające się jako istotna niepewność dotycząca wszystkich naszych praktyk społecznych. Ekspresja znaków – w myśl podejścia teoretycznego tej książki wszystkie znaki są zawsze reprezentowane, bo są znakami istniejącymi tylko wobec kogoś (coś znaczy dla kogoś). Ekspresja znaków oznacza zaś skalę ich reprezentowania, to, jak szeroko funkcjonują, na ile stają się elementami dyskursów hegemonicznych, które organizują dominujące urządzenia społeczne. Ekumena – w tej książce używam terminu ekumena na określenie obszaru dominacji jednej cywilizacji wraz z jej imaginarium. Dyspozytyw, urządzenie – oba terminy, używane zamiennie, oznaczają skomplikowane struktury złożone tak ze znaków, jak związanych z nimi ludzkich praktyk i niezbędnych obiektów materialnych, połączonych ze sobą i wytwarzających pewne efekty. Przykładem urządzenia jest m.in. europejski kolonializm, w którym łączą się floty, armie, mordowani i mordujący ludzie, okrutne praktyki, niewolnicza praca, prawo rabujące ziemię i bogactwa, ale też praktyki inżynieryjne, teksty, dzieła sztuki, badania naukowe, fantazmatyczne wyobrażenia o wyższości jednych i niższości innych… Imaginarium – zestaw wyobrażeń, idei i praktyk społecznych, spiętych razem przez ramę etyczną.
Instancje – fragmenty urządzenia, które łączy realizowanie pojedynczej, wspólnej funkcji; są one jak narządy w organizmie czy konkretne instytucje w państwie. Inny, Wielki Inny – pojęcie wywodzące się z teorii Lacana, z jednej strony oznacza całość systemu symbolicznego, językowego, z drugiej, podmiot nadaje mu charakter osobowy, traktując jako tego, którego pragnienia pragnie. Mechanizmy obronne – w teorii psychoanalitycznej sposoby chronienia się przez Ja przed spostrzeżeniami, myślami i odczuciami, które byłyby trudne do wytrzymania, destabilizowałyby je. Mechanizmy te to na przykład wyparcie, zaprzeczenie, wykluczenie, regresja, reakcja upozorowana, projekcja i wiele innych. Metaforyczne cięcie – jeżeli rozchodzący się nadmiar traktować jak pewną potencję lub przestrzeń, to kwestia tego, na jakim poziomie szczegółowości albo ogólności przestrzeń tę przecinają i operują na niej użyte metafory i pojęcia, decyduje o tym, jaki charakter będzie miał dyskurs i związane z nim pole symboliczne. Na przykład metafora poetycka dąży raczej do tego, co partykularne, pojęcie filozoficzne aspiruje do ogólności. Nadmiar – nadmiar jest jednym z kluczowych pojęć tej książki. Rozumiem go jako energię przekraczającą zdolność zawierania wszelkich językowych systemów symbolicznych i materialnych urządzeń, dyspozytywów – sieci rozprowadzania energii. Energia, o której mowa, może mieć charakter fizyczny, ale też może być nagromadzoną energią psychiczną, na przykład energią nienawiści. Obiekt pragnienia – obiektem pragnienia jest to, czego podmiot pragnie. Może to być obiekt materialny, osoba, ale też znak, idea, coś
niematerialnego. W myśli Lacana obiektem jest znaczące reprezentujące pragnienie Innego. Obsadzenie, kateksja – pojęcie wywodzące się z teorii psychoanalitycznej. Jak podaje Słownik psychoanalizy: „pojęcie ekonomiczne, które oznacza fakt, iż pewna energia psychiczna jest związana z wyobrażeniem lub grupą wyobrażeń, częścią ciała, jakimś obiektem itd. 1”. Podmiot – podmiot jest w tekście tej pracy podmiotem nieświadomości, nieświadomym siebie i swojego pragnienia, a jednak tym pragnieniem kierowanym. Klasyczny podmiot europejskiej nowożytności to raczej w tym rozumieniu obraz siebie, reprezentujący nasze Ja idealne. Podmiot jest więc reprezentowany przez znaczące, wobec innego znaczącego, reprezentującego Innego. Pole symboliczne – termin wywodzący się z francuskiego poststrukturalizmu, oznaczający sieć relacji pomiędzy symbolami (znaczącymi), determinującą sensy i działania społeczne. Związki te nie są przez nas uświadamiane, jednak decydują o tym, jak poszczególne figury wyobraźni pozycjonują się wobec siebie, jak są wartościowane, jak wreszcie podmioty indywidualne, poszczególni ludzie, sytuują się w obrębie własnego wyobrażenia świata społecznego. Pragnienie – pragnienie rozumiem w duchu psychoanalizy Lacanowskiej. Pragnienie, żywiące się energią popędu, jest kształtowane przez relację z Innym i ostatecznie jest pragnieniem Innego. Oznacza to pragnienie bycia upragnionym przez Innego, która to formuła realizuje się przez pragnienie takich obiektów i spraw, co do których domyślamy się, że Inny pragnąłby, byśmy ich pragnęli. Przyczyna pragnienia – teoria Lacana odróżnia obiekt pragnienia, rzecz, której pragnę, na przykład ferrari, od przyczyny pragnienia, „tego czegoś” w tej rzeczy, która powoduje, że pragnę właśnie tej rzeczy, tego
ferrari. Przyczyna pragnienia jest czasem utożsamiana z „obiektem małe a”, nie podlegającym symbolizacji. Najprościej: często nie wiem, dlaczego pragnę jakiejś rzeczy, ale jej pragnę. Podobnie bywa z miłością – pragnę jakiejś osoby, ale nie wiem do końca dlaczego. Ta niemożność wyrażenia przyczyny pragnienia to właśnie owo niepodleganie symbolizacji. Realne – w tej pracy pojęcie realnego, wywodzące się z teorii Lacana, rozumiane jest jako nadmiar, rozrywający wszelki porządek symboliczny, wszelkie systemy reprezentacji. Spotkanie z realnym jest traumatycznym spotkaniem. Traumatyczne spotkanie – jest ono spotkaniem z nadmiarem. Nie tyle przynosi nam jakąś przedmiotową wiedzę, co pozycjonuje i nastraja podmiot w taki sposób, by mógł on rozprowadzić nieprawdopodobną energię owej sytuacji. Przyjmując odpowiedzialność, staje się on podmiotem etyczno-politycznym. Pojęcie traumatycznego spotkania wprowadza Lacan w Seminarium XI. 4 główne pojęcia psychoanalizy. Zaprzeczenie, odmowa uznania – mechanizm obronny, którego waga jest, jak sądzę, w dzisiejszych czasach szczególnie istotna. Polega na tym, że mimo świadomego postrzegania pewnych trudnych faktów, podmiot unika przeżyć i emocji z nimi związanych, zaprzeczając głębszemu sensowi tego, co postrzega, i tworząc na ten temat różne „uspokajające opowieści”. Znaczące, znaczone – to pojęcia z obszaru językoznawstwa strukturalistycznego. W najprostszym sensie znak językowy składa się z nierozdzielnie ze sobą związanych: nośnika materialnego, znaczącego (signifiant), na przykład dźwięku, i znaczenia, zwanego znaczonym (signifié). W teorii Lacana znaczące reprezentuje podmiot dla innego
znaczącego, reprezentującego zwykle Innego. To właśnie jest w tej książce najważniejsze. Znaczące suwerenne (maître signifiant) – suwerenem jest ten, kto ostatecznie podejmuje decyzję polityczną. Określeń „suweren”, „suwerenność” używam tutaj w sensie Schmittiańskim. Termin znaczącesuwerenne, za pomocą którego tłumaczę francuskie maître-signifiant, nawiązuje do teorii suwerenności – jest to bowiem znaczące decydujące o strukturze pola symbolicznego danego podmiotu – ale należy do obszaru lacanowskiej teorii języka.
1 Jean Laplanche, Jean B. Pontalis, Słownik psychoanalizy, przeł. Ewa Modzelewska, Ewa Wojciechowska, Aletheia 2023, s. 383.
INDEKS Aaron Raymond Adorno Theodor W. Agamben Giorgio Allende Salvador Andersen Hans Christian Aron Raymond Arrighi Giovanni Arrivé Michel Arrow Kenneth Arystofanes Arystoteles Bachelier Louis Badiou Alain Balcerowicz Leszek Balibar Étienne Balzac Honore de Bataille Georges Baucom Ian Bauman Zygmunt Bendyk Edwin Benes Jaromir Benjamin Walter
Bieńczyk Marek Bińczyk Ewa Bjerg Ole Blair Tony Block H.D. Blumenberg Hans Boltanski Luc Bourdieu Pierre Box George Brague Rémy Braudel Fernand Broadhurst John Brown Gordon Buck-Morss Susan Calvino Italo Caparrós Martin Carlyle Thomas Caruth Carthy Choińska Bogna Clancy Tom Clark John Bates Clavell James Darwin Karol Deleuze Gilles Derrida Jacques Dodd Nigel Duménil Gèrard
Eichengreen Barry Epstein Gerald A. Erdoğan Recep Eribon Didier Falkowski Mateusz Fallaci Oriana Famy Eugene Feldstein Martin Fink Bruce Foucault Michel Freud Zygmunt Friedman Milton Gauchet Marcel Geithner Tim Goux Jean-Joseph Graeber David Gramsci Antonio Greenspan Alan Guattari Félix Guevara Che Hardt Michael Harvey David Hayek Friedrich August von Hegel Georg Wilhelm Friedrich Heidegger Martin Herer Michał Hickel Jason
Hitler Adolf Hobbes Thomas Hobsbawm Eric Horowitz Julia Houellebecq Michel Hurwicz Leonid Hylewski Marcin Hyppolite Jean Jevons William S. Johnson Simon Judt Tony Kalwin Jan Kant Immanuel Kantorowicz Ernst Kartezjusz Kaufman Frederick Keynes John Maynard King Martin Luther Kipling Rudyard Klein Naomi Knapp Georg Friedrich Kołakowski Leszek Komendant Tadeusz Krause Max J. Kumhof Michael Kuźniarz Bartosz Lacan Jacques
Lachmann Ludwig Laclau Ernesto Land Nick Laplace Pierre Simon de Laplanche Jean Lash Christopher Latour Bruno Lavoie Marc Leibniz Gottfried Wilhelm Lévinas Emmanuel Levy Dominique Lifton Robert Jay Lukács György Łukaszenka Aleksander Malkiel Burton G. Mandelbrot Benoît Mao Tse Tung Marco Polo Markowska Barbara Marks Karl Marshall Alfred Massu, generał Mayer Arno J. Mazzucato Mariana Menger Carl Minsky Hyman Mirowski Philip
Mitchell-Innes Alfred Mitterand François Modzelewski Karol Monteskiusz Mouffe Chantal Mubarak Hosni Müller Adam Mumford Lewis Nakamoto Satoshi Negri Antonio Nietzsche Friedrich Nixon Richard Norwid Cyprian Kamil Ockham Wilhelm Olesik Marta O’Neill Cathy Pareto Vilfredo Pascal Blaise Pasolini Pier Paolo Patočka Jan Penrose Roger Piketty Thomas Pinochet Augusto Platon Pobłocki Kacper Polanyi Karl Pontalis Jean Bernard
Prashad Vijay Prus Bolesław Pruszyński Xawery Putin Władimir Quesnay François Ratajczak Mikołaj Reagan Ronald Remaud Olivier Ricardo David Richta Radovan Robins Lionel Robinson Joan Rothbart Murray Roy Arundhati Rueff Jacques Said Edward W. Samuelson Paul Santner Eric Saussure Ferdynand de Say Jean-Baptiste Scholem Gershom Seccareccia Mario Sena Amartyi Simmel Georg Smith Adam Solow Robert Snow Charles Percy
Snyder Timothy Sołżenicyn Aleksander Spillers Hortense Spinoza Baruch Sraffa Piero Stalin Józef Stewart Ian Stiegler Bernard Suikkanen Henrik Taleb Nassim Nicholas Thévenot Laurent Tischner Józef Todd Emmanuel Tolaymat Thabet Tomasz z Akwinu, św. Triffin Robert Trump Donald Tufte Edward F. Tukidydes Vauban Sébastien Le Prestre de Virilio Paul Virno Paolo Vogl Joseph Waldron Jeremy Wallerstein Immanuel Walras Léon Walsh Toby
Walzer Michael Waśkiewicz Andrzej Weber Max Wilhelm Orański Wittfogel Karl A. Wittgenstein Ludwig Wucker Michele Žižek Slavoj
Andrzej Leder Ekonomia to stan umysłu. Ćwiczenie z semantyki języków ekonomicznych Warszawa 2023 Copyright © by Andrzej Leder, 2023 Copyright © for this edition by Wydawnictwo Krytyki Politycznej, 2023 Wydanie pierwsze ISBN 978-83-67075-89-3 Redakcja: Andrzej Wajs Korekta: Wojciech Górnaś, Jolanta Gomółka Opieka redakcyjna: Jaś Kapela Indeks: Rafał Dajbor Zdjęcie na okładce: Jakub Szafrański Projekt graficzny, skład i łamanie: Marcin Hernas | tessera.org.pl Wydawnictwo Krytyki Politycznej ul. Jasna 10 lok. 3 00-013 Warszawa [email protected] wydawnictwo.krytykapolityczna.pl Książki Wydawnictwa Krytyki Politycznej dostępne są w redakcji Krytyki Politycznej (ul. Jasna 10 lok. 3, Warszawa), Świetlicy KP w Cieszynie (al. Jana Łyska 3) i księgarni internetowej KP
(wydawnictwo.krytykapolityczna.pl) oraz w dobrych księgarniach na terenie całej Polski Na zlecenie Woblink woblink.com plik przygotował Jan Żaborowski
Spis treści Okładka Karta tytułowa Przedmowa Wstęp, czyli o czym jest ta książka I Kwestia reprezentacji, czyli to, co wyobrażeniowe 1. Reguły reprezentowania 2. Reprezentowanie – kilka spostrzeżeń historycznych II Kwestia znaku – czyli symboliczne 3. Nie substancja, ale forma logiczna 4. Pieniądz jako forma językowa 5. Całość i nieskończoność 6. Ciało-z-rzeczy. anonimowość porządku ekonomicznego? 7. Jak przedstawiona konstrukcja znaku finansowego wpływa na sposoby rozumienia źródła wartości? 8. Przecinanie się przestrzeni społecznych relacji krystalizuje się w postaci znaku pieniądza 9. Teoria marginalistyczna i maszyny pragnące, czyli perwersje schizoanalizy 10. Hipoteza equilibrium, rynki efektywne a modalności czasu III Zaufanie i sprzeniewierzenie – czyli traumatyczne spotkanie z realnym 11. Uzasadnienie szczególnego statusu relacji zaufania 12. Zaufanie, kredyt, dług 13. Finansjalizacja 14. Symbole zaufania 15. Inteligencja człowieka, inteligencja kryształu 16. Wiarołomstwo IV Wojna, która nadchodzi… 17. Świat fordowsko-keynesowski 18. A wystarczyłoby… czyli wszyscy będziemy klasą kreatywną… Słowniczek Indeks
Karta redakcyjna