Chomsky [2 ed.]


132 88 6MB

Polish Pages 132 [140] Year 1975

Report DMCA / Copyright

DOWNLOAD PDF FILE

Recommend Papers

Chomsky [2 ed.]

  • 0 0 0
  • Like this paper and download? You can publish your own PDF file online for free in a few minutes! Sign Up
File loading please wait...
Citation preview

omega 1 WIEDZA POWSZECHNA

JOHN LYONS

CHOMSKY

John Lyons (ur. w 1921 roku) jest znanym językoznawcą brytyjskim, profesorem Uni­ wersytetu w Edynburgu, autorem Wstępu do językoznawstwa, Warszawa 1975, edyto­ rem zbiorowej pracy poświęconej najnow­ szym osiągnięciom badawczym i teoretycz­ nym w językoznawstwie (New Horizons in Linguistics, London 1970) oraz — od 1965 roku — redaktorem czasopisma „Journal of Lirguistics”. .

Książeczka Johna Lyonsa przedstawia w treściwej i skondensowanej, a zarazem ży­ wej i popularnej formie dorobek naukowy wybitnego współczesnego językoznawcy amerykańskiego Noama Chomsky’ego (ur. w 1928 roku). Profesor Lyons prezentuje czytelnikowi nie tylko drogę naukową Chomsky’ego {począwszy od zerwania prze­ zeń z tzw. szkołą bloomfieldowską) oraz sam rdzeń jego koncepcji: teorię grama­ tyki generatywno-transformacyjnej, lecz także pokazuje, jak wynikające z nich wnioski doprowadziły Chomsky’ego do przyjęcia w psychologii antybehawiorystycznej postawy, a w filozofii —■ do opo­ wiedzenia się po stronie racjonalizmu w jego odwiecznym sporze z empiryzmem.

BIBLIOTEKA WIEDZY WSPÓŁCZESNEJ

OMEGA

RADA PROGRAMOWA

Przewodniczący: Jan Szczepański Wiceprzewodniczący: Szczepan Pieniążek Członkowie: Czesław Hernas, Jan L. Jakubowski, Tadeusz Kielanowski, Krzysztof Majka, Włodzi­ mierz Michajłow, Jan Michejda, Jerzy Sablik, Adam Urbanek, Janusz Zakrzewski Sekretarz Rady: Bolesław Bołsanowski

John Lyons

CHOMSKY

Wiedza Powszechna

Warszawa 1975

Tytuł oryginału angielskiego: „Chomsky” John Lyons

Copyright (Q) John Lyons 1970

Printed in Great Britain Tłumaczyła: Barbara Stanosz

Okładka i strona tytułowa: Józef Cz. Bieniek Ilustracja na okładce: Juliusz Kulesza

Printed in Poland

Państwowe Wydawnictwo

Wiedza Powszechna”

Warszawa 1975 Publikacja wydana z pomocą finansową PAN

Redaktor: Ewa Sulima-Kotarska Redaktor techniczny: Janina Hammer Korektor: Maria Sielicka-Soroka

Wydanie II. Nakład 10 0004-285 egz. Ark. wyd. 5.5. Ark. druk. 8,5 Papier druk. sat. kl. IV, 70 g, 80X100 Oddano do składania 2.IX.1975. Druk ukończono w październiku 1975 Cena zł 10,— Drukarnia Techniczna w Bytomiu. Zam. 247 —

OD TŁUMACZKI

Książka niniejsza będzie dla polskiego czy­ telnika lekturą pod pewnymi względami nieco­ dzienną. Przede wszystkim zawiera ona wykład problematyki niemal całkiem w Polsce niezna­ nej: bogata literatura anglosaska poświęcona te­ orii generatywnych gramatyk transformacyj­ nych nie wzbudziła dotąd w naszym kraju za­ interesowania tłumaczy i wydawców, a rodzime próby popularyzacji tej problematyki są bardzo nieliczne (zob. przyp. tłum, do Bibliografii). Dru­ gim powodem niezwykłości tej lektury będzie jej dwujęzyczny charakter: cały materiał przy­ kładowy w niniejszej ekspozycji teorii Chomsky’ego zaczerpnięty jest z języka angielskiego. Tłumaczka winna jest czytelnikowi wyjaśnienie w tej sprawie, teoria Chomsky’ego nie jeSst bo­ wiem po prostu opisem języka angielskiego, co usprawiedliwiałoby w pełni zachowanie w .prze­ kładzie oryginalnych przykładów: pretenduje ona, co czytelnik łatwo zauważy, do roli uniwer­ salnej teorii ludzkiego języka, pewne jej „war­ stwy” mają charakter wysoce abstrakcyjny, a przy tym uwikłana jest w kontekst bardzo ogólnych zagadnień psychologicznych i filozo­ ficznych. Cóż zatem stanowiło przeszkodę w zi­ lustrowaniu jej na materiale języka polskiego? Otóż jest nią fakt, że środki techniczne teorii Chomsky’egO — reguły generowania zdań — 5

skonstruowane zostały właśnie dla języka an­ gielskiego (a raczej dla pewnego fragmentu tego języka) i nie dają się „automatycznie” przenieść na teren języka polskiego; jest to związane z róż­ nicami struktury tych języków (np. pod wzglę­ dem pozycyjności i fleksji). Próba przystosowa­ nia tych narzędzi do celów opisu choćby małego fragmentu języka polskiego byłaby równoznacz­ na z podjęciem poważnego zadania teoretyczne­ go, wykraczającego poza obowiązki tłumacza, a także poza jego uprawnienia: w następstwie pojawiłyby się bowiem merytoryczne różni­ ce pomiędzy tekstem oryginału i przekładu, a Chomsky’emu przypisane zostałyby pomysły tłumacza poświęconej mu książki. Inne względy przesądziły o zachowaniu w pol­ skim przekładzie oryginalnej postaci symboli technicznych gramatyki, mimo że są one na ogół skrótami bądź nawet pełną formą tradycyjnych terminów gramatycznych, mających odpowied­ niki w języku polskim (Sentence, Verb itp.). De­ cyzja ich nietłumaczenia podyktowana została zamiarem ułatwienia czytelnikowi „rozstania” się z potocznymi definicjami tych terminów, co teoria Chomsky’ego z naciskiem postuluje. Trud tej dwujęzycznej lektury (wymagającej zresztą zaledwie rudymentarnej znajomości ję­ zyka angielskiego) będzie z pewnością opłacalny: teoria Chomsky’ego nosi wszelkie znamiona próby wzniecenia rewolucji w humanistyce, i nawet jeśli nie będzie to rewolucja w pełni zwycięska, zostawi na pewno trwały ślad w tej dziedzinie nauki. John Lyons — profesor Uni­ wersytetu w Edynburgu, autor wysoko cenione­ go podręcznika Introduction to Theoreticnl Lin­ guistics — jest jednym z najbardziej kompe­ tentnych znawców dorobku Chomsky’ego, a przy tym niezwykle utalentowanym popula­ ryzatorem. B.S.

PRZEDMOWA

Chciałbym wyrazić tu wdzięczność Noamowi Chomsky’emu za przeczytanie i skomentowanie rękopisu tej książki. Fakt, że została ona przed wydaniem przeczytana (i poprawiona w kilku miejscach) przez Chomsky’ego, pozwala mi śmielej żywić przekonanie, że zawarty tu wy­ kład jego poglądów na lingwistykę i filozofię języka jest trafny i adekwatny. Istnieją oczy­ wiście kwestie, zwłaszcza w ostatnim rozdzia­ le, co do których Chomsky nie w pełni zga­ dza się z tym, co napisałem. Ale te różniące naS punkty będą dostatecznie widoczne bądź na pod­ stawie samego tekstu, bądź w świetle przypi­ sów, które dołączyłem do tekstu. Głównym celem, który stawiałem sobie pisząc tę książkę, było dostarczenie czytelnikowi infor­ macji o charakterze historycznym i technicz­ nym, niezbędnych do lektury własnych prac Chomsky’ego. Jestem świadom, że pewne partie mojej książki stawiają czytelnikowi dość znacz­ ne wymagania. Jestem jednak przekonany, że nie można zrozumieć nawet mniej technicznych prac Chomsky’ego ani docenić wpływu, jaki jego idee wywierają na wiele różnych dyscy­ plin, nie wchodząc w pewne szczegóły skonstru­ owanego przezeń systemu formalnego, który służy opisowi języka. Rękopis książki byli uprzejmi przeczytać rów­ 7

nież J. C. Marshall i P. S. Matthews; dzięki ich uwagom wprowadziłem wiele zmian w jej osta­ tecznej wersji. Jestem im za tę pomoc głęboko zobowiązany. Nie trzeba dodawać, że ponoszę wyłączną odpowiedzialność za wszelkie błędy i usterki, które pozostały w tekście.

J. L.

WSTĘP

Pozycja Chomsky’ego jest nie tylko wyjątko­ wa w lingwistyce współczesnej, lecz zapewne także bez precedensu w całej historii tej dyscy­ pliny. Jego pierwsza 'książka, opublikowana w 1957 r., krótka i stosunkowo nietechniczna, zrewolucjonizowała badania naukowe nad ję­ zykiem; obecnie, mając 42 lata, jest on niedo­ ścignionym autorytetem we wszystkich zagad­ nieniach teorii gramatyki. Nie znaczy to, oczy­ wiście, że wszyscy lingwiści, lub choćby więk­ szość z nich, zaakceptowali teorię gramatyki transformacyjnej, którą sformułował Chomsky trzynaście lat temu w Syntactic Structures. Tak nie jest. Istnieje obecnie co najmniej tyle samo wyraźnie różniących się między sobą „szkół” w lingwistyce światowej, ile ich było przed „re­ wolucją Chomsky’ego”. Ale szkoła „transformacjonistów”, czyli szkoła Chomsky’ego, nie jest jedną z wielu. Prawdziwa czy błędna, Chomśky’ego teoria gramatyki jest niewątpliwie naj­ bardziej dynamiczna i wpływowa; żaden języ­ koznawca, który pragnie iść z duchem czasu w uprawianiu swojej dyscypliny, nie może so­ bie pozwolić na zignorowanie teoretycznych tez Chomsky’ego. Każda inna „szkoła” w lingwisty­ ce współczesnej stara się określić swoją pozycję 9

w stosunku do stanowiska Chomsky’ego w po­ szczególnych kwestiach. Jednakże to nie status i opinia Chomsky’ego wśród językoznawców uczyniły zeń „mistrza myśli współczesnej”. Lingwistyka teoretyczna jest nauką dość ezoteryczną: niewielu ludzi sły­ szało, a jeszcze mniej wiedziało o niej cokolwiek do czasów najnowszych. Jeśli obecnie jest ona szeroko znana jako gałąź nauki, którą warto uprawiać, nie tylko dla niej samej, lecz także dla wkładu, jaki może ona wnieść w rozwój innych dyscyplin, to jest to w dużym stopniu zasługą Chomsky’ego. Ponad tysiąc studentów i nauczy­ cieli uniwersyteckich wysłuchało jego wykła­ dów z filozofii języka i umysłu w Uniwersyte­ cie Oxfordzkim wiosną 1969 r. Niewielu z nich mogło mieć uprzednio jakikolwiek kontakt z lin­ gwistyką, lecz Wszyscy byli zapewne przekona­ ni lub skłonni uwierzyć, że warto podjąć wy­ siłek intelektualny niezbędny do śledzenia — niekiedy całkiem technicznych — wywodów Chomsky’ego; wykłady te były też szeroko re­ lacjonowane w prasie. Czytelnicy, którzy nie zapoznali się dotąd z dziełem Chomsky’ego, mają prawo wątpić w istnienie jakiegokolwiek związku między tak wyspecjalizowaną dziedziną badań, jak grama­ tyka transformacyjna, a dyscyplinami tak do­ brze znanymi i powszechnie uznanymi za do­ niosłe, jak psychologia czy filozofia. Jest to kwe­ stia, którą przedyskutujemy szczegółowo w dal­ szych rozdziałach tej książki. Warto jednak udzielić tu ogólnej odpowiedzi na to pytanie. Często wysuwano sugestię, że najwyraźniej­ szą linię podziału między człowiekiem i innymi gatunkami zwierzęcymi wyznacza nie zdolność człowieka do myślenia, czyli inteligencja, jak można by przypuszczać w oparciu o jego stan­ dardową etykietę zoologiczną homo sapiens, lecz właściwa mu zdolność posługiwania się 10

językiem. Filozofowie i psychologowie prowa­ dzili długie dyskusje w kwestii, czy myśl we właściwym sensie tego słowa jest możliwa ina­ czej ¡niż „wcielona” w mowę lub ipismo. Tak czy owak jest rzeczą oczywistą, że język ma ży­ wotne znaczenie dla każdego rodzaju ludzkiej aktywności oraz że bez języka byłyby możli­ we zaledwie najprostsze rodzaje komunikacji. Uznając za pewne, że język odgrywa w życiu ludzkim istotną rolę, jest rzeczą naturalną zapy­ tać, jaki może być wkład badań nad językiem w naszą znajomość natury człowieka. Czym jednak jest język? Jest to pytanie, które niewielu ludzi sobie stawia. W pewnym sensie wszyscy oczywiście wiemy, co znaczy słowo „ję­ zyk”; nasze posługiwanie się tym słowem w mo­ wie potocznej jest' uwarunkowane faktem, że rozumiemy je, podobnie jak inne używane przez nas słowa, w ten sam lub w bardzo podobny sposób. Istnieje jednak różnica między tego ro­ dzaju nierefleksyjną, praktyczną wiedzą o tym, czym jest język, i głębszym, czy też bardziej systematycznym rozumieniem tego terminu, które chcielibyśmy nazwać „naukowym”. Jak zobaczymy dalej, celem lingwistyki teoretycz­ nej jest właśnie udzielenie naukowej odpowie­ dzi na pytanie „Co to jest język?” i dostarczenie tym samym ustaleń, które filozofowie i psycho­ logowie mogą wykorzystać w dyskusji nad sto­ sunkiem między językiem a myśleniem. Chomsky’ego system gramatyki transforma­ cyjnej został, jak zobaczymy, zbudowany z my­ ślą o dostarczeniu matematycznie ścisłego opisu pewnych najbardziej uderzających cech języka. Szczególną wagę ma pod tym względem właści­ wa dzieciom zdolność do wychwytywania struk­ turalnych regularności języka ojczystego — jego reguł gramatycznych — z wypowiedzi rodziców i innych osób z otoczenia, a następnie korzysta­ nia z tych samych regularności przy konstrukcji 11

wypowiedzi nigdy przedtem nie zasłyszanych. W najnowszych swych publikacjach Chomsky twierdzi, że ogólne zasady, które determinują formę reguł gramatycznych w poszczególnych językach, takich jak angielski, turecki czy chiń­ ski, są w znacznym stopniu wspólne wszystkim ludzkim językom. Twierdzi on również, że zasa­ dy leżące u podstaw struktury języka są tak spe­ cyficzne i tak wysoce artykułowane, że trzeba je traktować jako zdeterminowane biologicznie; innymi słowy, że konstytuują one częściowo to, co nazywamy „naturą ludzką” i są genetycznie przekazywane dzieciom przez rodziców. Jeśli tak jest w istocie, i jeżeli, jak utrzymuje Chom­ sky, gramatyka transformacyjna jest faktycznie najlepszą spośród istniejących teorii, które mają służyć systematycznemu opisowi i wyjaśnieniu struktury ludzkiego języka, to jest oczywiste, że znajomość gramatyki transformacyjnej ma zasadnicze znaczenie dla każdego filozofa, psy­ chologa czy biologa, który zamierza uwzględ­ niać w swych badaniach zdolności językowe człowieka. Doniosłość dzieła Chomsky’ego dla innych niż lingwistyka dyscyplin naukowych ma zatem źródło przede wszystkim w ważnej roli, jaką odgrywa język we wszystkich dziedzinach ak­ tywności ludzkiej oraz w szczególnie bliskim związku, zachodzącym między strukturą języka i wewnętrznymi własnościami czy operacjami umysłu. Jednakże język nie jest jedynym rodza­ jem złożonego „zachowania”, w które angażuje się człowiek; istnieje zatem co najmniej możli­ wość, że inne formy typowo ludzkiej aktywności (wśród nich zapewne niektóre aspekty tego, co nazywamy „twórczością artystyczną”) okażą się również podatne na opis w kategoriach specjal­ nie zbudowanego systemu matematycznego, analogicznego do gramatyki transformacyjnej lub nawet opartego na niej. Istnieje wielu bada­ 12

czy w dziedzinie nauk społecznych i humani­ stycznych, którzy wierzą, że tak właśnie jest. Podana przez Chomsky’ego formalizacja teorii gramatycznej służy im jako model i wzór. To, co powiedzieliśmy wyżej, powinno wyja­ śnić, dlaczego idee Chomsky’ego wywierają aktualnie wpływ na wiele różnych dyscyplin naukowych. Jak dotąd jednak, najgłębiej zre­ wolucjonizowane przez Chomsky’ego pozostają badania nad językiem, a przy tym właśnie z naj­ nowszych analiz struktury .gramatycznej angiel­ skiego i innych języków wyprowadza Chomsky większość swych bardziej ogólnych poglądów fi­ lozoficznych i psychologicznych. Właśnie z tego powodu poświęcimy w niniejszej książce tak wiele uwagi lingwistycznemu podłożu idei Chomsky’ego. Obecną swoją sławę i popularność zawdzięcza Chomsky nie jedynie ani nawet nie głównie własnemu dorobkowi w zakresie lingwistyki i wpływom, jakie wywiera na inne dyscypliny. W ciągu ostatnich kilku lat stał się on znany jako jeden z najśmielszych i najbardziej świat­ łych krytyków amerykańskiej polityki w Wiet­ namie — „bohater Nowej Lewicy”, który ry­ zykował uwięzienie odmawiając zapłacenia po­ łowy swych podatków i poparł młodych ludzi, którzy odmówili podjęcia służby wojskowej w Wietnamie. Fakt, że cieszy się on obecnie naj­ większą sławą, zwłaszcza w Stanach Zjednoczo­ nych, należy przypisać niewątpliwie jego pu­ blikacjom .politycznym i politycznej aktywności. Stosunkowo niewielu ludzi mogło przeczytać długie i erudycyjne eseje, opublikowane w „Li­ beration”, „Ramparts” i „The New York Review of Books” (obecnie wydane wraz innymi mate­ riałami jako American Power and the New Man­ darins). Jednakże wspólny temat tych esejów powinien być ogólnie znany — jest nim potępie­ nie amerykańskiego „imperializmu” i tych aka13

demickich doradców rządu amerykańskiego, którzy podając się za ekspertów w dziedzinie, w której żadna naukowa ekspertyza nie jest mo­ żliwa i w której powinny decydować powszech­ ne poczucia moralne, są winni okłamania opinii publicznej co do charakteru wojny w Wietna­ mie, amerykańskiej ingerencji w sprawy Kuby i w innych kwestiach. Choć książka niniejsza poświęcona jest głów­ nie poglądom Chomsky’ego na język, należy tu z naciskiem .podkreślić, że jego teoria języka jest wbrew pozorom ściśle związana z filozofią po­ lityczną, którą reprezentuje. Jak dowiemy się z dalszych rozdziałów, Chomsky był przez długi czas oponentem najbardziej skrajnej postaci psychologii behawiorystycznej — „radykalnego behawioryzmu”, zgodnie z którym wszelka wiedza i przekonania, wszelkie „schematy” my­ ślenia i działania charakterystyczne dla człowieką, można tłumaczyć jako „nawyki” powstałe w wyniku procesu „warunkowania”, niewątpli­ wie dłuższego i bardziej złożonego, lecz nie róż­ niącego się jakościowo od procesu, w toku któ­ rego szczury w laboratorium psychologicznym „uczą się” zdobywać pożywienie przez naciska­ nie na pręt umieszczony w klatce. Chomsky za­ atakował po raz pierwszy radykalny behawioryzm w 1959 r., w długiej i udokumentowanej recenzji z książki B. F. Skinnera Verbal Beha­ vior, twierdząc, że prezentowany przez behawiorystów efektowny rynsztunek naukowej termi­ nologii i statystyki jest jedynie kamuflażem maskującym ich niezdolność do zdania sprawy z faktu, że język po prostu nie jest zbiorem „na­ wyków” i że różni się radykalnie od wszelkich form komunikacji zwierząt. Ten sam zarzut wy­ suwa Chomsky obecnie w swoich pismach poli­ tycznych przeciwko socjologom, psychologom i innym przedstawicielom nauk społecznych, których rad, jako ekspertów, oczekuje rząd: za­ li:

rzut, że podejmują oni „rozpaczliwą próbę ... imitowania zewnętrznych rysów nauk, które po­ siadają faktycznie doniosłą treść intelektualną”, lekceważąc fundamentalne problemy, którymi powinni się zająć, i zasłaniając się pragmatycz­ nym i metodologicznym banałem. Chomsky jest przekonany, że istoty ludzkie różnią się od zwie­ rząt i maszyn i że różnicę tę powinno się re­ spektować zarówno w nauce, jak i w rządzeniu; przekonanie to jest wspólną podstawą jego po­ glądów politycznych, ligwistycznych i filozo­ ficznych. Idee Chomsky’ego są dość powszechnie znane i znajdują żywy oddźwięk u tych wszystkich, którzy podzielają wiarę w braterstwo i godność ludzką. Zbyt często jednak obrona -tych trady­ cyjnych wartości pozostawiona jest uczonym, których akademicki sposób myślenia czyni nie­ zdolnymi do wysunięcia argumentów przema­ wiających -do twardogłowych „pragmatystów”. Chomsiky’emu nie można odpowiedzieć tak łat­ wo jak mętnym liberałom. Jest on tak samo oczytany w filozofii nauki jak jego oponenci i z równą łatwością potrafi posługiwać się apa­ ratem pojęciowym i matematycznym nauk spo­ łecznych. Jego argumenty można przyjąć lub odrzucić, nie można ich jednak zignorować. Przy tym każdy, kto zamierza zrozumieć i ocenić te argumenty, musi być przygotowany na to, by spotkać się z Chomsky’m na jego własnym te­ renie: w obrębie lingwistyki lub naukowej teorii języka. Chomsky bowiem głosi, jak już wspo­ mniałem, że struktura języka jest wyznaczona przez strukturę umysłu ludzkiego i że uniwer­ salność pewnych charakterystycznych cech ję­ zyka świadczy o tym, iż co najmniej ta część natury ludzkiej jest wspólna wszystkim przed­ stawicielom gatunku ludzkiego, niezależnie od rasy, klasy społecznej czy niewątpliwych różnic intelektu, osobowości i własności fizycznych. 15

Jest to pogląd tradycyjny (sam Chomsky, jak zobaczymy, wywodzi go z poglądów racjonali­ stycznych filozofów XVII i XVIII stulecia). No­ wy natomiast jest sposób, w jaki Chomsky uza­ sadnia to stanowisko, i rodzaj świadectw, na które się przy tym powołuje. Charakterystycznym symbolem pozycji i wpływów Chomsky’ego jest fakt, że insty­ tucją, w której prowadzi on swe badania nad strukturą języka i własnościami umysłu ludz­ kiego, jest twierdza nowoczesnej nauki — Mas­ sachusetts Institute of Technology, podczas gdy poglądy, które głosi jako konkluzje swoich ba­ dań, pasują raczej do humanistycznych wydzia­ łów tradycyjnego uniwersytetu. Sprzeczność jest tylko pozorna. Dzieło Chomsky’ego suge­ ruje bowiem, że konwencjonalna granica po­ między „sztuką” i „nauką” może i powinna zo­ stać obalona.

4 WSPÓŁCZESNA LINGWISTYKA: I CELE I STANOWISKA

Dla wielu, a być może dla większości czytel­ ników tej książki lingwistyka jest dyscypliną zupełnie nie znaną. Zacznę zatem od bardzo ogólnego wyjaśnienia, czym jest lingwistyka. Pozwoli to przejść w następnym rozdziale do tych aspektów tej dyscypliny, które miały szczególne znaczenie dla ukształtowania się koncepcji Chomsky’ego. Lingwistykę określa się zazwyczaj jako naukę o języku. Słowo „nauka” jest tu bardzo istotne; w toku naszej dyskusji nad dziełem Chomsky’ego poświęcimy wiele uwagi implikacjom tego terminu. Na razie jednak przyjmijmy, że naukowy jest opis przeprowadzony w sposób sy­ stematyczny, na podstawie obiektywnie spraw­ dzalnych obserwacji i w ramach aparatu poję­ ciowego pewnej ogólnej teorii, odpowiadającej danym obserwacji. Mówi się często, że właściwa lingwistyka powstała stosunkowo niedawno oraz że badania nad językiem prowadzone w Europie i w Ameryce przed XIX wiekiem były subiektywne, spękulatywne i niesystematycz­ ne. Nie będziemy tu rozważać kwestii, czy to ge­ neralne potępienie dawnych badań lingwistycz­ nych jest historycznie uzasadnione. Odnotujmy natomiast fakt, że lingwistyka, którą znamy 2 Chomsky

17

dzisiaj, powstawała w świadomej opozycji do tradycyjnych metod badań nad językiem, wła­ ściwych minionym stuleciom. Jak zobaczymy, to świadome zerwanie z przeszłością było bar­ dziej zdecydowane i definitywne w Ameryce niż w Europie. Odrzucenie tradycyjnej gramatyki nie zostało nigdzie tak mocno zaakcentowane, jak w „bloomfieldowskiej ” szkole w lingwisty­ ce, dominującej w Stanach Zjednoczonych po drugiej wojnie światowej — w szkole, w której Chomsky odbywał studia i przeciwko której w swoim czasie wystąpił. Nie będziemy tu analizować wszystkich cech nowoczesnej lingwistyki różniących ją od tra­ dycyjnej gramatyki, lecz tylko te, które są istot­ ne z uwagi na temat naszej książki. Pierwszą z nich, traktowaną zwykle jako bezpośrednia konsekwencja naukowego statusu lingwistyki, jest jej autonomia, czyli niezależność od innych dyscyplin. Tradycyjna gramatyka, która naro­ dziła się w kulturze zachodniej, podobnie jak wiele innych dyscyplin, w V w. p.n.e. w Grecji, była od początku swego istnienia związana nie­ rozłącznie z filozofią i krytyką literacką. W róż­ nych okresach dominował bądź wpływ literatu­ ry, bądź filozofii, obydwa jednak były zawsze w pewnym stopniu obecne i obydwa łącznie wy­ znaczały przez wiele wieków punkt widzenia i rodzaj założeń, z jakimi uczeni podchodzili do badań nad językiem. Warto zauważyć również, że owe punkty widzenia i założenia zakorzeniły się tak głęboko i wszechwładnie w naszej kultu­ rze, iż nie tylko uczony, który przeszedł tre­ ning tradycyjnej gramatyki, lecz także prze­ ciętny człowiek jest skłonny przyjąć je bez za­ strzeżeń. Gdy lingwista żąda „autonomii” dla swej dyscypliny, to domaga się prawa do świe­ żego, obiektywnego spojrzenia na język, wolne­ go od zobowiązań wobec tradycyjnych koncepcji i bez konieczności przyjmowania tego samego 18

punktu widzenia, co filozofowie, psychologowie, krytycy literatury lub przedstawiciele innych dyscyplin. Nie znaczy to, że nie ma lub nie powinno być żadnego związku pomiędzy lin­ gwistyką i innymi dyscyplinami prowadzącymi badania nad językiem. W istocie, jak zobaczy­ my w dalszych rozdziałach tej książki, istnieje obecnie znaczna zbieżność zainteresowań lingwi­ stów, psychologów i filozofów. Jednakże do zbli­ żenia tego doszło w konsekwencji rozwoju „au­ tonomicznej” lingwistyki; a przy tym właśnie lingwistyka (w szczególności zaś — koncepcja Chomsky’ego) dostarczyła podstaw dla sojuszu tych trzech dyscyplin. Wspomnieliśmy wyżej o literackiej orientacji tradycyjnej gramatyki. Orientacja ta, będąca następstwem faktu, że pierwsi gramatycy w kul­ turze zachodniej zajmowali się głównie zabez­ pieczaniem i interpretacją tekstów klasyków greckich, manifestowała się w rozmaity sposób. Badacze koncentrowali się na języku pisanym, ignorując różnicę pomiędzy mową i pismem. Różnica ta nie pozostała wprawdzie całkowicie niedostrzeżona przez tradycyjnych gramatyków, lecz język mówiony traktowali oni tylko jako niedoskonałą kopię języka pisanego. Przeciwnie rzecz ma się dzisiaj, współcześni lingwiści bo­ wiem uznają za aksjomat, że mowa jest pierwot­ na, zaś język pisany jest w stosunku do niej wtórny i pochodny; innymi słowy, że dźwięki (w szczególności zaś zbiór dźwięków, które mogą być wyprodukowane przez tzw. „organy mowy”) są ośrodkiem, w którym język jest „ucieleśnio­ ny”, języki pisane zaś powstają w rezultacie przeniesienia mowy do wtórnego ośrodka, po­ strzeganego wzrokowo. Wszystkie znane języki istniały najpierw jako języki mówione, a tysią­ ce języków nie miały nigdy postaci pisanej lub uzyskały ją dopiero niedawno. Nadto, dzieci opanowują język mówiony na długo przedtem, 2*

19

zanim uczą się czytać i pisać, a iprzy tym czynią to spontanicznie, bez jakichkolwiek ćwiczeń; natomiast czytanie i pisanie są szcze­ gólnego rodzaju umiejętnościami, do osiągnięcia których potrzebne są dziecku zwykle specjalne instrukcje, oparte na jego wcześniejszej wiedzy o odpowiednim języku mówionym. Choć w książce tej nie będziemy się w ogóle zajmować fonetyką, a wszelki materiał ilustracyjny przy­ taczać będziemy w jego normalnej formie pi­ sanej, to jednak należy stale pamiętać, że zaj­ mujemy się głównie językiem mówionym. Trzeba podkreślić, że przyjęcie zasady pry­ matu mowy nad pismem nie jest świadectwem braku zainteresowania ani lekceważenia języ­ ków pisanych. Nie świadczy też z konieczności o tym, że język pisany uważa się za całkowicie pochodny w stosunku do mówionego (choć war­ to dodać, że wielu lingwistów zapomina o tym zastrzeżeniu). Warunki, w których ¡posługujemy się językiem pisanym, różnią się od okoliczności, w których używany jest język mówiony: po­ nieważ piszący nie konfrontuje się „twarzą w twarz” z czytającym, więc informacje, które normalnie przekazuje się za pomocą gestów i mimiki towarzyszącej mowie lub też za po­ mocą kompleksu innych środków, obejmowa­ nych impresjonistycznym mianem „tonu głosu”, trzeba przekazać w piśmie — jeśli to w ogóle możliwe — innymi drogami. Umowy dotyczące interpunkcji oraz praktyka kursywowania słów, na które chce się położyć nacisk, nie są w stanie reprezentować wszystkich znaczących odmian rozkładu akcentów, które występują w języku mówionym. Zawsze zatem język pisany jest w pewnej mierze niezależny od mówionego. W wielu przypadkach, m. in. w przypadku języ­ ka angielskiego, różnica między mówioną i pi­ saną formą „tego samego” języka jest potęgo­ wana konserwatyzmem konwencji ortograficz­ 20

nych, ustalonych przed wieloma wiekami i utrzymujących się do dziś mimo zmian, jakim uległa wymowa danego języka w różnych czę­ ściach świata. W związku z tą sprawą należy poczynić jesz­ cze jedno spostrzeżenie. Zwykło się mówić, że żaden z „organów mowy” nie jest związany z produkowaniem wypowiedzi jako z jedyną lub choćby z pierwotną swą funkcją: wszak płuca służą do oddychania, zęby do miażdżenia pokar­ mu itd., a więc „organy mowy” nie stanowią sy­ stemu fizjologicznego w zwykłym sensie tego terminu. Nie należy jednak zapominać, że zdol­ ność do mówienia jest równie charakterystyczna dla istot ludzkich, a przy tym równie naturalna i ważna dla nich, jak chodzenie na dwu nogach lub nawet jedzenie. Jakiekolwiek miałoby to źródła w pewnych odległych okresach ewolucyj­ nego rozwoju człowieka, fakt, iż wszystkie isto­ ty ludzkie używają tego samego „aparatu” fizjo­ logicznego do wytwarzania mowy, wymaga wy­ jaśnienia. Jest rzeczą co najmniej możliwą, że ludzie są genetycznie „zaprogramowani” pod tym względem. Doniosłość tej kwestii dla kon­ cepcji Chomsky’ego stanie się widoczna w na­ stępnych rozdziałach. Tradycyjni gramatycy zajmowali się wyłącz­ nie lub prawie wyłącznie standardowym języ­ kiem literackim; skłonni byli nie zauważać lub wręcz lekceważyć (jako „niepoprawny”) niefor­ malny język codzienny, zarówno w jego mó­ wionej, jak i pisanej postaci. Nie dostrzegali również, że język standardowy jest z historycz­ nego punktu widzenia tylko regionalnym lub so­ cjologicznym dialektem, który pozyskał prestiż i stał się instrumentem administracji, pedago­ giki i literatury. Ze względu na swój szerszy zasięg, dzięki używaniu go przez dużą część lu­ dzi i przy różnorodnych czynnościach, język standardowy może mieć bogatsze słownictwo niż 21

współistniejące z nim „substandardowe” dialek­ ty, lecz nie jest z natury rzeczy bardziej po­ prawny. Rozróżnianie „języków” i „dialektów” ma zwykle za podstawę kryteria polityczne. Różnica pomiędzy szwedzkim, duńskim i nor­ weskim, które traktuje się jako odrębne języki, jest w istocie mniejsza niż różnice między po­ szczególnymi „dialektami” języka chińskiego. Jest rzeczą ważną, że regionalne lub socjologicz­ ne dialekty danego języka, np. angielskiego, nie są mniej systematyczne niż język standardowy i nie powinny być traktowane jako jego nie­ doskonałe przybliżenia. Fakt ten należy z naci­ skiem 'podkreślić, albowiem wielu ludzi żywi przekonanie, że tylko standardowy, wykładany w szkołach język poddaje się systematycznemu opisowi. Z czysto lingwistycznego punktu wi­ dzenia wszystkie dialekty angielskie są w jedna­ kowej mierze warte badań naukowych. Tradycyjna gramatyka rozwinięta została na materiale greki i łaciny, a stosowano ją następ­ nie, z minimalnymi modyfikacjami i zazwyczaj bezkrytycznie, do opisu wielu innych języ­ ków. Tymczasem liczne języki co najmniej pod pewnymi względami różnią się radykalnie od łaciny, greki i innych bardziej znanych języ­ ków Europy i Azji. Toteż jednym z podstawo­ wych zadań nowoczesnej lingwistyki stała się konstrukcja ogólniejszej, niż tradycyjna, teorii gramatyki — takiej, która pozwoli opisać wszystkie języki ludzkie i nie będzie podporząd­ kowana językom o strukturze gramatycznej po­ dobnej do greki i łaciny. Warto może zauważyć w tym miejscu, że lin­ gwistyka nie dostarcza żadnych argumentów na rzecz tezy, że pomiędzy językami „cywilizowa­ nymi” i „prymitywnymi” zachodzi fundamen­ talna różnica. Słownictwo języka odzwierciedla, oczywiście, zajęcia i zainteresowania społeczno­ ści, która języka tego używa. Największe języki 22

współczesnego świata, takie jak angielski, fran­ cuski czy rosyjski, zawierają wiele słów z za­ kresu nauki i techniki, które nie mają odpowied­ ników w językach narodów „słabo rozwinię­ tych”. Równocześnie jednak istnieje wiele słów, np. w językach pewnych dalekich i zacofanych plemion Nowej Gwinei lub Ameryki Południo­ wej, których nie można zadowalająco przetłu­ maczyć na angielski, francuski czy rosyjski, po­ nieważ są to słowa odnoszące się do przedmio­ tów, zwierząt, roślin lub obyczajów nie znanych w kulturze zachodniej. Słownika żadnego języ­ ka nie można uznać za bogatszy lub uboższy w absolutnym sensie tego słowa od słownika ja­ kiegokolwiek innego języka: każdy język ma słownictwo dostatecznie bogate, by można w nim było wyrazić wszystkie rozróżnienia ważne dla społeczności, która się tym językiem posługuje. Z tego punktu widzenia nie można zatem na­ zwać żadnego języka ani bardziej „prymityw­ nym”, ani bardziej „rozwiniętym” niż inny. Jest to bodaj jeszcze bardziej wyraźne, gdy bierzemy pod uwagę strukturę gramatyczną języ­ ków. Pod tym względem zachodzą różnice po­ między każdym określonym językiem „prymi­ tywnym” a każdym „cywilizowanym”. Jednakże różnice te nie są większe od różnic pomiędzy przypadkowo zestawionymi językami „prymi­ tywnymi” -lub przypadkowo zestawionymi języ­ kami „cywilizowanymi”. Tzw. języki „prymi­ tywne” nie są mniej systematyczne, a przy tym nie są również ani strukturalnie prostsze, ani strukturalnie bardziej złożone niż języki, któ­ rymi posługują się ludzie „cywilizowani”. Jest to rzecz bardzo istotna. Wszystkie społeczności ludzkie, które znamy, posługują się językami o niemal takim samym stopniu złożoności: róż­ nice struktury gramatycznej, które odkrywamy badając różne języki świata, charakteryzują się tym, że nie można ich skorelować ze stopniem 23

rozwoju kulturalnego ludzi mówiących danym językiem, nie można ich też traktować jako ma­ teriału empirycznego dla konstrukcji teorii ewolucji ludzkiego języka. Fakt, że posługiwa­ nie się językiem jest cechą swoistą gatunku ludzkiego, a także fakt, że żaden język nie wydaje się bardziej prymitywny ani też bliższy systemowi komunikacji zwierząt od innego, jest przedmiotem szczególnej uwagi w najnowszych pracach Chomsky’ego. Jakie cechy języków ludzkich odróżniają je od systemów komunikacji używanych przez in­ ne gatunki? Szczegółowym rozważaniem tej kwestii zajmiemy się później. Już tu jednak można wymienić dwa szczególnie uderzające ry­ sy ludzkiego języka. Pierwszym z nich jest du­ alność struktury. Każdy spośród zbadanych do­ tąd języków (a można zasadnie przyjąć, że do­ tyczy to także wszystkich języków, które staną się kiedykolwiek przedmiotem badań lingwi­ stów): ma dwa poziomy struktury gramatycznej. Pierwszy z nich, który można by nazwać „pier­ wotnym” lub syntaktycznym poziomem analizy, to poziom, na którym zdania mogą być repre­ zentowane jako kombinacje wyposażonych w znaczenie jednostek: będziemy je nazywać słowami (przechodząc do porządku nad tym, że nie wszystkie minimalne jednostki syntaktyczne danego języka są słowami w zwykłym sensie tego terminu). Drugi — to poziom „wtórny” lub fonołogiczny, zdanie jest tu reprezentowane ja­ ko kombinacja jednostek, które same pozbawio­ ne są znaczenia i służą do identyfikacji jedno­ stek „pierwotnych”. Tymi „wtórnymi” jedno­ stkami języka są dźwięki lub fonemy (używając terminu bardziej technicznego). Weźmy jako przykład zdanie Jan udał się do Londynu i przyjmijtmy dla celów dydaktycznych upraszczające założenie, że każda litera reprezentuje jeden i tylko jeden fonem; możemy wówczas powie­ 24

dzieć, że zdanie to jest zbudowane z pięciu słów i że pierwsza z tych „pierwotnych” jednostek jest identyczna z kombinacją „wtórnych” jed­ nostek ], a, n (w tej kolejności), druga jednostka „pierwotna” — z kombinacją u, d, a, ł itd. Trze­ ba przyznać, że w tak rozumianej zasadzie du­ alności struktury nie ma niczego szczególnie no­ wego: była ona znana tradycyjnej gramatyce. Jedno wszakże należy podkreślić. Choć powie­ dzieliśmy, że jednostki ^pierwotne” są w odróż­ nieniu od „wtórnych” nosicielami znaczeń (co, ogólnie biorąc, jest prawdą), to jednak fakt, że słowa mają znaczenie, nie jest ich cechą defini­ cyjną. Jak zobaczymy, można analizować język na poziomie syntaktycznym bez wnikania w to, czy jednostki wyróżnione na tym poziomie mają znaczenie, czy też nie; istnieją zresztą słowa, które nie mają znaczeń (np. to w zdaniu angiel­ skim I want to go home). Nie powinniśmy zatem opisywać dualności struktury, o której tu mowa, w terminach powiązania dźwięków i znaczeń. Przyjmując, że każdy język charakteryzuje się dualnością struktury, możemy oczekiwać, że opis, czyli gramatyka dowolnego języka będzie się składać z trzech powiązanych wzajemnie czę­ ści. Częścią, która wyjaśnia regularności rzą­ dzące kombinacjami słów, jest składnia. To wła­ śnie za pomocą reguł składniowych (syntaktycznych) ustalamy, na przykład, że Jan udał się do Londynu jest zdaniem gramatycznym, w odróżr nieniu od * Jan Londynu się do udał. (Gwiazdka poprzedzająca tu Jan Londynu się do udał wska­ zuje, że ten ciąg słów jest niegramatyczny; będziemy również dalej korzystać z tej standar­ dowej umowy notacyjnej.) Częścią, która opisu­ je znaczenie słów i zdań, jest semantyka. Wresz­ cie częścią gramatyki, która zajmuje się dźwię­ kami i ich dopuszczalnymi kombinacjami (np. faktem, że się jest, a * ęis nie jest możliwym słowem języka polskiego), jest fonologia. 25

W tym miejscu powinienem chyba ostrzec czytelnika, że w lingwistyce panuje pewien nie­ porządek terminologiczny. Powyżej wprowadzi­ łem termin „gramatyka” dla określenia całości systematycznego opisu języka, obejmującej fo­ nologię i semantykę na równi ze składnią. W tym właśnie znaczeniu słowo „gramatyka” używane jest przez Chomsky’ego w jego now­ szych pracach; zamierzam trzymać się tego zna­ czenia w całej książce, z wyjątkiem fragmen­ tów, w których explicite zwrócę uwagę czytel­ nika na fakt, że posługuję się słowem „grama­ tyka” w nieco węższym sensie. Wielu lingwi­ stów nazywa „gramatyką” to, co tu Określiliśmy jako składnię, termin „składnia” zaś interpre­ tuje w sposób odpowiednio ograniczony (prze­ ciwstawiając ją „morfologii”). Za tą różnicą terminologiczną kryją się pewne różnice rze­ czowe, których jednak nie ma powodu uwzględ­ niać w naszym krótkim, z konieczności uprosz­ czonym, wykładzie celów i stanowisk we współczesnej lingwistyce. W książce niniejszej zaj mierny się głównie teorią składni, jest to bo­ wiem właśnie ta dziedzina, w której Chomsky wniósł swój największy wkład do bardziej tech­ nicznej warstwy lingwistyki. Drugą ogólną własnością języka ludzkiego, którą należy tu wymienić, jest jego twórczy charakter. Rozumiemy przez to właściwą każ­ demu rodzimemu użytkownikowi danego języ­ ka zdolność do wytwarzania i rozumienia nieograniczenie wielu zdań, których nigdy przed­ tem nie słyszał i które nie musiały być nigdy przedtem przez kogokolwiek użyte. „Twórcze” opanowanie języka przez jego rodzimych użyt­ kowników jest, co należy podkreślić, w normal­ nych warunkach nieświadome i nierefleksyjne. Na ogół nie zdają sobie oni sprawy z faktu, że stosują jakieś reguły gramatyczne lub systema­ tyczne zasady formacji, konstruując zdania no­ 26

we lub takie, z którymi zetknęli się już uprze­ dnio. Mimo to zdania wypowiadane przez każ­ dego z nich pozostali użytkownicy rodzimi na ogół akceptują jako poprawne i potrafią zrozu­ mieć. (Musimy uwzględnić, o czym będzie mowa dalej, 'pewną ilość błędów — stąd ograniczenie wyrażone w użytym w poprzednim zdaniu zwrocie „na ogół” — nie podważa to jednak rozważanej tu zasady.) Według naszej obecnej wiedzy, to twórcze opanowanie języka jest ce­ chą przysługującą wyłącznie istotom ludzkim, ich „różnicą gatunkową”. Systemy komunikacji używane przez inne gatunki nie są w tym sen­ sie „otwarte”. Większość z nich to systemy „zamknięte”, tj. umożliwiające przekazywanie tylko skończonej i stosunkowo niewielkiej licz­ by różnych „komunikatów”, których znaczenia są ustalone (tak, jak znaczenia kohiunikatów, które można przesyłać za pomocą międzynaro­ dowego kodu telegraficznego), a zwierzę nie może ich zmieniać ani konstruować nowych „zdań”. Wprawdzie pewne formy komunikacji zwierzęcej (np. „kod” sygnalizacyjny używany przez pszczoły dla wskazania kierunku i odle­ głości źródła miodu) dopuszczają możliwość tworzenia nowych „zdań” poprzez systematycz­ ną modyfikację „sygnałów”, jednakże we wszystkich tego rodzaju przypadkach istnieje pewna prosta korelacja pomiędzy dwiema zmiennymi — „sygnałem” i jego „znaczeniem”. Na przykład, jak twierdzi K. von Frisch w swej znakomitej pracy poświęconej temu tematowi, pszczoła sygnalizuje odległość źródła miodu od ula za pomocą intensywności ruchów swego cia­ ła; właśnie ten parametr „intensywności” pod­ lega nieskończenie wielu (ciągłym) zmianom. Ten rodzaj ciągłej zmiany znajdujemy również w języku ludzkim: na przykład, można z różną „intensywnością” akcentować słowo bardzo w zdaniu On był bardzo bogaty. Nie jest to jed­ 27

nak ta cecha, którą mamy na uwadze mówiąc o twórczym charakterze języka ludzkiego. Sta­ nowi o niej nie prosta możliwość ciągłej zmiany parametrów systemu sygnalizacyjnego odpo­ wiednio do zmieniającego się w sposób ciągły „znaczenia” komunikatów, lecz zdolność do konstruowania nowych kombinacji oddzielnych jednostek. Jak przekonamy się dalej, Chomsky twierdzi, że ten twórczy charakter języka jest jednym z jego najbardziej znamiennych rysów i ma szczególną doniosłość dla perspektywy psychologicznej teorii uczenia się języka i po­ sługiwania się nim. Wyłożyliśmy tu kilka ważniejszych zasad ogólnych, które będziemy zakładać w następ­ nych rozdziałach nawet wtedy, gdy nie będzie­ my się do nich explicite odwoływać. Warto je teraz krótko streścić. Lingwistyka nowoczesna głosi, że jest bardziej naukowa i bardziej ogólna niż gramatyka tradycyjna. Przyjmuje ona, że „naturalnym” ośrodkiem języka jest dźwięk (jako wytwór organów mowy) i że język pisany jest pochodny w stosunku do mówionego. Gra­ matyka dowolnego języka składa się z co naj­ mniej trzech wzajemnie powiązanych części: składni, semantyki i fonologii. Jednym z zadań gramatyki jest wyjaśnienie zdolności rodzimego użytkownika danego języka do wytwarzania i rozumienia nieograniczenie wielu „nowych” zdań. Wszystko, co powiedzieliśmy w tym roz­ dziale, jest (pomijając różnice akcentów) neu­ tralne w stosunku do różnic, które dzielą lin­ gwistykę współczesną na szereg szkół. Zajmiemy się obecnie omówienieim szkoły Bloomfielda (oraz szkoły „post-bloomfieldowskiej” lub „neo-bloomfieldowskiej”), w której, jak mówiliśmy, Chomsky zdobywał pierwsze szlify w lingwi­ styce.

28

2 SZKOŁA BLOOMFIELDA

W XX1 wieku rozwój lingwistyki w Stanach Zjednoczonych był w znacznym stopniu wyzna­ czony przez konieczność opisania możliwie wie­ lu spośród setek nie badanych uprzednio języ­ ków istniejących w Ameryce Północnej. Od chwili opublikowania w 1919 r. dzieła pt. Handbook of American Indian Languages aż do cza­ sów niemal najnowszych prawie każdy języko­ znawca ahaerykański badał w ramach swych studiów co najmniej jeden język Indian ame­ rykańskich; wiele charakterystycznych cech amerykańskiej lingwistyki można tym właśnie, przynajmniej częściowo, wytłumaczyć. Przede wszystkim doświadczenie wyniesione z pracy nad tubylczymi językami Ameryki Pół­ nocnej nadało znacznej części lingwistyki ame­ rykańskiej praktyczny charakter i swoisty na­ strój pośpiechu. Liczne spośród tych języków używane były przez niewielką liczbę ludzi i mo­ gły wkrótce wyginąć. Gdyby nie zostały dosta­ tecznie szybko zarejestrowane i opisane, pozo­ stałyby na zawsze niedostępne dla ¡badań nauko­ wych. Nic więc dziwnego, że w tych warunkach językoznawcy amerykańscy poświęcili wiele uwagi opracowaniu tzw. „metod badań tereno­ wych” — technik rejestrowania i analizy języ­ 29

ków, którymi językoznawca sam nie włada i które nie miały dotąd formy pisanej. Istniały niewątpliwie inne istotne czynniki (w szczegól­ ności pewna interpretacja rygorów naukowych i obiektywności), lecz fakt, że dla wielu uczo­ nych amerykańskich teoria lingwistyczna była niczym więcej, jak tylko źródłem technik opisu nie zarejestrowanych dotąd języków, spowodo­ wał co najmniej częściowo to, co Chomsky ga­ nił później jako ograniczanie teorii do „proce­ dur odkrywczych”. Franz Boas (1858—1942), który napisał Wstęp do Handbook of American Indian Languages i podał tam szkic metody, jaką sam opracował dla systematycznego opisu tych języków, do­ szedł do wniosku, że zakres zmienności ujaw­ niany iprzez ludzkie języki jest znacznie więk­ szy, niż można by przypuszczać opierając swe uogólnienia na opisie gramatycznym bar­ dziej znanych języków Europy. Twierdził on, że dotychczasowe Opisy tubylczych i „egzotycz­ nych” języków subkontynentu północnoamery­ kańskiego zawierają zniekształcenia spowodo­ wane tym, że językoznawcy nie docenili poten­ cjalnej rozmaitości języków i próbowali przy­ kładać tradycyjne kategorie opisu gramatycz­ nego do języków, dla których kategorie te są zgoła nieadekwatne; wykazał też, że żadna z tych tradycyjnych kategorii nie jest z ko­ nieczności obecna we wszystkich językach. Sko­ rzystajmy z dwóch przykładów Boasa: rozróż­ nienie pomiędzy liczbą pojedynczą i mnogą nie jest obowiązkowe w języku Kwakiutlów, tak iż twierdzenia „tu jest dom” i „tu są domy” nie muszą brzmieć odmiennie; podobnie, język eski­ moski nie zna różnicy pomiędzy czasem teraź­ niejszym i przeszłym („ktoś przychodzi” a „ktoś przyszedł”). Boas podaje również przykłady sy­ tuacji odwrotnej, tj. różnic gramatycznych obowiązujących w pewnych językach Indian 30

amerykańskich, a nie występujących w żadnej tradycyjnej teorii gramatycznej: „Niektóre spo­ śród języków Sju różnicują rzeczowniki za po­ mocą rodzajników i ściśle odróżniają coś żywe­ go poruszającego się od czegoś żywego pozosta­ jącego w spoczynku, czy też ożywione długie od nieożywionych wysokich i nieożywionych zbio­ rowych przedmiotów”. Przykładami tego ro­ dzaju uzasadniał Boas swój pogląd, że każdy język ma swą własną, niepowtarzalną strukturę gramatyczną i że zadaniem językoznawcy jest wykrywanie dla każdego języka z osobna naj­ właściwszych kategorii jego opisu. Stanowisko to można nazwać „strukturalistycznym” (w jed­ nym z wielu znaczeń tego dość modnego ter­ minu). Należy podkreślić, że stanowisko „strukturalistyczne” nie było swoiste dla Boasa i jego kon­ tynuatorów w Ameryce. Podobne poglądy wy­ rażał Wilhelm von Humboldt (1768—1835); for­ mułowali je również współcześni Boasowi ucze­ ni europejscy, mający, jak on, doświadczenie w zakresie opisu języków „egzotycznych”. „Strukturalizm” był w istocie hasłem bojowym wielu różnych dwudziestowiecznych szkół w lingwistyce. Jest rzeczą powszechnie uznaną, że dwie naj­ większe i najbardziej wpływowe postaci lingwi­ styki amerykańskiej po Boasie, od założenia Linguistic Society of America (1924) do wybu­ chu drugiej wojny światowej, to Edward Sapir (1884—1939) i Leonard Bloomfield (1887—1949). Różnili się oni bardzo temperamentem, zakre­ sem zainteresowań, przekonaniami filozoficzny­ mi i rodzajem wpływu, jaki wywarli. Sapir miał za sobą studia nad filologią germańską, lecz jeszcze jako student uległ wpływowi Boasa i za­ jął się badaniami języków Indian amerykań­ skich. Podobnie jak Boas i wielu innych uczo­ nych amerykańskich do dnia dzisiejszego, był 31

on równocześnie antropologiem i językoznaw­ cą, publikując liczne prace z obu tych dziedzin. Jednakże zainteresowania i kompetencje zawo­ dowe Sapira wykraczały poza antropologię i lin­ gwistykę, obejmując literaturę, muzykę i sztu­ kę. Opublikował on wiele artykułów i recenzji (dotyczących bardzo wielu różnych języków), lecz tylko jedną książkę. Była to stosunkowo krótka praca, zatytułowana Language, wydana w 1921 r. i adresowana do szerokich rzesz czy­ telniczych. Książka ta różni się uderzająco, za­ równo pod względem treści, jak i stylu, od opu­ blikowanego pod tym samym tytułem dzieła Bloomfielda. Jak się przekonamy, Bloomfield uczynił wię­ cej niż ktokolwiek inny dla usamodzielnienia i unaukowienia (we właściwym mu rozumieniu terminu „naukowy”) lingwistyki; w dążeniu do tego celu gotów był ograniczyć zakres badań, eliminując zeń liczne aspekty języka, o których, jak sądził, nie można wygłaszać twierdzeń do­ statecznie precyzyjnych i uzasadnionych. Sapir, jak należało przewidywać na podstawie innych jego zainteresowań, miał bardziej „humanisty­ czny” stosunek do języka. Podkreślał on z na­ ciskiem kulturowe znaczenie języka, priorytet rozumu względem woli i uczucia (akcentując „dominujące poznawczy charakter” języka) i fakt, że język jest „czysto ludzki” i „nie-instynktowny”. Książka Sapira, choć dużo krótsza, jest znacznie ogólniejsza i łatwiejsza w czytaniu (w każdym razie — w czytaniu po­ wierzchownym) niż Bloomfielda. Wiele tu błyskotliwych analogii i sugestywnych porów­ nań, trzeba jednak przyznać, że niechęć Sapira do pomijania milczeniem któregokolwiek spo­ śród różnorodnych aspektów języka sprawia, iż liczne jego twierdzenia teoretyczne spowija aura niejasności, czego nie ma w książce Bloom­ fielda. Dzieło Sapira do dziś przyciąga uwagę 32

językoznawców. Nigdy jednak nie było „szkoły Sapira” w tym sensie, w jakim istniała i na­ dal istnieje „szkoła Bloomfielda” w lingwistyce amerykańskiej. Nic w tym dziwnego. Nie bę­ dziemy dalej zajmować się Sapirem, wskażemy tylko, że wiele poglądów Sapira na język pod­ trzymuje obecnie Chomsky, mimo że koncepcja Chomsky’ego kształtowała się w ramach bloomfieldowskiej tradycji lingwistyki „autonomicz­ nej”. Zgodnie ze znaczeniem, jakie wiązał Bloomfield z terminem „naukowy” (a była to inter­ pretacja rozpowszechniona w owym czasie), naukowość wymaga świadomego odrzucenia wszelkich danych, które nie są bezpośrednio obserwowalne lub fizycznie mierzalne. J. B. Watson, twórca tzw. „behawiorystycznego” kie­ runku w psychologii, reprezentował ten sam po­ gląd na cele i metodologię nauki. Według Watsona i jego kontynuatorów, psycholog nie po­ trzebuje postulować istnienia umysłu ani żad­ nych innych niedbserwowalnych bytów w celu wyjaśnienia tych czynności i zdolności ludzkich, które tradycyjnie określano jako „mentalne” lub „rozumowe”. Zachowanie każdego orga­ nizmu, od ameby do człowieka, winno być opi­ sywane i wyjaśniane w terminach reakcji orga­ nizmu na bodźce ze strony czynników otoczenia. Zakładano, iż fakt, że organizm uczy się tych reakcji, można zadowalająco wyjaśnić za po­ mocą znanych praw fizyki i chemii w niemal ten sam sposób, jak tłumaczy się fakt, iż termo­ stat „uczy się” reagować na zmiany temperatu­ ry i włączać lub wyłączać piec k Mowa jest tyl­ ko jedną z wielu form jawnego, czyli bezpo­ średnio obserwowalnego zachowania, które cha­ rakteryzuje człowieka; myśl zaś jest jedynie niesłyszalną mową („mówieniem za pomocą ukrytych mięśni”, jak formułował to Watson). Ponieważ mowę niesłyszalną można, gdy zacho­ 3 Chomsky

33

dzi potrzeba, uczynić słyszalną, więc myśl jest w zasadzie formą zachowania obserwowalnego. Przystępując do pisania swego monumental­ nego dzieła Language, Bloomfield explicite przyjął behawioryzm jako aparat pojęciowy opisu lingwistycznego. (We wcześniejszej pracy, An Introduction to the Study oj Language, opu­ blikowanej w 1914 r., nie mniej wyraźnie de­ klarował akces do „mentalistycznej” psychologii Wundta.) W drugim rozdziale Language stwier­ dził, że choć w zasadzie można ¡przepowiedzieć, czy dany bodziec spowoduje czyjąś wypowiedź, a jeśli .tak, to co dokładnie zostanie powiedziane, jednakże w praktyce przewidywanie takie jest możliwe „tylko wtedy, gdy znamy dokładną strukturę czyjegoś ciała w danym momencie” (s. 33). Znaczenie formy językowej określone zostało jako „zdarzenia praktyczne”, z którymi ta forma „jest związana” (s. 27), a w jednym z dalszych rozdziałów jako „sytuacja, w której mówiący jej używa i reakcja, którą wywołuje ona u słuchającego” (s. 139). Jako przykład pro­ stej, lecz zapewne typowej sytuacji, w której można użyć języka, wskazuje Bloomfield nastę­ pujące okoliczności: Jan i Anna idą drogą; Anna dostrzega jabłko na drzewie i, będąc głodna, prosi Jana, by je dla niej zerwał; Jan wspina się na drzewo i da je jej jabłko; Anna je zjada. W ten właśnie sposób opisalibyśmy normalnie zdarzenie, które tu zaistniało. Opis behawiorystyczny wyglądałby nieco inaczej: Głód Anny (tj. skurczenie się pewnych jej mięśni i wydzielenie .pewnych płynów, głównie w żo­ łądku) oraz zobaczenie przez nią jabłka (tj. do­ tarcie do jej oczu fal świetlnych odbitych od jabłka) składają się na bodziec. Bardziej bezpo­ średnią reakcją na ten bodziec byłoby wejście samej Anny na drzewo i zerwanie przez nią jabłka. Miała jednak miejsce „reakcja zastęp­ cza” w postaci wydania przez nią za pomocą 34

organów mowy pewnego ciągu dźwięków; po­ działało to jako „bodziec zastępczy” na Jana, wywołując takie jego działanie, którym zarea­ gowałby .na własny głód i dostrzeżenie jabłka. Ta behawiorystyczna analiza sytuacji pozosta­ wia, oczywiście, szereg niewyjaśnionych kwestii, nie będziemy ich tu jednak rozważać. Przytoczona za Bloomfieldem ilustracja daje czytelnikowi pewne wyobrażenie o tym, w jaki sposób przypisywano językowi działanie w praktycznych sytuacjach jako substytutu in­ nych rodzajów niesymbolicznego zachowania; dla naszych celów to wystarcza. Akces Bloomfielda do behawioryzmu nie miał większego wpływu na jego prace w zakresie składni i fonologii; nie odbił się również na dorobku jego uczniów (sprzyjał natomiast roz­ wijaniu „empirystycznej” metodologii, o czym dalej będzie jeszcze mowa). Sam Bloomfield od­ woływał się do behawiorystycznego punktu widzenia tylko wówczas, gdy zajmował się zna­ czeniem, a przy tym to, co miał do powiedzenia w tej kwestii, nie miało inspirować jego na­ stępców do prób konstrukcji ogólnej teorii se­ mantyki. Zdaniem Bloomfielda, analiza znacze­ nia jest „słabym punktem badań nad językiem” i pozostanie nim tak długo, „dopóki wiedza ludzka nie wykroczy daleko poza jej stan obec­ ny” (s. 140). Przyczyną tego pesymizmu było przekonanie, że precyzyjna definicja znaczenia słów zakłada wyczerpujący opis „naukowy” przedmiotów, stanów rzeczy, procesów itd., do których słowa te się odnoszą (tj. działają jako ich „substytuty”). Dla niewielkiej liczby słów (nazw roślin, zwierząt, substancji chemicznych itp.) jesteśmy już w stanie zbudować dostatecz­ nie precyzyjne definicje za pomocą terminów technicznych odpowiednich dziedzin nauki (bo­ taniki, zoologii, chemii itp.). Jednakże dla ogromnej większości słów jest to nieosiągalne 3*

35

(Bloomfield podaje jako przykłady miłość i nie­ nawiść). Stanowisko Bloomfielda mogło tylko zniechęcić językoznawców do badań nad zna­ czeniem; i ani on sam, ani jego kontynuatorzy nie wnieśli żadnego pozytywnego wkładu do teorii czy praktyki w zakresie semantyki. W istocie przez prawie trzydzieści lat po opu­ blikowaniu książki Bloomfielda studia nad zna­ czeniem były w jego szkole całkowicie lekce­ ważone i określane często jako nie należące do lingwistyki we właściwym tego słowa zna­ czeniu. Stanowisko Bloomfielda i jego szkoły w kwestii znaczenia, hamujące wszelki postęp w semantyce, nie odbiło się jednak ujemnie na rozwoju innych działów teorii lingwistycznej. Sam Bloomfield nigdy nie sugerował, że można opisać składnię i fonologię języka abstrahując całkowicie od znaczenia słów i zdań (choć nie­ wątpliwie uważałby to za bardzo pożądane, gdyby było wykonalne). Jego zdaniem, dla ana­ lizy fonologicznej i syntaktycznej nieodzowna jest wiedza o tym, „czy dwie formy wypowie­ dzi są «takie same», czy «różne»”, w tym celu jednak potrzebne jest tylko uwzględnienie ogól­ nych rysów znaczenia słowa, nie zaś jego peł­ nego naukowego opisu. Badania semantyczne były ściśle podporządkowane zadaniu identyfi­ kacji jednostek fonologii i składni i nie miały w ogóle wpływu na ustalanie reguł i zasad, rządzących dopuszczalnymi kombinacjami tych jednostek. Ta część gramatyki miała być dzia­ łem czysto formalnym, niezależnym od seman­ tyki. Kontynuatorzy Bloomfielda poszli jeszcze da­ lej w dążeniu do formułowania zasad analizy fonologicznej i syntaktycznej bez odwoływania się do znaczenia. Dążenie to osiągnęło punkt kulminacyjny w pracach Zelliga Harrisa, zwłaszcza w jego Methods in Structural Lin36

guisties, opublikowanych w 1951 r., choć ukoń­ czonych kilka lat wcześniej. Dorobek Harrisa stanowi również najambitniejszą i najbardziej rygorystyczną próbę ustalenia tego, co Chomsky scharakteryzował później jako zbiór „procedur odkrywczych” dla opisu gramatycznego. Chomsky był uczniem, a później jednym ze współpracowników Harrisa, i jego pierwsze pu­ blikacje pisane są w duchu prac Harrisa. W 1957 r., w którym ukazała się pierwsza książ­ ka Chomsky’ego, zatytułowana Syntactic Struc­ tures, odszedł on już, jak zobaczymy, od stano­ wiska Harrisa i innych kontynuatorów Bloom­ fielda w kwestii „procedur odkry wczych”. Nadal jednak utrzymywał, że fonologia i składnia ję­ zyka mogą i powinny być uprawiane jako sy­ stemy czysto formalne, bez odwoływania się do rozważań semantycznych. Język jest instru­ mentem służącym wyrażaniu znaczeń; jest rze­ czą zarówno możliwą, jak i pożądaną, opisać ten instrument, co najmniej w pierwszym eta­ pie, bez korzystania z wiedzy o zadaniu, jakie ma on spełniać. Semantyka jest częścią opisu używania języka; jest ona wtórna w stosunku do składni i zależna od niej, a przy tym wy­ kracza poza granice właściwej lingwistyki. W ostatnich latach Chomsky staje się coraz su­ rowszym krytykiem lingwistyki „bloomfieldowskiej”, odrzucając wiele spośród jej założeń, które pierwotnie podtrzymywał. Warto tu za­ tem podkreślić, że jego związek ze szkołą Bloomfielda polega nie tylko na tym, iż w szko­ le tej ukształtowały się jego wcześniejsze po­ glądy; przede wszystkim osiągnięcia techniczne w lingwistyce, które Chomsky zapisał na swym koncie, nie byłyby możliwe, gdyby uczeni tacy, jak Harris, nie przygotowali dla nich gruntu.

3

ZADANIA TEORII LINGWISTYCZNEJ

Zanim przejdziemy do omówienia bardziej technicznego dorobku Chomsky’ego w zakresie lingwistyki, dobrze będzie omówić i wyjaśnić motywy i założenia metodologiczne, leżące u podstaw jego dzieła. W rozdziale niniejszym skupimy uwagę głównie na tym, co sam Chomsky głosi w swej niewielkiej, lecz epoko­ wej książce, Syntactic Structures, opublikowa­ nej w 1957 r. Jak przekonamy się nieco dalej, w późniejszych swych pracach Chomsky sze­ rzej pojmował zakres lingwistyki. Tytuł „Zada­ nia teorii lingwistycznej” zapożyczyłem z Syn­ tactic Structures, tak bowiem zatytułowany jest szósty rozdział tej książki. Jak już mówiłem, ogólny pogląd Chomsky’e­ go na teorię lingwistyczną, przedstawiony w Syntactic Structures, jest pod wieloma wzglę­ dami taki sam, jak poglądy innych przedstawi­ cieli szkoły Bloomfielda, zwłaszcza Zelliga Har­ risa. W szczególności należy odnotować, że w okresie tym nie ma żadnych wzmianek o „ra­ cjonalizmie”, który jest tak charakterystycznym rysem późniejszych pism Chomsky’ego. Jego przyznanie się do tego, że pozostaje pod wpły­ wem filozofów „empirystów”, Goodmana i Qui38

ne’a, może sugerować, iż podziela on ich poglą­ dy; nie ma jednak w Syntactic Structures ogól­ nego omówienia filozoficznych i psychologicz­ nych implikacji gramatyki. Jest jednak jeden lub dwa punkty, które ostro odróżniają nawet tę wczesną pracę Chomsky’ego od prac Harrisa i innych przedstawicieli szkoły Bloomfielda. W rozdziale 1 wspomnie­ liśmy, że Chomsky kładzie wielki nacisk na twórczy charakter ludzkiego języka i postuluje, by teoria gramatyki odzwierciedlała zdolność wszystkich dorosłych użytkowników języka do produkowania i rozumienia zdań, których nigdy przedtem nie słyszeli. Później Chomsky stwier­ dził, że pewni dawniejsi badacze, wśród nich Wilhelm von Humboldt i Ferdinand de Saussure (1857—1913) również podkreślali doniosłość tej cechy języka. W istocie rzeczy, cechę tę zakła­ dano, a od czasu do czasu formułowano explicite od momentu narodzin zachodniej lingwistyki w starożytności. Została ona natomiast zlekce­ ważona, jeśli nie zakwestionowana, w bloomfieldowskiej wersji celów teorii lingwistycznej. Przyczyna tego faktu zdaje się tkwić w tym, że przedstawiciele szkoły Bloomfielda, wspólnie z wieloma innymi dwudziestowiecznymi szko­ łami w lingwistyce, byli świadomi potrzeby wy­ raźnego rozróżnienia między gramatyką deskryptywną i gramatyką preskryptywną (lub normatywną): między opisem reguł faktycznie przestrzeganych przez rodzimych użytkowni­ ków języka a przepisami reguł, które, wedle opinii gramatyków, powinni oni respektować, by mówić „poprawnie”. Istnieje wiele przykła­ dów reguł preskryptywnych ustanowionych przez gramatyków, które nie mają oparcia w normalnym sposobie mówienia użytkowni­ ków języka angielskiego. (Jednym z takich przykładów jest reguła głosząca, że „poprawne” w języku angielskim jest zdanie It is I, nie zaś 39

używane zazwyczaj It’s me.) Szkoła Bloomfielda (i wiele innych szkół) zainteresowane były w podkreślaniu statusu lingwistyki jako nauki deskryptywnej, traktując jako sprawę zasadni­ czą wykluczenie wszelkiego ryzyka związanego z przesądzaniem o gramatyczności czy „po­ prawności” zdań, zanim zdania te zostaną za­ świadczone w mowie rodzimych użytkowników języka i włączone do korpusu danych stanowią­ cych podstawę opisu gramatycznego. Chomsky utrzymywał, że znaczna większość zdań w każdym reprezentatywnym zbiorze za­ rejestrowanych wypowiedzi to zdania „nowe” w tym znaczeniu, że występujące raz i tylko raz; będzie tak niezależnie od tego, jak długo będziemy kontynuować rejestrowanie wypowie­ dzi rodzimych użytkowników języka. Język angielski, podobnie jak każdy inny język natu­ ralny, składa się z nieskończenie wielu zdań, których tylko nieznaczna część była dotąd lub będzie kiedykolwiek użyta. Opis gramatyczny języka angielskiego można oprzeć na zbiorze faktycznie zaświadczonych wypowiedzi, lecz zo­ staną one opisane i zaklasyfikowane jako „gra­ matyczne” niejako tylko przypadkowo, przez „rzutowanie” ich na nieskończony zbiór zdań, który tworzy język. Używając terminologii Chomsky’ego powiemy, że gramatyka generuje (i tym samym określa jako „gramatyczne”) wszystkie zdania danego języka, nie rozróżnia­ jąc pomiędzy tymi, które były, i tymi, które nie były zaświadczone. Rozróżnienie z Syntactic Structures między zdaniami generowanymi przez gramatykę (ję­ zyk) a próbką wypowiedzi wytworzonych w normalnych warunkach przez rodzimych użyt­ kowników języka (korpus) przeprowadza Chomsky w późniejszych swych pracach w ter­ minach kompetencji i wykonania. Ta zmiana terminologii jest symptomatyczna dla ewolucji 40

Chomsky’ego od empiryzmu do racjonalizmu, o której już wspomnieliśmy i którą omówimy bardziej szczegółowo później. W następnych pu­ blikacjach, lecz nie w Syntactic Structures, Chomsky kładzie nacisk na fakt, że liczne wy­ powiedzi wytworzone przez rodzimych użyt­ kowników języka (próbki ich „wykonania” ję­ zykowego) są z różnych powodów niegramatyczne. Powody te związane są z czynnikami tak nieistotnymi z lingwistycznego punktu widze­ nia, jak luki pamięci lub uwagi czy błędy me­ chanizmu psychologicznego, który leży u pod­ staw mowy. Skoro tak jest, lingwista nie może przyjąć bezkrytycznie zbioru zaświadczonych wypowiedzi jako części języka, który ma być generowany przez gramatykę. Musi on poddać pewnej idealizacji „surowe dane”, eliminując z ich korpusu wszystkie te wypowiedzi, które rodzimy użytkownik języka uznałby za niegramatyczne, korzystając ze swej „kompetencji”. Na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać, że Chomsky grzeszy tu mieszaniem opisu i normy, tak pospolitym w gramatyce tradycyjnej. Nie jest tak jednak. Pogląd, iż wszystkie wypowie­ dzi rodzimego użytkownika języka są równie poprawne, o czym świadczy sam fakt, że zostały użyte, był wprawdzie często głoszony przez ję­ zykoznawców o orientacji empirycznej, osta­ tecznie jednak okazuje się nie do utrzymania. Chomsky ma całkowitą słuszność, żądając dla lingwistyki takiego samego prawa do nie­ uwzględniania pewnych „surowych danych”, które w innych naukach przyjęte jest jako rzecz normalna. Powstają, oczywiście, poważne pro­ blemy, zarówno praktyczne, jak i teoretyczne, związane z podejmowaniem decyzji w kwestii, jakie czynniki są obce lub lingwistycznie nie­ istotne; możliwe, że w praktyce „idealizacja” danych, którą postuluje Chomsky, idzie w parze z pewnymi rozważaniami normatywnymi, do­ 41

minującymi w gramatyce tradycyjnej. Nie pod­ waża to jednak zasady ogólnej. Dalsza różnica — związana zresztą z tą, o któ­ rej mowa wyżej — pomiędzy wczesnymi i póź­ niejszymi poglądami Chomsky’ego na „cele lingwistyki”, dotyczy roli, jaką przypisuje on intuicji czy osądowi rodzimego użytkownika języka. W Syntactic Structures Chomsky głosi, że zdania generowane przez gramatykę powinny być „akceptowalne dla rodzimego użytkownika” (s. 49—50); stwierdza również, że za taką gra­ matyką, którą konstruuje, przemawia m. in. to, iż tłumaczy ona „intuicje” rodzimego użytkow­ nika języka w zakresie rozpoznawania pewnych zdań jako równoważnych lub dwuznacznych. Jednakże intuicje rodzimego użytkownika trak­ towane są tu jako niezależne świadectwo, a ich wyjaśnienie — jako zadanie wtórne w stosunku do głównego zadania generowania zdań danego języka. W pracach późniejszych Chomsky trak­ tuje intuicje użytkownika danego języka jako część danych, które mają być wyjaśnione przez gramatykę. Nadto zdaje się obecnie przypisy­ wać większą wiarogodność tym intuicjom, niż czynił to przedtem, kiedy postulował koniecz­ ność testowania ich za pomocą zadowalających technik „operacyjnych”. W poprzednim rozdziale mówiliśmy o tym, że lingwistyka amerykańska z okresu „bloomfieldowskiego” reprezentowała orientację bar­ dzo „proceduralną”. Problemy teoretyczne for­ mułowano w niej jako problemy metody („Jak powinno się realizować ’praktyczne zadania ana­ lizy języka?”) i przyjmowano powszechnie, że możliwe jest ustalenie zbioru procedur, których zastosowanie do korpusu danych nieznanego ję­ zyka (lub języka traktowanego tak, jak gdyby był nieznany językoznawcy) pozwoli podać po­ prawną analizę gramatyczną tego języka, o ile ów korpus był jego reprezentatywną próbką. 42

Jednym z głównych punktów wywodu Chomsky’ego w Syntactic Structures była teza, że jest to założenie nie tylko zbędne, lecz także szko­ dliwe: „Teorii lingwistycznej nie należy iden­ tyfikować z wykazem pożytecznych procedur, nie powinno się też oczekiwać od niej mecha­ nicznych procedur odkrywania gramatyk” (s. 56, przyp. 6). Drogi, którymi językoznawca dochodzi w praktyce raczej do tej niż innej ana­ lizy, obejmują „intuicję, zgadywanie, wtszelkie cząstkowe wskazówki metodologiczne, poleganie na dawnych doświadczeniach Łtp.” (s. 56). Istot­ ny jest ostateczny rezultat, ten zaś można przed­ stawić i uzasadnić bez odwoływania się do pro­ cedur, które zastosowano, by go osiągnąć. Nie znaczy to, że próby rozwijania technik heury­ stycznych dla opisu języków są bez znaczenia, lecz po prostu — mówiąc ogólnikowo — że próba puddingu polega na spożyciu go. W przypadku analizy gramatycznej jest podobnie, jak w przy­ padku dowodu twierdzenia matematycznego, który można sprawdzić nie biorąc pod uwagę tego, w jaki sposób konstruujący ten dowód znajdował odpowiednie twierdzenia pośredni­ czące. Jest to, powiada Chomsky, powszech­ nie praktykowane w naukach przyrodniczych, a nie ma potrzeby, by lingwistyka stosowała kryteria surowsze niż te nauki; zwłaszcza, że żaden językoznawca nie zdołał, jak dotąd, osiągnąć wyraźnego postępu w zakresie formu­ łowania zadowalających procedur odkrywczych. Tak więc, teoria lingwistyczna powinna słu­ żyć uzasadnianiu gramatyk. Chomsky przecho­ dzi następnie do rozważenia możliwości sformu­ łowania kryteriów, które pozwolą rozstrzygać o tym, czy określona gramatyka jest najlepszą z gramatyk możliwych ze względu na dane. Do­ chodzi do wniosku, że nawet to zadanie — sfor­ mułowanie procedury decyzyjnej — jest zbyt ambitne. Maksimum tego, czego można oczeki­ 43

wać, jest dostarczenie przez teorię lingwistycz­ ną kryteriów wyboru (procedury ewaluacyjnej) pomiędzy alternatywnymi gramatykami. Inny­ mi słowy, nie można żywić nadziei, że potrafi­ my stwierdzać, czy określony opis danych jest poprawny w jakimkolwiek absolutnym sensie, lecz tylko że jest bardziej poprawny, niż pe­ wien alternatywny opis tych samych danych. Wprowadzone przez Chomsky’ego rozróżnie­ nie pomiędzy procedurami decyzyjnymi i pro­ cedurami ewaluacyjnymi wywołało pewne nie­ porozumienia i niepotrzebne kontrowersje. Ża­ den fizyk nie powiedziałby, na przykład, że Einsteina teoria względności podaje najlepsze możliwe wyjaśnienie danych, których dotyczy, lecz tylko że jest ona lepsza niż teoria alterna­ tywna, oparta na fizyce Newtona. Zapytajmy raz jeszcze, dlaczego do lingwistyki miałoby się stosować surowsze kryteria niż do innych nauk? Mówi się niekiedy, że formułując cele teorii lingwistycznej w terminach 'porównywa­ nia alternatywnych (gramatyk Chomsky nie uwzględnia faktu, że dla wielu języków nie mamy nawet częściowej gramatyki, a dla żad­ nego języka nie mamy dotychczas gramatyki, która byłaby bliska zupełności. Tak jest w isto­ cie. Jednakże wniosek, że w tych warunkach jest rzeczą przedwczesną mówić o porównywa­ niu gramatyk, nie jest uprawniony. Ustalanie zbioru reguł gramatycznych zmusza języko­ znawcę do podejmowania decyzji w kwestiach sposobu posługiwania się danymi. Nawet jeśli reguły te opisują tylko niewielką część danych, musi się explicite lub implicite porównywać alternatywne możliwości. Zadanie teorii lingwi­ stycznej, powiada Chomsky, polega na tym, by uczynić wyraźnymi te alternatywne możliwości i sformułować ogólne zasady wyboru jednej z nich. Zwróćmy uwagę na jeszcze jedną kwestię. 44

Proponując rezygnację z bloomfieldowskiej idei, by teoria lingwistyczna dostarczała „pro­ cedur odkrywczych”, Chomsky wskazywał rów­ nocześnie skromniejsze zadanie tej teorii; w pewnym sensie jednak jego propozycje teore­ tyczne są nieporównanie bardziej ambitne niż poprzedników. Na kilka lat przed opublikowa­ niem Syntactic Structures, w mało znanym artykule pt. „Systems of Syntactic Analysis” Chomsky próbował sformułować z matematycz­ ną precyzją niektóre procedury analizy grama­ tycznej naszkicowane w Methods in Structural Linguistics Harrisa. Praca nad tym tematem oraz analiza innych „starannie opracowanych propozycji budowy teorii lingwistycznej” prze­ konały go, że są to tylko z pozoru sformułowa­ nia procedur odkrywczych, faktycznie zaś jedy­ nie opisy „procedur ewaluacyjnych dla grama­ tyki” (Syntactic Structures, s. 52). Najbardziej oryginalnym i prawdopodobnie najtrwalszym wkładem Chomsky’ego do lingwistyki jest ma­ tematyczna ścisłość i precyzja, z jaką sforma­ lizował on własności alternatywnych systemów opisu gramatycznego. Bardziej szczegółowe omówienie tej sprawy musimy odłożyć do na­ stępnych rozdziałów. Tu wymienimy tylko dwa ogólne punkty. Już na pierwszych stronach Syntactic Struc­ tures Chomsky mówi o gramatyce jako o „pew­ nego rodzaju urządzeniu do produkowania zdań języka, który się analizuje”. Użycie w tym kon­ tekście słów „urządzenie” i „produkowanie” spowodowało pewne nieporozumienie: wielu czytelników powzięło mianowicie przekonanie, że Chomsky pojmuje gramatykę jako pewien elektroniczny lub mechaniczny model, naśladu­ jący zachowanie użytkownika danego języka wypowiadającego zdania. Należy podkreślić, iż Chomsky użył tych terminów dlatego, że są one stosowane w tym dziale matematyki, z któ­ 45

rego korzystał formalizując gramatykę, przy czym zarówno słowo „urządzenie”, jak i „ma­ szyna” mają tam najzupełniej abstrakcyjne znaczenie, nie zakładają żadnych fizycznych własności rzeczywistych modeli, które mogłyby być realizacją abstrakcyjnego „urządzenia”. Sprawę tę wyjaśnimy dokładniej w następnym rozdziale. Użycie w cytowanym fragmencie słowa „pro­ dukować” było jednak dość niefortunne. Słowo to sugeruje bowiem w sposób prawie nieunik­ niony, że opisuje się tu strukturę gramatyczną języka raczej z punktu widzenia mówcy niż słuchacza; że gramatyka opisuje produkowanie, nie zaś recepcję mowy. Jak zobaczymy, w pew­ nym sensie gramatyka tego typu, jaką kon­ struuje Chomsky, „produkuje” zdania przez stosowanie ciągów reguł. Chomsky jednak usta­ wicznie ostrzega przed identyfikowaniem „pro­ dukowania” zdań w ramach gramatyki i produ­ kowania zdań przez kogoś, kto używa danego języka. Gramatyka jest z założenia neutralna wobec produkowania i recepcji, ma w pewnym stopniu tłumaczyć jedno i drugie, nie będąc jednak do żadnej z tych czynności przystoso­ wana lepiej niż do pozostałej. Chomsky mówi zazwyczaj nie o „produkowaniu ” zdań przez gramatykę, lecz o „generowaniu”; i my użyliś­ my już tego terminu w niniejszym rozdziale. Co jednak dokładnie znaczy słowo „generować” w tym kontekście? Mówiliśmy już o tym, że gramatyka generatywna jest gramatyką, która „rzutuje” każdy dany zbiór zdań na większy, ewentualnie nie­ skończony zbiór zdań, jakim jest opisywany ję­ zyk, i że jest to ta własność gramatyki, która odzwierciedla twórczy aspekt ludzkiego języka. Jednakże' dla Chomsky’ego słowo „generatywna” ma również drugie, równie ważne, jeśli nie ważniejsze znaczenie. W tym drugim znaczeniu, 40

w którym zamiast „generatywna” można po­ wiedzieć „dana explicite”, słowo to charaktery­ zując gramatykę implikuje, że reguły grama­ tyczne i warunki ich stosowalności są ściśle ustalone. Najlepiej bodaj zilustrować można ten sens słowa „generatywna” za pomocą prostej analogii matematycznej (Chomsky zresztą za­ pożyczył termin „generować” właśnie z mate­ matyki). Rozważmy następujące wyrażenie algebraiczne czy też funkcję: 2x+3y —z. Przy założeniu, że zmienne x, y, z przybierają jako wartości liczby całkowite, wyrażenie to będzie generować (w terminach zwykłych operacji arytmetycznych) nieskończony zbiór wartości jako wyników. Na przykład gdy x — 3, y = 2, z — 5, wynikiem jest 7; gdy x = 1,. y — 3, z = = 21, wynikiem jest —10 itd. Możemy zatem powiedzieć, że 7, —10 itd. należą do zbioru war­ tości generowanych przez rozważaną funkcję. Jeśli ktoś stosując reguły arytmetyki dojdzie do przeciwnego wniosku, powiemy, że popełnił błąd. Nie uznamy, że reguły te są niedookreślo­ ne i pozostawiają wątpliwości co do właściwego sposobu ich stosowania. Chomsky’ego koncepcja reguł gramatyki jest podobna. Powinny one być równie ściśle ustalone — sformalizowane, uży­ wając terminu technicznego — jak reguły aryt­ metyki. Identyfikując reguły gramatyki z kom­ petencją lingwistyczną rodzimego użytkownika języka — jak czyni to Chomsky w swych póź­ niejszych pracach — możemy wytłumaczyć po­ jawianie się zdań niegramatycznych, a także okazjonalną niezdolność słuchaczy do zanalizo­ wania zdań poprawnych pod względem grama­ tycznym, w niemal ten sam sposób, w jaki tłu­ maczymy różnice otrzymanych wartości funkcji matematycznych: powiemy, że są one wynikiem błędów wykonania — błędów popełnionych w toku stosowania reguł. Zdaniem Chomsky’ego, gramatyka języka po­ 47

winna generować wszystkie i tylko wszystkie zdania tego języka. Jeśli czytelnik jest speszony dodatkiem „i tylko” — stosunkowo trywialnym przykładem precyzji, której wymaga formali­ zacja — wystarczy, by uświadomił sobie, że budując gramatykę tak, aby generowała wszystkie kombinacje słów angielskich (a była­ by to bardzo prosta gramatyka), można być pewnym, że wygenerowane zostaną wszystkie zdania tego języka. Jednakże większość tych kombinacji nie będzie zdaniami. Dodatek „i tyl­ ko” jest zatem ważnym ograniczeniem. Wygenerowanie wszystkich i tylko wszyst­ kich zdań angielskiego lub jakiegokolwiek inne­ go języka może wydawać się zadaniem nazbyt ambitnym. Należy jednak pamiętać, że jest to ideał, który — nawet jeśli nie jest osiągalny — wyznacza cel pracy gramatyka; z dwu grama­ tyk, które pod innymi względami są równie dobre, lepsza jest ta, która jest bliższa temu ideałowi. Należy również podkreślić coś, co mo­ że się wydać nieco paradoksalne: przyjęcie za Chomsky’m ideału generowania wszystkich i tylko wszystkich zdań danego języka nie zobowiązuje jeszcze do uznawania poglądu, iż rozróżnienie pomiędzy gramatycznymi i niegramatycznymi ciągami słów jest ostre, tak iż zawsze można rozstrzygnąć, czy dany ciąg po­ winien, czy też nie powinien być generowany przez gramatykę. W Syntactic Structures Chomsky wskazuje, że w filozofii nauki jest ko­ munałem, iż teorię formułuje się tak, aby objęła ona przypadki wyraźne, a następnie używa się jej samej do rozstrzygania o przypadkach nie­ wyraźnych. Chomsky broni tego samego stano­ wiska w lingwistyce, a gramatyka generatywna jest dlań teorią naukową. Odwołajmy się do prostego przykładu (który nie pochodzi od Chomsky’ego): wielu użytkowników języka angielskiego odrzuciłoby jako niepoprawne rze48

komę zdanie The house will hâve been being built, inni zaś uznaliby je za całkiem poprawne. Ponieważ nie wydaje się, aby ocena rodzimych użytkowników języka zależała w sposób syste­ matyczny od dialektu, w którym mówią, przyjmijmy, że w języku angielskim jako całości status domniemanych zdań tego rodzaju jest nieokreślony (w odróżnieniu od całkiem akcep­ towalnych The house will hâve been built, The house is being built, They will hâve been buil­ ding the house itp., oraz całkiem nie do przyję­ cia * The house can will be built, itp.). Ponieważ nie wiemy z góry, czy The house will hâve been being built jest zdaniem gramatycznym, czy też nie, możemy sformułować reguły gramatyki tak, by objęły one wszystkie zdecydowanie akceptowalne ciągi słów, a wykluczyły wszyst­ kie zdecydowanie nieakceptowalne, następnie zaś zobaczyć, czy reguły te wykluczają, czy też dopuszczają zdania takie, jak The house will hâve been being built. (Zdania tego rodzaju są w istocie generowane, a zatem określone jako gramatyczne przez reguły ¡podane dla języka angielskiego w Syntactic Structures.) W rozdziale niniejszym omówiliśmy głównie wcześniejsze poglądy Chomsky’ego na zadania i metodologię lingwistyki; sugerowałem przy tym, że — jeśli pominąć nacisk na doniosłość twórczego aspektu języka oraz odrzucenie pro­ cedur odkrywczych — to Chomsky pisząc Syn­ tactic Structures pozostawał nadal przedstawi­ cielem szkoły Bloomfielda. Stwierdziłem, że najważniejsza i najbardziej oryginalna część wczesnego dorobku Chomsky’ego to podana przezeń formalizacja różnych systemów grama­ tyki generatywnej; następne trzy rozdziały bę­ dą poświęcone właśnie wykładowi tych za­ gadnień. Następnie omówimy nowszy dorobek Chomsky’ego w zakresie psychologii i filozofii języka. 4 Chomsky

4

GRAMATYKA GENERATYWNA: PROSTY MODEL

Nasze rozważania nad bardziej techniczną częścią dorobku Chomsky’ego będą miały charakter stosunkowo nieformalny i nie będą zakładać u czytelnika żadnego szczególnego przygotowania ani uzdolnień matematycznych. Wprowadzimy jednak pewien zasób odpo­ wiednich terminów i pojęć, aby dać czytel­ nikowi wyobrażenie o istocie gramatyki generatywnej i umożliwić mu docenienie jej znacze­ nia. Należy podkreślić, że sam Chomsky wyło­ żył ideę gramatyki generatywnej w Syntactic Structures, a także w większości innych spośród swych powszechnie dostępnych publikacji, rów­ nież w sposób zgoła nieformalny. Jednakże uję­ cie takie jest oparte na rozległych i wysoce technicznych badaniach, przeprowadzonych przez Chomsky’ego w latach poprzedzających ukazanie się Syntactic Structures. Większość z tych badań nie została nigdy opublikowana w całości, choć zostały one opisane w 1955 r. w obszernej powielonej monografii pt. The Logical Structure of Linguistic Theory, udostęp­ nionej zainteresowanym badaczom i bibliote­ kom uniwersyteckim. W rozdziale tym będziemy się zajmować pro­ stym systemem formalnym, pierwszym spośród 50

„trzech modeli opisu języka”, które rozważa Chomsky w Syntactic Structures i w innych swych pracach, takim, co do którego wykazał, iż nie wystarcza do analizy syntaktycznej języ­ ka angielskiego i innych języków naturalnych. Wprowadzimy najpierw pewne terminy i po­ jęcia, które okażą się potrzebne nie tylko tutaj, lecz także w rozważaniach nad bardziej złożo­ nymi modelami gramatyki, jakimi zajmiemy się w dwóch następnych rozdziałach. W tych trzech rozdziałach będziemy zakładać intuicyjną wie­ dzę o co najmniej niektórych zdaniach języka angielskiego jako zdecydowanie dobrze zbudo­ wanych, czyli gramatycznych, oraz o co naj­ mniej pewnych ciągach słów jako zdecydowanie źle zbudowanych, czyli niegramatycznych. Jak osiągamy wiedzę tego rodzaju i w jaki sposób można by ją sprawdzać, jest kwestią ważną, lecz nieistotną dla formalizacji opisu lingwi­ stycznego, który stanowi przedmiot naszych obecnych zainteresowań. Zacznijmy od zdefiniowania języka, który jest opisany przez daną gramatykę, jako zbioru wszystkich generowanych przez nią zdań. Ten zbiór zdań może w zasadzie być albo skończony, albo nieskończony. Jednakże język angielski (a o ile nam wiadomo, także wszelkie inne ję­ zyki naturalne) zawiera nieskończoną (tj. nie­ skończenie dużą) liczbę zdań, ponieważ są w nim zdania i zwroty, które można nieograniczenie wydłużać, przy czym pozostaną one do zaakceptowania jako całkowicie normalne dla rodzimego użytkownika. Jako przykłady służyć tu mogą zdania typu This is the man that married the girl that... (zdania typu „House-that-Jack-built”), a także takie zwroty, jak large, black, threecornered ... hat, które można wy­ dłużać nieograniczenie, wstawiając odpowiednie wyrażenia na miejsce wielokropka. Oczywiście istnieją pewne praktyczne ograniczenia długo­ 4»

51

ści zdań, które kiedykolwiek były lub będą wy­ powiedziane przez rodzimych użytkowników języka angielskiego. Istotne jednak jest to, że nie można wskazać żadnej określonej granicy długości zdań angielskich. W teorii musimy za­ tem przyjąć, że liczba gramatycznych zdań tego języka jest nieskończona. Przyjmujemy natomiast, że liczba słów w słowniku języka angielskiego jest skończona. Istnieją duże różnice w zasobie słów znanych poszczególnym rodzimym użytkownikom tego języka, a także pewne różnice pomiędzy „czyn­ nym” i „biernym” słownictwem każdego z nich (tj. pomiędzy słowami, których on sam używa jako mówca, a słowami, które rozpoznaje i ro­ zumie, gdy zostaną użyte przez kogoś innego). W istocie rzeczy ani „czynne”, ani „bierne” słownictwo któregokolwiek rodzimego użytkow­ nika angielszczyzny nie jest ustalone i nie­ zmienne nawet w stosunkowo krótkich okre­ sach czasu. Będziemy jednak ignorować te fak­ ty w naszych rozważaniach nad gramatyką ję­ zyka angielskiego i przyjmiemy upraszczające założenie, że słownik tego języka jest ustalony, niezmienny i oczywiście skończony. Przyjmiemy również, że liczba różnych ope­ racji, związanych z generowaniem zdań angiel­ skich, jest skończona. Nie ma powodu, by uwa­ żać to założenie za niewiarygodne; gdyby było przeciwnie, znaczyłoby to, że zdania języka angielskiego nie mogą być generowane za po­ mocą dającego się ustalić zbioru reguł. Otóż jeśli gramatyka ma się składać ze skończonego zbioru reguł, które operują na skończonym słowniku, a przy tym ma być zdolna do gene­ rowania nieskończonego zbioru zdań, to co naj­ mniej niektóre z tych reguł muszą dać się sto­ sować więcej niż raz w generowaniu tego sa­ mego zdania. Reguły takie oraz struktury przez nie generowane nazywamy rekursywnymi. 52

I znowu, nie ¡ma niczego niewiarygodnego w przypuszczeniu, że gramatyka języka angiel­ skiego zawiera pewną liczbę reguł rekursywnych. Jest rzeczą intuicyjnie oczywistą, że roz­ budowując zdanie This is the man that married the girl przez dodanie doń that wrote the book stosujemy tę sarnę regułę, z której korzystaliś­ my już włączając do zdania wyjściowego zwrot that married the girl. Jak już stwierdziliśmy w rozdziale 1, zdania mogą być reprezentowane na dwóch poziomach: na poziomie syntaktycznym jako ciągi słów i na poziomie fonologicznym jako ciągi fonemów. W zasadzie można traktować strukturę syntaktyczną zdania jako całkowicie lub częściowo niezależną od porządku słów; pewne języki do­ puszczające dowolny porządek słów były tra­ dycyjnie opisywane z tego punktu widzenia. Idąc jednak za Chomsky’m będziemy traktować jako rzecz definicyjnie przesądzoną, że każdy odmienny ciąg słów (dobrze zbudowany) jest osobnym zdaniem. Przy tej definicji różnymi zdaniami są nie tylko The dog bit the man oraz The man bit the dog, lecz także I had an idea on my way home oraz On my way home I had an idea. Z czysto syntaktycznego punktu widzenia fonologiczna struktura słów jest nieistotna; można je reprezentować na wiele różnych sposobów. Na przykład można wyliczyć wszystkie słowa należące do słownika w jakimś dowolnym po­ rządku, ponumerować je zgodnie z tym porząd­ kiem, a następnie posłużyć się numerami dla oznaczenia poszczególnych słów w syntaktycz­ nym opisie zdań. Zazwyczaj jednak praktykuje się reprezentowanie słów jako ciągów fonemów (lub liter) nawet na poziomie syntaktycznym; postąpimy tu zgodnie z tą przyjętą praktyką. Będziemy w istocie cytować słowa i jednostki syntaktyczne w ich normalnej ortograficznej 53

postaci, czytelnik jednak powinien pamiętać, że sposób pisania oraz wymowa słów są w zasadzie niezależne od ich identyczności jako jednostek syntaktycznych. Jest rzeczą ogólnie przyjętą, że dwa różne słowa mogą być pisane lub wy­ mawiane w ten sam sposób, oraz że istnieją alternatywne sposoby pisania lub wymawiania tego samego słowa. Wprowadzimy teraz rozróżnienie pomiędzy elementami „terminalnymi” i „pomocniczymi”. Elementami terminalnymi są faktyczne elemen­ ty zdania: słowa na poziomie syntaktycznym i fonemy na poziomie fonologicznym. Wszelkie inne terminy czy symbole używane przy for­ mułowaniu reguł gramatycznych można nazwać elementami pomocniczymi. W szczególności na­ leży zauważyć, że terminy lub symbole ozna­ czające „części mowy” są w gramatykach generatywnych rozważanego tu typu elementami pomocniczymi. Posługując się, jak czyni to Chomsky, znanymi, tradycyjnymi terminami jako nazwami klas słów, czyli „części mowy” będziemy skracać je za pomocą symboli: N — — rzeczownik, V — czasownik itp. Inne ele­ menty pomocnicze wprowadzimy później. W tym miejscu podkreślmy z naciskiem, że w gramatyce generatywnej fakt, iż dane słowo należy do określonej klasy — że jest, na przy­ kład, elementem klasy N — musi być explicite wyrażony w gramatyce. Znaczy to, iż w grama­ tykach tego rodzaju, które formalizował Chom­ sky, każde słowo zawarte w słowniku musi być przypisane do klasy lub klas syntaktycznych, do których należy; nie wystarczy w zamian sformułować układu definicji w rodzaju „Rze­ czownik jest nazwą dowolnej osoby, miejsca lub rzeczy”, pozostawiając temu, kto ma posłu­ giwać się gramatyką, decyzję w kwestii, czy dane słowo spełnia definicję, czy też nie. Najprostsze spośród rozważanych przez 54

Chomsky’ego gramatyk, które są zdolne do ge­ nerowania nieskończonego zbioru zdań za po­ mocą skończonej liczby reguł rekursywnych operujących na skończonym słowniku, nazwał on gramatykami skończenie stanowymi. Gra­ matyki te opierają się na założeniu, że zdania generowane są za pomocą serii wyborów doko­ nywanych „z lewej na prawą”, tj. że po wybra­ niu pierwszego, najbardziej na lewo położonego elementu każdy następny wybór jest wyznaczo­ ny przez elementy bezpośrednio poprzedzające. Zgodnie z tą koncepcją struktury syntaktycznej zdanie typu This man has brought some bread może być wygenerowane w następujący sposób. Słowo this byłoby wybrane na pierwszą pozycję z listy wszystkich słów, które mogą wystąpić na początku zdania w języku angielskim. Na­ stępnie wybrałoby się man jako jedno ze słów, które mogą następować po this; has jako jedno

Rys. 1

55

ze słów, które mogą następować po this i man itd. Jeśli na pierwszą pozycję wybralibyśmy nie this, lecz that, dalsze wybory pozostałyby nie­ zmienione: That man has brought some bread jest zdaniem równie akceptowalnym. Z drugiej strony, jeśli wybraliśmy jako pierwsze słowo those lub these, to na drugą pozycję musimy wybierać słowa typu men, na trzecią — słowa typu have, zaś możliwości dla pozycji czwartej i dalszych są takie same, jak uprzednio. Jeśli zaś wybraliśmy pierwotnie the, to następnie możemy dać albo man i has, albo men i have. Jednym ze sposobów graficznej reprezentacji tego, co powyżej powiedzieliśmy w słowach, jest „diagram stanów” przedstawiony na Rys. 1. (Użyłem tu świadomie przykładu nieco bardziej skomplikowanego niż przykład podany przez Chomsky’ego na s. 19 Syntactic Structures.) Diagram ten można zinterpretować jak nastę­ puje. Potraktujmy gramatykę jako maszynę czy urządzenie (w wyjaśnionym poprzednio, abstrakcyjnym pensie tego terminu), które pod­ czas generowania zdań przechodzi przez skoń­ czoną liczbę „stanów” wewnętrznych, od stanu początkowego („start”) do stanu końcowego („stop”). Po wyprodukowaniu (powiedzmy „wy­ drukowaniu” lub „wysłaniu”) jakiegoś słowa (ze zbioru słów danych jako możliwe dla tego „stanu”) gramatyka „przestawia się” na nowy stan, wyznaczony przez kierunek strzałek. Każdy ciąg słów, który może zostać wygenero­ wany w ten sposób, jest tym samym określony jako gramatyczny (wedle' kryteriów gramatyki reprezentowanej przez diagram). Gramatyka zilustrowana na Rys. 1 generuje, oczywiście, tylko skończoną liczbę zdań. Można ją jednak rozbudować, pozwalając urządzeniu na robienie „pętli”, przez pozostanie w tym sa­ mym lub powrót do pewnego poprzedniego sta­ nu w określonym punkcie wyboru. Na przykład, 56

można dodać „pętlę” pomiędzy [this, that, the/ some, a, ...} i {man, bread, book, ...} oraz po­ między {these, those, the, some, ...} i {men, books, ...}, umożliwiając wybór jednego lub więcej elementów ze zbioru {awful, fat, big, a tym samym generowanie zdań zaczynających się od That awful man, That big fat man, Some big fat awful men itp. Oczywiście można rów­ nież rozbudować gramatykę, dopuszczając ge­ nerowanie zdań złożonych typu That man has brought us some bread and this beautiful girl has eaten the cheese. Zdania te są jednak nadal bardzo proste pod względem budowy; łatwo zauważyć, że skon­ struowanie gramatyki skończenie stanowej, zdolnej do generowania dużej i reprezentatyw­ nej próbki zdań języka angielskiego, byłoby przedsięwzięciem bardzo trudnym, o ile w ogóle możliwym. Zauważmy, na przykład, że the musieliśmy umieścić zarówno z this, that itd., jak i z these, those itd. W kilku różnych miejscach musielibyśmy również umieścić {awful, fat, big, ...}, ponieważ ciągi this awful man oraz these awful men są akceptowalne, lecz ciągi * these awful man i * this awful men nie są akceptowalne. Problemy tego rodzaju mnożą się niesłychanie szybko, gdy przystępujemy po­ ważnie do zadania sformułowania gramatyki skończenie stanowej dla języka angielskiego; koncepcja struktury syn taktycznej, która leży u podstaw tego modelu opisu, zaleca się wy­ łącznie swoją prostotą formalną. Chomsky wy­ kazał jednak, że odrzucenie gramatyki skończe­ nie stanowej jako zadowalającego modelu opisu języka naturalnego ma mocniejsze podstawy; motywy, dla których ją odrzucamy, nie spro­ wadzają się do stwierdzenia trudności natury praktycznej ani do intuicji co do tego, jak po­ winno się opisywać pewne zjawiska grama­ tyczne. Chomsky dowiódł nieadekwatności gra­ 57

matyk skończenie stanowych wykazując, że istnieją pewne regularne procesy formowania zdań w języku angielskim, których — nawet godząc się na najbardziej skomplikowaną i nieintuicyjną analizę — nie można by w ogóle ująć w aparaturze pojęciowej gramatyki skoń­ czenie stanowej. Podany przez Chomsky’ego dowód nieadekwatności gramatyki skończenie stanowej za­ warty jest w Syntactic Structures (s. 21—24). Polega on na wskazaniu faktu, że możliwe są zależności zachodzące pomiędzy słowami nie sąsiadującymi, przy tym takie wzajemnie zwią­ zane słowa mogą być z kolei przedzielone zwro­ tem lub zdaniem, które zawiera inną parę nie sąsiadujących, lecz związanych ze sobą słów. Na przykład, w zdaniu Anyone who says that is lying istnieje zależność pomiędzy słowami anyone oraz is lying. Są one przedzielone pro­ stym zdaniem who says that (w którym zacho­ dzi zależność pomiędzy who i says). Łatwo skonstruować przykład bardziej skomplikowa­ ny: Anyone who says that people who deny that ... are wrong is foolish. Mamy tu zależno­ ści pomiędzy anyone i is foolish oraz pomiędzy people i are wrong-, możemy przy tym umieścić pomiędzy that i are zdanie, które samo zawiera nie sąsiadujące słowa wzajemnie zależne. Jako rezultat powstaje zdanie „z własnościami odbi­ cia zwierciadlanego”, tj. zdanie postaci a+b + c ... x+y+z, w którym stosunek porównywalno­ ści lub zależności zachodzi pomiędzy składnika­ mi skrajnymi (a i z), pomiędzy składnikami są­ siadującymi ze skrajnymi (b i y) itd. Każdy język zawierający nieograniczenie wiele zdań o tak rozumianych „własnościach odbicia zwier­ ciadlanego” wykracza poza zakres gramatyki skończenie stanowej. Jak już powiedziałem, generowanie zdań za pomocą serii wyborów dokonywanych „z lewej 58

na prawą” nie ma wielu zalet poza formalną prostotą tego modelu. Przyczyną, dla której Chomsky w ogóle zajmował się gramatykami skończenie stanowymi, był fakt, iż z tego punk­ tu widzenia rozważano język w związku z pro­ jektowaniem sprawnie działających kanałów komunikacji podczas drugiej wojny światowej. Powstała w wyniku tych badań bardzo pomy­ słowa matematyczna teoria komunikacji („teo­ ria informacji”), rozszerzona po drugiej wojnie światowej na wiele dziedzin, z psychologią i lingwistyką włącznie. Chomsky nie dowiódł, ani nie starał się dowieść, że „teoria informacji” jako taka nie ma w ogóle zastosowania do ba­ dań nad językiem, lecz tylko że nie chwyta pewnych konstrukcji właściwych językowi angielskiemu, o ile zakłada generowanie „słowa po słowie” i „z lewej na prawą”.

5

GRAMATYKA STRUKTUR FRAZOWYCH

W poprzednim rozdziale przyjmowaliśmy mil­ cząco założenie, że strukturę syntaktyczną zda­ nia można wyczerpująco opisać, wymieniając słowa składające się na to zdanie oraz ustalając porządek tych słów. Widzieliśmy, że oparta na tym założeniu gramatyka skończenie stanowa nie może generować pewnych zdań języka an­ gielskiego. Drugi spośród wyróżnionych przez Chomsky’ego „trzech modeli opisu języka”, gramatyka struktur frazowych, jest pod tym względem bardziej zadowalający. Każdy zbiór zdań, który może być generowany przez gra­ matykę skończenie stanową, może również ge­ nerować gramatyka struktur frazowych. Nie jest jednak odwrotnie: istnieją zbiory zdań, któ­ re mogą być generowane przez gramatykę struktur frazowych, lecz nie przez gramatykę skończenie stanową. Jest to jedno z twierdzeń udowodnionych przez Chomsky’ego we wcześ­ niejszej niż Syntactic Structures i bardziej technicznej pracy. Stwierdzamy zachodzenie tej relacji pomiędzy gramatykami struktur frazo­ wych i gramatykami skończenie stanowymi mówiąc, że gramatyki struktur frazowych są zasadniczo mocniejsze niż gramatyki skończe­ nie stanowe (mogą bowiem wykonać wszystko 60

to, co gramatyki skończenie stanowe — i nadto coś więcej). Rozważmy następujące zdanie angielskie (po­ służę się tu jednym z przykładów Chomsky’ego): The man hit the bali. Jest ono zbudowa­ ne z pięciu słów występujących w pewnym określonym szyku. Słowa, z których składa się to zdanie, będziemy traktować jako jego osta­ teczne składniki (tzn. jako elementy, które nie podlegają już dalszej analizie na poziomie syntaktycznym). Porządek, w jakim te ostateczne składniki występują w stosunku do siebie, można scharakteryzować jako liniową strukturę zdania. Otóż językoznawcy twierdzili zawsze, że zdania posiadają także strukturę syntaktyczną innego rodzaju, niezależną od ich struktury liniowej. O naszym prostym zdaniu modelowym (a także o każdym innym prostym zdaniu) tra­ dycyjny gramatyk powiedziałby, że ma ono podmiot i orzeczenie; podmiotem jest fraza no­ minalna, czyli zwrot rzeczownikowy (NP), któ­ ry składa się z rodzajnika określonego (T) i z rzeczownika (N); orzeczeniem jest fraza wer­ balna, czyli zwrot czasownikowy (VP), składa­ jący się z czasownika (V) wraz z jego dopełnie­ niem, które, podobnie jak podmiot, jest frazą nominalną złożoną z rodzajnika określonego i z rzeczownika. W istocie tego samego rodzaju opis podałby językoznawca ze szkoły Bloomfielda, posługując się pojęciami analizy bezpo­ średnich składników: „bezpośrednimi składni­ kami” naszego zdania (członami, na które można je rozłożyć w pierwszym stadium analizy) są fraza nominalna the man (która pełni rolę lub funkcję podmiotu) oraz fraza werbalna hit the bali (która spełnia funkcję orzeczenia); bezpo­ średnimi składnikami zwrotu the man są rodzajnik the i rzeczownik man; bezpośrednimi składnikami zwrotu hit the bali są czasownik hit oraz fraza nominalna the bali (która pełni 61

funkcję dopełnienia); wreszcie, bezpośrednimi składnikami zwrotu the bali są rodzajnik the i rzeczownik bali. Pojęcie struktury składnikowej lub (używa­ jąc terminu Choms'ky’ego) struktury frazowej jest odpowiednikiem „nawiasowania” w mate­ matyce lub w logice symbolicznej. Mając wy­ rażenie postaci rX(y+z) wiemy, że operacja dodawania musi tu być wykonana przed ope­ racją mnożenia. Odwrotnie, xXy+z interpre­ tujemy (na mocy ogólnej umowy, iż przy braku nawiasów mnożenie ma pierwszeństwo przed dodawaniem) jako równoważne z (xXy)+z. Ogólnie biorąc, porządek wykonywania operacji ma wpływ na wynik. Na przykład, gdy x — 2, y — 3 a z = 5: xX(y+z) = 16, zaś (rXy)+z = = 11. W angielskim i innych językach wiele ciągów słów charakteryzuje się taką samą wie­ loznacznością, jaka cechowałaby wyrażenie rrXy+z, gdyby matematycy nie przyjęli ogól­ nej umowy, że mnożenie ma pierwszeństwo przed dodawaniem. Klasycznym tego przykła­ dem jest fraza old men and women (ogólnie: AN and N), którą można interpretować albo jako (old men) and women — por. (xXy)+z — albo jako old (men and women) — por. xX(y+ + z). Przy pierwszej interpretacji przymiotnik old stosuje się tylko do men-, przy drugiej inter­ pretacji stosuje się zarówno do men, jak i do women. Wskazując strukturę frazową za pomo­ cą nawiasów jako old (men and women) otrzy­ mujemy ciąg semantycznie równoważny z cią­ giem (old men) and (old women) — por. xX X(y+z) = (xXy)+(xXz). W tym punkcie przerwiemy analogię matematyczną. Dla naszych obecnych celów wystarczy zauważyć, że dwa ciągi elementów mogą mieć tę samą strukturę linearną, różniąc się pod względem swojej struktury frazowej, przy czym różnica ta może być semantycznie istotna. 62

Teoretyczna doniosłość tego zjawiska, które będziemy nazywać wieloznacznością struktural­ ną (w Syntactic Structures Chomsky nazywał je „homonimią konstrukcyjną”) polega na tym, że wieloznaczności takich ciągów, jak old men and women, nie można wyjaśnić przez odwoła­ nie się do różnicy znaczeń któregoś ze składni­ ków ostatecznych lub do różnicy w strukturze liniowej. Teoria analizy bezpośrednich składników była przedmiotem badań poprzedników Chom­ sky’ego. Główny wkład Chomsky’ego do kon­ strukcji tego modelu struktury syntaktycznej polegał przede wszystkim na pokazaniu, jak można go sformalizować za pomocą systemu reguł generowania, a także na udowodnieniu, że chociaż gramatyka struktur frazowych jest mocniejsza i bardziej zadowalająca jako śro­ dek opisu języków naturalnych niż grama­ tyka skończenie stanowa, to jednak ma ona pewne ograniczenia. Ilustracją podanej przez Chomsky’ego formalizacji gramatyki struktur frazowych mogą być następujące reguły (sta­ nowiące nieznaczną modyfikację reguł sformu­ łowanych w Syntactic Structures):

(i) (ii) (iii) (iv) (v) (vi)

Sentence NP + VP NP-+T + N VP -> Verb + NP T the N -> (man, bali, ...) Verb -> {hit, took, ...}

Powyższy zbiór reguł (które generują tylko nie­ wielką część zdań języka angielskiego) jest pro­ stą gramatyką struktur frazowych. Każda z tych reguł ma postać X -> Y, gdzie X jest pewnym pojedynczym elementem, Y zaś jest szeregiem, składającym się z jednego lub więcej elementów. Strzałkę należy interpreto­ 63

wać jako instrukcję zastąpienia elementu wy­ stępującego po jej lewej stronie szeregiem ele­ mentów, który występuje po stronie prawej („przepisz X jako Y”). W regułach (v) i (vi) wy­ stępują nawiasy klamrowe obejmujące listę ele­ mentów, z których każdy, lecz zawsze tylko je­ den, może zostać wybrany. (W obu regułach wymienione są tylko dwa elementy; wielokro­ pek należy czytać jak „itp.”). Reguły te mają być stosowane, jak następuje. Zaczynamy od elementu Sentence i stosujemy regułę (i). Otrzymujemy w ten sposób szereg (tj. ciąg sym­ boli; „szereg” jest terminem technicznym) NP+VP. Patrzymy, czy jakiś element wystę­ pujący w tym szeregu może być przepisany za pomocą reguł (i)—(vi). Stwierdzamy, że można w tym punkcie zastosować albo (ii), albo (iii), nie jest istotne, którą z tych reguł wybierzemy. Stosując (iii) otrzymujemy szereg NP + Verb + + NP. Możemy teraz zastosować dwukrot­ nie (ii), następnie dwukrotnie (iv) i (v) i raz (vi) (zastosowanie (ii) musi zawsze poprzedzać za­ stosowanie (iv) i (v), zaś zastosowanie (iii) musi poprzedzać zastosowanie (vi) i jedno z zastoso­ wań (ii)). Szereg terminalny generowany przez te reguły (przy założeniu, że w odpowiednich punktach wybrane są man hit i bali) ma postać the+man+hit+the+ball; wygenerowanie tego szeregu słów osiąga się w dziewięciu krokach. Zbiór dziewięciu szeregów, obejmujący szereg wyjściowy, szereg terminalny i siedem szere­ gów pośredniczących, nazywamy derywacją zdania The man hit the ball w terminach tej określonej gramatyki struktur frazowych. (Chcąc sprawdzić, czy rozumie się te reguły, można spróbować skonstruować samemu jakąś derywację.) W jaki sposób jednak system ten przypisuje zdaniom odpowiednią strukturę frazową? Od­ powiedzi na to pytanie dostarcza pewna umowa 64

związana z operacją „przepisywania”. Ilekroć stosujemy regułę, ujmujemy niejako w nawiasy wprowadzony przez tę regułę szereg elementów i znakujemy szereg zawarty w nawiasach jako przypadek elementu, który został przepisany przez tę regułę. Na przykład, szereg NP + VP derywowany za pomocą reguły (i) zostaje ujęty w nawiasy i oznakowany jako Sentence (NP ~i~ + VP). Znakowane nawiasowanie przyporząd­ kowane szeregowi NP + Verb + NP ma postać Sentence (NP + VP (Verb + NP)) itd. Alterna­ tywnym a równoważnym sposobem reprezen­ towania znakowanego nawiasowania, które przyporządkowuje się szeregom elementów ge­ nerowanych przez gramatykę struktur frazo­ wych, jest wykres drzewa; wykres taki dla na­ szego modelowego zdania przedstawiony jest na Rys. 2. Ponieważ wykresy drzew są wizualnie bardziej przejrzyste niż ciągi symboli i nawia­ sy, są one w literaturze częściej stosowane; my również będziemy dalej (z wyjątkiem bardzo prostych przykładów) stosować wykresy drzew. Znakowane nawiasowanie przyporządkowane szeregowi terminalnemu, generowanemu przez gramatykę struktur frazowych, nazywamy znacznikiem frazowym. Znacznik frazowy podany na Rys. 2 podaje bezpośrednio następującą informację: szereg elementów terminalnych the+man+hit+the + + ball stanowi Sentence, które składa się z dwóch składników: NP (the man) i VP (hit the ball); NP, występująca po lewej stronie VP, składa się z dwóch składników: T (the) i N (man); VP składa się z dwóch składników: z Verb (hit) i NP (the ball); wreszcie, NP, która występuje po prawej stronie Verb, składa się z dwóch składników: T (the) i N (bali). Tak więc znacznik frazowy reprezentuje wszystko to, co wskazaliśmy już jako istotne dla analizy skład­ ników bezpośrednich, z wyjątkiem faktu, że the 5 Chomsky

65

man jest podmiotem, hit the bali — orzecze­ niem, zaś the bali — dopełnieniem. Jednakże również te pojęcia, w szczególności zaś rozróż­ nienie pomiędzy podmiotem i dopełnieniem, można zdefiniować w terminach przyporządko­ wanego danemu zdaniu znacznika frazowego; Chomsky wspomina o tym w Syntactic Structu­ res (s. 30), a pokazuje później (zwłaszcza w Aspects oj the Theory of Syntax, s. 71). Pod­ miotem jest ta NP, która jest bezpośrednio zdo­ minowana przez Sentence, dopełnieniem zaś ta NP, która jest bezpośrednio zdominowana przez VP. Użyte tu pojęcie „dominacji” powin­ no być zrozumiałe bez formalnej definicji w oparciu o wykresy drzew. Do pojęcia tego odwołamy się, omawiając w następnym roz­ dziale gramatykę transformacyjną.

the

bali

Rys. 2

Istnieje wiele różnych dróg, na których ta mała gramatyka struktur frazowych, którą roz­ ważaliśmy powyżej, może być rozbudowywana tak, by mogła generować coraz więcej zdań ję­ zyka angielskiego. Nasuwa się pytanie, czy gra­ matyka tego typu jest zasadniczo adekwatnym środkiem opisu wszystkich zdań, które chciało66

by się traktować jako dobrze zbudowane, czyli gramatyczne. Chomsky nie zdołał dowieść, że istnieją zdania angielskie, których nie może ge­ nerować gramatyka struktur frazowych (choć obecnie zostało już udowodnione, że jeśli nie w angielskim, to w innych językach istnieją konstrukcje, które w tym sensie pozostają poza zasięgiem gramatyki struktur frazowych). Chomsky twierdzi natomiast w Syntactic Structures i w innych pracach, że opis pewnych zdań języka angielskiego w aparacie pojęciowym gra­ matyki struktur frazowych musi być „niezdar­ ny”, tj. że można je tam opisać tylko w sposób „skrajnie skomplikowany”, ad hoc i „nie wyjaś­ niający”. Zwróćmy uwagę, że Chomsky uwzględnia tu tę ewentualność, że z dwu gramatyk, które mo­ gą być równoważne w tym znaczeniu, iż gene­ rują ten sam zbiór zdań (będziemy to nazywać słabą równoważnością), można jednak w uza­ sadniony sposób preferować jedną. W Syntactic Structures Chomsky twierdzi, że jednym z głównych powodów, dla których przyznaje się wyższość gramatyce transformacyjnej nad gra­ matyką struktur frazowych, jest fakt, że ta pierwsza jest w pewnym sensie prostsza niż druga. Okazało się jednak rzeczą bardzo trudną sprecyzować ten sens terminu „prostota”, o któ­ ry tu chodzi. W jaki sposób rozstrzygnąć, na przykład, czy gramatyka, która dla generowa­ nia danego zbioru zdań wymaga stosunkowo niewielu reguł, lecz dość skomplikowanych, jest jako całość prostsza, czy też mniej prosta niż inna, słabo równoważna z tamtą gramatyką, która dla generowania tego samego zbioru zdań wymaga większej liczby, ale mniej skompliko­ wanych reguł? Nie istnieje żaden niewątpliwy sposób porównywania jednego rodzaju prostoty z drugim. W późniejszych swych publikacjach Chomsky 5«

67

przywiązuje mniejszą wagę do pojęcia „prosto­ ty” i odpowiednio większe znaczenie przypisuje argumentowi, że gramatyka transformacyjna lepiej odzwierciedla „intuicje” rodzimego użyt­ kownika języka oraz jest semantycznie bardziej „wyjaśniająca” niż gramatyka struktur frazo­ wych 2. Niedostatki gramatyki struktur frazo­ wych pod tym względem można zilustrować na przykładzie generowania odpowiadających so­ bie zdań angielskich w stronie czynnej i biernej, np. The man hit the bali oraz The bali was hit by the man. Widzieliśmy już, jak można gene­ rować zdanie czynne w gramatyce struktur fra­ zowych, a dodając do systemu dalsze reguły możemy łatwo wygenerować to zdanie w stronie biernej. Nie potrafimy natomiast wyrazić w ra­ mach gramatyki struktur frazowych faktu (a przyjmijmy, że jest to fakt), iż takie pary zdań jak The man hit the bali oraz The bali was hit by the man są „odczuwane” przez rodzimego użytkownika języka jako w pewien sposób spo­ krewnione i mają to samo lub bardzo podobne znaczenie. Jak zobaczymy w następnym rozdzia­ le, relację pomiędzy odpowiadającymi sobie zda­ niami czynnymi i biernymi, a także liczne inne „intuicyjne” i semantyczne relacje między zda­ niami można wyjaśnić w gramatyce transfor­ macyjnej. Wszystkie wprowadzone dotąd w tym rozdzia­ le reguły struktury frazowej były bezkontekstowe, tj. miały postać X -> Y, gdzie X jest .po­ jedynczym elementem, Y zaś szeregiem złożo­ nym z jednego lub więcej elementów, bez wzglę­ du na kontekst, w którym X ma być przepisane jako Y. Rozważmy dla odmiany regułę następu­ jącej postaci: X->Y/W—V (czytaj: „X ma być przepisane jako Y w kontekście W z lewej i V z prawej”; istnieją rozmaite sposoby wskazywa­ nia ograniczeń kontekstualnych). Za pomocą wyrażonej w tej formie reguły kontekstowej 68

można zdać sprawę ze „zgodności”, która zacho­ dzi pomiędzy podmiotem i czasownikiem w zda­ niach angielskich (por. The boy runs, lecz The boys run) oraz z podobnych zjawisk w innych językach; do reguł kontekstowych odwołamy się również w następnym rozdziale. Tu zauważ­ my tylko, że z formalnego punktu widzenia gra­ matyki bezkontekstowe można traktować jako pewien szczególny podzbiór gramatyk kontek­ stowych, charakteryzujący się tym, że w każdej regule postaci X-> Y/W —V zmienne konteksto­ we W’ i V są „puste”. Dodajmy, że każdy zbiór zdań, który może być generowany przez grama­ tykę bezkontekstową, może być również gene­ rowany przez gramatykę kontekstową, lecz nie odwrotnie. Twierdzenie powyższe, które implikuje, że gramatyki kontekstowe są zasadniczo mocniej­ sze niż gramatyki bezkontekstowe (podobnie, jak bezkontekstowe gramatyki struktur frazo­ wych są zasadniczo mocniejsze niż gramatyki skończenie stanowe), jest ilustracją ważnego, lecz wysoce technicznego aspektu dzieła Chomsky’ego, o którym w takiej jak nasza książce można co najwyżej wspomnieć. Badania nad for­ malnymi własnościami i zdolnością generatywną gramatyk różnych typów stanowią dział ma­ tematyki lub logiki, niezależnie od ich związku z opisem języków naturalnych. W zakresie lin­ gwistyki Chomsky dokonał rewolucyjnego prze­ łomu, polegającego na zastosowaniu dorobku tego działu matematyki (teorii automatów skoń­ czonych i teorii funkcji rekurencyjnych) do ję­ zyków naturalnych, takich jak angielski, pod­ czas gdy uprzednio stosowano go raczej do sztucznych języków konstruowanych przez lo­ gików i uczonych zajmujących się maszynami matematycznymi. Chomsky jednak dokonał cze­ goś więcej, niż tylko przeniesienia i adaptacji na użytek lingwistyki istniejących już systemów 69

formalizacji i zbioru twierdzeń udowodnionych przez innych. Wniósł on niezależny i oryginalny wkład do badań nad systemami formalnymi, prowadzonych z czysto matematycznego punk­ tu widzenia. Matematyczna analiza gramatyk struktur frazowych, w szczególności zaś bezkontekstowych gramatyk struktur frazowych, jest obecnie wielce zaawansowana; dowiedziono różnego rodzaju równoważności pomiędzy gra­ matyką struktur frazowych i innego typu gra­ matykami, które także formalizują pojęcie „nawiasowania” lub struktury bezpośrednich skład­ ników. Badania matematyczne nad obmyśloną przez Chomsky’ego gramatyką transformacyjną nie są, jak dotąd, zaawansowane. Jednakże gra­ matyka transformacyjna jest, jak zobaczymy w następnym rozdziale, systemem znacznie bar­ dziej skomplikowanym niż gramatyka struk­ tur frazowych (choć jest całkiem możliwe, że zgodnie z wyrażonym w Syntactic Structures przekonaniem Chomsky’ego dostarcza ona „prostszego” opisu pewnych zdań).

GRAMATYKA

O TRANSFORMACYJNA

W naszym wykładzie gramatyki transforma­ cyjnej pominiemy wiele spraw szczegółowych. Nie można jednak zrozumieć ogólniejszych po­ glądów Chomsky’ego w zakresie filozofii języka i umysłu, jeśli nie ma się pewnej wiedzy o podstawowych własnościach systemu opisu gramatycznego, obmyślonego przezeń kilkana­ ście lat temu i rozwijanego w ciągu tych lat nie­ mal nieprzerwanie. Zacznijmy od kwestii terminologicznych. Podczas gdy gramatyka struktur frazowych składa się wyłącznie z reguł frazowych, grama­ tyka transformacyjna (w oryginalnej wersji Chomsky’ego) składa się nie tylko z reguł transformacyjnych. Zawiera ona również zbiór reguł frazowych. Stosowanie reguł transforma­ cyjnych wymaga uprzedniego zastosowania re­ guł frazowych i prowadzi nie tylko do prze­ kształcenia jednego szeregu elementów w drugi, lecz w zasadzie do zmiany odpowiedniego znacz­ nika frazowego. Są one przy tym pod względem formalnym bardziej niejednorodne i złożone niż reguły frazowe. Podamy tu kilka przykła­ dów reguł transformacyjnych. Najpierw jednak musimy wprowadzić odpowiedni zbiór reguł frazowych. 71

Posłużymy się w tym celu — z niewielkimi zmianami — układem reguł podanym przez Chomsky’ego w Syntactic Structures (s. Ill) w następującej postaci:

i(il) Sentence -> NP + VP (2) VP -> Verb + NP

NPsing ^T + N NPpl -+T + N + s T —» the N -> {man, ball, door, dog, book, ...} Verb -> Aux + V V —> {hit, take, bite, eat, walk, open, ...} Aux —> Tense (+ M) (+ have + en) (+ be + ing) (11) Tense—» [Present v ’ (Past (12) M -> {will, can, may, shall, must} (4) (5) (6) i(7) (8) (9) (10)

Zauważmy, że powyższy układ reguł umożliwia większy zakres wyborów niż układ podany w poprzednim rozdziale. Reguła (3) uwzględnia zarówno frazy nominalne w liczbie pojedynczej, jak i frazy nominalne w liczbie mnogiej; wpro­ wadza się również więcej czasów i trybów (za­ miast jednego tylko prostego czasu przeszłego w zdaniu The man hit the ball) za pomocą ele­ mentu Aux i sposobu jego rozpisania. Reguła (10) charakteryzuje się tym, że każdy szereg przez nią generowany musi zawierać element Tense, a może przy tym zawierać dodatkowo jeden lub więcej innych rzędów elementów uję­ tych w nawiasy. (Takie elementy, jak s w re­ gule (5) oraz en lub ing w regule (10) są raczej morfemami niż słowami. W istocie rzeczy także have, be, the oraz wszystkie elementy wyliczo­ ne po prawej stronie reguł (7), (9) i (12) można traktować jako morfemy. Nie musimy tu jed­ 72

nak wnikać w różnicę pomiędzy „słowem” i „morfemem” w teorii lingwistycznej.) Przy założeniu, że listy słów podane w regu­ łach (7) i (9) są znacznie rozszerzone, powyższy system reguł frazowych generuje dużą (lecz skończoną) liczbę tzw. szeregów wyjściowych. Należy podkreślić, że szereg wyjściowy (jak zresztą wskazują na to podane wyżej reguły) nie jest zdaniem. Aby otrzymać zeń zdanie, trzeba zastosować reguły transformacyjne. Jed­ nym z szeregów generowanych przez te reguły jest the + man + Présent + may + hâve + + en + open + the + door (który, mając regu­ ły transformacyjne z Syntactic Structures, moż­ na uczynić punktem wyjścia zarówno dla zda­ nia w stronie czynnej The man may hâve opened the door, jak i dla odpowiedniego zdania w stronie biernej The door may hâve been opened by the man). Czytelnik może, jeśli zechce, sprawdzić, że szereg ten jest istotnie generowa­ ny przez powyższe reguły, i skonstruować odpo­ wiedni znacznik frazowy. W Syntactic Structures Chomsky derywuje zdania w stronie biernej z szeregów wyjścio­ wych za pomocą reguły fakultatywnej, którą w sposób niezbyt formalny można sformułować następująco:

(13) NPj + Aux + V + NP2 -> NP2 + + Aux + be + en + V + by + NPt

Reguła ta różni się pod wieloma względami od reguł frazowych. Po lewej stronie strzałki wy­ stępuje nie jeden element, lecz szereg czterech elementów; operacja, której dokonuje ta regu­ ła, jest przy tym dość złożona — obejmuje prze­ stawienie dwóch fraz nominalnych (na co wska­ zują subskrypty przy NP) oraz wstawienie w pewnych miejscach elementów be, en i by. Istnieje jednak znacznie ważniejsza różnica między regułami frazowymi (1)—(12) a regułą 73

transformacyjną (13); dotyczy ona sposobu, w jaki interpretujemy symbole występujące w regułach. W regule frazowej pojedynczy sym­ bol oznacza jeden i tylko jeden element szeregu, do którego reguła ta się stosuje. Natomiast w regule transformacyjnej pojedynczy symbol może odnosić się do szeregu złożonego z więcej niż jednego elementu, o ile szereg ten jest zdo­ minowany przez (tj. derywowany z: zob. s. 66) ten symbol w odpowiednim znaczniku frazo­ wym. To właśnie ma się na myśli mówiąc, że reguły transformacyjne stosowane są raczej do znaczników frazowych niż wprost do szeregów elementów.

Rys. 3

Zilustrujemy sens tego twierdzenia najpierw za pomocą całkiem abstrakcyjnego przykładu. Załóżmy, że szereg a + d + e + b + f + c-l+ g + h został wygenerowany przez zbiór re­ guł frazowych, które przypisują mu znacznik frazowy przedstawiony na Rys. 3 (czytelnik może łatwo zrekonstruować sobie te reguły). Reguła transformacyjna B + D + E -+■ E + B przekształca ten szereg w szereg c + g + h + 74

+ d + d + e, któremu przyporządkowany jest znacznik frazowy przedstawiony1' na Rys. 4. Innymi słowy, ponieważ sam szereg symboli terminalnych stanowi część znacznika frazowe­ go, można powiedzieć, że reguła ta przekształca jeden znacznik frazowy w inny; jest to właśnie charakterystyczna cećha reguł transformacyj­ nych. Zastosowanie podanej wyżej reguły trans­ formacyjnej prowadzi do usunięcia wszystkiego, co jest zdominowane przez D (wraz z samym D) oraz do przestawienia B i E bez zmiany ich

struktury wewnętrznej. Znacznik frazowy po­ dany na Rys. 3 oraz znacznik frazowy podany na Rys. 4 można określić, odpowiednio, jako wyjściowy oraz derywowany ze względu na tę regułę transformacyjną. (Przyjmując, że dery­ wowany znacznik frazowy ma tę szczególną po­ stać, którą przedstawia Rys. 4, zakłada się pewną ważną tezę teoretyczną, której wkrótce poświęcimy chwilę uwagi.) Wracając do naszego przykładowego szeregu wyjściowego (the — man + Present + may + + háve + en 4* open + the + door) i przypo­ rządkowanego mu znacznika frazowego (którego konstrukcję pozostawiłem czytelnikowi) zauwa­ 75

żymy, że the 4- man jest całkowicie zdomino­ wane przez NP, Present + may + have + en przez Aux, V przez V (jest to przypadek „samodominacji”), zaś the + door przez NP. Znaczy to, że reguła transformacyjna (13) może tu być zastosowana, jeśli zaś zostanie zastosowana (jest to bowiem reguła fakultatywna), to przekształci szereg wyjściowy w (13a) z odpowiednim derywowanym znacznikiem frazowym:

(13a) the + door + Present + may + have + + en + be + en + open + by + the •+ +. man. Co jednak jest tym odpowiednim znacznikiem frazowym? Jest to trudne pytanie. Przyjmując, że NP2 staje się podmiotem zdania w stronie biernej, że be + en staje się częścią Aux, po­ dobnie jak have + en czy may (jest to, jak zo­ baczymy, konieczne dla stosowania dalszych re­ guł) oraz że by łącząc się z NP1 tworzy frazę, pozostawia się nadal nierozstrzygnięte pewne kwestie dotyczące struktury derywowanego znacznika frazowego. Dwa możliwe znaczniki frazowe przedstawione są na Rys. 5 i 6. Zau­ ważmy, że różnią się one tym, iż pierwszy trak­ tuje by + NPi jako część frazy werbalnej, pod­ czas gdy drugi traktuje by + jako bezpo­ średni składnik zdania, mający jak gdyby taki sam status jak NP2 i VP. (Warto też zwrócić uwagę, że miejsce znaku dla nawiasowanej fra­ zy by + NPj zajmuje znak zapytania.) Dotknęliśmy tu ważnego problemu teoretycz­ nego. Szereg derywowany wytworzony przez jedną regułę transformacyjną może służyć jako szereg wyjściowy dla jakiejś dalszej reguły transformacyjnej, a zatem należy mu przypo­ rządkować odpowiedni derywowany znacznik frazowy. Chomsky i jego zwolennicy pracowali nad tym zagadnieniem, próbując ustalić zbiór konwencji, zgodnie z którymi poszczególne ro76

Sentence

dzaje operacji formalnych (usuwanie, przesta­ wianie lub podstawianie) charakteryzowane bę­ dą jako prowadzące do określonych zmian znacznika frazowego, który transformują; za­ stosowaliśmy się do tych konwencji przyjmu­ jąc, że efektem działania reguły B + D + E ->■ E + B na wyjściowy znacznik frazowy przed­ stawiony na Rys. 3 jest derywowany znacznik frazowy z Rys. 4. Był to jednak bardzo prosty przykład, zarówno z punktu widzenia zaanga­ żowanych tu operacji, jak i kształtu znacznika frazowego, do którego zostały one zastosowane; a przy tym był to przykład, czysto abstrakcyjny, nieskażony żadnymi elementami empirycznymi. Czytelnik uświadomi sobie łatwo, że sytuacja jest całkiem odmienna, gdy w grę wchodzi for­ mułowanie zbioru reguł transformacyjnych dla opisu angielskiego lub innych języków natu­ ralnych. 77

Sentence

Rys. 6

Wprowadzimy teraz i omówimy krótko dwie dalsze reguły transformacyjne (różniące się nieznacznie od odpowiadających im reguł z Syn­ tactic Structures, lecz oparte na tamtych i pro­ wadzące do tych samych efektów ogólnych). Pierwszą z nich jest obligatoryjna „transformacja liczby”: S/NPSin,g

(14) Present -> 0/wszędzie indziej Jest to reguła kontekstowa, która głosi, że Present należy przepisać jako s wtedy i tylko wte­ dy, gdy jest ono w szeregu wyjściowym bezpo­ średnio poprzedzone przez ciąg jednego lub wię­ cej elementów zdominowanych przez NPsing w odpowiednim znaczniku frazowym, we wszy­ stkich zaś innych kontekstach Present należy przepisać jako „zero” (tj. brak końcówki). Wła­ 78

śnie ta reguła zdaje sprawę ze „zgody” po­ między podmiotem i czasownikiem, przejawia­ jącej się w takich zdaniach, jak The man goes, w przeciwieństwie do *The man go, lub w The man is... w przeciwieństwie do *The man are... Zastosowana do (13a) reguła ta da je: (14a) the + door+ s+may+have + en+be + + en+open+ by+the+man. Zauważmy, żę to, co można by nazwać „abstrakcyjną” końcówką czasownikową s, jest tu wprowadzone przed elementem, do którego ma być następnie dołączone (podobnie jak en i ing wprowadzane są przez regułę frazową (10) przed elementem, do którego następnie zostają dołączone). Nazwaliśmy te końcówki „abstrak­ cyjnymi”, ponieważ, jak się przekonamy, przy­ bierają one rozmaite formy, z „zerem” włącz­ nie, w różnych kontekstach. Reguła, zgodnie z którą te „abstrakcyjne” końcówki umieszczane są po odpowiednich rdzeniach („transformacja pomocnicza”) może być sformułowana następująco:

Tense en ing

+.

Mi

have be V

M | Tense have + en ling be V

Reguła ta głosi, że elementy każdej pary, w któ­ rej na pierwszym miejscu występuje Tense, en i ing, na drugim zaś M, have, be lub V, należy (obligatoryjnie) przestawić, pozostawiając resz­ tę szeregu po lewej i prawej stronie bez zmian. Jeśli regułę tę zastosuje się do (14a), przestawi ona s+may (tj. Tense+M), en+be oraz en+ + open (en+V) kolejno z lewej strony na pra­ wą, dając: (15a) the + door+may+s + have + be + en+ + open+en+by+the+man. 79

Potrzebna jest tu jeszcze jedna reguła transfor­ macyjna, która ustali granice między symbola­ mi słownymi (użyjemy w tym celu spacji) dla każdej pary elementów, z których pierwszym nie jest M, háve, be ani V, drugim zaś nie jest Tense, en ani ing. Zastosowana do (15a) reguła ta daje: (16a) the dooř may+s háve be + en open+ + en by the man Jest to ta postać, którą nasz przykładowy szereg przybierze po zastosowaniu doń wszystkich relewantnych reguł transformacyjnych. Wreszcie, w gramatyce tego typu, jaką na­ szkicował Chomsky w Syntactic Structures, istnieje zbiór reguł „morfofonemicznych”, któ­ re przekształcają szereg słów i morfemów w sze­ reg fonemów. Reguły te przepisują may + s jako fonemiczną reprezentację tego, co zapisujemy jako may, open+en jako to, co zapisujemy w postaci opened (be + s jako to, co piszemy is, run+en jako to, co piszemy run itd.). Końco­ wym rezultatem jest więc, tak jak być powin­ no, fonemiczną reprezentacja zapisu The door may hâve been opened by the man. Czytelnicy, którzy nie zetknęli się uprzednio z opracowanym przez Chomsky’ego systemem gramatyki transformacyjnej, uznali zapewne za rzecz dość nudną to derywowanie krok po kroku pojedynczego zdania. Będą oni jednak obecnie dostatecznie dobrze rozumieli strukturę i funk­ cjonowanie tej gramatyki, by docenić znaczeme pewnych ogólnych kwestii, poruszonych w roz­ dziale niniejszym i w dalszych rozdziałach. W obecnym stadium naszych rozważań nad gra­ matyką transformacyjną warto pokazać dia­ gram, który przedstawia wewnętrzną organiza­ cję gramatyki naszkicowanej w Syntactic Struc­ tures (zob. Rys. 7). Wejściem do gramatyki jest element początko80

Rys. 7

wy (była o nim mowa w poprzednim rozdziale), który generuje zbiór szeregów wyjściowych za pomocą reguł frazowych w pierwszej „skrzyn­ ce” diagramu. Druga „skrzynka” zawiera reguły transformacyjne, z których pewne są fakulta­ tywne, inne zaś obligatoryjne. Reguły te biorą jako „wejście” pojedyncze szeregi wyjściowe lub pary szeregów wyjściowych (do tej sprawy jeszcze wrócimy) i modyfikując stopniowo te szeregi oraz przyporządkowane im znaczniki frazowe generują jako swoje „wyjście” wszyst­ kie i tylko wszystkie zdania danego języka, re­ prezentowane przez szeregi słów i morfemów, przypisując każdemu zdaniu jego derywowaną strukturę frazową. Trzecia „skrzynka” z regu­ łami przekształca następnie każde z tych zdań z jego reprezentacji syntaktycznej w postaci słów i morfemów w reprezentację fonologiczną w postaci szeregu fonemów (wiążąc w ten spo­ sób dwa poziomy analizy, o których była mowa w rozdziale 1 jako o swoistej „dualności” struk­ tury zdań). Zgodnie z tym modelem gramatyki generatywnej różne typy zdań prostych konstruowane są za pomocą fakultatywnych reguł transforma­ cyjnych. Na przykład, wszystkie podane niżej zdania są spokrewnione pod tym względem, że derywuje się je z tego samego szeregu wyjścio­ wego:

(i) The man opened the door (ii) The man did not open the door (iii) Did the man open the door? 6

Chomsky

81

(iv) (v) (vi) (vii) (viii)

Didn’t the man open the door? The door was opened by the man The door was not opened by the man Was the door opened by the man? Wasn’t the door opened by the man?

Zdania te różnią się tym, że: (i) powstaje bez stosowania żadnych transformacji fakultatyw­ nych do szeregu wyjściowego; (ii) powstaje przez zastosowanie transformacji Négative; (iii) — przez stosowanie transformacji Interro­ gative; (iv) — Négative i Interrogative; (v) — Passive; (vi) — Passive i Négative; (vii) — Pas­ sive i Interrogative; wreszcie (viii) — Passive, Négative i Interrogative. Pierwsze spośród tych ośmiu zdań (proste zdanie oznajmujące w stro­ nie czynnej) określa Chomsky w Syntactic Structures jako zdanie jądrowe. Należy podkre­ ślić (co zresztą potwierdza dokonana przez nas wyżej szczegółowa analiza derywacji zdania w stronie biernej), że zdania nie-jądrowe, takie jak (ii)-(viii), nie są derywowane ze zdań jądrowych typu (i), lecz ze wspólnego szeregu wyjściowego. Innymi słowy, nie istnieją zdania generowane bez udziału choćby niewielkiej liczby transfor­ macji obligatoryjnych, a wśród nich reguł dzia­ łających w podobny sposób, jak podane wyżej reguły (14) i (15). Zdania złożone, których człony składowe są wzajemnie współrzędne (np. The man opened the door and switched on the light) oraz zdania złożone, których jeden składnik jest podrzędny w stosunku do drugiego (np. The man who opened the door switched on the light'), genero­ wane są za pomocą — odpowiednio — transfor­ macji łączącej i transformacji zanurzającej; transformacje te mają na „wejściu” pary szere­ gów wyjściowych (np. the + man + Past + open+ -h thedoor oraz the + man+Past+switch+ + on+the + light) i kombinują je w rozmaity 82

sposób. Transformacje łączące i zanurzające sta­ nowią klasę transformacji nazwanych w Syntactic Structures uogólnionymi; wielokrotne sto­ sowanie tych reguł tłumaczy istnienie takich struktur rekursywnych, jak This is the ... that Unes in the house that Jack built lub ... a big, black, three-foot long, ..., wooden box (zob. s. 51). Wszystkie transformacje uogólnione są oczywiście fakultatywne. Tyle ogólnego streszczenia pierwszej wersji gramatyki transformacyjnej, przedstawionej w Syntactic Structures. Chomsky twierdził, że jedną z zalet tego systemu, trzeciego i najmoc­ niejszego z jego „modeli opisu języka”, jest fakt, iż tłumaczy on w sposób bardziej zadowalający niż gramatyka struktur frazowych pewnego ty­ pu wieloznaczność strukturalną. Odwołajmy się do znanego przykładu Chomsky’ego*. Zdanie Flying planes can be dangerous jest dwuznacz­ ne (por. To fly planes can be dangerous oraz Planes which are flying can be dangerous); jed­ nakże przy obu interpretacjach analiza skład­ ników bezpośrednich prowadzi do (((flying) (pla­ nes)) ((can) (be)) (dangerous))). Jest to wielo­ znaczność strukturalna innego rodzaju niż ta, której przykładem jest fraza old men and women, dyskutowana w poprzednim rozdziale. Można by wygenerować zdanie Flying planes can be dangerous w ramach gramatyki struktur frazowych przypisując mu dwa różne znacz­ niki frazowe — różniące się pod względem zna­ ku przypisanego węzłowi, który dominuje sło­ wo flying. Nie byłoby to jednak intuicyjnie zadowalające wyjaśnienie dwuznaczności; nie wiązałoby ono przy tym frazy flying planes z jednej strony — z planes which are flying, z drugiej zaś — z someone flies planes. Analiza transformacyjna wyjaśnia dwuznaczność za po­ mocą związania dwóch różnych szeregów wyj­ ściowych (powiedzmy — piane+ s+be+ing+ 83

+ fly oraz some one+fly+plane+s) z tym sa­ mym szeregiem derywowanym. Można podać wiele innych przykładów zdań strukturalnie wieloznacznych, które da się opisać dość zgrab­ nie w terminach gramatyki transformacyjnej: 1 don’t like eating apples („...apples for eating”, w odróżnieniu od „...to eat apples”), I disapprove of his drinking („...the fact that he drinks”, w odróżnieniu od: „...the way in which he drinks”; zob. N. Chomsky, Language and Mind, s. 27) itp. To transformacyjne wyjaśnienie wieloznacz­ ności strukturalnej polega na stosowaniu reguł fakultatywnych; harmonizuje ono z ogólną za­ sadą (którą można potraktować jako aksjomat badań nad wszelkimi systemami komunikacji), iż znaczenie implikuje wybór. Zauważmy, że zasada ta głosi, iż możliwość wyboru różnych alternatyw jest koniecznym, nie zaś wystarcza­ jącym warunkiem wyrażania różnych znaczeń. Najbardziej oczywistym zastosowaniem tej za­ sady jest sytuacja, w której wybiera się pewne określone słowo spośród zbioru słów, które mo­ gą zajmować tę samą pozycję w zdaniu (por. The man opened the window w odróżnieniu od The man opened the door). W rozważanym przypadku mamy do czynienia z „wyborem” innego zbioru reguł (lub z różnicą w kolejno­ ści stosowania reguł tego samego zbioru) w toku generowania dwu lub więcej zdań z tego same­ go szeregu wyjściowego. Powiedziałem, że wy­ bór tak rozumiany nie jest warunkiem wystar­ czającym różnicy znaczeń między zdaniami, które w ten sposób powstaną. Na przykład, John looked the word up in the dictionary oraz John looked up the word in the dictionary róż­ nią się (zgodnie z Syntactic Structures) tym, że dla wygenerowania pierwszego z tych zdań po­ trzebne jest zastosowanie dodatkowej transfor­ macji fakultatywnej. Zdania te nie różnią się 84

jednak pod względem znaczenia, a wspomniana reguła transformacyjna (która przekształca Past+look+up+the + word w Past+loo/c+ + the~hword+up w pewnym punkcie derywacji) zasługuje na miano reguły stylistycznej.

Rys. 8

W Aspects of the Theory of Syntax, wyda­ nych w 1965 r., Chomsky przedstawił obszer­ niejszą teorię gramatyki transformacyjnej, róż­ niącą się pod wieloma względami od teorii wy­ łożonej w Syntactic Structures. Dla naszych ce­ lów wystarczy wymienić tylko najogólniejsze różnice pomiędzy gramatyką z Syntactic Struc­ tures i gramatyką z Aspects. W tym celu raz jeszcze posłużymy się diagramem (por. Rys. 8). Najbardziej uderzającą różnicą między tymi dwiema gramatykami, przedstawionymi kolej­ no na Rys. 7 i 8, jest obecność dodatkowej „skrzynki” z regułami, oznaczonej jako „Kom­ ponent semantyczny”, w gramatyce z Aspects. W Syntactic Structures Chomsky twierdził, że choć badania semantyczne nie są bezpośrednio relewantne dla syntaktycznego opisu zdań, to 85

jednak istnieją „uderzające zależności między strukturami i elementami, które odkrywa for­ malna analiza gramatyczna, a specyficznymi funkcjami semantycznymi” (s. 101), oraz że „mając wyznaczoną strukturę syntaktyczną ję­ zyka można badać sposób, w jaki struktura syntaktyczna realizuje się w rzeczywistym funkcjo­ nowaniu języka” (s. 102). W ciągu lat, które na­ stąpiły po opublikowaniu Syntactic Structures, Chomsky i jego współpracownicy doszE do wniosku, że znaczenie zdań może i powinno być poddane ścisłej, formalnej analizie tego same­ go rodzaju, jak ich struktura syntaktyczna, oraz że semantyka powinna zostać włączona jako in­ tegralna część do gramatycznej analizy języka. Gramatykę języka traktuje obecnie Chomsky jako system reguł, które wiążą znaczenie (lub znaczenia) każdego generowanego przez nią zda­ nia z fizyczną postacią tego zdania realizującą się za pośrednictwem dźwięku. W Aspects, podobnie jak w Syntactic Struc­ tures, składnia dzieli się na dwie części. Jednak­ że te dwa komponenty syntaktyczne działają nieco odmiennie. Obecnie nie komponent trans­ formacyjny, lecz baza gramatyki (która odpo­ wiada z grubsza frazowej części wcześniejszego systemu), jest tym, co stanowi o semantycznie relewantnych wyborach, wśród nich o możli­ wości formowania konstrukcji rekursywnych. Różnica między zdaniem oznajmującym a py­ tającym lub między zdaniem w stronie czyn­ nej a zdaniem w stronie biernej nie jest już opi­ sywana w terminach transformacji fakultatyw­ nych, lecz w terminach wyboru pomiędzy regu­ łami bazowymi. Na przykład, możliwa jest re­ guła bazowa następującej postaci: (2a) VP -> Verb + NP ( + Agentive) przy czym wybór elementu Agentive odróżniał­ by szereg wyjściowy zdania w stronie biernej 86

od szeregu wyjściowego odpowiadającego mu zdania w stronie czynnej. Następnie istniałaby obligatoryjna reguła transformacyjna, odpowia­ dająca podanej wyżej regule (13), która działa wtedy i tylko wtedy, gdy „wejściowy” szereg zawiera element Agentive. Propozycja ta (która propozycji Chomsky’ego odpowiada raczej pod względem „ducha” niż w szczegółach) ma tę zaletę, iż przy założeniu, że poprawnie sformu­ łowaliśmy regułę transformacyjną, dostarcza nam znaku dla węzła dominującego nad by+ + NPj w derywowanym znaczniku frazowym przyporżądkowanym zdaniu w stronie biernej (zob. s.77—78). Reguły bazowe generują nieskończenie liczny zbiór wyjściowych znaczników frazowych (które reprezentują głęboką strukturę wszystkich zdań charakteryzowanych przez dany system); są one przekształcane w derywowane znaczniki frazo­ we (które reprezentują powierzchniową struk­ turę zdań) przez reguły transformacyjne, z któ­ rych większość (poza regułami „stylistycznymi”) stanowią teraz reguły obligatoryjne. Znaczenie każdego zdania derywuje się — jeśli nie wy­ łącznie, to głównie — z jego głębokiej struk­ tury za pomocą reguł interpretacji semantycz­ nej; natomiast fonetyczna interpretacja każdego zdania — jego opis fizyczny jako „sygnału” akustycznego — derywowana jest z powierzch­ niowej struktury zdania za pomocą reguł fonologicznych. Nie potrzebujemy tu wchodzić w techniczne szczegóły, odróżniające gramatykę z Aspects od prostszego pojęciowo systemu z Syntactic Struc­ tures. Do naszkicowanego wyżej ogólnego obra­ zu najnowszej wersji gramatyki transformacyj­ nej warto dodać jeszcze, iż rozmaite semantycz­ nie relewantne pojęcia gramatyczne są obecnie explicite definiowane w terminach relacji za­ chodzących w strukturze głębokiej. (W Syn87

tactic Structures była zaledwie wzmianka na ten temat.) Odnotujmy w szczególności rozróż­ nienie pomiędzy „logicznym” (w strukturze głębokiej) i „gramatycznym” (w strukturze po­ wierzchniowej) podmiotem zdania. Podmiotem „logicznym” jest ta NP, która jest bezpośrednio zdominowana przez S (S=Sentence) w struktu­ rze głębokiej; podmiotem „gramatycznym” jest ta najdalej na lewo położona NP, która jest bez­ pośrednio zdominowana przez (najwyżej poło­ żone) S w strukturze powierzchniowej. Na przy­ kład, w takim zdaniu jak John was persuaded by Harry to take up golf podmiotem gramatycz­ nym jest John {jest to pojęcie podmiotu, które

John

Verb

take up

NP

golf

Rys. 9

88

występuje w twierdzeniu o zgodności zachodzą­ cej pomiędzy ipodmiotem i czasownikiem w ję­ zyku angielskim: John was persuaded w odróż­ nieniu od They were persuaded itp.). Jednakże głęboka struktura tego zdania składa się z dwóch zdań, z których jedno (S2) jest włączo­ ne do drugiego (SJ; każde z tych zdań ma przy tym swój własny podmiot logiczny. W spo­ sób nieformalny, uwzględniający tylko naj­ istotniejsze informacje, można przedstawić strukturę głęboką tego zdania tak, jak pokazuje Rys. 9. Zauważmy, że podmiotem logicznym zdania Sj (zdania macierzowego) jest Harry, zaś podmiotem logicznym zdania S2 (zdania zanu­ rzonego) jest John. Nadto, podmiot w strukturze głębokiej S2 jest identyczny z dopełnieniem w strukturze głębokiej (z tą NP, która jest bezpośrednio zdominowana przez VP). Chomsky wykazuje, że właśnie te relacje w strukturze głębokiej są istotne dla poprawnej semantycz­ nej interpretacji zdania.

7

PSYCHOLOGICZNE IMPLIKACJE GRAMATYKI GENERATYWNEJ

Jak podkreślaliśmy w rozdziale 3, wczesne prace Chomsky’ego pisane były w duchu trady­ cji lingwistyki „autonomicznej”. Dopiero póź­ niej, w Aspects of the Theory of Syntax, w Car­ tesian Linguistics oraz w Language and Mind zaczął on traktować lingwistykę jako dział psy­ chologii poznania i kłaść nacisk na znaczenie gramatyki generatywnej dla badań nad struk­ turą i predyspozycjami umysłu ludzkiego. Jed­ nakże, jak już stwierdziliśmy we Wstępie, wła­ śnie tym późniejszym poglądom, mniej zaś swe­ mu technicznemu dorobkowi w lingwistyce jako niezależnej dyscyplinie, zawdzięcza Chomsky swą obecną popularność. Poświęcimy zatem naj­ bliższe dwa rozdziały wykładowi aktualnych poglądów Chomsky’ego na owe psychologiczne i filozoficzne kwestie, dzieląc materiał w sposób nieco arbitralny pod nagłówkami „psychologia” i „filozofia”. Choć ogólne stanowisko Chomsky’ego w Syn­ tactic Structures jest, jak się zdaje, stanowi­ skiem wspólnym szkoły Bloomfielda i innych empirystów, istnieje jedno zagadnienie, co do którego od początku nie zgadzał się on z Bloomfieldem i wieloma jego kontynuatorami. (Nie mam tu na myśli odrzucenia przez Chomsky’ego 90

„odkrycia” na rzecz „ewaluacji”. Ta dyskuto­ wana już przez nas kwestia, choć ważna w po­ wojennym rozwoju lingwistyki, jest w zasadzie niezależna od stanowiska empiryzmu.) Jak już mówiliśmy, Bloomfield był behawiorystą (w cza­ sie, gdy pisał Language) i wielu jego zwolen­ ników dzieliło z nim przekonanie, że „mechanistyczne” wyjaśnienie języka w terminach „bodźca i reakcji” jest bardziej obiektywne i bardziej naukowe niż tradycyjny, „mentalistyczny” opis języka jako narzędzia „wyrażania myśli”. W okresie, w którym opublikowane zo­ stały Syntactic Structures, ukazało się również Verbal Behavior B. F. Skinnera, zrecenzowane następnie przez Chomsky’ego. Skinner (któ­ ry był profesorem psychologii w Uniwersytecie Harvarda) jest jednym z najsłynniejszych i naj­ bardziej wpływowych współczesnych zwolenni­ ków psychologii behawiorystycznej; jego książ­ ka stanowi najbardziej szczegółową próbę wy­ tłumaczenia faktu uczenia się języka za pomocą aparatu pojęciowego behawiorystycznej „teorii uczenia się”. Recenzja Chomsky’ego jest dziś pracą klasyczną; zawiera ona nie tylko wnikli­ wą analizę książki Skinnera, lecz zarazem świa­ dectwo biegłej znajomości relewantnej litera­ tury psychologicznej. Od tego czasu Chomsky wielokrotnie powta­ rzał swoje argumenty przeciwko behawioryzmowi. Sprowadzają się one w skrócie do nastę­ pującego wywodu. Jednym z najbardziej ude­ rzających faktów związanych z językiem jest jego „twórczość” — fakt, iż w piątym lub w szó­ stym roku życia dziecko jest w stanie wytwa­ rzać i rozumieć nieograniczenie wiele wypowie­ dzi, których nigdy wcześniej nie spotkało; behawiorystyczna „teoria uczenia się”, nawet naj­ bardziej przekonywająco tłumacząca sposób, w jaki powstają sieci „nawyków” i „skojarzeń” ze „schematów zachowaniowych” zwierząt 91

i istot ludzkich, jest całkowicie niezdolna do wy­ jaśnienia „twórczości” — tego aspektu „zacho­ wania” człowieka, który najwyraźniej (choć za­ pewne nie wyłącznie) przejawia się w języku. Chomsky twierdzi dalej, że terminologia behawioryzmu („bodziec”, „reakcja”, „nawyk”, „uwarunkowanie”, „wzmocnienie” itp.), choć może być sprecyzowana (i została sprecyzowana w zastosowaniu do pewnych ograniczonych dziedzin), w swym aktualnym zastosowaniu do języka jest zbyt niedookreślona, by mogła co­ kolwiek oznaczać, jest więc całkiem pozbawiona treści empirycznej. Nie mając do czynienia z żadną jawną „reakcją” behawiorysta ucieka się do nieobserwowanej i nieobserwowalnej „dyspozycji do reakcji”; wyjaśniwszy w zasa­ dzie kojarzenie słów (jako „reakcji”) z przed­ miotami (jako „bodźcami”) oraz uczenie się w ten sam sposób ograniczonej liczby zdań, nie mówi on niczego w ogóle o formowaniu zdań nowych lub odwołuje się w tym miejscu do dość nieokreślonego pojęcia „analogii”. Chomsky’ego krytyka behawioryzmu jest nie­ wątpliwie trafna. Nie wynika z niej oczywiście (i, o ile mi wiadomo, Chomsky nigdy nie twier­ dził, że wynika), iż żaden aspekt języka czy posługiwania się językiem nie może być racjo­ nalnie opisany w terminach modelu „bodźca i reakcji”. Jest jednak rzeczą niewątpliwą, że behawiorystyczne ujęcie problemu uczenia się języka nie tylko nie rozwiązało dotąd, lecz na­ wet nie podjęło kwestii, którą wysunął Chom­ sky pod nazwą „twórczości”. Ani wczesna, ani późniejsza wersja gramatyki transformacyjnej nie jest traktowana przez Chomsky’ego jako psychologiczny model spo­ sobu, w jaki ludzie konstruują i rozumieją wy­ powiedzi. Gramatyka języka jest, w rozumieniu Chomsky’ego, wyidealizowanym opisem kom­ petencji rodzimego użytkownika tego języka 92

(zob. s. 48). Wszelki psychologiczny model spo­ sobu, w jaki kompetencja ta funkcjonuje w rze­ czywistym wykonaniu językowym, musi wziąć pod uwagę wiele dodatkowych faktów, które ję­ zykoznawca świadomie ignoruje definiując po­ jęcie gramatyczności. Do tych psychologicznie istotnych faktów należą ograniczenia ludz­ kiej pamięci i uwagi, czas, którego wymaga przekazanie „sygnału” nerwowego z mózgu do mięśni związanych z mową, wzajemna inter­ ferencja procesów fizjologicznych i psycholo­ gicznych itd. Wiele spośród zdań, które języko­ znawca traktuje jako gramatyczne (dobrze zbu­ dowane, wedle kryteriów zbioru reguł sformu­ łowanych dla opisu kompetencji „idealnego” użytkownika języka) w istocie nigdy nie mo­ głoby wystąpić „w naturze”, a skonstruowane świadomie dla celów eksperymentu lingwistycz­ nego zdania te byłyby dla rzeczywistego użyt­ kownika języka trudne do zrozumienia lub wręcz niezrozumiałe, bowiem prześledzenie ich powodowałoby „przeciążenie” rozmaitych me­ chanizmów psychologicznych zaangażowanych w recepcji i rozumieniu mowy. Jest to jeden po­ wód, dla którego wypowiedzi faktycznie produ­ kowane przez użytkowników danego języka mo­ gą ze względów natury psychologicznej różnić się bardzo od zdań, które językoznawca charak­ teryzuje jako „gramatyczne”. Druga różnica, którą Chomsky częściej podkreśla, ma źródło w tym, że wypowiedzi faktycznie produkowane zawierają rozmaitego rodzaju błędy i zniekształ­ cenia (błędy wymowy, zdania urwane w poło­ wie, wahania i zmiany konstrukcyjne w środku zdania itp.), związane z błędami lub wewnętrz­ nymi ograniczeniami mechanizmów psycholo­ gicznych mowy. Te odstępstwa od norm grama­ tycznych są interesującym materiałem psycho­ logicznym, a prawidłowo zanalizowane mogą rzucić światło na strukturę i funkcjonowanie 93

mechanizmów, leżących u podstaw użytkowania języka. Choć w badaniach nad językiem językoznaw­ cy zajmują inny punkt widzenia niż psycholo­ gowie, Chomsky zawsze twierdził, iż między obiema tymi dyscyplinami zachodzą ważne związki. Zmiana, która daje się zauważyć w jego stanowisku w kwestii relacji pomiędzy psycho­ logią i lingwistyką (o czym już wspominałem) w ciągu ostatnich lat, w istocie dotyczy głów­ nie rozkładu akcentów. Charakteryzując obec­ nie lingwistykę jako raczej dział psychologii niż samodzielną dyscyplinę, Chomsky nie sugeruje bynajmniej, iż językoznawca powinien porzucić badania nad językiem na rzecz badań nad uży­ waniem języka, a więc studia nad kompetencją językową na rzecz studiów nad wykonaniem ję­ zykowym. Twierdzi on jedynie, iż głównym uza­ sadnieniem zainteresowań naukowym badaniem języka, w szczególności zaś gramatyką generatywną, jest fakt, że przyczynia się ono do głęb­ szego zrozumienia procesów mentalnych. Lin­ gwistyka zostaje więc włączona do psychologii nie dlatego, że zmienił się jej przedmiot lub metody, lecz z uwagi na zasięg znaczenia jej rezultatów. W świetle tych uwag można też zrozumieć odwoływanie się Chomsky’ego do „intuicji”, charakterystyczne dla jego nowszych prac (i często będące przedmiotem nieporozumień). Zdaniem Chomsky’ego, dwie gramatyki mogą być obserwacyjnie adekwatne (i słabo równo­ ważne) w tym znaczeniu, że obie generują ten sam zbiór zdań. Jednakże równocześnie jedna z nich może być deskrypcyjnie bardziej ade­ kwatna niż druga, jeśli jest bliższa „intuicji” rodzimego użytkownika języka w takich kwe­ stiach, jak „strukturalna wieloznaczność” i rów­ noważność lub nie-równoważność pewnych ty­ pów zdań. Terminologia ta pochodzi z Aspects 94

of the Theory of Syntax i innych najnowszych prac Chomsky’ego, a wprowadzone przy jej użyciu rozróżnienia są wielce znamienne. Świadczą one o tym, że dla Chomsky’ego wła­ ściwym przedmiotem opisu lingwistycznego są nie tyle same zdania, co „intuicje” użytkownika języka (innymi słowy, jego mentalna reprezen­ tacja gramatyki języka). Jak mówiliśmy w roz­ dziale 3, początkowo Chomsky kładł większy nacisk na „prostotę” jako kryterium oceny sła­ bo równoważnych gramatyk; mówiąc o osą­ dzie rodzimego użytkownika języka w takich kwestiach, jak „strukturalna wieloznaczność”, nie sugerował nigdy, że sądy te czy „in­ tuicje” mają dla lingwisty pierwszorzędne zna­ czenie: były one testem pojmowania gramatyki przez informatora, lecz same nie konstytuowały przedmiotu badań lingwistyki. Mówi się niekie­ dy, że apel Chomsky’ego do „intuicji” rodzime­ go użytkownika języka (wśród nich — do „in­ tuicji” językoznawcy jako użytkownika swego języka ojczystego) świadczy o pewnym rozluź­ nieniu rygorów naukowych i kryteriów obiek­ tywności w stosunku do lingwistyki bloomfieldowskiej i innych współczesnych szkół. Nie jest tak jednak. Chomsky nie twierdzi bynajmniej, że „intuicje” użytkownika są bezpośrednio do­ stępne; nie twierdzi także, że wszystkie one są równie godne zaufania. Jest chyba prawdą, że niektóre prace inspirowane tym sformułowa­ niem celów teorii lingwistycznej, które podał Chomsky, charakteryzuje żbytnia gotowość do akceptacji intuicji określonego językoznawcy. W zasadzie jednak to, czy dane zdanie jest akceptowalne, czy jest ono, czy też nie jest rów­ noważne pewnemu innemu zdaniu oraz jakie są jego implikacje, a także wiele innych po­ dobnych pytań dotyczących „intuicji” (w sen­ sie, w jakim Chomsky używa tego terminu) ro­ 95

dzimego użytkownika języka, jest przedmiotem empirycznej weryfikacji. Już w r. 1958 Chomsky współpracował z psy­ chologiem, George’m Millerem, pisząc wraz z nim artykuł zatytułowany „Finite State Lan­ guages”; w 1963 r. napisali oni wspólnie dwa rozdziały do Handbook of Mathematical Psy­ chology (jest tam również rozdział napisany wy­ łącznie przez Chomsky’ego). Jeden z tych roz­ działów, „Fiinitary Models of Language Users”, przedstawia w sposób dość szczegółowy znacze­ nie gramatyki generatywnej dla badań nad psychologicznym mechanizmem wykonania ję­ zykowego. Z rozumowania Chomsky’ego wynika bezpo­ średnio, że gramatyki skończenie stanowe są niezdolne do generowania pewnych zdań wy­ stępujących w angielszczyżnie i innych językach naturalnych, a więc że żaden model wykonania językowego oparty na zasadzie derywacji „z le­ wej na prawą” ,nie jest wart poważnych rozwa­ żań. Można zatem wykluczyć wszystkie te teo­ rie produkowania i recepcji mowy, które przyj­ mują, że prawdopodobieństwo wystąpienia da­ nego słowa w określonym miejscu wypowiedzi jest zdeterminowane wyłącznie przez słowa, które zajmują pozycje poprzedzające. Nie wydaje się wiarogodne, by ktokolwiek próbował wyjaśnić wytworzenie wypowiedzi typu We have just been running na tej drodze, iż mówca najpierw wybrał we ze zbioru słów, które mogą wystąpić na początku zdania angielskiego, na­ stępnie wybrał have jako jedno ze słów, które mają określone prawdopodobieństwo wystąpie­ nia po we, potem, mając już we i have wybrał just, uwzględniając prawdopodobieństwo wy­ stąpienia tego słowa po we have itd. Wiarogodna czy też nie (a na potocznym pojęciu wiarogodności nie zawsze można polegać), taka kon­ cepcja produkowania wypowiedzi była punktem 96

wyjścia wielu badań psychologicznych (wśród nich także ipewnych wczesnych prac George’a Millera). Chomsky wykazał, że jest to błędne stanowisko, niezależnie od subtelności teorii statystycznej, na której się ono opiera. Drugim spośród rozważanych przez Chomsky’ego „modeli opisu języka” była gramatyka struktur frazowych; w rozdziale 5 mówiliśmy już o tym, że w zależności od ograniczeń nało­ żonych na zasięg lub sposób operowania reguł można skonstruować rozmaite rodzaje grama­ tyk struktur frazowych. Jest rzeczą interesują­ cą, że — jak dowiódł Chomsky — bezkontekstowa gramatyka frazowa jest równoważna pod względem mocy generatywnej czemuś, co na­ zwano automatami ze stosem w teorii automa­ tów. Nie możemy tu zajmować się tą wielce techniczną kwestią w sposób szczegółowy, za­ trzymajmy się jednak przy niej krótko, by umożliwić czytelnikowi pewne wyobrażenie o rodzaju hipotez, dotyczących modeli wykona­ nia językowego, a sugerowanych przez badania nad formalnymi własnościami języka i zdolno­ ścią generatywną poszczególnych rodzajów gra­ matyk. Pamięć ludzka posiada zapewne, jak już mó­ wiliśmy, tylko skończony (choć być może bar­ dzo duży) magazyn do dyspozycji i może funk­ cjonować, co najmniej w pewnym zakresie, na zasadzie „spychania” („ostatnie do, pierwsze z”), tak iż w sytuacji, gdy pozostałe warunki są jed­ nakowe, łatwiej i szybciej przypominamy sobie to, co „zmagazynowaliśmy” w pamięci później. Jest rzeczą racjonalną założyć, że pamięć dłu­ goterminowa, czyli permanentna, zawiera znaczną ilość informacji, wśród nich reguły gra­ matyki osiągnięte w toku „przetwarzania” wypowiedzi. Tu jednak mamy na uwadze to, co psychologowie nazywają pamięcią krótkotermi­ nową, a -czego używamy na przykład wtedy, gdy 7 Chomsky

97

zapamiętujemy (bez uczenia się czy powtarza­ nia) listę niepowiązanych znaków (nonsensow­ nych sylab lub cyfr). Istnieją całkiem określone granice pojemności pamięci krótkoterminowej: liczba znaków, które jesteśmy w stanie „zma­ gazynować”, jest rzędu siedem („siedem plus lub minus dwa”, jak stwierdził Miller w tytule swego słynnego artykułu). Tyle o zapleczu hi­ potezy, którą tu rozważymy. Jest nią tzw. „hipoteza głębokości”, wysunię­ ta mniej więcej dziesięć lat temu przez Vistora Yngve, który pracował w tym czasie nad pro­ blemem analizy syntaktycznej za pomocą kom­ putera. Zacznijmy od czysto abstrakcyjnego przykładu gramatyki struktur frazowych, która zawiera pewną liczbę reguł rekursywnych: (1) ¡(2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9)

A-+B + C B -> (B) + D B-+E + (B) B -> F + (B) + G C->{c,...} D->{d,...} E->{e,...} F->(f,...} G->{p,...}

(Stosuję się tu do przyjętej umowy używania dużych liter jako symboli elementów pomocni­ czych, małych zaś jako symboli elementów ter­ minalnych.) Zauważmy, że reguły (2), (3) i (4) są rekursywne, lecz każda w nieco inny sposób. Reguła (2) jest lewo-rekursywna, reguła (3) jest prawo-rekursywna, zaś reguła (4) — samo-zanurzająca. Znaczenie tych terminów ilustrują Rys. 10, 11 i 12. Otóż hipoteza, którą wysunął Yngve, głosi, że struktury lewo-rekursywne wzmagają „głę­ bokość”, czyli psychologiczną złożoność zdania, ponieważ rekursja z lewej, w odróżnieniu od rekursji z prawej, powiększa „przestrzeń” krótko98

terminowej pamięci zajmowaną w toku prze­ twarzania zdania. Kiedy „głębokość” zdania przekracza pewien punkt krytyczny (wyznaczo­ ny przez pojemność pamięci krótkoterminowej), kontynuowanie zdania staje się niewykonalne. A

li

B'

B

c

D

O

Rys. 10 Rys. 11 Yngve sugerował, iż jednym z powodów istnie­ nia transformacji w języku jest potrzeba umoż­ liwienia użytkownikowi języka zastępowania w pewnych momentach produkowania zdania nadmiernie głębokich konstrukcji lewostron­ nych — równoważnymi konstrukcjami prawo­ stronnymi. Zatem wedle tej hipotezy, taka fra­ za jak John’s friend’s wife’s father’s gardener’s daughter’s cat byłaby trudniejsza do „przetwo­ rzenia” niż równoważna wersja prawostronna The cat belonging to the daugther of the gar­ dener of the father of the wife of the friend of John. Sformułowana przez Yngve’a „hipoteza głę­ bokości” jest niemal na pewno fałszywa, oparta jest bowiem na założeniu, że ludzie „przetwa­ rzają” zdania w ten sam sposób, w jaki byłyby 7*

99

one generowane przez program maszyny cyfro­ wej. Nie jest przy tym oczywiste, że struktury lewostronne są istotnie tak trudne do „przetwo­ rzenia” dla istot ludzkich, jak na to wskazuje ta hipoteza. W języku angielskim występuje duża rozmaitość zarówno lewo-rekursywnych, jak i prawo-rekursywnych konstrukcji; możli­ we, że — jak twierdzi Yngve — istnieje ogólna A

B

C

F

B

G

F

B

G

Rys. 12

tendencja do wykorzystywania tego faktu dla uniknięcia nadmiernej „głębokości”. Są jednak inne języki, wśród nich turecki i japoński, w których konstrukcje rekursywne mają głów­ nie postać lewostronną. Nadto, jak wskazał Chomsky rozważając hi­ potezę Yngve’a, najtrudniejsze zdają się być konstrukcje samo-zanurzające (zilustrowane przykładem na Rys. 12), czego nie można wy­ tłumaczyć za pomocą pojęcia „głębi”. Prostym przykładem takiej konstrukcji jest zdanie The book the man left is on the table. Mamy tu zdanie The man left the book (ściśle mówiąc, 100

szereg leżący u podstaw tego zdania) zanurzone w zdaniu The book is on the table (po dokona­ niu paru innych operacji, wśród nich usunięcia the book z frazy zanurzonej). Powstałe w ten sposób zdanie złożone jest w pełni akceptowal­ ne. Zanurzmy jednak jeszcze jedno zdanie w zdaniu uprzednio zanurzonym: The book the man the gardener saw left is on the table. Jest rzeczą dyskusyjną, czy zdanie to można zaak­ ceptować, czy też nie. Jeśli zaś zanurzymy ko­ lejne zdanie w the gardener saw (the man), otrzymując, powiedzmy, The book the man the gardener I employed yesterday saw left is on the table, „wyjście” uznamy z pewnością za nieakceptowalne. Zdania tego rodzaju, niezależnie od formalnej prostoty procesu samo-zanurzania, są niewątpliwie trudne do „przetworzenia” za­ równo przy wytwarzaniu, jak i przy recepcji mowy. Faktu tego nie da się, jak twierdzi Chomsky, wyjaśnić po prostu tym, iż istnieją ściśle określone granice pojemności pamięci krótkoterminowej (choć jest to niewątpliwie je­ den z istotnych czynników), albowiem kon­ strukcje samo-zanurzające są wyraźnie trud­ niejsze do „przetworzenia”, niż inne konstrukcje derywowane przez zanurzanie elementów w środku, zamiast po prawej lub lewej stronie szeregu. Innymi słowy, wszelkie struktury ge­ nerowane za pomocą reguły w postaci X V + + (Y) + W (gdzie V i W są szeregami złożony­ mi z jednego lub więcej elementów) wymagają czasowego „zmagazynowania” W, podczas gdy Y jest „przetwarzany”. „Samo-zanurzenie” ma miejsce wtedy, gdy reguła odznacza się tą szczególną własnością, że X i Y przybierają tę samą „wartość” (jak w podanej wyżej regu­ le (4)). Identyczność X i Y powoduje dodatkową komplikację z punktu widzenia wytwarzania i rozumienia mowy. Chomsky i Miller wysunęli jako zasadnicze wyjaśnienie tego faktu hipote­ 101

zę, że wchodzący tu w grę mechanizm psycho­ logiczny jest tego rodzaju, iż nie może wykonać danej operacji, a w każdym razie przychodzi mu to z trudem, w momencie, w którym właś­ nie wykonuje tę samą operację. Nasza dyskusja nad hipotezą „głębokości” Yngve’a i hipotezą Chomsky’ego dotyczącą samo-zanurzania powinna przekonać czytelnika, że badania nad formalnymi własnościami gra­ matyki generatywnej nie są bez znaczenia dla badań nad mechanizmem psychologicznym leżą­ cym u podstaw wykonania językowego. Na za­ kończenie zajmijmy się krótko paroma ekspery­ mentami psychologicznymi, dla których inspi­ racją była gramatyka generatywna. Jak mówiliśmy w poprzednim rozdziale, Chomsky tłumaczył relacje między odpowiada­ jącymi sobie zdaniami w stronie czynnej i bier­ nej, odpowiadającymi sobie zdaniami twierdzą­ cymi i przeczącymi, odpowiadającymi sobie zdaniami oznajmującymi i pytającymi itd. za po­ mocą zbioru fakultatywnych reguł transforma­ cyjnych (z których jedną, mianowicie transfor­ mację bierną, omówiliśmy dość szczegółowo). W ramach tej analizy zdania jądrowe (proste, twierdzące, oznajmujące zdania w stronie czyn­ nej, takie jak John was reading a book) są prostsze w porównaniu ze zdaniami nie-jądrowymi z uwagi na liczbę reguł, potrzebnych do ich otrzymania. Wysunięto przypuszczenie, że zdania jądrowe są nie tylko lingwistycznie prostsze (tj. ze względu na określony model kompetencji)', lecz -także psychologicznie prost­ sze, i zakładając ścisłą odpowiedniość pomiędzy kompetencją i wykonaniem językowym podję­ to eksperymenty, pomyślane jako testy tak ro­ zumianej psychologicznej ważności procesów transformacyjnych. Rezultaty kilku pierwszych eksperymentów były bardzo zachęcające. Okazało się, na przy­ 102

kład, że zdania w stronie czynnej zapamięty­ wane są łatwiej niż zdania w stronie biernej, a zdania twierdzące łatwiej niż zdania przeczą­ ce. Co więcej, w wyniku eksperymentu oparte­ go na mierzeniu czasu, jakiego wymaga zarea­ gowanie na zdania różnych typów, stwierdzono nie tylko to, iż ¡atencje, czyli czasy reakcji, są dłuższe dla zdań w stronie biernej i zdań prze­ czących niż dla zdań w stronie czynnej i zdań twierdzących, lecz także, iż różnica pomiędzy latencją dla odpowiadających sobie zdań twier­ dzących w stronie czynnej i przeczących w stro­ nie biernej jest równa sumie różnicy latencji dla zdań twierdzących w stronie czynnej i twierdzących w stronie biernej z jednej stro­ ny, oraz różnicy latencji dla zdań twierdzących w stronie czynnej i przeczących w stronie czyn­ nej — z drugiej. Można to było interpretować jako potwierdzenie hipotezy, że „przetwarzanie” zdań obejmuje zbiór operacji transformacyj­ nych, przy czym wykonanie każdej z nich wy­ maga pewnego ustalonego okresu czasu. Eksperymenty te jednak nie miały w istocie wartości, nie wzięto w nich bowiem pod uwagę wielu relewantnych czynników. Jakkolwiek charakteryzowalibyśmy różnicę pomiędzy zda­ niami w stronie czynnej i zdaniami w stronie biernej, jest rzeczą niewątpliwą, iż większa „na­ turalność” zdania jednego z tych typów zależy od rodzaju frazy nominalnej czy rzeczowników, które występują jako podmiot i dopełnienie, od tego, czy są one określone czy nieokreślone, czy odnoszą się do ludzi czy też do rzeczy itp. Na przykład zdanie John was reading a book jest bardziej „naturalne” niż The book was being read by John; lecz skądinąd zdanie w stronie biernej John was hit, by a car jest bardziej „na­ turalne” niż odpowiadające mu zdanie w stro­ nie czynnej A car hit John. O ile w ekspery­ mencie omawianego typu odpowiadające sobie 103

zdania w stronie czynnej i biernej nie są równie „naturalne”, nie można być pewnym, co jest źródłem dodatkowej komplikacji psychologicz­ nej, stwierdzonej na drodze pomiaru latencji. Jednym z dalszych potencjalnie relewantnych czynników jest różnica długości odpowiadają­ cych sobie zdań w stronie czynnej i biernej. Wszelki eksperyment mający na celu testowa­ nie psychologicznej ważności określonego mo­ delu gramatycznego musi objąć kontrolą wszystkie relewantne lub potencjalnie relewantne zmienne wykonania językowego w stopniu, w jakim dają się one wyznaczyć. W la­ tach ostatnich psychologowie, których badania były bezpośrednio inspirowane przez gramaty­ kę generatywną, są już, jak się zda je, bardziej świadomi tego problemu.

8

FILOZOFIA JĘZYKA I UMYSŁU

i

Zajmiemy się teraz nie psychologicznymi; lecz bardziej filozoficznymi implikacjami gra* matyki generatywnej. Należy jednak pamiętać; iż rozróżnienie to jest — jak zastrzegałem na początku poprzedniego rozdziału — dość arbi­ tralne. Jedna z tez Chomsky’ego głosi bowiem, że lingwistyka, psychologia i filozofia nie po­ winny być nadal traktowane jako dyscypliny odrębne i autonomiczne. Chomsky jest przekonany, że lingwistyka może wnieść ważny wkład do badań nad umy­ słem ludzkim, i że już teraz dostarcza ona argu­ mentów przemawiających na rzecz określonego stanowiska w długotrwałym sporze filozoficz­ nym pomiędzy racjonalistami i empirystami. Różnicę pomiędzy tymi dwiema doktrynami w ich skrajnych wersjach scharakteryzować można następująco: racjonalista twierdzi, że umysł (czy też „rozum” — stąd termin „racjo­ nalizm”) jest jedynym źródłem wiedzy ludzkiej, empirysta zaś — że cała wiedza pochodzi z do­ świadczenia (nazwa „empiryzm” pochodzi od greckiego odpowiednika słowa „doświadcze­ nie”). Istnieją, oczywiście, mniej skrajne sfor­ mułowania tej różnicy; w ciągu długiej historii filozofii zachodniej spór pomiędzy przedstawi­ łoś

cielami obu tych stanowisk przybierał rozmaite formy. W siedemnastym i osiemnastym stuleciu, a także w wielu nurtach późniejszej filozofii europejskiej i amerykańskiej, jednym z głów­ nych punktów tego sporu była relacja między umysłem (jeśli przyjąć — czemu wielu empirystów przeczy — że umysł istnieje) a naszą per­ cepcją świata zewnętrznego. Czy jest to — jak utrzymywali brytyjscy empiryści, Locke, Ber­ keley i Hume — po prostu bierne rejestrowanie wrażeń zmysłowych, a następnie kojarzenie ich wedle praw „asocjacji”? Czy też raczej należa­ łoby przyjąć — za takimi filozofami, jak Kartezjusz — że nasza recepcja i rozumienie świata zewnętrznego zależą od pewnego zasobu „idei” (tj. od znajomości pewnych sądów i pewnych zasad interpretacji) i że „idee” te są „wrodzo­ ne”, że ich źródłem nie jest doświadczenie? Doktryna empiryzmu wywarła wielki wpływ na rozwój nowoczesnej psychologii; w połączeniu z fizykalizmem i determinizmem stała się ona przesłanką głoszonej przez wielu psychologów tezy, że wiedza ludzka i ludzkie zachowania są całkowicie zdeterminowane przez środowisko, przy czym nie ma pod tym względem istotnej różnicy pomiędzy człowiekiem i innymi gatun­ kami zwierzęcymi, a nawet pomiędzy zwierzę­ ciem a maszyną. („Fizykalizmem” nazywamy tu stanowisko filozoficzne, zgodnie z którym wszelkie twierdzenia o myślach, uczuciach i do­ znaniach człowieka można tak przeformułować, by stały się twierdzeniami o stanach jego ciała i jego obserwowalnym zachowaniu, a więc by dotyczyły zakresu zjawisk, którymi rządzą pra­ wa „fizyczne”; „determinizmem” nazywamy doktrynę głoszącą, że wszelkie zdarzenia i zja­ wiska fizyczne, wśród nich te działania i decyzje człowieka, które są charakteryzowane jako re­ zultaty „wyboru” lub „wolnej woli”, determi­ 106

nowane są przez wcześniejsze zdarzenia i zja­ wiska i podlegają prawom przyczynowym, tak iż wrażenie wolności i wyboru jest całkowicie iluzoryczne. Behawioryzm, o którym wspomina liśmy w rozdziale 2 w toku rozważań nad bloomfieldowską teorią języka, jest zatem pew­ ną szczególną wersją fizykalizmu i determinizmu.) Chomsky’ego wizja człowieka jest cał­ kowicie odmienna: żywi on przekonanie, że jesteśmy wyposażeni w szereg swoistych zdol­ ności (którym nadajemy nazwę „umysłu”), od­ grywających istotną rolę w przyswajaniu sobie wiedzy i umożliwiających nam działania dowol­ ne, niezdeterminowane przez zewnętrzne bodźce środowiska (choć podlegające pewnym wpły­ wom z ich strony). Kwestie te podnosi Chomsky ■w wielu swoich najnowszych publikacjach, przede wszystkim w Cartesian Linguistics i w Language and Mind. Zanim wypłyniemy na te głębokie i wzburzone wody, warto omówić dane lingwistyczne, które Chomsky przywołuje jako argumenty przemawiające na rzecz jego racjonalistycznej filozofii. Jak już wiemy, lingwistyka „bloomfieldowska” przejawiała wyraźny, a niekiedy wręcz ostentacyjny brak zainteresowania dla zagad­ nień ogólnoteoretycznych. Większość języko­ znawców amerykańskich (a trzeba dodać, że także wielu językoznawców w innych częściach świata) na zadane im przed dziesięciu czy pięt­ nastu laty pytanie o główny cel lingwistyki odpowiedziałoby zapewne, że jest nim „opisa­ nie języków”; mieliby oni przy tym na myśli praktyczne korzyści z tej dyscypliny dla antro­ pologów, misjonarzy i innych osób zaintereso­ wanych w porozumiewaniu się z ludźmi mó­ wiącymi językiem, którego gramatyki dotąd nie napisano. Odpowiedź tę uznaliby za wyczerpu­ jącą. Niewielu z nich —■ jeśli w ogóle ktokol­ wiek — odpowiedziałoby na to pytanie tak, jak 107

sugerował Sapir w swej książce Language, opu­ blikowanej o jedno pokolenie wcześniej: że ję­ zyk warto badać dlatego, iż jest zjawiskiem specyficznym dla człowieka i .nieodłącznym od myślenia. Możliwe, że wręcz zakwestionowaliby oni użycie słowa „język” w tym kontekście, su­ geruje ono bowiem, że wszystkie języki mają pewne własności wspólne, zaś zwolennicy Bloomfielda reprezentowali raczej sceptyczne stanowisko w tej sprawie. Sam Bloomfield w często przytaczanym cytacie twierdził, że „je­ dynymi pożytecznymi uogólnieniami dotyczą­ cymi języka są generalizacje indukcyjne” oraz że „cechy, o których sądzimy, że powinny być uniwersalne, mogą nie wystąpić już w następ­ nym języku, którym się zajmiemy”. Postawa Chomsky’ego, której dał wyraz w najnowszych publikacjach, jest radykalnie przeciwna postawie Bloomfielda. Utrzymuje on, że naczelnym zadaniem lingwistyki jest kon­ strukcja dedukcyjnej teorii struktury języka ludzkiego, która będzie dostatecznie ogólna, by objąć wszystkie języki (nie tylko języki znane, lecz także wszystkie możliwe języki; do sprawy tej jeszcze wrócimy), lecz zarazem nie tak ogól­ na, by stosowała się do innych systemów komu­ nikacji lub w ogóle do czegokolwiek, czego nie chcemy nazywać językiem. Innymi słowy, lingwistyka powinna ustalić uniwersalne i istot­ ne własności ludzkiego języka. Stanowisko Chomsky’ego w tej kwestii jest, jak on sam przyznaje, bardzo zbliżone do poglądów języ­ koznawcy rosyjskiego, Romana Jakobsona, któ­ ry spędził szereg lat w Stanach Zjednoczonych i był jednym z najbardziej bezkompromisowych krytyków tradycji „bloomfieldowskiej ”. Podobnie jak Jakobson, Chomsky jest prze­ konany, że pewne fonologiczne, syntaktyczne i semantyczne jednostki są uniwersalne, nie w tym znaczeniu, by z konieczności występo­ 108

wały we wszystkich językach, lecz w nieco in­ nym i może mniej rozpowszechnionym znacze­ niu terminu „uniwersalny”; że można je zdefi­ niować niezależnie od ich występowania w jakimkolwiek określonym języku i zidentyfiko­ wać w językach, w których występują, przy pomocy tej ogólnoteoretycznej definicji. Na przykład przyjmuje się, że istnieje ustalony zbiór dwudziestu cech dystynktywnych fonolo­ gii (np. cecha dźwięczności, która odróżnia p od b i t od d w wymowie słów angielskich pin i bin oraz ten i den lub cecha nosowości, która od­ różnia b od m i d od n w bad i mad lub w pad i pan). Nie wszystkie te cechy można odszukać w fonemach każdego języka; spośród ich róż­ nych możliwych kombinacji każdy język doko­ nuje jak gdyby własnej selekcji. Podobnie jest na poziomie składni i semantyki. Takie katego­ rie, jak rzeczownik, czasownik czy czas prze­ szły, a także takie komponenty znaczenia słów, jak „męski” czy „przedmiot fizyczny”, należą do ustalonych zbiorów elementów, w terminach których można opisać syntaktyczną i seman­ tyczną strukturę wszystkich języków, choć ża­ den określony język nie musi przejawiać wszystkich elementów, jakie ogólna teoria cha­ rakteryzuje jako „uniwersalne”. Te fonologiczne, syntaktyczne i semantyczne elementy Chomsky nazywa materialnymi uniwersaliami teorii lingwistycznej. Znacznie bardziej charakterystycznym i zara­ zem bardziej oryginalnym rysem poglądów Chomsky’ego jest nacisk, jaki kładzie on na istnienie uniwersaliów formalnych, tj. ogólnych zasad, które wyznaczają formę i sposób opero­ wania reguł w gramatykach poszczególnych ję­ zyków. Na przykład transformacje, które wiążą wzajemnie rozmaite zdania i konstrukcje, są, jak twierdzi Chomsky, „niezmiennie struktural­ nie zależne, w tym znaczeniu, że stosują się do 109

szeregów słów w zależności od organizacji tych słów we frazy” (Language and Mind, s. 51). Wszystkie transformacje, które omawialiśmy w rozdziale 6 (a w sposób najwyraźniejszy — transformacja bierna) spełniają ten warunek, bowiem, jak już wiemy, możliwość ich zastoso­ wania jest uwarunkowana analizą szeregu „wejściowego” ze względu na przyporządkowa­ ny mu znacznik frazowy (a to właśnie nazywa Chomsky „zależnością strukturalną”). To, że ję­ zyk nie dopuszcza operacji strukturalnie nieza­ leżnych dla powiązania jednego typu zdań z drugim, jest, jak twierdzi Chomsky, ważnym faktem językowym. Na przykład, na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać, że relacja po­ między zdaniem oznajmującym John was here yesterday i odpowiadającym mu zdaniem pyta­ jącym Was John here yesterday? daje się opisać w terminach prostej operacji zamiany miej­ scami pierwszego i drugiego słowa (z towarzy­ szącą temu zmianą intonacji, którą tu pomija­ my). Operacja ta byłaby strukturalnie nieza­ leżna, gdyby została opisana za pomocą reguły nie odwołującej się do funkcji syntaktycznych słów John i was. Rozpatrzenie szerszej klasy przykładów (takich, jak His elder brother was here yesterday i Was his elder brother here yesterday?, The blast off took place on time i Did the blast-off take place on time?) prowa­ dzi do wniosku, że reguła ta musi być sformu­ łowana mniej więcej tak (w jej nieformalnej wersji): „Zamień miejscami całą podmiotową frazę nominalną i pierwszy czasownik pomoc­ niczy, wprowadzając czasownik pomocniczy do, jeśli nie ma żadnego innego”. Okazuje się za­ tem, że takie zdania, jak John was here yester­ day i Was John here yesterday?, które można powiązać za pomocą reguły postaci „Zamień miejscami pierwsze dwa słowa”, objęte są także zakresem bardziej ogólnej, strukturalnie zależ­ no-

nej reguły: podmiotowa fraza nominalna jest w tym wypadku pojedynczym słowem i wystę­ puje na początku zdania oznajmującego, zaś drugim jego słowem jest czasownik pomocniczy. Zdaniem Chomsky’ego, każda operacja, która zdaje się być strukturalnie niezależna, okazuje się zawsze szczególnym przypadkiem bardziej ogólnej operacji strukturalnie zależnej. Chomsky i jego współpracownicy próbowali sformułować pewne bardziej szczegółowe a uni­ wersalne warunki, którym czyni zadość działa­ nie reguł gramatycznych. Z uwagi na ograni­ czoną objętość naszej książki wspomnimy tu tylko o jednej z takich propozycji. Będzie nią zasada, którą Chomsky nazywa „A nad A” (a która jest jednym z trzech warunków oma­ wianych przezeń w Language and Mind). Za­ sada ta głosi, że jeśli reguła transformacyjna odnosi się do frazy typu A, szereg elementów zaś, do którego jest ona stosowana, zawiera dwie takie frazy, przy czym jedna z nich jest zawar­ ta w drugiej, to reguła wykona operację tylko na większej frazie. (W przyporządkowanym znaczniku frazowym większa fraza typu A do­ minuje nad frazą typu A, którą zawiera.) Pro­ stymi przykładami szeregów elementów, który­ mi rządzi ta zasada, są frazy nominalne zawie­ rające frazy nominalne. Na przykład the book on the desk jest frazą nominalną zawierającą the desk, która jest także frazą nominalną. Zgodnie z zasadą „A nad A”, każda reguła, któ­ ra przestawia, usuwa lub wykonuje jakieś inne operacje na frazach nominalnych, może być za­ stosowana do całej frazy the book on the desk, lecz nie do the desk. Wydaje się, że liczne fakty gramatyczne języka angielskiego i innych ję­ zyków można zadowalająco wyjaśnić w termi­ nach tej ogólnej zasady. Z drugiej strony, jak wykazuje Chomsky, istnieją pewne reguły, któ­ re naruszają tę zasadę, choć skądinąd zdają się 111

one być dobrze uzasadnione; w obecnym sta­ dium badań nie zostało jeszcze rozstrzygnięte, czy zasada „A nad A” powinna być odrzucona, czy też można ją tak zmodyfikować, by objęła także owe wyjątki. Podobna jest sytuacja wszy­ stkich bardziej szczegółowych warunków, które zostały dotąd zaproponowane; są one tylko czę­ ściowo zadowalające, wyjaśniają bowiem tylko niektóre spośród relewantnych danych. Zasada „A nad A”, choć w swym obecnym sformuło­ waniu jest — zdaniem samego Chomsky’ego — prawdopodobnie fałszywa, stanowi ilustrację tego rodzaju warunków ograniczających stoso­ wanie reguł gramatycznych, które ma na uwa­ dze Chomsky mówiąc o formalnych uniwersaliach teorii lingwistycznej. Warto zwrócić uwagę, że gdy chodzi o uniwersalia materialne, stanowisko Chomsky’ego nie jest z konieczności sprzeczne z poglądami Bloomfielda, ponieważ Chomsky dopuszcza, że każdy z tych rzekomo uniwersalnych rysów mo­ że nie wystąpić nie tylko „już w następnym ję­ zyku, którym się zajmiemy”, lecz także nie wy­ stępuje w bardzo wielu znanych już językach. Właśnie dlatego charakteryzowałem poprzednio różnicę pomiędzy Chomsky’ego i Bloomfielda poglądami na „uniwersalia” jako różnicę „po­ staw”. Ze względów, o których była mowa w rozdziale 2, Bloomfield i jego „strukturalistyczni” uczniowie poszli śladami Boasa, kła­ dąc nacisk na różnorodność ludzkich języków, Chomsky zaś podkreśla ich podobieństwa. Trze­ ba, oczywiście, zdawać sobie sprawę z różnic struktury gramatycznej pomiędzy językami świata. Jest jednak rzeczą niewątpliwą, że przedstawiciele szkoły Bloomfielda, a także wie­ lu innych szkół w lingwistyce, pragnąc uniknąć błędów gramatyki tradycyjnej przeceniali te różnice i kładli nadmierny nacisk na zasadę, iż każdy język jest prawem dla siebie samego. Po­ 112

dobieństwa gramatyczne zachodzące pomiędzy językami odseparowanymi przestrzennie i niespokrewnionymi historycznie są co najmniej równie uderzające jak ich różnice. Nadto, naj­ nowsze prace z zakresu analizy syntaktycznej wielu języków dostarczają argumentów na rzecz stanowiska, że podobieństwa te są głębsze, róż­ nice zaś powierzchowne. Chomsky podchodzi ostrożniej, niż niektórzy jego zwolennicy, do tezy, że języki są bardziej podobne pod względem swej struktury głębo­ kiej niż powierzchniowej. Większe znaczenie przywiązuje on do faktu (przyjmijmy prowizo­ rycznie, że jest to istotnie faikt), iż różne języki dopuszczają te same operacje formalne przy konstruowaniu zdań gramatycznych. Właśnie na tego typu podobieństwie między językami opie­ ra on, jak zobaczymy, swój akces do racjonali­ stycznej filozofii języka. Przypomnijmy, że gramatyki skończenie sta­ nowe i gramatyki struktur frazowych krytyko­ wane były przez Chomsky’ego jako nie dość mocne środki opisu języka naturalnego. Może się wydawać swoistym paradoksem, że jedną z najbardziej niewątpliwych wad obecnie istnie­ jących wersji gramatyki transformacyjnej jest — jak wykazał Chomsky — to, że są one zbyt mocne. Wiąże się z tym niezmiernie ważna zasada, istotna dla zrozumienia wprowadzonego przez Chomsky’ego pojęcia „gramatyki uniwer­ salnej”. Rozważając w rozdziale 3 „cele teorii lingwistycznej” powiedzieliśmy, że językoznaw­ ca przystępujący do opracowania gramatyki generatywnej pewnego określonego języka sta­ wia sobie zadanie scharakteryzowania „wszyst­ kich” zdań tego języka „i tylko ich”. (Jest to oczywiście ideał niezrealizowany jak dotąd dla żadnego języka naturalnego; nie narusza to jed­ nak zasady.) Ta sama kwestia występuje w pew­ nym bardziej ogólnym planie. Jak już mówili­ 8 Chomsky

113

śmy, teoria lingwistyczna powinna być zarazem dostatecznie ogólna, by mogła objąć wszystkie poszczególne języki, i nie na tyle ogólna, by sto­ sowała się do innych systemów komunikacji (definiując je tym samym implicite jako „języ­ ki”). Gramatyka transformacyjna w swej obec­ nej postaci dopuszcza rozmaite takie operacje i takie różne sposoby tworzenia ciągów operacji, które, o ile nam wiadomo, nie są niezbędne do opisu jakiegokolwiek języka ludzkiego. Znaczy to, że jest ona ogólniejsza, niż być powinna jako teoria struktury ludzkiego języka. Problem po­ lega na tym, by rozstrzygnąć, czy istnieją takie ograniczenia formalne, które dołączone do teo­ rii gramatyki transformacyjnej sprawią, że gra­ matyki poszczególnych języków uwzględniające te świadomie wprowadzone ograniczenia, będą zdolne scharakteryzować nie tylko wszystkie zdania faktycznie w tych językach spotykane, lecz także wykluczyć jako teoretycznie niemoż­ liwe maksymalnie wiele nie-zdań. Jak już wie­ my, ChomSky jest przekonany, że istnieją pew­ ne bardzo specjalne warunki, które rządzą ope­ rowaniem reguł gramatycznych we wszystkich językach. Właśnie te warunki — o ile uda się je ustalić i sformalizować — pozwolą, jego zda­ niem, ograniczyć moc gramatyki transforma­ cyjnej. Przejdźmy teraz do filozoficznych konsek­ wencji wprowadzonego przez Chomsky’ego po­ jęcia gramatyki uniwersalnej. Jeżeli wszystkie ludzkie języki są uderzająco podobne pod względem struktury, to jest rzeczą naturalną pytanie, dlaczego tak się dzieje? Filozof repre­ zentujący empiryzm uznaje za rzecz równie na­ turalną odpowiedzieć na to pytanie wskazując tak niewątpliwie relewantne fakty, jak: fakt, że wszystkie języki ludzkie odnoszą się do wła­ sności i obiektów świata fizycznego, który — jak wolno przyjąć — jest odbierany w sposób 114

zasadniczo tożsamy przez wszystkie fizjologicz­ nie i psychologicznie normalne istoty ludzkie; fakt, że wszystkie języki, niezależnie od kultury, w której funkcjonują, powołane są do spełniania podobnych funkcji (do formułowania twierdzeń, stawiania pytań, wydawania rozkazów itp.); fakt, że wszystkie języki robią użytek z tego sa­ mego „aparatu” fizjologicznego i psychologicz­ nego, a sposób, w jaki się to dokonuje może przesądzać o pewnych formalnych własnościach języka. Otóż wszystkie te fakty są, jak powie­ działem, relewantne; jest rzeczą zupełnie możli­ wą, że wywierają one wpływ na strukturę ję­ zyka. Jednakże wiele spośród uniwersalnych cech języka, zarówno materialnych, jak i for­ malnych, nie da się wprost wyjaśnić na tej dro­ dze. Jedynym, jak twierdzi Chomsky, nasuwa­ jącym się wyjaśnieniem — w każdym razie na gruncie obecnej naszej wiedzy — jest teza, iż istoty ludzkie są genetycznie wyposażone w wy­ soce specyficzną „zdolność językową”, i że właś­ nie ta „zdolność” wyznacza tak uniwersalne ry­ sy języka, jak zależność strukturalna lub zasada „A nad A” (by posłużyć się dwoma wspomnia­ nymi już przykładami). Właśnie w tym punk­ cie Chomsky zbliża się do racjonalistycznej tra­ dycji w filozofii. Chomsky jest zdania, że dodatkowych argu­ mentów dla tej jego konkluzji dostarcza ana­ liza procesu, w toku którego dzieci uczą się swych języków ojczystych. Wszelkie osiągalne dane przemawiają za tym, że dziecko nie rodzi się z predyspozycją do nauczenia się raczej pewnego określonego języka niż któregoś z po­ zostałych. Możemy zatem przyjąć, że wszystkie dzieci, niezależnie od rasy i pochodzenia, rodzą się z tą samą zdolnością do uczenia się języków; w normalnych warunkach dziecko wyrasta na tzw. „rodzimego użytkownika” tego języka, którym posługuje się społeczność, w jakiej się 8«

115

urodziło i spędziło pierwsze lata swego życia. Jak to się jednak dzieje, że dziecko potrafi osiągnąć tę twórczą znajomość swego języka ojczystego, która pozwala mu produkować i ro­ zumieć zdania nigdy przedtem nie słyszane? Chomsky utrzymuje, że jedynym możliwym wyjaśnieniem procesu uczenia się języka jest założenie, że dziecko rodzi się z wiedzą o pew­ nych ściśle określonych zasadach gramatyki uniwersalnej i z predyspozycją do korzystania z tych zasad w toku analizy wypowiedzi, które słyszy wokół siebie. Empirystyczne teorie ucze­ nia się języka nie są w stanie zapełnić luki po­ między stosunkowo niewielką liczbą wypowie­ dzi (z których znaczna część zawiera błędy, znie­ kształcenia i zawahania) usłyszanych przez dziecko i jego zdolnością do skonstruowania na własny użytek, na podstawie tych szczupłych i niedoskonałych danych i w ciągu stosunkowo krótkiego czasu, reguł gramatycznych ojczyste­ go języka. To właśnie wrodzona wiedza dziecka o uniwersalnych zasadach rządzących strukturą ludzkiego języka wypełnia lukę empirystycznego obrazu przyswajania sobie języka. Zasady te są częścią tego, co nazywamy „umysłem”; są one niewątpliwie reprezentowane w pewien sposób przez strukturę lub sposób działania mózgu, a można je powiązać z „ideami wrodzo­ nymi” Kartezjusza i z całą racjonalistyczną tra­ dycją wywodzącą się od Platona. Jak wielokrotnie podkreślałem, Chomsky’ego teoria gramatyki transformacyjnej była pier­ wotnie sformułowana w aparaturze pojęciowej lingwistyki „autonomicznej ”. Rzadkość, z jaką w jego wczesnych pracach nawiązuje się do za­ gadnień filozoficznych, przemawia za tym, że podobnie jak większość innych językoznawców i psychologów nie widział on powodu do dy­ skusji nad empirystyczną teorią poznania i per­ cepcji. Należy o tym pamiętać, próbując ocenić 116

jego obecne poglądy filozoficzne. Wychowany w dominująco empirystycznej tradycji nowo­ czesnej nauki Chomsky jest świadom faktu, że jego koncepcja genetycznej transmisji zasad gramatyki uniwersalnej szokuje wielu filozofów i uczonych jako absurdalna fantazja. W swej ra­ diowej dyskusji ze Stuartem Hampshire (opu­ blikowanej w „The Listener” z 30 maja 1968 r.) Chomsky powiedział: „Empirystyczne stanowi­ sko jest tak zakorzenione w naszym sposobie patrzenia na umysł ludzki, że ma niemal cha­ rakter zabobonu”. Wszak nie oskarżamy o nie­ naukowy mistycyzm biologa, który postuluje genetyczną transmisję i późniejsze dojrzewanie dość złożonych wzorów zachowań „instynktow­ nych”, charakterystycznych dla różnych gatun­ ków. Dlaczego więc mielibyśmy żywić katego­ ryczne przekonanie, że zachowanie człowieka, które jest w oczywisty sposób bardziej złożone i bardziej elastyczne, musi być wyjaśnione bez postulowania pewnych wielce wyspecjalizowa­ nych zdolności i dyspozycji (którym nadajemy nazwę „umysł”), przekazanych nam genetycz­ nie i manifestujących się w odpowiednich oko­ licznościach w pewnym stadium naszego roz­ woju? W wielu wypadkach źródłem nieprzyjaznej reakcji na racjonalizm (czy też „mentalizm”) Chomsky’ego są tradycyjne skojarzenia ze sło­ wem „umysł”. Wielu filozofów, najwyraźniej zaś bodaj Kartezjusz, przeprowadzało bardzo ostre rozróżnienie pomiędzy „ciałem” i „umy­ słem”; twierdzili oni, że funkcje fizjologiczne i działania „ciała”, w odróżnieniu od funkcjono­ wania „umysłu”, podlegają tym samym „me­ chanicznym”, czy też „fizycznym” prawom, które rządzą resztą „materialnego” świata. Sta­ nowisko Chomsky’ego jest jednak nieco inne. Podobnie jak Kartezjusz i inni „mentaliści” jest on przekonany, że zachowania ludzkie są, co 117

najmniej w części, niezdeterminowane przez bodźce zewnętrzne lub wewnętrzne stany fizjo­ logiczne; jest on zatem przeciwnikiem „mechanicyzmu” (lub „fizykalizmu”, w rozpowszech­ nionym znaczeniu tego terminu). Z drugiej stro­ ny, Chomsky różni się od Kartezjusza i więk­ szości filozofów zaliczanych do „mentalistów” tym, iż nie podpisuje się pod tezą o zasadniczej nieredukowalności rozróżnienia pomiędzy „cia­ łem” i „umysłem”. W wywiadzie radiowym, na który już się powoływałem, stwierdził on, że „problem, czy istnieje baza fizyczna struktur mentalnych, jest raczej bezprzedmiotowy”, po­ nieważ w toku rozwoju nowoczesnej nauki „po­ jęcie «fizyczny» ulegało krok po kroku rozsze­ rzeniu, mającemu na celu objęcie wszystkiego tego, co rozumiemy”, tak iż „gdy ostatecznie zaczynamy rozumieć własności umysłu, ... po prostu rozszerzymy pojęcie «fizyczny» tak, by również te własności zostały nim objęte”. Chomsky nie przeczy nawet temu, iż jest rze­ czą zasadniczo możliwą, że „zjawiska mentalne” zostaną wytłumaczone w terminach „procesów fizjologicznych i procesów fizycznych, które już znamy”. Cytaty te świadczą o tym, że choć Chomsky nazywa siebie „mentalistą”, przeciw­ stawia się on w istocie tylko mechanistycznemu determinizmowi, zwłaszcza zaś behawioryzmowi, i że w przeciwieństwie do takich filozofów, jak Platon lub Kartezjusz, można by go równie dobrze zaliczyć do „fizykalistów”.

9 KONKLUZJE

W poprzednich rozdziałach starałem się dać jasne i życzliwe sprawozdanie z poglądów Chomsky’ego na język, przy czym powstrzy­ mywałem się świadomie przed wszelkiego ro­ dzaju komentarzami krytycznymi, które hamo­ wałyby lub komplikowały wykład. Nie powinie­ nem jednak pozostawić czytelnika z wrażeniem, że stanowisko Chomsky’ego jest zabezpieczone przed wszelką krytyką, a jego przeciwnicy po prostu mylą się lub są złośliwi. W niniejszym, ostatnim już rozdziale podam, dla równowagi, bardziej osobistą ocenę znaczenia dzieła Chomsky’ego. Choć moje własne poglądy są w wielu kwestiach bardzo zbliżone do poglądów Chomsky’ego, istnieją pewne punkty, co do których, jak sądzę, nie uchronił się on przed przesadą. Mówiłem już o tym, że najbardziej oryginal­ nym i prawdopodobnie najtrwalszym wkładem Chomsky’ego do badań naukowych nad języ­ kiem jest dokonana przezeń formalizacja teorii syntaktycznej; jest to rzecz niewątpliwa. Roz­ szerzył on znacznie zakres tzw. „lingwistyki matematycznej” i zainicjował cały nowy dział dociekań, który budzi zainteresowanie nie tylko językoznawców, lecz także logików i matema­ tyków. Nawet gdyby okazało się ostatecznie, że 119

żadna z prac Chomsky’ego poświęconych grama­ tyce generatywnej nie znajduje bezpośredniego zastosowania do opisu języków naturalnych, prace te przedstawiałyby nadal wartość dla lo­ gików i matematyków, którzy zajmują się kon­ strukcją i analizą systemów formalnych nieza­ leżnie od ich empirycznych zastosowań. Tę kwestię uznam już za wyczerpaną. Jest oczywiście faktem, że podany przez Chomsky’ego model gramatyki transformacyj­ nej przeznaczony był do analizy języków natu­ ralnych i stosowany do tego celu w ciągu ostat­ nich dziesięciu lub piętnastu lat z niewątpliwy­ mi sukcesami, które zwróciły uwagę psycholo­ gów i filozofów. Sam Chomsky stwierdzał, jak już wiemy, że odkrycia gramatyki transforma­ cyjnej mają pewne całkiem określone implika­ cje dla psychologii i filozofii. Podał on mocną i, moim zdaniem, przekonywającą krytykę behawioryzmu (przynajmniej w jego skrajnej po­ staci) i równie nieodparte argumenty na rzecz tezy, iż przepaść pomiędzy językiem ludzkim i systemami komunikacji zwierząt jest tak głę­ boka, iż nie da się jej pokonać poprzez proste rozszerzenie znanych współcześnie psycholo­ gicznych teorii „uczenia się”, opartych na labo­ ratoryjnych eksperymentach ze zwierzętami. Jest to konsekwencją zasady „twórczości” ma­ nifestującej się w używaniu języka i nie za­ leży, co warto zauważyć, od poprawności jakie­ gokolwiek określonego modelu gramatyki ge­ neratywnej, a nawet od możliwości zbudowania takiego modelu. Przypomnijmy, że choć Chom­ sky mocno uzasadnił przekonanie, iż model „bodźca i reakcji” nie jest w stanie wyjaśnić wszystkich faktów związanych z zachowaniem językowym, to nie dowiódł on bynajmniej, że model ten nie może wyjaśnić żadnego z tych faktów. Jest zupełnie możliwe, że niektóre sło­ wa odnoszące się do przedmiotów obecnych 120

w otoczeniu dziecka, a także niektóre wypowie­ dzi występujące często w powtarzających się sy­ tuacjach pierwszych lat jego życia, przyswaja­ ne są przez dziecko w sposób, który można za­ sadnie opisać w terminach behawiorystycznych (mówiąc, że słowa te i wypowiedzi są „reakcja­ mi”, przedmioty zaś i sytuacje — „bodźcami”); niewykluczone przy tym, że ta część języka nie tylko może, lecz musi być przyswajana i wiąza­ na ze światem zewnętrznym oraz światem dzia­ łalności społecznej właśnie na tej drodze. O ile mi wiadomo, żadne dane nie przemawiają za tym, że pogląd ten jest fałszywy lub choćby mało prawdopodobny. Tym, czego dowiódł Chomsky, jest teza, iż behawiorystyczne wy­ jaśnienie uczenia się języka musi, jeśli ma się utrzymać, być uzupełnione czymś bardziej-tre­ ściwym, niż tylko gołosłowne powoływanie się na „analogię”. Cóż jednak można powiedzieć o kwestiach fi­ lozoficznych, które wysunął Chomsky w swych ostatnich publikacjach? Sądzę, że jedyną uza­ sadnioną opinią w tej kwestii jest przekonanie, że akces Chomsky’ego do racjonalizmu nie jest tak zdecydowany, jak on sam sugeruje. Akces ten polega, jak widzieliśmy, na domniemaniu o uniwersalności pewnych formalnych zasad konstrukcji zdaniowych w językach natural­ nych; związany jest przy tym z przekonaniem iż „gdyby skonstruowany został sztuczny język naruszający niektóre z tych ogólnych zasad, nie można by nauczyć się go w ogóle, lub co naj­ mniej równie łatwo i skutecznie, jak normal­ ne dziecko uczy się języka ludzkiego” („The Listener”, 30 maja 1968, s. 688). Hipoteza ta jed­ nak, jak wskazali krytycy Chiomsky’ego, nie poddaje się bezpośredniej weryfikacji empirycz­ nej. Jest bowiem rzeczą niewątpliwie nie do przeprowadzenia izolować jakieś dziecko od urodzenia przed jakimkolwiek językiem natu­ 121

ralnym, demonstrując mu tylko wypowiedzi w pewnym sztucznym języku dostosowane do wszelkich „normalnych” sytuacji. Nie jest też w ogóle jasne, jak można by zaaranżować relewantny eksperyment psychologiczny odnoszą­ cy się do tej kwestii w sposób mniej bezpośred­ ni. (Chomsky powoływał się na „wstępne eks­ perymenty” prowadzone w Harvardzie przez George’a Millera; jednakże obiektem tych eks­ perymentów są dorośli, nie można zaś założyć, że rezultaty eksperymentów z dorosłymi zacho­ wują ważność w przypadku uczenia się języków przez dzieci.) Gdybyśmy nawet przyjęli hipotetycznie, że zasady formalne, do których odwołuje się Chomsky, są uniwersalne w tym znaczeniu, że rządzą one wszystkimi faktycznie istniejącymi językami ludzkimi, czy mamy prawo twierdzić, że są one tak dalece swoiste dla umysłu ludzkie­ go, iż każdy dający się pomyśleć język ludzki musi czynić im zadość? Skoro nie potrafimy, jak dotąd, udowodnić, że człowiek nie mógłby nauczyć się używać języka, który narusza te zasady, mamy prawo odmówić poparcia hipote­ zie Chomsky’ego, iż owe formalne uniwersalia są wrodzone. Alternatywnym wyjaśnieniem ich uniwersalności mogłaby być teza, iż wszystkie języki mają w odległej przeszłości swe wspólne źródło i że zachowały one formalne zasady owe­ go źródła 3. Czy istotnie wszystkie istniejące ję­ zyki wywodzą się ze wspólnego źródła, tego nie wiemy — raz jeszcze mamy tu do czynienia z nieweryfikowalną hipotezą — jest to jednak możliwość, którą należy dopuścić. Jak długo lingwistyka pozostaje nauką empi­ ryczną, której celem jest konstrukcja teorii struktury ludzkiego języka, jest oczywiście waż­ ne, by językoznawca uwzględniał w teorii wszy­ stkie materialne i formalne uniwersalia, któ­ rych obecność stwierdza się w toku badań nad 122

poszczególnymi językami. Sądzę, że Chomsky ma słuszność twierdząc, że różnice strukturalne pomiędzy językami świata są mniej uderzające, niż utrzymywali „strukturaliści”. Z drugiej jed­ nak strony należy podkreślić, że jak dotąd sto­ sunkowo niewiele języków opisano dostatecznie szczegółowo. Badania syntaktyczne ostatnich lat, z których większość inspirowana była bez­ pośrednio przez Chomsky’ego, zdają się popie­ rać stanowisko zwolenników „gramatyki uni­ wersalnej”. Jednakże wyniki dotąd uzyskane należy traktować jako próbne; trzeba o tym pa­ miętać zwłaszcza wtedy, gdy dane lingwistycz­ ne wykorzystywane są w argumentacji filozo­ ficznej. W każdym razie łatwo uzasadnić tezę, iż pew­ ne stare opozycje filozoficzne i psychologiczne, takie jak opozycja racjonalizmu i empiryzmu, instynktu i uczenia się, umysłu i ciała, dzie­ dziczności i środowiska itp., straciły wiele na żywotności. Najnowsze prace z zakresu badań porównawczych nad zachowaniem zwierzęcia i człowieka sugerują, że zachowanie, które za­ zwyczaj charakteryzowane bywa jako „instynk­ towne”, wymaga bardzo szczególnych warun­ ków środowiskowych w okresie „dojrzewania”. Czy zachowania takie uzna się za „wrodzone”, czy też za „wyuczone przez doświadczenie”, jest sprawą rozkładu akcentów; zarówno „instynkt”, jak i „środowisko” są nieodzowne, i żadne z nich bez drugiego nie jest wystarczające. Jak mówi­ liśmy w zakończeniu poprzedniego rozdziału, Chomsky nie chce wiązać się z tradycyjną opo­ zycją „ciała” i „umysłu”, chociaż nazywa siebie „mentalistą”. Jego stanowisko zdaje się być zgodne z poglądem, że „wiedza” i „predyspozy­ cje” językowe, choć „wrodzone”, wymagają dość określonych warunków środowiskowych w okresie „dojrzewania”. Jako alternatywę hi­ potezy Chomsky’ego można by wysunąć suge­ 123

stię, że to nie „wiedza” o formalnych zasadach języka jest wrodzona, lecz pewna bardziej ogól­ na „zdolność”, która we współdziałaniu z odpo­ wiednimi warunkami środowiskowymi owocuje w kompetencji językowej 4. Przypuszczenie to można by również nazywać hipotezą „racjonali­ styczną” w tym znaczeniu, że przeciwstawia się ona skrajnej formie empiryzmu. Skrajnych empirystów jest jednak zapewne bardzo niewielu. Większość filozofów i psychologów akceptowa­ łoby niewątpliwie tezę, że pewne „zdolności mentalne” są specyficzne dla istot ludzkich (choć woleliby oni zapewne nie używać słów „zdolność mentalna”) i że są one zarówno biolo­ gicznie, jak i środowiskowo zdeterminowane. Raz jeszcze trzeba dodać, że nie ma świadectw wskazujących na to, że ta alternatywna hipote­ za (którą preferowałoby wielu uczonych uważa­ jących siebie za „empirystów”) jest prawdziwa. Nie twierdzę tu jednak, że Chomsky nie ma ra­ cji. Twierdzę jedynie, że jak dotąd dane, który­ mi dysponujemy, nie rozstrzygają tej kwestii. Fakt, iż na lansowaną przez Ćhomsky’ego mocną wersję tezy racjonalistycznej wydaliśmy wyrok „nie dowiedziona”, nie świadczy o tym, by była ona bez znaczenia. Chomsky wykazał, że nie ma niczego zasadniczo nienaukowego w założeniu, czy też hipotezie, że kompetencja w zakresie posługiwania się językiem impliku­ je, iż jego użytkownik ma „w umyśle” pewną liczbę reguł generatywnych „wrodzonych” lub też „wyuczonych” ściśle określonego rodzaju oraz jest zdolny do „magazynowania” i wykony­ wania operacji na abstrakcyjnych „strukturach mentalnych” podczas produkowania lub analizo­ wania zdań. Jest to istotne osiągnięcie zważyw­ szy, że jeszcze niedawno psychologowie i języ­ koznawcy, a także filozofowie nauki, żywili zde­ cydowane uprzedzenie w stosunku do wszelkiej teorii wychodzącej poza obserwowalne dane. 124

Chomsky ma niewątpliwie rację kwestionując „przekonanie, iż umysł musi być prostszy pod względem struktury niż jakikolwiek znany organ fizyczny i że wszelkie obserwowane zja­ wiska muszą dać się wyjaśnić za pomocą naj­ bardziej prymitywnych założeń” (Language and Mind, s. 22). W książce takiej, jak nasza, nie byłoby rzeczą ani właściwą, ani możliwą ze względu na jej ograniczoną objętość, podjąć szczegółową kry­ tykę opracowanej przez Chomsky’ego teorii gramatyki generatywnej z czysto lingwistyczne­ go punktu widzenia 5. Musimy zadowolić się pod tym względem dwiema ogólnymi kwestiami. Pierwsza dotyczy przeprowadzonego przez Chomsky’ego rozróżnienia pomiędzy „kompe­ tencją” i „wykonaniem” językowym, o którym wspominaliśmy już w rozdziałach 3 i 7. Choć rozróżnienie tego rodzaju jest w lingwistyce za­ równo z teoretycznych, jak i z metodologicz­ nych względów niewątpliwie potrzebne, nie jest bynajmniej pewne, że Chomsky przeprowadził je we właściwym miejscu. Można utrzymywać, że traktuje on jako sprawy „wykonania” (a w związku z tym — jako nierelewantne) licz­ ne czynniki, które powinna uwzględnić teoria „kompetencji”. Sprawa druga to fakt, że -wszel­ kie przekonania językoznawców w kwestii, co jest bardziej „naturalnym” lub bardziej „oświe­ tlającym” sposobem opisywania danych, zdra­ dzają skłonność do arbitralności. Nadto, nie zawsze jest wyraźne, kiedy alternatywne opisy tych samych danych różnią się merytorycznie, kiedy zaś różnice między nimi mają charakter tylko terminologiczny lub notacyjny. Chomsky sam stwierdza, że badania nad gramatyką generatywną „znajdują się aktualnie w stanie znacznego fermentu i upłynie jeszcze pewien czas, zanim oddzieli się plewy i rozwiąże, choć­ by próbnie, szereg podstawowych kwestii” 125

(Language and Mind, s. 54, przyp. 6). Wielokrot­ nie też wypowiada przekonanie (w nowszych i bardziej technicznych publikacjach), że różnice między jego własnym stanowiskiem i stanowi­ skiem innych językoznawców w rozmaitych kwestiach są czysto „notacyjne”. Wielu języko­ znawców jednak nie zgadza się z nim w tej sprawie. Nie zamierzam rozwijać dwu poczynionych wyżej uwag. Sformułowałem je tylko po to, by wskazać, że nawet ci językoznawcy, którzy ge­ neralnie sympatyzują ze stanowiskiem Chomsky’ego, różnią się jednak odeń w poglądach na pewne kwestie. Inni uczeni zgłaszają, oczywi­ ście, bardziej fundamentalne obiekcje względem teorii gramatyki generatywnej. Wspomniałem już w tym rozdziale, że trzeba liczyć się z możliwością, że Chomsky’ego teoria gramatyki generatywnej zostanie pewnego dnia odrzucona przez językoznawców jako nieade­ kwatna dla opisu języków naturalnych. Chciałbym dodać, że osobiście jestem przekonany, a bardzo wielu językoznawców przekonanie to podziela, że nawet gdyby podjęta przezeń pró­ ba formalizacji pojęć analizy języka okazała się nieudana, to sama ta próba tak znacznie pogłę­ biła nasze rozumienie tych pojęć, iż pod tym względem „rewolucja Chomsky’ego” pozostanie zwycięska.

PRZYPISY

1 John Marshall poinformował mnie, że jest rzeczą dyskusyjną, czy wczesny behawioryzm reprezentował równie skrajne stanowisko. Sugeruje on, że behawio­ ryzm Bloomfielda był bardziej radykalny niż beha­ wioryzm wielu psychologów, którzy wywarli nań wpływ, Bloomfield był bowiem „nawróconym” mentalistą. Rozważania nad historią tego stanowiska znaj­ dzie czytelnik w recenzji Marshalla z książki Espéra Mentalism and Objectivism in Linguistics (zob. biblio­ grafia). 2 Chomsky zakomunikował mi, że nie jest świadom żadnych zmian we własnym stanowisku w kwestii roli kryterium prostoty i intuicji. Sądzi on, że źródłem pewnych nieporozumień mógł być fakt, że Syntactic Structures były „raczej osłabioną wersją wcześniejszej pracy (nie opublikowanej wówczas)” i z tego powodu „kładło się tam nacisk raczej na słabą niż mocną po­ jemność generatywną”. Osobiście jestem przekonany, że większość językoznawców, którzy czytali Syntactic Structures po ukazaniu się tej książki w 1957 r., zin­ terpretowała ogólny pogląd Chomsky’ego na teorię lin­ gwistyczną w sposób, w jaki przedstawiłem go w roz­ dziale 3. Można mieć tylko wątpliwości co do tego, czy praca Chomsky’ego byłaby tak samo przyjęta przez lingwistów, gdyby Syntactic Structures nie były „osła­ bione”.

8 Kwestia ta była explicite dyskutowana przez Chomsky’ego w Language and Mind (s. 74—75), gdzie stwierdził on, że „wiąźe się ona z poważnymi nieporo­ zumieniami”. To prawda, powiada Chomsky, że hipo­ teza wspólnego źródła „nie przyczynia się do wyjaśnie­ nia”, w jaki sposób „dziecko musi odkrywać grama­ tykę w oparciu o zaprezentowane mu dane”. Nie jest 127

to jednak problem, dla wyjaśnienia którego hipoteza ta bywa proponowana. Założenie Chomsky’ego, że pew­ ne formalne zasady gramatyki są wrodzone, ma wy­ jaśnić równocześnie dwa problemy: (i) uniwersalność tych zasad (o ile są one istotnie uniwersalne) oraz (ii) zdolność dziecka do skonstruowania gramatyki swego języka w oparciu o wypowiedzi, które słyszy wokół siebie. Właśnie tę drugą kwestię traktuje Chomsky ja­ ko ważniejszą („język jest «odkrywany» zawsze, ile­ kroć ktoś się go uczy, a teoria uczenia się stoi wobec empirycznego problemu, w jaki sposób dochodzi do ta­ kiego odkrywania gramatyki”).

4 Chomsky nie jest przekonany, że jest to prawdzi­ wa „alternatywa”: zgadza się on, że odpowiednie wa­ runki środowiskowe są nieodzowne dla dojrzewania struktur wrodzonych (por. Aspects of the Theory of Syntax, s. 33—34). Wierzy, że „nie chodzi o nic wię­ cej, jak tylko o decyzję, w jaki sposób posługiwać się terminem „wiedza” w tej dość niejasnej dziedzinie”. Sugeruje następnie, abym zwrócił uwagę, że „nawet najbardziej ograniczony empirysta nie traktowałby hi­ potezy jako pozbawionej treści empirycznej tylko dla­ tego, że nie jest ona bezpośrednio sprawdzalna w prak­ tyce”, że w nowoczesnym empiryzmie jest rzeczą ogól­ nie przyjętą, iż „sensowna hipoteza w ogóle musi speł­ niać tylko ten warunek, iż jakieś możliwe dane pozostają z nią w pewnym związku — że nie jest ona cał­ kowicie neutralna względem możliwych świadectw”. Formułując swoje uwagi krytyczne nie zamierzałem wywołać wrażenia, że uważam hipotezę Chomsky’ego za bezsensowną, może jednak warto powiedzieć to explicite. 5 Krytyczną dyskusję pewnych bardziej technicznych punktów teorii Chomsky’ego znajdzie czytelnik w re­ cenzji P. H. Matthewsa z Aspects of the Theory of Syntax (zob. bibliografia).

NOTA BIOGRAFICZNA

Avram Noam Chomsky urodził się w Filadelfii, w stanie Pensylwania, 7 grudnia 1928 r. Uczęszczał do Oak Lane Country Day School oraz do Central High School w Filadelfii, następnie zaś wstąpił na Uni­ wersytet Pensylwański, gdzie studiował lingwistykę, matematykę i filozofię. W uniwersytecie tym otrzymał stopień doktora, lecz większość badań związanych z przygotowywaniem dysertacji doktorskiej prowadził jako Junior Fellow of the Society of Fellows w Uni­ wersytecie Harvarida w latach 1951—1955. Od 1955 r. wykłada w Massachusetts Institute of Technology, gdzie obecnie posiada katedrę języków nowożytnych i lingwistyki Ferrari P. War da. Jest żonaty, ma dwie córki i syna. Dzieło Chomsky’ego znalazło szerokie uznanie w krę­ gach akademickich. Przyznano mu honorowy doktorat Uniwersytetu w Chicago, Uniwersytetu Loyoli w Chi­ cago oraz Uniwersytetu Londyńskiego; był również za­ praszany na wykłady do wielu krajów. W 1967 r. od­ bywał wykłady w cyklu Beckman Lectures w Uniwer­ sytecie Kalifornijskim w Berkeley, w 1969 — w cyklu John Locke Lectures w Uniwersytecie Oxfordzkim oraz w cyklu Shearmen Memoriał Lectures w Uniwersytecie Londyńskim. Najpierw zyskał sławę jako językoznawca. Niektó­ rych zasad lingwistyki historycznej nauczył się od swego ojca, który był znanym badaczem hebrajskiego (sam Chomsky poświęcił swe pierwsze badania lingwi­ styczne, za które uzyskał stopień M. A., nowożytnemu językowi hebrajskiemu). Jednakże dzieło, które przy­ niosło mu sławę, konstrukcja systemu gramatyki gene­ ratywnej, było owocem jego zainteresowań dla nowo­ czesnej logiki i podstaw matematyki, i dopiero w dal­ szej kolejności zostało zastosowane do opisu języków naturalnych. Na rozwój intelektualny Chomsky’ego 9 Chomsky

129

znaczny wpływ wywarł Zellig Harris, profesor lingwi­ styki w Uniwersytecie Pensylwańskim; sam Chomsky przyznaje przy tym, że do podjęcia pierwszej pracy w zakresie lingwistyki skłoniła go w istocie sympatia dla politycznych poglądów Harrisa. W pewnym sensie zatem to polityka popchnęła go ku lingwistyce. Chomsky od dzieciństwa interesował się polityką. Jego poglądy uformowane zostały — wedle jego wła­ snego określenia — przez „radykalną gminę żydowską w Nowym Jorku” i zawsze ciążyły ku socjalizmowi i anarchizmowi. Od 1965 r. stał się on jednym z czo­ łowych krytyków amerykańskiej polityki zagranicznej; opublikowany ostatnio zbiór jego esejów na ten te­ mat, American Power and the New Mandarins (dedy­ kowany „dzielnym młodym ludziom, którzy odmawiają udziału w zbrodniczej wojnie”) uważany jest powszech­ nie za jedno z najmocniejszych oskarżeń interwencji amerykańskiej w Wietnamie, jakie kiedykolwiek dotąd wytoczono.

130

BIBLIOGRAFIA*

A. Wybrane prace Chomsky’ego

Syntactic Structures, The Hague 1957, Mouton. (Jest to pierwsza większa publikacja Chomsky’ego. Jest ona stosunkowo nie-techniczna, a podaje szereg wyników zawartych we wcześniejszej, niepublikowanej pracy The Logical Structure of Linguistic Theory.) „On certain formal properties of grammars”, Informa­ tion and Control 2 (1959). ss. 137—167. Przedruk w: R. D. Luce, Bush and Galanter, Readings in Mathema­ tical Psychology, t. 2, New York 1965, Wiley. Review of B. F. Skinner, Verbal Behavior, w: Language 35 (1959\ ss. 26—58. Przedruk w:- J. A. Fodor and J. J. Katz, The Structure of Language: Readings, in the Philosophy of Language, Englewood Cliffs, N.J. 1964, Prentice Hall. „On the notion «rule of grammar»”. Twelfth Sympo­ sium in Applied Mathematics, edited by Roman Jakobson. Providence, Rhode Island, 1961 American Mathe­ matical Society. (Praca dość techniczna.) „Formal properties of grammars” oraz (z G. A. Mille­ rem) „Introduction to the formal analysis of natural languages”. W: R. D. Luce, Bush and Galanter, Hand­ book of Mathematical Psychology, t. 2, New York, 1963 Wiley. (W tym samym tomie także „Finitary models of language users” G. A. Millera i Chomsky’ego. Te trzy artykuły są bardzo techniczne. Zawierają one najpełniejszy wykład bardziej formalnych badań Chomsky’ego i ich możliwych zastosowań.) Current Issues in Linguistic Theory, The Hague 1964, Mouton. Aspects of the Theory of Syntax, Cambridge, Mass. 1965, MIT Press. (Praca zawierd pierwszą więk­ szą modyfikację systemu gramatyki transformacyjnej 9«

131

Chomsky’ego. Obejmuje szeroki zakres zagadnień i jest dość trudna w czytaniu dla nie znającego literatury przedmiotu.) Topics in the Theory of Generative Grammar, The Hague 1966, Mouton. (Zawiera zwięzły wykład zrewidówanej wersji gramatyki transformacyjnej i odpo­ wiedź Chomsky’ego na pewne głosy krytyki.) Cartesian Linguistics: A Chapter in the History of Rationalist Thought, New York and London 1966, Har­ per and Row. (Chomsky rozważa tu swoje własne po­ glądy na gramatykę generatywną i filozofię języka w relacji do poglądów Kartezjusza i innych filozofów racjonalistycznych.) Language and Mind, New York 1968, Harcourt, Brace & World. (Oparte na Beckman Lectures wygłoszonych w Uniwersytecie Kalifornijskim w 1967 r. Najklarowniejszy, jak dotąd, wykład filozofii języka reprezento­ wanej przez Chomsky’ego.) American Power and the New Mandarins, New York 1969, Pantheon, London 1969, Chatto and Windus (w oprawie płóciennej), Penguin (w miękkiej okładce). Chomsky: Selected Readings, edited by J. P. B. Allen and P. van Buren, London, New York and Toronto 1971, Oxford University Press. Jest to znakomity wybór wy­ ciągów z prac własnych. Chomsky’ego, usystematyzo­ wanych i powiązanych przez wydawców. B. Prace innych autorów

L. Bloomfield, Language. New York 1933, Holt, Rine­ hart and Winston, oraz London 1935, Allen and Unwin. E. Boas, Handbook of American Indian Languages, Washington, D. C., 1911, Smithsonian Institute. D. Bolinger, Aspects of Language, New York 1968, Harcourt, Brace & World. F. P. Dinneen, An Introduction to General Linguistics, New York 1967, Holt, Rinehart and Winston. (Zawiera wypisy z pism Boasa, Sapira, Bloomfielda i Chomsky’ ego z objaśnieniami.)

J. A. Fodor and J. J. Katz, The Structure of Language: Readings in the Philosophy of Language, Englewood Cliffs, N.J. 1964, Prentice Hall. (Zbiór artykułów Chom­ sky’ego i jego współpracowników.) C. F. Hockett, The State of the Art, The Hague 1967, 132

Mouton. (Surowa krytyka teorii lingwistycznej Chom­ sky’ego.) J. Lyons, Introduction to Theoretical Linguistics, Lon­ don and New York 1968, Cambridge University Press. J. Lyons (ed.), New Horizons in Linguistics, London 1970, Penguin. J. C. Marshall, Review of E. A. Esper, Mentalism and Objectivism in Linguistics, w: Semiotica (w druku). P. H. Matthews, Review of A. N. Chomsky’s Aspects of the Theory of Syntax, w: Journal of Linguistics, t. 3. (1967), ss. 119—152. R. C. Oldfield and J. C. Marshall (eds.), Language, (Penguin Modern Psychology, UPS 10), London 1968, Penguin. R. H. Robins, A Short History of Linguistics, London 1967, Longmans. E. Sapir, Language, New York 1921, Harcourt, Brace & World.

* Wybór artykułów poświęconych rozmaitym aspek­ tom teorii Chomsky’ego ukazał się w serii „Modern Studies im Philosophy” pod tytułem On Noam Chomsky: Critical Essays (ed. by G. Harman, Anthor Books. New York 1974). W języku polskim ukazała się dotąd tylko jedna praca Chomsky’ego, „Podstawy logiczne teorii lingwistycznej”, w zbiorze Z zagadnień języko­ znawstwa współczesnego, Warszawa 1966. Zbiór ten za­ wiera również artykuł S. K. Szaumiana, „Teoretyczne podstawy gramatyki transformacyjnej” omawiający relację między gramatyką transformacyjną a grama­ tyką struktur frazowych. Spośród autorów ¡polskich problemy teorii Chomsky’ego i jej znaczenia w lingwi­ styce omawia I. Bellert, m in. w artykułach: „Zagad­ nienie modeli języka i systemów sformalizowanych na tle aktualnej polemiki językoznawczej”, „Kwartalnik Neofilologiczny”, XII, 1/1965; „Rola gramatyki generatywno-itransformacyjnej w rozwoju najnowszych kie­ runków badań lingwistycznych”, Biuletyn PTJ z. XXVIII. 1970. PWN przygotowuje wydanie wyboru przekładów prac Chomsky’ego oraz jego zwolenników i oponentów, zatytułowanego Lingwistyka a filozofia, a prezentującego filozoficzne i metodologiczne spory o kształt nowoczesnej teorii języka. (Przyp. tłum.).

133

OMEGA — BIBLIOTEKA WIEDZY WSFOŁCZESNEJ

filozofia średniowieczna jako ideologia Z. Kuksewicz

tomik 256

zł 15,—

Autor przedstawia rozwój problematyki filozoficznej na przestrzeni średniowiecza. Pokazuje, jak określona problematyka rodziła się, z czego wyrastała, w czym była charakterystyczna dla epoki. Odkrywa prawidło­ wości tego rozwoju, ujawnia społeczne uwarunkowania i społeczną funkcję średniowiecznej myśli filozoficz­ nej. Ten ostatni iproblem jest przedmiotem szczególne­ go zainteresowania autora. Analizuje on uzależnienie filozofii od warunków życia społecznego, a w sferze związków bardziej bezpośrednich — wpływ jaki wy­ warła na filozofię średniowiecza religia, wzajemne żWiążki między filozofią i nauką oraz rolę filozofii w kształtowaniu świadomości społecznej. Na uwagę zasługuje komunikatywność, przystępność wykładu tej bądź co bądź trudnej problematyki.

OMEGA — BIBLIOTEKA WIEDZY WSPÓŁCZESNEJ

STRUKTURALIZM J. Piaget

tomik 224

zł 10 —

J. Piaget, strufcturalista genetyczny, podejmuje próbę sceny całości prądu, który określa się mianem strukturalizmu i który, od dziesięciu już lat, znajduje się w centrum kontrowersji ideologicznych. Przedstawia­ jąc własny punkt widzenia w zasadniczych kwestiach teorii i metody strukturalnej, autor śledzi wpływ strukturalizmu w różnych dziedzinach wiedzy; poddaje ‘kry­ tyce stanowiska statyczne, ahistoryczne lub ineistyczne de Saussure’a, Levi-Strauss’a, Chomsky’ego; odcina się •od Foucault’a, który dowodzi, że rozum przeksżtałca się bezrozumnie i który odmawia racjonalnego uzasad­ nienia dla istnienia cżłowieka. Ze strukturalizmem Piageta powinien zapoznać się każdy, kto pragnie po­ głębić właisną kulturę intelektualną.

SPIS TREŚCI

Od tłumaczki...................................................... Przedmowa............................................... Wstęp.................................................................. 1.

2. 3. 4.

5 7 9 Współczesna lingwistyka: cele i stanowiska 17 Szkoła Bloomfielda...................................................... 29 Zadania teorii lingwistycznej...................................38 Gramatyka generatywna: prosty model 50

5. Gramatyka struktur frazowych .... 60 6. Gramatyka transformacyjna...................................71 7. Psychologiczne implikacje gramatyki generatywnej......................................... 90 8. Filozofia języka i umysłu....................................... 105 9. Konkluzje.................................................................. 119

Przypisy ................................................................. 127 Nota biograficzna..................................................... 129 Bibliografia................................................................. 131

„OMEGA” 1975

Ukazały się: 278. J. Aleksandrowicz Wiedza stwarza nadzieję 279. P. Chovin, A. Roussel Czym oddychamy? 280. J. D. Watson Podwójna spirala 281. M. Ziemska Rodzina a osobowość 282. A. Jasińska, R. Siemieńska Wzory osobowe so­ cjalizmu 283. M. Jurczak Wibracje wokół nas 284. S. Kaliski Lasery — synteza jądrowa 285. A. Ajnenkiel Parlamentaryzm II Rzeczypospolitej 286. K. Dąbrowski Trud istnienia 287. A. Tuszko, S. Chaskielewicz Polityka naukowa drugiej generacji 288. A. Dawidowicz Cukrzyca 289. W. Osiatyński Stany Zjednoczone — społeczeń­ stwo i władza 290. H. Stasiak Kształty i wnętrza rodziny Ponownie wydano 200. J. R. Nowak Węgry 1939—1974, wyd. II rozsz. 215. H. Altszuller Algorytm wynalazku, wyd. II 244. J. Goryński Mieszkanie wczoraj, dziś i jutro, wyd. II 248. M. Czerwiński Magia, mit i fikcja, wyd. II rozsz.

W cyklu „Spotkania z matematyką” ukazały się: 127. W. W. Sawyer Droga do matematyki współczes­ nej, wyd. II 144/145. W. W. Sawyer Matematyka nauką przyjemną 252. W. W. Sawyer W poszukiwaniu modelu matema­ tycznego W przygotowaniu A. Horst Ekologia człowieka M. R. Wessel Komputer i społeczeństwo

CENA ZŁ 10,

NASTĘPNA POZYCJA „OMEGI” Antoni Horst Ekologia człowieka

„Rozwiązanie problemów środowiska czło­ wieka zależy przede wszystkim od stopnia uświadomienia całego społeczeństwa — w tej też myśli podjąłem się opracowania niniejszej książki” — stwierdza autor w przedmowie. Zgodnie z tą koncepcją oma­ wia najpierw szeroko ogólne fizjologiczne podstawy współżycia człowieka ze środo­ wiskiem, prezentując najbardziej podsta­ wowe fakty i hipotezy z zakresu ewolucji form życia, dziedziczności, różnicowania się komórek, regeneracji oraz badań nad przemianą materii — właśnie pod kątem zależności od środowiska. Następnie, uka­ zując konsekwencje biologiczne przelud­ nienia, niedoborów środowiska i wpływu czynników szkodliwych w nim zawartych, autor przypomina o zdolności przystoso­ wania się człowieka do zmieniających się warunków bytowania. Istota zagrożenia kryje się w rozwoju przemysłu i techniki szybszym od tempa rozwoju odpowiednich form życia, lecz autor dowodzi, że nie po­ wstały jeszcze w naszym środowisku nie­ odwracalne zmiany.